39 Spotkania w Samarze

Białe Płaszcze przy bramach nie zwróciły na Uno i Nynaeve większej uwagi niż na resztę tej nie rzednącej ludzkiej gęstwy, czyli obdarzyli ich po prostu zimnym, podejrzliwym spojrzeniem, taksującym, choć przelotnym. Tłum nie pozwalał na podjęcie innych działań i być może również ci wartownicy w zbrojach krytych łuskami. Zresztą nie istniał żaden powód, dla którego mieliby ich zatrzymać z wyjątkiem tych, które podsuwała jej wyobraźnia. Pierścień z Wielkim Wężem i ciężki sygnet Lana ukryte miała w mieszku — przez ten głęboki dekolt nie mogła ich nosić na rzemyku — ale obawiała się, że Synowie Światłości wyczują instynktownie kobietę wyszkoloną przez Wieżę. Z ulgą odetchnęła, kiedy lodowate, bezlitosne spojrzenia prześlizgnęły się obok niej.

Żołnierze zwracali na nich dwoje równie mało uwagi — kiedy znowu poprawiła szal. Gniewny wyraz na twarzy Uno sprawił być może, iż przenieśli wzrok z powrotem na Białe Płaszcze, ale ten człowiek nie miał prawa mieć gniewnej miny. To w końcu był jej problem.

Jeszcze raz poprawiając fałdy szarej wełny, zawiązała jej końce w talii. Szal podkreślał łono bardziej, niż sobie życzyła i nadal ukazywał odrobinę zagłębienia między piersiami, bardzo jednak korzystnie wpływał na samą suknię. Przynajmniej nie będzie się już musiała przejmować, że szal znowu się jej ześlizgnie z ramion. Żeby jeszcze nie było tak gorąco. Pogoda naprawdę powinna niebawem się zmienić. Nie znajdowali się aż tak daleko na południe od Dwu Rzek.

Uno teraz dla odmiany czekał cierpliwie na nią. Miała podzielone zdanie odnośnie do tego, czy to przez zwykłą uprzejmość — jego twarz wyglądała na przesadnie cierpliwą — ale ostatecznie do Samary wkroczyli razem. W sam środek chaosu.

Nad wszystkim unosił się hałaśliwy gwar, w którym nie dawało się wyłowić odrębnych dźwięków. Ludzie tłoczyli się na brukowanych ulicach, ramię w ramię, wszędzie, od krytych dachówkami tawern, po kryte strzechą stajnie, od hałaśliwych gospód z prostymi szyldami, na których widniały nazwy’ typu „Niebieski Byk” albo „Tańcząca Gęś”, po warsztaty, na szyldach których nie było słów, a tylko nóż i nożyczki tu, bela tkaniny tam, waga złotnika albo brzytwa golibrody, garnek, lampa albo but. Nynaeve zauważyła twarze blade jak u wszystkich Andoran i równie ciemne jak u Ludu Morza, jedne czyste, inne brudne, kaftany z wysokimi kołnierzami, niskimi kołnierzami, bez kołnierzy, bure i kolorowe, proste i haftowane, zniszczone i niedawno uszyte, na modłę równie często obcą, co znajomą. Jeden jegomość z ciemną. rozdwojoną brodą nosił srebrne łańcuchy na piersi prostego, niebieskiego kaftana, a dwaj inni, z włosami splecionymi w war-kocze — mężczyźni z czarnymi warkoczami sięgającymi za ramiona! — mieli maleńkie. mosiężne dzwoneczki przyszyte do czerwonych rękawów, a przy butach sięgających ud wywinięte na zewnątrz cholewy. Niezależnie od tego, z jakiego kraju przywędrowało tych dwóch, nie byli to w ciemię bici głupcy; ich ciemne oczy ściągały równie twarde i przenikliwe spojrzenia jak oko Uno, a na plecach nosili zakrzywione miecze. Mężczyzna z nagim torsem, przepasany jaskrawożółtą szarfą, o skórze barwy ciemniejszego brązu niźli postarzałe drewno i dłońmi krytymi skomplikowanymi tatuażami, musiał się wywodzić z Ludu Morza, aczkolwiek nie nosił kolczyków w uszach czy nosie.

Wśród kobiet dawała się zaobserwować podobna różnorodność: z włosami od kruczej czerni po żółć tak jasną, że aż prawie białą, splecionymi, zebranymi alba spadającymi luźno, przyciętymi na krótko albo do ramion, do pasa, w sukniach z podniszczonej wełny, gładkiego lnu alba połyskliwego jedwabiu, z kołnierzami ocierającymi podbródek koronką albo haftem i dekoltami równie głębokimi jak ten, który ona ukrywała. Zauważyła nawet kobietę z Arad Doman o miedzianej karnacji, w niemalże przezroczystej czerwonej szacie, która okrywała ją po szyję, jednocześnie nie kryjąc nic! Zastanawiała się, jak bezpieczna będzie tutaj taka kobieta po zmroku. Albo nawet w świetle dnia, skoro już o tym mowa.

Przypadkowe Białe Płaszcze i żołnierze w tej rojnej masie wyglądali na zagubionych, torowali sobie drogę z równym trudem jak inni. Wozy ciągnięte przez woły albo konie wlokły się cal po calu po krzyżujących się bez planu ulicach, tragarze przepychali lektyki przez tłumy, a co jakiś czas lakierowany powóz z zaprzęgiem czterech albo sześciu koni ozdobionych pióropuszami brnął mozolnie drogą, którą bezskutecznie usiłowali mu oczyścić stangret w liberii i strażnicy w stalowych czapach. Na każdym rogu występował żongler albo akrobata — ich umiejętności z pewnością nie mogły przysporzyć zmartwienia Thomowi albo braciom Chavana — a jak nie, to muzykanci przygrywali na fletach, cytrach albo bitternach, zawsze w towarzystwie jeszcze jakiegoś mężczyzny albo kobiety, którzy wyciągali czapkę na monety. Obszarpani żebracy przepychali się przez to wszystko, szarpiąc za rękaw i wyciągając oblepione brudem dłonie, uliczni sprzedawcy zaś nagabywali krzykiem przechodniów z tacami pełnymi wszystkiego, od szpilek przez wstążki do gruszek, zagłuszani w ogólnej wrzawie.

Odwróciła głowę w samą porę, gdy Uno wciągał ją właśnie w boczną uliczkę, gdzie ciżba była jakby rzadsza, nawet jeśli tylko przez porównanie. Zatrzymała się, by wygładzić odzienie, przekrzywione od przedzierania się przez tłum, zanim ruszyła jego śladem. Było tu również nieco ciszej. Żadnych ulicznych artystów, mniej też, handlarzy i żebraków. Żebracy trzymali się z dala od Uno, nawet kiedy cisnął kilka miedziaków czujnej parze uliczników, czemu wcale się nie dziwiła. Ten człowiek po prostu nie wyglądał na... skłonnego do okazywania miłosierdzia.

Domostwa, mimo że miały co najwyżej dwa albo trzy piętra, górowały nad tymi wąskimi przejściami, kryjąc je w cieniu. Jednak na niebie było jasno, do zmierzchu brakowało jeszcze wielu godzin. Wciąż mnóstwo czasu, by wrócić w porę na przedstawienie. O ile będzie musiała. Jeśli szczęście im dopisze, to być może przed zachodem słońca wsiądą na pokład jakiegoś statku.

Wzdrygnęła się, kiedy nagle przyłączył się do nich jeszcze jeden Shienaranin, z mieczem na plecach i kosmykiem czarnych włosów na czubku wygolonej czaszki, mężczyzna starszy od niej o zaledwie kilka lat. Uno przedstawił ich sobie zwięźle i wyjaśnił wszystko, nie zwalniając kroku.

— Oby pokój był ci łaskaw, Nynaeve — powiedział Ragan. Skóra jego ogorzałego policzka marszczyła się wokół trójkątnej, białej blizny. Twarz nawet mimo uśmiechu była surowa; zresztą nigdy nie spotkała łagodnego Shienaranina. Łagodni mężczyźni, podobnie zresztą jak łagodne kobiety, nie mogliby przeżyć na ziemiach graniczących z Ugorem.

— Pamiętam cię. Miałaś inne włosy, nieprawdaż? Nieważne. Nie bój się. Zaprowadzimy cię bezpiecznie do Masemy i wszędzie tam, gdzie zechcesz. Pamiętaj tylko, by nie wspomnieć mu o Tar Valon. — Nikt nie rzucił w ich stronę drugiego spojrzenia, ale i tak zniżył głos. — Masema jest przeświadczony, że Wieża będzie próbowała kontrolować Lorda Smoka.

Nynaeve pokręciła głową. Jeszcze jeden głupi mężczyzna, który usiłuje się nią zająć. Przynajmniej nie próbował wciągnąć jej do rozmowy; w nastroju, w jakim się znajdowała, odcięłaby się ostro, gdyby bodaj skomentował ten upał. Czuła, że twarz ma odrobinę wilgotną od potu, i nic dziwnego, skoro musiała nosić szal przy takiej pogodzie. Nagle przypomniała sobie, że jednooki mężczyzna powiedział coś w związku z opinią Ragana o jej języku. Jej zdaniem nie zrobiła nic więcej, tylko zerknęła na niego, ale Ragan zaszedł Uno od drugiej strony, jakby szukał schronienia, i obserwował ją czujnym wzrokiem. Mężczyźni!

Ulice stawały się coraz węższe i, mimo iż stojąco przy nich kamienne budynki nie malały bynajmniej, coraz częściej oglądali ich tyły oraz proste szare mury, za którymi mogły się kryć jedynie niewielkie podwórka. Na koniec skręcili w alejkę o takiej szerokości, że idąc obok siebie, mogli się w niej zmieścić tylko oni troje. Przy przeciwległym końcu stał powóz, lakierowany i pozłacany, otoczony żołnierzami w łuskowatych zbrojach. Niemal natychmiast, w połowie drogi między nią a powozem, w alejce zaroiło się od jakichś ludzi. W pstrokaciźnie kaftanów — większość ściskała pałki, włócznie albo miecze tak różnorodne jak ich odzienie. Mogła to być banda ulicznych zabijaków, ale żaden ze Shienaran nie zwolnił, więc ona też nie.

— Na ulicy od frontu roi się od tych cholernych durniów, którzy mają nadzieję na moment zobaczyć Masemę w przeklętym oknie. — Słowa Uno przeznaczone były tylko dla jej uszu. — Dlatego do środka dostać się można jedynie od tyłu.

Umilkł, kiedy doszli dostatecznie blisko, by czekający mężczyźni mogli usłyszeć.

Było wśród nich dwóch żołnierzy w stalowych hełmach z szerokim okapem i tunikach krytych łuską, z mieczami u bioder i włóczniami w dłoniach, ale to pozostali obserwowali nowo przybyłych i badali ich broń. Mieli niepokojące oczy, zbyt niecierpliwe, owładnięte gorączką. Tym razem z zadowoleniem powitałaby widok kogoś, kto by jej się tylko lubieżnie przyglądał. Tych mężczyzn nie obchodziło, czy ona jest kobietą, czy koniem.

Uno i Ragan bez słowa odpięli schowane w pochwach ostrza z pleców i podali je razem ze sztyletami mężczyźnie o krągłej twarzy, który kiedyś mógł być sklepikarzem, sądząc po kaftanie i spodniach z dobrej niebieskiej wełny. Ubranie było niegdyś porządne; teraz czyste, ale mocno znoszone i zmięte, jakby ów sypiał w nim od miesiąca. Najwyraźniej rozpoznał Shienaran i chociaż przypatrywał jej się przez chwilę ze zmarszczonym czołem, a zwłaszcza nożowi za pasem, w milczeniu wskazał skinieniem głowy wąską, drewnianą furtę osadzoną w kamiennym murze. Najbardziej w całej tej scenie zdawał się zastanawiać fakt, iż żaden z nich nie wydał ani jednego dźwięku.

Za murem znajdowało się niewielkie podwórko, na którym spomiędzy kamieni brukowych wyrastały chwasty. Wysokie, kamienne domostwo — trzy przestronne, jasnoszare piętra, z okazałymi oknami, krokwiami i zdobnymi zwieńczeniami, kryte ciemnoczerwonymi dachówkami — musiało zapewne należeć do najznamienitszych w Samarze. Kiedy brama zamknęła się za nimi, Ragan przemówił cicho.

— Zdarzały się próby zabicia Proroka.

Nynaeve dopiero po chwili zrozumiała, że on tłumaczy, dlaczego zarekwirowano im broń.

— Ale przecież wy jesteście jego przyjaciółmi — zaprotestowała. — Wszyscy razem pojechaliście za Randem do Falme. — Nie miała zamiaru nazywać go Lordem Smokiem.

— Dlatego właśnie wpuszczają nas do przeklętego środka — rzekł sucho Uno. — Mówiłem ci, że my nie widzimy wszystkiego tak... jak to widzi Prorok.

Krótka pauza i szybkie, ukradkowe spojrzenie w stronę furty, dla sprawdzenia, czy nikt nie słucha, mówiły za siebie. To był Masema, kiedyś. Uno zaś należał do ludzi, którzy z wielkim trudem okiełznywali swe języki.

— Chociaż raz uważaj, co mówisz — przykazał jej Ragan — a zapewne zdobędziemy dla ciebie pomoc, której potrzebujesz.

Przytaknęła, tak zgodnie i posłusznie jak należało — potrafiła dostrzec sensowną radę, nawet jeśli on nie miał prawa niczego jej narzucać — a on i Uno zamienili spojrzenia wyrażające zwątpienie. Miała zamiar wepchnąć tych dwóch do worka, razem z Thomem i Juilinem, i wysmagać rózgą to, co będzie wystawało.

Dom z zewnątrz wyglądał być może okazale, ale w kuchni było brudno i pusto, z wyjątkiem jednej kościstej, siwowłosej kobiety, której prosta szara suknia i biały fartuszek stanowiły jedyne czyste rzeczy, jakie przykuły wzrok, kiedy tamtędy przechodzili. Zaciskając zęby, staruszka ledwie podniosła wzrok znad małego kociołka na niewielkim ogniu, w którym mieszała zupę. Na hakach, które mogły pomieścić dwadzieścia garnków, wisiały tylko dwa poobijane, na szerokim stole zaś stała na niebieskiej tacy wyszczerbiona, gliniana misa.

Ściany za kuchnią zdobiły niezbyt okazałe gobeliny. Podczas minionego roku Nynaeve niejako wykształciła sobie oko; te sceny uczt i polowań na jelenie, niedźwiedzie i dziki były tylko dobre, nie znakomite. Pod ścianami komnat stały krzesła, stoły i komody kryte ciemnym lakierem z czerwonymi żyłkami i inkrustowane macicą perłową. Gobeliny i meble jednako pokrywał kurz, wyłożoną zaś czerwonymi i białymi płytkami posadzkę miotła liznęła ledwo ledwo. Kąty i nisze sztukaterii wysokiego sufitu dekorowały pajęczyny.

Nie napotkali po drodze innych służących — w ogóle nikogo — dopóki nie podeszli do cherlawego jegomościa, który siedział na podłodze obok otwartych drzwi, w o wiele na niego za dużym, zaplamionym kaftanie z czerwonego jedwabiu, który mocno się kłócił z brudną koszulą i podartymi wełnianymi spodniami. Jeden z jego popękanych butów miał wielką dziurę w podeszwie; z drugiego wystawał palec. Jegomość podniósł rękę i szepnął:

— Oby opromieniała was Światłość i chwała imieniu Lorda Smoka. — Powiedział to w taki sposób, że słowa zabrzmiały jak pytanie, płaczliwie wykrzywiając wąską twarz, równie brudną jak jego koszula, i, jak się okazało, następne zdania wymawiał tak samo. — Prorokowi nie wolno teraz przeszkadzać? Jest zajęty? Będziecie musieli trochę poczekać?

Uno przytaknął cierpliwie, a Ragan oparł się o ścianę; nieraz już przez coś takiego przechodzili.

Nynaeve nie miała pojęcia, czego się spodziewać po Proroku, nawet teraz, kiedy już wiedziała, kim jest, ale z pewnością nie spodziewała się brudu. Zupa pachniała kapustą i ziemniakami; raczej mało wyszukana strawa jak na człowieka, przed którym drżało całe miasto. I tylko dwóch służących, którzy wywodzić się mogli z tych najnędzniejszych szop stojących za miastem.

Cherlawy strażnik, o ile to rzeczywiście był strażnik — nie miał broni; może jemu też nie ufano — wydawał się nie żywić obiekcji, kiedy podeszła do miejsca, z którego mogła zajrzeć przez otwarte drzwi. Mężczyzna i kobieta widoczni w głębi nie mogli się bardziej różnić. Masema miał zgolony nawet czub na głowie, a jego kaftan, uszyty z brązowej wełny, był mocno wymięty, ale czysty, aczkolwiek wysokie do kolan buty były zdarte. Niezadowolone spojrzenie głęboko osadzonych oczu stale ustępowało miejsca pogardzie; trójkątna blizna na śniadym policzku stanowiła niemal lustrzane odbicie blizny Ragana, tyle że była nieco bardziej wyblakła od upływu lat i położona nieco bliżej oka. Kobieta, w eleganckim niebieskim jedwabiu haftowanym złotem, w średnim wieku, była dość urodziwa, gdyby nie za długi nos. Prosty czepek z niebieskiej siatki zbierał ciemne włosy opadające niemal do pasa, ale za to nosiła szeroki naszyjnik ze złota i ogników, z bransoletą tej samej roboty, a ponadto pierścienie z klejnotami, które zdobiły niemalże każdy jej palec. Podczas gdy Masema z obnażonymi zębami wydawał się ciągle gdzieś spieszyć, ona nosiła się ze stateczną rezerwą i gracją.

— ...tylu podąża za tobą, gdziekolwiek się nie udasz — mówiła — że porządek, jak uskrzydlony, ulatuje za mury, kiedy się zjawiasz. Ludzie nie są bezpieczni ani też ich własność...

— Lord Smok zerwał wszelkie więzi prawa, wszelkie więzi zawarte przez śmiertelnych mężczyzn i kobiety. — Głos Masemy był rozgorączkowany, pełen napięcia, ale nie złości. — Proroctwo powiada, że Lord Smok rozerwie wszystkie okowy i tak też się dzieje. Blask Lorda Smoka ochroni nas wszystkich przed Cieniem.

— Nie Cień tu zagraża, a tacy, co do cudzych sakiewek i kieszeni sięgają, albo z chęci zysku używają przemocy. Część tych, którzy podążają za tobą... wielu ich... uważa, że mogą brać od każdego wszystko, co im się żywnie podoba, nie płacąc za to.

— Na sprawiedliwość będzie czas potem, kiedy narodzimy się na nowo. Troska o sprawy tego świata jest zbędna. Ale proszę bardzo. Życzysz sobie ziemskiej sprawiedliwości... — wydął usta z pogardą — niech zatem będzie, jak oto postanawiam. Odtąd każdemu mężczyźnie, który coś ukradnie, zostanie odjęta prawa dłoń. Mężczyzna, który dokuczy kobiecie albo obrazi jej honor, względnie popełni morderstwo, zostanie powieszony. Kobieta, która ukradnie albo dopuści się mordu, zostanie wychłostana. Kara taka zostanie wymierzona pod warunkiem, że znajdzie się taki, kto wystąpi z oskarżeniem i jeśli ów skarżący znajdzie dwunastu, którzy owo oskarżenie potwierdzą. Tak postanowiłem.

— Będzie, ma się rozumieć, jako rzeczesz — wybąkała kobieta. Twarz zachowała powściągliwą dostojność, jednak z tonu głosu sądząc, była wyraźnie wstrząśnięta. Nynaeve nie miała pojęcia, jakie prawo obowiązuje w Ghealdan, ale nie wierzyła, by mogło być aż tak prymitywne. Kobieta zrobiła głęboki wdech. — Pozostaje jeszcze sprawa żywności. Coraz trudniej wyżywić takie rzesze.

— Każdy mężczyzna, kobieta lub dziecko, którzy przybyli do lorda Smoka, winni mieć pełny brzuch. Tak być musi! Gdzie da się znaleźć złoto, da się znaleźć żywność, a na świecie jest za dużo złota. Za dużo troski o złoto. — Głowa Masemy zakołysała się gniewnie. Nie z gniewu na jego rozmówczynię, lecz w ogóle. Miał taką minę, jakby szukał tych, którzy troszczyli się o złoto, by móc na nich wyładować złość. — Lord Smok się Odrodził. Cień kładzie się nad światem i tylko Lord Smok może nas uratować. Jedynie wiara w Lorda Smoka, uległość i posłuszeństwo słowu Lorda Smoka. Wszystko inne jest zbędne, nawet tam gdzie nie ma bluźnierstwa.

— Błogosławione niechaj będzie imię Lorda Smoka w Światłości. — Zabrzmiało to jak zwrot wyuczony na pamięć. — Nie jest to już sprawa tylko złota, lordzie Proroku. Znajdowanie i transport złota w dostatecznych...

— Nie jestem lordem — wtrącił znowu, teraz naprawdę rozzłoszczony. Pochylił się w stronę kobiety, ze śliną na wargach, i chociaż jej twarz nie uległa zmianie, ręce zadrgały, jakby chciały zacisnąć się na fałdach sukni. — Nie ma innego lorda prócz Lorda Smoka, w którym zamieszkuje Światłość, ja zaś jestem tylko pokornym głosem Lorda Smoka. Zapamiętaj to sobie! Bluźniercy, czy to wysoko, czy nisko postawieni, zasługują na bicz!

— Wybacz mi — wymamrotała obwieszona precjozami kobieta, rozpościerając spódnice w ukłonie właściwym dla dworu królowej. — Jest oczywiście, jak mówisz. Nie ma innego lorda prócz Lorda Smoka, a ja nie jestem nikim jak tylko jego pokornym wyznawcą... błogosławione niechaj będzie imię Lorda Smoka... który przychodzi wysłuchać mądrości i wskazówek Proroka.

Otarłszy usta wierzchem dłoni, Masema nagle ochłódł.

— Za dużo złota nosisz. Nie pozwól, by zwodziły cię na pokuszenie dobra doczesne. Złoto to nieczystość. Lord Smok jest wszystkim.

Natychmiast zaczęła zrywać z palców pierścienie; nim zdjęła drugi, cherlawy jegomość podbiegł już do jej boku, wyciągając sakiewkę z kieszeni kaftana i podsunął ją w jej stronę. Bransoleta i naszyjnik również powędrowały do sakiewki.

Nynaeve popatrzyła na Uno, unosząc brew.

— Każdy grosz idzie na biednych — wyjaśnił jej głosem tak cichym, że ledwie to dotarło do jej ucha — albo na tych, którzy znaleźli się w potrzebie. Gdyby jakiś kupiec nie oddał mu swego przeklętego domu, mieszkałby w przeklętej stajni albo w tych szałasach za miastem.

— Nawet jego pożywienie przychodzi jako datek — dodał równie cicho Ragan. — Kiedyś przynosili mu dania, które przystają królowi, dopóki się nie dowiedzieli, że on rozdaje wszystko prócz odrobiny chleba, zupy albo gulaszu. Prawie wcale nie pije już wina.

Nynaeve potrząsnęła głową. Zdawała sobie sprawę, iż jest prosty sposób na znalezienie pieniędzy dla biednych. Po prostu obrabować kogoś, kto nie jest biedny. Oczywiście ostatecznie to sprawi, że wszyscy będą biedni, ale przez jakiś czas mogło przynosić efekty. Zastanawiała się, czy Uno i Ragan ogarniają to wszystko. Ludzie, którzy twierdzili, że zbierają pieniądze, by wspomóc innych, często znajdowali sposób, by wpuścić sporo do własnej kieszeni, względnie lubili rozgłos, jaki dawało im szerzenie o tym wieści, o wiele za bardzo go lubili. Miała wyższe mniemanie v człowieku, który swobodnie wydzielał miedziaka ze swej sakiewki niż o kimś, kto siłą odbierał drugiemu złotą koronę. I wcale nie. wyższe o głupcach, którzy porzucali farmy i warsztaty, by iść za tym... za tym Prorokiem, nie mając pojęcia, skąd wezmą swój następny posiłek.

Kobieta dygnęła przed Masemą jeszcze niżej niż przedtem, szeroko rozkładając spódnice i pochylając głowę.

— Dopóki Prorok znowu nie zaszczyci mnie swym słowem i radą. Oby imię Lorda Smoka było błogosławione w Światłości.

Masema odprawił ją machnięciem ręki, już o niej częściowo zapominając. Zauważył ich w przedsionku i popatrzył na nich z wyrazem na tyle zadowolonym, na ile było stać jego skwaśniałe oblicze. Nie było ono zbyt wyraźne. Kobieta wyszła, zdając się nawet nie zauważać Nynaeve ani obu mężczyzn. Nynaeve pociągnęła nosem, kiedy cherlawy jegomość w czerwonym kaftanie zamachał z niepokojem ręką na znak, że mają wejść. Jak na kogoś, kto właśnie pozbył się na czyjeś żądanie całej biżuterii, ta kobieta zdobyła się na iście królewską postawę.

Kościsty mężczyzna umknął na swój posterunek przy drzwiach, kiedy tamci trzej podali sobie ręce zgodnie z obyczajem panującym w Ziemiach Granicznych, ściskając sobie wzajem przedramiona.

— Oby pokój był przychylny twemu mieczowi — powiedział Uno, co niczym echu powtórzył Ragan.

— Oby pokój był przychylny Lordowi Smokowi — padła odpowiedź — a jego Światłość opromieniała nas wszystkich.

Nynaeve zaparło dech. Bez wątpienia to właśnie chciał powiedzieć; Lord Smok to źródło Światłości. I on miał czelność mówić o bluźnierstwach innych!

— Czy przybyliście nareszcie do Światłości?

— Podążamy w Światłości — powiedział ostrożnie Ragan. — Jak zawsze.

Uno milczał z nieodgadnioną twarzą.

Czujna cierpliwość odegrała dziwaczne przedstawienie na cierpkich rysach Masemy.

— Nie ma innej drogi do Światłości jak tylko poprzez Lorda Smoka. Zobaczycie na końcu i drogę, i prawdę, bowiem wyście widzieli Lorda Smoka, a tylko ci, których dusze pochłonął Cień, mogą zobaczyć i nie uwierzyć. Wy tacy nie jesteście. Wy uwierzycie.

Mimo upału i wełnianego szala na ramiona Nynaeve wypełzła gęsia skórka. Głos tego człowieka przepełniała absolutna pewność, a z tak bliska widziała w jego niemalże czarnych oczach błysk, który graniczył z szaleństwem. Omiótł ją tymi oczyma, a ona usztywniła kolana. Przy nim najbardziej wściekły Biały Płaszcz, jakiego kiedykolwiek widziała, wydawał się wcieleniem łagodności. Tamci jegomoście w alejce stanowili jedynie nędzną imitację ich władyki.

— A ty, kobieto? Czy jesteś gotowa dojść do Światłości Lorda Smoka, wyrzekając się grzechu i cielesności?

— Podążam w Światłości najlepiej, jak potrafię. — Zirytowała się, gdy do niej dotarło, że przemawia równie ostrożnie jak Ragan. Grzech? Za kogo on się uważa?

— Zanadto troszczysz się o swe ciało. — Masema miażdżył ją wzrokiem, którym omiatał czerwoną suknię i szal ciasno udrapowany wokół kibici.

— A cóż to niby ma znaczyć?

Oko Uno rozszerzyło się ze zdumienia, zaś Ragan wykonywał nieznaczne, uciszające gesty, ona jednak prędzej by zapewne pofrunęła, zamiast umilknąć.

— Uważasz, że masz prawo mówić mi, jak mam się ubierać? — Zanim do niej dotarło, co robi, odwiązała szal i zapętliła go na łokciach; zresztą i tak było tam doprawdy zbyt gorąco. — Żaden człowiek nie ma takiego prawa, arii względem mnie, ani względem żadnej innej kobiety! Nawet jeśli zachce mi się chodzić nago, to tobie nic do tego!

Masema przez chwilę kontemplował jej łono — w głęboko osadzonych oczach nie rozbłysł nawet ślad podziwu, jedynie cierpka pogarda — po czym przeniósł wzrok na jej twarz. Oczy Uno, to prawdziwe i to namalowane, znakomicie się upodobniły, wpatrzone groźnie w nie wiadomo co, Ragan zaś skrzywił się, zapewne mrucząc coś sam do siebie.

Nynaeve z trudem przełknęła ślinę. To tyle z trzymaniem języka na wodzy. Być może po raz pierwszy w życiu prawdziwie żałowała, że powiedziała, co myśli, nie myśląc pierwej. Jeśli ten człowiek mógł wydać rozkaz, by komuś innemu ucięto ręce, skoro mógł rozkazywać, by wieszano ludzi, urządzając im parodię procesu, to do czego on nie był władny? Poczuła, że jest tak zła, że mogłaby przenosić.

Ale gdyby to zrobiła... Jeśli Moghedien albo Czarne siostry były w Samarze...

„Ale jeśli nie przeniosę...!”

Bardzo chciała znowu otulić się szalem, aż po samą szyję. Ale nie teraz, kiedy on się na nią gapi. Coś w zakamarku umysłu ostrzegało ją krzykiem, żeby nie zachowywała się jak skończona wełnianogłowa idiotka — tylko mężczyźni pozwalają, by pycha paraliżowała im rozum — ale mimo iż nie mogła przestać przełykać śliny, butnie sparowała spojrzenie Masemy.

Prorok szyderczo wykrzywił usta.

— Takie ubiory nosi się wyłącznie po to, by kusić mężczyzn. — Nie umiała zrozumieć, jak jego głos może być taki żarliwy i jednocześnie lodowaty. — Myśli o ciele odciągają umysł od Lorda Smoka i Światłości. Zastanawiam się, czy nie zabronić noszenia sukien, które rozpraszają oczy i umysły mężczyzn. Niechaj kobiety, które marnują czas na kuszenie mężczyzn, a także mężczyźni, którzy kuszą kobiety, będą chłostani tak długo, aż nie pojmą, że radość znaleźć można jedynie w doskonałej kontemplacji Lorda Smoka i Światłości.

Właściwie to już wcale na nią nie patrzył. To ponure, płonące spojrzenie przezierało ją na wskroś, wbite w coś odległego.

— Niechaj tawerny i wszystkie lokale, w których sprzedają mocne napitki oraz wszelkie miejsca, które odciągają umysły ludzi od tejże doskonałej kontemplacji, zostaną zamknięte i zrównane z ziemią. W swoich grzesznych latach częsta bywałem w takich przybytkach, ale teraz z całego serca żałuję, jako że każdy winien okazać skruchę za swe nieprawości. Jest tylko Lord Smok i Światłość! Wszystko inne jest złudzeniem, sidłami zastawionymi przez Cień!

— To jest Nynaeve al’Meara — rzekł szybko Uno. kiedy Masema po raz pierwszy urwał dla zaczerpnięcia oddechu. -Z Pola Emonda, w Dwu Rzekach, skąd pochodzi Lord Smok.

Głowa Masemy powoli odwróciła się w stronę jednookiego mężczyzny, a ona pospiesznie skorzystała z okazji, by poprawić szal, tak jak go nosiła przedtem.

— Była w Fal Dara razem z Lordem Smokiem, a także w Falme. Lord Smok wyratował ją w Falme. Dla Lorda Smoka jest równie bliska jak własna matka.

Innym razem powiedziałaby mu kilka starannie dobranych słów i być może dobrze wytargała za ucho. Rand wcale jej nie wyratował — a w każdym razie nie tak to wyglądało — a ona była zaledwie kilka lat odeń starsza. Matka, też coś! Masema odwrócił się do niej z powrotem. Zapalczywe światło, które płonęło przedtem w jego oczach, było niczym w porównaniu z tym, które płonęło teraz. Te oczy niemalże się jarzyły.

— Nynaeve. Tak. — Jego głos stężał. — Tak! Pamiętam twoje imię i twoją twarz. Btogosławionaś ty między niewiastami, Nynaeve al’Meara, mniej tylko od błogosławionej matki samego Lorda Smoka, wyście bowiem patrzyły na dorastanie Lorda Smoka. Ty doglądałaś Lorda Smoka, kiedy był jeszcze dziecięciem. — Chwycił ją za ręce, upijając w nie boleśnie twarde palce. ale wydawał się tego nie zauważać. — Ty opowiesz rzeszom a chłopięcych latach Lorda Smoka, o jego pierwszych słowach mądrości, o cudach, jakie mu towarzyszyły. Światłość sama zesłała cię tutaj, abyś służyła Lordowi Smokowi.

Nie była dokładnie pewna, co powiedzieć. Aż tak wielu cudów w obecności Randa to ona nie widziała. Słyszała wprawdzie o różnych rzeczach, które miały miejsce w Łzie, ale zdarzenia, które powodowali ta’veren, raczej nie zasługiwały na miano cudów. Naprawdę nie. Nawet to, co się zdarzyło w Falme, miało racjonalne wyjaśnienie. W pewnym sensie. A co do słów mądrości, ta pierwsze, jakie z jego ust usłyszała, to była żarliwa obietnica, że już nigdy nie będzie w nikogo rzucał kamieniami, złażona, kiedy dała mu porządnego klapsa w dolną część jego młodych pleców. Nie uważała, by od tego czasu słyszała jeszcze jakieś słowo, które nazwałaby mądrym. A w każdym razie nawet gdyby Rand udzielał jakichś mądrych rad od kołyski, nawet gdyby nocami pojawiały się komety, a za dnia na niebie jakieś wizje, to i tak nie zostanie z tym szaleńcem.

— Muszę się wyprawić w dół rzeki — odparła ostrożnie. — Żeby przyłączyć się do niego. Do Lorda Smoka.

Ten przydomek warzył się jej na języku niczym mleko, i to tak szybko po tym, jak złożyła sobie obietnicę, ale najwyraźniej Rand w związku z Prorokiem nigdy nie bywał określany jako po prostu „on”.

„Jestem tylko rozsądna. To wszystko”.

„Mężczyzna jest dębem, kobieta wierzbą”, głosiło przysłowie. Dąb opierał się wiatrowi i dlatego się łamał, zaś wierzba gięła się, kiedy było trzeba i dzięki temu mogła ocaleć. Co wcale nie znaczyło, że Nynaeve lubiła się giąć.

— On... Lord Smok... jest w Łzie. Lord Smok wezwał mnie tam.

— W Łzie. — Masema odjął ręce, a ona ukradkiem roztarła ramiona. Wcale jednak nie musiała tego ukrywać; znowu patrzył na coś poza zasięgiem jej wzroku. — Tak, słyszałem o tym.

Znowu zwracał się do tego czegoś poza zasięgiem wzroku, a może najzwyczajniej do siebie.

— Kiedy Amadicia opowie się po stronie Lorda Smoka, tak jak to uczyniło Ghealdan, poprowadzę ludzi do Łzy, by skąpać ich w świetlistości Lorda Smoka. Wyślę uczniów, by nieśli słowo Lorda Smoka po całym Tarabonie i Arad Doman, do Saldaei, Kandoru i Ziem Granicznych, do Andoru i poprowadzę ludzi, by uklękli u stóp Lorda Smoka.

— Mądry plan... hm... o Proroku Lorda Smoka. — O głupszym planie w życiu nie słyszała. Co wcale nie znaczyło, że się nie powiedzie. Z jakiegoś niewiadomego powodu głupie plany często się udawały. Może nawet Randowi by się spodobało, gdyby ci wszyscy ludzie klękali przed nim, jeśli był chociaż tylko w połowie tak arogancki, jak twierdziła Egwene. — Ale my... ja nie mogę czekać. Zostałam wezwana, a kiedy Lord Smok wzywa, zwykli śmiertelnicy muszą być posłuszni.

Któregoś dnia znajdzie sposobność, by wytargać Randa za uszy za to, że musi to robić!

— Muszę znaleźć statek, który płynie w dół rzeki.

Masema wpatrywał się w nią tak długo, że aż zaczęła się robić nerwowa. Pot spływał jej po plecach i między piersiami, a było to tylko częściowo spowodowane upałem. Pod wpływem tego spojrzenia Moghedien by się spociła.

W końcu skinął głową, a fanatyczny ogień przygasł, ustępując miejsca zwykłemu kwaśnemu grymasowi.

— Tak — westchnął. — Jeśli zostałaś wezwana, to musisz jechać. Jedź ze Światłością i w Światłości. Ubieraj się bardziej stosownie... ci, którzy są blisko Lorda Smoka, winni być cnotliwsi od innych... i medytuj nad Lordem Smokiem i jego Światłością.

— A statek? — nalegała Nynaeve. — Ty na pewno zawsze wiesz, jak jakiś statek przypływa do Samary lub jakiejś nadrzecznej wioski. Gdybyś mi tylko powiedział, gdzie go szukać, to moja podróż byłaby znacznie... szybsza. — Chciała powiedzieć „łatwiejsza”, ale nie sądziła, by takie sprawy miały jakieś większe znaczenie dla Masemy.

— Mnie takie sprawy nie interesują — odparł z rozdrażnieniem. — Ale masz rację. Kiedy Lord Smok rozkazuje, musisz się stawić na godzinę. Popytam. Jeśli da się znaleźć jakiś statek, to ktoś mi o nim w końcu powie.

Przeniósł wzrok na dwóch mężczyzn.

— Macie dopilnować, by ona do tego czasu była bezpieczna. Jeśli uparcie będzie się ubierała w taki sposób, to przyciągnie mężczyzn o nikczemnych myślach. Należy ją chronić, niczym niesforne dziecko, dopóki nie złączy się na powrót z Lordem Smokiem.

Nynaeve ugryzła się w język. Wierzba, nie dąb, kiedy potrzebna jest wierzba. Udało jej się zamaskować irytację uśmiechem, który musiał przekazywać całą wdzięczność, jakiej mógł sobie życzyć taki idiota. Tyle, że niebezpieczny idiota. Należy to sobie zapamiętać.

Uno i Ragan pożegnali się szybko, po raz kolejny ściskając się z nim za przedramiona i pospiesznie ją wyprowadzili, otaczając z dwu stron. jakby z jakiegoś powodu uważali, że trzeba ją natychmiast zabrać od Masemy. Nie dotarli jeszcze do drzwi, gdy Masema jakby zapomniał już o nich; patrzył krzywo na cherlawego sługę, czekającego obok osobnika w farmerskim kaftanie, który międlił czapkę w grubych dłoniach, ze strachem odmalowanym na szerokiej twarzy.

Nie powiedziała ani słowa, kiedy wracali tą samą drogą przez kuchnię, gdzie siwowłosa kobieta nadal zaciskała zęby i mieszała zupę, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszała. Dopóki nie odzyskali broni, Nynaeve pilnie strzegła języka i strzegła go nadal, dopóki nie skręcili z alejki w coś, co szerokością zasługiwało na miano ulicy. Potem natarła na nich, na przemian grożąc obu palcem pod nosem.

— Jak śmialiście tak mnie stamtąd wywlec!

Mijający ich ludzie uśmiechali się — mężczyźni ze współczuciem, kobiety ze zrozumieniem — mimo iż nikt nie mógł mieć pojęcia, za co ona tak ich beszta.

— Jeszcze pięć minut. a zmusiłabym go, żeby jeszcze dzisiaj znalazł dla mnie statek! Jeśli jeszcze raz znowu tkniecie mnie choćby palcem...

Uno parsknął tak głośno, że urwała, wzdrygając się.

— Jeszcze pięć przeklętych minut, a Masema tknąłby cię cholernym palcem. Albo raczej powiedziałby, że ktoś ma to zrobić i potem ktoś przeklęty by to zrobił! Kiedy on mówi, że coś ma zostać zrobione, zawsze pojawia się pięćdziesiąt przeklętych palców albo i sto, nawet przeklętych tysiąc, jeśli trzeba wykonać jego rozkaz!

Pomaszerował w dół ulicy, z Raganem u boku, a ona musiała albo iść za nimi, albo zostać. Uno dawał długie kroki, jakby wiedział, że i tak powlecze się w ślad. Omal nie poszła w przeciwną stronę, żeby mu tylko udowodnić, że jest inaczej. Pójście za nim nie miało nic wspólnego z obawą przed zgubieniem się w tym wściekłym labiryncie ulic. Umiałaby sama znaleźć drogę do wyjścia. Prędzej lub później.

— On kazał wychłostać przeklętego Lorda Królewskiej Rady Najwyższej..— wychłostać!... za połowę tej pasji, jaką ty miałaś w głosie — warknął jednooki mężczyzna. — Pogarda dla słowa Lorda Smoka, tak to nazwał. Pokój! To pytanie o jego cholerne prawo do komentowania twojego przeklętego ubrania! Potem przez kilka minut szło ci nawet nieźle, ale na koniec widziałem twoją minę. Byłaś gotowa znowu na niego wsiąść. Gorzej mogłaś postąpić tylko przez nazwanie przeklętego Lorda Smoka po imieniu. On to nazywa bluźnierstwem. Czyli jakbyś wzywała przeklętego Czarnego.

Kosmyk na czubku głowy Ragana zakołysał się, kiedy ten mu przytaknął.

— Pamiętasz lady Baelome, Uno? Zaraz po tym, jak przywędrowały pierwsze pogłoski z Łzy odnośnie Lorda Smoka, ona powiedziała coś na temat „tego Randa al’Thora”. To doszło do Masemy, a ten zażądał topora i pniaka, nie zatrzymując się nawet dla zaczerpnięcia oddechu.

— Kazał kogoś za to ściąć? — spytała z niedowierzaniem.

— Nie — mruknął z obrzydzeniem Uno. — Ale tylko dzęki temu, że ta kobieta tarzała się po cholernej ziemi, kiedy do niej dotarło, że ten przeklęty mówi o tym poważnie. Została wywleczona z domu i przytroczona za przeklęte nadgarstki do tyłu własnego powozu, a potem chłostano ją przez całą długość tej cholernej wsi, w której wtedy się zatrzymaliśmy. Jej własna, przeklęta świta stała jak banda wieśniaków z owczymi bebechami i tylko na to patrzyła.

— Kiedy już było po wszystkim — dodał Ragan — dziękowała Masemie za jego miłosierdzie, tak samo jak lord Aleshin. — Przybrał zanadto dosadny ton jak na jej gust; prawił jej morały i spodziewał się, że ona to zaakceptuje. — Oni wykazali się rozsądkiem, Nynaeve. Ich głowy byłyby pierwsze, które on nadzieje na pal. Twoja byłaby ostatnia. I nasze razem z nią, za to, że próbowaliśmy pomóc. Masema nie ma faworytów.

Wciągnęła oddech. W jaki sposób Masema doszedł do takiej władzy? I to władzy, która najwyraźniej nie obejmowała wyłącznie jego wyznawców. Ale z kolei nie było powodu, dla którego lordowie albo damy nie mogli być takimi samymi durniami jak byle farmer; zdarzało się, jej zdaniem, wśród nich wielu jeszcze większych. Tamta idiotka z pierścieniami z pewnością była arystokratką; kupczynie nie nosiły ogników. Ale przecież w Ghealdan musiało obowiązywać jakieś prawo, działały chyba sądy i sędziowie. A gdzie królowa albo król? Nie mogła sobie przypomnieć, czy w Ghealdan w ogóle ktoś taki panuje. W Dwu Rzekach niewiele wiedziano o królach czy królowych, ale przecież do tego oni są, oni, lordowie i lady; to oni pilnują, by przestrzegano sprawiedliwości. Ale koniec końców, to nie jej sprawa, co robi tutaj Masema. Ma ważniejsze problemy, niźli przejmowanie się bandą imbecyli, którzy pozwalają, by tratował ich szaleniec.

A jednak ciekawość kazała jej zapytać:

— Czy on naprawdę zamierza przeszkodzić mężczyznom i kobietom, by na siebie patrzyli? Co jego zdaniem się stanie, jeśli nie będzie małżeństw, dzieci? Czy on potem zabroni ludziom uprawiania roli, tkania albo szycia butów, żeby dzięki temu mogli rozmyślać o Randzie al’Thorze? — Specjalnie wymówiła to imię z naciskiem. Ci dwaj stale nazywali go „Lordem Smokiem”, bez zastanowienia, zupełnie tak jak Masema. — Powiem wam. Jeśli on spróbuje nakazać kobietom, jak mają się ubierać, to zapoczątkuje zamieszki. Przeciwko sobie.

W Samarze musiało istnieć coś takiego jak Koło Kobiet — Koła Kobiet istniały prawie wszędzie, nawet jeśli nazywały się inaczej, nawet jeśli nie stanowiły żadnej formalnej organizacji; były po prostu takie sprawy, do pilnowania których mężczyznom brakowało rozumu — które z pewnością mogło i istotnie beształo kobiety za noszenie niestosownych ubrań, ale to nie to samo co mężczyzna maczający w tym swój palec. Kobiety nie mieszały się do męskich spraw — no w każdym razie, nie bardziej niż to było konieczne — więc i mężczyźni nie powinni się mieszać do spraw kobiet.

— I spodziewam się, że mężczyźni nie zareagują lepiej, jeśli on spróbuje zamykać tawerny i temu podobne przybytki. W życiu nie poznałam mężczyzny, który nie zapłakałby się na śmierć, gdyby co jakiś czas nie mógł wetknąć nosa w kufel.

— Może to zrobi — rzekł Ragan — a może nie. Czasami wydaje różne rozkazy i zapomina o nich albo odkłada ich wykonanie na potem, bo wyniknie coś ważniejszego. Byłabyś zdumiona — dodał oschle — co jego wyznawcy akceptują od niego bez słowa skargi.

Zauważyła, że on i Uno zaszli ją z dwóch stron i czujnie obserwowali innych ludzi na ulicy. Nawet dla niej ci dwaj sprawiali wrażenie gotowych do dobycia mieczy w mgnieniu oka. Jeśli rzeczywiście zamierzali wypełnić instrukcje Masemy, to czekała ich niespodzianka.

— On nie jest przeciwny przeklętemu małżeństwu — warknął Uno, wpatrując się tak twardo w sprzedawcę mięsnych placków, które tamten niósł na tacy, że ów odwrócił się i uciekł, nie biorąc monet od dwóch kobiet trzymających już placki w dłoniach. — Masz szczęście, że on nie przypomniał sobie, że ty nie masz męża, bo inaczej mógłby cię wysłać do Lorda Smoka jako kobietę już zamężną. Bywa, że wybiera trzystu albo czterystu nieżonatych mężczyzn i tyleż samo kobiet, po czym żeni ich. Większość nigdy wcześniej nie widziała się wzajem aż do dnia ślubu. Skoro ci przeklęci śmieciarze o gołębich bebechach nie skarżą się na to, to czy naprawdę sądzisz, że otworzą cholerne usta na temat tawern?

Ragan mruknął coś pod nosem, ale pochwyciła dość, by zmrużyć oczy.

— Człek nawet nie wie, jakie ma szczęście.

To właśnie powiedział. Nawet nie zauważył jej groźnego spojrzenia. Za bardzo był zajęty lustrowaniem ulicy, pilnowaniem, by ktoś jej nie porwał niczym prosiaka w worku. Poczuła pokusę, by zdjąć szal i odrzucić go. Wyraźnie też nie słyszał, jak pociągnęła nosem. Mężczyźni potrafią być bezlitośnie ślepi i głusi, jeśli tak im się akurat podoba.

— Przynajmniej nie próbował ukraść mi biżuterii — zauważyła. — Kim była ta głupia kobieta, która oddała mu swoje kosztowności? — Nie mogła mieć zbyt wiele rozumu, jeśli przystała do wyznawców Masemy.

— To była Alliandre — wyjaśnił Uno — Błogosławiona w Światłości, Królowa przeklętego Ghealdan. Ma jeszcze kilkanaście innych tytułów, zgodnie z tym waszym południowym upodobaniem do ich piętrzenia.

Nynaeve zaryła palcem od nogi w kamień brukowy i omal nie upadła.

— A więc on to właśnie tak robi! — wykrzyknęła, odtrącając ich usłużne ręce. — Jeśli jakaś kobieta jest tak głupia, że go słucha, to nic dziwnego, że on potem robi to, co mu się zachce.

— Wcale nie taka głupia — odparł ostro Uno, błyskając w jej stronę krzywym spojrzeniem, zanim na nowo podjął obserwowanie ulicy. — To mądra kobieta. Kiedy nagłe stwierdzisz, żeś dosiadła cholernego dzikiego konia, to lepiej jedź tam, dokąd ten przeklęty galopuje, jeśli jesteś dość sprytna, by pamiętać o wylewaniu wody ze swego cholernego buta. Myślisz, że ona jest głupia, bo Masema zabrał jej pierścienie? Ona jest dość sprytna, by wiedzieć, że on może zażądać jeszcze więcej, jeśli przestanie wkładać biżuterię, kiedy do niego przychodzi. Za pierwszym razem to on udał się do niej... od tamtego czasu zawsze jest na odwrót... i zabrał jej wszystkie pierścienie z przeklętych palców. We włosach miała sznury pereł; pozrywał te sznury, kiedy je wyciągał. Wszystkie dwórki padły na kolana, żeby zebrać przeklęte perły z podłogi. Sama Alliandre zebrała nawet kilka.

— Mnie się to wcale nie wydaje takie mądre — upierała się. — To brzmi jak tchórzostwo.

„A czyje kolana się trzęsły pod wpływem jego spojrzenia? — zapytał jakiś głos w jej głowie. — Kto się tak głupio pocił?”

Przynajmniej jakoś stawiła mu czoło.

„Zrobiłam to. Uginanie się jak wierzba to nie to samo, co krycie się jak mysz”.

— To ona jest królową czy nie?

Obaj wymienili zirytowane spojrzenia, a Ragan powiedział cicho:

— Ty nic nie rozumiesz, Nynaeve. Alliandre jest czwarta, która zasiada na Błogosławionym Przez Światłość Tronie, odkąd przybyliśmy do Ghealdan, a to zaledwie pół roku. Johanin nosił koronę, kiedy Masema zaczął przyciągać tłumy, ale on uważał Masemę za nieszkodliwego szaleńca i nie zrobił nic, kiedy tłumy jęły się rozrastać i jego arystokraci powiedzieli, że ma położyć temu kres. Johanin zginął w wypadku na polowaniu...

— Wypadek na polowaniu! — wtrącił Uno, szyderczo się uśmiechając. Jakiś sprzedawca, który przypadkiem na niego spojrzał, upuścił tacę ze szpilkami i igłami. — Dopóki nie poznał osobiście cholernego końca przeklętej włóczni na dziki. Przeklęci południowcy i ich przeklęta Gra Domów.

— I sukcesję przejęła Ellizelle — podjął temat Ragan. — Kazała wojsku rozpędzić tłumy, aż wreszcie rozgorzała bitwa, w wyniku której to wojsko było ścigane.

— Kiepskie wytłumaczenie dla przeklętych żołnierzy — mruknął Uno.

Postanowiła, że znowu z nim porozmawia na temat jego języka.

Ragan przytaknął i ciągnął dalej.

— Powiadają, że Ellizelle zażyła potem truciznę, ale nieważne, jak umarła, zastąpiła ją Teresia, która utrzymała się na tronie całe dziesięć dni po swej koronacji, dopóki nie skorzystała z szansy posłania dwóch tysięcy żołnierzy przeciwko dziesięciu tysiącom ludzi, którzy zebrali się pod Jehannah, by wysłuchać Masemy. Kiedy jej żołnierze zostali przepędzeni, abdykowała i poślubiła bogatego kupca.

Nynaeve popatrzyła na niego z niedowierzaniem, na co Uno parsknął.

— Tak powiadają — utrzymywał młodszy mężczyzna. — Oczywiście na tej ziemi poślubienie człowieka z gminu oznacza wyzbycie się wszelkich roszczeń do tronu na zawsze i cokolwiek Beron Goraed myśli o posiadaniu pięknej młodej żony z królewską krwią, z tego, co mi wiadomo, wczesnym rankiem wywlekło go z łóżka kilku członków świty Alliandre i zawlokło do pałacu Jheda na ślub. Teresia udała się do majątku męża, a tymczasem Alliandre została koronowana, wszystko to przed wschodem słońca, a potem nowa królowa wezwała Masemę do pałacu, by mu powiedzieć, że już nie będzie nękany. Wezwała go po dwóch tygodniach. Nie wiem, czy ona naprawdę wierzy, że on naucza, ale wiem, że przejęła tron kraju znajdującego się na skraju wojny domowej, z Białymi Płaszczami gotowymi wkroczyć lada chwila, i powstrzymała wybuch wojny w jedyny sposób, na jaki ją było stać. To mądra królowa i człowiek, który jej służy, powinien być z tego dumny, mimo że ona pochodzi z południa.

Nynaeve otworzyła usta i zapomniała, co chciała powiedzieć, Uno bowiem zdawkowym tonem rzekł:

— Idzie za nami jakiś przeklęty Biały Płaszcz. Nie oglądaj się, kobieto. Masz chyba więcej przeklętego rozumu.

Kark jej zesztywniał z wysiłku, jaki wkładała w patrzenie przed siebie, na plecach czuła ciarki.

— Skręć w najbliższą ulicę, Uno.

— To nas odwiedzie od głównych ulic i przeklętych bram. W cholernym tłumie moglibyśmy go zgubić.

— Skręć! — Wolno wciągnęła powietrze, starając się, by jej głos brzmiał mniej piskliwie. — Ja go muszę obejrzeć.

Uno spojrzał na nią tak zapalczywie, że ludzie ustąpili im z drogi w odległości dziesięciu kroków, ale ostatecznie skręcili w najbliższą wąską uliczkę. Nieznacznie obróciła głowę, kiedy skręcali, tyle tylko by móc spojrzeć kątem oka na śledzącego ich mężczyznę, zanim widok przesłoniła im niewielka kamienna tawerna. Śnieżnobiały płaszcz z promienistym słońcem wyróżniał się w rzadkim tłumie. Nie mogło być pomyłki co do tej urodziwej twarzy, twarzy, którą spodziewała się zobaczyć. Żaden inny Biały Płaszcz oprócz Galada nie miał najmniejszego powodu jej śledzić, a już z pewnością nie Uno czy Ragana.

Загрузка...