Wieża Aniołów

Kim jest człowiek, który ma nóż? – spytał Will. Siedzieli w rolls-roysie i jechali przez Oksford. Sir Charles zajmował przednie siedzenie – na wpół odwrócony w stronę dzieci – a Will i Lyra siedzieli z tyłu; w ręce dziewczynki tkwił już nieco spokojniejszy Pantalaimon w postaci myszy.

– Ten człowiek nie ma większego prawa do tego noża niż ja do aletheiometru – odparł sir Charles. – Na nieszczęście dla nas wszystkich, aletheiometr jest w moim posiadaniu, a nóż w jego.

– A skąd pan wie o innym świecie?

– Wiem wiele rzeczy, o których nie macie pojęcia. Czego się spodziewaliście? Jestem sporo od was starszy i znacznie lepiej poinformowany. Istnieje kilka przejść między tym światem a tamtym. Osoby, które znają ich położenie, łatwo potrafią przechodzić w tę i z powrotem. W Cittagazze działa Gildia uczonych, tak zwanych uczonych, którzy przybywali tu w ten sposób od wielu lat.

– Pan wcale nie jest z tego świata! – krzyknęła nagle Lyra. – Jest pan stamtąd, prawda?

I znowu coś sobie przypomniała. Była niemal pewna że widziała tego mężczyznę przed swoim przybyciem do świata Willa.

– Nie – odparł.

– Skoro mamy odebrać tamtemu mężczyźnie nóż wtrącił chłopiec – musimy wiedzieć o nim trochę więcej Na pewno go nam tak po prostu nie odda, prawda?

– Oczywiście, że nie. Zwłaszcza, że tylko ten nóż trzyma z dala upiory. To z pewnością nie jest łatwe zadanie.

– Upiory boją się noża?

– Bardzo.

– Dlaczego atakują tylko dorosłych?

– Nie musisz teraz tego wiedzieć. To nie jest twoja sprawa. Lyro – dodał sir Charles, obracając się do dziewczynki – opowiedz mi o swoim nadzwyczajnym przyjacielu.

Miał na myśli Pantalaimona. Gdy tylko wypowiedział te słowa, Will uprzytomnił sobie, że wąż, którego widział w rękawie mężczyzny, także jest dajmoną, co oznaczało, że starzec pochodził ze świata Lyry. Pytał o Pantalaimona, aby ich zmylić, nie zdawał więc sobie sprawy z tego, co dostrzegł chłopiec.

Lyra podniosła Pantalaimona i przytuliła do piersi, a wtedy mysz zmieniła się w czarnego szczura, który machał ogonem i łypał na sir Charlesa czerwonymi oczyma.

– Nie powinien pan na niego patrzeć – odparła. – To mój dajmon. Sądzi pan, że mieszkańcy tego świata nie mają dajmonów? Macie je w sobie. Pański byłby żukiem gnojarzem.

– Skoro egipscy faraonowie cieszyli się, że uosabia ich skarabeusz, ja też jestem zadowolony z takiego porównania. Hm, jak rozumiem, jesteś z jeszcze innego świata, panienko. Jakież to interesujące! Czy właśnie stamtąd pochodzi aletheiometr, a może ukradłaś go podczas podróży?

– Dostałam go – odrzekła rozjuszona Lyra. – Dał mi go Rektor Kolegium Jordana w moim Oksfordzie. Zgodnie z wszelkimi zasadami przedmiot należy do mnie. A pan nawet by nie wiedział, co z nim zrobić, głupi, obrzydliwy starcze! Nie zinterpretowałby pan jego odpowiedzi, nawet gdyby pan nad nimi ślęczał przez sto lat! On jest dla pana tylko zabawką, a ja go naprawdę potrzebuje podobnie jak Will. Odzyskamy go, bez dwóch zdań.

– Zobaczymy – mruknął sir Charles. – Tu wysiadałaś poprzednim razem. Może teraz zrobicie to samo?

– Nie – burknął Will, ponieważ dostrzegł na ulicy samochód policyjny. – Z powodu upiorów i tak pan nie może wejść do Ci’gazze, nie ma więc znaczenia, czy pozna pan położenie okienka. Proszę nas zawieźć do obwodnicy.

– Jak sobie życzysz – powiedział cierpko sir Charles i rolls-royce ruszył dalej. – Kiedy… dostaniecie nóż, zadzwońcie do mnie. Allan po was przyjedzie i przywiezie was.

Jechali dalej, milcząc, wreszcie szofer zatrzymał samochód. Gdy dzieci wysiadły, sir Charles opuścił okno i odezwał się do Willa:

– Tak przy okazji… Jeśli nie uda wam się zdobyć noża, lepiej tu nie wracajcie. Jeśli przyjdziecie bez niego do mojego domu, zadzwonię na policję. Sądzę, że przyjadą natychmiast, kiedy podam im twoje prawdziwe nazwisko. William Parry, prawda? W dzisiejszej gazecie zamieszczono bardzo dobre zdjęcie.

Samochód odjechał. Will stał oniemiały. Lyra potrząsnęła jego ramieniem.

– Wszystko w porządku – stwierdziła. – On nikomu nie powie. Gdyby to zrobił, już by było po tobie. Chodź.

Dziesięć minut później stali na placu przed Wieżą Aniołów. Will opowiedział Lyrze o wężu-dajmonie i dziewczynka znieruchomiała na środku ulicy; znowu dręczyło ją mgliste wspomnienie. Kim był ten starzec? Gdzie go widziała? Niedobrze… pamięć ją zawodziła.

– Nie chciałam mówić przy starym – odezwała się cicho Lyra – ale zeszłej nocy widziałam na wieży jakiegoś mężczyznę. Patrzył w dół, gdy dzieci tak straszliwie hałasowały…

– Jak wyglądał?

– Młody, z kręconymi włosami. Wcale nie był stary. Widziałam go jednak tylko przez chwilę, stał na samej górze, przy blankach. Sądziłam, że to może być… Pamiętasz Angelice i Paola? Chłopiec zdradził się przed nami, że mają starszego brata, który przyszedł z nimi do miasta Wtedy ona kazała Paolowi zamilknąć, jak gdyby wyjawiał jakiś sekret, pamiętasz? Więc pomyślałam, że to może być ten brat. Może również szuka noża. Przypuszczam, że wszystkie tutejsze dzieci o nim wiedzą. To jest moim zdaniem prawdziwy powód, dla którego wróciły do miasta.

– Hmm… – mruknął Will, podnosząc oczy. – Może i tak.

Lyra przypomniała sobie poranną rozmowę z dziećmi. Mówiły, że żadne z nich nie wchodzi do wieży, ponieważ tam straszy. Pamiętała własny niepokój, gdy wraz z Pantalaimonem zaglądali do wieży przez otwarte drzwi. Może dzieci bały się wejść i potrzebowały do tego kogoś starszego? Dajmon dziewczynki w postaci ćmy trzepotał teraz nad jej głową w świetle słonecznym i szeptał coś z trwogą.

– Cicho – odpowiedziała mu również szeptem – nie mamy wyboru, Pan. Przez własną głupotę straciliśmy aletheiometr. Musimy go odzyskać, a to jest jedyny sposób.

Will szedł wzdłuż prawej ściany wieży. Za rogiem ciągnęła się wąska, brukowana aleja i chłopiec ruszył nią, patrząc w górę i oceniając wiekowy budynek. Lyra podążyła za nim. Will zatrzymał się pod oknem na wysokości drugiego piętra i powiedział do Pantalaimona:

– Możesz tam polecieć i zajrzeć do środka?

Dajmon natychmiast przybrał postać wróbla i ruszył w górę. Z trudem oddalał się od swojej pani; gdy znalazł się na parapecie i usiadł na sekundę czy dwie, Lyra straciła oddech i cicho krzyknęła. Pantalaimon wrócił, a wtedy westchnęła i głęboko zaczerpnęła powietrza, niczym człowiek uratowany przed utonięciem. Zakłopotany Will zmarszczył brwi.

– To nie jest takie proste – wyjaśniła. – Kiedy dajmon się oddala, odczuwasz ból…

– Przykro mi. Widziałeś coś? – spytał.

– Schody – odparł Pantalaimon. – Schody i ciemne pomieszczenia. Na ścianie wisiały miecze, włócznie i tarcze, jak w muzeum. I widziałem mężczyznę, który… tańczył.

– Tańczył?

– Poruszał się dziwnym krokiem… i wymachiwał ręką. Może walczył z czymś niewidocznym… Widziałem go tylko przez uchylone drzwi… Niezbyt wyraźnie.

– Walczył z upiorem – domyśliła się Lyra.

Dzieci nie mogły się dowiedzieć niczego więcej, poszły więc dalej. Za wieżą stała wysoka, kamienna ściana zwieńczona warstwami potłuczonego szkła. Pantalaimon jeszcze raz poleciał w górę i spojrzał na drugą stronę – znajdował się tam tylko ogródek z fontanną, wokół której rozmieszczono równiutkie grządki obsiane ziołami.

Przy lewej ścianie wieży ciągnęła się alejka prowadząca na plac. Okna były małe i głęboko osadzone, niczym oczy pod zmarszczonymi brwiami.

– Musimy zatem wejść od frontu – podsumował Poszukiwania Will.

Pokonał schodki i mocno pchnął drzwi. Promienie słoneczne rozświetliły wnętrze, zgrzytnęły ciężkie zawiasy. Chłopiec zrobił kilka kroków i, nie widząc nikogo, wszedł dalej. Lyra szła tuż za nim. Podłogę wykonano z kamieni brukowych, wygładzonych w ciągu stuleci. Poczuli chłód. Will spojrzał na schody wiodące w dół i zauważył że prowadzą do obszernego, niskiego pomieszczenia z ogromnym, zimnym paleniskiem; gipsowe ściany wokół pieca poczerniały od sadzy. W sali nie było nikogo, toteż chłopiec wrócił do głównego korytarza. Stała tam Lyra z palcem na ustach. Patrzyła w górę.

– Słyszę go – wyszeptała. – Wydaje mi się, że mówi do siebie.

Will wytężał słuch i również usłyszał zawodzące mamrotanie przerywane od czasu do czasu chrapliwym śmiechem lub krótkimi, gniewnymi okrzykami. Chłopiec odniósł wrażenie, że słucha szaleńca.

Wydął policzki i ruszył po schodach w górę. Były dębowe; pociemniałe, wysokie i szerokie stopnie, równie wydeptane jak kamienie w korytarzu, lecz na szczęście na tyle masywne, że dziecięce kroki nie spowodowały skrzypienia. Im wyżej Will i Lyra się wspinali, wokół nich robiło się coraz mroczniej, ponieważ światło dochodziło jedynie z małych, głęboko osadzonych okienek na półpiętrach. Dzieci dotarły na pierwsze piętro, zatrzymały się i nadsłuchiwały, po czym wspięły się na następne; tu męski głos mieszał się z głośnymi, rytmicznymi krokami. Odgłosy dochodziły z pomieszczenia po przeciwnej stronie podestu; drzwi do sali były uchylone.

Will podszedł do nich na palcach i pchnął je jeszcze o kilka centymetrów, aby zobaczyć, co się dzieje w środku.

Pokój był duży, z sufitu zwisały gęste pajęczyny, a ściany pokrywały rzędy półek, na których stały książki w bardzo złym stanie – ich okładki spleśniały, łuszczyły się lub spuchły od wilgoci. Liczne tomy spadły z półek i leżały otwarte na podłodze albo na wielkich, pokrytych kurzem stołach, jeszcze inne nieporządnie ułożono w stosy.

W pokoju jakiś młody mężczyzna… tańczył. Pantalaimon miał rację: rzeczywiście tak to wyglądało. Osobnik był odwrócony plecami do drzwi i powłócząc nogami przesuwał się to w jedną, to w drugą stronę, przez cały czas machał przed sobą prawą ręką, jak gdyby oczyszczał drogę z niewidocznych przeszkód. W ręce trzymał zwykły nóż. Ostrze – około dwudziestu centymetrów długości – wydawało się zaśniedziałe; osobnik wysuwał nóż do przodu, ciął na boki, dźgał nim przed sobą, w górę i w dół – jakby walczył z niewidzialnym wrogiem.

Nagle mężczyzna zrobił ruch, jak gdyby zamierzał się odwrócić, i Will się cofnął. Położył palec na ustach i skinął na Lyrę, po czym poprowadził ją na schody i w górę, na następne piętro.

– Co ten człowiek robi? – spytała szeptem dziewczynka.

Chłopiec postarał się jak najlepiej opisać zachowanie mężczyzny.

– To chyba wariat – oceniła Lyra. – Jest szczupły i ma kręcone włosy?

– Tak. Rude, tak jak Angelica. Z pewnością oszalał. Nie wiem… wydaje mi się, że ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż twierdził sir Charles. Zobaczmy następne pomieszczenia, zanim przemówimy do tego człowieka.

Dziewczynka przyznała Willowi rację, więc ruszyli po schodach na najwyższe piętro. Tu, na górze, było znacznie jaśniej, ponieważ pomalowana na biało klatka schodowa prowadziła aż na dach czy też raczej do przypominającej małą oranżerię nadbudówkę z drewna i szkła. Nawet na schodach dzieci czuły, jak bardzo nagrzane jest to pomieszczenie.

Gdy zatrzymali się na chwilę na schodach, z góry usłyszeli czyjś jęk.

Oboje aż podskoczyli, byli bowiem przekonani, że poza ich trojgiem w Wieży Aniołów nie ma nikogo więcej. Pantalaimon tak bardzo się przestraszył, że od razu zmienił się z kota w ptaka i pofrunął na pierś swojej pani. Will i Lyra chwycili się za ręce.

– Chodźmy zobaczyć – szepnął Will. – Pójdę pierwszy.

– Ja powinnam iść pierwsza – odparła równie cicho. – Jesteśmy tu przecież z mojej winy.

– Skoro tak, tym bardziej musisz robić to, co ci powiem.

Dziewczynka wykrzywiła usta, ale nie sprzeciwiła się.

Chłopiec wszedł po schodach do słonecznego pomieszczenia. Światło w małej szklanej nadbudówce wręcz oślepiało i było tu gorąco jak w cieplarni, toteż Will nie widział zbyt dokładnie i oddychał z trudem. Dostrzegł drzwi, wymacał na nich gałkę, przekręcił ją i szybko wyszedł, osłaniając ręką oczy przed słońcem.

Znalazł się na ołowianym dachu, otoczonym niskim murem. Szklana nadbudówka stała na szczycie dachu, który opadał lekko w stronę kamiennego muru zwieńczonego blankami. Co kilka metrów rozmieszczono przy murze kwadratowe otwory odprowadzające deszczówkę.

Na dachu, w pełnym słońcu leżał siwowłosy starzec. Twarz miał posiniaczoną i poranioną, a jedno oko zamknięte. Gdy dzieci podeszły bliżej, zobaczyły, że ręce mężczyzny są związane na plecach.

Usłyszał, jak Will i Lyra nadchodzą, znowu jęknął i próbował się odwrócić, tak jakby spodziewał się kolejnego uderzenia.

– Spokojnie, proszę pana – odezwał się cicho chłopiec. – Nie zamierzamy pana skrzywdzić. Czy zrobił to mężczyzna z nożem?

– Uhm – potwierdził chrząknięciem starzec.

– Rozwiążemy sznur. Nie związał go zbyt ciasno…

Węzeł był luźny, toteż więzy opadły natychmiast, gdy Will pociągnął za koniec sznura. Dzieci pomogły staremu człowiekowi wstać, po czym zaprowadziły go w cień pod murem.

– Kim pan jest? – spytał chłopiec. – Nie sądziliśmy, że przebywa tu aż dwóch mężczyzn. Myśleliśmy, że nie ma nikogo poza tamtym.

– Nazywam się Giacomo Paradisi – wymamrotał starzec; miał powybijane zęby. – Jestem strażnikiem noża. Jedynym. Tamten młodzieniec ukradł mi go. Zawsze znajdą się głupcy, którzy zaryzykują życie dla tego noża. A tamten to wyjątkowo niebezpieczny osobnik. Zamierza mnie zabić…

– Nie uda mu się – przerwała Lyra. – Co robi strażnik noża? Jaką ma moc?

– Pilnowałem zaczarowanego noża w imieniu Gildii. Dokąd poszedł tamten?

– Jest na dole – odparł Will. – Wchodząc, mijaliśmy go. Nie widział nas. Machał nożem na wszystkie strony…

– Próbował wyciąć okienko. Nigdy mu się to nie uda. Kiedy on…

– Uwaga! – krzyknęła Lyra.

Will odwrócił się. Młody mężczyzna wspinał się schodami do szklanej nadbudówki. Nie dostrzegł ich jeszcze, ale na dachu nie było żadnej kryjówki, a kiedy wstawali, dostrzegł ruch i skoczył ku nim.

Pantalaimon natychmiast zmienił się w niedźwiedzia i stanął na tylnych łapach. Tylko Lyra wiedziała, że jej dajmon nie może dotknąć innego człowieka. Rudzielec z nożem zamrugał oczyma i patrzył na nich przez sekundę. Will zauważył, że ich przeciwnik nie pojmuje tego, co widzi. Z pewnością był szalony. Kręcone rude włosy miał splątane, podbródek zaśliniony i tak przewracał oczyma, że widać mu było białka.

Ale trzymał nóż, a oni nie mieli żadnej broni.

Will zrobił krok w tył i skulił się, gotów do skoku, walki lub ucieczki.

Młody mężczyzna skoczył do przodu i zamachał nożem w stronę Willa, w lewo i w prawo; zbliżał się coraz bardziej, więc chłopiec musiał się cofać, aż znalazł się w narożniku wieży.

Lyra z liną w ręku starała się zajść młodzieńca od tyłu. Will znienacka rzucił się na niego, podobnie jak przed kilkoma dniami na włamywacza w swoim domu, i z podobnym skutkiem: przeciwnik upadł do tyłu, przewracając dziewczynkę. Wszystko działo się zbyt szybko, by Will zdążył poczuć strach. Dostrzegł jednak, że nóż wyleciał z ręki rudzielca i wbił się w ołowianą powierzchnie dachu, kilka metrów od chłopca; ostrze wsunęło się aż po rękojeść niemal bez oporu, niczym w masło, i natychmiast znieruchomiało.

Napastnik obrócił się, aby po niego sięgnąć, lecz Will skoczył mu na plecy i pociągnął za włosy. Nauczył się tak walczyć w szkole, gdzie miał wiele okazji do bitki odkąd dzieci zauważyły, że jego matka różni się od innych. Chłopiec nauczył się też, że celem szkolnej walki nie jest gromadzenie punktów za styl, ale pokonanie wroga, czyli zadanie mu poważniejszych ran. Will wiedział, że naprawdę trzeba chcieć kogoś zranić, większość osób bowiem w ostatnim momencie się wycofuje. O siebie się nie martwił.

Sytuacja nie była zatem dla chłopca zupełnie nowa, chociaż nigdy wcześniej nie walczył z prawie dorosłym mężczyzną z nożem. Zdawał sobie sprawę, że powinien odebrać tamtemu ostre narzędzie.

Trzymał palcami gęste, wilgotne włosy przeciwnika i ze wszystkich sił szarpał w tył. Mężczyzna sapał i potrząsał głową, lecz Will ciągnął jeszcze mocniej, aż w końcu tamten zawył z bólu i gniewu. Szarpnął się w górę, a potem rzucił do tyłu, swoim ciałem przyciskając chłopca do kamiennego muru. Will stracił oddech i mimowolnie rozluźnił palce zaciśnięte na włosach rudzielca, który po sekundzie się oswobodził.

Will opadł na kolana i szybko oddychał. Nie mógł jednak pozostać w takiej pozycji. Zaczął się podnosić, a potem próbował wstać… Niestety, jego stopa trafiła w jeden z otworów odprowadzających deszczówkę i przez jedną straszliwą sekundę bał się, że to już koniec. Palce rozpaczliwie dotykały ciepłego dachu. Lewa noga znajdowała się w otworze, lecz reszta ciała była bezpieczna. Chłopiec szybko wciągnął stopę z powrotem na dach i z trudem stanął na nogi. Rudowłosy mężczyzna chwycił już nóż, ale jeszcze nie zdążył go wyrwać z ołowianej powierzchni dachu, Lyra bowiem wskoczyła mu na plecy i drapała, kopała, gryzła niczym wściekła kocica. Nie zdołała niestety chwycić się jego włosów i mężczyzna zrzucił ją z pleców. A kiedy wstał, miał już w dłoni nóż.

Dziewczynka upadła na bok. Przy niej stał Pantalaimon w postaci żbika; futro miał nastroszone, zęby – obnażone. Napastnik znajdował się naprzeciwko Willa, po raz pierwszy chłopiec zobaczył go tak wyraźnie. Bez wątpienia rudzielec był bratem Angeliki oraz człowiekiem niebezpiecznym. Patrzył na Willa, miał w ręku nóż.

Chłopiec nie stał bezradnie. Schwycił upuszczony przez Lyrę sznur i owinął go sobie wokół lewej dłoni jako osłonę przed nożem. Ustawił się tyłem do słońca, aby napastnik musiał zmrużyć oczy. Promienie słońca odbijały się od wielu powierzchni szklanej nadbudówki i chłopiec zauważył, że światło na chwilę niemal oślepiło rudzielca.

Trzymając lewą rękę wysoko, Will skoczył od lewej strony, jak najdalej od noża, i kopnął przeciwnika w kolano. Ponieważ dobrze wycelował, jego stopa trafiła w odpowiednie miejsce. Mężczyzna upadł z krzykiem i skrzywił się z bólu.

Chłopiec rzucił się ku niemu. Kopał rudzielca, spychając go ku szklanej nadbudówce. Gdyby udało się go zepchnąć ze szczytu schodów…

Mężczyzna upadł i jego prawa ręka z nożem uderzyła w dach tuż obok stopy Willa. Chłopiec natychmiast mocno na nią nadepnął, a później owinął sznur ściślej wokół dłoni i po raz drugi mocniej nadepnął na rękę rudzielca. Mężczyzna krzyknął i wypuścił nóż. Will od razu kopnął go w kierunku Lyry, czubkiem buta dotykając rękojeści; nóż przeleciał nad powierzchnią dachu i zatrzymał się obok otworu odprowadzającego deszczówkę. Sznur zawisł luźno na ręce Willa, a obok niego pojawiła się krew; kapała na buty chłopca. Mężczyzna podnosił się…

– Uważaj! – krzyknęła Lyra, ale Will był gotów. W momencie gdy napastnik usiłował wstać, chłopiec rzucił się na niego, z całej siły uderzając w brzuch. Rudzielec upadł do tyłu na szklaną ściankę, która natychmiast się roztrzaskała, a drewniana rama pękła. Mężczyzna na wpół zawisł nad schodami między szczątkami konstrukcji; złapał się futryny, lecz drzwi nie miały już oparcia w postaci ścianek, toteż spadł w dół wśród kawałków szkła.

Will odwrócił się, podbiegł i podniósł nóż. Walka była skończona. Młody mężczyzna, ranny, wdrapał się ponownie na schody, ale gdy zobaczył nad sobą Willa z nożem w ręku, łypnął tylko z wściekłością, po czym odwrócił się i uciekł.

– Ach! – jęknął chłopiec, siadając.

Czuł, że coś jest nie w porządku. Splątany sznur był przesiąknięty krwią, a kiedy chłopiec odwinął go…

– Twoje palce! – wysapała Lyra. – Och, Will… Wraz ze sznurem odpadły dwa palce: mały i serdeczny. Chłopcu szumiało w głowie. Krew gwałtownie tryskała z kikutów, dżinsy i buty Willa były zakrwawione. Położył się na plecach i zamknął na chwilę oczy. Nieco zaskoczył go fakt, że ból nie jest szczególnie dotkliwy.

Nigdy dotąd nie czuł się taki słaby. Wydawało mu się, że nawet zasnął na chwilę. Lyra usiłowała zatamować krwawienie. Will usiadł prosto, aby przyjrzeć się ręce, i natychmiast poczuł mdłości. Gdzieś w pobliżu był starzec, ale chłopiec go nie widział. Usłyszał, że dziewczynka coś mówi.

– Gdybyśmy tylko mieli trochę pięciornika – stwierdziła. – Używają go niedźwiedzie… Mogłabym lepiej opatrzyć ranę. Willu, mogłabym… Słuchaj, muszę mocno obwiązać ci rękę liną, aby zatrzymać krwawienie. Nie da się zawiązać wokół miejsca, gdzie znajdowały się palce… Nie ruszaj się…

Chłopiec pozwolił się opatrzyć i rozejrzał się, szukając palców. Leżały obok, przypominały krwawy znak zapytania. Roześmiał się.

– Willu! – krzyknęła dziewczynka. – Przestań… A teraz chodź. Pan Paradisi ma jakieś lekarstwo, chyba balsam. Nie wiem, co to jest… Musisz zejść na dół. Tamten chłopak zniknął… Widzieliśmy, jak wybiegał przez drzwi. Pokonałeś go. Chodź, Willu… chodź…

Ciągle do niego mówiąc, Lyra sprowadziła chłopca po schodach. Idąc po potłuczonym szkle i kawałkach drewna dotarli do małego, chłodnego pomieszczenia na półpiętrze. Ściany pokoiku pokrywały rzędy półek zastawionych butelkami, słoikami, garnkami, tłuczkami, moździerzami i wagami aptekarskimi. Pod brudnym oknem znajdował się kamienny zlew, nad którym starzec przelewał jakiś płyn z wielkiej butli do mniejszej.

– Usiądź i wypij to – powiedział, napełniwszy mały kieliszek ciemnym płynem.

Will usiadł i wziął go z rąk starca. Poczuł ogień w gardle. Lyra przytrzymała kieliszek, aby nie spadł. Chłopiec łapczywie łapał powietrze.

– Wypij wszystko – rozkazał starzec.

– Co to jest?

– Śliwowica. Wypij.

Will sączył płyn ostrożniej. Ręka zaczynała boleć coraz bardziej.

– Potrafi go pan wyleczyć? – spytała Lyra z rozpaczą w głosie.

– Och, tak, mamy tu lekarstwa na każde schorzenie. Otwórz, dziewczynko, tę szufladę pod blatem i przynieś bandaż.

Will dostrzegł nóż – leżał na stole na środku pokoju – zanim jednak zdołał go wziąć, starzec przykuśtykał ku niemu z miską wody.

– Wypij jeszcze – polecił.

Will mocno trzymał kieliszek. Zamknął oczy, gdy mężczyzna obmywał mu dłoń. Bolało straszliwie. Potem poczuł, że starzec wyciera mu nadgarstek szorstkim ręcznikiem i delikatnie osusza ranę. Na moment poczuł przyjemny chłód, po czym ból wrócił.

– To jest kosztowna maść – oświadczył starzec -Bardzo trudno ją uzyskać, ale jest dobra na rany.

Tubka była zakurzona i pogięta, a zawierała zwykły odkażający krem, jaki Will mógł kupić w każdej aptece w swoim świecie. Jednak stary człowiek obchodził się z maścią tak nabożnie, jak gdyby zrobiono ją z mirry. Will odwrócił wzrok.

Gdy mężczyzna opatrywał Willowi ranę, Lyra poczuła że Pantalaimon kiwa na nią skrzydłem. Podeszła do okna i wyjrzała. Jej dajmon pod postacią pustułki usadowił się w otwartym oknie i bystrymi oczyma dostrzegł jakiś ruch pod wieżą. Lyra spojrzała na wskazane miejsce i zobaczyła znajome postacie – Angelica biegła ku swemu starszemu bratu, Tulliowi, który, opierając się plecami o ścianę, stał po drugiej stronie wąskiej uliczki i machał w powietrzu rękoma, jak gdyby bronił się przed stadem atakujących go nietoperzy. Potem odwrócił się i zaczął dotykać palcami kamieni w murze; wyglądało to tak, jak gdyby każdemu przyglądał się z uwagą, liczył je, dotykiem wyczuwał krawędzie; kulił ramiona, unikając czegoś niewidocznego, i potrząsał głową.

Angelica była zrozpaczona, podobnie jak mały Paolo. Podbiegli do brata, chwycili go za ramiona i próbowali przegonić jego niewidzialnych prześladowców.

Czując mdłości, Lyra uświadomiła sobie, że mężczyznę zaatakowały upiory. Angelica wiedziała o tym, chociaż nie była w stanie ich dostrzec, a mały Paolo płakał i bil rękoma powietrze, starając się odpędzić niewidzialnych napastników od brata. Niestety, nic nie pomogło; Tullio był skazany. Gestykulował coraz wolniej, a po pewnym czasie popadł w całkowity bezruch. Angelica przylgnęła do niego kurczowo, drżąc, i potrząsała jego ramieniem. Ale nic już nie mogło zbudzić młodego mężczyzny. Paolo wykrzykiwał imię brata, jak gdyby wierząc, że w ten sposób go ocuci.

Potem Angelica w jakiś sposób wyczuła, że ktoś ją obserwuje, i spojrzała w górę. Na moment oczy dwóch dziewczynek spotkały się. Lyra mimowolnie odsunęła się jak gdyby Angelica ją uderzyła, ponieważ nienawiść w oczach siostry Tullia była tak ogromna, że niemal dotykalna. Paolo podążył za wzrokiem siostry, zobaczył Lyrę i krzyknął:

– Zabijemy cię! To przez ciebie one zabrały Tullia! Zabijemy cię!

Rodzeństwo odwróciło się i pobiegło przed siebie, zostawiając nieruchomego brata, a Lyra – przestraszona – cofnęła się w głąb pomieszczenia, a następnie zamknęła okno. Will i starzec niczego nie słyszeli. Giacomo Paradisi kładł maść na rany Willa. Lyra usiłowała wyrzucić z pamięci to, co przed chwilą widziała, i skupić się na chłopcu.

– Aby zatrzymać krwawienie – odezwała się – trzeba zawiązać mu jakąś opaskę na ramieniu. W przeciwnym razie krew nie przestanie płynąć.

– Tak, tak, wiem – mruknął starzec, lecz jakimś dziwnym, smutnym tonem.

Podczas opatrunku Will nie patrzył na swoją rękę i łyczkami pił śliwowicę. Uspokoił się i zapatrzył w dal, mimo iż ból nie osłabł.

– Teraz musisz wziąć nóż – oświadczył Giacomo Paradisi. – Jest twój.

– Nie chcę go – odpowiedział chłopiec. – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

– Nie masz wyboru – wyjaśnił starzec. – Jesteś teraz jego strażnikiem.

– Przecież pan nim jest – wtrąciła Lyra.

– Mój czas dobiegł końca – stwierdził. – Nóż wie, kiedy przejść z jednej ręki do drugiej, a ja rozumiem jego sygnały. Nie wierzycie mi? Spójrzcie! Podniósł lewą rękę.

Dokładnie tak jak Will, nie miał małego i serdecznego palca.

– Tak. – Pokiwał głową. – Ja również walczyłem i straciłem te dwa palce. To piętno noża. Na początku także nie wiedziałem, co robić…

Lyra usiadła, otwierając szeroko oczy. Will zdrową ręką przytrzymywał się zakurzonego blatu stołu. Najwyraźniej szukał odpowiednich słów.

– Ale ja… My… Przyszliśmy tu tylko dlatego, że pewien mężczyzna… On coś ukradł Lyrze i chciał w zamian ten nóż. Powiedział, że jeśli go przyniesiemy, wtedy nam…

– Znam tego człowieka. To kłamca i oszust. Nic wam nie da, wierzcie mi. Chce noża, a gdy go zdobędzie, oszuka was. On nigdy nie zostanie strażnikiem. Ty nim jesteś.

Z wielką niechęcią Will spojrzał na tajemniczy przedmiot, po czym przysunął go ku sobie. Nóż wyglądał zwyczajnie. Był metalowy, a jego dwudziestocentymetrowe ostrze wydawało się zaśniedziałe z obu stron. Za ostrzem znajdował się jelec z tego samego metalu i rękojeść z drewna różanego. Kiedy chłopiec przypatrzył się jej dokładniej, dostrzegł, że jest inkrustowana złotem, tworzącym wzory, które rozpoznał dopiero, gdy odwrócił nóż – po jednej stronie znajdował się anioł ze złożonymi, po drugiej anioł z podniesionymi skrzydłami. Wzory były nieco wypukłe, dzięki czemu rękojeść lepiej leżała w dłoni. Will trzymał przez chwilę nóż w ręku, a wtedy poczuł, że jest lekki, mocny i świetnie wyważony. Ostrze jedynie wyglądało na pokryte patyną, w rzeczywistości bowiem na powierzchni metalu igrały intensywne kolory – sine purpury, morskie błękity, ziemiste brązy, chmurne szarości, głębokie zielenie, jakie mają liście starych drzew, oraz barwa cienia padającego przy wejściu do grobowca podczas zmierzchu zapadającego na cmentarzu; ogólnie rzecz biorąc, kolor ostrza zaczarowanego noża można by nazwać „cienistym”.

Krawędzie nieco się od siebie różniły. Jedna była błyszcząca, jasnostalowa, o barwie cienia, niezwykle ostra.

Will aż zmrużył oczy, patrząc na nią, tak wydała się groźna. Druga krawędź również była ostra, ale miała srebrna barwę.

– Widziałam ten kolor wcześniej! – zauważyła nagle Lyra, patrząc na nóż ponad ramieniem chłopca. – Takiego ostrza używali ci, co chcieli odciąć ode mnie Pantalaimona… Jest naprawdę identyczne!

– Ta krawędź – powiedział Giacomo Paradisi, kładąc pod stal łyżeczkę – przecina każdy materiał na świecie. Zobaczcie.

Starzec przysunął srebrną łyżeczkę do ostrza. Will, który trzymał nóż, poczuł zaledwie niewielki opór, a w następnej sekundzie trzonek łyżeczki upadł na stół, odcięty równo i szybko.

– Drugie ostrze – podjął siwowłosy mężczyzna – jest jeszcze bardziej niezwykłe, można nim bowiem wyciąć przejście z tego świata do zupełnie innego. Spróbuj, chłopcze. Zrób to, co ci powiem. Jesteś strażnikiem noża i musisz się o wszystkim dowiedzieć. Nikt poza mną nie może cię niczego nauczyć, a mnie nie pozostało zbyt wiele czasu. Wstań i słuchaj.

Will odsunął krzesło do tyłu i wstał, swobodnie trzymając nóż.

– Nie chcę… – zaczął, ale Giacomo Paradisi potrząsnął głową. Chłopiec był wprawdzie oszołomiony i słaby, lecz nastawiony buntowniczo.

– Milcz! Chcesz czy… nie chcesz… nie masz wyboru! Wysłuchaj mnie, ponieważ naprawdę zostało mi niewiele czasu. Wyciągnij nóż przed siebie… o tak. Przecinać powietrze musi nie tylko ten nóż, lecz także twoja myśl. Musisz myśleć o tym, co robisz. Postaraj się, wyobraź sobie, że twój umysł znajduje się na samym końcu noża. Skoncentruj się, chłopcze. Skup się. Nie myśl o ranie. Rana się zagoi. Pomyśl o końcu noża. Tam właśnie jesteś. Teraz bardzo powoli poczuj to. Pamiętaj, że szukasz szczeliny tak małej, że niemożliwej do zauważenia ale koniec noża znajdzie ją, jeśli tylko się skupisz. Skoncentruj się, a wyczujesz maleńką szczelinę, najmniejszy otwór na świecie…

Will próbował wykonywać polecenia starca, ale w głowie mu szumiało, a lewa ręka straszliwie rwała. Ponownie przypomniał sobie dwa palce leżące na dachu, a potem pomyślał o matce, swojej biednej matce… Co by na to powiedziała? Jak by go pocieszyła? W jaki sposób on zdoła kiedykolwiek ją pocieszyć? Willowi zrobiło się strasznie smutno, odłożył nóż na stół, skulił się nad zranioną ręką, ścisnął ją i krzyknął. Czuł, że sytuacja go przerosła. Nie potrafił tyle znieść. Z jego piersi wydobył się szloch, łzy popłynęły z oczu. Płakał z tęsknoty za matką… Biedna, przerażona, nieszczęśliwa, droga, kochana… Opuścił ją, odszedł…

Był zrozpaczony. W pewnej chwili poczuł coś niezwykle dziwnego, więc otarł oczy grzbietem prawej dłoni i dostrzegł na kolanie głowę Pantalaimona. Dajmon, w postaci psa rasy wilczarz, wpatrywał się w chłopca mokrymi, smutnymi oczyma, potem przez jakiś czas delikatnie lizał zranioną dłoń Willa, wreszcie ponownie położył mu łeb na kolanie.

Chłopiec nie miał pojęcia, że w świecie Lyry istnieje tabu uniemożliwiające człowiekowi dotknięcie dajmona innej osoby. Nie dotknął wprawdzie wcześniej Pantalaimona, z dala od niego trzymała go jednak raczej grzeczność niż cokolwiek innego. Jeśli chodzi o Lyrę, prawie nie mogła oddychać z emocji. Jej dajmon zbliżył się do chłopca z własnej inicjatywy. Teraz zmienił się w maleńką ćmę i wrócił na ramię swej właścicielki. Stary człowiek obserwował go z zainteresowaniem, ale bez zdziwienia. Zapewne widywał już wcześniej dajmony, skoro podróżował między światami.

Gest Pantalaimona pomógł Willowi, który głośno przełknął ślinę i wstał, wycierając łzy.

– W porządku – oświadczył. – Spróbujmy jeszcze raz. Proszę mi mówić, co mam robić.

Tym razem naprawdę się skupił na poleceniu Giacoma Paradisiego; zaciskał zęby, drżał z wysiłku i pocił się. Dziewczynka miała ochotę im przerwać, ponieważ znała się na tego typu eksperymentach. Tak samo postępowała doktor Malone, podobnie – poeta Keats, kimkolwiek był; wszyscy wiedzieli, że takiej koncentracji nie można osiągnąć poprzez zwyczajny wysiłek umysłowy. Lyra zatrzymała jednak swoje uwagi dla siebie. Miała nadzieję, że Willowi się uda.

– Poczekaj – powiedział starzec do chłopca. – Odpręż się. Nie naciskaj. Masz w ręku lekki nóż, a nie ciężki miecz. Trzymasz go zbyt mocno. Rozluźnij palce. Skłoń umysł do wędrówki po twoim ramieniu w dół, do nadgarstka, stamtąd do rękojeści, a po niej wzdłuż ostrza… Nie ma pośpiechu, postępuj łagodnie, niczego nie wymuszaj. Po prostu idź. Tak. Teraz do samego koniuszka, do najostrzejszego miejsca. Staniecie się jednością. Zrób to. Idź tam i poczuj ten koniuszek, a potem wróć.

Chłopiec spróbował jeszcze raz. Lyra widziała, jak jej przyjaciel wytęża siły i zaciska zęby. Nagle Will – spokojny, rozluźniony – zaczął panować nad nożem. Will, a może jego dajmona. Jak bardzo musi mu brakować dajmony! Jak bardzo czuje się samotny… Nic dziwnego, że płakał. Lyra doszła do wniosku, że Pantalaimon zachował się mądrze, próbując pocieszyć chłopca, chociaż w pierwszej chwili postępek ukochanego dajmona wydał się dziewczynce niezwykły. Teraz wyciągnęła przed siebie ręce i zwierzątko w postaci gronostaja wskoczyło na jej kolana.

Oboje obserwowali, jak ciało Willa stopniowo przestaje drżeć. Chłopiec nadal pozostawał bardzo skupiony, lecz jego koncentracja wydawała się teraz bardziej naturalna; nóż także wyglądał inaczej. Może nieco zmieniły się odcienie ciemnych kolorów ostrza, a może po prostu leżał o wiele swobodniej w ręku nowego właściciela. Will delikatnie poruszał nożem, wykonując zdecydowane i celowe ruchy. Najwyraźniej wyczuwał kierunek, pewniej prowadził nóż, potem przekręcał go i znowu wyczuwał, gdzie powinno kierować się srebrne ostrze. Po chwili Lyra odniosła wrażenie, że jej przyjaciel natrafił na jakąś małą przeszkodę w powietrzu.

– Co to jest? Czy tego właśnie szukamy? – spytał chrapliwym głosem.

– Tak. Nie naciskaj. Odpocznij.

Dziewczynce wydało się, że widzi duszę Willa, która przesuwa się z powrotem po ostrzu, dłoni, ręce i ramieniu, aż do serca. Chłopiec cofnął się, opuścił rękę i gwałtownie zamrugał.

– Coś tam wyczułem – wyjaśnił Giacomowi Paradisiemu. – Najpierw nóż tylko ślizgał się w powietrzu, później jednak napotkałem opór…

– To dobrze. Powtórz teraz wszystkie czynności. Gdy wyczujesz tę samą przeszkodę, wsuń nóż głębiej i przesuń w bok. Zrób nacięcie. Nie wahaj się. Nie bądź zaskoczony. A zwłaszcza… nie upuść noża.

Will musiał przykucnąć, aby kilkakrotnie nabrać głęboko powietrza i wsunąć lewą dłoń pod prawe ramię. Gdy po paru sekundach wstał, ostrze trzymał już przed sobą. Skoncentrował się na swoim zadaniu.

Tym razem poszło mu łatwiej. W sekundę wymacał przeszkodę, ponieważ wiedział, czego i gdzie powinien szukać. Przecięcie w odpowiednim miejscu wymagało precyzji; podobne problemy miewali chirurdzy, którzy ostrym skalpelem musieli trafić między dwa ścięgna. Nic dziwnego, że chłopiec dotknął wybranego punktu, wycofał się, ponownie dotknął i dopiero gdy był pewny swego wyboru, wykonał polecenie starca i rozciął powietrze srebrnym ostrzem.

Dobrze, że Giacomo Paradisi kazał Willowi zapanować nad emocjami. Chłopiec ostrożnie położył nóż na stole i dopiero wówczas pozwolił sobie na wyrażenie zdziwienia. Lyra, która szybko wstała, by spojrzeć, zupełnie oniemiała, ponieważ w samym środku małego, zakurzonego pomieszczenia pojawiło się nagle okienko identyczne jak tamto pod grabami – otwór w powietrzu, przez który widać było inny świat.

A ponieważ we troje przebywali na wieży, w tamtym świecie także znaleźli się wysoko w powietrzu, ponad północnym Oksfordem, a ściślej rzecz ujmując, za miastem, nad cmentarzem. W dość bliskiej odległości dostrzegli graby, w pobliżu znajdowały się też domy, inne drzewa, ulice, a dalej wieże i iglice miasta.

Nauczone doświadczeniem dzieci wiedziały, że nie mają do czynienia jedynie z jakąś optyczną sztuczką. Zresztą, nie tylko wzrok zaświadczał o istnieniu przejścia do Oksfordu Willa – dziewczynka i chłopiec czuli, że przez okienko napływa powietrze nasycone spalinami, które nie istniały w świecie Cittagazze. Pantalaimon zmienił się w jaskółkę i przeleciał na drugą stronę, rozkoszując się otwartą przestrzenią. Po chwili upolował owada i spokojnie wrócił na ramię swojej pani.

Giacomo Paradisi obserwował ich z zaciekawionym, smutnym uśmiechem.

– Tyle o otwieraniu – powiedział w końcu. – Teraz musisz się nauczyć zamykać.

Lyra cofnęła się, aby ustąpić miejsca Willowi i staremu człowiekowi, który podszedł i stanął obok chłopca.

– Do tego potrzebujesz palców – oświadczył. – Na szczęście jedna ręka wystarczy. Spróbuj wyczuć krawędzie okienka. Musisz niemal umieścić własną duszę na czubkach palców. Dotykaj bardzo delikatnie, aż wyczujesz krawędzie. Potem połącz je ze sobą. To wszystko. Spróbuj.

Will drżał. Nie potrafił ponownie się skoncentrować. Nie mógł się skupić i fakt ten bardzo go deprymował.

Lyra dostrzegła, co się dzieje z przyjacielem, wstała więc, wzięła go pod prawe ramię i powiedziała:

– Słuchaj, Willu, usiądź. Powiem ci, jak się trzeba skoncentrować. No, usiądź na chwilę. Sądzę, że rozprasza cię ciągły ból ręki. Ogranicza cię. Musisz o nim zapomnieć.

Starzec podniósł obie ręce, chcąc coś powiedzieć, potem jednak zmienił zamiar, wzruszył ramionami i usiadł. Will również usiadł i spojrzał na Lyrę.

– Co robię źle? – zapytał.

Jego ubranie było poplamione krwią, trząsł się w oczach miał obłęd i ledwie nad sobą panował – zaciskał szczęki, szurał nogami, szybko oddychał.

– Przeszkadza ci rana – wyjaśniła dziewczynka. – Niczego nie robisz źle. Masz dobre zamiary, lecz ręka nie pozwala ci się skupić na zadaniu. Nie znam łatwego sposobu ucieczki od bólu, ale… może spróbujesz się od niego odgrodzić…

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Hm, usiłujesz się koncentrować na dwóch sprawach jednocześnie. Chcesz zignorować ból i zamknąć okienko w powietrzu. Pamiętam, że podczas pierwszych prób z aletheiometrem też byłam zdenerwowana. Nie wiem, może już przywykłam do tego uczucia, ale na początku bałam się przez cały czas… Musisz się po prostu odprężyć, wyciszyć umysł i powiedzieć sobie: Wiem, że to boli. Nie walcz z bólem, tylko postaraj się od niego odgrodzić.

Chłopiec zamknął na chwilę oczy. Oddychał teraz nieco spokojniej.

– W porządku – stwierdził. – Spróbuję.

Od tej chwili Willowi szło znacznie lepiej. Odszukał krawędzie okienka i tak, jak mu kazał Giacomo Paradisi, połączył brzegi. Zadanie okazało się niezwykle proste. Chłopiec poczuł krótkie, przyjemne ożywienie i okienko zniknęło. Wejście do sąsiedniego świata zostało zamknięte.

Stary człowiek wręczył Willowi usztywnioną skórzaną pochewkę wyposażoną w klamerki utrzymujące nóż w jednej pozycji, ponieważ przy najlżejszym przesunięciu w bok ostrze bez trudu przecinało nawet najgrubszą skórę. Chłopiec wsunął nóż do pochwy i zapiął ją na tyle dokładnie, na ile mógł tego dokonać ranną, niezdarną ręką.

– To powinno odbywać się uroczyście – oświadczył Giacomo Paradisi. – Gdybyśmy mieli kilka dni albo tygodni, mógłbym zacząć od opowiedzenia wam o zaczarowanym nożu i o Gildii z Torre degli Angeli. Przedstawiłbym wam całą smutną historię naszego zepsutego i zaniedbanego świata. Za pojawienie się upiorów ponosimy odpowiedzialność my, i tylko my. Przybyły tu, ponieważ nasi przodkowie: alchemicy, filozofowie, ogólnie mówiąc: ludzie nauki, usiłowali poznać najgłębszą naturę rzeczy. Zainteresowały ich wiązania, które spajają najmniejsze cząsteczki materii. Rozumiecie, co mam na myśli, gdy używam słowa „wiązania”? Coś, co łączy ze sobą cząsteczki… Hm… No cóż, Cittagazze było kiedyś miastem kupieckim, siedzibą handlarzy i bankierów. Naszym uczonym zaczęło się w pewnym momencie wydawać, że wiedzą wszystko o wiązaniach. Sądzili, że mają one wartość obiegową, że można je kupić, sprzedać, wymienić, przerobić… Niestety, pomylili się. Gdy rozluźnili wiązania, wpuścili do naszego świata upiory.

– Skąd one pochodzą? – spytał Will. – I dlaczego pod grabami okienko było otwarte… To, którym tu weszliśmy. Czy istnieją inne takie przejścia w tym świecie?

– Nie wiemy, skąd pochodzą upiory. Zapewne z któregoś ze światów. A może z mroku przestrzeni? Któż to może wiedzieć? Wtargnęły tu i niszczą nasz świat. A czy są inne okienka? Tak, kilka, ponieważ czasami strażnik noża bywał nieuważny, zapominał zamknąć okno, nie miał na to czasu albo niedostatecznie szczelnie połączył krawędzie. A tamto, przez które przeszliście, pod grabami… Sam je zostawiłem w chwili niewybaczalnej głupoty. Pragnąłem skusić człowieka, którego się obawiałem, by wszedł do tego świata. Gdyby dotarł do miasta, zaatakowałyby go upiory. Niestety, mój przeciwnik okazał się zbyt sprytny i nie dał się wciągnąć w pułapkę. Ale z całych sił pragnie mieć nóż. Błagam was, nigdy nie pozwólcie, by stał się jego właścicielem.

Dzieci wymieniły spojrzenia.

– Hmm… – mruknął starzec, rozkładając ręce. -Wręczyłem ci nóż, chłopcze, i pokazałem, jak go używać. Na koniec mogę ci jeszcze przekazać kilka zasad Gildii, które obowiązywały, zanim wszystko wokół podupadło. Po pierwsze, zawsze zamknij otwarte okno. Po drugie nie pozwól nikomu innemu używać noża. Jest tylko twój. Po trzecie, nigdy go nie używaj w niegodziwym celu. Po czwarte, trzymaj w tajemnicy, że go masz. Jeśli istnieją inne zasady, zapomniałem je, a jeśli tak się stało, nie miały pewnie znaczenia. Liczy się to, że otrzymałeś nóż. Jesteś jego strażnikiem. Strażnik powinien być człowiekiem dorosłym, ale cóż, nasz świat się rozpada, a strażnika noża łatwo rozpoznać po jego lewej ręce. Nie znam nawet twojego imienia. Teraz idź. Wkrótce umrę, ponieważ wiem, gdzie się znajdują pewne trujące zioła. Nie zamierzam czekać, aż przyjdą po mnie upiory. Nie obroniłbym się przed nimi bez noża. Idź już i żegnaj.

– Ależ, panie Paradisi… – zaczęła Lyra, starzec jednak tylko potrząsnął głową, po czym powiedział:

– Nie ma już czasu na rozmowy. Przyszliście tutaj z jakiegoś powodu. Może sami go nie znacie, ale znają go anioły, które was tu przyprowadziły. Idźcie, dzieci. Jesteś odważna, panienko, a twój przyjaciel mądry. No i macie nóż. Idźcie zatem.

– Nie otruje się pan, prawda? – spytała strapiona Lyra.

– Chodź – ponaglił ją Will.

– A o co chodziło z tymi aniołami? – nalegała. Chłopiec szarpnął ją za ramię.

– Chodź – powtórzył. – Musimy iść. Dziękuję, panie Paradisi. Wyciągnął do starca zdrową poplamioną krwią rękę i mężczyzna uścisnął ją delikatnie. Uścisnął także dłoń Lyrze i skinął głową Pantalaimonowi-gronostajowi, który pokłonił mu się z szacunkiem.

Will z nożem unieruchomionym w skórzanej pochewce poprowadził Lyrę w dół po szerokich, ciemnych schodach. Dzieci wyszły z wieży. Plac był rozgrzany od słońca. Wokół panowała bezmierna cisza. Lyra rozejrzała się bardzo ostrożnie, na szczęście ulica była pusta. Postanowiła nie denerwować Willa opowieścią o tym, co widziała przed kilkoma minutami; chłopiec miał dość własnych zmartwień. Ominęli ulicę, na której wciąż stał, nieruchomy jak śmierć, Tullio.

– Szkoda… – odezwała się Lyra, obejrzawszy się w stronę placu. – Czuję się strasznie, gdy myślę o tym starym człowieku… miał wybite zęby i ledwie widział na jedno oko… A teraz połknie jakąś truciznę i umrze, a ja żałuję…

W oczach dziewczynki zakręciły się łzy.

– Cii… – powiedział Will. – Nie będzie cierpiał, po prostu zaśnie. Lepsza taka śmierć niż spotkanie z upiorami. Tak powiedział.

– Och, Willu, co my teraz zrobimy?! – wybuchnęła. – Co zrobimy? Jesteś poważnie ranny, a ten biedny starzec… Nienawidzę tego miejsca, naprawdę go nienawidzę, spaliłabym je doszczętnie! Ale co teraz zrobimy?

– No cóż – odrzekł – czeka nas zadanie. Trzeba odzyskać aletheiometr, więc będziemy musieli go ukraść. To jest w tej chwili naszym celem.

Загрузка...