Rolls-royce

Lyra obudziła się wcześnie. Poranek był cichy i ciepły, jak gdyby w mieście nigdy nie panowała inna pogoda niż piękne, spokojne lato. Lyra wyślizgnęła się z łóżka i zeszła na dół. Słysząc dziecięce głosy nad wodą, poszła sprawdzić, co się tam dzieje.

Trzej chłopcy i dziewczynka płynęli przez oświetlony słońcem basen portowy w dwóch łódkach, kierując się ku schodkom. Ścigali się. Gdy zobaczyli Lyrę, zwolnili na moment, potem jednak ponownie zajął ich wyścig. Zwycięzcy wpłynęli na schodki z takim impetem, że jeden z nich – chłopiec – wpadł do wody, po czym spróbował się wspiąć na drugą łódkę i przewrócił ją. Potem cała czwórka, stojąc w wodzie, pryskała się beztrosko, jak gdyby nocne strachy poszły w zapomnienie. Lyra pomyślała, że dzieci są młodsze niż większość spotkanych przy wieży, i przyłączyła się do ich zabawy w wodzie; Pantalaimon przybrał postać małej srebrnej rybki i pływał obok swej pani. Dziewczynce rozmowy z innymi dziećmi nigdy nie sprawiały trudności, toteż wkrótce cała czwórka zasiadła wokół niej na ciepłych kamieniach częściowo zanurzonych w płytkiej wodzie. Ubrania suszyły się w słońcu. Biedny Pantalaimon musiał znowu wpełznąć do kieszeni swej właścicielki – był teraz żabą siedzącą w wilgotnej bawełnie.

– Co zamierzacie zrobić z tamtym kotem?

– Naprawdę nie lękacie się złych mocy?

– Skąd jesteście?

– Twój przyjaciel nie boi się upiorów?

– Will niczego się nie boi – odparła Lyra. – Ani ja. Dlaczego przestraszyliście się kota?

– Naprawdę nic nie wiecie o kotach? – spytał starszy chłopiec z niedowierzaniem. – Przecież koty mają w sobie diabła! Trzeba zabić każdego napotkanego. Jeśli cię któryś ugryzie, wprowadzi w twoje ciało diabła. A co zrobiłaś z tym dużym lampartem?

Lyra uprzytomniła sobie, że jej młodziutki rozmówca ma na myśli Pantalaimona w postaci wielkiego kota, i z niewinną minką potrząsnęła głową.

– Musiało ci się przyśnić – oświadczyła. – W świetle księżyca wiele rzeczy wygląda inaczej. Tam, skąd pochodzimy ja i Will, nie ma upiorów, nie wiemy więc o nich zbyt wiele.

– Jesteś bezpieczna, póki nie zdołasz ich dostrzec – wyjaśnił chłopiec. – Jeśli je zobaczysz, wtedy mogą cię zabrać. Tak powiedział mój tata, a później go dopadły. Pewnego razu po prostu nie udało mu się przed nimi uciec.

– Czy one są teraz tutaj, wokół nas?

– Tak – odrzekła dziewczynka. Wyciągnęła rękę i zacisnęła dłoń, mrucząc: – Schwytałam właśnie jednego z nich!

– Nie są w stanie nas skrzywdzić – zauważył jeden z chłopców – więc i my nie możemy im nic zrobić!

– Zawsze w waszym świecie były upiory? – spytała Lyra.

– Tak – odparł jeden chłopiec, drugi mu jednak zaprzeczył.

– Nie, ale przybyły dawno temu. Setki lat temu.

– Przybyły z powodu Gildii – powiedział trzeci.

– Czego? – spytała Lyra.

– Nie! – krzyknęła dziewczynka z grupy. – Babcia mi mówiła, że ludzie byli źli i Bóg wysłał upiory, aby nas ukarały.

– Twoja babcia nic nie wie – wtrącił chłopiec. – Ona ma brodę. To koza, cha, cha, cha!

– Czym jest Gildia? – nalegała Lyra.

– Znasz Torre degli Angeli? – spytał inny chłopiec. – To kamienna wieża należąca do Gildii. W wieży jest pewne sekretne miejsce. Do Gildii należą mężczyźni, którzy znają się na wszystkim: na filozofii, alchemii, po prostu na wszystkim. To oni pozwolili wejść upiorom.

– Nieprawda – powiedział trzeci chłopiec. – Upiory pochodzą z gwiazd.

– Wcale nie! Było tak, jak mówię! Pewien przedstawiciel Gildii setki lat temu rozcinał metal. Ołów. Zamierzał przemienić go w złoto. Więc ciął go i ciął na coraz mniejsze części, aż otrzymał możliwie najmniejszy kawałeczek. Nie istniało nic mniejszego od niego, był tak mały, że nawet ten filozof nie mógł go zobaczyć. Jednak przeciął również i ten kawałek, a w jego wnętrzu znajdowały się upiory tak ze sobą splecione, że zajmowały tę maleńką przestrzeń. W momencie gdy przeciął… Uff! Wszystkie upiory wydostały się na zewnątrz i od tej chwili są wśród nas. Tak mówił mój tata.

– Czy w wieży są teraz jacyś mężczyźni z Gildii? – spytała Lyra.

– Nie, nie! Uciekli, tak jak wszyscy inni – odparła dziewczynka.

– W wieży nie ma nikogo, tam straszy – oznajmił chłopiec. – Dlatego wyszedł z niej kot. Nie zamierzamy do niej wchodzić. Ani my, ani żadne inne dzieciaki. To straszne miejsce.

– Ludzie z Gildii nie boją się tam wchodzić – zaprzeczył inny.

– Mają szczególną moc czy coś w tym rodzaju. Byli zachłanni i żyli kosztem biednych ludzi – wtrąciła dziewczynka. – Biedni ludzie ciężko pracowali, a mężczyźni z Gildii po prostu ich wykorzystywali.

– Ale teraz nie ma nikogo w wieży? – spytała Lyra. – Żadnych dorosłych?

– W naszym mieście w ogóle nie ma dorosłych!

– Och, nie ośmieliliby się tu przebywać!

A przecież Lyra widziała młodego mężczyznę na wieży. Była o tym przekonana! Zresztą, dzieci mówiły znanym jej tonem wprawnych kłamców, nie wiedziały jednak, z kim mają do czynienia. Ich rozmówczyni świetnie się znała na kłamstwach i potrafiła je rozpoznać.

Nagle przypomniała sobie, że mały Paolo wspomniał o starszym bracie, Tulliu, który przybył wraz z nimi do miasta. Angelica uciszyła wówczas Paola… Może ten młody mężczyzna, którego widziała Lyra, to właśnie ich brat?

Dzieci zajęły się zawracaniem łodzi, a następnie popłynęły z powrotem na plażę, natomiast Lyra wróciła do budynku, aby zaparzyć kawę i sprawdzić, czy Will już się obudził. Okazało się, że chłopiec ciągle jeszcze śpi ze zwiniętym u stóp kotem, a ponieważ dziewczynka jak najprędzej chciała się spotkać ze swoją uczoną, napisała do niego kartkę i położyła ją na podłodze przy łóżku. Później wzięła plecak i wyszła, by poszukać okienka.

Wybrana przez nią ulica poprowadziła ją przez mały plac, do którego doszli z Willem poprzedniej nocy. Teraz plac był pusty i światło słoneczne ujawniło pokryty kurzem fronton starej wieży oraz wytarte rzeźbienia obok drzwi: przedstawiały podobne ludzkim postacie ze złożonymi skrzydłami; rysy twarzy zatarły rzeźbom wiatry i deszcze, ale ich postawa wyrażała moc, współczucie i intelektualną potęgę.

– Anioły – odezwał się Pantalaimon, który jako świerszcz siedział na ramieniu swej pani.

– Może to upiory – zastanowiła się Lyra.

– Nie! Dzieci użyły słowa angeli - upierał się jej dajmon – Założęsię, że to anioły.

– Wejdziemy?

Podnieśli oczy na wielkie dębowe wrota z czarnymi, ozdobnymi zawiasami. Pół tuzina stopni, które prowadziły do wejścia, było mocno zniszczonych, a drzwi uchylone. Nic z wyjątkiem własnego strachu nie powstrzymywało Lyry przed wślizgnięciem się do wieży.

Dziewczynka weszła na palcach po schodach i zajrzała do środka. Dostrzegła jedynie fragment ciemnego, wykładanego kamiennymi płytami korytarza, lecz Pantalaimon drżał z niepokoju na jej ramieniu, podobnie jak wtedy, gdy zamieniali czaszki w krypcie Kolegium Jordana. Na szczęście Lyra zmądrzała od tamtego czasu. Domyśliła się, że w wieży panoszy się zło, zbiegła więc szybko po schodkach, przebiegła plac i skierowała się w stronę jaskrawo rozjaśnionego słonecznym światłem bulwaru z palmami. Gdy tylko się upewniła, że nikt jej nie obserwuje, podeszła do okienka i przeszła do Oksfordu Willa.


W czterdzieści minut później po raz kolejny stała w budynku wydziału fizyki i kłóciła się z portierem. Tym razem jednak miała w ręku kartę atutową.

– Niech pan po prostu zapyta doktor Malone – stwierdziła słodko. – Niech pan tylko ją spyta, nic więcej. Ona panu powie.

Portier odwrócił się do telefonu i Lyra obserwowała z litościwą miną, jak mężczyzna przyciska guziki i mówi w słuchawkę. Myślała ze smutkiem o biednym tutejszym portierze, któremu nawet nie przydzielono odpowiedniego pomieszczenia – takiego, jak w jej prawdziwym kolegium Oksfordzkim – miał przed sobą tylko duży drewniany kontuar, jak gdyby pracował w sklepie.

– W porządku – oświadczył portier, odwracając się. – Mówi, że masz wejść. Tylko nigdzie nie zbaczaj po drodze.

– Dobrze – odparła poważnie, niczym uprzejma panienka, która zawsze postępuje zgodnie z poleceniami dorosłych.

Na szczycie schodów czekała ją jednakże niespodzianka, ponieważ nagle otworzyły się drzwi z narysowaną sylwetką kobiety na tabliczce i wysunęła się głowa i ręka doktor Malone. Uczona bez słowa kiwała na Lyrę ręką zapraszając ją do środka.

Dziewczynka weszła, zaintrygowana. Nie było to laboratorium, ale toaleta, a doktor Malone wydawała się bardzo poruszona.

– Lyro – odezwała się – w laboratorium są jacyś ludzie… chyba policjanci… Wiedzą, że byłaś u mnie wczoraj… Nie wiem, czego szukają, ale nie podobają mi się… Co się dzieje?

– Skąd się dowiedzieli, że przyszłam się z panią zobaczyć?

– Nie wiem! Nie znali twojego nazwiska, ale od razu wiedziałam, o kim mówią…

– Och! No dobrze, mogę ich okłamać. To łatwe.

– Ale o co w tym wszystkim chodzi?

Jakiś kobiecy głos spytał z korytarza przed toaletą:

– Doktor Malone? Widziała pani dziewczynkę?

– Tak – odparła doktor Malone. – Właśnie jej pokazywałam, gdzie jest toaleta…

Lyra pomyślała, że uczona nie ma powodu do niepokoju, najwyraźniej jednak nie była przyzwyczajona do niebezpieczeństw.

Kobieta w korytarzu była młoda i bardzo elegancko ubrana. Naprawdę próbowała się uśmiechnąć na widok dziewczynki, ale jej oczy patrzyły srogo i podejrzliwie.

– Witaj – odezwała się. – Jesteś Lyra, prawda?

– Tak. A pani jak się nazywa?

– Jestem sierżant Clifford. Wejdź.

Dziewczynka pomyślała, że ta młoda kobieta ma tupet skoro traktuje laboratorium jak swój własny pokój, lecz nicnie powiedziała, tylko skinęła potulnie głową. Po raz pierwszy poczuła ukłucie żalu. Zdała sobie sprawę że nie powinna tu być; pamiętała, co aletheiometr kazał jej zrobić – miała pomóc Willowi, a nie przychodzić tutaj. Niezdecydowana stała w progu.

W pomieszczeniu siedział wysoki barczysty mężczyzna o białych brwiach. Dziewczynka świetnie wiedziała, jak wyglądają uczeni, i tych dwoje z pewnością nimi nie było.

– Wejdź, Lyro – ponagliła ją sierżant Clifford. – Wszystko w porządku. To jest inspektor Walters.

– Witaj, Lyro – odezwał się mężczyzna. – Wiele o tobie słyszałem od doktor Malone. Chciałbym zadać ci kilka pytań, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

– Na jaki temat? – spytała.

– Och, to nic trudnego – odparł, uśmiechając się. – Wejdź i usiądź.

Pchnął ku niej krzesło. Dziewczynka usiadła ostrożnie. Usłyszała, jak zamykają się drzwi. Doktor Malone stała obok. Pantalaimon, który pod postacią świerszcza tkwił w kieszeni na piersi Lyry, był bardzo poruszony – czuła to. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy jej drżącego dajmona. Poleciła mu w myślach, aby się nie ruszał.

– Skąd pochodzisz, Lyro? – spytał inspektor Walters.

Gdyby wymieniła Oksford, łatwo mogliby sprawdzić jej słowa. Nie mogła jednak powiedzieć, że przybyła z innego świata. Uznała tych ludzi za niebezpiecznych, choćby dlatego, że od razu chcieli się wszystkiego dowiedzieć. Przyszła jej do głowy jedyna nazwa, jaką znała w tym świecie: miejsce, z którego pochodził Will.

– Z Winchesteru – odrzekła.

– Biłaś się z kimś, prawda, Lyro? – spytał inspektor. – Skąd masz te siniaki? Jeden na policzku, drugi na nodze… Czy ktoś cię uderzył?

– Nie – mruknęła.

– Chodzisz do szkoły?

– Tak. Czasami – dodała.

– Nie powinnaś być dziś w szkole?

Nic nie odpowiedziała. Czuła się coraz bardziej nieswojo. Popatrzyła na doktor Malone i dostrzegła na jej twarzy napięcie i smutek.

– Przyszłam tu tylko zobaczyć się z doktor Malone – bąknęła dziewczynka.

– Zatrzymałaś się w Oksfordzie, Lyro? Gdzie nocujesz?

– U pewnych ludzi – odrzekła. – To moi przyjaciele.

– Jaki jest ich adres?

– Nie potrafię powiedzieć, gdzie mieszkają. To znaczy… łatwo tam trafię, ale nie pamiętam nazwy ulicy.

– Kim są ci ludzie?

– To przyjaciele mojego ojca.

– Och, rozumiem. W jaki sposób trafiłaś do doktor Malone?

– Mój ojciec jest fizykiem i ją zna.

Pomyślała, że na razie jakoś sobie radzi, i zaczęła się uspokajać. Dzięki temu potrafiła kłamać płynniej.

– Doktor Malone pokazała ci, nad czym pracuje, prawda?

– Tak. Maszyna z ekranem… Tak, pokazała.

– Interesujesz się takimi sprawami? Nauką i badaniami?

– Tak. Zwłaszcza fizyką.

– Zamierzasz zostać naukowcem, kiedy dorośniesz?

Lyra zareagowała na to pytanie obojętnym spojrzeniem. Mężczyzna nie zmieszał się, wymienił spojrzenie z młodą kobietą, po czym znowu popatrzył jasnymi oczyma na dziewczynkę.

– Byłaś zaskoczona tym, co ci pokazała doktor Malone…

– No cóż, w pewnym sensie, ale wiedziałam, czego się spodziewać.

– Dzięki ojcu?

– Tak, ponieważ mój ojciec zajmuje się podobnymi rzeczami.

– Hm, powiedzmy. Rozumiesz to zjawisko?

– W pewnym sensie.

– Twój ojciec bada zatem mroczną materię?

– Tak.

– Czy doszedł do takich wniosków, jak doktor Malone?

– Nie w ten sam sposób. Może pewne badania wyszły mu lepiej, ale nie ma takiej maszyny ze słowami na ekranie.

– Will także zatrzymał się u twoich przyjaciół?

– Tak, on…

Lyra umilkła. Od razu wiedziała, że popełniła straszliwy błąd.

Zerwała się, by uciec. Mężczyzna i kobieta natychmiast ruszyli, by utrudnić jej wyjście z pokoju, wcześniej jednak natknęli się na doktor Malone. Sierżant potknęła się i upadła, blokując drogę inspektorowi. Dzięki temu Lyra zdołała wybiec z pomieszczenia i zatrzasnąć za sobą drzwi. Pędem pobiegła do schodów.

Z jakichś drzwi wyszło niespodziewanie dwóch mężczyzn w białych kitlach i dziewczynka wpadła na nich. Pantalaimon zmienił się w kruka, zaczął krakać i trzepotać skrzydłami; jego widok tak bardzo przestraszył obu naukowców, że upadli do tyłu, a Lyra uwolniła się i pobiegła schodami w dół i do głównego korytarza. Portier właśnie odkładał słuchawkę i ruszył ku niej, krzycząc:

– Hej, ty! Zatrzymaj się!

Na szczęście nadal stał za kontuarem oddzielającym go od pozostałej części korytarza, a podnoszona klapa przez którą mógł wyjść, znajdowała się przy drugim końcu blatu, toteż dziewczynka wpadła w obrotowe drzwi na długo przed portierem.

Dostrzegła kątem oka, że otwierają się drzwi windy i wybiega z niej jasnowłosy mężczyzna. Był szybki…

Drzwi Lyry nie obracały się! Pantalaimon zakrakał, że on i jego pani pchają w niewłaściwą stronę.

Krzyknęła ze strachu, popchnęła drzwi i wreszcie wpadła do kolejnego pomieszczenia. Cisnęła plecak w drugie drzwi z grubego szkła. Otworzyły się i dziewczynka znalazła się na zewnątrz, w ostatniej chwili unikając sięgającej za nią ręki portiera. Przy okazji starzec zatarasował przejście jasnowłosemu mężczyźnie.

Lyra przebiegła na drugą stronę ulicy, lekceważąc samochody, ich hamulce i pisk opon, wpadła w wyłom między wysokimi budynkami, a potem popędziła kolejną ulicą, po której w obu kierunkach jeździły rozmaite pojazdy. Dziewczynka biegła pędem, uchylając się przed rowerami. Jasnowłosy mężczyzna przez cały czas niemal deptał jej po piętach… Przerażał ją.

Przeskoczyła płot i trafiła do jakiegoś ogrodu. Przedarła się przez krzaki… Pantalaimon leciał szybko nad jej głową, krzykiem wskazując jej drogę. W pewnym momencie dziewczynka przycupnęła za komórką z węglem. Do jej uszu dotarł odgłos kroków blondyna, który przebiegał tuż obok; pędził tak szybko, że nawet nie usłyszała jego sapania.

– Wróć teraz… wróć na ulicę – powiedział Pantalaimon.

Lyra wypełzła z kryjówki i ruszyła po miękkiej trawie, przez bramę opuściła ogród i znalazła się z powrotem na Banbury Road. Znowu uciekała przed pojazdami, słysząc za sobą pisk opon. Później pobiegła w górę wzdłuż ogrodów Norham, cichą uliczką obsadzoną drzewami wzdłuż której stały wysokie, wiktoriańskie kamienice. Zatrzymała się, by złapać oddech. Przed jednym z ogrodów dostrzegła niski murek, a za nim wysoki żywopłot. Usiadła, ukrywając się za ligustrem.

– Pomogła nam! – odezwał się Pantalaimon. – Doktor Malone zagrodziła im drogę. Jest po naszej stronie, nie z nimi.

– Och, Pan – jęknęła Lyra – nie powinnam nic mówić o Willu… Trzeba było zachować większą ostrożność…

– W ogóle nie powinnaś tu przychodzić – rzekł surowym tonem jej dajmon.

– Wiem. To także…

Dziewczynka nie miała jednak czasu, by się tłumaczyć z niemądrego postępku, ponieważ Pantalaimon zatrzepotał przy jej ramieniu, a potem szepnął:

– Wyjrzyj… – Natychmiast ponownie przybrał postać świerszcza i wskoczył do kieszeni swej właścicielki.

Lyra wstała, gotowa do ucieczki, a wtedy zobaczyła ogromny, granatowy samochód, który sunął cicho po chodniku tuż obok niej. Już miała pobiec, gdy nagle otworzyło się tylne okno samochodu i pojawiła się w nim znajoma twarz.

– Lizzie – odezwał się starzec spotkany w muzeum. – Jak miło cię znowu zobaczyć. Może cię gdzieś podwieźć?

Otworzył drzwiczki i odsunął się, aby zrobić jej miejsce obok. Pantalaimon lekko uszczypnął Lyrę w pierś przez cienką bawełnę, ale dziewczynka wsiadła bez zastanowienia, ściskając kurczowo plecak. Mężczyzna pochylił się i zatrzasnął drzwiczki.

– Chyba się gdzieś spieszyłaś – stwierdził. – Dokąd chcesz jechać?

– Do Summertown – odparła. – Proszę!

Kierowca miał czapkę z daszkiem. W samochodzie wszystko było gładkie, miękkie i duże. Od starca bił mocny zapach wody kolońskiej. Pojazd zjechał z chodnika i ruszył niemal bezszelestnie.

– Więc, co u ciebie słychać, Lizzie? – spytał sta rzec. – Dowiedziałaś się czegoś więcej o tych czaszkach?

– Tak – odparła, wyciągając szyję, by spojrzeć przez tylne okno. Nie dostrzegła jasnowłosego mężczyzny. Najwyraźniej udało jej się uciec! Nigdy jej już nie znajdzie. Była bezpieczna w wielkim samochodzie, z tym bogatym człowiekiem. Uśmiechnęła się z triumfem.

– Ja także trochę popytałem – ciągnął starzec. – Pewien mój przyjaciel antropolog twierdzi, że w zbiorach muzeum znajduje się sporo tego typu eksponatów. Niektóre z nich są naprawdę bardzo stare. Neandertalskie wiesz…

– Tak, słyszałam o tym – mruknęła Lyra, nie mając pojęcia, o czym mówi mężczyzna.

– A jak tam twój przyjaciel?

– Jaki przyjaciel? – spytała Lyra. Z niepokojem zastanawiała się, czy powiedziała mu o Willu.

– Przyjaciel, u którego się zatrzymałaś.

– Ach, tak. To przyjaciółka. Czuje się dobrze, dziękuję.

– Co robi? Jest archeologiem?

– Nie, hmm… fizykiem. Bada mroczną materię – odrzekła Lyra, ciągle jeszcze nie w pełni nad sobą panując. W tym świecie wymyślanie kłamstw okazało się trudniejsze, niż sądziła. Męczyła ją pewna myśl – czuła, że skądś zna tego starego człowieka, i to od dawna, nie mogła sobie jednak skojarzyć, gdzie go wcześniej spotkała.

– Mroczną materię? – spytał. – Jakież to fascynujące! Czytałem coś o tym w „Timesie” dziś rano. Wszechświat jest pełen jakiejś tajemniczej substancji, której natury nikt nie zna! A twoja przyjaciółka jest na tropie, prawda?

– Tak. Wiele o niej wie.

– Co chciałabyś robić, jak dorośniesz, Lizzie? Zamierzasz również zająć się fizyką?

– Może – odrzekła. – To zależy.

Szofer zakasłał cicho i zwolnił.

– Ach, jesteśmy w Summertown – zauważył starzec. – Gdzie cię wysadzić?

– No… o tam, przy tych sklepach… Stamtąd pójdę piechotą – odpowiedziała Lyra. – Dziękuję panu.

– Skręć w South Paradę i stań po prawej, Allanie – polecił bogacz.

– Dobrze, proszę pana – odparł szofer.

W minutę później samochód zatrzymał się przy bibliotece publicznej. Starzec przytrzymał otwarte drzwiczki od swojej strony, toteż Lyra, chcąc wysiąść, musiała go ominąć. Przesuwała się niezdarnie nad jego kolanami, gdyż nie miała ochoty dotykać mężczyzny, mimo iż wydawał jej się bardzo miły.

– Nie zapomnij plecaka – dodał, wręczając jej tobołek.

– Och, dziękuję – powiedziała.

– Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Lizzie – powiedział na koniec. – Kłaniaj się ode mnie swojej przyjaciółce.

– Do widzenia – mruknęła.

Szła po chodniku, póki samochód nie skręcił za rogiem i dopiero kiedy zniknął, ruszyła ku grabom. Miała dziwne przeczucie co do jasnowłosego mężczyzny i chciała zapytać o niego aletheiometr.


Will po raz drugi czytał listy od ojca. Siedział na tarasie, słyszał odległe krzyki dzieci pływających w basenie portowym, wpatrywał się w wyraźne litery na lichym papierze i próbował sobie wyobrazić autora listów. Wielokrotnie odczytywał też wszystkie wzmianki dotyczące dziecka, czyli jego samego.

W pewnej chwili usłyszał kroki biegnącej Lyry. Włożył listy do kieszeni i wstał, a dziewczynka prawie natychmiast pojawiła się przed nim. Miała błędne spojrzenie, a Pantalaimon w postaci żbika co chwila wydawał z siebie dzikie warknięcia. Dziewczynka była zbyt oszołomiona, aby ukrywać swój gniew. Ona, która rzadko płakała, teraz szlochała z wściekłości, pierś podnosiła się jej gwałtownie i opadała. Podbiegła do przyjaciela chwyciła go kurczowo za ramiona i krzyczała:

– Zabij go! Zabij! Chcę, żeby nie żył! Żałuję, że nie ma tu Iorka… Och, Willu, tak źle postąpiłam, strasznie mi przykro…

– Co… Co się stało?

– Ten stary dziad… to zwyczajny złodziej… Ukradł go, Willu! Ukradł mój aletheiometr! Ten śmierdzący staruch w drogim ubraniu. Ten dziad z samochodem i służącym… Och, zrobiłam dziś rano tyle głupstw… Ach, Willu…

W tym momencie Lyra wybuchnęła płaczem. Will pomyślał, że jeśli ludzkie serce naprawdę może pęknąć z rozpaczy, jego przyjaciółka jest teraz o krok od śmierci. Dziewczynka padła na ziemię i lamentowała, jej ciało drżało, a dajmon zmienił się w wilka i wył z żalu.

Nawet dzieci nad wodą usłyszały łkanie Lyry, stanęły nieruchomo i przysłoniły oczy, aby zobaczyć, kto tak szlocha. Will usiadł obok dziewczynki i potrząsał jej ramieniem.

– Przestań! Przestań płakać! – krzyknął. – Opowiedz mi wszystko od początku. Jaki starzec? Co się stało?

– Będziesz się bardzo gniewał… bo obiecałam, że cię nie wydam, obiecałam ci, a potem… – Lyra nadal łkała, a Pantalaimon przybrał postać młodego, niezdarnego pieska z oklapłymi uszami – machał ogonem i zachowywał się w taki sposób, jak gdyby coś zbroił.

Chłopiec zrozumiał, że dziewczynka rzeczywiście zrobiła coś, czego za bardzo się wstydziła, aby o tym powiedzieć, postanowił więc odezwać się do Pantalaimona.

– Co się stało?! – spytał. – Po prostu mi powiedz.

– Lyra poszła do uczonej, a tam czekali na nią jacyś ludzie, mężczyzna,i kobieta… Przechytrzyli nas… Zadawali wiele pytań, a potem nagle zapytali o ciebie i zanim zdołaliśmy się powstrzymać, przyznaliśmy, że cię znamy. Uciekliśmy…

Dziewczynka ukryła twarz w dłoniach, czołem dotykała chodnika. Jej dajmon ze zdenerwowania szaleńczo zmieniał postacie: z psa stał się ptakiem, potem kotem, wreszcie śnieżnobiałym gronostajem.

– Jak wyglądał ten mężczyzna? – spytał Will.

– Duży – odparła Lyra przytłumionym głosem. – Wydawał się taki silny i miał strasznie jasne oczy…

– Widział, jak przechodziłaś przez okienko?

– Nie, ale…

– Nie wie więc, gdzie jesteśmy!

– Ale aletheiometr! – krzyknęła dziewczynka i gwałtownie usiadła; jej twarz wyrażała rozpacz, niczym grecka maska.

– No! – zachęcił Will. – Opowiedz mi o tym.

Wśród szlochów Lyra opowiedziała mu, co jej się przydarzyło – że starzec zapewne widział poprzedniego dnia, jak korzystała z aletheiometru w muzeum, że zatrzymał samochód, gdy uciekała przed blondynem, a ona wsiadła, że samochód stanął po lewej stronie drogi, więc musiała przecisnąć się nad kolanami mężczyzny, aby wysiąść, że staruch wyjął aletheiometr z plecaka prawdopodobnie wtedy, gdy jej go podawał…

Chłopiec widział, że dziewczynka jest smutna, nie rozumiał jednak, dlaczego czuła się winna. Lyra wyjaśniła mu.

– Widzisz, Willu, postąpiłam bardzo źle. Aletheiometr powiedział mi, żebym przestała się interesować Pyłem i pomogła tobie w poszukiwaniu ojca. A ja… mogłabym ci pomóc, mogłabym zabrać cię do ojca, gdybym miała aletheiometr. Nie posłuchałam mojego urządzenia, postąpiłam samowolnie i zrobiłam to, na co miałam ochotę, a nie to, co powinnam…

Will widział wcześniej, jak Lyra używała swojego przyrządu, i zrozumiał, że dowiedziałaby się, gdzie przebywa jego ojciec. Odwrócił się. Dziewczynka chwyciła go za rękę, ale chłopiec wyszarpnął się i poszedł nad brzeg morza. Dzieci znowu bawiły się w basenie portowym. Lyra podbiegła do przyjaciela i powiedziała:

– Willu, tak mi przykro…

– Co mi po tym? Nie dbam o to, czy jest ci przykro Zrobiłaś tak, jak chciałaś.

– Ale, Willu, musimy sobie nawzajem pomagać, ty i ja, ponieważ nie mamy nikogo innego!

– Nie wiem, jak moglibyśmy sobie pomóc.

– Ani ja, chociaż…

Dziewczynka przerwała w pół zdania i w jej oczach coś zamigotało. Odwróciła się, podbiegła do porzuconego na chodniku plecaka i zaczęła go gorączkowo przeszukiwać.

– Wiem, kim on jest! I gdzie mieszka! Popatrz! – krzyknęła, trzymając biały kartonik. – Dał mi ja w muzeum! Możemy pójść i odebrać aletheiometr!

Will wziął od niej wizytówkę i przeczytał:


Sir Charles Latrom

Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego

Limefield House

Old Headington

Oksford


– Ma tytuł „sira” – zauważył. -…Czyli prawie księcia. To oznacza, że ludzie uwierzą temu mężczyźnie, a nie nam. Zresztą, co mam według ciebie zrobić? Pójść na policję? Przecież policja mnie ściga! A jeśli do wczoraj mnie nie szukali, zaczną od dzisiaj. Idź ty, a natychmiast cię wypytają, kim jesteś. Dowiedzą się, że znasz mnie… Nie, to się nie uda.

– Możemy go ukraść. Pójdziemy do jego domu i ukradniemy aletheiometr. Wiem, gdzie się znajduje Headington, w moim Oksfordzie także jest… To niedaleko. Bez trudu dotrzemy tam w godzinę.

– Jesteś głupia.

– Iorek Byrnison poszedłby prosto do tego złodzieja i oderwałby mu głowę! Żałuję, że go tu nie ma. On…

Lyra umilkła, Will popatrzył bowiem na nią takim wzrokiem, że aż się przestraszyła. Podobnie spojrzał na nią kiedyś pancerny niedźwiedź i wówczas też poczuła strach.

– Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś równie niemądrego – oświadczył chłopiec. – Sądzisz, że uda ci się wejść do domu takiego człowieka i ukraść swój przyrząd? Powinnaś się zastanowić. Skup się i użyj swojego mózgu. Taki bogacz założył na pewno mnóstwo antywłamaniowych alarmów, rozmaitych dzwonków, które zareagują na naszą obecność, specjalne zamki, podczerwień. Włączą się automatycznie…

– Nigdy nie słyszałam o takich rzeczach – bąknęła Lyra. – Nie ma ich w moim świecie. Skąd mogłam o nich wiedzieć, Willu?

– No dobrze, odpowiedz mi na takie pytania: facet może ukryć twój aletheiometr gdziekolwiek w swoim wielkim domu, prawda? Jak go odnajdziesz? Przeszukasz każdą szafkę, szufladę i wszystkie kryjówki? Ludzie, którzy włamali się do mojego domu, spędzili godziny na szukaniu teczki i nie znaleźli jej, a założę się, że staruch mieszka w znacznie większym domu niż ja. Zresztą, prawdopodobnie ma sejf. Nawet jeśli uda nam się wejść do jego domu, z pewnością nie znajdziemy twojego przyrządu przed przybyciem policji.

Dziewczynka zwiesiła głowę. Will miał rację.

– Co w takim razie zrobimy? – spytała. Chłopiec nie odpowiedział, ale Lyra już wiedziała, że będą działać razem. Stanowili zespół, a Will – chciał czy nie – był w pewnym sensie zależny od dziewczynki. Przez chwilę chodził od brzegu morza do tarasu i z powrotem. Zaciskał ręce, zastanawiając się nad odpowiedzią, niestety niczego nie wymyślił. Potrząsnął gniewnie głową.

– No cóż… trzeba pójść do niego – powiedział w końcu. – Po prostu pójść i spotkać się z tym człowiekiem Nie możemy raczej poprosić o pomoc twojej uczonej. Nawet jeśli tamci ludzie nie byli z policji, uwierzy szybciej im niż nam. A jeśli pójdziemy się spotkać z tym starym przynajmniej obejrzymy sobie jego dom i sprawdzimy jak są rozmieszczone pokoje. Tak. Od tego zaczniemy.

Nie mówiąc nic więcej, chłopiec wszedł do pokoju w którym spał, i schował listy pod poduszkę. Jeśli zostanie schwytany, nikt nigdy ich nie znajdzie.

Lyra czekała na tarasie z Pantalaimonem; dajmon w postaci wróbla siedział na jej ramieniu. Dziewczynka miała obecnie znacznie weselszą minę.

– Odzyskamy go, na pewno odzyskamy – oświadczyła. – Czuję, że tak się stanie.

Will nie odpowiedział. Ruszyli w kierunku alei z okienkiem.


Dojście do Headington zabrało dzieciom około półtorej godziny. Lyra prowadziła dalszą trasą, chcieli bowiem ominąć centrum miasta. Will nic nie mówił, tylko bacznie rozglądał się na boki. Dziewczynka czuła, że czeka ją trudne zadanie, nawet trudniejsze niż w Arktyce, w drodze do Bolvangaru, ponieważ teraz była zdana jedynie na siebie, wtedy natomiast towarzyszyli jej Cyganie i Iorek Byrnison. Zagrożenia wydawały się wówczas naturalne i dostrzegalne. Inaczej tu, w tym mieście (które było jednocześnie jej i nie jej Oksfordem), gdzie niebezpieczeństwo czaiło się w ukryciu i niełatwo było je rozpoznać. Niby nikt nie zamierzał jej zabić ani oddzielić od Pantalaimona, jednak ukradziono jej jedynego przewodnika. Bez aletheiometru Lyra była… tylko małą, zagubioną dziewczynką, Limefield House otynkowano w kolorze ciepłego miodu. Połowę ściany frontowej porastała winorośl. Dom stał w wielkim, zadbanym ogrodzie; po jednej jego stronie rósł zagajnik, po drugiej ciągnęła się żużlowa alejka prowadząca do drzwi wejściowych. Rolls-royce stał zaparkowany po lewej stronie przed podwójnym garażem. Wszystko, co widział wokół siebie Will, świadczyło o bogactwie i władzy. Właściciel tego domu z pewnością należał do elity. Will bezwiednie zacisnął zęby, po czym nagle przypomniał sobie pewną sytuację. Był wówczas małym dzieckiem. Matka zabrała go do wielkiego domu bardzo przypominającego ten… Włożyli najlepsze rzeczy, matka nakazała chłopcu, aby zachowywał się przyzwoicie… Potem… jacyś starzy ludzie – mężczyzna i kobieta – doprowadzili matkę Willa do płaczu, więc opuścili dom, a ona ciągle płakała…

Lyra zauważyła, że jej towarzysz oddycha szybko i zaciska pięści, jednak taktownie nie zapytała o powód jego zachowania; to nie była jej sprawa. Wkrótce zresztą Will się uspokoił i głęboko odetchnął.

– No cóż – stwierdził – spróbujmy.

Ruszył w górę alejką. Lyra podążyła tuż za nim. Oboje czuli się niepewnie.

Przy drzwiach wisiał staroświecki sznurek od dzwonka, jak te w świecie Lyry, i Will nie wiedział, jak go użyć, póki dziewczynka mu nie pokazała. Kiedy pociągnęli za sznurek, usłyszeli brzęczenie dzwonka w domu.

Drzwi otworzył ten sam służący, który prowadził samochód, tyle że teraz nie miał na głowie czapki. Popatrzył najpierw na Willa, potem na Lyrę; widać było, że ją rozpoznał.

– Chcemy się zobaczyć z sir Charlesem Latromem – odezwał się chłopiec.

Mówiąc to, minę miał zaciętą, tak jak ubiegłej nocy, gdy przeciwstawił się dzieciom przy wieży, które rzucały kamieniami w kotkę. Służący skinął głową.

– Poczekajcie tutaj – powiedział. – Powiem sir Charlesowi.

Zamknął drzwi. Były dębowe, wyposażone w dwa wielkie zamki oraz rygle u góry i na dole; Will i tak uważał że żaden rozsądny włamywacz nie próbowałby wejść do tego domu frontowymi drzwiami. Na przedniej ścianie znajdował się także brzęczyk alarmu antywłamaniowego, a na każdym rogu ogromny reflektor. O tej drodze należało zapomnieć.

Rozległy się głośne kroki. Ktoś podszedł do drzwi i po chwili je otworzył. Will podniósł oczy na twarz mężczyzny, który posiadał tak dużo, że chciał mieć jeszcze więcej. Starzec miał niepokojąco gładką twarz, był opanowany i nie wyglądał na zmieszanego czy zawstydzonego.

Chłopiec wyczuwał, że stojąca obok niego dziewczynka niecierpliwi się, a jej gniew rośnie, odezwał się więc szybko:

– Proszę mi wybaczyć, ale Lyra sądzi, że kiedy podwoził ją pan swoim samochodem, zostawiła w nim coś przez przypadek.

– Lyra? Nie znam żadnej Lyry. Cóż za niezwykłe imię. Znam za to panienkę imieniem Lizzie. A kim ty jesteś?

Przeklinając własne roztargnienie, Will odparł:

– Jestem jej bratem, Markiem.

– Rozumiem. Witaj, Lizzie, czy też Lyro. No, proszę, wejdźcie.

Odsunął się na bok. Ani chłopiec, ani dziewczynka nie spodziewali się takiego obrotu sprawy, toteż weszli do środka niepewnym krokiem. Hol nie był dobrze oświetlony, pachniał pszczelim woskiem i kwiatami. Wszystkie powierzchnie były wypolerowane i czyste, a na półkach mahoniowej szafki przy ścianie stały rzędy figurek z kruchej porcelany. Will dostrzegł służącego, który najwyraźniej czekał na jakieś polecenie.

– Wejdźcie do mojego gabinetu – powiedział sir Charles i przytrzymał przed dziećmi otwarte drzwi. Mówił tonem uprzejmym, a nawet przyjaznym, lecz coś w jego zachowaniu kazało chłopcu zachować ostrożność. Gabinet okazał się przestronny, stały tu skórzane fotele oraz mnóstwo półek z książkami, na ścianach wisiało wiele obrazów i trofeów łowieckich. W powietrzu unosił się dym z cygar. Trzy czy cztery oszklone szafki zawierały stare przyrządy naukowe – mosiężne mikroskopy, teleskopy w pokrowcach z zielonej skóry, sekstansy, kompasy. Dzieci zrozumiały, dlaczego bogacz zapragnął posiadać aletheiometr.

– Usiądźcie – polecił sir Charles i wskazał skórzaną sofę. Sam usiadł na krześle za biurkiem i dodał: – No więc? Co macie mi do powiedzenia?

– Pan ukradł… – zaczęła dziewczynka zapalczywie, ale Will popatrzył na nią srogo, więc zamilkła.

– Lyra sądzi, że zostawiła coś w pańskim samochodzie – powiedział. – Przyszliśmy to odebrać.

– Masz na myśli ten przedmiot? – spytał starzec i wyjął z szuflady w biurku aksamitne zawiniątko. Lyra wstała. Starzec zignorował ją i rozwinął materiał, odsłaniając piękne złote urządzenie.

– Tak! – wykrzyknęła Lyra i sięgnęła po aletheiometr. Mężczyzna przysunął go do siebie. Zresztą, biurko było szerokie i dziewczynka nie zdołała dosięgnąć przyrządu. Zanim zdążyła zrobić jakiś ruch, starzec odwrócił się i postawił aletheiometr w oszklonej szafce, po czym zamknął ją na klucz, który następnie schował do kieszonki w kamizelce.

– Nie jest twój, Lizzie – oznajmił. – Czy też Lyro, jeśli tak brzmi twoje imię.

– Jest mój! To mój aletheiometr!

Mężczyzna potrząsnął głową ze smutkiem, jak gdyby ganił dziewczynkę i źle ją traktował, lecz czynił to dla jej dobra.

– Sądzę, że istnieje poważna wątpliwość co do tej kwestii – oświadczył.

– Ależ ten przedmiot należy do niej! – krzyknął Will. – Naprawdę! Pokazywała mi go! Wiem, że do niej należy!

– Widzisz, zdaje mi się, że musicie to udowodnić – stwierdził. – Ja nie muszę, ponieważ jestem u siebie w domu. Każdy przyzna, że to urządzenie jest moje. Tak jak wszystkie pozostałe przedmioty w mojej kolekcji Przyznam, Lyro, że zaskakuje mnie twoja nieuczciwość…

– Jestem uczciwa! – zawołała dziewczynka.

– Ależ nie. Przedstawiłaś mi się jako Lizzie, teraz dowiaduję się, że twoje imię jest inne. Szczerze mówiąc, nie uda ci się nikogo przekonać, że taka cenna rzecz należy do ciebie. Zaproponuję ci coś… zadzwońmy na policję.

Mężczyzna odwrócił głowę, aby przywołać służącego.

– Nie rób tego! – krzyknął Will, ponieważ zanim sir Charles zdołał się odezwać, Lyra obiegła biurko. W jej ramionach nagle pojawił się Pantalaimon w postaci warczącego żbika, który obnażał kły i prychał na starca. Mężczyzna zamrugał na widok dajmona i w ostatniej chwili się cofnął.

– Nawet pan nie wie, co ukradł! – krzyknęła Lyra. – Widział pan, jak go używałam, więc chciał go mieć! Ale pan… pan jest gorszy niż moja matka, która przynajmniej wie, jaki ten przyrząd jest ważny… Pan po prostu zamierza włożyć go do gabloty i do niczego nie używać! Powinien pan umrzeć! Mogę… Sprawię, że ktoś pana zabije. Nie jest pan wart, by zostać przy życiu. Jest pan…

Lyra nie była w stanie dalej mówić. Z całych sił splunęła więc mężczyźnie prosto w twarz.

Will siedział nieruchomo. Rozglądał się wokół i starał się zapamiętać położenie wszystkich mebli i przedmiotów.

Sir Charles spokojnie rozłożył jedwabną chusteczkę i wytarł twarz.

– Czy ty w ogóle nad sobą nie panujesz? – spytał. – Usiądź, ty plugawy dzieciuchu.

Dziewczynka poczuła, że z oczu płyną jej łzy, a całe ciało drży. Rzuciła się na sofę. Pantalaimon stanął na dach swej pani z wyprostowanym kocim ogonem; płonące oczy utkwił w starcu.

Will siedział, milczący i zakłopotany. Sir Charles mógł ich wyrzucić już dawno temu i chłopiec zastanawiał się, dlaczego tak nie postąpił.

Nagle zobaczył coś tak dziwacznego, że uznał, iż zwodzi go wyobraźnia – z rękawa lnianej marynarki sir Charlesa, obok śnieżnobiałego mankietu koszuli wysunął się szmaragdowy łeb węża. Czarny język gada śmigał raz w jedną stronę, raz w drugą, a jego czarne oczy w złotych obwódkach spoglądały to na Lyrę, to na Willa. Dziewczynka była zbyt rozzłoszczona, aby dostrzec węża, chłopiec natomiast widział go jedynie przez chwilę, bo stworzenie szybko zniknęło z powrotem w rękawie starca. Will otworzył szeroko oczy; był wstrząśnięty.

Sir Charles podszedł do szerokiego parapetu i usiadł, wygładzając fałdę na spodniach.

– Lepiej mnie posłuchaj, zamiast zachowywać się gwałtownie i bezmyślnie – stwierdził. – Naprawdę nie masz wyboru. Urządzenie jest w moim posiadaniu i nic na to nie poradzisz. Chcę je mieć, ponieważ jestem kolekcjonerem. Możesz pluć, tupać i wykrzykiwać wszelkie możliwe przekleństwa, jednak do czasu, aż przekonasz kogoś, by cię wysłuchał, będę miał sporo dokumentów, które zaświadczą, że kupiłem tę rzecz. Mogę to zrobić w bardzo łatwy sposób, a wtedy już nigdy go nie odzyskasz.

Dzieci milczały, czekając na dalsze słowa starca.

– Jednakże – kontynuował po chwili – istnieje coś, czego pragnę jeszcze bardziej. Nie mogę tego zdobyć sam, więc chętnie zawrę z wami układ. Ukradniecie dla mnie pewien przedmiot, a ja wam oddam… Jak go nazwałaś, panienko?

– Aletheiometr – odrzekła Lyra ochrypłym głosem

– Aletheiometr. Jakie to interesujące. Aletheia, prawda… Te emblematy… tak, teraz rozumiem.

– Czego pan chce? – spytał Will. – I gdzie to jest?

– Przedmiot znajduje się w miejscu, w które ja nie mogę się udać, wy natomiast tak. Jestem absolutnie przekonany, że znaleźliście wejście do sąsiedniego świata. Zapewne leży niedaleko Summertown, w pobliży miejsca, w którym wysadziłem Lizzie… czy też Lyrę, dziś rano. Za przejściem rozciąga się inny świat, ten, w którym nie ma dorosłych. Zgadza się? Hm, wyobraźcie sobie, że człowiek, który wyciął to okienko, posiada pewien nóż. Mężczyzna ten ukrywa się teraz w tamtym świecie i jest bardzo przerażony. Ma ku temu powody. Sądzę, że przebywa w starej, kamiennej wieży. Wokół jej drzwi wyrzeźbiono anioły. Torre degli Angeli… Musicie się tam dostać. Zresztą, nie obchodzi mnie, jak tego dokonacie, po prostu chcę otrzymać nóż. Przynieście mi go, a oddam wam aletheiometr. Będzie mi się może trochę smutno z nim rozstać, lecz zawsze dotrzymuję słowa. Jestem człowiekiem honorowym. To właśnie musicie zrobić: przynieść mi nóż.

Загрузка...