39. Wizyta Verin Sedai.

– Nigdy nie trzymałaś w dłoni Różdżki Przysiąg – rzuciła oskarżycielsko Egwene, wciąż stojąc jak wmurowana przy szafce. Verin trwała przycupnięta na krawędzi łóżka i jak wcześniej spokojnie popijała herbatę. Jej dość przysadzista figura ustrojona była w prostą brązową suknię dostojnie wyciętą z przodu, zaś w talii spiętą szerokim skórzanym paskiem. Miała spódnicę do konnej jazdy, a wnioskując z wyzierających spod nich brudnych butów, przed chwilą musiała przybyć do Białej Wieży.

– Nie bądź głupia. – Verin odgarnęła z twarzy niesforny pukiel włosów, który wymsknął się z koczku; wśród ciemnych włosów zalśniło pasmo siwizny. – Dziecko, trzymałam w dłoni Różdżkę Przysiąg i wypowiadałam rotę, zanim jeszcze twoja babcia przyszła na świat.

– Więc w jakiś sposób uwolniłaś się od Przysiąg – powtórzyła Egwene. To było możliwe, w końcu Yukiri, Saerin i pozostałe z ich gromadki zdejmowały normalne przysięgi z kobiet i zastępowały je swoimi.

– Cóż, można tak powiedzieć – zgodziła się Verin, charakterystycznym dla siebie ciepłym, macierzyńskim głosem.

– Nie ufam ci – słowa jakby kierowane własną wolą wyrwały się z ust Egwene. – Myślę, że nigdy nie ufałam.

– Bardzo roztropnie – przyznała Verin, upijając łyk herbaty. Egwene nie potrafiła po woni rozpoznać gatunku. – W końcu jestem, było nie było, Czarną Ajah.

Egwene poczuła przeszywający ją zimny dreszcz niczym lodowy sopel, którym ktoś przebił ją na skroś przez plecy. Czarna Ajah! Verin była Czarną. Światłości!

Odruchowo sięgnęła po Jedyną Moc. Lecz, rzecz jasna, wypity przed chwilą widłokorzeń sprawił, że jej zamiary spełzły na niczym. A na dodatek sama go zażądała! Światłości, czy już zupełnie postradała zmysły? Skutkiem odniesionego triumfu stała się tak pewna siebie i swojej siły, że nie przewidziała, iż może natknąć się na Czarną siostrę. Jednak któż mógłby w ogóle przewidzieć coś takiego? Wchodzi do swojego pokoju, a tu Czarna siedzi spokojnie na łóżku, popija herbatę i patrzy oczami, które zawsze zdawały się skrywać nieco zbyt wielką wiedzę. Jaką lepiej przywdziać maskę niż dobrotliwe oblicze skromnej Brązowej siostry, konsekwentnie lekceważonej przez pozostałe dla jej roztargnionego, uczonego obejścia?

– Hmm, naprawdę dobra herbata – powiedziała Verin, przerywając rozmyślania Egwene. – Podziękuj Laras, gdy ją spotkasz. Obiecała wprawdzie, że znajdzie dla mnie trochę niezepsutego liścia, jednak jakoś nie potrafiłam jej uwierzyć. Takie czasy, że niełatwo o zaufanie, nieprawdaż?

– Co takiego, Laras też jest Sprzymierzeńcem Ciemności? – wyrwało się Egwene.

– Na niebiosa, nie – zaprotestowała Verin. – Pod wieloma względami Laras może cię jeszcze zaskoczyć, ale Sprzymierzeńcem Ciemności nie jest. Prędzej jakiś Biały Płaszcz ożeni się z Aes Sedai, niż ona uklęknie przed Wielkim Władcą. Nadzwyczajna kobieta. I, jak się okazuje, obdarzona nadzwyczaj wyrafinowanym smakiem, przynajmniej jeśli chodzi o herbatę.

– Co masz zamiar ze mną zrobić? – zapytała Egwene, z całej siły starając się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. Gdyby Verin chciała ją zabić, zapewne już by to zrobiła. Więc prawdopodobnie miała wobec niej inne plany, a w planach tych Egwene może znaleźć szansę dla siebie. Szansę na ucieczkę, szansę, by wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Światłości, ależ sobie zły wybrała moment!

– Cóż – odparła Verin – w pierwszej kolejności proszę cię, żebyś usiadła. Zaproponowałabym ci herbaty, jednak wątpię, abyś chciała pić z mojego dzbanka.

„Myśl, Egwene!” – napominała się gorączkowo. Wołanie o pomoc na nic się nie zda, usłyszą ją zapewne tylko nowicjuszki, ponieważ Czerwone strażniczki już dawno odeszły. I akurat teraz musiała zostać sama! Nigdy nie sądziła, że zatęskni za obecnością swojej eskorty.

Tak czy siak, jeżeli zacznie krzyczeć, Verin z pewnością natychmiast zaknebluje ją strumieniem Powietrza. I jeśli nawet któraś z nowicjuszek usłyszy, po prostu przybiegnie, żeby sprawdzić, co się stało – a wtedy i ona wpadnie w sidła Verin. Egwene przyciągnęła więc tylko jedyny w pokoju stołek i usiadła na nim, sadowiąc obolałe pośladki na twardym drewnie.

W maleńkim pokoju zapanowały na moment cisza i spokój. Wnętrze zdało jej się nagle obce i puste – w końcu od czterech dni nikt w nim nie mieszkał. ! tylko myśli Egwene biegły szaleńczo, szukając drogi ucieczki.

– Muszę ci pogratulować tego, co tu zdziałałaś, Egwene – podjęła Verin. – Przyglądam się od jakiegoś czasu tym głupstwom, o które wadzą się frakcje Aes Sedai, i postanowiłam nie angażować się osobiście. Za znacznie ważniejsze uznałam swoje badania i nadzór nad młodym al’Thorem. Muszę przyznać, że chłopak ma temperament. Martwię się o niego. Nie jestem pewna, czy zdaje sobie sprawę, jakimi ścieżkami podążają zamiary Wielkiego Władcy. Nie całe zło jest tak… jednoznaczne jak Wybrani. Przeklęci, jak ich nazywacie.

– Jednoznaczne? – powtórzyła tępo Egwene. – Przeklęci?

– Cóż, w porównaniu z innym. – Verin uśmiechnęła się i przez chwilę grzała dłonie o filiżankę z herbatą. – Wybrani są jak gromadka kłócących się dzieci, z których każde stara się krzyczeć najgłośniej, żeby zwrócić uwagę ojca. Nietrudno domyślić się, o co im chodzi: o władzę nad innymi dziećmi, dowód, że są najważniejsze. Przekonałam się, że to nie inteligencja, zręczność i talent czynią kogoś Wybranym, choć oczywiście te rzeczy też są istotne. Nie, moim zdaniem Wielki Władca u swoich przywódców ceni przede wszystkim jedną cechę: egoizm.

Egwene zmarszczyła brwi. To się działo naprawdę? Siedziały sobie i spokojnie plotkowały o Przeklętych?

– Dlaczego?

– Dzięki temu są przewidywalni. Narzędzie, na którym można polegać, o którym się wie, że zawsze funkcjonować będzie w ten sam sposób, jest bardziej przydatne niż narzędzie, którego nie rozumiesz do końca. A może dlatego, że z nieustannej walki między nimi cało wychodzą tylko najsilniejsi. Szczerze mówiąc, nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Wybrani są przewidywalni, ale o Wielkim Władcy można powiedzieć wszystko, tylko nie to. Choć badaniom nad jego osobą poświęciłam dziesięciolecia, nie mam tak naprawdę pojęcia ani czego chce, ani dlaczego. Choć wiem tyle, że ta bitwa nie rozegra się w taki sposób, jak to się al’Thorowi wydaje.

– A co ja mam z tym wspólnego? – spytała Egwene.

– Niewiele – przyznała Verin i syknęła mimowolnie. – Obawiam się, że wdaję się w niepotrzebne dygresje. A przecież czasu nie zostało wiele. Naprawdę, powinnam bardziej się pilnować. – Wszystko to mówiła tonem głosu jak najbardziej przystającym uczonej i miłej w obejściu Brązowej siostrze. Egwene zawsze sobie wyobrażała, że Czarne siostry będą jakieś… inne.

– Cóż, do rzeczy. Rozmawiałyśmy o twoich poczynaniach tutaj, w Wieży. Bałam się, że kiedy dotrę na miejsce, wciąż jeszcze będziesz marudzić ze swoimi przyjaciółkami za murem. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy okazało się, że nie tylko zinfiltrowałaś reżim Elaidy, lecz również zdołałaś zwrócić przeciwko niej połowę Wieży. A już bez żadnej wątpliwości udało ci się zirytować niektóre z moich towarzyszek. Twoje działania bardzo dały się im we znaki. – Verin pokręciła głową i upiła kolejny łyk herbaty.

– Verin, ja… – Egwene urwała, szukając słów. – Co…

– Nie mamy na to czasu – przerwała jej Verin, pochylając się naprzód. W jednej chwili stała się jakby inną osobą. I choć wciąż czuć było, że przeżyła wiele lat, a momentami nawet tchnęła macierzyńskim ciepłem, jej twarz nabrała wyrazu niezwykłego zdecydowania. W pewnej chwili ich spojrzenia spotkały się, a Egwene aż drgnęła pod siłą wzroku tamtej. Czy to możliwe, aby to była ta sama kobieta?

– Dziękuję ci, że zechciałaś wysłuchać dywagacji starej kobiety – rzekła Verin głosem nieco łagodniejszym niż to, co Egwene dostrzegła w jej oczach. – Miło było porozmawiać z tobą przy herbacie, choćby jeszcze ten jeden raz. Ale są pewne rzeczy, o których musisz się dowiedzieć. Wiele lat temu stanęłam w obliczu wyboru, którego nie dało się uniknąć. Mogłam albo złożyć przysięgi Czarnemu, albo otwarcie wyznać, że nigdy nie chciałam… czy nie zamierzałam… złożyć tych ślubów, skutkiem czego zostanę natychmiast zabita. Być może inna, mądrzejsza kobieta lepiej poradziłaby sobie w tej sytuacji. Zapewne wiele wybrałoby po prostu śmierć. Ja jednak dostrzegłam swoją szansę. Rozumiesz, taka szansa nie zdarza się często, nieczęsto można przyglądać się bestii z perspektywy jej serca, kiedy widzi się, kędy krąży jej krew. Dopiero wtedy, jak przypuszczam, można prześledzić szlaki najdrobniejszych żył i naczyń. Co samo w sobie jest, zapewniam cię, zupełnie niezwykłym przeżyciem.

– Czekaj – przerwała jej Egwene. – Przyłączyłaś się do Czarnych Ajah, żeby je obserwować i badać?

– Przyłączyłam się do nich, żeby uratować skórę – sprostowała Verin i się uśmiechnęła. – To była jedyna szansa w tamtej sytuacji. – Powodem był fakt, że sobie ją cenię, choć Tomas wciąż narzeka na temat moich siwych włosów. Tak czy siak, po przyłączeniu się do nich nie miałam już innego wyjścia, a okazja ich badania wydała mi się sposobem na wyciągnięcie z całej sprawy jakichś korzyści.

– Powiedziałaś: Tomas. Czy on wie, co zrobiłaś?

– Sam był Sprzymierzeńcem Ciemności, moje dziecko – tłumaczyła Verin. – I sam chciał się z tego wykręcić. Cóż, wykręcić się z tego nie można, a już na pewno nie po tym, jak wpadnie się w szpony Wielkiego Władcy. Można jednak walczyć, próbować po części przynajmniej zrekompensować to, co się uczyniło. Byłam dla Tomasa taką szansą i ufam, że był mi za to wdzięczny.

Egwene zawahała się, próbując jakoś się w tym wszystkim rozeznać. Verin była Sprzymierzeńcem Ciemności… a równocześnie nie do końca nim była.

– Powiedziałaś, że ufasz, iż „był” ci za to wdzięczny?

Verin nie odpowiedziała od razu. Powoli upiła łyk herbaty z filiżanki.

– Przysięgi składane Wielkiemu Władcy mają dość specyficzny charakter – wyjaśniła wreszcie. – A kiedy wiążą osobę dysponującą talentem przenoszenia, ich siła wiążąca jest spora. Właściwie są niemożliwe do złamania. Możesz oszukiwać innych Sprzymierzeńców Ciemności, możesz knuć intrygi przeciwko Wybranym, jeżeli potrafisz to jakoś uzasadnić. Ale nigdy nie będziesz w stanie zdradzić Jego. Nigdy nie będziesz w stanie wyjawić niewtajemniczonym nawet treści otrzymanego rozkazu. Przysięgi są specyficzne. Nadzwyczaj specyficzne. – Uniosła wzrok i spojrzała Egwene prosto w oczy. – „Przysięgam nie zdradzić Wielkiego Władcy i zataić sekret moich ślubów aż po godzinę mej śmierci”. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Egwene spuściła wzrok, który spoczął na filiżance w dłoniach Verin.

– Trucizna?

– Trzeba naprawdę specjalnej herbaty, żeby móc przełknąć osikową zgniliznę – wyjaśniła Verin, upijając kolejny łyk z filiżanki. – Jak już mówiłam, podziękuj ode mnie Laras.

Egwene zamknęła na chwilę oczy. Nynaeve wspominała jej o osikowej zgniliźnie, której kropla mogła zabić. Śmierć była szybka, spokojna i zazwyczaj nadchodziła… po godzinie od czasu przyjęcia dawki.

– Ciekawa ta luka w przysięgach – stwierdziła w zamyśleniu Verin. – Pozwala na zdradę w ostatniej godzinie życia. Nie mogę się nie zastanawiać, czy Wielki Władca zdaje sobie sprawę z jej istnienia. A jeżeli tak, czemu temu nie zaradził?

– Być może nie widzi w tym większego zagrożenia – mruknęła Egwene, otwierając oczy. – Mimo wszystko, kto spośród Sprzymierzeńców Ciemności byłby gotów ponieść śmierć z własnej ręki w imię wyższego dobra? Jego wyznawcom coś takiego prawdopodobnie w ogóle nie przyjdzie do głowy.

– Niewykluczone, że masz rację – przyznała Verin, odstawiając filiżankę z herbatą. – Lepiej uważaj, gdy będziesz się tego pozbywała, dziecko.

– A więc to jest to? – spytała Egwene, czując, że przeszywa ją zimny dreszcz. – Co się stało z Tomasem?

– Pożegnaliśmy się. Ostatnią godzinę swego życia spędzi na łonie rodziny.

Egwene pokręciła głową. Cała ta sprawa z każdą chwilą zdawała jej się coraz bardziej smutna.

– Odwiedziłaś mnie, żeby się wyspowiadać i umrzeć w ostatecznym akcie odkupienia?

Verin się roześmiała.

– Odkupienie? Przecież nie jestem na tyle niemądra, by wierzyć, że wykręcę się tak łatwo. Światłość jedna wie, że robiłam rzeczy tak straszne, że domagały się naprawdę wyjątkowej pokuty. Ale było warto. Zaiste, warto. A może po prostu nie mogę mówić inaczej. – Sięgnęła dłonią na bok i spod zwiniętego koca leżącego w nogach łóżka Egwene wyciągnęła skórzaną torbę. Ostrożnie rozwiązała rzemienie i wyciągnęła z wnętrza dwa przedmioty – dwie książki oprawione w skórę. Jedna była znacznego formatu, jak jakaś księga rachunkowa, choć bez tytułu na czerwonym grzbiecie. Druga była w istocie cienkim notesem. Okładki obu nosiły lekkie ślady zużycia.

Verin podała obie książki Egwene. Ta wzięła je z wahaniem, większy tom zaciążył w jej prawej dłoni, w porównaniu z nim notes w lewej był leciutki. Ścisnęła w palcach gładką skórę, zmarszczyła brwi. Spojrzała Verin w oczy.

– Każda kobieta z Brązowych Ajah – zaczęła Verin – pragnie zostawić po sobie coś trwałego. Studium czy choćby wyniki badań, które okażą się naprawdę znaczące. Często oskarża się nas, że zapominamy o otaczającym nas świecie. Że interesuje nas tylko historia. Cóż, to niezbyt sprawiedliwy zarzut. Jeżeli nawet często bywamy roztargnione, to dlatego, że patrzymy w przyszłość, piszemy dla tych, którzy przyjdą po nas. Korpus wiedzy, rezultaty badań… one są przeznaczone właśnie dla nich. Pozostałe Ajah dbają o to, aby dziś było lepsze, my myślimy o lepszym jutrze.

Egwene odłożyła na bok mniejszą książkę, chcąc najpierw zajrzeć do czerwonego tomu. Otworzyła go i zobaczyła szeregi słów napisanych drobnym i schludnym, choć nieco rozstrzelonym charakterem pisma, w którym rozpoznała rękę Verin. Lecz żadne ze zdań nie miało w jej oczach najmniejszego sensu. Był to jakiś bełkot.

– Mniejsza książka jest kluczem, Egwene – wyjaśniła Verin. – W niej umieściłam szyfr, za pomocą którego napisałam większy tom. Tom, który jest właściwym… dziełem. Moim dziełem. Dziełem mego życia.

– Co w nim jest? – cicho zapytała Egwene, podejrzewając, jaka może być odpowiedź.

– Imiona, miejsca, wyjaśnienia – odparła Verin. – Wszystko, czego się dowiedziałam na ich temat. Na temat przywódców Sprzymierzeńców Ciemności, na temat Czarnych Ajah. Proroctwa, w które wierzą, cele i racje poszczególnych frakcji. Na końcu dołączyłam listę wszystkich Czarnych Ajah, których imiona udało mi się ustalić.

Egwene drgnęła.

– Wszystkich?

– Szczerze mówiąc, wątpię, abym była w stanie zidentyfikować wszystkie co do jednej – stwierdziła Verin, uśmiechając się lekko. – Lecz podejrzewam, że znajdziesz tu przytłaczającą większość. W jednej kwestii możesz mi ufać, Egwene. Jestem nadzwyczaj drobiazgowa.

Egwene spojrzała na obie książki z szacunkiem i lękiem. Niewiarygodne! Światłości, to był skarb cenniejszy niż szkatuła monarchy. Skarb dorównujący wartością samemu Rogowi Valere. Uniosła wzrok, łzy zakręciły się w jej oczach, gdy wyobraziła sobie życie spędzone wśród Czarnych Ajah, bezustanne oglądanie się przez ramię, skryte zapiski i pracę dla dobra wszystkich.

– Och, nie rób tak – powiedziała Verin. Jej twarz powoli powlekała bladość. – Mają wśród nas ogromną liczbę agentek, które jak robaki wyżerają owoc od środka. Uznałam, że czas, abyśmy i my miały choć jedną agentkę w ich szeregach. Za coś takiego warto oddać życie. Niewielu ludziom dana została okazja stworzenia czegoś równie wspaniałego… i pożytecznego… jak książka, którą trzymasz w rękach. Wszyscy chcielibyśmy mieć wpływ na kształt przyszłości, Egwene. Sądzę, że ja otrzymałam realną szansę.

Verin wciągnęła głęboki oddech, podniosła dłoń do czoła.

– Jejku, jak to szybko działa. Ale muszę powiedzieć ci jeszcze jedną rzecz. Otwórz, proszę, czerwoną księgę.

Egwene spełniła prośbę i zobaczyła cienki skórzany pasek ze stalowymi obciążnikami na jednym końcu, z rodzaju tych, którymi zaznacza się miejsce w książce. Różnica polegała na tym, że ten był najdłuższy, jaki w życiu widziała.

– Otocz nim książkę – poleciła Verin – zaznacz dowolną stronę, a potem zwiąż luźne końce u góry.

Zaciekawiona Egwene postąpiła zgodnie z instrukcją: otworzyła książkę w przypadkowo wybranym miejscu, wsunęła zakładkę między karty, a potem zamknęła książkę. Potem położyła mniejszą książeczkę na okładce większego tomu, wzięła do ręki długie końce zakładki, które wystawały spomiędzy kart pierwszej, i zbliżyła je do siebie. Przekonała się, że obciążniki idealnie do siebie pasują. Połączyła je ze sobą.

I wtedy obie książki zniknęły.

Drgnęła, zaskoczona. Wciąż czuła ich ciężar w dłoniach, ale książki jako takie stały się niewidzialne.

– Obawiam się, że ta sztuczka działa tylko w przypadku książek – rzekła Verin, ziewając. – Któremuś z naszych przodków w Wieku Legend musiało naprawdę zależeć, żeby nikt nie poznał treści jego intymnego dziennika. – Uśmiechnęła się słabo, była już blada jak ściana.

– Dziękuję ci, Verin – szepnęła Egwene, rozłączając obciążniki i odwijając zakładkę. Książki pojawiły się na powrót. – Żałuję, że nie było innego sposobu…

– Wyznam ci, że trucizna była planem rezerwowym – oznajmiła Verin. – Nie pragnęłam śmierci, tyle jeszcze rzeczy chciałam zrobić. Szczęśliwie się składa, że parę spraw udało mi się… uruchomić, na wypadek gdyby coś mi się stało. Niemniej, mój pierwotny plan polegał na znalezieniu Różdżki Przysiąg, przy jej pomocy chciałam spróbować pozbyć się przysiąg złożonych Wielkiemu Władcy. Niestety, Różdżka Przysiąg najwyraźniej gdzieś zginęła.

„Saerin i tamte” – pomyślała Egwene. „Musiały ją znowu zabrać”.

– Przykro mi, Verin – powiedziała na głos.

– Zapewne i tak by się nie udało – stwierdziła Verin i położyła się na łóżku, pod głowę poznaczoną pasmami siwizny podkładając poduszkę. – Procedura składania przysięgi Wielkiemu Władcy jest… czymś wyjątkowym. Żałuję tylko, że nie udało mi się odkryć jeszcze jednego okruchu wiedzy, który chciałam ci przekazać. Jedno z Wybranych rezyduje w Wieży, dziecko. Chodzi o Mesaanę, co do tego nie mam większych wątpliwości. Miałam nadzieję, że uda mi się podać ci imię, pod którym się ukrywa, lecz spotkałam się z nią tylko dwukrotnie i za każdym razem była skryta woalem Mocy w stopniu uniemożliwiającym rozpoznanie: Wszystko, czego się dowiedziałam, zapisałam w czerwonej książce. Uważaj wszakże, gdzie stąpasz. Nie uderzaj na ślepo. Tobie zostawiam decyzję, czy zajmiesz się wszystkimi naraz, czy potajemnie będziesz po kolei wyławiać przywódczynie. Nie wiem, może zdecydujesz zostawić je w spokoju i próbować przeciwdziałać ich intrygom. Wnikliwe śledztwo może odpowiedzieć na pytania, na które ja nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Tyle masz na głowie, jak na kogoś tak młodego. – Ziewnęła po raz kolejny, a potem skrzywiła się z bólu.

Egwene wstała i podeszła do łóżka, na którym leżała Verin.

– Dziękuję ci, Verin. Dziękuję ci, że to mnie wybrałaś, abym niosła ten ciężar.

Verin uśmiechnęła się słabo.

– Poradziłaś sobie nadzwyczaj dobrze z tymi wskazówkami, jakie ci podsuwałam. Zresztą sytuacja była sama przez się nadzwyczaj interesująca. Amyrlin rozkazała mi, abym podzieliła się z tobą informacjami, które pomogą ci wytropić Czarne siostry, które wtedy uciekły z Wieży, a więc musiałam się zastosować, nawet jeśli kierownictwo Czarnych było samym rozkazem bardzo zaniepokojone. Powinnaś wiedzieć, że surowo zabroniono mi powierzać ci ter’angreal snów. Ale zawsze miałam dla ciebie miejsce w moim sercu.

– Nie jestem pewna, czy zasługuję na takie zaufanie. – Egwene spuściła wzrok, który spoczął na trzymanych w ręku książkach, – Zaufanie, którym mnie jednak obdarzyłaś.

– Gadasz bzdury, dziecko – powiedziała Verin między kolejnymi ziewnięciami; oczy już same jej się zamykały. – Będziesz Amyrlin. Tego jestem pewna. Amyrlin powinna dysponować najsilniejszą bronią, a tą jest wiedza. Na tym, między innymi, polega najświętszy obowiązek Brązowych: uzbroić świat w wiedzę. Wciąż poczuwam się do bycia jedną z nich. I tylko o jedno cię proszę: chciałbym, aby się dowiedziały, że moja dusza zawsze była Brązowa, choć zapewne miano Czarnej siostry przylgnie do mego imienia na zawsze. Powiedz im…

– Powiem, Verin – obiecała Egwene. – Lecz twoja dusza nie jest Brązowa. Widzę to.

Powieki Verin zatrzepotały, odemknęła je na moment, spojrzała w oczy Egwene, głęboka zmarszczka przecięła czoło.

– Twoja dusza jest biała jak śnieg – cicho rzekła Egwene. – Jak sama Światłość.

Verin uśmiechnęła się, zamknęła oczy. Śmierć miała nadejść dopiero za kilka chwil, na razie błogosławiona niepamięć odebrała jej zmysły. Egwene siedziała bez ruchu, trzymając dłoń umierającej. Elaida i Komnata mogły na razie poczekać – zasiane ziarna będą kiełkować samoistnie. Oficjalne, publiczne wystąpienie w tym momencie mogło zostać odczytane jako roszczenia autorytetu, który nie był aż tak znowu wielki.

Kiedy przestała czuć tętno Verin, zdjęła z podstawki filiżankę z zatrutą herbatą, odstawiła ją na bok, a potem przyłożyła spodeczek pod nozdrza Brązowej siostry. Lśniąca powierzchnia pozostała czysta. Podwójne środki ostrożności mogłyby się wydawać nie na miejscu w obliczu tragedii, jednak Egwene wiedziała, że istnieją trucizny, które wprawiają ofiary w głęboki letarg, kiedy oddech jest nadzwyczaj płytki i rzadki, a gdyby Verin chciała oszukać Egwene i wskazać niewinne siostry, zapewne mogłaby się do takiej sztuczki uciec. Zdecydowanie zdławiła więc w sobie pierwszy odruch niesmaku i postąpiła, jak postąpiła – w końcu była Amyrlin. Brała na siebie trudne zadania i rozważała wszelkie możliwe konsekwencje.

Pewna była, że żadna Czarna siostra nie oddałaby dobrowolnie życia tylko po to, żeby wprowadzić ją w błąd. Bezwarunkowy odruch serca skłaniał ją ku temu, żeby uwierzyć w słowa Verin, umysł nakazywał ostrożność. Zerknęła na skromne biureczko, na które odłożyła dwie książki. W tej samej chwili bez żadnego ostrzeżenia otworzyły się drzwi i do pokoju weszła młoda Aes Sedai – na tyle młoda, że jej twarz nie nabrała jeszcze tego charakterystycznego braku znamion przeżytych lat. To była Turese z Czerwonych Ajah. A więc jednak którejś zlecono zadanie pilnowania Egwene. Czas jej swobody dobiegł końca. Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. W końcu nie był to czas stracony. Poczuła ukłucie żalu na myśl, że Verin nie zdecydowała się odwiedzić jej tydzień wcześniej, niemniej stało się.

Czerwona siostra zmarszczyła brwi na widok Verin, lecz Egwene szybko podniosła palec do ust i rzuciła jej znaczące spojrzenie. Następnie podeszła do niej i powiedziała:

– Właśnie przyjechała i niezwłocznie chciała się ze mną spotkać w pewnej sprawie, którą zleciła mi dawno temu, jeszcze w czasach przed rozłamem Wieży. Sama wiesz, jak to jest czasami z tymi obsesjami Brązowych. – Sama prawda, ani jednego kłamstwa.

Na wzmiankę o Brązowych Turese pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Wolałabym wprawdzie, żeby położyła się we własnym łóżku – ciągnęła Egwene. – Nie bardzo wiem, co z nią teraz zrobić. – i znowu nawet najdrobniejszego uchybienia prawdzie. Egwene naprawdę zatęskniła za Różdżką Przysiąg. W sytuacjach takich, jak ta, wygodna droga kłamstw kusiła z nieodpartą siłą.

– Musiała być zmęczona po podróży – zgodziła się Turese głosem cichym, lecz pewnym. – Skoro tak chciała, nie masz wyjścia, musisz zaakceptować jej decyzję. Ona jest Aes Sedai, a ty tylko nowicjuszką. Nie przeszkadzajmy jej, niech się wyśpi.

Z tymi słowy Czerwona siostra zamknęła za sobą drzwi. Egwene pozostała na swoim miejscu z uśmiechem samozadowolenia na twarzy. Potem spojrzała na zwłoki Verin i uśmiech zniknął. W końcu będzie musiała poinformować Wieżę, że Verin nie żyje. Jak miała wyjaśnić okoliczności jej śmierci? Cóż, coś się wymyśli. W ostateczności można nawet powiedzieć całą prawdę.

Przede wszystkim musiała zapoznać się z treścią książki. Ryzyko, że może ją wkrótce utracić, było spore, nawet mimo ter’angreala w formie zakładki. Powinna prawdopodobnie schować księgę i szyfr w różnych miejscach… albo nauczyć się szyfru na pamięć, a książeczkę zniszczyć. Łatwiej byłoby układać dalsze plany, gdyby wiedziała, jak potoczyło się posiedzenie Komnaty! Czy Elaida została zdetronizowana? Czy Silviana ocaliła głowę, a może już nie żyje?

W tej chwili niewiele się dowie, skutecznie jej to uniemożliwi Czerwona strażniczka. Trzeba czekać. I brać się do lektury. Szyfr okazał się z rodzaju tych bardziej skomplikowanych, większą część niewielkiej książeczki zajmowało opisanie klucza. Rozgryzanie go okazało się dla Egwene doświadczeniem tyleż pokrzepiającym, co frustrującym. Pokrzepiającym, ponieważ zrozumiała, że bez klucza szyfr jest nadzwyczaj trudny do złamania, a frustrującym dlatego, że właściwie nie sposób się było klucza nauczyć na pamięć. Była pewna, że do rana jej się to nie uda, a wtedy już będzie musiała ogłosić, co stało się z Verin.

Zerknęła na jej ciało leżące na łóżku. Wyglądała, jakby spokojnie spała. Egwene rozwinęła koc i przykryła ją po szyję, potem, aby spotęgować wrażenie, zzuła jej buty i ustawiła obok łóżka. Na koniec obróciła ciało Verin na bok, choć ta czynność spowodowała lekki protest w jej wnętrzu. Czerwona siostra zdążyła już kilkukrotnie zajrzeć do pokoju, a widok Verin w tej pozycji z pewnością rozwieje jej ewentualne podejrzenia.

Zrobiwszy swoje, zerknęła na świecę, żeby sprawdzić, ile minęło czasu. W pokoju nie było okien, nowicjuszkom nie przysługiwały kwatery z widokiem na świat poza Wieżą. Stłumiła w sobie pragnienie objęcia Źródła i utkania kuli światła, przy której mogłaby kontynuować lekturę. Trzeba się będzie zadowolić płomykiem pojedynczej świecy.

Przystąpiła do pierwszego zadania, jakie sobie wyznaczyła: rozszyfrowania imion Czarnych sióstr wymienionych na końcu tomu. To było najważniejsze, ważniejsze nawet niż nauczenie się na pamięć klucza do szyfru. Musiała wiedzieć, komu można, a komu nie można ufać.

Następnych parę godzin mogła śmiało zaliczyć do najbardziej niepokojących i nieprzyjemnych w całym swoim życiu. Niektóre z imion były jej całkiem nieznane, inne ledwie kiedyś obiły się o uszy. Pozostałe należały jednak do kobiet, z którymi pracowała, które szanowała, ba, którym wręcz ufała. Zaklęła na głos, gdy na prawie samym szczycie listy znalazła imię Katerine, a potem aż syknęła, zaskoczona, gdy pojawiło się imię Alviarin. O Elzie Penfell i Galinie Casban słyszała, o następnych paru siostrach nie wiedziała nic.

Gdy dotarła do imienia Sheriam, poczuła się tak, jakby w jej środku rozwarta się straszna czeluść. Co prawda podejrzewała ją już kiedyś, ale było to w czasach nowicjatu i na początku postulatu. W tamtych dniach – kiedy po raz pierwszy została wysłana śladem Czarnych Ajah – zdrada Liandrin wciąż jeszcze paliła jak świeża rana. Egwene podejrzewała wtedy niemalże wszystkie siostry, które spotykała na swej drodze.

Na wygnaniu w Salidarze Egwene i Sheriam zbliżyły wspólne obowiązki, z czasem ją nawet polubiła. Polubiła Czarną siostrę. Jej Opiekunka Kronik była Czarną Ajah.

„Weź się w garść, Egwene” – napomniała się w myślach, wracając wzrokiem do listy. Zalewały ją na przemian poczucie bycia zdradzoną, gorycz i żal. W końcu emocje trochę przygasły. Nie miała prawa dopuścić, aby zdominowały chłodne poczucie obowiązku.

Okazało się, że Czarne siostry zinfiltrowały wszystkie Ajah. Jedne były Zasiadającymi Komnaty, inne należały do najniżej stojących w hierarchii i najmarniejszych z Aes Sedai. I były ich setki – wedle szacunku Verin nieco ponad dwieście. Dwadzieścia jeden wśród Błękitnych, dwadzieścia osiem u Brązowych, trzydzieści Szarych, trzydzieści osiem Zielonych, siedemnaście Białych, dwadzieścia jeden Żółtych i czterdzieści osiem Czerwonych, co było z lekka zdumiewające. Poza tym lista wymieniała imiona Przyjętych i nowicjuszek. Z uwag zawartych w księdze wynikało, że one najprawdopodobniej były Sprzymierzeńcami Ciemności jeszcze zanim udały się do Białej Wieży, jako że Czarne Ajah nie rekrutowały w swoje szeregi kobiet innych niż pełne siostry. W tym miejscu księga odsyłała na kolejną stronę po dalsze wyjaśnienia, jednak Egwene postanowiła trzymać się pierwotnej listy. Musiała poznać wszystkie imiona.

Czarne siostry znajdowały się tak w szeregach rebeliantek, jak i w Białej Wieży, parę imion należało nawet do sióstr nie sprzymierzonych dotąd z żadną z frakcji, które podczas rozłamu przebywały gdzieś w świecie. Poza imieniem Sheriam, największym zaniepokojeniem napawały ją siostry, które Zasiadały w Komnacie, czy to na wygnaniu, czy w Tar Valon. Duhara Basaheen. Velina Behar. Sedore Dajenna. Delana Mosalaine – oczywiście – i jeszcze na dodatek Talene Minly. Saerin wyznała Egwene w tajemnicy, że odkryły, iż Talene jest z Czarnych Ajah, jednak zanim zdołały ją schwytać, tamta zbiegła.

Moria Karentanis. Siostra z Błękitnych Ajah, kobieta od ponad stu lat nosząca szal, ciesząca się opinią mądrej i zrównoważonej. Przy licznych okazjach Egwene prowadziła z nią prywatne narady, czerpała z jej doświadczenia, zakładając, że ona – jako Błękitna jest jedną z jej najbardziej zagorzałych zwolenniczek. To między innymi dzięki aktywności Morii Egwene została wybrana Amyrlin, w kluczowych momentach tamta zawsze udzielała jej swego poparcia.

Każde imię było niczym cierń wbity w ciało. Dagdara Finchey która osobiście Uzdrowiła Egwene, gdy ta potknęła się i skręciła nogę w kostce. Zanica, u której odbierała lekcje i która zawsze traktowała ją z wielką uprzejmością. Larissa Lyndel. Miyasi, dla której Egwene łupała orzechy. Nesita. Nacelle Kayama. Nalaene Forrell, która – jak Elza – złożyła przysięgę Randowi. Birlen Pena. Melvara. Chai Rugan…

Lista zdawała się ciągnąć bez końca. Kiedy okazało się, że ani Romanda, ani Lelaine nie należą do Czarnych, poczuła paradoksalne ukłucie irytacji. Gdyby mogła obie po prostu zakuć w łańcuchy, znacznie ułatwiłoby to jej działanie. Dlaczego Sheriam, a nie żadna z tych dwóch?

„Przestań, Egwene” – powiedziała sobie. „Nie zachowujesz się racjonalnie”. Żale, że któreś z sióstr nie należą do Czarnych Ajah, prowadziły donikąd.

Cadsuane nie było na liście. Ani żadnej z najbliższych przyjaciółek Egwene. Nie spodziewała się tego, jednak lepiej było mieć pewność. Grupka, która ukonstytuowała się w Wieży w celu poszukiwań Czarnych Ajah, również była czysta, ani jednego imienia z jej członkiń nie było na liście. Nie było też na niej żadnej z sióstr przysłanych do Wieży na przeszpiegi z Salidaru.

I imienia Elaidy na liście też nie było. Na jej końcu znalazła adnotację Verin, z której dowiedziała się, że osoba Elaidy została poddana szczególnie wnikliwemu śledztwu dotyczącemu jej ewentualnych związków z Czarnymi. Lecz na podstawie zasłyszanych uwag innych Czarnych doszła ostatecznie do wniosku – wniosku graniczącego z pewnością – że Elaida nie jest Sprzymierzeńcem Ciemności. Że jest po prostu kobietą o niestabilnym temperamencie i słabym charakterze, która dla Czarnych stanowiła takie samo utrapienie co dla reszty Wieży.

Niestety, wszystko wskazywało na to, że jest to analiza trafna. Już w momencie gdy zobaczyła imiona Galiny oraz Alviarin, zaczęła podejrzewać, że nie znajdzie tu imienia Elaidy. Zapewne plan Czarnych polegał na tym, aby na Tron Amyrlin wybrać kobietę, którą da się łatwo manipulować, a potem umieścić przy niej Czarną jako opiekunkę, która będzie ją kontrolować.

Elaidą prawdopodobnie manipulowały również przy udziale Galiny – która według noty Verin była na najlepszej drodze do zostania Głową Czerwonych Ajah – albo Alviarin. Obie zapewne strachem i przekupstwem zmuszały Elaidę do realizacji ich zamierzeń.

Elaidę, która nie miała pojęcia, iż służy interesom Czarnych Ajah. To też wyjaśniało dziwny upadek Alviarin. Może posunęła się za daleko? Może za bardzo uwierzyła we własną siłę, czym ściągnęła na siebie gniew Elaidy? Każda z tych możliwości wydawała się wiarygodna, lecz prawda wyjdzie na jaw dopiero wtedy, gdy albo Elaida coś powie, albo Egwene będzie mogła zarządzić przesłuchanie Alviarin. Co zresztą należało zrobić jak najszybciej.

Zamknęła gruby czerwony tom, w namyśle zerknęła na świecę, która wypaliła się niemal doszczętnie. Robiło się już późno. Być może nadszedł czas, żeby domagać się jakichś informacji na temat stanu Wieży.

Zanim zdążyła zdecydować, co w tej sprawie zrobi, rozległo się pukanie do drzwi. Egwene spojrzała w stronę wejścia, pospiesznie otaczając paskiem zakładki obie książki, które w jednej chwili zniknęły. Pukanie oznaczało, że przed drzwiami znajduje się ktoś inny niż pilnująca ich Czerwona siostra.

– Wejść – zawołała.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Nicola o wielkich oczach i szczupłej sylwetce. Obok niej Egwene zobaczyła przyglądającą się jej surowym wzrokiem Turese. Czerwona siostra najwyraźniej nie była uszczęśliwiona tym, że Egwene ma gościa, jednak parująca miska strawy na tacy trzymanej przez Nicolę zapewne w dostatecznym stopniu usprawiedliwiała jej wizytę.

Nicola skłoniła się przed Egwene, aż załopotały fałdy jej białej sukienki. Turese spochmurniała jeszcze bardziej. Nowicjuszka tego nie zauważyła.

– To dla Verin Sedai – oznajmiła cicho, skinieniem głowy wskazując łóżko. – Z polecenia Mistrzyni Kuchni, która dowiedziała się, jak bardzo wymęczyła ją podróż.

Egwene skinęła głową, gestem wskazała stół, równocześnie skrywając swe podniecenie. Nicola podeszła szybko do stołu, postawiła na nim tacę.

– Mam zapytać, czy jej ufasz – szepnęła, zerkając na łóżko.

– Tak– odszepnęła Egwene, maskując słowo odgłosem przesuwanego stołka. A więc jej zwolenniczki nie wiedziały, że Verin nie żyje. To dobrze, sekret wciąż był bezpieczny, przynajmniej na razie.

Nicola skinęła głową i powiedziała głośniej:

– Dobrze by było, gdyby zjadła, zanim wystygnie, chociaż to ty powinnaś zdecydować, czy ją budzić. Natomiast tobie mam powiedzieć, żebyś sama tego nie ruszała.

– Nie tknę jedzenia, chyba że się okaże, iż Verin go nie chce – zgodziła się Egwene, odwracając wzrok. Po chwili usłyszała, jak za Nicolą zamykają się drzwi. Odczekała jeszcze kilka pełnych napięcia chwil, żeby Turese otworzyła drzwi i sprawdziła, co dzieje się w środku, a czas ten przeznaczyła na umycie rąk i zmianę sukienki. W końcu, pewna, że już nikt jej nie przeszkodzi, schwyciła łyżkę i zjadła zupę. Oczywiście w misce znalazła małą szklaną fiolkę ze zwiniętym skrawkiem papieru.

Chytre. Wspólniczki Egwene zapewne dowiedziały się o wizycie Verin w jej pokoju i postanowiły skorzystać z okazji, żeby przemycić kogoś do środka. Rozwinęła papier i znalazła na nim jedno słowo: „Czekaj”.

Westchnęła, ale doskonale rozumiała, że nie ma innego wyjścia. Z drugiej strony nie odważyła się wyciągnąć książek i wrócić do lektury. I jak się okazało, postąpiła słusznie, ponieważ wkrótce usłyszała na zewnątrz odgłosy czegoś, co przypominało kłótnię. A zaraz potem pukanie do drzwi.

– Wejść – powiedziała zaintrygowana.

Do pokoju wkroczyła Meidani. Demonstracyjnym gestem zamknęła drzwi tuż przed nosem Turese.

– Matko – zaczęła, kłaniając się głęboko. Miała na sobie szarą suknię, ściśle przylegającą do szczupłej figury, która przy jej obfitym biuście sprawiała cokolwiek nieprzyzwoite wrażenie. Czy na dziś wieczór również została zaproszona na kolację u Elaidy? Przepraszam, że kazałam ci tak długo czekać.

Egwene wykonała lekceważący gest dłonią.

– Jak ci się udało ominąć Turese?

– Jest rzeczą dość powszechnie wiadomą, że Elaida… zaszczyca mnie regularnymi zaproszeniami na kolację – wyjaśniła Meidani. – A poza tym prawo Wieży stanowi, że więźniowi nie można odmówić wizyt. Nie mogła zakazać siostrze odwiedzin u zwykłej nowicjuszki, choć postanowiła mi pokazać, że w jej mniemaniu sprawa nie jest wcale taka oczywista.

Egwene skinęła głową, a tymczasem Meidani wbiła wzrok w leżącą na łóżku Verin i zmarszczyła brwi. Chwilę później zbladła. Rysy twarzy Verin wyciągnęły się, a jej skóra poszarzała – nietrudno się było domyślić, że coś jest nie w porządku. Dobrze, że Turese ani razu nie chciała się z bliska przyjrzeć „śpiącej” kobiecie.

– Verin Sedai nie żyje – oznajmiła Egwene, zerkając na drzwi.

– Matko? – zdumiała się Meidani. – Co się stało? Zostałyście zaatakowane?

– Verin Sedai została otruta przez Sprzymierzeńca Ciemności na krótko przed rozmową ze mną. Zdawała sobie sprawę, że przyjęła truciznę, więc przyszła do mnie, żeby w ostatnich chwilach życia podzielić się ze mną ważną wiedzą. – Niewiarygodne, ile można ukryć w stwierdzeniach będących w dosłownym sensie całkowitą prawdą.

– Światłości! – westchnęła Meidani. – Morderstwo w Białej Wieży? Musimy natychmiast komuś powiedzieć! Wzywać gwardię…

– Wszystkim się zajmę – zdecydowanie przerwała Egwene. – Mów ciszej i weź się w garść. Nie chcę, aby moja strażniczka za drzwiami usłyszała, o czym mówimy.

Meidani zbladła jeszcze bardziej, potem spojrzała na Egwene, zapewne zastanawiając się, jak można być tak nieczułą. Dobrze. Niech zobaczy zdeterminowaną, kompetentną Amyrlin. Wszystko, byle tylko nie żal, niepewność i lęk, który Egwene czuła w środku.

– Tak, Matko. – Meidani się ukłoniła. – Oczywiście. Przepraszam.

– Dobrze, teraz wieści. Ponieważ zakładam, że przynosisz wieści?

– Tak, Matko – potwierdziła Meidani, opanowawszy się wyraźnie. – Otrzymałam od Saerin polecenie, aby się z tobą spotkać. Powiedziała, że zapewne zechcesz poznać dzisiejsze wydarzenia.

– Zechcę – przyznała Egwene, próbując nie zdradzać targającej nią niecierpliwości. Światłości, tego wszystkiego zdążyła się już sama domyślić. Czy ta kobieta nie może wreszcie przejść do rzeczy? Tu trzeba walczyć z Czarnymi Ajah…

– Elaida wciąż Zasiada na Tronie Amyrlin – zaczęła Meidani – ale sprawa wisi na włosku. Komnata Wieży zebrała się i udzieliła jej oficjalnego potępienia. Elaida usłyszała, że Amyrlin nie jest władczynią absolutną i że nie ma prawa już dłużej wydawać dekretów i formułować żądań, nie konsultując się przedtem.

Egwene pokiwała głową.

– Można się było tego spodziewać – powiedziała. Niejedna Amyrlin stała się w końcu figurantką w wyniku polityki polegającej na otwieraniu zbyt wielu frontów politycznej walki. A Elaida właśnie ku temu zmierzała i takie rozwiązanie byłoby całkiem satysfakcjonujące, gdyby nie zbliżał się koniec świata. – Co z pokutą?

– Trzy miesiące – stwierdziła Meidani. – Jeden za to, jak postąpiła z tobą. Dwa za zachowanie nieprzystające piastowanej pozycji.

– Ciekawe – rzekła w namyśle Egwene.

– Podniosły się głosy żądające surowszego jej potraktowania, Matko. Przez chwilę wydawało się, że zostanie zdetronizowana.

– Byłaś przy tym obecna? – spytała Egwene.

Meidani przytaknęła.

– Elaida poprosiła, aby spotkanie było Zapieczętowane Płomieniem, lecz jej wniosek nie uzyskał odpowiedniego poparcia. Moim zdaniem był to skutek intrygi jej Ajah, Matko. Wszystkie trzy Zasiadające Komnaty w imieniu Czerwonych znalazły się akurat poza Wieżą. Cały czas się zastanawiam, dokąd udała się Duhara z pozostałymi dwiema.

„Duhara. Czarna. Co ona knuje? A pozostałe dwie? Czy wszystkie wyjechały razem i czy wynika stąd, że tamte dwie też są z Czarnych Ajah?”.

Trzeba będzie znaleźć odpowiedź na to pytanie. Później.

– Jak Elaida to wszystko przyjęła?

– Niewiele mówiła, Matko – powiedziała Meidani. – Przez większość czasu siedziała w milczeniu i przysłuchiwała się obradom. Nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną. W sumie spodziewałam się, że w każdej chwili może wybuchnąć.

– Czerwone – namyślała się na głos Egwene. – Gdyby naprawdę traciła poparcie własnych Ajah, uprzedziłyby ją z góry, żeby unikała gwałtownych posunięć.

– Saerin doszła do podobnych wniosków – potwierdziła Meidani. – Zwróciła także uwagę, że to twoje słowa o konieczności zachowania Czerwonych Ajah, słowa, które rozeszły się za sprawą grupki nowicjuszek, które je podsłuchały, najprawdopodobniej zapobiegły upadkowi Elaidy.

– Cóż, nie miałabym nic przeciwko upadkowi Elaidy – stwierdziła Egwene. – Po prostu nie chcę rozwiązania całych Ajah. Zresztą niewykluczone, że lepiej iż tak się stało. Detronizacja Elaidy powinna przebiegać w sposób, który nie pociągnie za sobą upadku Wieży. – Choć gdyby Egwene mogła cofnąć wypowiedziane wówczas słowa, zapewne by to uczyniła. Nie chciała, żeby ktokolwiek pomyślał, iż popiera Elaidę. – Zakładam, że wyrok na Silvianę został zatarty?

– Nie do końca, Matko – odparła Meidani. – Pozostaje w areszcie domowym do czasu, aż Komnata zdecyduje, co z nią zrobić. Mimo wszystko oficjalnie sformułowała ciężkie zarzuty pod adresem Amyrlin, w miejscu publicznym, dlatego też mówi się o pokucie.

Egwene zmarszczyła brwi. Cała sprawa pachniała jej zgniłym kompromisem. Najprawdopodobniej Elaida spotkała się na tajnej naradzie z głową Czerwonych Ajah – którakolwiek nią teraz nie była po zniknięciu Galiny – żeby omówić szczegóły. Silviana poniesie należną karę, choć nie tak srogą, jakiej żądała Elaida, ta zaś podporządkuje się woli Komnaty. Najwyraźniej Elaidzie ziemia usuwa się spod nóg, lecz jej pozycja jest na tyle silna, iż wciąż może liczyć na spełnienie swych żądań. Poparcie dla niej w ramach własnych Ajah nie uległo erozji tak całkowitej, na jaką Egwene miała nadzieję.

Mimo to obrót, jaki przyjęły sprawy, należało uznać za pomyślny. Silviana będzie żyła, a Egwene – jak się wydawało – będzie mogła wrócić do dawnego życia w charakterze „nowicjuszki”. Zasiadające okazały się na tyle niezadowolone z postawy Elaidy, że udzieliły jej reprymendy. Teraz Egwene była już pewna, że mając odrobinę czasu, zdoła doprowadzić do detronizacji Elaidy i zjednoczenia Wieży. Lecz czy tego czasu zostało dość?

Zerknęła na stół, gdzie bezcenne materiały leżały skryte przed ludzkim wzrokiem. Czy jeżeli zdecyduje się na ostateczną rozprawę z Czarnymi Ajah, skończy się to otwartą bitwą? Czy skutkiem takiego działania nie zdestabilizuje Wieży jeszcze bardziej? I czy można realistycznie liczyć, że taka operacja może zakończyć się powodzeniem? Musiała rozważyć wszystkie za i przeciw. A na to potrzebowała czasu. Na razie zostawała w Wieży i prowadziła dalej swoją walkę z Elaidą. Co nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności oznaczało, że większość Czarnych sióstr będzie mogła wciąż prowadzić swą działalność.

Ale nie wszystkie.

– Meidani, chcę, żebyś poinformowała pozostałe, że za wszelką cenę muszą zająć się Alviarin i sprawdzić ją za pomocą Różdżki Przysiąg. Powiedz im, że sprawa jest warta nawet dużego ryzyka.

– Alviarin, Matko? – zdziwiła się Meidani. – Dlaczego ją?

– Jest Czarną siostrą – wyjaśniła Egwene, a w żołądku aż ją skręciło na dźwięk własnych słów. – I zajmuje wysoką pozycję w ich hierarchii w Wieży. Verin zginęła, żeby dostarczyć mi tę informację.

Meidani zbladła jak ściana.

– Jesteś pewna, Matko?

– Z całą pewnością mogę stwierdzić, że słowa Verin uważam za godne zaufania – oznajmiła Egwene. – Niemniej zalecałabym, aby tamte usunęły, a potem zastąpiły nowymi przysięgi Alviarin i dopiero wtedy zapytały ją, czy jest z Czarnych Ajah. Każda kobieta powinna mieć szansę obrony, niezależnie od ciężaru przemawiających przeciwko niej dowodów. Jak rozumiem, Różdżka Przysiąg jest w waszych rękach?

– Tak – potwierdziła Meidani. – Potrzebowałyśmy jej, żeby sprawdzić, czy możemy ufać Nicoli. Tamte chciały włączyć w nasze działania kilka nowicjuszek i Przyjętych, które mogą nosić wiadomości tam, gdzie siostry nie chadzają.

To był mądry ruch, mając na względzie podziały wśród Ajah.

– Dlaczego ją?

– Ze względu na to, jak często rozmawia z innymi na twój temat, Matko – wyjaśniła Meidani. – Powszechnie wiadomo, że jest najzagorzalszą orędowniczką twojej sprawy wśród nowicjuszek.

Dziwne to były słowa w odniesieniu do kobiety, która praktycznie rzecz biorąc zdradziła Egwene, lecz zważywszy na okoliczności, trudno było mieć do dziewczyny pretensje.

– Oczywiście nie pozwoliły jej złożyć wszystkich Trzech Przysiąg – ciągnęła dalej Meidani. – Nie jest Aes Sedai. Lecz złożyła przysięgę dotyczącą niekłamania i dowiodła, że nie jest Sprzymierzeńcem Ciemności. Po tym wszystkim przysięga została z niej zdjęta.

– A co z tobą, Meidani? – zapytała Egwene. – Zdjęły z ciebie czwartą przysięgę posłuszeństwa?

Meidani się uśmiechnęła.

– Tak, Matko. Dziękuję ci.

Egwene pokiwała głową.

– Idź więc. l przekaż polecenie ode mnie. Alviarin musi zostać odizolowana. – Jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem leżące na łóżku ciało Verin. – Obawiam się też, że będę cię musiała poprosić, abyś ją zabrała. Lepiej będzie, jeśli zniknie, niż gdybym musiała tłumaczyć się z jej śmierci w moim pokoju.

– Ale…

– Skorzystaj z Bramy – wyjaśniła Egwene. – Jeżeli zdecydujesz się zabrać ją w nieznane ci miejsce, skorzystaj z Przemykania.

Meidani skinęła głową, a potem objęta Źródło.

– Najpierw wykonaj jakiś inny splot – poleciła Egwene. – Nieważne jaki. Najlepiej coś, co wymaga mnóstwa Mocy. Na przykład któryś z setki splotów, które trzeba znać, żeby stać się Aes Sedai.

Meidani zmarszczyła czoło, ale zrobiła, jak jej kazano, splatając coś strasznie skomplikowanego i wymagającego ogromnej porcji Mocy. Chwilę po tym, jak zaczęła, Turese wsunęła głowę przez uchylone drzwi i obrzuciła pomieszczenie podejrzliwym spojrzeniem. Na szczęście splot uniemożliwił jej dokładniejsze przyjrzenie się twarzy Verin, zresztą i tak nie interesowała jej śpiąca Brązowa siostra. Wgapiła się w splot z otwartymi ustami.

– Demonstruje mi jeden ze splotów, które będę musiała opanować, żeby zostać Aes Sedai – krótko wyjaśniła Egwene, z góry ucinając ewentualne zastrzeżenia Turese. – To zabronione?

Turese obrzuciła ja wściekłym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała, tylko zniknęła za zamkniętymi drzwiami.

– To po to, żeby nie wściubiała nosa do środka i żeby nie zobaczyła splotów, z których utkana jest Brama – wytłumaczyła Egwene. – Teraz szybko. Bierz ciało. Kiedy Turese zajrzy tu znowu, powiem jej prawdę… to znaczy, że ty i Verin zniknęłyście stąd, Podróżując przez Bramę.

Meidani zerknęła na zwłoki Verin.

– Ale co mam zrobić z ciałem?

– Cokolwiek uznasz za stosowne – rzuciła Egwene, czując, jak powoli ogarnia ją coraz większe rozdrażnienie. – Powierzam je twojej pieczy. Nie mam teraz czasu się tym zajmować. I filiżankę też weź ze sobą, herbata jest zatruta. Uważaj, jak i gdzie ją wylejesz.

Zerknęła na dopalającą się świecę – płomień lizał już niemalże blat stołu. Nad uchem usłyszała ciche westchnienie Meidani, chwilę później Brama się otworzyła. Za pomocą strumienia Powietrza Meidani przeniosła ciało Verin przez jej otwór. Egwene przyglądała się temu, czując w sercu żal. Ta kobieta zasłużyła na coś więcej. Któregoś dnia będzie można oddać sprawiedliwość temu, przez co przeszła i co osiągnęła. Ale jeszcze nie teraz.

Kiedy Meidani zniknęła już z ciałem i trującą herbatą, Egwene zapaliła następną świecę i położyła się na łóżku, starając nie myśleć o zwłokach, które przed chwilą je zajmowały. Rozluźniła się, myślą wybiegła ku Siuan. Tamta z pewnością wkrótce położy się spać. Należało ją ostrzec przed Sheriam i jej wspólniczkami.


Kiedy otworzyła oczy, znajdowała się już w Tel’aran’nhiod. Wciąż była w swoim pokoju, a raczej w jego sennym odbiciu. Łóżko było zaścielone, drzwi zamknięte. Zmieniła suknię, by odpowiadała pozycji Amyrlin, i odziana w stateczne zielenie przeniosła się do Wiosennego Ogrodu Wieży. Siuan tam nie znalazła, lecz chyba po prostu było jeszcze za wcześnie na spotkanie.

Przynajmniej tutaj nie było widać nawet śladu po śmieciach zalewających miasto ani po zgniliźnie toczącej jedność Ajah. Ogrodnicy Wieży działali niczym siły natury, sadzili, doglądali i przycinali, nie dbając o wynoszone i upadające Amyrlin. Ogród Wiosenny był mniejszy od pozostałych ogrodów Wieży, właściwie był tylko trójkątnym spłachetkiem gruntu wciśniętym między dwie ściany. W innym mieście powstałby tu zapewne magazyn albo składowisko gruzu. W Białej Wieży obie te możliwości graniczyły z niepodobieństwem.

Zamiast tego stworzono tu niewielki ogród obsadzony cieniolubnymi roślinami. Po ścianach pięły się hortensje, wylewając swoje kwiecie z wielkich donic. Na rabatkach rósł wonny lak, jego drobne różowe kwiatki zwisały spod gałązek o delikatnych trójpalczastych liściach. Wzdłuż ścian, które spotykały się w rogu trójkąta, nasadzono jeżyczki oraz inne niewysokie drzewka przyzwyczajone do wzrastania w cieniu innych.

Czekała, przechadzając się wzdłuż szpalerów drzew. Nie mogła się opędzić od myśli o Sheriam i o tym, kim się okazała. W ilu sprawach maczała swoje palce? Przez wiele lat była Mistrzynią Nowicjuszek, jeszcze w czasach, gdy Siuan zasiadała na Tronie Amyrlin. Czy wykorzystywała swoją pozycję dla zastraszania lub werbowania innych sióstr? Czy stała za tamtym atakiem Szarego Człowieka sprzed wielu lat?

Sheriam wchodziła w skład grupy, która Uzdrowiła Mata. Małe były szanse, że połączona kręgiem z tyloma innymi kobietami, mogła dopuścić się jakiegoś złowieszczego uczynku – lecz teraz wszystkie jej działania były podejrzane. A tyle tego było! Sheriam wchodziła w skład ścisłej elity władzy w Salidarze jeszcze przed wyniesieniem Egwene na Tron Amyrlin. Co uczyniła, jakie intrygi udało jej się przeprowadzić, jaki był rozmiar jej zdrady na rzecz Cienia?

Czy z góry wiedziała o planach Elaidy, czy była wtajemniczona w akcję usunięcia Siuan? Galina i Alviarin też należały do Czarnych Ajah, a to przecież one były głównymi inicjatorkami tego planu – rozsądne wydawało się założenie, że pozostałe Czarne zostały przynajmniej w ogólny sposób poinformowane o tym, co się dzieje. Czy odejście połowy Wieży, skutkujące zgromadzeniem wygnanych w Salidarze i próżnym oczekiwaniem oraz niekończącymi się debatami też stanowiło część strategii Czarnego? Co z wyniesieniem samej Egwene? Na ilu sznurkach pociąganych przez Cień tańczyła, nie zdając sobie z tego sprawy?

„To są całkowicie bezpłodne rozważania” – skarciła się ostro w myślach. „Nie ma sensu spekulować, możliwości jest zbyt wiele, wiedzy zbyt mało”. Nie potrzebowała studium Verin, żeby podejrzewać, iż rozpad Wieży to dzieło Czarnego. Oczywiste było, że podział Aes Sedai na dwa równie silne zwalczające się odłamy był bardziej korzystny dla Cienia niż Wieża zjednoczona pod silnym przywództwem.

Tylko że teraz sprawa nabrała… bardziej osobistego charakteru. Egwene miała wrażenie, jakby ją ktoś opluł, splugawił. Przez chwilę czuła się jak ta głupia wiejska dziewczyna, za którą wiele ją miało. Skoro okazało się, że Elaida jest pionkiem w grze Czarnych Ajah, to samo mogła powiedzieć o sobie. Światłości! Jak Czarny musiał się śmiać, widząc dwie rywalizujące Amyrlin, każdą z zastępem lojalnych służek pyskujących na siebie nawzajem.

„Choć badaniom nad jego osobą poświęciłam dziesięciolecia” – powiedziała Verin – „nie mam tak naprawdę pojęcia, ani czego chce, ani dlaczego…” – Któż mógł wiedzieć, czy Czarny w ogóle się śmieje?

Zadrżała. Na czymkolwiek jego plan polegał, należało przeciwdziałać. Stawić opór. Splunąć mu w twarz, nawet w obliczu własnej klęski, jak to powiadali Aielowie.

– A to ci dopiero widok – rozległ się obok głos Siuan.

Egwene odwróciła się raptownie, zdając sprawę, że nie ma już na sobie sukni Amyrlin, lecz pełną zbroję rycerza gotującego się do bitwy. W dłoni ściskała kilka włóczni Aielów.

Jedną myślą usunęła zbroję i broń, znowu przywdziewając poprzednią suknię.

– Siuan – powitała zdawkowo nowo przybyłą. – Chyba powinnaś znaleźć sobie krzesło. Co nieco się wydarzyło.

Siuan zmarszczyła brwi.

– Co na przykład?

– Po pierwsze: Sheriam i Moria są Czarnymi Ajah.

– Co? – Siuan była wyraźnie wstrząśnięta. – Co to za bzdury? – Po chwili się opamiętała. – Matko – dodała bez tchu.

– Żadne bzdury – powiedziała Egwene. – Obawiam się, że to czysta prawda. Jest jeszcze wiele innych, ale ich imiona podam ci później. Nie mamy na razie planu, który pozwoliłby odizolować wszystkie naraz. Muszę znaleźć chwilę czasu i pomyśleć, zapewne będę potrzebować całej nocy. Obiecuję ci, że wkrótce uderzymy. Zanim to się jednak stanie, chcę, żeby Sheriam i Moria znalazły się pod obserwacją. I proszę cię, postaraj się nie przebywać sama w ich towarzystwie.

Siuan kręciła głową z niedowierzaniem.

– Skąd możesz mieć pewność, Egwene?

– Mam – ucięła Amyrlin. – Obserwuj je, Siuan, i myśl, co należy zrobić. Wkrótce będę chciała wysłuchać twoich propozycji. Musimy znaleźć sposób pozwalający odsunąć je po cichu, a potem dowieść przed Komnatą, że te działania były jak najbardziej uzasadnione.

– To może się okazać niebezpieczne. – Siuan podrapała się po brodzie. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Matko. – Tonem głosu podkreśliła ostatnie słowo.

– Jeżeli popełnię błąd, wówczas konsekwencje spadną na moją głowę – stwierdziła Egwene. – Ale nie sądzę, abym się myliła. Jako, rzekłam, wiele się zmieniło.

Siuan pochyliła głowę w ukłonie.

– Wciąż pozostajesz uwięziona?

– Nie do końca. Elaida musiała… – Egwene zawiesiła głos, zmarszczyła brwi. Coś było nie w porządku.

– Egwene? – zapytała Siuan z niepokojem.

– Ja… – zaczęła Egwene, lecz urwała, czując przeszywający ją dreszcz. Coś szarpało jej myśli, zaćmiewało je. Coś… Ciągnęło ją z powrotem. W mgnieniu oka Tel’aran’rhiod zniknęło, a Egwene otworzyła oczy w swoim pokoju w Wieży. Nicola szarpała ją nerwowo za ramię.

– Matko – powtarzała. – Matko!

Policzek dziewczyny znaczyła krwawa pręga. Egwene usiadła gwałtownie i w tym momencie poczuła, jak Wieżą wstrząsa eksplozja. Nicola schwyciła ją za rękę i jęknęła ze strachu.

– Co się dzieje? – spytała zdezorientowana Egwene.

– Pomiot Cienia! – zawołała Nicola. – W powietrzu, latające węże zionące ogniem i sploty Jedynej Mocy! Atakują nas! Och, Matko. To Tarmon Gai’don!

Egwene przez chwilę czuła, jak wzbiera w niej fala instynktownej, niekontrolowanej paniki. Tarmon Gai’don! Ostatnia Bitwa!

Usłyszała wrzaski dobiegające z oddali, w ślad za nimi napłynęły okrzyki rozkazów żołnierzy lub Strażników. Nie… trzeba się skoncentrować! Latające węże. Węże operujące Jedyną Mocą… albo jeźdźcy, którzy potrafią przenosić. Egwene jednym ruchem odrzuciła koc i poderwała się z łóżka.

To nie był Tarmon Gai’don, lecz coś niemal równie paskudnego. Seanchanie w końcu zaatakowali Wieżę, zgodnie z wizją, jaką Egwene zesłało Śnienie.

A ona nie była w stanie przenieść nawet tyle Mocy, żeby zapalić świecę, a cóż dopiero walczyć.

Загрузка...