Rozdział XVI

Idziemy do samochodu. Mona mówi, że mamy jeszcze szansę wyjechać z Eugene przed porą największych korków, kiedy wszyscy wracają z pracy do swoich domów.

– Widzisz, Will, wychowałam się w Tacoma, ale kiedyś pracowałam w tutejszym sądzie apelacyjnym. Znam dobrze to miasto.

Zresztą studiowałam w Corvalis. To ładne miasteczko, niecałe czterdzieści tysięcy mieszkańców, piękna okolica. Myślę, że zmienisz zdanie o Oregonie, jeśli pojedziemy inną drogą zamiast 1 – 5.

I ma rację. Krajobraz wkrótce się zmienia, jest więcej zieleni, dużo drzew owocowych, część z nich obsypana kwiatami. Droga wije się między pagórkami, czasem lekko się wznosząc, to znów opadając.

Nadal jednak jestem przybity tym, co się stało w sądzie. Tyle pytań ciśnie mi się na usta. Sędzia – magik zaprezentował swoje sztuczki, a ja nie rozgryzłem ani jednej z nich. Jestem bardzo zawiedziony. Mona musi wyczuwać mój nastrój, ponieważ prawie się nie odzywa i czasem tylko zwraca mi uwagę na jakiś ładny widok za oknem.

W Corvalis zatrzymujemy się przy barze, jednym z jej ulubionych z czasów, kiedy była studentką. Właściwie to raczej kawiarnia niż bar, wypełniona młodzieżą, głośnymi rozmowami i głośną muzyką. Znajdujemy stolik pod ścianą, daleko od źródła muzyki, po czym Mona wyrusza po piwo.

Wraca z dwoma wielkimi kuflami, podobnymi do tych, które widziałem w Monachium, tylko zrobionymi ze szlifowanego szkła.

– Proszę, może to ci poprawi humor.

Śmieje się na głos.

– Mona, możesz mi wytłumaczyć, co się właściwie stało?

– Nie jestem idiotą, ale nic z tego nie rozumiem. Mam wrażenie, że wszystko rozegrało się za kulisami.

– Murphy od początku tak to ustawił. Prawdopodobnie nie było innego sposobu przy takiej liczbie pozwów. Sama nie lubię czegoś takiego, ale prawie wszyscy są zadowoleni. Danny chyba dostał to, na co liczył, tak samo Claire Woodman.

– A Wills? Czuję się naprawdę podle, że nie umiałem go uchronić przed czymś takim. Danny'ego znam jeszcze z czasów, kiedy chodził do szkoły średniej i umawiał się na randki z Kate.

– Myślenie abstrakcyjne nigdy nie było jego mocną stroną. Obawiałem się tego i moje obawy sprawdziły się co do joty. Ale, na litość boską, sam nie mogłem więcej zdziałać, a ty i Raven nie śpieszyliście się z pomocą.

– Postaraj się mnie zrozumieć. Robię to, co mi każe Charles Raven. W tej sprawie powierzał mi tylko niektóre prace przygotowawcze. Wszystkie ważniejsze decyzje podejmował sam.

– Zmieńmy już temat, dobrze?

Zaczyna szukać czegoś w torebce. Z początku myślę, że papierosów, ale okazuje się, że portfela. Wyciągam swój.

– Ja zapłacę. Tego nie musisz wrzucać w koszty, chociaż, jak widzisz, nadal korzystam z twoich porad.

– Niech cię diabli wezmą, Will. Nieraz słyszałam o trudnych klientach, ale dopiero teraz wiem, co to oznacza.

Sprawdzam rachunek i kładę pieniądze na stole. Podnoszę się z krzesła.

– O ile zdążyłem się zorientować, wszyscy prawnicy uważają się za bogów, a dobry klient powinien zachowywać się jak obłoczek na niebie, czyli płynąć tam, gdzie oni dmuchną.

Wracamy do samochodu. Słońce szybko się zniża. Niebo na zachodzie zaczyna mienić się kolorami. Chciałbym uwolnić się od tych wszystkich złych myśli i cieszyć się, że żyję, że nie jestem garstką popiołu jak Kate, że właśnie jadę samochodem z inteligentną, przystojną kobietą, podziwiając piękne pejzaże. Powinienem docenić wysiłki Mony, która robi, co może, żeby podnieść mnie na duchu. Kiedy wsiadamy do auta i Mona wkłada kluczyk do stacyjki, obracam się tak, że musi na mnie spojrzeć. Na jej twarzy nie dostrzegam cienia emocji, tylko tę nieruchomą prawniczą maskę.

– Posłuchaj, Mona. Przepraszam, że jestem taki upierdliwy, ale nie mogę dojść do siebie. Zawiodłem swoją zmarłą córkę, zawiodłem Willsa. Wszystkie moje plany wzięły w łeb. Wiem, że robisz, co potrafisz, żeby mnie jakoś z tego wyciągnąć i doceniam to. Proszę cię tylko o więcej cierpliwości. To twój świat, nie mój.

– Trudno mi się przyzwyczaić. Nienawidzę uczucia, że ktoś mną kieruje, nawet jeśli to dla mojego dobra; a może zwłaszcza wtedy.

– Rozumiesz?

– Mało to przypomina rozmowę adwokata z klientem. Ale jeżeli nadal będziesz mi mówił takie rzeczy, jest szansa, że dowiozę cię cało i zdrowo do Portland.

Reszta podróży upływa w przyjemnym nastroju. Opowiadam jej o swoich książkach i obrazach. Mona wie o mnie więcej niż myślałem. Niedawno przeczytała Ptaśka i Tatę, obie jej się podobały. Próbuje mi wyjaśnić, dlaczego tyle razy wychodziła za mąż – to jej już trzecie małżeństwo – i opowiada, jak bardzo kocha swojego synka, Jonaha. Martwi się, że jej obecny mąż ma wyrzuty sumienia, ponieważ to ona utrzymuje rodzinę. Przyznaje, że nie lubi oszczędzać, zawsze przekracza saldo swoich kart kredytowych.

Opowiadam jej, jaki ze mnie straszny kutwa, jak nie znoszę wydawać pieniędzy na coś, co nie jest trwałe. Staram się jej wytłumaczyć, dlaczego mieszkam we Francji i dlaczego nie chciałem, żeby moje dzieci wychowywały się w Ameryce. W niektórych sprawach się ze mną zgadza, ale większości ważnych dla mnie powodów zwyczajnie nie rozumie.

W końcu dojeżdżamy do Portland. Mona zawozi mnie pod sam dom Wilsonów. Podajemy sobie ręce na pożegnanie. Ponieważ odmówiłem ugody, nasz pozew przeciwko firmie przewozowej Cuttera rozpatrzy sąd przysięgłych. Może później uda nam się postawić przed sądem także władze stanowe oraz Sweglera. To jedyna pociecha w tym wszystkim. Mona mówi, że proces zacznie się we wrześniu i że powinienem zjawić się tutaj tydzień lub dwa wcześniej.

Karen i Robert są na werandzie. Robert zapala światło przed domem. Schodzą do nas. Przedstawiam im Monę.

Karen całuje mnie na powitanie, z Robertem wymieniamy mocny uścisk dłoni. Jak dobrze znowu być w gronie życzliwych ludzi, którzy nie czyhają na każde moje potknięcie.

Idę do sypialni, gdzie czeka już na mnie posłane łóżko. Rzucam torbę na podłogę, wieszam ubranie i kładę się spać. Prowadzę życie zwyczajnego włóczęgi, a może raczej trampa? Z tą myślą zasypiam.

Rano, przed pójściem do kuchni, biorę prysznic, mimo to nie jestem jeszcze w pełni obudzony. Rob siedzi przy stole i czyta gazetę. Domyślam się, że Karen pojechała już do szkoły.

– A jednak zawarłeś ugodę.

Podaje mi gazetę. Na razie widzę tylko wielki tytuł: PRAWNICZA BITWA O KARAMBOL NA 1 – 5 ZAKOŃCZONA. Zaczynam czytać i nie wierzę własnym oczom.

Po zawarciu ugody w sprawach związanych z ubiegłorocznym fatalnym wypadkiem samochodowym na 1 – 5 wiele osób uwikłanych w tę prawniczą batalię odetchnęło z ulgą.

„To prawdziwa ulga – wyznała Claire Woodman z Falls City. – Trwało to już zbyt długo”. W wypadku zginął syn Claire Woodman, Bert, oraz jego żona i ich dwie małe córeczki.

„Jestem zadowolony, że sprawa znalazła satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie” – powiedział Arthur Johnson, zastępca prokuratora generalnego stanu Oregon… [Nie do wiary!

Ciągle jeszcze nie chcą się przyznać.] Sędzia federalny, Joseph Murphy, wraz ze sztabem prawników negocjował warunki ugody podczas trwającej od wtorku do piątku serii spotkań. Wszyscy uczestnicy posiedzenia pojednawczego zgodzili się nie ujawniać wysokości odszkodowań wypłaconych osiemnastu poszkodowanym lub ich rodzinom. [„Zgodzili się” nie jest tu właściwym określeniem.]

Tragiczny wypadek wydarzył się 3 sierpnia 1988 roku na południe od Albany, kiedy to dym znad wypalanych pól niespodziewanie przeniósł się nad autostradę. Siedem osób zginęło, a osiemdziesiąt siedem zostało rannych.

Spowodowało to ogłoszenie jedenastodniowego moratorium na wypalanie ściernisk, a głosy domagające się całkowitego zakazania czy też ograniczenia tych praktyk nie cichną do dziś.

Hodowcy traw z doliny Willamette stosują wypalanie pól jako środek zapobiegawczy przeciwko szkodnikom i chorobom roślin. Większość pozwów dotyczyła władz stanowych i farmera z okolic Albany, Paula Sweglera.

Claire Woodman powiedziała, że jest „w zasadzie” zadowolona z warunków ugody. „Sędzia Murphy stanął na głowie, żeby doprowadzić do ugody” – powiedziała. Ponadto dodała, że sprawiedliwości stanie się zadość dopiero wówczas, kiedy wypalanie pól zostanie poddane surowszej kontroli… [Poczucie bezkarności na pewno nie skłoni farmerów do rezygnacji z wypalania ściernisk.] „Od dawna się tego domagamy – mówiła Claire Woodman – a teraz boimy się, że to się powtórzy”.

Stwierdziła, że natężenie ruchu na autostradzie 1 – 5 bardzo wzrosło w ciągu ostatnich lat. Obawia się, że następny taki wypadek może okazać się jeszcze tragiczniejszy w skutkach…

Claire Woodman oświadczyła też, że czynnie zaangażowała się w ruch na rzecz zorganizowania referendum w sprawie wypalania pól…

Arthur Johnson podkreślił, że sędzia federalny nie zmuszał nikogo do zawarcia ugody. Przeciwnie, była to wspólna inicjatywa zainteresowanych stron… [Tego już za wiele! Sędzia Murphy wyraźnie zapowiedział, że wszyscy mają pozostać do jego dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, i że wezwana osoba ma pięć minut na stawienie się w jego gabinecie, w przeciwnym wypadku zostanie oskarżona o obrazę sądu. Jeśli to nie był przymus, to co nim jest?]

Johnson powiedział, że wypadek na 1 – 5 to jedna z najbardziej skrupulatnie zbadanych i udokumentowanych spraw sądowych w tym stanie. Chociaż niezwykle złożona ze względu na liczbę zniszczonych pojazdów oraz osób, które odniosły obrażenia [nie wspominając o ofiarach śmiertelnych!], nie wymagała zastosowania jakichś nadzwyczajnych procedur prawnych. Orzeczenie w tej kwestii wydano w kwietniu br. Sędzia okręgowy hrabstwa Linn postanowił, że suma, jaką władze stanowe wypłacą ofiarom wypadku, łącznie nie powinna przekroczyć trzystu tysięcy dolarów. [Kiedy? W kwietniu, a więc na kilka dni przed posiedzeniem pojednawczym. Postanowienie sądu apelacyjnego niższego szczebla, uchylające orzeczenie sędziego federalnego, sędzia Murphy uznał za ostateczne! A apelację rozpatrywał sąd okręgowy hrabstwa, w którym wydarzył się wypadek!]

„Z chwilą, kiedy sąd wydał orzeczenie określające maksymalną wysokość odszkodowania, wszystko zaczęło się układać – mówił Johnson. – Wcześniej każdy liczył, że wyciągnie od władz stanowych co najmniej milion dolarów”.

Johnson potwierdził, że chociaż zawarto ugodę we wszystkich sprawach przeciwko władzom stanowym, jedna sprawa pozostała nie rozstrzygnięta. [Myślę sobie: a jednak przyznali się.]

Jimmy Phillips z Kaymond, w stanie Waszyngton, powiedział w niedzielę wieczorem, że nie powiadomiono go o zawarciu ugody. Phillips przeprowadzał się razem z całą rodziną z Arizony do stanu Waszyngton, kiedy wydarzył się wypadek. Stracili samochód i większość dobytku. „Chciałbym, żeby to wreszcie się skończyło. Ciągle słyszę, że to już nie potrwa długo, ale na razie nie zapadła żadna wiążąca decyzja”. Szwagierka Phillipsa, która również odniosła obrażenia w kraksie na 1 – 5, odmówiła komentarza w tej sprawie.

Kiedy odkładam gazetę, napotykam spojrzenie Roberta. Przez długą chwilę nie mogę wydobyć z siebie głosu.

– To wszystko nieprawda, Rob. Nie zawarłem żadnej ugody i nigdy nie miałem takiego zamiaru. Nie mogę uwierzyć, że ci wszyscy prawnicy, łącznie z moimi, dali się tak wymanewrować.

– Jesteś pewny, Will? Associated Press zawsze jest bardzo dokładne w takich sprawach, tak samo „Oregonian”.

– Mogę skorzystać z telefonu, Rob?

Z wściekłości aż mną trzęsie. Mam zamiar to sprostować.

Łapię za książkę telefoniczną i szukam Associated Press. Wykręcam numer. Odbiera jakaś kobieta. Przedstawiam się i tłumaczę, co mnie łączy z ofiarami wypadku na 1 – 5. Mówię, że sprawozdanie agencji zamieszczone w „Oregonian” zawiera błąd.

Kobieta waha się przez moment.

– Chwileczkę, proszę się nie rozłączać.

Czuję na sobie wzrok Roberta. Staram się ułożyć sobie wszystko w myślach. W drżącej ręce trzymam gazetę. Po około pięciu minutach w słuchawce odzywa się inny głos, należący chyba do nieco starszej kobiety. Powtarzam wszystko od początku. Odnoszę wrażenie, że kobieta również ma przed sobą egzemplarz tej samej gazety.

– A konkretnie która informacja jest błędna?

– Ta, że we wszystkich sprawach zawarto ugodę. Nasza sprawa była jedną z kluczowych dla przebiegu tego posiedzenia. Straciliśmy córkę, dwie wnuczki i zięcia. Jednak ani ja, ani moja żona z nikim nie zawarliśmy ugody.

W słuchawce znowu zapada cisza. Chyba mi nie wierzy.

– Jeśli chce pani potwierdzenia moich słów, wszystko jest w aktach sądowych.

– Panie Wharton, czy jest pan pewny, że się pan nie myli?

– Absolutnie. Zamykając posiedzenie, sędzia chciał przeforsować komunikat, jakoby wszystkie sprawy zostały rozstrzygnięte na drodze ugody, ale nasi adwokaci to sprostowali. Wtedy sędzia, niechętnie, poprawił to zdanie na: „Niemal wszystkie sprawy zostały załatwione polubownie”. Jak pani widzi, to słowo nie pojawia się ani w nagłówku, ani w samym artykule. Zakładam, że Associated Press zależy na w pełni wiarygodnej wersji wydarzeń. Moja żona i ja nie zamierzamy zawierać żadnej ugody.

W słuchawce znowu zapada cisza.

– Czy mógłby pan jeszcze raz podać mi swoje dane i przypomnieć, na czym polegał pański udział w tym posiedzeniu? I czy mógłby pan teraz już szczegółowo opowiedzieć, jak to się wszystko odbyło?

Opowiadam. Czekam na jakąś reakcję.

– Panie Wharton, porozmawiam z naszym reporterem i z sędzią Murphym, a jeśli będzie potrzeba, sprawdzę to z aktami sądowymi. Bardzo dziękuję za telefon i zwrócenie nam uwagi na ewentualną dezinformację.

– Proszę bardzo.

Odkładam słuchawkę. Obracam się do Roberta.

– Zrobiłem, co mogłem, ale nie sądzę, żeby to coś dało. Straciłem zaufanie do wszelkich dużych instytucji, a AP chyba jest jedną z nich.

– Jesteś pewny, że się nie pomyliłeś, Will? Po co by to robili?

– Przecież po czymś takim ludzie przestaliby im wierzyć.

– No właśnie.

Przez resztę dnia nagrywam swoje wrażenia z ostatnich dni.

Prawdopodobnie żadne z moich dzieci ani nawet Rosemary nie będą mieli czasu, aby tego wysłuchać, ale dzięki tym taśmom może kiedyś napiszę książkę. Ta książka powoli się staje moją ostatnią deską ratunku: nie widzę już innej możliwości spełnienia prośby Berta. Jeśli ukaże się drukiem, być może uświadomi Oregończykom, ile stracili, i wciąż tracą, na tym mariażu wielkiej polityki i wielkiego biznesu. Poza tym kiedyś muszę to wreszcie z siebie wyrzucić. Tak więc grzebię to żywcem w małej, czarnej, zasilanej bateriami skrzynce. Zużywam siedem godzinnych kaset.

Kiedy kończę, ledwo mogę mówić.

Nazajutrz Robert odwozi mnie na lotnisko. Z domu wyjeżdżamy o 6.30. O tej porze nie ma jeszcze wielkiego ruchu. Rob wysadza mnie przed halą odlotów. Zgłaszam się do odprawy biletowej; cały swój bagaż zabieram jako podręczny, żeby po przylocie nie tracić już czasu. W poczekalni prawie nie ma ludzi. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego pustego lotniska. Rozglądam się wokoło.

Widzę, że w moją stronę biegnie Mona. W ręku ma gazetę.

Jej twarz rozświetla promienny, całkiem nieprawniczy uśmiech.

Całuje mnie serdecznie i podtyka mi pod nos rozłożoną gazetę.

Nagłówek brzmi:


SPRAWA KATASTROFY NA 1 – 5 POZOSTAJE NIE ROZSTRZYGNIĘTA

Associated Press

Wbrew wcześniej podawanym informacjom nie wszystkie sprawy o spowodowanie wypadku na 1 – 5 zostały załatwione na drodze ugody.

Sędzia federalny, Joseph Murphy, powiedział w poniedziałek, że jego słowa zostały błędnie przytoczone, i że nigdy nie twierdził, iż we wszystkich sprawach zawarto ugodę.

W jednej ze spraw, Williama Whartona przeciw firmie przewozowej Cuttera, nie doszło do ugody. Proces zacznie się 25 września br.

W sierpniowym wypadku zginęli czterej członkowie rodziny Whartona.

„Nie chcę żadnej ugody… Przyjechałem tutaj, ponieważ mnie szantażowano” – powiedział Wharton.

Murphy przyznał, że wie, iż Wharton podważa legalność procedur, na mocy których wszystkie pozostałe sprawy rozstrzygnięto w drodze ugody.

„Pan Wharton jest bardzo przywiązany do swoich prywatnych wyobrażeń o prawie i sprawiedliwości” – stwierdził sędzia Murphy.

Wharton, który mieszka na stałe we Francji, powiedział, że w ciągu tych czterech dni nikomu nie wolno było opuszczać sali sądowej na dłużej niż pięć minut.

„Sędzia Murphy po prostu nas uwięził. Postanowił nas przeczekać – stwierdził Wharton. – Wszystko to było bardzo przygnębiające”.

Murphy utrzymuje, że nikogo nie zmuszał do ugody. „Powiem tylko, że posiedzenie pojednawcze ma charakter czysto mediacyjny. Sąd nie może nakazać ugody. Jeśli strony się układają, to dlatego, że taka jest ich wolna i nieprzymuszona wola, a zadaniem sądu jest zagwarantowanie im prawa wyboru…” [Tylko że adwokaci bali się narazić sędziemu Murphy'emu. Nie chcieli ryzykować interesów swoich firm. Krótko mówiąc, trzymali język za zębami.]

Poza Whartonem wszyscy skarżący przystali na ugodę.

Adwokat Paula Sweglera, Henry Forcher, stwierdził, że to Jedna z najbardziej skomplikowanych spraw sądowych w dziejach Oregonu”.

Prawie wszystkie pozwy były skierowane przeciwko władzom stanowym i Paulowi Sweglerowi, farmerowi z okolic Albany, których przeciwnicy wypalania ściernisk obwiniają o spowodowanie wypadku.


Nie wierzę własnym oczom. Z wrażenia odbiera mi mowę.

Dziękuję Monie za tę wspaniałą wiadomość. Daje mi w prezencie egzemplarz gazety. Nie chce mi się tego czytać po raz drugi.

Dopiąłem swego, ale zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Padamy sobie w objęcia i całujemy się, zwyczajem francuskim, w oba policzki. Podnoszę z ziemi swoją torbę. Idąc do samolotu, oglądam się za siebie.

– Do zobaczenia we wrześniu! – krzyczy Mona.

Kiwam głową, uśmiecham się i ruszam do wyjścia.

Загрузка...