Od autora

Lublin już z dawien dawna słynął z trybunału i… przestępców. W XVII wieku posiadał tu nieruchomość sławny w całej Rzeczpospolitej szlachcic-grasant Ludwik Poniatowski, zresztą ożeniony z wdową po jeszcze sławniejszym gangsterze z szablą u pasa – Stanisławie „Diable” Stadnickim. To także jedno z niewielu miast – oprócz Krakowa, Lwowa, Poznania i Żywca – w którym zachowały się „Księgi złoczyńców” potwierdzające kryminalną przeszłość grodu, począwszy od XVI wieku. Trudno więc aż uwierzyć, że dla miłośników kryminałów – którzy dobrze poznali szemrane uliczki Warszawy dzięki Leopoldowi Tyrmandowi czy Waldemarowi Łysiakowi, a Wrocławia dzięki Markowi Krajewskiemu – Lublin wciąż jest białą plamą na mapie i ziemią nieznaną!

Tymczasem każde porządne miasto oprócz rynku, katedry i lochów bezwzględnie powinno mieć swój kryminał, który zamienia powszednią i banalną przemoc w zagadkę i tajemnicę.

Po raz pierwszy tak pomyślałem jeszcze podczas studiów, kiedy przygotowując niezwykle nudną pracę proseminaryjną, siedziałem z koleżanką w czytelni i przeglądaliśmy stare gazety z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Choć mieliśmy szukać czegoś całkiem innego, czytaliśmy przede wszystkim reklamy, ogłoszenia i oczywiście kronikę policyjną. W pewnym momencie koleżanka wskazała mi notkę o statecznym mieszkańcu naszego miasta, który zamiast pójść po zmroku do domu, szwendał się bodajże po Szambelańskiej – zapewne wracając od którejś z ceniących sobie tę zaciszną, ciemną uliczkę prostytutek. W efekcie stracił portfel, zegarek oraz spotkała go przykrość podsumowana przez dziennikarza ironicznym tytułem: „Pan Teofil dostał w profil”. To była pierwsza lubelsko-kryminalna molekuła, która zalęgła mi się w umyśle. Mimo że potem pisałem całkiem inne rzeczy, ona zaczęła przyciągać kolejne atomy, aż wreszcie wywołały reakcję łańcuchową.

Wszystko, co Państwo przeczytali w tej książce, jest jedynie prawdopodobną plotką. Owszem, większość faktów i osób powstało w wyobraźni autora, jednak niektórzy bohaterowie zawdzięczają swój wygląd lub charakter postaciom historycznym. Prawdą jest na przykład, że doskonały komendant lubelskiej policji, nadkomisarz Albin Sobociński, został odwołany pod koniec listopada 1930 roku, a jego miejsce zajął dość nieciekawy typ – nadkomisarz Makowiecki. Prawdziwy jest także budynek, w którym urzędował Wydział Śledczy – stoi zresztą do dziś. Nie są też żadnym wymysłem kłopoty policjantów w czasach międzywojennych – począwszy od braku papieru, a na zbyt małej liczbie samochodów skończywszy – które i dziś, w XXI wieku, wciąż wyglądają dziwnie znajomo.

Ale tak jak podkomisarz Maciejewski trzymał się bardziej ducha niż litery prawa, podobnie i ja, pisząc o nim, pozwoliłem sobie na nieco kreatywnej księgowości. Moje fałszerstwa byłyby jednak zbyt grubymi nićmi szyte, gdyby nie pomoc życzliwych osób. W pierwszym rzędzie wraz z podkomisarzem Maciejewskim w imieniu służby ściskamy dłoń oficerowi prasowemu komendy miejskiej w Lublinie, notabene także podkomisarzowi, Witoldowi Laskowskiemu, który pomógł mi znaleźć złoty środek między realiami pracy śledczej a potrzebami fikcji. Już w imieniu własnym dziękuję również panom doktorom: kartografowi Kamilowi Nieściorukowi i historykowi Andrzejowi Osobie, którzy dzielili się ze mną swoją wiedzą i nie odkładali słuchawki, nawet gdy byłem namolny. Dobrymi radami wspierali mnie też czytelnicy doświadczalni – żona Barbara oraz przyjaciele: Katarzyna Arbaczewska-Matys, konsultant bokserski Jakub Ćwiek, Cezary Frąc, Małgorzata i Sławomir Pacholczykowie oraz Romuald Pawlak. W rewanżu zapraszam do „Wykwintnej”!

Pisząc tę powieść, odwiedziłem także co najmniej setkę stron internetowych – często wracając zwłaszcza do wspaniałego zbioru archiwaliów Teatru NN – i przegrzebałem wiele książek. Z powodu nieustannego wertowania rozpadł mi się w rękach reprint nieocenionego „Ilustrowanego przewodnika po Lublinie” z 1931 roku. Nieco lepiej zniosły moją pracę dwie inne, już bardziej współczesne książki: „Policja Państwowa w województwie lubelskim w latach 1919-1939” Roberta Litwińskiego oraz przewodnik „Lublin i okolice” pióra Marty Denys i Marka Wyszkowskiego – niestrudzonego poszukiwacza oraz popularyzatora wiedzy o historii ulic i kamienic, który zapewne wciąż spaceruje po Krakowskim Przedmieściu, Rynku i Grodzkiej, choć jego buty nie dotykają już bruku.

Загрузка...