— Na Skorupy! — zawołała Jallora. — On zemdlał! Znajdujący się w wewnętrznym pomieszczeniu weyru Kadith zaryczał. Moreta zerwała się z krzesła, żeby uspokoić przerażonego smoka, a czeladniczka badała niechętnego dawcę krwi. „Co się stało?’ — zapytała ze swojego weyru zatroskana Orlith.
— Sh’gall źle zareagował — odparła Moreta wiedząc doskonale, że Holth natychmiast poinformuje o tym Leri, która będzie wiedziała, co naprawdę się stało. — Uspokój Kaditha!
— Mdleją na ogół właśnie tacy silni ludzie — powiedziała Jallora, kiedy Moreta wróciła na swoje miejsce. — Nic mu nie grozi. Chociaż tak bardzo jest nam potrzebna krew na surowicę, nie narażałabym go na ryzyko.
— Ani przez chwilę nie myślałam, żebyś to miała zrobić, Jalloro — odparła z lekkim uśmiechem Moreta.
Czeladniczka przerwała rozmowę Morety ze Sh’gallem, w czasie której krytykował on wszystkie decyzje, jakie podjęto w Weyrze od samego początku jego choroby. Absolutnie nie brał pod uwagę ani faktu, że Moreta nie podejmowała żadnej z tych decyzji, ani tego, że sama dopiero co wyzdrowiała.
— Tacy jak on są również nieznośni jako pacjenci — mówiła dalej Jallora, chociaż jej uwaga skupiona była na krwi skapującej do szklanego pojemnika.
— Czy jego krew pójdzie dla Ruathy?
— Większość tak, kiedy już zaszczepimy resztę waszych jeźdźców. — Gdy Moreta zrobiła ostrzegawczy gest w stronę Sh’galla, uzdrowicielka dodała dyplomatycznie: — Doskonale rozumiem, zapewniam cię. Wciąż jeszcze nie wrócił do siebie. No, starczy. Wezmę tylko tyle, chociaż mógłby oddać więcej krwi i wcale by tego nie odczuł. — Zręcznie wyciągnęła kolec, skinęła na Moretę, żeby przycisnęła tampon. — Przytomność wróci mu za kilka minut. — Jallora zaczęła pakować swoją tacę, starannie zamykając pojemnik. — F’duril powiedział mi dziś, że to ty przeprowadziłaś rekonstrukcję skrzydła Dilentha. Wspaniała robota.
— To skrzydło dobrze się goi, prawda? — Morecie miło było od innego uzdrowiciela usłyszeć słowa uznania.
— Na szczęście podobnie goi się rana F’durila i tego młodego, miłego A’dana. Nigdy przedtem nie odwiedzałam żadnego Weyru. I wiesz, nigdy nie przyszło mi do głowy, że smoki mogą odnieść jakieś obrażenia od Nici. Robią takie imponujące wrażenie…
— Niestety nie są niezniszczalne.
— Na szczęście nie zarażały się tą wirusową influencą!
W tym właśnie momencie Sh’gall jęknął. Jallora pospiesznie pozbierała resztę swego wyposażenia.
— O! Już wróciłeś do siebie, Przywódco Weyru? — wzięła ze stołu szklankę pomarańczowego płynu, wolną ręką podłożyła mu zręcznie poduszki pod plecy i przystawiła szklankę do ust. Wypij to, a poczujesz się dobrze.
— Naprawdę nie uważam, żeby to było mądre z twojej strony, że pobrałaś… — odezwał się Sh’gall rozdrażnionym głosem i niechętnie wziął od niej szklankę.
— Jeźdźcy Fortu potrzebują tego, Przywódco Weyru. Zostaną wszyscy zaszczepieni. Chcemy mieć pewność, że żaden z nich nie będzie musiał znosić tego, przez co ty właśnie przeszedłeś.
Do Sh’galla należało mówić właściwie w ten sposób, jak to robiła Jallora. Kiedy Sh’gall pozwolił się jej oddalić, Moreta pożałowała, że sama również nie może opuścić pokoju.
— Uważam, że nie powinna była tego czynić — powtórzył Sh’gall upewniwszy się, że Jallora już go nie usłyszy.
— Ode mnie też pobrała krew. — Moreta podciągnęła rękaw, żeby mu pokazać maleńki siniak w zgięciu łokcia. Sh’gall odwrócił wzrok. — Mamy stu osiemdziesięciu dwóch jeźdźców niezdolnych do czynu, chorych lub rannych.
— Dlaczego nie zajął się nami Capiam?
— Jallora jest doświadczoną czeladniczką uzdrowicieli. Właśnie miała zdawać egzaminy mistrzowskie, kiedy wybuchła ta zaraza. Capiam sam dopiero co wstał z łóżka, a on musi się martwić o cały kontynent.
— Czyżby Leri nie wiedziała, że na stanowisko Przywódcy wybrałbym F’nine’a? — Sh’gall podjął rozmowę, którą przerwała im Jallora.
— Leri podjęła właściwą decyzję, opierając się na własnych doświadczeniach. Pamiętaj, że była Władczynią Weyru, zanim ty i ja Naznaczyliśmy.
— To dlaczego Kadith donosi mi, że to T’ral zabiera dzisiaj dwa skrzydła do Tilleku? — zapytał ze złością Sh’gall — T’ral jest zastępcą przywódcy skrzydła.
— Oprócz Dalekich Rubieży, Weyrami wciąż jeszcze kierują zastępcy. Im szybciej będziesz mógł przejąć te obowiązki, tym bardziej zadowolone będą wszystkie Weyry.
Ta uwaga zaskoczyła Sh’galla, ale nie wyglądał na zadowolonego.
— Byłem chory. Byłem bardzo chory.
— Współczuję ci. — Moreta starała się, żeby nie zabrzmiało to ironicznie. — Wierz mi, że wieczorem będziesz się już się czuł dużo lepiej.
— Nie jestem wcale pewien…
— A ja tak! Nie zapominaj, że ja również przez to przeszłam. Sh’gall spojrzał na nią z czystą odrazą, ale Moreta nie mogła ustąpić. S’ligarowi należało koniecznie ulżyć w obowiązkach związanych z nieustającymi Opadami. Sh’gall był bardzo dobrym Przywódcą, i przydałyby się teraz jego umiejętności.
— Po Tilleku będzie Nerat — ciągnęła dalej. — Masz szczęście że oni są w stanie wystawić drużyny naziemne.
— Nie wierzyłem Kadithowi, kiedy powiedział mi, że nie było żadnych drużyn naziemnych. Czy ci gospodarze nie zdają sobie sprawy…
— Ci gospodarze doświadczyli znacznie bardziej niż my tej epidemii, Sh’gallu. Porozmawiaj przez parę minut z K’lonem. Zapozna cię z kilkoma brutalnymi faktami. — Wstała. — Mam bardzo dużo roboty. Jallora mówi, że dzisiaj musisz odpoczywać. Jutro będziesz mógł wstać. Kadith może mnie oczywiście zawołać, gdybyś czegoś dzisiaj potrzebował.
— Niczego od ciebie nie potrzebuję. — Sh’gall odwrócił się do niej tyłem i naciągnął sobie futra na głowę.
Moreta chętnie zostawiła go samego. Miała szczerą nadzieję, że za trzy dni nabierze już ochoty przewodzenia swojemu Weyrowi i wyzbędzie się tych pretensji. Dla człowieka, tak żądnego władzy jak Sh’gall, prowadzenie połączonych Weyrów było potężną pokusą. Usiłowała myśleć o nim z nieco większą wyrozumiałością. Wpadł w szok na wieść o spustoszeniu, jakie wywołała ta pandemia, i o druzgocących stratach, jakie ponieśli. Próbował uciec przed tą świadomością, czepiając się drobiazgów, z którymi umiał sobie radzić i które potrafił zrozumieć. Jak na przykład to, kto wylatuje przeciw Niciom, skąd, jak.
Zeszła po schodach do weyru Leri dosyć szybkim krokiem i nie zasapała się przy tym tak bardzo, jak poprzedniego dnia. Musi założyć uprząż na Holth. Chociaż Leri była taka zmęczona, Moreta nie potrafiła wyperswadować jej, że nie powinna walczyć w skrzydle królowych. Potem zajmie się destylacją i przyrządzaniem lekarstw z poważnie uszczuplonych zapasów Weyru. Wiedziała, że K’lon podbiera leki, ale nie miała serca protestować.
— Zemdlał, co? — Leri aż zapiała ze złośliwego rozradowania. I nie był zadowolony z decyzji, jakie podjęłam podczas jego choroby, prawda?
— Czy Holth znowu podsłuchiwała?
— Nie potrzebuje podsłuchiwać. Nie znam innego powodu, żeby ci się ze złości porobiły na policzkach takie rumieńce.
— Mam równie wiele kłopotów, kiedy chcę zmusić ciebie, żebyś posłuchała głosu rozsądku. — Moreta odezwała się bardziej cierpko, niż miała zamiar i poczuła, że znowu się czerwieni. Przecież nadwerężasz swoje siły…
Leri machnęła ręką.
— Nie mam zamiaru pozbawiać się przyjemności, jaką daje mi latanie ze skrzydłem królowych. Jak dotąd radzę sobie. I radzę sobie dużo lepiej niż dawniej! — Łyknęła wina.
— A cóż to takiego? — Moreta znacząco spojrzała na kielich.
— Nie zażyję więcej soku fellisowego, póki sama go nie zrobisz, moja droga Moreto.
— K’lon wie, gdzie można zdobyć trochę suszonych owoców.
— Hm. — Obydwie zdawały sobie sprawę, że zapasy K’lona pochodzą prawdopodobnie z jakiegoś gospodarstwa, gdzie już nikomu nie były potrzebne takie lekarstwa.
Moreta odwróciła się do wieszaka na uprząż, w oczach znowu zapiekły ją łzy. Musi przestać myśleć o opustoszałej warowni swojej rodziny. Przed oczami stanął jej widok warowni, drżącej w blasku letniego słońca: dzieci bawiące się na łące przed domem, stare ciotki i wujkowie wygrzewający się na słońcu pod kamiennym murem. Wspomnienia zatarte teraz przez obraz pustego, wymarłego domu. Węże i dzikie intrusie musiały…
— Moreto? — Głos Leri był miękki i życzliwy. — Moreto, Holth mówi, że przybył K’lon — dodała bardziej energicznym tonem właśnie w tym momencie, kiedy Orlith również przekazała swojej jeźdźczyni tę wiadomość.
— Wydaje mi się czasami, że mam więcej niż dwoje uszu i więcej niż jedną głowę.
„Ja nie mam uszu” — zauważyła Orlith.
A potem do weyru wielkimi krokami wszedł K’lon. Energia aż promieniowała z niego; był w doskonałym humorze. Moreta nagle zwróciła uwagę na ciepły, brązowy kolor jego opalonej twarzy. A kiedy ściągnął hełm do lotów zauważyła, że ma wypłowiałe włosy.
— Moreto, w Neracie mają aż nadto dużo soku fellisowego oznajmił wesoło, zrzucając pękaty plecak. — A Lemos mówi, że mają tojad i salicyl wierzbowy.
— A jak czuł się A’murry, kiedy odwiedziłeś go w Igenie? Uśmiechnęła się do niego żeby wiedział, że nie ma mu za złe tego niewielkiego nadłożenia drogi.
— Dużo, dużo lepiej — z wyraźną ulgą powiedział. — Oczywiście jest jeszcze słaby, ale całymi dniami wygrzewa się na słońcu, co mu dobrze robi na piersi, i zaczyna już mieć apetyt.
— Sporo się opalałeś z A’murrym, prawda, K’lonie? — zapytała Leri.
Moreta zerknęła na nią, bo głos Leri był podejrzanie suchy.
— Jak miałem czas — zająknął się trochę K’lon, gmerając nerwowo przy plecaku.
— Masz na myśli — Moreta pojęła wreszcie, o czym mówi Leri — że „brałeś” sobie czas, żeby być z A’murrym!
— Kiedy pomyśle, jak ciężko pracowałem… — Na zewnątrz weyru Rogeth zaczął trąbić.
— Nikt cię nie gani, Klonie — powiedziała szybko Leri, Holth zanuciła uspokajająco, a oczy jej wirowały błękitem. — Jednakże, mój drogi chłopcze, przy tych manipulacjach z czasem strasznie ryzykowałeś. Mogłeś w drodze spotkać siebie samego…
— Ale nie spotkałem. Byłem bardzo ostrożny!
— A ile to godzin dodawałeś do swoich dni? — W głosie Leri można było wyczuć, zrozumienie, współczucie, a nawet cień rozbawienia.
— Nie wiem. Nigdy nie liczyłem godzin. — Klon niecierpliwie spojrzał w górę. — Przecież wiesz, że musiałem ze wszystkim zdążyć i jeszcze zorganizować czas dla A’murry’ego. Obiecałem mu, że codziennie po południu będę w Igenie. I dotrzymałem tej obietnicy. A równocześnie czułem, że muszę Mistrzowi Capiamowi udzielić wszelkiej pomocy…
— Wierz nam, K’lonie — powiedziała Moreta, kiedy błagalnie zwrócił się do niej — że jesteśmy ci wielce wdzięczne za twoją odwagę i oddanie. Ale taka zabawa z czasem to bardzo niebezpieczna rzecz.
— Czemu nigdy nie wspominał o tym nasz Mistrz Weyrzątek?
— Ta informacja jest zastrzeżona dla spiżowych smoków i królowych, K’lonie. Pewnie odkryłeś ją przypadkiem.
— Tak, chyba tak. — Na twarzy K’lona odbiło się zaskoczenie, jakie musiał wtedy przeżyć. — Byłem spóźniony. Wiedziałem, że A’murry będzie się martwił. Myślałem o nim, jak czeka na mnie, taki niespokojny, i zanim się zorientowałem, co się dzieje, zdążyłem na czas!
— Trochę to szokuje, prawda? — Na krągłej, mądrej twarzy Leri pojawił się szeroki uśmiech.
— Sam nie wiedziałem, jak mi się to udało.
— Więc następnego popołudnia zacząłeś ćwiczyć?
K’lon skinął głową; odprężył się, ponieważ, jak mu się zdawało, Władczyni Weyru z wyrozumiałością przyjęła jego wyczyn.
— Zgłaszam się do Mistrza Capiama rano, a on podaje mi rozkład zajęć. Popołudniami jestem w Igenie, a gdzie indziej latam rano i wieczorem. Jestem bardzo ostrożny.
— Od tej chwili będziesz jeszcze bardziej ostrożny — powiedziała groźnie Leri. — A’murry czuje się już lepiej, sam tak powiedziałeś. A ty nie możesz stale żyć w podwójnym czasie. Dlatego więc dziś po południu zamiast polecieć na Opad, spędzisz czas ze swoim przyjacielem. Od tej chwili nie będziesz wydłużał doby. Holth przypilnuje tego. A my zadbamy o to, żeby Mistrz Capiam często wysyłał cię do Igenu.
— Ale… ale…
— Wystarczy, K’lonie, jeden błąd — Leri wyciągnęła w jego kierunku dziwacznie powykręcany przez chorobę stawów palec i pogroziła mu nim z naciskiem — a wkrótce będziesz zbyt zmęczony, żeby zdać sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmujesz. Tylko jeden błąd, a nigdy już nie zobaczysz A’murry’ego — Leri urwała, żeby sprawdzić, jakie wrażenie wywarły jej słowa. K’lon spuścił oczy. Holth zanuciła na karcącą nutę, a zaskoczony Rogeth odpowiedział z zewnątrz. Klon podniósł na Leri oczy szeroko rozwarte ze zdumienia. — I chyba nie chcesz mieć do czynienia z Sh’gallem i Kadithem?
K’lon rzucił błagalne spojrzenie na Moretę, która pokręciła tylko głową.
— Będę potrzebny dziś w czasie Opadu — powiedział cichym, niepewnym głosem. — Jak mam wytłumaczyć to A’murry’emu? Mamy kłopoty ze sformowaniem choćby dwóch skrzydeł, a Ista może dać tylko jedno skrzydło i dziesięciu zastępców.
— Powiedz A’murry’emu, iż uznaliśmy, że się przepracowujesz. Kazaliśmy ci odpocząć, ponieważ możesz mieć zwolniony refleks, co jest niebezpieczne w czasie Opadu.
— K’lonie, my również ciebie potrzebujemy — dodała Moreta.
— Faktem jest, że Siedziba Uzdrowicieli i Weyr mają ogromny dług w stosunku do ciebie — powiedziała Leri jak przedtem życzliwie. — A teraz idź już i wyślij tego łobuza, M’baraka, żeby zrobił to wszystko, co Capiam zaplanował dla ciebie. I nigdy, Klonie, nawet słowem nie wspomnisz nikomu, a zwłaszcza A’murry’emu, że smoki potrafią przenosić się z jednego czasu do drugiego.
Holth wyciągnęła głowę w kierunku K’lona, w jej oczach błysnęły czerwone ogniki. K’lon wyprostował się na całą swoją wysokość, przelękniony wyglądem smoczycy.
— Dobrze, Leri.
— I? — Leri wskazała na Moretę.
— Dobrze, Moreto!
— Nie będziemy nigdy już do tego wracać. Pozdrów od nas A’murry’ego — rzekła Leri z ujmującą grzecznością. — Gdyby nie było tu tak cholernie zimno, zaproponowałabym ci, żebyś sprowadził jego i Gratha do Fortu, ale przypuszczam, że igeńskie słońce jest dla niego zdrowsze.
Skarcony jeździec opuścił weyr ciężkim krokiem. Obydwie Władczynie Weyru słyszały, jak Rogeth coś zaćwierkał.
— Będzie teraz przez jakiś czas odgrywał męczennika — powiedziała z westchnieniem Leri.
— Lepsze to, niż żeby miał nim naprawdę zostać. Leri zaśmiała się.
— Okropnie trudno było mi zachować właściwy wyraz twarzy, Moreto. Muszę przyznać, że K’lon wykazał wiele sprytu przy podróżach w czasie. Gdyby nie był się tak podejrzanie opalił i gdyby mu nie spłowiały włosy, mogłybyśmy się nigdy nie domyślić.
— Miał za dużo energii! I pomyśleć tylko, że ja czuję się taka zdechła!. Czy Holth zdoła mieć go na oku?
— To bez znaczenia, grunt, żeby on uważał, że się go pilnuje. Sprawdzisz Rogetha od czasu do czasu, prawda, moja spryciulko? — Leri czule poklepała swoją królową. — A teraz załóż na nią uprząż, Moreto, ruszymy na Opad.
Moreta przeciągle przyglądała się swojej przyjaciółce, aż Leri z niecierpliwością wzruszyła ramionami.
— Och, idźże gotować ten fellis! — I wstała z tapczanu. Zakładając uprząż na starą królową, Moreta zastanawiała się w duchu, czy Orlith mogłaby wyperswadować Holth, żeby się tak nie męczyły.
„Nie.”
Moreta zamrugała oczami ze zdumienia, ponieważ bardzo starała się ukryć swoje zmartwienie. Na dodatek nie wiedziała, która to smoczyca się odezwała, Orlith czy Holth. Potem skupiła się na właściwym pozapinaniu rzemieni bojowych. Kiedy Leri była gotowa, Moreta odprowadziła ją i Holth na półkę i patrzyła, jak odlatują z dwoma skrzydłami, które stanowiły wkład Fortu do ochrony Pernu przed Opadem. Kiedy skrzydła znikały w „pomiędzy”, pożegnalne trąbienie przykutych do Weyru smoków zabrzmiało modlitewną nutą pragnienia, wyzwania i zachęty. Widząc tak niewiele smoków na Obrzeżu, Moreta pomyślała, że żaden Weyr ani Pern nie jest niezniszczalny. Było jej bardzo ciężko myśleć o swojej rodzinnej warowni, którą pandemia wyludniła w ciągu kilku dni. Chociaż wiedziała, że takich tragedii na terenie Igenu, Isty, Telgaru, Keroonu i Ruathy jest wiele, nie potrafiła pogodzić się z tym faktem. Ze też po tym cudownym Zgromadzeniu nastąpiła taka katastrofa!
Moreta zdecydowanie odwróciła wzrok od zimnego, niebieskiego nieba i pracowicie zajęła się obieraniem i przygotowywaniem owoców fellisu na sok. Ręce nie drżały jej już tak, jak poprzedniego dnia i mogła się uporać z twardymi łupinami. Kiedy gesty moszcz zaczął się gotować, przeprowadziła przegląd pozostałych zapasów. Była zdumiona, że z takiej obfitości leków pozostało zaledwie po kilka mieszków tego czy owego. Ponieważ wszyscy jeźdźcy zostali zaszczepieni, Weyr nie będzie już potrzebował wielkiej ilości środków przeciwgorączkowych, stymulujących i lekarstw na piersi. Całe szczęście, ponieważ o tej porze roku uzupełnienie zapasów nie było możliwe.
— Gdzie jest K’lon? — zapytała Orlith. „Jest w Igenie.”
— Jak się czuje Sh’gall? — zapytała Moreta z poczucia obowiązku. ”Śpi głęboko, a Kadith mówi, że jadł z apetytem. Zdrowieje.” Moretę rozbawiła obojętność w głosie Orlith — jej też na nim nie zależało. Kiedy Orlith znowu wzniesie się do lotu godowego… „LECI HOLTH! Falga i Tamianth są poważnie ranne!” Moreta zdjęła z ognia pyrkający sok fellisowy i pospiesznie wyszła na zewnątrz. Holth pojawiła się nad Kamieniami Gwiezdnymi i zanurkowała prosto na swoją półkę. Moreta pobiegła schodami na górę. Ze zręcznością, w którą Moreta nie mogła wprost uwierzyć, Leri zsunęła się ze swojej smoczycy i rzuciła nieporęczny pojemnik na hanocz tak, że aż potoczył się pod ścianę, dzwoniąc głucho na kamieniach.
— Tamianth straszliwie pobruździło, Moreto — powiedziała Leri z twarzą poszarzałą z niepokoju. — Uzdrowiciele poradzą sobie z nogą Falgi, ale skrzydło Tamianth… — Łzy żłobiły rowki w zakurzonej od lotu twarzy Leri. — Masz, weź moją kurtkę. Hełm i gogle też będą na ciebie pasowały. Och, ruszaj już!
— Orlith nie może lecieć! — powiedziała Moreta z udręką, wyczuwając rozpacz Leri.
— Orlith nie może, ale poleci Holth! — Leri wpychała wyciągniętą rękę Morety do rękawa swojej kurtki. — Nikt tak jak ty nie przyda się Faldze i Tamianth. Musisz polecieć! Holth nie będzie miała nic na przeciw temu, ani Orlith! To jest sytuacja krytyczna!
Obydwie królowe smoczyce były poruszone. Orlith porykując i wyciągała głowę do swojej jeźdźczyni, do Leri i do Holth. Moreta naciągnęła na siebie kurtkę. Ponieważ była dużo wyższa niż Leri, kurtka nie sięgała jej nawet do talii, a pas Leri trzeba było poluzować aż do ostatniej dziurki. Moreta wcisnęła sobie hełm na głowę i podciągnęła się na rzemieniach bojowych.
— Przebacz mi, Orlith! — zawołała, machając ręką do swojej królowej.
— Co tu jest do przebaczania?
— Lećże już! — krzyknęła Leri.
Holth skoczyła, poruszając się niemal tak ociężale, jak rozdęta od jaj Orlith. Moreta przez tyle Obrotów kontaktowała się tylko ze swoją smoczycą, że poczuła nagle w głowie chaos. Nie miała pojęcia, jak poradzi sobie ze zrozumieniem Holth. I oto nagle zaczęła ją rozumieć. Wyczuwała obecność Holth, a do tego opiekuńczą obecność Orlith. Czy była zazdrosna? Nie, jedynie zatroskana o to, że Moreta nie potrafi porozumiewać się z jej przyjaciółką, Holth. Holth była już w powietrzu, kiedy Moreta nawiązała z nią kontakt.
— Leć powoli i spokojnie — powiedziała Moreta do Holth. Smok wartownik pozdrowił je, życząc Holth i Leri wszystkiego dobrego. Ponieważ na warcie stało zielone weyrzątko, można było mu wybaczyć, że nie poznał jeźdźca Holth, ale Moreta nie mogła pozbyć się tej myśli, kiedy Holth dzielnie i mozolnie wzbijała się lecąc pod porywisty wiatr.
Moreta wyobraziła sobie charakterystyczną grań Weyru Dalekich Rubieży, ten poszarpany grzbiet o siedmiu nierównych turniach.
— Wiem, dokąd się musimy udać. Zaufaj mi — powiedziała stara smoczycą.
— Ufam ci, Holth — odparła Moreta. Wiedziała, że Holth ma dużo większe doświadczenie niż Orlith, chociaż młodsza królowa miała więcej wigoru. — Lećmy do Dalekich Rubieży.
Zamiast recytować jak zwykle litanię do „pomiędzy”, Moreta próbowała przeanalizować różnice pomiędzy dwiema smoczymi królowymi. Głos Holth był stary i zmęczony, ale mocny, bogaty, głęboki, o wiele tonów niższy niż głos Orlith. Może kiedy Orlith osiągnie ten wspaniały wiek, jakim cieszyła się Holth, osiągnie też jej głęboką wrażliwość.
A potem znalazły się w cieplejszym powietrzu nad Dalekimi Rubieżami, i Holth, niemal muskając w locie poszarpane turnie, zaczęła opadać z głębokim przechyłem w lewo, tak że Morecie nic nie zasłaniało widoku ziemi i znajdujących się tam rannych smoków. Tamianth najbardziej potrzebowała pomocy. Kiedy Holth schodziła w dół, Moreta zobaczyła, że Tamianth utraciła wiodący skraj wszystkich trzech płatów skrzydła. I że była bardzo pobrużdżona wzdłuż lewego boku.
— Jak to się stało? — Moreta była przerażona.
Leciała w poprzek Opadu — powiedziała Holth i przekazała jej wstrząsający obraz wypadku. Tamianth wznosiła się pod kątem, żeby Falga mogła użyć miotacza płomieni. Zanim wyrównały lot, natrafiły na wznoszący się prąd powietrza. Wielki kłąb Nici opadł na skrzydło i na bark smoczycy. I na nogę Falgi. Holth nie potrafiła zawracać na czubku skrzydła, tak jak Orlith, ale obliczyła dokładnie, gdzie ma wyładować, poszybowała i zatrzymała się na odległość skrzydła od rannej Tamianth.
— Czy możesz mi pomóc uśmierzyć jej ból, Holth? — zapytała Moreta, ześlizgując się w szalonym pośpiechu z grzbietu smoczycy. Trzeba było uspokoić wycie Tamianth.
— Jest z nami Orlith — powiedziała z wielką godnością Holth, a w jej oczach zamigotały jaskrawożółte iskry.
Falga leżała z boku na noszach, z twarzą zwróconą ku swojej królowej, ale była półprzytomna. Dwóch uzdrowicieli okładało jej nogę nasączonymi mrocznikiem bandażami.
— Tamianth — powiedziała Moreta podchodząc do rannej, mając nadzieję, że smoczycą ją zrozumie. — Jestem Moreta, przyszłam cię wyleczyć!
Tamianth rzucała na boki głową i kopała ziemię przednimi łapami, co bardzo przeszkadzało mieszkańcom weyru, którzy usiłowali posmarować skrzydło kojącym balsamem. Moreta zauważyła, że udało im się nałożyć maść na głęboką bruzdę na ciele, z której płynęła posoka; ale prawdziwym źródłem męki dla Tamianth było skrzydło.
— Trzymajcie ją! — krzyknęła Moreta.
Pozostałe ranne smoki i smok wartownik zatrąbiły w odpowiedzi. Holth uniosła się na zadzie, również trąbiąc z rozpostartymi skrzydłami. Z weyrów wychynęły smoki Dalekich Rubieży, których jeźdźcy byli zbyt chorzy, żeby walczyć z Nićmi. Połączoną siłą woli smoki unieruchomiły Tamianth.
— Ruszcie się! — napomniała Moreta mieszkańców weyru, którzy wytrzeszczali oczy ze zdumienia. — Nakładajcie kojący balsam!
Chwyciła szpatułkę i garnek, pospiesznie oceniając rozległość rany. Przypominała ona nieco ranę Dilentha. On stracił skraj wiodący skrzydła, miał uszkodzoną kość i stawy palców, ale Tamianth utraciła więcej płata. Długo nie wzniesie się w powietrze.
— Czy moglibyśmy w czymś pomóc temu smokowi? — U jej boku pojawił się niewysoki człowieczek o bystrych oczach, wydatnej szczęce i szerokim nosie. Tuż za nim stał inny, niewiele wyższy mężczyzna, z brwiami ściągniętymi w pełnym niepokoju grymasie. Obydwaj ubrani byli w fiolet uzdrowicieli, a na ramionach mieli węzły czeladnicze. Moreta rzuciła pospieszne spojrzenie na nosze Falgi.
— Ona jest nieprzytomna, ma opatrzoną ranę. Nic więcej teraz nie możemy dla niej zrobić. Będzie mi potrzebny olej, trzcinki, cienka gaza, igły, odkażone nici…
— Nie jestem z tego Weyru — powiedział mężczyzna o bystrych oczach i odwrócił się do wyższego, który skinął głową Morecie i pobiegł do niskiego, kamiennego budynku, gdzie znajdowały się główne pomieszczenia mieszkalne Dalekich Rubieży. — Mam na imię Pressen, Władczyni Weyru.
— A więc rozsmaruj ten kojący balsam, Pressenie. Wzdłuż kości. Powinny zostać grubo nim pokryte, zwłaszcza stawy. Tak jak robi się to w przypadku bruzdy po Niciach u ludzi. Rana na boku również ma być grubo pokryta. Nie chcę, żeby Tamianth traciła aż tak wiele posoki.
Jakaś stara kobieta potykając się podeszła do nich z wiaderkiem czerwonego ziela; pokrzykiwała na trójkę idących za nią dzieci, żeby nie ociągały się niosąc olej. Do Morety zbliżyło się dwóch jeźdźców, obydwaj z zabandażowanymi bruzdami; ich smoki, błękitny i brunatny — obydwa pobrużdżone, usiadły na skalistej ziemi i wlepiły wirujące troską oczy w Tamianth.
Moreta miała teraz więcej pomocników, niż mogła wykorzystać, więc zmusiła jeźdźców, żeby pomogli temu drugiemu uzdrowicielowi poszukać wszystkich potrzebnych jej rzeczy, a dzieci wysłała po stół, na który zamierzała stanąć. Stara kobieta poinformowała ją, że uzdrowiciele Weyru umarli, a tych dwóch nowych nie wie absolutnie nic o smokach, ale są chętni do pracy. Ona zwykle pomagała uzdrowicielom, ale teraz zbyt drżą jej ręce.
Moreta wysłała ją na poszukiwanie gazy — tego najbardziej potrzebowała. Kiedy kończyła przygotowania do zabiegu przy skrzydle, przeszywający ból Tamianth został dzięki Holth i Orlith zredukowany do tępego pulsowania. Skrzydło Tamianth było znacznie większe niż skrzydło Dilentha i mniej z niego ocalało. Obydwaj jeźdźcy okazali się bardzo pomocni przy sortowaniu gazy.
— Nigdy by mi nie wpadło do głowy, żeby użyć gazy — wymamrotał Pressen, zafascynowany rekonstrukcją. Pomagał Morecie zakładać co delikatniejsze szwy, ponieważ jego drobne dłonie były ogromnie zwinne. Nattal, stareńka ochmistrzyni Dalekich Rubieży, zmusiła Moretę do zrobienia małej przerwy na kubek zupy. Powiedziała, że wie, iż Władczyni Weyru Fortu dopiero co wstała po chorobie i że Dalekie Rubieże zyskałyby sobie złą sławę, gdyby Moreta zwaliła się tu z nóg. No i co by się wtedy stało z Tamianth? Po kilku chwilach Moreta zorientowała się, że zupa musiała zawierać jakiś środek stymulujący, bo kiedy podjęła pracę, mogła bardziej się nad nią skupić. Mimo to, kiedy skończyła, dygotała ze zmęczenia.
— Musimy wracać — powiedziała Holth tonem niedopuszczającym sprzeciwu.
Moreta nie miała nic przeciwko temu, ale czuła jakiś dziwny, niejasny niepokój. Spojrzała w kierunku Falgi, która leżała pod futrami na noszach albo nieprzytomna, albo pogrążona we śnie. Rozejrzała się nerwowo po skalistej Niecce i popatrzyła na pozostałe ranne smoki.
— Jesteś bardzo blada, Moreto — powiedział Pressen, dotykając lekko jej ramienia swoją poplamioną na czerwono ręką. Jestem pewien, że poradzimy sobie z wszelkimi innymi obrażeniami. Pracowałaś jak natchniona.
— Dziękuję ci. Kości należy wciąż nasycać mrocznikiem. Kiedy stawy zaczną produkować posokę, pokryje ona rany i wtedy rozpocznie się proces gojenia.
— Nigdy nie myślałem, że Nici mogą tak poranić smoki — powiedział Pressen, rzucając spojrzenie na smoki na półkach skalnych i na siedem szczytów.
— Chodź! Wsiadaj! — powiedziała natarczywym głosem Holth.
— Muszę lecieć. — Moreta dosiadła Holth, która była chudsza niż Orlith i nie taka wysoka.
Kiedy stara królowa napinała mięśnie, Moreta poczuła niepokój, że smoczyca może być zbyt zmęczona, żeby wystartować bez rozbiegu. Moreta aż szarpnęło do tyłu, kiedy Holth potężnym skokiem wzniosła się w górę. Lepiej, żeby królowa nie znała jej wątpliwości. Żeby ukryć zażenowanie, Moreta wyobraziła sobie Kamienie Gwiezdne Weyr Fortu, największy z tych głazów i szczyt który wznosił się wysoko nad Kamieniami.
— Lećmy z powrotem do Fortu, Holth!
Podczas przeszywającej zimnem chwili w „pomiędzy” Moretę zaczęły piec ręce w rękawicach. Powinna je była znowu posmarować olejem. Zawsze, kiedy szyła, kaleczyła sobie dłonie igłą. Zielone weyrzątko pozdrowiło je przy powrocie, trąbiąc na niespodziewanie radosną nutę.
Holth poszybowała do swojej półki. Morecie wydawało się, że smoczyca nadlatuje nieco zbyt szybko, i sprężyła się przed lądowaniem.
— Jesteś potrzebna — powiedziała Holth, kiedy Moreta rozluźniała rzemienie.
— Zdejmę ci tylko uprząż…
Jesteś mi już teraz potrzebna! — usłyszała głos Orlith. — Czekałam na ciebie!”
— Oczywiście, że czekałaś, najmilsza i bardzo to było miło z twojej strony, że pozwoliłaś mi polecieć…
— Leri mówi, że nie powinnaś tracić ani chwili — dodała Holth, a jej oczy zaczęły wirować szybciej.
— Czy coś się stało Orlith? — Moreta jak najszybciej pognała w dół po schodach, serce jej waliło. Skręciła pędem do swojego weyru i stłukła sobie ramię, omal nie przewracając się na zakręcie.
Orlith wystawiła głowę, wypatrując swojej jeźdźczyni. Kiedy Moreta wpadła do weyru, Orlith trąbiła.
Moreta zarzuciła ramiona na łeb swojej smoczycy i zauważyła, że obok stoi Leri, owinięta śpiworem, z przesadnie zadowoloną miną.
— Musisz ją jak najszybciej zaprowadzić do Wylęgarni. Chyba nie zdoła już wytrzymać dłużej. Byłaś jednak potrzebna w Dalekich Rubieżach, prawda?
Przepraszając i pocieszając swoją smoczycę, Moreta przytaknęła.
— Nikt nawet nie wiedział, że cię nie było — powiedziała Leri — ale wątpię, czy udałoby mi się długo jeszcze tak oszukiwać.
— Naprawdę już muszę iść — powiedziała Orlith żałośnie.