To jest betonowy silos bez okien. Jedyne drzwi prowadzą do pomieszczenia z setką stalowych haków i dalej, do wyjścia. W kłębach pary wiją się pordzewiałe rury niegdyś pomalowane na szary kolor. Z żeliwnych sitek tryskają nierówne strumyczki wody. Spadają na kamienną posadzkę i na drewniane, wzdęte od wilgoci kratownice.
…tak. Dziesięć minut i ani chwili dłużej… ruszać się…
Enigmatyczny sześcian zaludnia się setką ciał. Woda leci z trzydziestu miejsc. Mężczyźni znikają w białych tumanach skurczeni i drżący, jakby wchodzili w zawieję. Widać zaledwie kilkunastu. Tych stojących najbliżej wejścia. Ich ciała są plastykowe, podobne do ludzkich ciał. Mgła ich pochłania. Zamienia w złomowisko wielu kończyn, w ruchliwego smoka pokrytego tatuażami.
Ciemny błękit, prawie granat, prześwituje przez mleczną zasłonę pary. Żuk o ogromnych kleszczach pnie się po karku. Zwisający kutas z bazgraniną do odczytania jedynie wtedy, gdy się pręży. Krzyż swastyki i ukrzyżowany na nim atletyczny mężczyzna. Vide cul fide. Ośmiornica oplata bark. Wsparta na piszczelach czaszka usadowiona w splocie słonecznym. Jej oczodoły są pełne wody. Przemoknięty orzeł prostuje skrzydła.
…pięć minut!… jeszcze pięć minut… płukać się!
Nagie kobiety wspinają się po owłosionych ramionach. Wspinają się do palców, na których lśnią księżyce w pierwszej kwadrze i drobne ukłucia gwiazd. Biały strumień piany spływa między wypiętymi pośladkami zakapturzonej kobiety z pejczem w ręce. Jaskółka chce się oderwać od muskularnych piersi, ale woda zlepiła jej pióra.
…kąpiel… kończyć kąpiel!… wyłazić!
Urodziłem się, by czynić piekło na ziemi. Zawiły wzór złożony ze smukłych nóg w ażurowych pończochach i pytonów sięgających giętkimi języczkami do krocza. Na pękających łańcuchach osiada wilgoć i plamy korozji. Dystynkcje majora mokną jak w okopach.
…bra, dobra! Wyłazić! Koniec kąpieli!…
Stu mężczyzn materializuje się na powrót. Wychodzą z gorącego brzucha mgły. Lśnią. Prychając, odrzucają z oczu pozlepiane kosmyki włosów i przechodzą do pełnego przeciągu i wiszących ubrań korytarza.
Gdy są już ubrani i gdy ręczniki zwisają nonszalancko z ramion i karków niczym u zmęczonych i zwycięskich bokserów, pojawia się drugi klawisz, który ma ich odprowadzić.
…no, rebiata… spłynęła cała franca?… to stawajcie w dwuszeregu…
Klawisz przechodzi znowu przed frontem wykąpanej kompanii. Głośno liczy. Raz, jeszcze raz. Znowu.
…ej, panie kąpielowy! Coś się nie zgadza. Przyprowadziłem setkę… sam pan liczyłeś… liczyłeś pan razem ze mną…
Mgła w silosie opada. Odkrywa plątaninę cieknących rur. Odsłania betonowe ściany. Ostatni obłoczek w najdalszym kącie jest pierzyną okrywającą skulone ciało. Ciało usiłuje pełznąć przez mydliny pomieszane z poskręcanymi włosami. Jest oblepione krwią i rozmazanymi smarkami. Obok leży żerdź wyrwana z drewnianej kratownicy.