Rozdział Trzydziesty Ósmy

Rzeźbiarz osobowości przez jakiś czas przyglądał się Ponterowi.

Widzę, że masz dar do ironii.

Co chcesz przez to powiedzieć?

„Nie mamy tu nic więcej do roboty”. Wcześniej powiedziałeś mi, że w świecie Gliksinów popełniłeś zbrodnię. Nietrudno zgadnąć, o co chodzi.

Czyżby? Naprawdę wątpię, byś domyślił się prawdy.

Selgan nieznacznie wzruszył ramionami.

Może i nie. Domyślam się za to czegoś, co tobie umknęło.

Czyli? — W głosie Pontera pojawiła się irytacja.

Mare podejrzewała, że zamierzasz zrobić coś Ruskinowi.

Nie, nie, ona jest całkowicie niewinna.

Doprawdy? Kobieta o jej inteligencji tak po prostu dała się nabrać na twój marny wybieg i pokazała ci, gdzie mieszka Ruskin?

Mieliśmy szczery zamiar wysłać mu list z ostrzeżeniem! Dokładnie tak, jak wcześniej mówiliśmy. Mare jest czysta, bez grzechu… właśnie to oznacza jej imię! Nazwano ją tak na cześć matki jej Boga, kobiety, która została niepokalanie poczęta, bez grzechu pierworodnego. Dowiedziałem się tego podczas pierwszego pobytu w jej świecie. Ona nigdy by nie…

Selgan podniósł rękę.

Nie chciałem cię urazić. Proszę cię, opowiadaj dalej…


* * *

— Ponterze? — usłyszał głos Haka przez implanty ślimakowe.

Nieznacznie skinął głową.

— Z analizy rytmu oddechu Mare wynika, że śpi głęboko. Nie obudzisz jej, jeśli teraz wstaniesz.

Powoli podniósł się z łóżka. Świecące na czerwono cyfry budzika na nocnym stoliku pokazywały 1:14. Z sypialni przeszedł do pokoju dziennego. Jak zawsze założył pas medyczny i sprawdził, czy w jednej z kieszeni nadal znajduje się kartaklucz, którą wcześniej dostał od Mary. Wiedział, że będzie musiał jakoś wejść z powrotem do jej apartamentowca.

Po cichu otworzył drzwi na korytarz i ruszył do windy. Zjechał na sam dół. Wiedział już, że parter czasem oznacza się symbolem „O”, a czasem „P”; w tym przypadku na przycisku znajdował się ten drugi znak.

Pokonał duży hol i wyszedł przez podwójne drzwi prosto w noc.

Zupełnie nie przypominała nocy na jego świecie! Wszystko się świeciło: okna, elektryczne światła na pionowych słupach i reflektory przejeżdżających ulicą samochodów. Czułby się pewniej, gdyby otaczał go prawdziwy mrok. Wprawdzie wiedział, że z daleka nie różni się aż tak bardzo od Gliksina — a przynajmniej od gliksińskiego ciężarowca — ale wolałby iść w zupełnych ciemnościach.

— No dobrze — powiedział cicho do Haka — którędy teraz?

— W lewo — odparł Kompan, nadal używając implantów ślimakowych. — Wracając z uniwersytetu do domu, Mare zwykle wybiera drogę przeznaczoną wyłącznie dla pojazdów silnikowych, a nie dla pieszych.

— Czterystasiedem — przypomniał sobie Ponter. — Tak ją nazywa.

— Będziemy musieli znaleźć inny, bezpieczniejszy trakt, równoległy do niej.

Ponter zaczął spokojnie biec. Od miejsca, do którego zmierzał, dzieliło go około pięciu tysięcy długości ramion. Dotarcie tam powinno mu zabrać nie więcej niż decymę. Musiał tylko utrzymać odpowiednie tempo.

Noc była chłodna — cudownie chłodna. Na swoim świecie widział wiele liści, które zmieniły już barwę na jesienną, lecz tutaj wszystkie wydawały się zielone — naprawdę zielone. Nawet w środku nocy światła było dość, aby bez trudu rozróżniać kolory.

Ponter nigdy dotąd nie rozważał zabicia kogoś, ale…

Ale też wcześniej nikt tak bardzo nie zranił bliskiej mu osoby, a…

A nawet gdyby tak się stało, to wcywilizowanym świecie władze bez kłopotu pojmałyby przestępcę i odpowiednio się z nim rozprawiły.

Ale tutaj? Na tej pełnej absurdów Ziemi…

Czuł, że anonimowy, papierowy list nie wystarczy. Ruskin musiał się dowiedzieć nie tylko o tym, że został zdemaskowany, ale też kto odkrył jego tajemnicę. Trzeba mu było uzmysłowić, że już nigdy więcej nie uniknie kary za taką zbrodnię. Ponter czuł, że dopiero taka pewność przywróci Mare spokój, którego dotąd nie potrafiła odnaleźć. A on sam przekonałby się, czy Hak miał rację, sugerując wcześniej, że zachowanie Mare wobec Pontera mogło być nietypowe u jej gatunku.

Biegł teraz ulicą, wzdłuż której stały jednopiętrowe domy. Przed wieloma, na prostokątach trawy, rosły drzewa. W oddali pojawiła się jakaś postać — Gliksin o białej skórze i niemal zupełnie bez włosów. Mężczyzna szedł w jego kierunku. Ponter przebiegł na drugą stronę ulicy, aby nie znaleźć się zbyt blisko nieznajomego, ale nie zwolnił. Kierował się na zachód.

— Tutaj skręć w lewo — powiedział Hak. — Nie widzę żadnego wyjścia na wprost spomiędzy tych domów.

Ponter wykonał polecenie i spokojnym truchtem pobiegł ulicą prostopadłą do poprzedniej. Kiedy dotarł do następnej przecznicy, Hak kazał mu skręcić w prawo i kontynuować bieg na zachód, w stronę uniwersytetu.

Mały kot przebiegł przez drogę tuż przed nim, zadzierając ogon wysoko do góry. Ponter dziwił się, że tutejsi ludzie udomowili te zwierzęta. Przecież koty zupełnie nie nadawały się do polowań i nie potrafiły nawet przynieść patyka. No, ale — pomyślał — każdy wybiera to, co mu się podoba…

Biegł dalej, płaskimi stopami uderzając w twardą nawierzchnię drogi.

Przed sobą zauważył dużego, czarnego psa. Zwierzę człapało ku niemu. Psi pupil to co innego! Ponter podczas pobytu na tej Ziemi zauważył, że Gliksini mają wiele różnych ras psów — podobno powstałych w wyniku hodowli selektywnej. Niektóre wyglądały na mało przydatne do polowań, ale najwidoczniej ich wygląd podobał się właścicielom.

W Waszyngtonie słyszał, jak paleoantropologowie rozmawiali na temat jego aparycji. Podobno miał klasyczne neandertalskie rysy — i to w skrajnej postaci. Tutejszych uczonych dziwił fakt, że wśród ludzi Pontera nie doszło do redukcji rozmiarów wału nadoczodołowego i nosa oraz że nie zaczął się pojawiać ten śmieszny element wyrastający z żuchwy.

Odkąd wśród Barastów zaczęła się rozwij ać prawdziwa świadomość — czyli od momentu, gdy mniej więcej pół miliona miesięcy temu doszło do rozszczepienia wszechświata — tylko dzięki celowemu doborowi partnerów udało się zachować, a nawet doprowadzić do nasilenia cech, które jego ludzie uważali za tak piękne.

— Zaczynasz się męczyć? — spytał Hak.

— Nie.

— To dobrze. Jesteś mniej więcej w połowie drogi.

Nagle Pontera zaskoczył głośny szczek. Inny pies — duży i brązowy — biegł prosto na niego. Nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Ponter wiedział, że nie prześcignie czworonoga, więc się zatrzymał.

— No dobrze, już dobrze — powiedział w swoim języku, mając nadzieję, że nawet jeśli zwierzę nie zrozumie słów, to przynajmniej wychwyci uspokajający ton. — Dobry piesek.

Brązowa bestia nadal pędziła w jego stronę, nie przestając ujadać. W oknie na piętrze pobliskiej siedziby ludzkiej za paliło się światło.

— Dobry piesek — powtórzył Ponter, czując rosnące zdenerwowanie. Wiedział, że to błąd. Pies, tak jak Barast, potrafił wyczuć strach…

Nie miał pojęcia, dlaczego psisko gna ku niemu. Pewnie nie atakowało każdego, kto pojawiał się na tej ulicy. No, ale Ponter sam potrafił odróżnić Gliksina od Barasta po zapachu i przypuszczał, że ta bestia też nie ma z tym problemów. Choć nigdy wcześniej nie spotkała żadnego Barasta, wiedziała, że ktoś obcy wkroczył na jej teren.

Ponter ustawił się tak, by złapać psa za kark, gdy ten się na niego rzuci, ale…

W półmroku pojawił się krótki błysk…

Rozległ się dźwięk przypominający odgłos mokrej skóry uderzającej o lód…

I skowyt psa.

Bydlę skoczyło na Pontera z prędkością, która wystarczyła do uruchomienia tarczy Goosy Kuska. Zaskoczone, ogłuszone i — wyczuł to wyraźnie — z krwawiącym pyskiem podkuliło ogon i uciekło równie szybko, jak się pojawiło. Ponter odetchnął głęboko, starając się uspokoić, i ponownie zaczął biec.

— Tutaj niedaleko musimy przedostać się na drugą stronę tej drogi czterystasiedem — odezwał się Hak po jakimś czasie. — Kieruj się w lewo, na tamten most, o tam. Tylko uważaj, żeby nie uderzył cię żaden samochód.

Ponter zrobił to, co radził Kompan, i wkrótce znalazł się po drugiej stronie autostrady. Teraz biegł na południe. W oddali widział mrugające światła na szczycie CN Tower nad brzegiem jeziora. Mare opowiadała mu o wspaniałych widokach, jakie można było podziwiać z góry, ale jeszcze nie miał okazji zwiedzić tej budowli; oglądał ją tylko z daleka.

Pokonał jeszcze jedną szeroką ulicę, po której nawet o tak później porze co kilka taktów przemykały samochody. Chwilę potem wbiegł na teren York University. Hak przeprowadził go przez campus, bezbłędnie wskazując drogę między budynkami i parkingami, oraz przez otwarte przestrzenie.

Przebiegł jeszcze kilkaset długości ramion i znalazł się na małej, brudnej ulicy, nieopodal domu, w którym mieszkał Ruskin. Stanął pochylony, opierając dłonie o kolana i próbując wyrównać oddech.

Chyba się starzeję — pomyślał. Przyjemny wiatr chłodził mu twarz.

Możliwe, że Mare obudziła się i zauważyła jego nieobecność, ale miał nadzieję, że nadal śpi. Choć dzielili łóżko dopiero od niedawna, zauważył, że przeważnie ma mocny sen. Do wschodu słońca zostały jeszcze co najmniej dwie decymy Wiedział, że wróci przed świtem, ale…

— Łapy do góry — syknął jakiś głos za nim i Ponter poczuł, jak coś twardego wciska się w jego plecy na wysokości nerki. Nagle zrozumiał, jaką wadę ma tarcza Goosy. Bez kłopotu odbijała pocisk wystrzelony z daleka, ale nie chroniła w żadnej mierze przed takim, który zostałby wyrzucony z broni przytkniętej bezpośrednio do ciała.

Wprawdzie to była Kanada i jak twierdziła Mare, niewiele osób posiadało tutaj broń palną. Jednak wcale nie czuł się lepiej z myślą, że to, co wbija się w jego nerkę, jest tylko nożem.

Nie miał pojęcia, co robić. Przypuszczał, że w słabym, padającym z tyłu świetle napastnik nie zorientował się, że zaczepił neandertalczyka. Wystarczyło jednak, by się odezwał, nawet najciszej, a zdradziłby, kim jest i…

— Czego chcesz? — odezwał się Hak, przejmując inicjatywę.

— Dawaj portfel — odparł męski głos. Ponter z niechęcią zauważył, że nie ma w nim nawet cienia zdenerwowania.

— Nie mam portfela — powiedział Hak.

— A to szkoda, bo chcę albo pieniędzy, albo krwi…

Ponter miał pewność, że dałby radę niemal każdemu nieuzbrojonemu Gliksinowi, ale ten miał broń. W tym momencie Hak zorientował się, że Ponter nie widzi, co to za broń.

— Gliksin trzyma stalowy nóż — poinformował Pontera przez implanty ślimakowe — z ząbkowanym ostrzem, długim na około 1,2 rozpiętości dłoni i z rękojeścią, której sygnatura termiczna wskazuje, że jest wykonana z twardego drewna.

Ponter rozważał, czy nie obrócić się szybko. Przypuszczał, że sam widok twarzy Barasta odstraszyłby Gliksina, ale nie chciał przecież mieć świadka tego, że pojawił się pod domem Ruskina.

— Gliksin ciągle przestępuje z nogi na nogę — powiedział Hak w implanty ślimakowe. — Słyszysz to?

Ponter nieznacznie skinął głową.

— Teraz opiera się na lewej… teraz na prawej… znowu na lewej. Złapałeś rytm?

Kolejne delikatne skinienie.

— To jak będzie? — syknął Gliksin.

— Kiedy powiem „teraz” — uprzedził Hak Pontera — z całą siłą pchnij prawym łokciem do tyłu i lekko w górę. Powinieneś trafić go w splot słoneczny i przynajmniej spowodować to, że Gliksin się cofnie. Tarcza ochroni cię przed ciosem zadanym z większej odległości. — Hak przełączył się na zewnętrzny głośnik. — Naprawdę nie mam przy sobie nic a nic. — Gdy tylko to powiedział, Ponter zrozumiał, że Kompan popełnił błąd. Dźwięk „i” w słowie „nic” był nagraniem gliksińskiego głosu, brzmiącego inaczej niż głos Haka.

— Co jest? — zdziwił się Gliksin. — Co z ciebie za…

— Teraz! — powiedział Hak w ucho Pontera.

Ponter szarpnął łokciem w tył z całą mocą i wbił go w żołądek napastnika. Obcy zdołał tylko sapnąć „uf!” gdy powietrze zostało siłą wypchnięte z jego płuc. W tej samej chwili Ponter obrócił się przodem do niego.

— Jezu! — jęknął Gliksin, dostrzegając wał nadoczodoło — wy i zarośnięte policzki neandertalczyka. Rzucił się do przodu z wystarczającą siłą, aby uruchomić tarczę ochronną, która z krótkim błyskiem zablokowała ostrze noża. Ponter w tym samym momencie wyrzucił prawą rękę do przodu i schwycił Gliksina za chudą szyję. Obcy wyglądał na dwa razy młodszego od swojej niedoszłej ofiary. Przez moment Ponter zastanawiał się, czy nie zacisnąć palców i nie zgnieść krtani młodzika, ale nie, nie mógł tego zrobić.

— Rzuć nóż — powiedział. Gliksin spojrzał w dół. Ponter powędrował za jego wzrokiem i dostrzegł, że ostrze wygięło się od zderzenia z tarczą. Lekko zacisnął palce. Pięść Gliksina otworzyła się i nóż z brzękiem upadł na drogę.

— A teraz wynoś się stąd — nakazał Ponter, a Hak przetłumaczył jego słowa. — Zmykaj i nikomu nigdy o tym nie mów.

Puścił chłopaka, który zaczął zachłannie łykać powietrze. Ponter podniósł rękę.

— No, już cię nie ma!

Gliksin skinął głową i ruszył biegiem, jedną ręką trzymając się za żołądek w miejscu, gdzie trafił go łokieć neandertalczyka.

Ponter nie chciał marnować więcej czasu. Ruszył chodnikiem z popękanego betonu prosto do głównego wejścia do bloku.

Загрузка...