Rozdział II

Warownia Ruatha, Przejście bieżące, 3. 10. 43

Druga gonitwa odbywała się na dłuższym dystansie, tyczki wyznaczające metę zostały przesunięte dalej w pole i rozstawione szerzej, żeby pomieścić większą liczbę średniodystansowych biegusów.

— Czy do tego biegu też kogoś zgłosiłeś? — zapytała Moreta Alessana, kiedy biegusy runęły do przodu z Unii startu.

— Nie. Z moich krzyżówek wyszły albo szczudlaste sprintery, albo masywne pociągowe zwierzęta. Jednakże jeden z moich gospodarzy ma silnego zawodnika — jego kolory to niebieski z czerwonym oblamowaniem. Chociaż i tak nie uda ci się ich rozpoznać.

Stawka zaczęła się już rozciągać, kiedy nagle jedno ze zwierząt w środku grupy upadło, a dwa inne potknęły się o nie. Moreta nigdy nie potrafiła bez niepokoju patrzeć na takie widowisko. Wstrzymując oddech, ponaglała w myśli każde ze zwierząt, żeby stanęło na nogi. Dwoje z nich podniosło się, jedno niepewnie potrząsało głową, drugie bez jeźdźca pobiegło w pole. Trzecie nie uczyniło żadnego wysiłku, żeby się podnieść.

Moreta zakasała spódnicę i pobiegła w kierunku leżącego biegusa.

— Dlaczego on upadł?

— Jest duży tłok. Potknął się. — Alessan, przejęty niepokojem Morety, dotrzymywał jej kroku.

— Nie, on się nie potknął. — Biegła dalej, chociaż widziała już, że jacyś dwaj jeźdźcy badają leżące zwierzę, a od Unii startu zbiegają się trenerzy. „Orlith, co się stało? Dlaczego on nie wstaje?” — zwróciła się w myślach do swojej smoczycy.

Podbiegłszy bliżej, Moreta zobaczyła, jak spazmatycznie podnoszą się i opadają boki zwierzęcia. Biegus nosem dotykał ziemi, ale nie czynił żadnych wysiłków, żeby się podnieść. Już samo to było niezwykłe.

„Czy on sobie złamał nogę, Orlith?”

— Nie może złapać tchu — mówił jeden jeździec do drugiego. Krew mu leci z nosa.

— Pewnie mu pękła tętnica, kiedy się przewracał. Postawcie go na nogi. Pomogę wam. — Drugi jeździec zaczął ciągnąć za uzdę.

„Orlith, obudź się, jesteś mi potrzebna!”

— Powinien był wstać. Lord Alessan! Pani Moreta! — Pierwszy jeździec odwrócił się do nich z niepokojem i Moreta rozpoznała w nim Helly’ego, znanego pasterza i wyścigowca.

„On nie może oddychać — odpowiedziała sennie Orlith. Brzmiało to tak, jakby była zła, że ją zbudzono. — Ma pełno płynu w płucach.”

Moreta uklękła przy głowie zwierzęcia i dostrzegła rozszerzone spazmatycznie chrapy i krwawą wydzielinę. Poszukała pulsu na gardle: był słaby i stanowczo zbyt nierówny jak na zwierzę, które przebiegło tylko kilka długości smoka, zanim upadło.

Naokoło niej ludzie pokrzykiwali, że biegusa trzeba podnieść na nogi. Kilku z nich ustawiło się, żeby go podźwignąć. Moreta odsunęła ich zdecydowanie.

— On nie może oddychać. Powietrze nie dostaje się do jego płuc.

— Rozciąć mu tchawicę. Kto ma ostry nóż?

— Już za późno — powiedziała Moreta, odwijając górną wargę zwierzęcia i odsłaniając jego zbielałe dziąsła.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zwierzę umiera. Od strony mety dolatywały odgłosy wiwatów. Zwierzę westchnęło po raz ostatni, jakby przepraszająco, i głowa opadła mu na bok.

— Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś podobnego — odezwał się drugi jeździec. — A jeżdżę, odkąd potrafiłem zaciągnąć popręg.

— To ty na nim jechałeś, Helly? — zapytał Alessan.

— Tak, poprosił mnie o to Yander, kiedy zachorował mu dżokej. Nigdy na nim wcześniej nie jeździłem. Był bardzo spokojny. — Helly zastanowił się chwilę. — Chyba nawet zbyt spokojny. Dobrze wystartował, chętnie pobiegł. — W tonie Helly’ego mieszały się rozpacz, gniew i zaskoczenie.

— Może to serce — podsunął jeden z przyglądających się tonem człowieka o wielkim doświadczeniu. — Zapadają na to nagle. Niema jak się rozeznać. W jednej chwili biegus jest w doskonałym humorze, a w następnej nie żyje. Ludzie też tak kończą.

„Nie z taką krwawą wydzieliną z nosa” — pomyślała Moreta.

— Słuchajcie no! — zawołał jakiś donośny głos. — Co się tu dzieje? Czemu to zwierzę… O, Lord Alessan. Nie wiedziałem, że pan tu jest! — Zarządca wyścigów przepchnął się przez krąg ludzi. — Nie żyje? Przepraszam, Lordzie Alessanie, ale musimy uprzątnąć bieżnię przed następnym wyścigiem.

Alessan wziął wstrząśniętego Helly’ego pod rękę. Moreta stanęła po jego drugiej stronie i poprowadzili go drogą poprzez rozstępujący się tłum.

Nie rozumiem. Nic nie rozumiem — szeptał wstrząśnięty Helly.

Moreta uświadomiła sobie, że wciąż jeszcze trzyma w ręce pucharek. Wyciągnęła go w kierunku Alessana, który szybko zsunął z ramienia bukłak z winem i napełnił czarkę. Moreta podała ją Helly’emu. Dżokej opróżnił ją jednym haustem.

— Helly, co się stało? Czy mu się nogi poplątały? Krępy mężczyzna, ubrany w barwy Ruathy, zatoczył się, wychodząc im naprzeciw. Próbując przytrzymać mokry okład na czole, usiłował równocześnie ukłonić się Alessanowi i Morecie. I znowu się zachwiał.

— Helly, co się stało? Och, na Skorupy! — To ostatnie dodał półgłosem, kiedy z turkotem mijał ich wóz, odwożący nieżywe zwierzę z toru.

— Yander, co ci jest? — zapytał Helly. Podał swój puchar Morecie i podszedł do półprzytomnego gospodarza. Podtrzymał Yandera i ruszyli w ślad za wozem.

Moreta z Alessanem u boku przyglądała się, jak podekscytowany wyścigami tłum zamyka się za tym smutnym pochodem. Obładowani jedzeniem, derkami i wiadrami wody ludzie żywo ruszyli w kierunku szeregu boksów. Odgłos rozmów zagłuszane były chwilami kwikiem podnieconych biegusów.

— Nie mogę sobie przypomnieć żadnej choroby układu oddechowego, której wynikiem byłaby tak szybka śmierć — powiedziała Moreta.

— Byłem przekonany, że to zwierzę jest tylko oszołomione upadkiem i zaraz się podniesie — zauważył Alessan. — Skąd wiedziałaś tak szybko, co mu dolega?

— Moja rodzina zawsze hodowała biegusy — wyjaśniła pospiesznie Moreta, ponieważ fakt jej współpracy z Orlith przy uzdrawianiu nie był znany poza Weyrami.

— Dużo na tym skorzystałaś. A mnie się wydawało, że też już coś niecoś wiem o biegusach.

— Jeżeli przez dobór biegusów pod względem wytrzymałości udało ci się wyhodować tego sprintera, to coś niecoś wiesz.

Właśnie w tej chwili mijały ich dwa biegusy, sądząc po ich wyglądzie, długodystansowce, i Moreta odprowadziła je wzrokiem, aż wmieszały się w tłum.

— Nic im nie dolega, prawda?

— Och, nie. Wyglądają bardzo dobrze. Nie znać nawet na nich zdenerwowania.

— Czy przyszło ci na myśl, że biegus Yandera padł od jakiejś choroby?

— Owszem — przytaknęła Moreta — ale to wielce nieprawdopodobne. Helly mówił, że ten biegus chciał się ścigać. Chory biegus nie okazywałby takiej ochoty. Może rzeczywiście było to serce?

Alessan zmarszczył brwi, powoli odwrócił się na pięcie i rzucił okiem na szeregi biegusów w boksach.

— To miał być fuks. Znam Yandera. Jego gospodarstwo leży o dobry dzień drogi na południe. Wiązał z tym biegusem wielkie nadzieje. — Alessan westchnął. — Możemy przyjrzeć się pozostałym biegusom, trenowanym w jego stajni. Są gdzieś w tamtych boksach. — Alessan wziął Moretę pod rękę i prowadził ją na prawo.

„Jeżeli to zwierzę było w dobrej formie — pomyślała Moreta — to jak mogły mu się tak szybko wypełnić płuca?” Zastanawiała się, czy nie zapytać Orlith, ale wyczuła, że królowa znowu zasnęła. Dla smoka biegusy nie były takie ważne, jak dla jeźdźca.

Alessan przyciągnął ją nagle do siebie, kiedy jakieś długonogie zwierzę, podrzucając zadem, przemknęło obok nich; oczy miało nieprzytomne z radosnego podniecenia przed biegiem, a jego jeździec z trudem trzymał się na siodle. Obok kłusowało dwóch trenerów, trzymając się z daleka od kopyt biegusa. Moreta przyglądała im się, jak jechali na linię startu.

— No i co? — usłyszała tuż przy uchu głos Alessana. Uświadomiła sobie nagle, że Alessan wciąż jeszcze opiekuńczo obejmuje ją ramieniem.

— Ten biegus w żadnym wypadku nie wygląda na chorego. Odsunęła się od niego.

— A oto boksy Yandera. — Alessan przeliczył je. — O ile pamiętam, zgłosił siedem biegusów. Czy nie mówiłaś, że jesteś z Keroonu? To jest biegus, którego zeszłego Obrotu kupił w Keroonie.

Moreta roześmiała się i pozwoliła biegusowi obwąchać swoją dłoń. Gładziła go po głowie, aż zaakceptował jej dotyk, a potem pomacała jego ciepłe ucho, szukając piętna hodowcy.

— Nie, nie pochodzi z gospodarstwa mojej rodziny.

— Są w dobrej formie — zauważył Alessan. — Vander przybył tutaj przed dwoma dniami, żeby dać im dobrze odpocząć przed wyścigami. Zamienię z nim parę słów później. Czy wracamy na wyścigi… Na Skorupy! — Okrzyki i poruszenie wśród tłumu wskazywało, że rozpoczął się następny bieg. — No i straciłaś jedną gonitwę.

— Oglądam wyścigi, ponieważ dużo bardziej przystoi to Władczyni Weyru, niż plątanie się między boksami. A to by mi dużo bardziej odpowiadało. Skoro już tutaj jesteśmy, czy mogłabym zobaczyć twojego zwycięzcę? Chyba że tylko poczucie obowiązku wobec gościa powstrzymywało cię przed tym, żeby do niego zajrzeć.

Alessan chętnie przystał na jej propozycję. Właśnie wskazywał ręką kierunek, kiedy, uśmiechając się od ucha do ucha, podszedł do nich niski mężczyzna o szerokiej piersi, silnych rękach i szczupłych nogach jeźdźca.

— Lordzie Alessanie, czy szukałeś może Kwiczka?

— Właśnie tak, Dagu. Dobrze się spisałeś! — Alessan potrząsnął ręką Daga i klepnął go po ramieniu. — Wspaniały bieg. Idealny!

Dag skłonił się sztywno przed Moretą.

— Muszę pogratulować ci zwycięzcy — powiedziała Moreta. A potem, nie mogąc się powstrzymać, dodała: — Niewielu ludzi potrafiło przechytrzyć Lorda Leefa.

Na twarzy Daga pojawiła się konsternacja. — Pani Moreto, ja nigdy bym… ja wcale… Alessan roześmiał się i klepnął Daga w ramię.

— Pani Moreta wychowała się w gospodarstwie, gdzie hodowano biegusy. Pochwala to, co uczyniliśmy.

— Gdzie jest ten twój Kwiczek, Dagu? Bardzo chciałabym go zobaczyć z bliska po takim sukcesie.

— Tędy, pani. Tylko że z tak bliska nie bardzo jest na co patrzyć — zaczął Dag tonem, właściwym wszystkim trenerom. Proszę na prawo, jeśli państwo tak łaskawi. Spacerowałem z nim, aż ochłódł, i umyłem go letnią wodą. Wcale się nie zmęczył. Ten ogier mógłby powtórzyć bieg… — Tu Dag ugryzł się w języki rzucił spłoszone spojrzenie na Lorda Warowni i Władczynię Weyru.

— Ogier? — zapytała Moreta.

— Tak. Jest taki chudy, że zawsze udawało mi się przekonać mistrza pasterzy, że jest za młody, żeby go trzebić, albo zbyt chorowity, i powinniśmy jeszcze troszkę zaczekać. A potem przechodziłem się z nim na inne pole.

— Obrót za Obrotem?

— Kwiczek nie ma żadnych wyróżniających go cech, które mogłyby człowiekowi utkwić w pamięci — powiedział Alessan. Oto i on.

Moreta stanęła twarzą w twarz z kościstym, brązowawym biegusem o cienkich nogach i wielkich kolanach, stojącym samotnie przy końcu pustawego boksu. Kiedy zastanawiała się, co by tu powiedzieć pochlebnego o tym zwierzaku, w oczy rzucił jej się długi szereg pustych boksów.

— Ma ładne oczy — powiedziała wreszcie. — Dobrze rozmieszczone.

Kwiczek, jak gdyby wiedząc, że to o nim mowa, odwrócił głowę i przyglądał się jej.

— Takie inteligentne. Spokojne.

Jak gdyby zgadzając się z tym, co mówiła, Kwiczek skinął łbem i wszyscy troje się roześmieli.

— Zdaję sobie sprawę, że niewiele dobrego da się o Kwiczku powiedzieć — odezwał się Alessan, zwalniając ją z obowiązku dalszych komentarzy. Klepnął z sympatią biegusa po karku.

— Kwiczek wygrał swój pierwszy bieg, Lordzie Alessanie. Wystarczy tyle o nim powiedzieć. Oby wygrywał ich jeszcze wiele. Jednakże — dodała Moreta chytrze — nie wszystkie tego samego dnia.

Dag jęknął i odwrócił się zawstydzony.

— Lordzie Alessanie, czy spodziewałeś się, że będzie więcej zgłoszeń? — zapytała Moreta wskazując niewykorzystane boksy.

— Myśleliśmy, że zjedzie się cała kupa ludzi, przecież ostatnio była wspaniała pogoda, a po drodze pełno jest gospodarstw, gdzie pędzone zwierzęta mogą znaleźć schronienie. Spodziewałem się, że Lord Ratoshigan przyśle swojego sprintera — tego, którym zwyciężał przez cały sezon. Przechwalali się na ich Zgromadzeniu…

— Wcale się tym nie martwię, że Kwiczek nie musiał stawać przeciw najlepszym na zachodzie biegusom, może to nieobecność Ratoshigana zapewniła mu zwycięstwo.

— Nic podobnego… — Dag zaprotestował porywczo i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że się z nim droczą. — Kwiczek już ostygł. Zabiorę go z powrotem na górę, do pomieszczeń dla zwierząt.

— Gdzie pójdziemy, na start czy na metę? — Alessan zapytał Moretę.

— Może uda nam się dostać na metę.

Poszli obejrzeć finisz. Droga wiodła pomiędzy boksami, z czego Moreta była bardzo zadowolona.

— Ciekaw jestem, czemu nie przyjechał Ratoshigan.

— Jego nieobecność to dla nas dobrodziejstwo. — Moreta nie próbowała ukryć rozdrażnienia w swoim głosie.

— Być może, ale z chęcią wystawiłbym Kwiczka przeciw jego sprinterowi.

— Żeby mieć satysfakcję pokonania Ratoshigana? No, to pochwalam.

— Południowy Boli jest pod opieką Weyr Fortu, prawda?

— To nie znaczy, że muszę go lubić.

— A chciałaś pić to kwaśne wino, które robi Lord Diatis. Moreta już otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy nagle została oblana wodą. Kwieciste przekleństwa rozzłoszczonego Lorda Alessana świadczyły o tym, że i on nie uniknął pomyj. „Kto cię zdenerwował?” Orlith zareagowała bezzwłocznie, a Morecie, która stała z zamkniętymi oczami, żeby nie wpadała do nich ściekająca z włosów woda, potrzebne było to moralne wsparcie.

— Jestem mokra, nic więcej! — poinformowała spokojnym głosem swoją królową.

„Na słońcu jest ciepło. Szybko wyschniesz” — odparła Orlith.

— Mokra, nic więcej? — ryknął Alessan. — Jesteś przemoczona do suchej nitki.

Trener, który poniewczasie odkrył, że chlusnął wiadrem brudnej wody na Władczynię Weyru i Lorda Warowni — po prawdzie nie powinni byli przechadzać się między boksami, kiedy wszyscy przyglądali się wyścigowi — zaproponował Morecie ręcznik, ale tej szmaty używano już do wielu celów i tylko pogorszyło to sprawę. Alessan kazał, żeby przyniesiono mu czystą wodę i świeże ubranie do jakiegoś pustego namiotu.

Każdy, kto nie był zajęty rozpoczynającym się wyścigiem, przyglądał im się z zaciekawieniem. Na rozkaz Alessana ludzie zaczęli biegać tu i tam, a Moreta stała w swojej ślicznej, brązowo-złotej sukni przylepionej do ciała. Usiłowała dodać otuchy trenerowi, który gotów był ze wstydu zapaść się pod ziemię, mówiąc mu, że wcale się nie gniewa, ale jedno wiedziała, że ma popsute całe popołudnie, na które tak się cieszyła. Równie dobrze może już teraz zawezwać Orlith i wrócić do Weyru. Czy się jednak nie przeziębi lecąc w tej mokrej szmacie, w jaką zmieniła się jej wieczorowa suknia?

— Wiem, że do innych rzeczy jesteś przyzwyczajona, Moreto powiedział Alessan, ciągnąc ją za rękaw, żeby zwróciła na niego uwagę. — Ale jest czysta i sucha. Możesz w niej oglądać resztę wyścigów. Nie jestem pewien, czy damy mojej matki i moje siostry zdołają wyczyścić i wysuszyć twoją suknię i opończę przed wieczorem, wiem jednak, że po wyścigach przygotują ci w Warowni odpowiednie suknie.

Alessan wyciągał w jej stronę ręce. W jednej trzymał czystą, prostą brązową sukienkę, a w drugiej sandały i ładny pasek pleciony z kolorowych sznurków. Gestem wskazywał na pobliski pasiasty namiot zarządcy wyścigów. Trener już podbiegał z wiadrem czystej, parującej wody i pękiem czystych ręczników przewieszonych przez ramię.

— No, Moreto, pozwól nam wszystko naprawić. — Cicho wypowiedziana prośba i bardzo naturalne zatroskanie, wyraźnie widoczne w oczach Alessana, poruszyłyby każdego.

— A co z tobą, Alessanie? — zapytała uprzejmie, zakasując mokrą spódnicę, żeby dojść do namiotu. Wspaniały, wieczorowy strój Alessana był przemoczony po prawej stronie.

— Mam wrażenie, że to ty przyjęłaś na siebie całą siłę uderzenia. Ja wyschnę na słońcu. Kiedy pójdziemy przyjrzeć się wyścigom?

— Za chwilę.

Wzięła świeże ubranie i pozwoliła trenerowi umieścić wiadro i ręczniki w namiocie; potem weszła i spuściła klapę.

Ponieważ koszulkę miała również mokrą, była zadowolona, że sukienka utkana została z gęstego materiału. We włosach czuła piasek, gdyż tej brudnej wody użyto przedtem do obmycia zakurzonych nóg biegusa. Zanurzyła szybko głowę w czystej wodzie, umyła dokładnie twarz i ręce, zużywając całe mnóstwo dostarczonych płócien. Już ubrana wyszła z namiotu akurat w chwili, kiedy wiwaty oznajmiły koniec czwartej gonitwy.

— Teraz skłonny jestem uwierzyć, że naprawdę byłaś kiedyś gospodarską córką — powiedział Alessan z cichym śmiechem. Podał jej pełen puchar wina.

Trener zbliżył się cały w ukłonach, tak przepraszając i niemal padając do nóg, że Moreta przerwała mu mówiąc, że z boksów wylatują niekiedy gorsze rzeczy i że jest wdzięczna, iż była to tylko brudna woda. Alessan poprowadził ją w kierunku mety.

— Ten ostatni bieg to był sprint, mieli zaledwie pięć zgłoszeń wyjaśnił po drodze.

— A Kwiczek nie był zgłoszony? — Zaśmiała się, kiedy Alessan, naśladując Daga, rzucił jej zażenowane spojrzenie.

Następne podniecające gonitwy pozwoliły jej zapomnieć o tragedii z drugiego biegu. Oboje z Alessanem, który w pomiętym i brudnym ubraniu znacznie mniej wyglądał na Lorda, znaleźli sobie punkt obserwacyjny niedaleko mety, gdzie siedzieli popijając wino. Zakładali się ze sobą, kto wygra, bo Moreta nie zezwoliła Alessanowi iść do bukmachera. Cieszyła się, że jest w samym środku tłumu amatorów wyścigów, podobnie jak to się jej często zdarzało za młodu w Keroonie, w towarzystwie Talpana, przyjaciela z lat dziecinnych. Już przez całe Obroty o nim nie myślała.

Jakiś przedsiębiorczy piekarz przedzierał się przez tłum z tacą gorących, pikantnych bułeczek. Dopiero teraz Moreta poczuła jak bardzo jest głodna.

— Dzisiaj ja zapraszam — powiedział Alessan, odgadując jej myśli. Wziął ją pod rękę i razem przepchnęli się do piekarza.

Puszyste ciasto miało jakieś smakowite nadzienie i Moreta błyskawicznie pochłonęła trzy bułki.

— Czy oni wam w Weyrze nie dają nic do jedzenia w dni Zgromadzeń? — zapytał Alessan.

— W Jaskini zawsze stoi na ogniu garnek z gulaszem — odparła Moreta, oblizując palce. — Teraz jednak nic by mi tak nie smakowało jak te pikantne bułki.

Alessan przyglądał jej się z dziwnym wyrazem twarzy.

— Nie jesteś podobna do tej Władczyni Weyru, jakiej się spodziewałem, Moreto — powiedział poważnym głosem, który natychmiast przykuł jej uwagę. Ciekawe, co też Sh’gall o niej naopowiadał. Alessan ciągnął dalej: — Leri znam dosyć dobrze. Zwykle zatrzymuje się tutaj, żeby zamienić parę słów z naziemnymi drużynami…

— Też bym to robiła, gdybym tylko mogła — powiedziała Moreta. — Jednak po Opadzie muszę natychmiast wracać do Weyru.

— Musisz? — Alessan wysoko uniósł jedną brew.

— Czy nigdy nie zastanawiałeś się, kto opatruje smokom rany? — odezwała się ostrzej, niż zamierzała, bo przypomniała sobie, że za dwa dni będą musieli wyprawić się na Nici i znowu jakieś smoki mogą odnieść obrażenia.

— Sądziłem, że w Weyrze muszą oczywiście znajdować się najlepsi z uzdrowicieli. — Odpowiedź Alessana była tak rzeczowa, że Moreta pożałowała swojej gniewliwej riposty. Położyła mu dłoń na ręce, chcąc, żeby powrócił poprzedni swobodny nastrój.

— Nigdy nie pomyślałem, że to możesz być ty. — Uśmiechnął się i nakrył jej dłoń swoją. — Może jeszcze jedną bułeczkę, zanim ktoś inny je zje?

— Lordzie Alessanie… — Dag podszedł do nich rozkołysanym krokiem. — Runel ciągle gada, że Kwiczek się wyrodził. Powiedziałem mu, od kogo pochodzi, ale nie chce przyjąć tego do wiadomości.

Alessan spochmurniał i przymknął na moment oczy.

— Miałem nadzieję, że na tym Zgromadzeniu uda mi się uniknąć Runela.

— Całkiem dobrze ci poszło, panie, ze wszystkimi innymi, ale tego za ciebie nie mogę zrobić.

Alessan westchnął z rezygnacją.

— Kto to jest ten Runel? — zapytała Moreta. Obydwaj mężczyźni popatrzyli na nią ze zdumieniem.

— Czy to znaczy, że do dziś udawało ci się unikać Runela? No cóż, przynajmniej raz musisz go spotkać.

Dag próbował protestować, ale Alessan mu przypomniał:

— Zaraz ma się zacząć gonitwa. Władczyni Weyru, jedynie to wydarzenie, poza Opadem, może powstrzymać deklamacje Runela.

Teraz Moreta poczuła się zaintrygowana.

— Oto on i jego serdeczni druhowie — wskazał palcem Dag. Moreta zauważyła trzech mężczyzn, stojących w pewnej odległości od kłębiącego się tłumu. Dwóch z nich było gospodarzami, jeden z Fortu, a drugi z Ruathy; trzecim był zasuszony pastuch, którego ubranie, mimo że porządnie oczyszczone, wydzielało silny zapach związany z jego rzemiosłem. Najwyższy z mężczyzn, ten ruathański gospodarz, wyprostował się dumnie, zauważywszy zbliżającego się Alessana. Na Moretę rzucił tylko przelotne spojrzenie.

— Jak chodzi o tego mojego sprintera, Runelu — zaczął energicznie Alessan, zwracając się do pasterza — to sam go wyhodowałem. Urodził się cztery Obroty temu z klaczy sprinterki Dextry Lorda Leefa i Evesta, brązowego ogiera Yandera.

Runel odrzucił do tyłu głowę i nieobecnym wzrokiem wpatrzony w przestrzeń zaczął recytować:

— Sprinter Alessana, Kwiczek, wygrał swoją pierwszą gonitwę, sprint, na Zgromadzeniu w Ruacie trzeciego miesiąca, czterdziestego trzeciego Obrotu, szóstego Przejścia. Wyhodowany przez Alessana z Dextry Leefa, pięciokrotnej zwyciężczyni w sprintach na zachodzie, i Evesta Yandera, który był dziewięciokrotnym zwycięzcą na takim dystansie. Dextra po Dimnalu z Tranu, dziewiętnastokrotnym zwycięzcy. Dimnal po Fairexie z Cricka, Fairex…

— Zaczęło się — powiedział półgłosem Dag do Morety, potrząsając ponuro głową.

— Długo tak może mówić?

— Bardzo długo. Będzie deklamował rodowód Kwiczka wstecz, aż do samej Przeprawy — mruknął Alessan stojąc z założonymi rękoma i uprzejmie przysłuchując się monologowi Runela.

— On zna się tylko na zachodnich wyścigach — stwierdził Dag krytycznie.

— Jest ejdetykiem? Słyszałam o takich ludziach, ale nigdy nie zdarzyło mi się ich spotkać.

— Wystarczy podać mu imię jakiegoś zwierzęcia i już zaczyna. Problem w tym, że musi zawsze zacząć od początku.

— Czyż nie zaczął od dzisiejszej wygranej Kwiczka? Runel śpiewnym głosem wyliczał zwycięzców, ich ojców i matki.

— Ten ostatni wyścig to właśnie dla niego początek, pani Moreto.

— Czy ona zjawia się na wszystkich Zgromadzeniach?

— Kiedy tylko może. — Dag rzucił okiem na Alessana.

„Zdziwiłabym się, gdyby Lord Warowni wiedział choćby o połowie tych wyścigów, na które uczęszcza Runel — pomyślała Moreta.

— Do niczego się więcej nie nadaje — powiedział Alessan.

— Na śmierć mógłby zanudzić — mruknął Dag, oglądając się przez ramię na płac wyścigów. — Zaczyna się! — stwierdził z ulgą. — Wyścig! — zawołał głośno do Runela.

Towarzysze Runela zaczęli go szarpać za ręce.

— Wyścig, Runelu! Wyścig się zaczyna!

Runel wyszedł z deklamatorskiego transu i rozejrzał się dookoła ze zdumieniem.

— Wyścig się zaczyna, Runelu — powiedział gospodarz z Fortu uspokajająco i poprowadził ejdetyka w kierunku linii mety.

Kiedy oddalali się, Alessan odciągnął Moretę na stronę, a Dag popędził za Lordem Warowni.

— Czy taki człowiek nie przydałby się bardziej w Siedzibie Harfiarzy, niż w warowni?

— Mój ojciec miał na tyle rozumu, że do tego nie dopuścił.

— Dlaczego? Przy jego pamięci…

— Ponieważ jeden z jego przodków był tutaj harfiarzem i czasem zapamiętywał więcej niż należało. — Alessan złośliwie się uśmiechnął. — Wydaje mi się, że to mój dziadek dopilnował, żeby ukierunkować jego cechę na dziedzinę… powiedzmy… mniej dochodową. W Siedzibie Harfiarzy zawsze byli jacyś jego krewni, którzy pilnie badali pergaminy i zapamiętywali je, zanim atrament całkowicie wyblakł.

Znaleźli sobie miejsce przy mecie i przyglądali się zawziętej rywalizacji podczas szóstej gonitwy. Kiedy czekali na następny bieg, dochodziły do nich strzępy rozmów. Komentarze na temat nowego Lorda Warowni i obecnego Zgromadzenia przeważnie były bardzo pochlebne. Większość rozmów dotyczyła jednak pogody.

— Za ciepło jak na tę porę. Roztopimy się tego lata.

— Wolę taką pogodę zamiast deszczu i zawiei, ale nie jest to normalne. Przewraca porządek Obrotu do góry nogami.

— W tym ciepłe nad stadami kłębią się owady i gryzione przez nie zwierzęta zbijają się w kupę i nie chcą się ruszać. Bardzo cierpią.

— Przydałoby się trochę mrozu. Bez niego węże tunelowe rozmnażają się jak szalone.

— Nie mogę się zdecydować, czy już teraz ostrzyc owce, czy pozwolić im, żeby się grzały w zimowej szacie.

— Potrzeba też trochę śniegu, żeby wyginęło robactwo w ziemi, które niszczy nasze zasiewy.

— Powinieneś być wdzięczny, Alessanie, że nie narzekają na nic poza pogodą. Przecież żaden z gospodarzy nie spodziewa się po swoim Lordzie Warowni, żeby umiał zmieniać pogodę.

Końcowy bieg miał niespodziewany finisz. Dwa biegusy nos w nos przekroczyły linię mety. Kłótnia o to, które z tych zwierząt zwyciężyło, stała się tak gorąca, że Alessan wystąpił do przodu jako mediator, pociągając Moretę za sobą. Żeby rozwiązać sytuację, która mogła przybrać zły obrót, Alessan głośno oznajmił, że podwaja nagrodę, aby żaden z rywali, którzy dostarczyli tak pasjonującego przeżycia całemu Zgromadzeniu, nie poczuł się rozczarowany.

Była to bardzo trafna decyzja. Właściciele, jeźdźcy, trenerzy i widzowie rozeszli się w jak najlepszym nastroju.

— Jesteś rozsądnym i szczodrym człowiekiem, Alessanie.

— Dziękuję ci, pani Moreto. A, w samą porę — powiedział.

Moreta odwróciła się i zobaczyła, że jakiś trener podprowadza grubokościstego biegusa o długim grzbiecie, okrytego derką w kolorach Ruathy. — Pani, twój wierzchowiec.

— Czy tego właśnie oczekiwał twój ojciec po tej hodowli?

— Takie właśnie zwierzęta wyhodowałem dla niego — odparł Alessan z szerokim uśmiechem. Podsadził ją, zaczekał, aż przerzuci nogę przez kulę u siodła, a potem dosiadł swego biegusa.

— Chyba wolę twojego Kwiczka — powiedziała, kiedy zwierzę zakołysało się i ruszyło ponaglone przez Alessana.

— Przemawia przez ciebie entuzjastka wyścigów, a nie rozważny gospodarz.

Kiedy odjeżdżali przez rżysko, Alessan spojrzał w bok, zapewne znów starając się rozwikłać zagadkę pustych boksów.

— To niepodobne do Ratoshigana, żeby przepuścić taką okazję. — Powinien był przyjechać też Soover — znasz go z Południowego Bollu — przeszkodzić mógł mu tylko Opad, ogień lub mgła. Nie zdawałem sobie sprawy, że pogoda ma aż tak wielkie znaczenie.

— Jednakże nie brak ludzi na tym Zgromadzeniu — powiedziała Moreta.

Przy kramach wciąż było wielu kupujących, chociaż wyścigi przyciągnęły taki tłum.

Ludzie zaczęli już zajmować miejsca przy stołach wokół placu tanecznego. Aromat pieczystego niósł się kusząco z wiatrem, dominował zapach pikantnych intrusiów.

Alessan skierował swego wierzchowca na drogę. Moreta rzuciła okiem na wzgórza ogniowe, pokryte wygrzewającymi się na słońcu smokami. Zauważyła u boku Orlith jeszcze jedną królową. Sądząc po wielkości i kolorze, była to Tamianth z Dalekich Rubieży.

— Niektóre stworzenia lubią słońce i ciepło — powiedział Alessan. — Czy takie wygrzewanie się pomaga im znosić zimno „pomiędzy”?

Moreta mimowolnie zadygotała i Alessan objął ją mocniej.

— Kiedy się wyprawiamy na Nici, wdzięczna jestem za chłód przestworzy — odpowiedziała wymijająco, myśląc o Opadzie za dwa dni.

Alessan skierował zwierzę w górę nasypu, prowadzącego na frontowy dziedziniec; ciężkie kopyta biegusa głucho załomotały, uprzedzając zebranych tam gości. Moreta wesoło pomachała ręką Faldze, Władczyni Weyru Dalekich Rubieży.

— Czy twoja nowa suknia nie była gotowa, Moreto? — zapytała Falga podchodząc, żeby się z nimi przywitać.

— Nowa suknia? — szepnął zaskoczony Alessan.

— Pokażę się w niej na następnym Zgromadzeniu, Falgo odparła Moreta pogodnie. — To jest moja suknia na wyścigi.

— Ciągle myślisz tylko o tych wyścigach! — Falga uśmiechnęła się wyrozumiale i odwróciła się znów do gospodarzy, z którymi rozmawiała.

Nagle pojawił się Tolocamp. Choć uśmiechał się jowialnie, z dezaprobatą spoglądał na zakurzoną suknię Morety.

— Zsiądę sama, Lordzie Tolocampie — powiedziała, nie chcąc skorzystać z jego pomocy.

— Proszę tędy, pani Moreto — odezwała się pani Oma, przeciskając się przez ciżbę ludzi i biorąc ją pod swoją opiekę.

Moreta ruszyła za matką Alessana, wdzięczna jej, że może usunąć się z zasięgu krytycznego Lorda Tolocampa. Natychmiast jednak uświadomiła sobie, że pani Oma jest do niej równie nieprzychylnie ustosunkowana jak Lord Tolocamp, ponieważ Moreta pokrzyżowała jej plany na popołudnie. Kiedy szły przez wielką salę, wspaniale udekorowaną z okazji Zgromadzenia, a następnie w górę po schodach do prywatnych apartamentów Warowni, pani Oma milczeniem dawała odczuć Morecie swe niezadowolenie. W pokoju pani Omy przygotowano już różnorodne suknie, spódnice i tuniki, a z łazienki napływał wilgotny zapach pachnącej kąpieli i słychać było chichoty dziewcząt, które ją przygotowywały.

— Twoja suknia została oczyszczona, pani Moreto — powiedziała pani Oma, zamykając za Moretą drzwi. — Wątpię jednak, czy wyschnie na tańce. — Zmierzyła Moretę wzrokiem. — Jesteś szczuplejsza, niż myślałam. Może ta ruda… — Wskazała ręką szatę, ale natychmiast z dezaprobatą pokręciła głową. — Nie, ta zielona jest bardziej odpowiednia dla twojej rangi.

Moreta podeszła do rudej sukni i wzięła ją w palce, badając splot miękkiego materiału. Przyłożyła ją do siebie. Szerokość dobra, ale spódnica nie sięgała kostek. Rzuciła okiem na wspaniałą zieloną suknię. Jeżeli będzie tańczyć tak jak miała zamiar, żeby powetować sobie utraconą cześć wyścigów, bardzo się w niej spoci.

— Ta ruda będzie dobra. Jestem wdzięczna za jej pożyczenie. Uśmiechnęła się do kobiet, próbując zorientować się, której z nich to zawdzięcza, ale wszystkie miały opuszczone oczy. — Będzie wspaniała. Uśmiechnęła się znowu i weszła do łazienki, zaciągając za sobą zasłonę.

Leniuchowała w ciepłej, wonnej wodzie dłużej, niż zamierzała, rozluźniając mięśnie zesztywniałe po pasjonujących przeżyciach popołudnia. Kiedy w końcu wyszła z wody i wycierała do sucha włosy, usłyszała w pokoju jakiś hałas i zdała sobie sprawę, że ktoś na nią czeka.

— Pani Oma? — zawołała, lękając się odpowiedzi.

— Nie, to ja, Oklina — odparł przepraszająco jakiś młody głos. — Czy znalazłaś koszulkę?

— Mam ją już na sobie.

— Czy nie trzeba ci pomóc przy układaniu włosów?

— Są tak krótkie, że szybko wyschną.

— Ach tak.

Moreta uśmiechnęła się, słysząc smutek w jej głosie.

— Jestem samowystarczalna, pani Oklino — powiedziała, wciągając przez głowę rudą sukienkę — ale nie poradzę sobie z zapięciem na plecach — Odciągnęła zasłonkę i Oklina natychmiast do niej podbiegła.

Miedzy Oklina a jej bratem istniało wyraźne podobieństwo, ale dziewczyna nie była wcale podobna do pani Omy. Smagła cera, którą tak podziwiała u Alessana, nie dodawała dziewczynie urody, jednakże jej twarz była subtelna, a ruchy wdzięczne, co samo w sobie miało już urok. Moreta z zazdrością patrzyła, jak grube, czarne warkocze dziewczyny lśnią w jasno oświetlonym pokoju.

— Bardzo mi przykro, że to tylko ja, pani Moreto, ale już czas podawać pieczyste, a przy tylu gościach… — Oklina zaczęła zręcznie sznurować z tyłu stanik Morety.

— Gdybym dobrze patrzyła, gdzie idę…

— Och, Marl omal się pod ziemię zapadł ze wstydu, że oblał panią pomyjami, pani Moreto. Przyleciał tu pędem z twoją suknią, martwiąc się, że mogą zostać plamy. Musiałaś być wściekła, że zniszczono ci nową suknię, zanim zdążyłaś się pokazać czy zatańczyć w niej. — Z głosu Okliny przebijała groza, co było całkiem zrozumiałe, ponieważ sama nosiła sukienki po starszych siostrach.

— Jeszcze lepiej będzie mi się tańczyło w tym. — Moreta na próbę zakręciła rudą spódnicą.

— Alessan powiedział, że musimy cię skusić wystarczająco ładną sukienką, żebyś tylko została na tańce.

— Tak?

— Och! — Oklina natychmiast zdała sobie sprawę z tego, jaką popełniła niedyskrecję. Zamrugała powiekami, żeby pohamować napływające do oczu łzy. — On ani raz nie był na Zgromadzeniu, nie tańczył od czasu, kiedy umarła Suriana. Nawet gdy został Lordem Warowni. Powiedz mi, czy cieszył się, kiedy Kwiczek wygrał?

— Był zachwycony! — Moreta uśmiechnęła się widząc, jak Oklina uwielbia swojego brata. — Kwiczek zwyciężył o pięć długości.

— I naprawdę się uśmiechał? Dobrze się bawił? — Gdy Moreta przytaknęła, w jej w oczach zabłysły łzy. — Widziałam start i słyszałam wrzaski. Założę się, że najgłośniej krzyczał Alessan. A czy widziałaś potem Kwiczka? I spotkałaś Daga? Dag nigdy nie oddala się zbytnio od tego biegusa. Jest bardzo oddany Alessanowi i tak dużo wie o wyścigach, bo jeździł w młodości dla Lorda Leefa. Zawsze potrafi wskazać zwycięzców. Miał zaufanie do tej hodowli rozpłodowej Alessana, kiedy wszyscy inni uznali, że powinien zrezygnować z tego, zanim Lord Leef… — Oklina urwała. — Za dużo mówię.

— Słuchałam cię z ciekawością. — Nie pierwszy raz Moreta stykała się z takim potokiem tłumionych uczuć. — Myślę, że Kwiczek wynagrodzi Alessanowi i Dagowi wysiłek, jaki w niego włożyli.

— Naprawdę tak myślisz?! — wykrzyknęła z zachwytem Oklina. — Słyszysz, właśnie zaczęli grać harfiarze.

— No to chodźmy tańczyć. Czas, żebyśmy się zaczęły bawić. Przez moment wyglądało na to, że Oklina nie jest pewna, czy nie zabronią jej się bawić. Młodsi członkowie rodzin w Warowniach często obarczani byli uciążliwymi obowiązkami, związanymi ze Zgromadzeniem, ale Moreta uparła się, że Oklina też musi potańczyć.

Korytarze i Wielka Sala były puste, ale kiedy pospiesznie przechodziły przez frontowy dziedziniec, jakiś sługa otwierał właśnie porozmieszczane tam koszyczki z żarami. Moreta przystanęła na nasypie i podniosła wzrok na wzgórza ogniowe. Orlith spała w świetle zachodzącego słońca, oczy miała zamknięte; prawdopodobnie zbudzi się dopiero wtedy, kiedy wieczorny wietrzyk ochłodzi powietrze. Pozostałe smoki przyglądały się temu, co działo się na dole, a ich tęczowe oczy lśniły.

— Och! — Oklina aż pisnęła z pełnym zachwytu lękiem. Jakie to groźne stworzenia. Czy bardzo się bałaś w dzień Naznaczenia?

— Bardzo. Złapano mnie, zawieziono do Isty, kazano się przebrać, a potem wepchnięto mnie na teren Wylęgarni zanim zorientowałam się, co się dzieje. Orlith — Moreta nie mogła powstrzymać radosnego uśmiechu — wybaczyła mi, że się spóźniłam.

Oklina marzyła o tym, żeby zostać jedną z kandydatek i Naznaczyć smoczą królową. Kiedyś Moreta miała niejasne poczucie winy, że los tak był dla niej łaskawy, iż mogła Naznaczyć Orlith, swoją przyjaciółkę, swoją pociechę, swoje życie.

— Gdyby brat nie został następcą mojego ojca, mógłby zostać smoczym jeźdźcem — zwierzyła się nagle szeptem Oklina Morecie.

— Naprawdę? — Moreta czuła się zaskoczona. Nie wiedziała o tym, że zwracano się do Warowni Ruatha o jednego z jej synów, nie słyszała nic o tym, odkąd przed dziesięcioma Obrotami dołączyła do Weyru.

— Dag mi powiedział. — Oklina energicznie pokiwała głową. To było dwanaście Obrotów temu. Dag mówił, że Lord Leef był wściekły, ponieważ Alessan miał zostać dziedzicem. Jednakże nikogo innego nie chciały zaakceptować.

— Smoki, które latają na Poszukiwania, zawsze wszystko lepiej wiedzą — powiedziała Moreta tajemniczym głosem. Tyle razy już powtarzała to ludziom. — W każdym Weyrze są smoki, które wyczuwają, z kim spośród młodzieży można się połączyć. Moreta jeszcze bardziej tajemniczo zniżyła głos. — Są ludzie, którzy dobrze znają smoki i jeźdźców, a nie Naznaczają, i są ludzie kompletnie obcy — jak ja sama — którzy Naznaczają. Smoki zawsze wiedzą lepiej.

— Smoki zawsze wiedzą… — szepnęła Oklina. Zerknęła spod oka na wzgórza ogniowe, jak gdyby obawiała się, że jeżeli smoki ją usłyszą, mogą się obrazić.

— Chodź, Oklino — powiedziała żywo Moreta. — Mam straszną ochotę na tańce.

Загрузка...