Dziecięcy świat

Lyra obudziła się wcześnie.

Miała straszny sen: otrzymała próżniowy pojemnik, ten sam, który kiedyś jej ojciec pokazywał Rektorowi i Uczonym Kolegium Jordana. Wtedy Lyra ukrywała się w szafie i widziała, jak Lord Asriel otwiera pojemnik, aby pokazać odciętą głowę Stanislausa Grummana, zaginionego badacza, jednak teraz, w swoim śnie dziewczynka musiała otworzyć pojemnik sama i bardzo się tego obawiała. Ściśle rzecz biorąc, była przerażona, choć wiedziała, że musi to zrobić. Czuła, jak ręce słabną jej ze zdenerwowania. Odkręciła pokrywę i usłyszała szum powietrza wdzierającego się do komory. Potem podniosła pokrywę, prawie się dusząc ze strachu. W środku nie było nic. Głowa zniknęła. Lyra nie miała się czego bać.

Zapłakana i spocona obudziła się w niewielkiej, ciepłej sypialni, której rozświetlone księżycową poświatą okna wychodziły na port. Dziewczynka leżała w obcym łóżku i ściskała w rękach poduszkę. Pantalaimon w postaci gronostaja pochylał nad nią pyszczek i wydawał uspokajające odgłosy. Była naprawdę przerażona. Nagle wydało jej się dziwne, że kiedyś rzeczywiście pragnęła zobaczyć odciętą głowę Stanislausa Grummana i wręcz błagała Lorda Asriela, aby otworzył pojemnik i pozwolił jej zajrzeć do środka. We śnie była przecież taka przerażona…

Rano spytała aletheiometr, co oznaczał jej sen, ale urządzenie odpowiedziało jedynie: „To był sen o głowie”.

Lyra zastanawiała się, czy nie obudzić chłopca, był jednak pogrążony w tak głębokim śnie, że zrezygnowała. Zeszła więc do kuchni i próbowała usmażyć omlet, a w dwadzieścia minut później usiadła przy stole stojącym na chodniku i z wielką dumą jadła sczerniałą, ziarnistą papkę, podczas gdy Pantalaimon jako wróbel dziobał kawałki skorupek.

Nagle dziewczynka usłyszała za sobą jakiś dźwięk i dostrzegła zaspanego Willa.

– Zobacz, potrafię zrobić omlet – powiedziała. – Zrobię ci, jeśli chcesz.

Popatrzył na jej talerz i odparł:

– Nie, dziękuję, raczej zjem płatki. Zdaje się, że w lodówce jest trochę mleka. Mieszkańcy tego miasta z pewnością nie odeszli zbyt daleko, skoro mleko nie skwaśniało.

Lyra obserwowała chłopca, który wsypał do miseczki płatki kukurydziane i zalał je mlekiem. Nigdy czegoś takiego nie widziała.

Will wyniósł miseczkę na dwór i spytał:

– Gdzie znajduje się świat, z którego pochodzisz? I jak się tutaj dostałaś?

– Przez most. Mój ojciec go zbudował, a ja… przeszłam za nim na drugą stronę. Jednak zniknął mi z oczu, nie wiem, dokąd poszedł. Zresztą, wcale mnie to nie obchodzi. Szłam w strasznie gęstej mgle, no i ojciec nagle zniknął. Błądziłam przez kilka dni, jedząc tylko jagody i różne znalezione paskudztwa, aż któregoś dnia mgła opadła i znaleźliśmy się z Pantalaimonem na tym klifie, tam… – Wskazała za siebie. Will spojrzał wzdłuż brzegu, obok latarni i zobaczył, że wybrzeże wznosi się klifem, który w oddali znikał we mgle.

– Zobaczyliśmy to miasto i zeszliśmy. Nie spotkaliśmy wprawdzie nikogo, ale przynajmniej było tu trochę jedzenia i łóżka do spania. Nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić.

– Jesteś pewna, że nie jest to część twojego świata?

– No coś ty! To nie jest mój świat. Wiem to na pewno.

Will pokiwał głową, przypomniał sobie bowiem, jak patrzył przez okienko w powietrzu na trawnik po drugiej stronie. Miał wówczas absolutną pewność, że spogląda na inny świat.

– Istnieją zatem co najmniej trzy połączone ze sobą światy – stwierdził.

– Ależ są ich całe miliony! – krzyknęła Lyra. – Powiedział mi to pewien dajmon, a dokładnie mówiąc, dajmon czarownicy. Nikt nie jest w stanie zliczyć tych światów. Wszystkie istnieją w tej samej przestrzeni, lecz zanim mój ojciec zbudował most, nie można się było między nimi przemieszczać.

– A co z okienkiem, które znalazłem?

– Nic o nim nie wiem. Może światy zaczynają się ze sobą mieszać.

– Po co szukasz jakiegoś pyłu?

Popatrzyła na niego chłodno.

– Może kiedyś ci powiem – odparła.

– W porządku. A jak zamierzasz go znaleźć?

– Odszukam uczonego, który mi o nim opowie.

– Co ty mówisz? Byle jakiego uczonego?

– Nie. Teologa eksperymentalnego – odparła. – W moim Oksfordzie oni właśnie się znali na Pyle. Przypuszczam, że tak samo będzie w twoim Oksfordzie. Pójdę najpierw do Kolegium Jordana, ponieważ jest tam najlepszy wydział.

– Nigdy nie słyszałem o teologii eksperymentalnej – zauważył chłopiec.

– Dziedzina ta zajmuje się cząstkami elementarnymi i podstawowymi siłami – wyjaśniła. – Anbaromagnetyzmem i podobnymi sprawami. Atomami.

– Czekaj, czekaj, o jakim magnetyzmie mówisz?

– O anbaromagnetyzmie. Anbaryczne są… O, te światła – dorzuciła, wskazując w górę na dekoracyjne latarnie uliczne – są właśnie anbaryczne.

– My je nazywamy elektrycznymi.

– Elektryczny? To chyba pochodzi od elektrum, takiego kamienia czy też klejnotu, powstałego z żywicy drzew. Czasami jest w nim owad.

– Masz na myśli bursztyn, czyli amber - stwierdził i równocześnie powiedzieli:

– Anbarycz…

Każde z nich zobaczyło zaskoczoną minę rozmówcy. Will pamiętał tę chwilę jeszcze długi czas później.

– No cóż, jeśli chodzi o elektromagnetyzm – kontynuował chłopiec po chwili, patrząc w bok – wiąże się on z dziedziną, którą nazywamy fizyką. To pewnie będzie nasz odpowiednik waszej teologii eksperymentalnej. Musisz poszukać naukowców, nie teologów.

– Aha – przytaknęła ostrożnie. – Och, znajdę ich.

Był jasny, bezchmurny poranek, cichy port połyskiwał od promieni słońca. Dzieci siedziały w milczeniu, choć każde z nich pragnęło zadać drugiemu wiele pytań. Nagle usłyszały czyjś głos. Dochodził z ogrodów kasyna. Spojrzeli w tamtą stronę przestraszeni. Głos należał do dziecka, nikogo jednak wokół siebie nie dostrzegli.

– Mówiłaś, że jak długo tu jesteś? – Will spytał cicho Lyrę.

– Trzy, może cztery dni, straciłam rachubę. Ani razu nikogo nie widziałam, chociaż zaglądałam prawie wszędzie. Tu nikogo nie ma.

Myliła się, ponieważ z prowadzącej do portu ulicy wyłoniło się dwoje dzieci. Dziewczynka była w wieku Lyry, chłopiec nieco młodszy, oboje rudowłosi. W rękach nieśli koszyki. Znajdowali się w odległości mniej więcej stu metrów, gdy dostrzegli Willa i Lyrę siedzących przy kawiarnianym stoliku.

Pantalaimon zmienił się ze szczygła w mysz, wbiegł po ramieniu swej właścicielki i schował się w kieszeni jej bluzki. Zauważył bowiem, że te dzieci przypominają raczej Willa niż Lyrę – żadne z nich nie miało widocznego dajmona.

Obce dzieci podeszły i usiadły przy sąsiednim stoliku.

– Jesteście z Ci’gazze? – spytała dziewczynka. Will potrząsnął głową.

– Z Sant’Elia?

– Nie – odrzekła Lyra. – Jesteśmy z innego miejsca.

Dziewczynka pokiwała głową, uznając tę odpowiedź za sensowną.

– Co się tu dzieje? – spytał Will. – Gdzie są dorośli? Oczy dziewczynki zwęziły się.

– Upiory nie odwiedziły jeszcze waszego miasta? – spytała.

– Nie – odparł Will. – Dopiero co tutaj dotarliśmy. Nic nie wiemy o upiorach. Jak się nazywa to miasto?

– Ci’gazze – powiedziała podejrzliwie dziewczynka. – Dokładnie mówiąc, Cittagazze.

– Cittagazze – powtórzyła Lyra. – Ci’gazze. Dlaczego dorośli odeszli?

– Z powodu upiorów – wyjaśniła dziewczynka znużonym, pogardliwym tonem. – Jak się nazywacie?

– Ja jestem Lyra. A to Will. A wy?

– Angelica. Mój brat ma na imię Paolo.

– Skąd idziecie?

– Ze wzgórz. Była gęsta mgła i wielka burza. Wszyscy się przeraziliśmy i uciekliśmy na wzgórza. Potem, kiedy mgła opadła, dorośli zobaczyli przez teleskopy, że miasto jest pełne upiorów, więc nie mogli wrócić. Ale my, dzieci, nie boimy się upiorów. Schodzi tu nas coraz więcej. Inni przyjdą później, my jesteśmy pierwsi.

– My i Tullio – dodał z dumą mały Paolo.

– Kim jest Tullio?

Angelica wyglądała na niezadowoloną, widocznie Paolo nie powinien był wspominać o Tulliu; teraz jednak sekret się wydał.

– Nasz starszy brat – bąknęła. – Nie ma go z nami. Ukrywa się, ponieważ nie może… Po prostu się ukrywa.

– Tullio zamierza zdobyć… – zaczął Paolo, lecz Angelica wymierzyła mu siarczysty policzek i chłopiec natychmiast zamknął usta, zaciskając drżące wargi.

– Co mówiłaś o tym mieście? – spytał Will. – Że jest pełne upiorów?

– Tak, Ci’gazze, Sant’Elia i wszystkie inne miasta, upiory pojawiają się tam, gdzie są ludzie. Skąd ty jesteś?

– Z Winchesteru – odparł Will.

– Nigdy nie słyszałam takiej nazwy. Nie ma tam upiorów?

– Nie. A i tu nie potrafię żadnego dostrzec.

– Jasne, że nie! – prychnęła. – Nie jesteś dorosły! Dopiero gdy dorośniemy, zobaczymy upiory.

– A ja się nie boję upiorów – zaszczebiotał mały Paolo, wysuwając do przodu brudny podbródek. – Pozabijam paskudy.

– Nikt z dorosłych w ogóle nie ma zamiaru wracać? – spytała Lyra.

– No, może za kilka dni – odrzekła Angelica. – Kiedy upiory przeniosą się w inne miejsce. Lubimy, jak przychodzą, ponieważ możemy wtedy biegać po mieście i robić, co chcemy.

– Ale czego się obawiają dorośli? Co mogą im zrobić te upiory? – spytał Will.

– No cóż, kiedy upiór złapie jakiegoś dorosłego, aż przykro patrzeć. Wyjada z niego życie… Nie chcę być dorosła… Z początku ofiara wie, co się z nią dzieje, boi się, krzyczy, płacze, unika spojrzenia upiora i udaje, że wszystko jest w porządku. A w chwilę potem jest już za późno. Nikt nie może takiemu człowiekowi pomóc. Blednie i przestaje krzyczeć. Nadal żyje, ale nie rusza się. W oczach ma tylko pustkę.

Dziewczynka odwróciła się do brata i wytarła mu nos rękawem jego koszulki.

– Ja i Paolo zamierzamy poszukać lodów. – Zmieniła temat. – Chcecie pójść z nami?

– Nie – odparł Will – mamy coś innego do roboty.

– W takim razie do widzenia – powiedziała, a Paolo dodał:

– Zabić upiory!

– Do widzenia – odrzekła Lyra.

Natychmiast gdy Angelica i jej mały brat zniknęli, z kieszeni Lyry wysunął się Pantalaimon. Sierść na jego mysim łebku była zmierzwiona, a spojrzenie – dzikie.

– Nie wiedzą o oknie, które znalazłeś – powiedział do Willa.

Will po raz pierwszy usłyszał jego głos i fakt ten przeraził go bardziej niż wszystko, co widział do tej pory. Lyra roześmiała się, widząc jego przestraszoną twarz.

– Ależ… on mówi… Dajmony umieją mówić? – spytał Will.

– Oczywiście, że tak! – odparła Lyra. – Sądziłeś, że to tylko maskotka?

Will potarł włosy i zmrużył oczy. Potem potrząsnął głową.

– Nie – odrzekł, po czym zwrócił się do Pantalaimona: – Chyba masz rację. Nie wiedzą o nim.

– Musimy zachować ostrożność, gdy będziemy przez nie przechodzić – powiedział dajmon dziewczynki.

Tylko przez moment dialog z myszą wydawał się Willowi dziwny, później wytłumaczył sobie, że to rodzaj rozmowy telefonicznej, ponieważ w rzeczywistości chłopiec mówił przecież do Lyry. Mysz była wprawdzie odrębną istotą o własnych indywidualnych cechach, ale w jakiś sposób przypominała Lyrę. Tych dwoje bez wątpienia stanowiło jedną całość. Will starał się zebrać myśli.

– Zanim wejdziesz do mojego Oksfordu – odezwał się delikatnie do dziewczynki – musisz znaleźć inne ubranie.

– Dlaczego? – zaperzyła się.

– Tak wyglądając, nie możesz wejść do mojego świata i rozmawiać z ludźmi. Nie pozwoliliby ci się do siebie zbliżyć. Musisz się do nas dopasować. Trzeba się maskować, rozumiesz? Uwierz mi, wiem, co mówię, postępuję w ten sposób od wielu lat. Lepiej więc mnie posłuchaj, w przeciwnym razie zostaniesz schwytana, a jeśli dowiedzą się, skąd pochodzisz, jeśli opowiesz im o okienku i o wszystkich innych sprawach… No cóż, będę szczery, ten świat stanowi całkiem niezłą kryjówkę… Widzisz, jestem… Po prostu muszę się ukrywać przed pewnymi osobami. Lepszej kryjówki niż to miasto nie mógłbym sobie nawet wymarzyć, nie chcę zatem, aby odkryto naszą tajemnicę. Gdy będziesz wyglądała obco i dziwacznie, zdradzisz nas. Mam własne sprawy w Oksfordzie. Jeśli mnie wydasz, zabiję cię.

Lyra przełknęła ślinę. Aletheiometr nigdy nie kłamał, ten chłopiec był mordercą, a skoro zabił już przedtem, może zabić także ją. Pokiwała głową z powagą i przyznała Willowi rację.

– W porządku – rzuciła.

Pantalaimon zmienił się teraz w lemura i z niepokojem przyglądał się chłopcu ogromnymi oczyma. Will wytrzymał to spojrzenie. Dajmon ponownie przybrał postać myszy i wślizgnął się do kieszeni swej właścicielki.

– No dobrze – powiedział chłopiec. – Podczas pobytu tutaj powinniśmy udawać przed tymi dziećmi, że przybyliśmy z jakiegoś miejsca w ich świecie. Pomoże nam fakt, że nie ma tu żadnych dorosłych. Możemy swobodnie chodzić po mieście i nikt nie będzie nas o nic wypytywał. W moim świecie natomiast musisz robić to, co ci powiem. Przede wszystkim, umyj się. Brudna od razu wzbudzisz zainteresowanie. Będziemy się maskować, obojętnie dokąd pójdziemy. Musimy wyglądać tak, żeby ludzie nie zwracali na nas uwagi. Zacznij od umycia ciała i włosów. W łazience znajdziesz szampon. Potem poszukamy innego ubrania.

– Nie wiem jak – bąknęła. – Nigdy nie myłam sobie włosów. W Jordanie robiła to gospodyni, a później nigdy tego nie potrzebowałam.

– No cóż, będziesz się musiała nauczyć – odparł. – Umyj się cała. W moim świecie ludzie są czyści.

– Hm – mruknęła Lyra i poszła na górę. W pewnej chwili obróciła głowę i przez ramię posłała Willowi wściekłe spojrzenie, napotkała jednak zimne oczy chłopca i dała za wygraną.

Will miał wielką ochotę spędzić ten słoneczny, spokojny poranek na wędrówce po mieście, jednak niepokoił się o matkę, a w dodatku ilekroć przypominał sobie, że zabił człowieka, nie mógł otrząsnąć się z szoku. Wiedział też, że czeka go zadanie. Musiał je wykonać. Starał się czymś zająć, czekając na Lyrę, posprzątał więc kuchnię, umył podłogę i wyrzucił śmieci do kosza stojącego w alejce przed kafeterią.

Potem wyjął z siatki zieloną skórzaną teczkę i popatrzył na nią tęsknym wzrokiem. Natychmiast gdy pokaże Lyrze przejście prowadzące do Oksfordu, wróci i sprawdzi, co jest w teczce. Na razie wsunął ją pod materac łóżka, w którym spał. W tym świecie papiery były bezpieczne.

Kiedy Lyra zeszła, czysta i mokra, poszli poszukać dla niej ubrania. Znaleźli dom towarowy, równie opustoszały jak wszystkie inne sklepy. Ubrania wydały się chłopcu trochę niemodne, w końcu jednak znaleźli dla Lyry kraciastą spódniczkę i zieloną bluzkę bez rękawów, z kieszenią dla Pantalaimona. Dziewczynka nie zgodziła się włożyć dżinsów, nie uwierzyła Willowi, gdy powiedział, że w jego świecie nosi je większość dziewcząt.

– To są spodnie – oznajmiła. – A ja jestem dziewczyną. Nie wygłupiaj się.

Will wzruszył ramionami. Kraciasta spódniczka nie rzucała się w oczy, a to było najważniejsze. Zanim wyszli, chłopiec włożył do kasy na kontuarze kilka monet.

– Co robisz? – spytała Lyra.

– Płacę. Trzeba płacić za to, co się zabiera. W twoim świecie się nie płaci?

– To w tym świecie się nie płaci! Założę się, że tamte dzieciaki w ogóle nie mają pieniędzy.

– Może i tak, ja jednak płacę.

– Jeśli zaczniesz się zachowywać jak dorośli, dopadną cię upiory – oświadczyła, chociaż nie była pewna, czy może żartować w towarzystwie Willa. Może raczej powinna się obawiać tego dziwnego chłopca?

W świetle dziennym Will zauważył, że budynki w centrum miasta są bardzo stare, niektóre wręcz zrujnowane. Szyby były potrzaskane, ze ścian odpadał tynk; od dawna najwyraźniej nie łatano również dziur w nawierzchni ulic. Kiedyś to miasto z pewnością było piękne; jeszcze dziś przez rzeźbione bramy można było dostrzec ślady dawnej świetności – wypełnione zielenią przestronne dziedzińce i wspaniałe pałace, jednak schody były popękane, a na wpół oderwane framugi zwisały ze ścian. Will odniósł wrażenie, że mieszkańcy Ci’gazze zamiast zburzyć budynek i zbudować na jego miejscu nowy woleli bez końca naprawiać i odnawiać ruiny.

W pewnej chwili dzieci doszły do samotnej wieży na niewielkim placu. Była chyba najstarszym budynkiem w mieście. Wysoka na cztery piętra, wieża z blankami w jaskrawym słońcu wydawała się dziwnie martwa, a jednocześnie intrygowała; zarówno Willa, jak i Lyrę coś przyciągało w stronę na wpół otwartych drzwi, do których prowadziły szerokie stopnie. Dzieci niechętnie i bez słowa minęły wieżę i podążyły dalej.

Kiedy dotarły do rozległego bulwaru z drzewami palmowymi, Will kazał Lyrze odszukać małą narożną kafeterię, przed którą na chodniku stały pomalowane na zielono metalowe stoliki. Dziewczynka w ciągu minuty znalazła lokal. Za dnia wyglądał na mniejszy i bardziej zniszczony, lecz chłopiec rozpoznał ocynkowany bar, ekspres do kawy oraz talerz z niedojedzonym risottem, które już zaczynało śmierdzieć.

– To tutaj? – spytała.

– Nie. Okienko znajduje się pośrodku alei. Sprawdź, czy nie ma w pobliżu żadnych dzieci…

Na szczęście byli sami. Will zaprowadził Lyrę w odpowiednie miejsce pod palmami i rozejrzał się wokół.

– Było chyba gdzieś tutaj – mruknął. – Kiedy przeszedłem, zobaczyłem to duże wzgórze za białym domem, potem spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem kafeterię, a…

– Jak ono wygląda? Nic nie widzę.

– Z niczym go nie pomylisz. Nie przypomina niczego, co kiedykolwiek widziałem.

Will rozglądał się z uwagą. Czyżby okienko zniknęło? A może ktoś je zamknął? Nie mógł niczego dostrzec.

Aż nagle je zobaczył. Obszedł je, przyglądając się. Było równie niewidoczne wczoraj wieczorem, gdy je odkrył po oksfordzkiej stronie. Promienie słońca na trawie za otworem igrały tak samo jak w Cittagazze, chociaż równocześnie osobliwie inaczej.

– Jest tutaj – oświadczył, kiedy się upewnił.

– Ach, rzeczywiście! Widzę je!

Lyra wstrzymała oddech. Wyglądała na równie zdumioną jak Will, gdy usłyszał, że Pantalaimon mówi. Jej dajmon nie mógł usiedzieć w kieszeni, wyszedł więc, zmienił się w osę i bzycząc, latał wokół okienka, dziewczynka natomiast nerwowo nawijała na palce jeszcze nieco wilgotne włosy.

– Stań z boku – pouczył ją Will. – Jeśli podejdziesz zbyt blisko, ludzie zobaczą nagle parę nóg i będzie sensacja. Nie chcę, żeby ktoś coś zauważył.

– Co to za hałas?

Ruch uliczny na oksfordzkiej obwodnicy. To dość ruchliwa ulica. Podejdź i przyjrzyj się z boku. Pora na przechodzenie jest kiepska, wszędzie mnóstwo ludzi. Gdybyśmy jednak przedostali się w środku nocy, nie bardzo mielibyśmy dokąd pójść. A jeśli teraz przejdziemy, możemy się dość łatwo wmieszać w tłum. Idź pierwsza. Szybko przeskocz i odejdź od otworu.

Lyra miała na plecach niebieski plecaczek, który teraz zdjęła i trzymała w rękach. Przykucnęła i spojrzała na drugą stronę.

– Ach! – westchnęła. – To naprawdę jest twój świat? Nie wygląda jak część Oksfordu. Jesteś pewien, że przybyłeś z Oksfordu?

– Jasne, że tak. Kiedy przejdziesz, będziesz miała przed sobą ulicę. Skręć w lewo, idź przez jakiś czas prosto, aż zobaczysz ulicę po prawej. Zaprowadzi cię do centrum miasta. Zapamiętaj, gdzie znajduje się okienko. Nie ma innej drogi powrotnej.

– Dobrze – powiedziała. – Nie zapomnę.

Zarzuciwszy na ramię plecak, Lyra zanurkowała przez okienko i zniknęła. Will przykucnął, pragnąc zobaczyć, jak sobie poradziła.

Dziewczynka stała na trawie z Pantalaimonem-osą na ramieniu. Chyba nikt jej nie widział. W pobliżu pędziły samochody osobowe i ciężarówki; nawet gdyby jakiś kierowca zdołał na tym ruchliwym skrzyżowaniu dostrzec niezwykłe zjawisko, nie miałby czasu, aby mu się przyjrzeć, natomiast ludziom stojącym po przeciwnej stronie ulicy widok zasłaniały przejeżdżające pojazdy.

Nagle rozległ się pisk hamulców, krzyk, trzask. Will starał się dojrzeć, co się stało.

Lyra leżała na trawie. Samochód zahamował tak gwałtownie, że uderzyła w jego tył ciężarówka, która pchnęła pierwszy pojazd do przodu. Dziewczynka leżała nieruchomo…

Chłopiec pospiesznie przedostał się przez okienko na drugą stronę. Na szczęście nikt nie widział, jak przechodził, ponieważ oczy wszystkich skupiły się na samochodzie z pogiętym zderzakiem, a kierowca ciężarówki wyskoczył i podbiegł do Lyry.

– Nic nie mogłam poradzić… Dziecko wbiegło mi prosto… – tłumaczyła się kobieta w średnim wieku, która prowadziła samochód. – Pan jechał zbyt blisko – dodała, zwracając się do kierowcy ciężarówki.

– Mniejsza o to – odburknął. – Jak tam mała?

Kierowca ciężarówki skierował to pytanie do Willa, który klęczał obok Lyry. Chłopiec podniósł oczy i rozejrzał się wokół siebie. Wiedział, że żadne okoliczności nie mogą go usprawiedliwić, był odpowiedzialny za ten wypadek. Lyra poruszyła głową i szybko zamrugała powiekami. Will dostrzegł oszołomionego Pantalaimona w postaci osy, który wspinał się po źdźble trawy.

– Nic ci nie jest? – spytał chłopiec. – Spróbuj poruszać rękoma i nogami.

– Głupia! – krzyknęła kobieta z samochodu. – Po prostu wbiegła pod koła. Nawet się nie rozejrzała. Co miałam zrobić?

– Żyjesz, dziecko? – spytał kierowca ciężarówki.

– Tak – mruknęła Lyra.

– Wszystko w porządku?

– Poruszaj rękoma i nogami – nalegał Will.

Poruszyła. Żadna kość nie była złamana.

– Jest cała – powiedział Will. – Zajmę się nią. Nic jej nie jest.

– Znasz ją? – spytał kierowca ciężarówki.

– To moja siostra – odrzekł Will. – Wszystko dobrze. Mieszkamy tuż za rogiem. Zabiorę ją do domu.

Lyra usiadła prosto. Ponieważ nie wyglądała na poważnie ranną, kobieta zaczęła oglądać swój samochód. Inne pojazdy objeżdżały uczestników wypadku; kierowcy samochodów – jak to ludzie – z ciekawością na nich spoglądali. Will pomógł dziewczynce się podnieść. Wiedział, że im szybciej odejdą, tym lepiej. Kobieta i kierowca ciężarówki stwierdzili, że ich spór powinny rozstrzygnąć towarzystwa ubezpieczeniowe, wymienili więc adresy. Nagle kobieta zobaczyła, że Will pomaga Lyrze oddalić się z miejsca wypadku.

– Czekajcie! – zawołała. – Będziecie świadkami. Musicie mi podać wasze nazwisko i adres.

– Nazywam się Mark Ransom – powiedział Will, odwracając się. – Moja siostra ma na imię Lisa. Mieszkamy przy Bourne Close dwadzieścia sześć.

– Jaki kod?

– Nigdy go nie pamiętam – mruknął. – Słuchajcie, państwo, chcę zabrać siostrę do domu.

– Wskakujcie do kabiny – powiedział kierowca ciężarówki. – Podrzucę was.

– Ależ nie, po co ten kłopot, naprawdę szybciej dojdziemy pieszo.

Lyra szła prawie normalnym krokiem. Wraz z Willem przeszli po trawie pod grabami i skręcili za pierwszym rogiem.

Usiedli na niskim ogrodowym murku.

– Jesteś ranna? – spytał Will.

– Uderzyłam się w nogę, a podczas upadku w głowę – odparła.

Bardziej jednak interesowało ją, jak wypadek zniósł przedmiot znajdujący się w plecaku. Włożyła rękę do środka, pomacała, po czym wyjęła ciężkie, małe zawiniątko otulone czarnym aksamitem. Rozwinęła paczuszkę. Na widok aletheiometru Willowi rozszerzyły się oczy. Maleńkie symbole wymalowane wokół tarczy, złote wskazówki, duża igła, ciężar i niezwykły wygląd przedmiotu sprawiły, że niemal stracił oddech.

– Co to takiego? – spytał.

– Mój aletheiometr. Urządzenie, które mówi prawdę. Czytnik symboli. Mam nadzieję, że nie popękał…

Na szczęście przyrząd nie został uszkodzony. Nawet w drżących rękach dziewczynki długa igła wytrwale się kołysała. Lyra odłożyła aletheiometr i przyznała się:

– Nigdy nie widziałam tak wielu wozów i takich dużych… Nie sądziłam, że cokolwiek może się tak szybko poruszać.

– W twoim Oksfordzie nie ma samochodów i ciężarówek?

– Nie tak wiele. I całkiem inne. Nie jestem przyzwyczajona do takiego ruchu. Ale nic mi nie jest.

– Od tej pory musisz być ostrożniejsza. Jeśli wpadniesz pod autobus albo się zgubisz, ludzie dowiedzą się, że nie pochodzisz z tego świata i zaczną szukać przejścia…

Wydawał się znacznie bardziej rozgniewany, niż należało.

– W porządku, słuchaj – odezwał się w końcu. – Będziesz udawać moją siostrę. Dzięki temu mnie nie znajdą, ponieważ szukają jedynaka. Pójdę z tobą i pokażę ci, jak przechodzić przez ulicę, nie narażając życia.

– Dobrze – odparła pokornie.

– No i kwestia pieniędzy. Założę się, że ich nie masz… Cóż, skąd miałabyś mieć? Za co chciałaś kupić jedzenie i inne potrzebne rzeczy?

– Mam pieniądze – odrzekła i wytrząsnęła z portmonetki kilka złotych monet.

Will popatrzył na nie z niedowierzaniem.

– Czy to jest złoto? Złoto, prawda? Boże, gdyby ludzie je zobaczyli, dopiero zaczęliby cię wypytywać. Nie byłabyś bezpieczna. Dam ci trochę pieniędzy. Schowaj te monety i nikomu ich nie pokazuj. Pamiętaj: jesteś moją siostrą i nazywasz się Lisa Ransom.

– Może raczej Lizzie. Udawałam już kiedyś osobę o tym imieniu. Łatwiej zapamiętam.

– W porządku. Więc Lizzie. Ja jestem Mark. Nie zapomnij.

– Dobrze – rzuciła pojednawczo.

Noga zaczynała ją boleć. Po wypadku była zaczerwieniona i spuchnięta, a teraz utworzył się na niej ciemny, duży siniak. Miała też siniec na policzku, w miejscu, gdzie uderzył ją ubiegłej nocy Will. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądała, jak gdyby ktoś się nad nią znęcał, co chłopca bardzo martwiło. Co będzie, jeśli dziewczynką zainteresuje się jakiś policjant?

Will starał się o tym nie myśleć. Wyruszyli razem, przechodząc ulicę na światłach. Tylko na moment spojrzeli w stronę okna pod grabami, ale nie zdołali go dostrzec: było już zupełnie niewidoczne. Sznur samochodów jechał nieprzerwanie w obie strony.

Po dziesięciu minutach marszu po Banbury Road dotarli do Summertown. Will zatrzymał się przed bankiem.

– Co robisz? – spytała Lyra.

– Zamierzam podjąć trochę pieniędzy. Prawdopodobnie nie powinienem tego robić zbyt często, ale jeśli wypłacę nieco gotówki w tej chwili, pewnie zaksięgują ją dopiero przed zamknięciem banku.

Włożył kartę magnetyczną matki do bankomatu i wystukał kod. Z maszyny wypadło kilka banknotów, a następnie karta. Lyra patrzyła na całą operację z otwartymi ustami. Will wręczył jej banknot dwudziestofuntowy.

– Użyj go później – powiedział. – Kupisz coś, a wydadzą ci drobne. Na razie poszukajmy autobusu do miasta.

Podczas jazdy Lyra siedziała bardzo cicho. Obserwowała domy i miejskie ogrody, które wyglądały podobnie jak w jej świecie, a równocześnie były zupełnie inne. Czuła się tak, jakby znalazła się we śnie obcej osoby. Wysiedli w centrum obok starego, kamiennego kościoła, który dziewczynka pamiętała ze swojego Oksfordu. Budynek stał jednak naprzeciwko dużego domu towarowego; Lyra nigdy takiego nie widziała.

– Wszystko jest dziwnie pozmieniane – zauważyła. – Chociaż… Czy to nie jest Rynek Zbożowy? Ulica Szeroka. To Balliol, a tu Biblioteka Bodleya, o tam. Ale gdzie jest Jordan?

Poczuła dreszcze. Mogła to być opóźniona reakcja po wypadku albo wstrząs spowodowany widokiem obcych budynków, które zajęły miejsce Kolegium Jordana, czyli jej domu.

– Niedobrze – stwierdziła. Mówiła cicho, ponieważ Will przed chwilą nakazał jej, żeby przestała wykrzykiwać nazwy nieistniejących w jego świecie miejsc. – To jest inny Oksford.

– Cóż, wiemy o tym oboje – odparł cierpko.

Nie był przygotowany na bezradność Lyry i jej smutne spojrzenie. Nie miał przecież pojęcia, że znaczną część swego dzieciństwa spędziła, biegając po prawie identycznych ulicach, i nie wiedział, jak bardzo była dumna z przynależności do Kolegium Jordana, którego uczeni byli najzdolniejsi, skarbiec – najbogatszy, a wygląd – najokazalszy ze wszystkich. Teraz nie była już Lyra z Jordana, lecz dzieckiem zagubionym w nieznanym świecie. Nigdzie nie należała.

– No cóż – szepnęła drżącym głosem. – Skoro go tu nie ma…

Uświadomiła sobie, że jej poszukiwania po prostu potrwają trochę dłużej, i tyle.

Загрузка...