Mija dzień, potem następny i jeszcze następny, aż kończy się tydzień. Jak dotąd nie miałem żadnej wiadomości od gubernatora Silversidesa ani w ogóle od nikogo z władz stanowych Oregonu.
Dzwonię do Woodmanów, żeby się dowiedzieć, czy może z nimi ktoś się skontaktował, ale okazuje się, że też nie; odnoszę przy tym wrażenie, że w ogóle na to nie liczyli.
Telefonuję do informacji i proszę o numer do biura gubernatora. Nie jestem pewny, czy dobrze robię. Tyle czasu mieszkałem za granicą, że mogę nie wiedzieć, jak się teraz w Ameryce załatwia takie sprawy.
Rozmawiam z sekretarką, która informuje mnie, że gubernator jest chwilowo nieobecny. Zapisuje moje nazwisko, adres i numer telefonu i obiecuje, że gubernator oddzwoni. Mówię, że pod tym adresem i numerem telefonu będę już tylko przez tydzień, potem wyjeżdżam do Francji. Podaję numer w Paryżu. Zapewnia, że gubernator skontaktuje się ze mną. Odkładam słuchawkę, po czym dzwonię pod prywatny numer gubernatora. Tutaj nikt się nie zgłasza, nawet automatyczna sekretarka. Rosemary patrzy na mnie jak na wariata. Nic nie mówię; doskonale wiem, co by mi powiedziała, gdybym odezwał się choć słowem.
Idę na poddasze, gdzie znajduje się mój warsztat pisarski. Mam notatki do listu, który napisałem w Kalifornii, i trochę dodatkowych informacji zebranych od tamtego czasu. Piszę nowy list do gubernatora Silversidesa. Jadę na rowerze na pocztę i nadaję go jako polecony. Zaczynam się czuć jak chłopiec wpychający zabazgrane kartki do butelki i rzucający je do morza.
Na dwa dni przed wyjazdem dostajemy telefon z firmy prawniczej Baker, Ford, którą poleciła nam żona Danny'ego. Dzwoni kobieta, nazywa się Mona Flores. Tłumaczę jej, że wyjeżdżamy z kraju. Odpowiada, że jeśli chcemy, prześle nam ekspresem kopię umowy, jaką Danny i Sally sporządzili na rzecz Willsa. Powinna dojść następnego dnia.
Nadal nie jestem pewny, czy chcę to zrobić. Nie mam zamiaru z nikim się procesować.
– A ty, Rosemary, chcesz kogoś pozwać do sądu?
Kręci głową, że nie.
W kącikach jej oczu błyszczą zaledwie dwie małe kropelki.
Może wyczerpaliśmy już cały przysługujący nam zapas łez.
– Posłuchaj, Will. Słyszałam, gdzie dzwoniłeś. Wiem, że jesteś wściekły i że chciałbyś jakoś powstrzymać to głupie wypalanie pól. Wszystko to rozumiem. Znam ciebie. Ja też nie chcę się procesować, ale przychodzi mi do głowy taka rzecz. Jeśli będą musieli zapłacić wysokie odszkodowania, nam i rodzinom innych ofiar, wówczas wzrosną ich stawki ubezpieczeniowe. Może wtedy dwa razy pomyślą, zanim znowu podpalą ścierniska albo przynajmniej będą bardziej ostrożni.
– A co zrobimy z tymi pieniędzmi? Jeśli to będzie duża suma, możemy zmarnować życie naszym dzieciom. Podoba mi się tak, jak jest, nie chcę niczego zmieniać.
– A co z Willsem? Chyba są mu coś winni. Naturalnie nikt nie zdoła wyrównać poniesionych strat, mimo to są mu coś winni. Myślę też, że niepotrzebnie martwisz się o dzieci. Akurat pod tym względem wszystkie są całkiem rozsądne. I zawsze mogą zrezygnować.
Pomysł uczynienia czegoś, co sprawi, że farmerzy dobrze się zastanowią, zanim znowu podpalą ścierniska, trafia mi do przekonania.
Nazajutrz przychodzi list. Baker, Ford będzie nas reprezentować w sprawie o spowodowanie „niezawinionej śmierci” Kate, Berta, Mii i Dayiel. Honorarium ma wynieść dwadzieścia pięć procent sumy określonej w ugodzie, plus koszty własne: opłaty sądowe, wynajęcie biegłych, podróże i tak dalej. Cały dokument stanowi misterną konstrukcję zbudowaną z podejrzeń, braku zaufania oraz przewidywania każdej ewentualnej korzyści i wszelkiej możliwej nieuczciwości. Ostatecznie jednak takie jest prawo, a oni są prawnikami.
Kłopoty to ich specjalność.
Podpisujemy umowę pod datą 24 sierpnia 1988; dokładnie w trzy tygodnie po wypadku i na dzień przed wyjazdem do Francji.
Kiedy z powrotem wprowadzamy się do naszego pływającego domu we Francji, proszę Bakera, Forda o wysłanie nam kopii raportu policyjnego z miejsca wypadku. Przesyłka nadchodzi w pierwszych dniach września. Raport został sporządzony przez sierżanta Richarda Corrigana z policji stanowej w Oregonie. Czytam go od deski do deski, targany na przemian przez żal i niedowierzanie.
Z raportu wynika, że 3 sierpnia, o godzinie 3.52 po południu posterunek w Albany otrzymał wiele zgłoszeń informujących o poważnej kolizji drogowej i towarzyszącym jej pożarze. Sierżant Corrigan, sierżant Steels i starszy szeregowy Tommy Nelson natychmiast wyjechali na miejsce wypadku i dotarli tam dwadzieścia osiem minut później. Północna nitka autostrady stała w ogniu. Płonęło sześć czy siedem samochodów osobowych i jedna duża ciężarówka. Na północ od miejsca, w którym doszło do kolizji, kilka innych samochodów i ciężarówek zatrzymało się albo wywróciło.
W ich pobliżu siedziało lub leżało około dziesięciu rannych. Pierwszej pomocy udzielali przypadkowi świadkowie wypadku.
Sierżant Corrigan natychmiast poprosił o wysłanie na miejsce zdarzenia wszystkich dostępnych wozów strażackich i karetek pogotowia ratunkowego. Powiadomiono prokuratora okręgowego i inspektora sanitarnego hrabstwa Linn.
Następnie raport wylicza wszystkie samochody i osoby biorące udział w wypadku. Na skutek pożaru zniszczeniu uległo siedemnaście pojazdów.
Furgonetkę, w której znajdowali się Kate, Bert i dzieci, raport określa jako „obiekt 19”. Została uszkodzona w trzech miejscach.
Zgodnie z raportem, „pierwsze bardzo poważne uszkodzenie obejmuje przód pojazdu, prawy przedni błotnik i prawe drzwi”. Tam siedziała Kate. Moje biedactwo. „To uszkodzenie – stwierdza się w raporcie – jest rezultatem zderzenia z obiektem 5, na który furgonetka została zepchnięta przez obiekt 18”. Obiekt 18 to osiemnastokołowa ciężarówka, która uderzyła w samochód Kate i Berta od tyłu. Obiekt 5 to pojazd jadący po sąsiednim pasie, na który osiemnastokołowiec zepchnął furgonetkę.
Mniejsze uszkodzenie, powstałe na skutek zderzenia z innym pojazdem, obiektem 20, stwierdzono również w lewej przedniej części obiektu 19. Trzecie bardzo poważne uszkodzenie obiektu 19 obejmuje tył pojazdu oraz oba tylne koła. Powstało w wyniku najechania obiektu 18 na tył, a potem na dach obiektu 19.
Tam w specjalnych fotelikach, przypięte pasami, znajdowały się Mia i Dayiel. Żadne pasy bezpieczeństwa nie mogły ich uchronić przed impetem i masą osiemnastokołowej ciężarówki, która wjechała na nie, miażdżąc dach furgonetki.
Następnie raport stwierdza: „Wszyscy czterej (4) pasażerowie obiektu 19 zostali znalezieni martwi. Pojazd uległ rozległym uszkodzeniom na skutek pożaru i TA SAMA PRZYCZYNA SPOWODOWAŁA ŚMIERĆ CZWÓRKI PASAŻERÓW”. Fragment, który specjalnie przepisałem dużymi literami, to informacja, której miałem nadzieję nigdy nie przeczytać. Zazwyczaj ludzi cieszy świadomość, że ktoś zginął na miejscu. W tym wypadku, jak wszystko wskazuje, Kate, Bert i dziewczynki zostali straszliwie okaleczeni i zmiażdżeni przez uderzenie, ale wciąż żyli i może nawet byli przytomni, kiedy palili się żywcem.
„Wskutek uderzenia w tył furgonetki, obiekt 19 najechał na dach tego pojazdu”. Bert musiał być śmiertelnie przerażony, kiedy usiłował zjechać z prawego pasa na pobocze, nie widząc nic poza reflektorami wielkiej ciężarówki świecącymi tuż za nim poprzez ścianę żółtego dymu.
To uderzenie spowodowało natychmiastowe zapalenie się obu pojazdów. Obiekt 18 zepchnął obiekt 19 na obiekt 5… Obiekt 19 miażdżony i popychany przez obiekt 18 uderzył w tył obiektu 5, obracając go lekko w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara…
Wszystkie następujące po sobie kolizje zostały spowodowane przez obiekt 18. Równocześnie ogień zaczął się rozprzestrzeniać tak gwałtownie, że zapaliły się kolejne pojazdy. Bardzo wysoka temperatura wytworzona przez pożar przyczyniła się do powstania głębokich i rozległych pęknięć w betonowej nawierzchni autostrady.
Raport policji dalej opisuje poszczególne fazy karambolu, do którego doszło w kompletnych ciemnościach spowodowanych gęstym dymem. To już przekracza moją wytrzymałość. Składam kartki i siedzę jak odrętwiały.
Może Rosemary ma rację i powinienem dać sobie z tym spokój: na razie i tak nie mogę nic zrobić. A jednak nie mogę zrezygnować – jestem to winien Bertowi. Bez względu na koszty muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby coś podobnego nie przydarzyło się komuś innemu.
Przerzucam protokół z oględzin lekarskich dołączony do raportu policyjnego. Wykonano między innymi testy na zawartość alkoholu we krwi. W przypadku Kate (wtedy jeszcze nazywanej „nie zidentyfikowanym pasażerem płci żeńskiej”) stwierdzono brak alkoholu we krwi i osiemnaście procent zawartości tlenku węgla. U Berta, „nie zidentyfikowanego kierowcy płci męskiej”, zerowy poziom alkoholu i trzynaście procent zawartości tlenku węgla. Dayiel i Mia nie zostały poddane testowi. Podobnie jak żaden inny kierowca! Po prostu nie do wiary.
Kartkuję raport w poszukiwaniu personaliów kierowcy osiemnastokołowca, obiektu 18. Nazywa się Alex Chronsik. Nie zrobiono mu testu na zawartość alkoholu we krwi albo, jeśli taki test przeprowadzono, nie wspomina się o nim w raporcie.
Zgodnie z jego wstępnymi wyjaśnieniami złożonymi sierżantowi Carriganowi, Chronsik jechał na północ, po prawym pasie autostrady 1 – 5. W momencie, kiedy wjechał w strefę dymu, szybkościomierz pokazywał, zeznał, sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Początkowo widoczność utrzymywała się w granicach stu do stu pięćdziesięciu metrów. Widział płonące ścierniska i był pewny, że szybko znajdzie się poza rejonem zagrożenia. Wkrótce jednak dym stał się taki gęsty, że Chronsik nie widział już nawet maski swojej ciężarówki, wtedy zwolnił do trzydziestki. Włączył reflektory i światła awaryjne. Uderzył w coś, ale nie widział w co, i wówczas pokazały się płomienie. Wyskoczył z kabiny.
Nie był ranny. Uciekł, podczas gdy Kate, Bert i dzieci byli uwięzieni pod jego ciężarówką! Według świadków wrócił potem do wozu, żeby coś stamtąd zabrać. Chronsik z początku się do tego nie przyznawał. Później zeznał, że chciał wymontować wykrywacz radaru.
Ściągam z raportu spinacze i luźne kartki wieszam na ścianach pracowni. Kolejne dni spędzam, wędrując po pokoju, czytając zeznania naocznych świadków, przepisy regulujące wypalanie pól oraz wyjaśnienia Sweglera i jego syna w sprawie tego konkretnego pożaru, który wymknął się im spod kontroli. Wszystko wydaje mi się takie bezsensowne, lekkomyślne i niepotrzebne.
Uznaję, że najwyższy czas napisać nowy list do gubernatora.
Szanowny Panie Gubernatorze
Dzisiaj mijają dwa miesiące od dnia, kiedy pochowaliśmy naszą córkę, Kathleen, jej męża, Berta, i ich dwie córeczki, Dayiel i Mię, nasze jedyne wnuczki.
Za tydzień powinniśmy obchodzić trzydzieste szóste urodziny Kathleen. Chcieliśmy zrobić jej niespodziankę i polecieć tego dnia do Oregonu. Tymczasem polecieliśmy do Oregonu dwa miesiące wcześniej, żeby ją pochować.
Wstrzymywałem się z napisaniem tego listu, chcąc zebrać możliwie najwięcej informacji na temat tej straszliwej katastrofy, w której zginęli nasi bliscy.
Nasi prawnicy w Oregonie przestrzegali nas przed pisaniem do Pana czy do kogokolwiek innego w sprawie tego wypadku, czasem jednak nad wymogami procedur prawnych biorą górę zwyczajne ludzkie uczucia.
Wciąż czekam, że ktoś kompetentny wyjaśni nam, co się tak naprawdę wydarzyło i dlaczego. Spodziewałem się telefonu lub listu z wyrazami współczucia z Wydziału Środowiska, Wydziału Drogowego, z policji czy też od samego gubernatora. Miałem nadzieję, że skontaktuje się z nami Paul Swegler, który wzniecił ten pożar, albo przedstawiciel związku hodowców nasion. Nic takiego nie nastąpiło. Wspominałem już, że podczas samej ceremonii, o której w Dallas było głośno, prosiłem właściciela zakładu pogrzebowego, żeby powiadomił mnie, jeśli zobaczy reprezentanta którejkolwiek z wymienionych wyżej instytucji. Nikt jednak się nie pojawił.
Później dowiedziałem się, że najprawdopodobniej odradzili im to ich prawnicy.
Przecież, Panie Gubernatorze, wyrazy współczucia nie są równoznaczne z przyznaniem się do winy.
Niewątpliwym oskarżonym w tej sprawie jest proceder wypalania ściernisk. Fakt, że Paul Swegler spowodował śmierć siedmiu i obrażenia u trzydziestu pięciu innych osób, nie łamiąc przy tym żadnego z przepisów regulujących wypalanie pól, jest kompromitacją tychże przepisów. Nieważne, jakie obostrzenia wprowadzi teraz Wydział Środowiska. „Kontrolowane pożary” nie staną się przez to mniej niebezpieczne. Nawiasem mówiąc, Sąd Najwyższy stanu Oregon wydał orzeczenie, w którym wypalanie pól określił jako „nadzwyczaj niebezpieczne”. A jednak wciąż to się robi.
Jest to plama na honorze całego Oregonu, skądinąd znanego ze swojej troski o środowisko.
Panie Gubernatorze, jak Pan wytłumaczy fakt, że nie zaprzestano jeszcze tej szkodliwej działalności? Wbrew twierdzeniom hodowców nasion powoduje to wyjałowienie gleby. Wypalanie ściernisk prowadzi do zachwiania proporcji między zawartymi w glebie związkami azotu i fosforu. Ziemia uprawna potrzebuje więcej azotanów niż fosforanów. Każdego lata dym znad wypalanych pól niczym smog wypełnia dolinę Willamette. Stanowi zagrożenie dla zdrowia i samopoczucia mieszkańców tych okolic. Zarówno dym, jak i wypalone połacie ziemi szpecą krajobraz. Ten piękny zakątek jest dewastowany przez nielicznych i w imię zysku nielicznych, za to z krzywdą dla wielu.
Pan, Panie Gubernatorze, może położyć temu kres. Wystarczyłoby jedno Pańskie słowo. Dlaczego Pan tego nie robi? Czy tych samych, ekonomicznych argumentów użyłby Pan w obronie producentów marihuany lub kokainy? Ich uprawy również przyniosłyby ogromne zyski, spowodowałyby tylko innego rodzaju zagrożenia. Niech Pan wypowie to słowo, Panie Gubernatorze!
Trzeba jedynie zakazać wypalania pól i pomóc hodowcom traw w znalezieniu jakiejś alternatywy dla tych bezmyślnych praktyk, które niszczą i profanują wasz piękny stan. Nie dopuśćmy, aby jakaś następna rodzina musiała doświadczyć tego smutku i żalu, które stały się naszym udziałem.
Załączam zdjęcia zwłok naszych dzieci wykonane w kostnicy w Dallas oraz fotografie pochodzące z lepszych czasów. Mam nadzieję, że dadzą Panu pewne wyobrażenie o tym, co straciliśmy.
Sądzę, że lepiej niż jakiekolwiek statystyki pomogą Panu zrozumieć, o co toczy się gra.
Niecałe dwa tygodnie później, 15 października, zadzwonił do mnie Bill Buchs, Sekretarz Rolnictwa stanu Oregon. Telefonuje tylko po to, żeby nam złożyć, w imieniu własnym i gubernatora, kondolencje w związku ze śmiercią naszych bliskich. Nie zamierza występować w niczyjej obronie ani niczego tłumaczyć.
Zadaję mu jednak tyle pytań, że nasza rozmowa przeradza się w blisko dwugodzinną dyskusję. Na koniec Buchs mówi, że muszę brać pod uwagę mentalność oregońskich farmerów, którzy z zasady są przeciwni wszelkim zmianom, a przede wszystkim nie lubią, jak ktoś ich poucza, co mają robić. Pytam, czy to nie on, jako Sekretarz Rolnictwa, odpowiada za to, żeby farmerzy zmienili swoje przyzwyczajenia, jeśli szkodzą one dobru publicznemu.
Buchs daje wymijającą odpowiedź. Stwierdza, że Oregończycy są po prostu uparci. Wtedy włącza się Matt, który przysłuchiwał się naszej rozmowie z drugiego telefonu.
– Panie Buchs, mówi Matt Wharton, brat Kate. Jestem biologiem, skończyłem Trinity College w Dublinie, doktoryzowałem się na Sorbonie, w Paryżu, w zakresie patologii roślin. Kontaktowałem się z przyjaciółmi z rozmaitych instytucji naukowych całego świata, w Nowej Zelandii, Australii, Anglii, kilku krajach Europy i północnej Afryki. Sporo zajmowałem się problematyką rekultywacji pól i chciałbym się z panem podzielić kilkoma odkryciami. Od lat czterdziestych, kiedy to w Oregonie rozpoczęto uprawę traw na nasiona, opatentowano mnóstwo nowych metod ochrony nasion przed chorobami i szkodnikami, których zagrożeniem oregońscy farmerzy tłumaczą konieczność wypalania ściernisk. Opłaty patentowe są bardzo niskie i dzięki temu kwestia bezpieczeństwa mieszkańców doliny Willamette zostałaby rozwiązana. Instytucją, która upiera się przy starych metodach i blokuje wprowadzanie nowych, lepszych, jest Oregoński Związek Hodowców Nasion. Metoda, którą, mi szczególnie polecano, polega na wykorzystaniu skoszonej trawy jako kompostu; to znaczy, po ścięciu należy ją zostawić na polu i zaorać. To wzbogaci glebę i zahamuje wzrost chwastów. Nie będzie pustych nasion, pleśni ani innych chorób, które trapią oregońskich farmerów. To zdecydowanie lepsze niż wypalanie ściernisk.
Matt urywa, patrzy w sufit. Po chwili mówi dalej:
– To nie przywróci życia mojej siostrze, szwagrowi ani moim ślicznym siostrzenicom, ale przynajmniej da nam poczucie, że zrobiliśmy wszystko, aby nikt już nie musiał cierpieć tego, co my wycierpieliśmy.
Po twarzy Matta płyną łzy.
Sekretarz Rolnictwa Buchs zapewnia, że gubernator Silversides jest przeciwnikiem wypalania pól i że zrobi, co w jego mocy, aby położyć kres tym praktykom. To właśnie chciałem usłyszeć. Odkładamy z Mattem słuchawki i aby to uczcić, otwieramy butelkę burgunda.
Zbyt szybko świętowaliśmy zwycięstwo.
Kilka dni później przychodzi list od gubernatora Silversidesa, datowany na 19 października.
Szanowny Panie Wharton
Przepraszam, że dopiero teraz piszą do Pana, aby przekazać Państwu wyrazy ubolewania w związku z tragiczną śmiercią Pańskiej córki i jej rodziny. Ich śmierć napawa zarówno mnie, jak i wszystkich mieszkańców Oregonu głębokim smutkiem. Zapewniam Pana, że uczucie to podzielają także urzędnicy sprawujący nadzór nad realizacją stanowego programu wypalania pól, nawet jeśli oficjalnie nie przekazali Państwu wyrazów współczucia.
Pański list świadczy o szczerym wysiłku zrozumienia zjawiska wypalania pól i upraw nasion w naszym stanie. W minionej dekadzie Zgromadzenie Stanowe wielokrotnie debatowało nad tą kwestią. Ostatecznie uznało, że, biorąc pod uwagą brak alternatywnych metod, zakaz wypalania pól byłby sprzeczny z interesem publicznym. Zgromadzenie Stanowe zobowiązało Komisją ds.
Środowiska do opracowania takich regulacji prawnych, które zredukują powstające podczas wypalania pół zanieczyszczenie powietrza, oraz do poszukiwania innych metod ochrony upraw. O ile mi wiadomo, jak dotąd, żadna z alternatywnych metod nie okazała się w pełni skuteczna.
W sezonie 1988 farmerzy zakończyli już wypalanie pól. Obecnie mój personel wraz z organizacjami ekologicznymi, hodowcami i hurtownikami nasion, agencjami stanowymi i członkami Zgromadzenia Stanowego przygotowuje projekt przepisów na rok 1989, który zostanie poddany pod dyskusję podczas styczniowej sesji Zgromadzenia. Tragiczny wypadek, w którym zginęła Pańska rodzina, zmusza do rewizji obowiązującego prawa.
Łączę się z Panem w bólu.
Szczerze oddany,
Neil Silversides
Gubernator
Cieszę się z tego listu, martwi mnie tylko jedno zdanie. Co gubernator miał na myśli pisząc, że „żadna z alternatywnych metod nie okazała się w pełni skuteczna”?
Wszystkie moje obawy spełniają się niemal jednocześnie. Zaczyna się dość niewinnie. Otrzymuję list od Bakera, Forda. Firma podejmuje się, czytam, reprezentowania nas w sprawie o spowodowanie „niezawinionej śmierci” Kate, Berta, Dayiel i Mii. Skarga zostaje wniesiona przeciwko stanowi Oregon, jego urzędnikom i instytucjom, a jej przedmiotem są zaniedbania prowadzące do śmierci. Stan Oregon również wnosi skargę. Pozywa do sądu wszystkich uczestników wypadku, oskarżając ich o nieostrożność i brawurową jazdę. Także Paul Swegler, farmer, który wzniecił pożar, skarży wszystkie ofiary katastrofy. Ciekawe o co? O tamowanie przepływu jego dymu?
Puszka Pandory została więc otwarta. Mam ochotę wycofać się ze wszystkiego, ale zdaję sobie sprawę, że Sally miała rację: musimy się bronić. Jednak żadna szanująca się firma prawnicza nie podejmie się naszej obrony, jeśli nie będzie mogła na tym zarobić. A to oznacza, że my również musimy wnieść skargę.
Tak właśnie wygląda początek obfitej, dwunastomiesięcznej korespondencji z firmą Baker, Ford. Później robi się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Chcą od nas życiorysu Kate; chcą wiedzieć, gdzie mieszkała, do jakich szkół uczęszczała, jakie miała stopnie na studiach, gdzie pracowała, a także jaki miała charakter i czy była dobrą matką i córką. Musimy odpowiedzieć na wiele dziwnych pytań: Jak często ją odwiedzaliśmy? Jak często się ze sobą komunikowaliśmy? Kiedy po raz ostatni? Czy mieliśmy jakieś wspólne plany?
Tego się zupełnie nie spodziewaliśmy. Pomimo to odpowiadamy. Płaczemy nad kartką z pytaniami, ale odpowiadamy, wyobrażając sobie, że chodzi o przekonanie sądu co do wartości Kate, tak aby jej stratę można było wyrazić w dolarach i centach.
Chcą również tych samych informacji o Dayiel i Mii.
– Chcą wiedzieć, jakie Mia miała stopnie na studiach? – pyta Rosemary. Trzeba się trochę pośmiać; powodów do płaczu i tak mamy pod dostatkiem.
Wymiana listów trwa, większość z nich dotyczy dwóch elementów procedury sądowej. Te elementy, w opinii pani Flores z firmy Baker, Ford, mają kolosalne znaczenie.
Pierwszy to miejsce, w którym toczyć się będzie rozprawa.
Pani Flores chce, żeby sprawa trafiła do sądu federalnego, a nie stanowego czy okręgowego – zwłaszcza nie do sądu hrabstwa Linn, gdzie wydarzył się wypadek. To również oznacza, że nasza skarga byłaby rozpatrywana osobno, a nie w powiązaniu z innymi sprawami. Swoje stanowisko pani Flores uzasadnia licznymi argumentami: między innymi tym, że ofiary mieszkały za granicą i że zginęły na autostradzie międzystanowej. Po wielu przepychankach sędzia rozstrzyga tę kwestię na naszą korzyść.
Pani Flores chce również, aby śmierć każdego z członków naszej rodziny była rozpatrywana indywidualnie. W Oregonie, podobnie jak w większości stanów, istnieje ustawowa „czapka”, to jest, maksymalna wysokość, do jakiej można skarżyć władze stanowe w sprawach o wypadek drogowy. W Oregonie suma ta wynosi tylko trzysta tysięcy dolarów, nawet jeśli skarżący o spowodowanie śmierci, uszkodzenia ciała lub zniszczenie własności zasadnie domaga się odszkodowania w wysokości dziesiątków milionów dolarów. Ustawowa „czapka” nie chroni reszty pozwanych: farmera, który wzniecił pożar, oraz firmy przewozowej, właściciela osiemnastokołowej ciężarówki, która staranowała furgonetkę – jednak owa reszta pozwanych zawsze może zbankrutować albo po prostu umrzeć. Stan Oregon nie może ani zbankrutować, ani umrzeć.
Ostatecznie, sędzia federalny, sędzia Moody, orzeka na naszą korzyść i wydaje postanowienie, że ustawowa „czapka” winna stosować się do każdej z czterech skarg oddzielnie.
Pani Flores jest zachwycona takim obrotem rzeczy, my zresztą także. Jesteśmy zdecydowani postawić władze stanu Oregon przed sądem, aby mógł się odbyć sprawiedliwy proces.
Kiedy skarga o spowodowanie niezawinionej śmierci naszych bliskich zostaje oficjalnie wniesiona do sądu, wymienia się w niej, oprócz władz stanowych, trzech innych pozwanych: farmera Paula Sweglera, firmę przewozową Cutter National Carriers, Inc., do której należała osiemnastokołowa ciężarówka, oraz kierowcę, Alexa Chronsika.
Pierwsza skarga o odszkodowanie dotyczy Paula Sweglera.
Brzmi ona następująco:
W dniu 3 sierpnia 1988 roku, koło godziny trzeciej po południu, Paul Swegler rozpoczął wypalanie ścierniska na swoim polu, w odległości około dwustu metrów od autostrady międzystanowej nr 5, na północ od zjazdu na autostradę nr 34.
Pożar wzniecony przez Sweglera rozprzestrzenił się na sąsiednie pola, a dym przedostał się nad autostradę. Wkrótce gęsty, ciągnący się nisko przy ziemi dym spowił drogę, poważnie ograniczając widoczność.
Około 3.50 po południu, 3 sierpnia 1988 roku, denaci byli pasażerami samochodu poruszającego się autostradą międzystanową nr 5 w kierunku północnym. Samochód ten został uderzony z tyłu przez ciężarówkę prowadzoną przez Alexa Chronsika, w momencie, kiedy pojazd denatów zwolnił ze względu na tworzący się zator w ruchu spowodowany przez dym znad płonącego ścierniska Sweglera.
W wyniku kolizji, wymienione poniżej Kathleen Wharton Woodman i jej nieletnie córeczki, Mia Woodman i Dayiel Woodman, zginęły. [Bert Woodman nie został tu wymieniony, ponieważ jego rodzina wniosła osobną skargę do sądu stanowego.
Wypalanie ściernisk jest wyjątkowo niebezpiecznym i nadzwyczaj ryzykownym przedsięwzięciem. Wytworzyło wysoki stopień zagrożenia o wyjątkowo dużej skali i prawdopodobieństwie zarówno dla denatów, jak i dla innych podróżujących autostradą międzystanową nr 5; nie jest możliwa bezpieczna jazda w tak gęstym dymie, nawet przy zachowaniu najwyższej ostrożności.
Wypalanie ściernisk stało się jedną z istotnych przyczyn śmierci Kathleen Wharton Woodman, Mii Woodman i Dayiel Woodman.
Na skutek kolizji, do której doszło w opisanych wyżej okolicznościach, wydarzyło się, co następuje:
a. Kathleen Wharton Woodman, Mia Woodman i Dayiel Woodman doznały bólu i cierpiały przez czas od chwili wypadku do momentu śmierci;
b. Poniesione zostały koszty pogrzebu Kathleen Wharton Woodman, Mii Woodman i Dayiel Woodman – w nie określonej jeszcze wysokości;
c. Wills Billing, żyjące dziecko Kathleen Wharton Woodman i przyrodni brat Mii Woodman oraz przyrodni brat Dayiel Woodman został pozbawiony towarzystwa i opieki denatów;
d. Masa spadkowa denatów doznała materialnego uszczerbku, w nie określonej jeszcze wysokości, odpowiadającego sumie, którą zaoszczędziliby przez resztę swojego życia, gdyby żyli.
Równie długa jest lista oskarżeń o zaniedbania: Swegler powinien był przewidzieć, że pożar może rozprzestrzenić się w kierunku autostrady; powinien był otoczyć cały teren zaporami z niepalnych materiałów; kiedy ogień już się rozprzestrzenił, powinien był natychmiast zaalarmować właściwe służby. W sumie, zarzuca mu się, że dopuścił do rozprzestrzenienia się „pożaru, który sam wzniecił”, oraz że „obrażenia odniesione przez denatów oraz poniesione straty materialne były przewidywalnym skutkiem jego zaniedbań”.
Pozostałe pozwy są skierowane przeciwko kierowcy i jego pracodawcy. Chronsikowi zarzuca się jazdę z nadmierną szybkością, nieuwagę i niepanowanie nad pojazdem. Jego pracodawcom, właścicielom ciężarówki, zarzuca się, iż wiedzieli, że Chronsik był wcześniej karany za przekraczanie dozwolonej prędkości i prowadzenie pod wpływem alkoholu. Od firmy przewozowej żąda się miliona dolarów odszkodowania. W przypadku farmera i kierowcy dochodzi się odszkodowania „w nie określonej jeszcze wysokości”.
Skargę podpisali Charles Raven i Mona Flores z firmy prawniczej Baker, Ford.