SPOTKANIE NA ZAMKU

1

I Wojska szły na zachód. Szesnastego kwietnia dywizje 2 armii sforsowały Nysę Łużycką, korpus pancerny nacierał w kierunku Drezna, a na wschód wlokły się tłumy jeńców. Wojna nie była jednak skończona. Pancerne dywizje SS stawiały rozpaczliwy opór, w sztabach Wehrmachtu myślano o kontruderzeniach, które powstrzymać by mogły ofensywę na Berlin, feldmarszałek Schórner przygotowywał natarcie na północ.

W niewielkim niemieckim miasteczku, położonym na zachód od Nysy, mieścił się sztab 2 armii Wojska Polskiego. Na rynku postawiono tablicę z drogowskazami: kierunek Drezno, kierunek Budziszyn. Ciężarówki mijały wrak niemieckiego „tygrysa" i sunęły nieco pod górę, krętą szosą wijącą się jak biała wstążka po szczytach wzgórz. Z okna domku położonego niedaleko drogi widać było tę szosę, miasteczko i linię lasów, w których jeszcze trwały walki.

Oficer w mundurze majora odwrócił się od okna i spojrzał na jeńca, którego właśnie przesłuchiwał. Przesłuchania ciągnęły się już wiele godzin, major był zmęczony, ale gdy zadawał pytania po niemiecku i odnajdywał w oczach jeńca zawsze to samo lękliwe zdziwienie, ogarniała go szczególna radość, jakiej w sztabie armii nikt chyba poza nim nie doznawał.

Oto po tylu latach noszenia niemieckiego munduru mógł być nareszcie sobą; nie grał, nie udawał, pozbył się dokuczliwej świadomości, że zdradzić go może byle gest, byle nieostrożne słowo.

Jeniec tkwił nieruchomo na krześle i oczekiwał na następne pytanie. Jeniec był oficerem w stopniu kapitana, nazywał się Broll i gdyby major wymienił nazwisko, które nosił był w armii niemieckiej, gdyby powiedział: Hans Kloss, okazałoby się niechybnie, że mają wspólnych znajomych, że już się gdzieś spotykali. Kapitan Broll pracował bowiem w Abwehrze i mógł dostarczyć informacji o ogromnym znaczeniu. Przesłuchanie wymagało więc uwagi i cierpliwości.

Tego samego zdania był na pewno siedzący przy biurku pułkownik; rozpiął mundur, ten kwiecień był niemal upalny, i ocierał pot z czoła.

– Powtórz pytanie – mruknął, zwracając się do majora.

– Pytani raz jeszcze – głos majora był twardy i ostry – gdzie Ring ukrył dokumenty?

Broll milczał. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Przejechał dłonią po nie ogolonych policzkach.

– Pan major mówi po niemiecku jak…

– Mówię – przerwał mu sucho. Zastanawiał się, czy ten Broll naprawdę nie wie, czy udaje. Jego odpowiedzi wydawały się szczere, mógł jednak grać. Major wiedział, że ci ludzie umieją grać. Broll orientował się przecież, jakie znaczenie dla polskiego kontrwywiadu mają dokumenty Ringa. Archiwum Abwehrstelle Breslau.

Major słyszał o nim w czasie swej służby wywiadowczej; pułkownik Ring (spotykali się kiedyś z panem pułkownikiem) zajmował się werbunkiem agentów na ziemiach polskich. Przygotowywał ludzi, którzy mieli pozostać, dobrze zakonspirowani czekać na rozkaz, na sygnał, by rozpocząć pracę. Kloss musiał zdobyć to archiwum…

– Przysięgam, że nie wiem – powtórzył Broll.

Major słuchał brzmienia głosu. Niemiec mówił spokojniej, wydawał się teraz pewniejszy siebie.

– Więc twierdzi pan, że z pułkownikiem Ringiem spotkaliście się po raz pierwszy w Bischofsfelde?

– Tak – powiedział Broll.

– Pan kłamie! – krzyknął. -Wstać! – podniósł jeszcze głos i poczuł na sobie uważny wzrok pułkownika. -W styczniu uczestniczył pan w odprawie oficerów służby wywiadowczej we Wrocławiu…

– Tak – szepnął Broll. – Skąd pan wie? – Teraz się znowu bał. -Ale…

– Gadać prawdę!

– Wtedy zamieniliśmy tylko parę słów. Obojętnych. Spotkałem go dopiero w Bischofsfelde, parę godzin przed przyjściem waszych wojsk. Miał własną obstawę…

– I wiózł archiwum?

– Tak. Dostarczyłem mu benzyny. Powiedział mi tylko, że archiwum ukryje gdzieś w pobliżu. Nie powiedział, gdzie.

– Domyśla się pan?

– Panie majorze – głos Brolla załamywał się na wysokich nutach. -Ja chcę mówić prawdę… Pan i tak dużo wie, a ja…

– Co jeszcze powiedział?

– Że zostawia kogoś, kto będzie pilnował – wydusił z siebie Niemiec.

– Gdzie się zatrzymał w Bischofsfelde?

– U swojego krewnego. Też Ringa. Aptekarza. To znaczy u jego rodziny, bo aptekarza powołano do wojska. Był tam ze dwie godziny…

Major zadał jeszcze kilka pytań. Broll powtarzał w kółko to samo; może istotnie nie wiedział? Ring był doświadczonym oficerem Abwehry. Po co miałby informować tego człowieka?

Pułkownik również doszedł do wniosku, że jeniec powiedział wszystko, co mu było wiadome. Gdy Brolla wyprowadzono, podsunął majorowi szklankę z herbatą. Herbata była zimna i zbyt słodka. Milczeli, żaden z nich nie chciał pierwszy powiedzieć tego, co im obu jednocześnie przyszło na myśl. Pułkownik wyciągnął spod stołu flaszkę i rozlał wódkę do kubków. Z daleka doszedł pogłos artylerii.

– Z południa – powiedział major.

– Porucznik Nowak – stwierdził pułkownik – przeszukał okolice Bischofsfelde. Jest tam zamek, jezioro, sporo lasów… Nic nie znalazł. Żadnych śladów…

Obaj o tym wiedzieli. Wiedzieli także, że jeśli ten albo ci, których Ring zostawił do pilnowania archiwum, dojdą do wniosku, że dokumenty są w niebezpieczeństwie, raczej je zniszczą, niż pozwolą, żeby wpadły w ręce polskie.

– Musimy mieć to archiwum – powtórzył nie wiadomo po raz który pułkownik.

Major podszedł do okna. Patrzył na drogę biegnącą na zachód i myślał, że znowu się zaczyna, że znowu trzeba wrócić do roli, o której najchętniej by zapomniał.

– Kiedy mogę jechać? – zapytał.

Nareszcie zostało to powiedziane…

– Pamiętaj, że nie wydaję ci takiego rozkazu – oświadczył pułkownik. -Jesteś u nich spalony…

– W Bischofsfelde są nasze oddziały…

– Nasze – burknął pułkownik. – Nie jedziesz do dowództwa korpusu pancernego. Tam jest front! Diabli wiedzą, co może się zdarzyć.

Major wybuchnął śmiechem. Jak zwykle, gdy przystępował do planu akcji, opuszczały go wahania i niepokoje; myślał o szczegółach, do których przywiązywał ogromną wagę, albowiem od nich najczęściej zależało wykonanie zadania.

– Muszę mieć dobrą legendę – powiedział. – Zwiewałem z okrążenia, oczywiście po cywilnemu, idę do sztabu Schórnera. Chyba coś takiego.

– Do pomocy dam ci porucznika Nowaka. Będzie utrzymywał kontakt z dowództwami jednostek. Udzielisz mu instrukcji. To zręczny chłopak, nie zdekonspiruje cię.

Major milczał. Był już znowu kapitanem Hansem Klossem, wcielał się powtórnie w tę skórę; spojrzał na zegarek. Niedługo zapadnie mrok, porucznik Nowak podwiezie go bliżej Bischofsfelde, do miasteczka wejdzie już oczywiście sam. Potarł dłonią policzki. Dobrze, że rano nie zdążył się ogolić – powinien mieć zarost, powinien być zmęczony i głodny; oficer, który od wielu dni włóczy się po lasach…

– My oczywiście nic nie wiemy o tej rodzinie Ringa? -zapytał jeszcze.

Pułkownik przecząco pokręcił głową.

2

„Apotheke Johann Ring" mieściła się na jednej z wąskich uliczek Bischofsfelde, niezbyt daleko od rynku. Na rynku stał teraz polski czołg, a przed gmachem, w którym niedawno jeszcze stacjonował niemiecki sztab, spacerował wartownik z orłem na hełmie. Z okien kamienic zwisały białe flagi, mieszkańcy siedzieli w domach i z trwożliwym niepokojem wsłuchiwali się w odgłosy dochodzące z ulicy. Przejeżdżały ciężarówki, turkotały po bruku działa, czasami rozległa się piosenka; niezrozumiałe słowa wydawały się groźne i niosące zapowiedź zemsty: „Za górami, za lasami tańcowała Małgorzatka z huzarami".

Inga Ring stała przy oknie i przez szparę w zasłonie widziała twarze żołnierzy. Wszyscy wydawali się jednakowi i groźni; szli na zachód, w głąb Niemiec, a ich marsz, ich triumf były chyba nieodwracalne. Inga poczuła się nagle bardzo stara; miała dopiero siedemnaście lat, ale w ciągu ostatnich paru dni przeżyła dwukrotnie trzęsienie ziemi.

Najpierw przyszli oni. Właściwie najpierw przeżyła to, w co jeszcze przed paru tygodniami nie byłaby w stanie uwierzyć: strach.

Stryj przyjechał na kilka godzin. Przywiózł list od ojca, powiedział, że ojciec został w oblężonym Wrocławiu, a potem spoglądał co chwila na zegarek i wybiegł z domu, nawet się z nią nie żegnając, gdy tylko odjechały ciężarówki z obstawą.

Schenk, który objął po ojcu aptekę i jeszcze tego samego dnia rano wykrzykiwał, że zwycięstwo jest pewne, ściągnął ze ściany portret fuehrera i wywiesił w oknach prześcieradła. Anna-Maria Elken (może zresztą nazywała się inaczej) zakopała w ogródku swój SS-mański mundur i oświadczyła, że jest pielęgniarką z Hamburga i ma odpowiednie dokumenty. Berta zgodziła się, by Anna-Maria zamieszkała tymczasem u nich; właściwie tylko Berta się nie zmieniła; w kuchni nad jej łóżkiem wisiała maleńka fotografia wodza. To znaczy wisiała do obiadu, bo panna Elken, nie pytając Berty, zdjęła ją potem i rzuciła do ognia.

Wydawało się, że wszystko, czym żyli przez tyle lat, przestało nagle istnieć. Inga nigdy nie zapomni tych paru godzin przed wkroczeniem Polaków: w miasteczku panowała cisza, jakby wojna o nich zapomniała, a na ulicach, pod domami gromadzili się w trwożliwym oczekiwaniu ludzie, którzy jeszcze wczoraj nosili mundury partii, Volkssturmu lub SA. Nikt nie myślał o obronie. Fuehrerka Bund Deutsche Madel w jaskrawej sukience ciągnęła ze sklepu do piwnicy worek kartofli. Blockfuehrer NSDAP paradował w połatanej kurtce i w podartych butach. Wyglądał jak włóczęga.

– Co się stało z Niemcami? – zapytała Inga. Machnął tylko ręką.

Od szosy wrocławskiej nadciągali oni. Czujnie, z bronią gotową do strzału. Ulice już były puste, domy zawarte na głucho. Potem pojawił się czołg; stanął, Inga widziała jego kopułkę i obracające się działo.

Ale to wszystko nie było jeszcze najgorsze, najgorsze miało dopiero nadejść. Noc minęła bezsennie; słyszeli tupot butów na ulicach, serie z automatów, ostre głosy w nieznanym języku. Siedzieli wszyscy w dużym pokoju: Berta, Schenk, Anna-Maria i ona, bojąc się zapalić światło, a nawet głośniej rozmawiać. Inga pomyślała, że Niemcy niedawno byli w Polsce, że chodzili tak nocami po polskich miastach, ale ta myśl nie przyniosła ulgi. Wzmogła tylko strach.

– Dlaczego tak się stało? – szepnęła. – Powiedzcie mi, dlaczego tak się stało?

Tamci milczeli. Anna-Maria paliła bez przerwy papierosy, spacerowała nerwowo po pokoju, a nawet podeszła do okna.

– Niech pani uważa – ofuknął ją Schenk – mogą zobaczyć.

Rano Inga wybiegła do ogrodu. Dzień był piękny, prawdziwie wiosenny, szczyty wzgórz kolorowe, jak zwykle o tej porze. Zajrzała do altanki, najbardziej lubiła tę altankę, i stanęła jak wryta. Krzyk zamarł jej na wargach. Na ziemi leżała Marta. Miała podartą suknię, a lewe ramię przewiązane szmatami. Gdy Inga pochyliła się nad nią, otworzyła oczy.

– Marto, Marto… – szepnęła.

Nie mogła jeszcze uwierzyć, że to ona. Widywała ją przynajmniej raz na tydzień; w każdą niedzielę biegała do zamku Edelsberg. W oficynie, w maleńkim, schludnym pokoiku, mieszkała Marta.

Mieszkała tam chyba od początku świata. Kiedyś, w czasach, których Inga już nie pamiętała, jej mąż był rządcą w majątku hrabiego. Mąż umarł, a Marta została na prawach wiecznej rezydentki. Gdy hrabia z rodziną opuścił zamek i zwolnił całą służbę, ona jedna nie chciała wyjechać. Nie miała dokąd. Inga namawiała ją, żeby przeniosła się do miasta, do nich, była podobno daleką krewną Ringów, ale Marta nie chciała. Przywykła do zamku.

– Polacy – szepnęła Inga – ranili cię Polacy. Zabiorę cię zaraz do domu, zrobimy opatrunek…

– Nie do was – powiedziała Marta. – Nie chcę do was.

Inga nie rozumiała, myślała, że Marta majaczy, ale stara kobieta odzyskała jakby siły.

– Dziecko – szeptała – nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. Słyszysz: nikt prócz ciebie. – I potem stało się to najstraszniejsze. Marta opowiadała z trudem, powtarzając niektóre zdania, nieskładnie i niezręcznie, ale sens był jasny. To nie Polacy do niej strzelali. Strzelał pułkownik Ring, stryj Ingi, ten sam Ring, którego Marta znała niemal od dzieciństwa…

Było tak: w południe Marta usłyszała warkot motorów. Stała w drzwiach oficyny, przygotowana na najgorsze, bo myślała, że to już Rosjanie albo Polacy.

Zobaczyła Niemców. Wyskakiwali z ciężarówki, a z samochodu osobowego wysiadł oficer, którego poznała natychmiast: Ring. Chciała biec ku niemu, ale zawahała się, sama nie umie wyjaśnić dlaczego, i pozostała na progu, a nawet cofnęła się nieco w głąb ciemnej sieni.

SS-mani trzymali w garściach pistolety maszynowe, a cywilni robotnicy wynosili skrzynie z ciężarówek. Marta zobaczyła, że Ring wskazuje im, znane tylko hrabiemu i jeszcze może dwum, trzem osobom, wejście do lochów zamkowych, starannie ukryte w ogrodzie. Odwalili płytę, a potem, gdy robotnicy wyszli z lochów, Marta usłyszała krótkie serie z automatów. Nie chciała wierzyć, nie mogła ciągle uwierzyć… Mężczyźni w cywilnych łachach opadali na ziemię, jeden jeszcze czołgał się po ścieżce, pułkownik dobił go z pistoletu. Ciała ładowali na transporter.

Stłumiła krzyk, a potem zobaczyła SS-mana, który podbiegł do Ringa i wskazywał mu drzwi prowadzące do oficyny. Słów nie słyszała, ale była już pewna, że SS-man j ą zobaczył.

I wtedy pomyślała, że najbezpieczniej będzie w parku, wybiegła z oficyny, usłyszała krzyk Ringa i dostrzegła podniesiony pistolet. Rzuciła się do ucieczki, do parku gęstego jak las było jeszcze parę kroków, ale nie zdążyła; poczuła uderzenie, które nic a nic nie bolało, i upadła na ziemię. To ją pewnie ocaliło, że straciła przytomność, bo Ring nie sprawdzał już, czy żyje. Nigdy nie wątpił o celności swych strzałów, Marta pamiętała to z czasów, kiedy hrabia urządzał polowania. Gdy się ocknęła, panowała już cisza, ale ona bała się wrócić do zamku i przyszła tutaj.

W głębi ogrodu znajdował się opuszczony domek, w którym mieszkał kiedyś ogrodnik. Inga przeniosła tam Martę, przysięgając, że nikomu, ani Bercie, ani Schenko-wi, ani Annie-Marii nie wspomni o niej. Ukradkiem wyniosła z domu koce i przygotowała Marcie coś do jedzenia; potem zrobiła jej opatrunek. Znała się trochę na tym, bo w BDM skończyła kursy sanitarne.

Mrok już zapadł, po bruku zaturkotały znowu działa, przejeżdżały ciężarówki, a żołnierze na ciężarówkach śpiewali. Inga stała przy oknie i patrzyła przez szparę w zasłonie. Starała się nie myśleć.

– Odejdź od okna – usłyszała głos Schenka. – Wczoraj u Poznerów znaleźli broń. Chodzą po mieszkaniach.

– Niech przyjdą – powiedziała. Ich strach, ich niepokój wzbudzał w niej teraz tylko nienawiść. Niechże wreszcie przyjdą i niech to się skończy.

Anna-Maria Elken stanęła za nią. Inga poczuła jej dłoń na ramieniu. Otrząsnęła się gwałtownie.

– Przestań, opanuj się. – Głos Anny-Marii był cichy, ale natarczywy. – Jesteś dorosłą dziewczyną.

Jakże ich teraz nienawidziła! Schenka, Anny-Marii, Berty i stryja, który uciekając strzelał do Marty. Odwróciła się od okna, widziała ich twarze, białe w gęstniejącym mroku.

– Czy wszyscy Niemcy – powiedziała spokojnie – są takimi tchórzami jak wy? Mam nadzieję, że nie wszyscy.

– Histeryzujesz – na twarzy Anny-Marii pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. – Chcemy po prostu przeżyć. Nic więcej…

– Przeżyć! Przeżyjecie, jeśli nie umrzecie ze strachu. Pani się też bez przerwy boi, że ktoś panią pozna. Pielęgniarka z Hamburga!

– Moje papiery są w porządku – oświadczyła Anna.

– Maria.

– A tak, oczywiście, w porządku! Wszyscy jesteście w najlepszym porządku… – Chciała coś jeszcze dodać, ale w tej chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Nie było to pukanie natarczywe, raczej grzeczne, a nawet nieśmiałe, jednak znieruchomieli, przekonani, że nadeszło już najgorsze…

– Niech pan otworzy, panie Schenk – odezwała się wreszcie Anna-Maria.

– Dlaczego ja? Lepiej, żeby kobieta…

Inga spojrzała na nich pagardliwie i wyszła do przedpokoju. Sekundy wlokły się nieskończenie długo, wreszcie usłyszeli rozmowę po niemiecku, a potem na progu, wsparty o ramię Ingi, ukazał się młody mężczyzna, nie ogolony, w ubraniu podartym i zabłoconym. Odetchnęli z ulgą; ten człowiek, kimkolwiek był, nie wydawał się niebezpieczny. Zrozumieli jednak od razu, że stanowił niebezpieczeństwo. Wyprostował się z trudem, a potem wyrzucił rękę przed siebie..

– Heil Hitler – powiedział. Milczeli. Jeszcze przed trzema dniami każde z nich odpowiedziałoby mechanicznie tym samym gestem.

– Czego pan chce? – zapytał Schenk odzyskując głos.

– Zobaczyłem szyld: Johann Ring – rzekł mężczyzna.

– Nie miałem siły iść dalej. Dziś wtorek?

– Czwartek – powiedziała Inga przyglądając mu się uważnie. W jego twarzy było coś, co wzbudzało zaufanie. Pomyślała, że ten człowiek na pewno nie jest tchórzem.

– Straciłem rachubę czasu – ciągnął. – Jeśli czwartek, to już dziesięć dni, i zawsze tylko nocami, jak złodziej we własnym kraju…

– Kim pan jest? – Głos Schenka zabrzmiał natarczywiej.

Mężczyzna popatrzył na niego i Schenk cofnął się odruchowo.

– Kim jestem? – powtórzył. – Gdyby mnie złapali Rosjanie, nie zadaliby takiego pytania. Dawno tu są Rosjanie?

– Tu są Polacy. I szukają takich jak pan. Sprowadzi pan nieszczęście na to dziecko. – Schenk wskazał Ingę.

– O mnie proszę się nie martwić! – krzyknęła dziewczyna.

Mężczyzna zbliżał się do Schenka.

– A kim ty jesteś? Jak się właściwie nazywasz? – Powiedział to tonem dowódcy, przyzwyczajonego do wydawania rozkazów i otrzymywania ścisłych odpowiedzi.

Schenk wyprostował się odruchowo.

Wie, jak rozmawiać z takimi jak on – pomyślała Inga.

– Schenk. Wilhelm Schenk.

– Jesteś Chińczykiem?

– Nie. Jestem Niemcem.

– Więc pokaż, jak wygląda niemieckie powitanie! No, pokaż! – Był to już niemal krzyk.

Schenk zwarł obcasy i wykrzyknął: – Heń Hitler! -Wydawał się teraz innym człowiekiem. To ciągle działało. Berta była także wzruszona; podsunęła mężczyźnie krzesło i oświadczyła, że przyniesie coś do zjedzenia.

W mieszkaniu Ringów zapanował nagle inny nastrój; warkot motorów i głosy dobiegające z ulicy zdawały się mniej straszne i bardziej odległe. Tylko na wargach Anny-Marii Elken zawitał ironiczny uśmiech; przyglądała się nowo przybyłemu z ciekawością, z jaką patrzy się na egzotyczne zwierzę.

– Powiedzmy – zaczęła spokojnie – że udzielimy panu gościny…

– W czyim imieniu… – przerwała Inga.

– Chcesz go wypędzić?

– Nie.

– Więc siedź cicho. – Anna-Maria zwróciła się znowu do mężczyzny. – Chciałabym jednak wiedzieć, z kim mamy przyjemność…

Berta postawiła na stole talerz z zupą i mężczyzna wziął się łapczywie do jedzenia. Nie odpowiedział. Dopiero gdy wyskrobał resztę kaszy z talerza, zwrócił się do Anny-Marii:

– Najpierw- stwierdził cicho -powie pani, kim pani jest.

– Pielęgniarką z Hamburga! – wykrzyknęła Inga.

Anna-Maria wahała się, potem podjęła decyzję. Wstała.

– Anna-Maria Elken, sturmfuehrer SS. Ostatni przydział służbowy: Goerlitz.

Mężczyzna otarł usta szmatką przypominającą chusteczkę.

– Kapitan Hans Kloss – powiedział. – Ostatnio oficer kontrwywiadu przy sztabie 175 dywizji.

– Grupa Armii „Środek" – stwierdziła Fräulein Elken.

– Jest pani dobrze poinformowana.

– A tak. Dlaczego przedzierał się pan właśnie tędy?

– Śledztwo? – Kloss uśmiechnął się. – Byłem w okrążeniu. Do Odry – w mundurach, potem – każdy na własną rękę.

– I przypadkowo znalazł się pan w tym domu?

– W domu, w którym wcale nie jest bezpiecznie – wtrącił Schenk.

– Pułkownik Helmuth Ring jest z tej samej służby co ja, wiedziałem, że stąd pochodzi. U kogóż, jak nie u jego rodziny, mogłem szukać schronienia? Wystarczy?

– Pan znał mojego stryja? – zapytała Inga.

– Znałem. To wspaniały człowiek.

Nikt na pewno nie spodziewał się takiej reakcji Ingi.

Zerwała się z krzesła.

– Wspaniały! – krzyknęła. – Pan też mówi, że wspaniały! Wszyscy jesteście tacy sami! Tchórze!

– Nie wolno tak mówić o stryju! – Berta podniosła głos.

– Nie wolno? – Inga nie panowała już nad sobą. – Czy sądzisz, że strzelanie do starych kobiet jest zajęciem godnym Niemca i mężczyzny?

– Co ty wygadujesz? Kto ci to powiedział? -W głosie Schenka dźwięczała nie tajona groźba. – Twój stryj nigdy nie strzelał do kobiet.

– Owszem, strzelał. Do kobiety! Do Niemki! – Cofała się do ściany; ogarnął ją nagle strach, nie poznawała ich: Schenka, Berty, Anny-Marii… Zbliżali się do niej groźnie.

– Kto ci mówił? – Schenk chwycił ją za ramię.

– Opowiedz natychmiast wszystko! -W głosie Anny-Marii pojawiły się metaliczne tony.

– Masz przed nami tajemnice! Kłamiesz albo fantazjujesz… – to Berta.

– Nie, nie! – krzyknęła Inga. – Nie kłamię! Strzelał w zamku Edelsberg… -Natychmiast zamilkła, bo zrozumiała, że powiedziała zbyt dużo. Ale oni zasypali ją pytaniami.

Milczała, przyciśnięta do ściany. Kloss, który przyglądał się tej scenie początkowo dość obojętnie, nagle zareagował.

– Skończyć z tym śledztwem – nie podnosił głosu, po prostu wydał rozkaz.

Odwrócili się do niego natychmiast.

– Proszę się nie wtrącać! To są sprawy rodzinne – wykrzyknął Schenk.

– Powiedziałem: skończyć z tym śledztwem – powtórzył Kloss. – Inga nikomu niepowołanemu nie zdradzi żadnej tajemnicy. Prawda, Inga?

– Prawda – powiedziała cicho i spojrzała z wdzięcznością na Klossa.

3

Zaprowadziła go do gabinetu ojca. Rozesłała pościel na tapczanie. Przyglądał się jej uważnie. Co naprawdę wiedziała? Co zaszło w zamku Edelsberg? Mógł to sobie wyobrazić, należało tylko uzyskać potwierdzenie.

Więc jednak zamek! Reakcja tamtych: Berty, Schenka, Anny-Marii świadczyła, że oni także coś wiedzą albo chcą wiedzieć. Jedno z nich może być pozostawionym tu przez Ringa psem łańcuchowym, pilnującym archiwum. Które?

Wyciągnął papierosy. Inga także poprosiła o papierosa.

– Już palisz? – zdziwił się. Zrozumiał natychmiast, że popełnił pierwszy poważny błąd. Ludzie ukrywający się w lasach nie miewają papierosów.

– Zapas – powiedział – uratowaliśmy z magazynów pułkowych.

Można by kazać dokładnie przeszukać zamek. Nowak nawiązał już kontakt z dowództwem jednostki stacjonującej w miasteczku. Oczywiście nic nie powiedział o Klossie; zameldował tylko dowódcy pułku, że przybył tu z zadaniem specjalnym. Kloss spotkał się z nim przed przyjściem do Ringów; rozmawiali parę minut w bramie opuszczonego domu. Ta brama wydała się zresztą Klossowi dobrym miejscem, pozostanie jako punkt kontaktowy.

Nowak był niespokojny, opowiadał o rozmowie w dowództwie. Pułkownik stracił kontakt z dywizją, sytuacja na froncie komplikowała się, na południu stwierdzili obecność większych niemieckich jednostek pancernych. Nie wiadomo, skąd tam się wzięły. Nic więc dziwnego, że dowódca pułku przyjął Nowaka niechętnie. Palnął mówkę na temat działalności różnych wysokich sztabów, które zamiast 76-tek przysyłają oficerów do zadań specjalnych.

Nie będzie pewno zachwycony, gdy każe mu się wyznaczyć ludzi do przetrząsania zamku, ale zadanie oczywiście wykona… Tylko czy należy postawić mu to zadanie? Jeśli nic nie znajdą, a poszukiwania na ślepo zajmą im na pewno sporu czasu, ostrzegą tamtych… Nie można przecież wykluczyć, że Niemcy przygotowali się do zniszczenia archiwum.

Kloss postanowił przeprowadzić najpierw rekonesans osobiście. Jeśliby mógł ustalić, co wie naprawdę Inga? I kto jest psem łańcuchowym jej stryja?

Paliła papierosa stojąc przy drzwiach. Kloss podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. Nie cofnęła się.

– Dlaczego nie usiądziesz?

– Ja już sobie pójdę.

– Poczekaj. Czy ta kobieta, o której mówiłaś, żyje?

Inga milczała. Jej oczy spoglądały teraz nieufnie.

– Dlaczego pan pyta?

Więc żyje – pomyślał Kloss. – W przeciwnym wypadku Inga zareagowałaby inaczej. Ona przecież nie boi się zdrady tajemnicy Ringa, bo nic o niej nie wie. Boi się o tę kobietę.

– Pytam – powiedział – bo jeśli ona żyje, grozi jej niebezpieczeństwo. Mieszkała na zamku?

– Tak – szepnęła Inga.

– I widziała – ciągnął Kloss, starając się wyobrazić sobie tę scenę. Pamiętał przesłuchanie jeńca. Ten Niemiec, Broll, mówił o dwóch ciężarówkach i samochodzie osobowym. – I widziała – powtórzył – jak przyjechały dwie ciężarówki i samochód osobowy. Wyładowano paki…

– Skąd pan wie? – krzyknęła dziewczyna. Spoglądała na mego z lękliwym zdumieniem.

Ta kobieta wie, gdzie Ring schował dokumenty – myślał Kloss. Rozumiał jednak, że zadawanie dalszych pytań nie miało już sensu. Zamek – to obszerny kompleks budynków, ogród, park, przystań nad rzeką, zapewne jakieś lochy i przejścia podziemne. Ilu trzeba ludzi, żeby to dokładnie przeszukać… My nie musimy się spieszyć, ale Niemcy… mogą zniszczyć archiwum, kiedy zechcą. Uświadomił to sobie raz jeszcze i pomyślał, że odnalezienie kobiety z zamku jest jednak sprawą ogromnej wagi.

Inga wie, gdzie jej szukać. Powie? Nie, raczej nie, straci tylko zaufanie, jeśli on teraz o to zapyta. Może kazać Nowakowi przesłuchać Ingę w dowództwie jednostki? Także zbyt ryzykowne… Wymaga dużo czasu i cierpliwości, a rezultaty…

– O czym pan myśli? – zapytała Inga.

– Uważaj na siebie – powiedział. – I jeśliby potrzebna ci była pomoc…

– Dziękuję – szepnęła. Zniknęła w ciemnym korytarzu.

Po paru sekundach usłyszał jej krzyk. Szarpnął drzwi i namacał w kieszeni bezpiecznik broni. Smuga światła z pokoju przecięła korytarz.

– Nic, nic się nie stało. – Głos Berty był spokojny, a nawet nieco drwiący. – Fräulein Inga jest po prostu zbyt nerwowa. Nie poznała mnie w ciemnościach.

Wrócił do pokoju, zgasił światło i otworzył okno. W domu panowała cisza, ale Kloss był przekonany, że przynajmniej dwie osoby czuwają, Inga i ten ktoś, kogo zostawił Ring. Czy nie mylił się sądząc, że człowiek Ringa mieszka w tym domu? Nie, chyba nie popełnia błędu. Zakłada zresztą, że jeszcze ktoś może być na zamku.

Usiadł na tapczanie i wsłuchiwał się w ciszę. Gdzieś szczęknęły drzwi, może okno; na ulicy panowała nieprzenikniona ciemność. Klossowi zdawało się, że dostrzegł cień przytulony do muru kamieniczki. Inga? Może Berta? Chociaż… Przecież nie tylko ona chciała wiedzieć, gdzie jest kobieta z zamku. Człowiek Ringa musi naprawić błąd swego przełożonego.

Nagle, gdy tak oparty o framugę okna wsłuchiwał się w panującą wszędzie ciszę, zobaczył na wzgórzach otaczających miasteczko ostre, podłużne pasma światła. Potem zaterkotały gdzieś bardzo blisko działka przeciwpancerne i rozwrzeszczał się, plując gęstymi seriami, ciężki karabin maszynowy. Oznaczało, to, że front, który jeszcze przed paroma godzinami był daleko na zachód od Bischofsfelde, nagle znalazł się tuż pod miastem.

Kloss zrozumiał, że musi się bardzo spieszyć. Wyskoczył przez okno i przylgnął do muru; ulica była pusta i ciemna. Tylko południowa strona nieba jaśniała migotliwym blaskiem. Grzmot dział narastał i już nie milkł.

4

Od szosy – ciemna aleja okolona drzewami. Czarny kontur zamku Edelsberg przypominał kiczowaty rysunek z bajki o duchach i czarownicach… Zarys murów i baszt na tle płonącego nieba.

Wyciągnął z kieszeni broń, odbezpieczył. Na dziedzińcu żwir chrzęścił pod butami. Kloss zrobił parę kroków w kierunku podjazdu, potem uskoczył za drzewo. Obserwował zamek z uwagą i napięciem. Okna były zamknięte i ciemne, ale gdy mijał bramę, zdawało mu się, że w jednym z nich, na pierwszym piętrze, pojawiło się migotliwe światełko. Czekał. Błysnęło znowu w oknie prawego skrzydła. Na zamku ktoś był.

Kloss zrozumiał, jak bardzo trudnego podjął się zadania. Przeszukiwać zamek? Nonsens… Gdyby można było zmusić do mówienia tego, kto pilnował archiwum? Jedyna szansa! Może należało jednak wziąć ze sobą Nowaka?

Rozmawiał z porucznikiem, zanim tu przyszedł. No-wak czekał w „ich" bramie; zameldował natychmiast, że sytuacja jest bardzo zła. Dowódca pułku nie chciał z nim w ogóle gadać! Tam jest zresztą sądny dzień, w pułku. Udało im się uzyskać łączność z dowódcą dywizji dopiero za pośrednictwem artylerii; trwają ciężkie walki obronne z nacierającymi z południa niemieckimi dywizjami pancernymi. Pułk prawdopodobnie opuści Bischofsfelde.

– Trzeba było powiedzieć dowódcy, jakie masz zadanie – stwierdził Kloss.

– Nie miałem rozkazu, panie majorze – szepnął Nowak. A potem zapytał, jakby Kloss mógł wiedzieć: – Co się właściwie stało na froncie?

– Prawdopodobnie Schórner usiłuje przebić się na północ – rozważał Kloss. – Ta kotłowanina może potrwać parę dni.

– A jeśli wrócą tu Niemcy?

– Nie na długo. Ja zostanę. Ty wycofasz się razem z pułkiem. – Od razu podjął tę decyzję. Nie miał zresztą innego wyboru.

– Pan major zostanie sam?

– Zawsze byłem sam – uśmiechnął się. -Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, będziesz mi jeszcze potrzebny rano. Zapytaj dowódcy pułku, czy istnieją możliwości przydzielenia do naszej dyspozycji dwóch plutonów na parę godzin.

– Wątpię – powiedział Nowak

– Gdybym był na jego miejscu, też bym nie dał -mruknął Kloss.

Światełko nagle zgasło, potem pojawiło się znowu. Kloss ruszył ostrożnie przez dziedziniec. Drzwi wejściowe, ciężkie drzwi do głównej sieni zamku, były uchylone. Minął je jednak i obszedł budynek wokoło: znalazł to, czego szukał: wejście służbowe, oczywiście zamknięte, ale on nie rozstawał się ze swoim scyzorykiem, zawierającym komplet wytrychów.

Wąskim korytarzykiem dotarł do głównej sieni; szedł po omacku, zapalenie latarki byłoby zbyt niebezpieczne. Nie zamierzał zresztą przeszukiwać zamku; chciał zaskoczyć człowieka, którego, był tego pewien, pozostawił tu Ring. Wątły płomyk zapalniczki oświetlił szerokie schody; skradał się po nich na palcach.

Na korytarzu pierwszego piętra było już znacznie widniej. Duże okna wychodziły na południe. Kloss zobaczył znowu płonące niebo. Rakiety padały niedaleko miasta, wydobywając z mroku linię lasu i zarysy budynków. Długi rząd zamkniętych drzwi. Kloss mijał je ostrożnie, przystając i nasłuchując. Wszędzie panowała cisza. Wreszcie, już na końcu korytarza, spostrzegł jedne drzwi lekko uchylone. Przez szparę zobaczył światełko, potem światełko zgasło. Ktoś, podobnie jak on, posługiwał się zapalniczką. Bardzo krótko, parę sekund widział zarys postaci. Człowiek z tamtej strony zbliżał się do drzwi, szedł dość pewnie, nie podejrzewając, że gdy stanie na progu… Kloss, przytulony do ściany, czekał… Drzwi skrzypnęły, zobaczył dłoń z pistoletem, uderzył kolbą, broń upadła na podłogę…

– Ręce do góry – powiedział.

Przed nim stała Anna-Maria Elken w płaszczu deszczowym i berecie na głowie. Pomyślał, że spodziewał się jednak kogoś innego, choć właściwie od początku powinien był podejrzewać, że Ring powierzy zadanie strzeżenia archiwum właśnie kobiecie. Panna Elken spoglądała na niego z pogardą i nienawiścią.

– Przypadkowy gość Ringów – szepnęła. – No, strzelaj, na co czekasz?

Kloss wepchnął dziewczynę do pokoju, który przed chwilą opuścił. Oświetlił ją latarką i trzymając ciągle pod pistoletem, podszedł do okna, by zasunąć zasłony. Przekręcił kontakt, zapłonęły żarówki w żyrandolu… Sam był zdziwiony. Elektrownia w Cottbus ciągle działała. Pokój był niewielki i dość przytulny. Pod oknem stało niewielkie biurko, w rogu kanapa i foteliki. Na ścianie wisiał wielki portret Bismarcka.

– Siadaj – powiedział Kloss – i mów. – Był zdecydowany wyciągnąć z niej wszystko. Jeśli zostawił ją Ring, musiała znać miejsce, w którym schowano archiwum. – Zapalisz? – zapytał.

– Zapalę – odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie. – Jak na oficera służby Ringa zachowuje się pan dość grzecznie.

– Dziękuję – mruknął. Nie chowając pistoletu, podał jej ogień. -Jeśli powie pani wszystko i prawdę – oświadczył _ istnieje pewna szansa.

Zaciągnęła się dymem i nagle wybuchnęła śmiechem.

– Wszystko i prawdę! Wy nie wypadniecie nigdy z roli! A mogłabym sobie łatwo wyobrazić, że to ja zadawałabym pytania…

Co wie? Czego się domyśla? Za kogo go bierze? Jaką rolę powinien grać, żeby wyciągnąć z niej jak najwięcej?

Strząsnęła ostrożnie popiół.

– Mogłabym – rzekła powoli – spróbować jeszcze gry w ciuciubabkę. Podać panu parę rozmaitych historyjek wyjaśniających, dlaczego wybrałam się na spacer właśnie do zamku Edelsberg. Rezygnuję. Zakładam, że Ring powierza ważne zadania inteligentnym oficerom.

Teraz Kloss był zaskoczony. Bierze go za człowieka Ringa? Prowokuje? Kim jest ta dziewczyna?

– Po co pani tu przyszła?

Wydawała się zniechęcona. Rzuciła papierosa na podłogę.

– Już powiedziałam… Nie mam ochoty na wymyślanie historyjek. Postanowiłam zagrać z panem w otwarte karty. W końcu nie ma innego wyboru, Herr Kloss. Czy uważa się pan za uczciwego Niemca?

– Co to znaczy?

– Proste… Czy postanowił pan być lojalny do końca? A potem zginąć, oddać się do niewoli lub palnąć sobie w łeb?

To zaczynało być interesujące. Kloss już się domyślał, ale jeszcze nie był pewny. Czyżby Fräulein Elken?… Myśl wydała mu się nagle zabawna i z trudem powstrzymał się od śmiechu. Musiała zauważyć…

– Pan się uśmiecha, panie Kloss. Wolałabym, żeby schował pan pistolet, ale pan oczywiście tego nie zrobi. A ja mówię bardzo poważnie. Proszę sobie wyobrazić, że kapitan Hans Kloss, zamiast wykonywać do końca i bez powodzenia zadanie powierzone mu przez Ringa, znajdzie się w przyjemnym, neutralnym kraju z portfelem wypchanym prawdziwymi pieniędzmi…

Zaczynasz dość prymitywnie – pomyślał Kloss.

– Interesujące – mruknął. – Z jakiego to tytułu sturm-fuehrer Elken roztacza przede mną tak zachwycające perspektywy?

Była nawet niebrzydka, ta dziewczyna. I spokojnie patrzyła na pistolet, który ciążył już Kłos sowi w dłoni.

– Wyobraźmy sobie – ciągnęła – że zwróciłby się ktoś z propozycją handlową. Tak to nazwijmy.

– Kto?

– Ktoś, kto kupiłby chętnie trochę papierów, zupełnie w tej chwili bezwartościowych dla Niemiec… i bezwartościowych dla pułkownika Ringa, który je schował w tym zamku.

Intensywnie myślał. Prawdopodobnie pracowała dla Amerykanów lub Anglików. Oczywiście Amerykanów interesowało archiwum Abwehry; chcieliby je mieć i to nie po to, żeby przekazać Polakom. Nie można jednak także wykluczyć prowokacji.

– Dlaczego pani sądzi – zapytał ostro – że archiwum jest tutaj?

– Niech pan nie udaje, kapitanie. Tę informację zawdzięczam głupiej Indze, a pańska obecność na zamku potwierdza ją ostatecznie. Ring zlecił panu pilnowanie archiwum.

Kloss milczał.

– Proponuję transakcję korzystną.

– W mieście są Polacy – powiedział Kloss. Nie zamierzał oczywiście dekonspirować się przed tą dziewczyną. Gra wydawała się zabawna, ale niestety, nie zbliżała go do rozwiązania zagadki. Zdobył tylko jedną dodatkową informację: archiwum Ringa należy strzec także przed wywiadem amerykańskim.

– Wystarczy – ciągnęła – że pan powie, gdzie to jest. Polaków proszę się nie obawiać.

– A skąd wiesz – rzucił ostro – że z tą propozycją handlową zwracasz się do właściwej osoby?

– Wiem. Przybiegł pan tu, bo podejrzewał, że ktoś wykorzysta informację Ingi. Zlikwidował pan już tę kobietę, o której opowiadała?

– Nie masz złudzeń, co?

– Nigdy nie miałam złudzeń – powiedziała obojętnie. – Więc jak? Jaka jest twoja odpowiedź? Tylko bądź tak uprzejmy i oszczędź mi zbytecznego gadania.

Istotnie… nie mieli już o czym rozmawiać. Człowieka Ringa nie było widocznie w zamku. Jeśli nie jest nim Fräulein Elken, to…

– Jazda- rzekł Kloss, starając się nadać swemu głosowi dostatecznie stanowcze brzmienie. – Wracamy.

Anna-Maria spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Co to znaczy?

– Po prostu: wracamy. Szybko. Idź pierwsza.

– Jeżeli chcesz mnie zabić po drodze, zrób to tutaj.

– Idź…

Szła bardzo powoli. Korytarz, potem główny hali… Gdy znaleźli się za drzwiami, Fräulein Elken stanęła.

– Wy lubicie strzelać z tyłu, co?

Czyżby była Amerykanką? – pomyślał Kloss. Walczyli przeciwko wspólnemu wrogowi, a przecież…

– Nie zatrzymuj się – burknął.

– Zastanów się jeszcze. Robisz cholerne głupstwo.

– Idź! – wrzasnął.

Poszła przed siebie dziedzińcem, żwir znowu chrzęścił pod butami. Gdy znaleźli się na drodze, skoczyła nagle w bok, zrobiła to zręcznie, ale nie dość zręcznie, by nie zdążył strzelić, gdyby zechciał; ale on właśnie na to czekał; sądził, że spróbuje ucieczki. Schował spokojnie pistolet do kieszeni i zwolnił kroku. Trzeba jej dać trochę czasu, ciekawe, co teraz zrobi.

Gdyby mógł przewidzieć jej następne posunięcie, nie byłby taki spokojny…

5

Front był coraz bliżej. Gdy Kloss doszedł do domku Ringów, słyszał już bardzo wyraźne serie automatów. Gdzieś niedaleko, na łąkach, wybuchła mina z moździerza; żółty słup ognia piął się wysoko w górę. Pomyślał, że sytuacja musi być istotnie trudna, nie sądził jednak, by Niemcom udało się przedrzeć na północ.

Okno do jego pokoju było uchylone, w domu panowała cisza, ale Kloss nie wierzył tej ciszy. Nie śpią. Czekają. Mają nadzieję raz jeszcze zobaczyć hitlerowski Wehrmacht.

Pomyślał o kobiecie, o której mówiła Inga. Raniono ją na zamku Edelsberg, ale ona widocznie przyczołgała się do miasteczka, skontaktowała z Ingą i ukryła się gdzieś tutaj. Gdzie? Zapewne człowiek Ringa też chciałby to wiedzieć. Może on, Kloss, popełnił błąd, nie każąc Nowakowi przeszukać sąsiednich domów? Należało odnaleźć tę kobietę. Oznaczałoby to jednak dekonspirację, a jeśli Niemcy naprawdę wrócą? Choćby na parę godzin…

Okrążył dom i znalazł się w ogrodzie. Jeszcze tu nie był. Wąska ścieżka prowadziła do altanki. Zajrzał do środka, zapalił na chwilę latarkę. Na ziemi, wśród zeschłych liści, leżała zakrwawiona szmata. Ta kobieta była tutaj? Z altanki ścieżka prowadziła dalej, w głąb ogrodu… gęste krzaki bzu, a gdy je minął, zobaczył ogrodzenie i maleńki domek, zapewne ogrodnika.

W oknie było ciemno. Drzwi otwarte. Kloss wszedł do wnętrza. Światło z okna padało na łóżko, na którym leżała kobieta. Zobaczył szeroko otwarte oczy, twarz zastygłą w grymasie strachu. Kobieta nie żyła; niemiecki bagnet wbito po rękojeść.

Kloss poczuł się nagle winny; nie przewidział. Nie przewidział, że ten człowiek, którego zostawił Ring, będzie szybszy i sprawniejszy. Nie należało chodzić do zamku Edelsberg; należało czekać w domu aptekarza na następny ruch przeciwnika.

Kobieta z zamku domyślała się zapewne, co jej grozi. Przyszła do Ingi i prosiła o zachowanie tajemnicy. Gdyby on, Kloss, zdążył… Ogarnął go ten sam chłodny spokój, który odczuwał zawsze wtedy, gdy czekała go walka ze sprawnym i gotowym na wszystko przeciwnikiem. Teraz nie popełni już błędu.

Opuścił ogród i przez okno wrócił do swego pokoju. Siadł na tapczanie, zapalił papierosa. Nie chciało mu się palić, ale był bardzo zmęczony i czuł, że za chwilę zaśnie. Nie wolno mu było spać. Grzechotały 76-tki, a w domu trwała cisza, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek był pewien, że cisza jest tylko złudzeniem.

Co robi Fräulein Elken? Dlaczego zapytała o tę kobietę? Które z nich? Berta? Schenk? A może ktoś zupełnie inny? Powoli mijały minuty; zaczynało już świtać, szarość wypełniała ulice. Zamknął oczy, na chwilę stracił przytomność i zerwał się natychmiast z tapczanu, gdy usłyszał ciche klapnięcie drzwi… Potem znowu cisza… Nad łąkami leżała mgła, bitwa jakby ucichła, mogło to oznaczać, że Niemców odrzucono, ale mogło to także oznaczać, że nasze oddziały opuszczają miasteczko.

Nagle – trzaśniecie drzwiami tak ostre, że musiało zbudzić cały dom, jeśli ktokolwiek spał. Kloss usłyszał krzyk Ingi.

Skoczył natychmiast ku drzwiom, ale stanął w połowie drogi i bez pośpiechu ściągnął marynarkę i rozpiął koszulę. Pistolet wsadził do kieszeni, drugi – maleńkiego waltera – miał w bucie. Usłyszał kroki na korytarzu, po chwili był już na progu, w otwartych drzwiach.

Zobaczył ich wszystkich: Ingę z bladą twarzą i nieprzytomnymi oczyma, Schenka – całkowicie ubranego, Annę-Marię, Bertę, wyglądającą zupełnie zwyczajnie -w sukni i fartuchu.

Inga krzyczała. Gdy Berta chciała do niej podejść, odskoczyła gwałtownie pod ścianę.

– Jesteście wszyscy – powiedziała spokojniej – nikt z was nie spał. – Zwróciła się nagle do Anny-Marii. – To ty! Ty wychodziłaś z domu. Słyszałam!

– Ingo, na miłość boską, co się stało?

– Jeszcze pytacie? A może to pan? Pan nawet nie zdążył się rozebrać?

Oczy Schenka patrzyły chłodno. Wzruszył tylko ramionami.

– Chciałam jej zanieść coś do jedzenia – mówiła Inga. -A ona…

– Kto?! – zawołała Berta.

– Marta Stauding. Teraz mogę już mówić. Ukryłam ją w domu ogrodnika, ale któreś z was widziało. Zamordowano ją. To moja wina – odwróciła się nagle do ściany i wybuchnęła płaczem.

– Tak – oświadczyła Berta. – To twoja wina. Należało nam wszystko powiedzieć, wzięlibyśmy ją do domu. Zabili ją widocznie Polacy.

– Polacy! – wybuchnęła Inga: – To nie Polacy strzelali do niej w zamku. To Niemcy!

Kloss poczuł na sobie uważny wzrok Anny-Marii.

To ty zabiłeś – mówiło jej spojrzenie.

– Każde z was mogło to zrobić! – krzyczała znowu Inga.

– Nie histeryzuj! – Bercie udało się jednak do niej podejść. -Teraz nie ma już sprawiedliwości. Teraz są Polacy…

Nagle ucichli wszyscy. Zesztywnieli. Usłyszeli stukot butów, a potem łomot do drzwi wejściowych.

– Otwierać! – krzyknął ktoś po polsku.

Czyżby Nowak zdecydował się na taki krok bez rozkazu? – pomyślał Kloss. – Sytuacja jest widocznie bardzo zła i postanowił mnie w jakiś sposób wyciągnąć. -Poczuł na sobie spojrzenie Anny-Marii. Ogarnął go nagle niepokój.

Inga otworzyła drzwi. Kloss zobaczył na progu sierżanta i dwóch szeregowych. Byli w hełmach, z automa-

tami gotowymi do strzału. Myślał, że za chwilę wejdzie Nowak; ale porucznik się nie pojawił.

– Fryce, rączki na kark! – powiedział sierżant i uśmiechnął się. – Po waszemu: Hande hoch!

Wykonali rozkaz. Sytuacja zaczynała być wyjątkowo idiotyczna. Kloss myślał już tylko o tym, co powie Nowakowi. Ale go pułkownik ubrał!…

Sierżant pochodził zapewne ze Śląska, wtrącał co chwila niemieckie słowa.

– No, szwaby… tylko bez szwabskiego kręcenia. Który z was nazywa się Kloss?

– Ja-powiedział.

Obszukano go dość bezceremonialnie. Nie, w tym nie było żadnej gry, działali zupełnie serio. Żołnierz wyciągnął mu pistolet z kieszeni, potem waltera z buta. Zabrał dokumenty. Kloss spojrzał na Annę-Marię i nagle zrozumiał; w każdym razie zdawało mu się, że rozumie. Ona przecież musiała się go pozbyć. Jak to zrobiła?

– Cały arsenał – oświadczył sierżant. – No, marsz, marsz do drzwi… Kto tu jest właścicielem mieszkania? Ty? – zwrócił się do Schenka.

– Ja jestem tylko pomocnikiem aptekarza, panie oficerze – stwierdził Schenk. – Gospodynią jest ta panna -wskazał Ingę.

Sierżant wziął ją pod brodę.

– No, jeśli jeszcze jednego u ciebie znajdę, to się nie pozbierasz. Macie szczęście, że nie jesteśmy szwaby. Oni za takie rzeczy wszystkich pod mur. – Uderzył Klossa w plecy i wyszli z mieszkania.

Było już zupełnie jasno. Gdy znaleźli się na ulicy, zagrzechotała znowu artyleria. Niedaleko, na rynku, wybuchnął pocisk; fontanna ziemi i piasku wytrysnęła w górę.

Przywarli na chwilę do muru, ale gdy ruszyli w kierunku sztabu, rozszalało się piekło. Niemiecka artyleria ostrzeliwała rynek; zobaczyli osuwającą się ścianę narożnej kamienicy, na chwilę zapanowała ciemność, czuli w gardle i płucach piasek, potem kurz opadł, a przez rumowisko przedarł się polski czołg. Odchodził na północ…

– Panie sierżancie – szepnął jeden z żołnierzy – major powiedział, żeby fryca zastrzelić, jeśli nie zdążymy doprowadzić do sztabu. Kulka w łeb i koniec.

Sytuacja z idiotycznej stawała się naprawdę niebezpieczna. Klossa opanowała chłodna wściekłość; mogło przyjść to, czego zawsze obawiał się najmocniej: śmierć od polskiej kuli. Nie zamierzał przecież rezygnować; nigdy dotąd nie rezygnował z walki. Czuł na plecach dotyk lufy automatu; ręce kazano mu trzymać ciągle na karku. Jeśliby nawet powiedział tym chłopcom, jeśliby się nawet zdekonspirował, czy uwierzą?

Sierżant wahał się jednak. Widać było, że to chłopak obeznany z frontem i nie podejmujący pochopnych decyzji.

– Może zdążymy – powiedział.

Ruszyli naprzód. Artyleria umilkła, zaterkotały kaemy, trzaskały kule karabinowe, usłyszeli bliskie wybuchy granatów. Ulica, jeszcze przed chwilą pusta, stanie się za chwilę terenem boju. Przez miasto odchodziła polska artyleria. Żołnierze przystawali za załomkami murów, klękali na kamiennych płytach i znowu odskakiwali w tył. Zobaczyli dwóch chłopców z rusznicą ppanc.

– Nie ma rady – oświadczył spokojnie sierżant. – Sztab już pewno zmienił m.p. Nie zdążymy

Weszli do najbliższej bramy.

Kloss pomyślał, że w zasadzie sierżant miał rację. Gdy jazgot automatów umilkł na chwilę, słyszał już wyraźnie warkot motorów. Niemieckie jednostki pancerne wchodziły do miasteczka. Należało działać. Zdjął ręce z karku, wsadził je do kieszeni.

– Chłopcy – powiedział po polsku – musicie mnie jednak doprowadzić do sztabu. Jeśli zmienił m.p., znajdziemy go później na północ od miasta.

– Ty mówisz po polsku! – krzyknął sierżant.

– A mało to fryców mówi po polsku – zawołał ten sam żołnierz, który znalazł waltera w bucie. – Chce się wykpić od śmierci. Gdzie go teraz będziecie ciągnąć za sobą!

– Zrobicie głupstwo – Kloss zwracał się tylko do sierżanta. – Nikt was za to nie pogładzi po główce.

Bliski wybuch. Kloss rozpoznał natychmiast: strzelało niemieckie działo pancerne.

Sierżant przyglądał mu się uważnie.

– Mam rozkaz – oświadczył wreszcie. – To jest już front, człowieku…

– Pryśnie nam po drodze – zawołał ten sam żołnierz. Szczęknął zamkiem automatu. – Stawaj pod murem, fryc…

Kloss patrzył na ulicę. Widział tylko skrawek chodnika; co chwila przebiegali polscy żołnierze.

– Chłopcy – rzekł – jestem…

Tamten mu przerwał:

– Sam powiedziałeś: kapitan Hans Kloss.

Jeszcze parę sekund; trzeba uderzyć sierżanta i wyskoczyć na ulicę. Czy zdąży? Niewielka szansa, prawdopodobnie obaj żołnierze strzelą i któryś z nich musi trafić. W tej chwili, gdy już podejmował decyzję, zobaczył biegnącego środkiem jezdni Nowaka.

– Nowak! – ryknął.

Tamten zatrzymał się natychmiast i skoczył do bramy. Oddychał z trudem.

– O Boże -wyszeptał zupełnie nie po wojskowemu. -Już straciłem nadzieję.

– Ładnie mnie ubezpieczałeś!

Terkot automatów wzmagał się i nagle ucichł; granat wybuchł na ulicy, pokrywając ich twarze czarnym pyłem. Na nic nie było czasu. Nawet na zwymyślanie Nowaka.

Sierżant i obaj żołnierze, nic nie rozumiejąc, wykonywali rozkazy porucznika: oddali Klossowi broń i dokumenty.

Potem Nowak kazał im zaczekać w bramie. Oficerowie weszli do sieni; nawet tu słychać było warkot motorów.

– Zwiewaj – powiedział Kloss. – Ja zostaję. Zameldujesz, że dokumenty Ringa interesują także amerykański wywiad. Są z całą pewnością na zamku; postaram się ustalić dokładne miejsce.

– Niech pan pozwoli mi zostać – szepnął Nowak.

– Bzdura. Zajmiesz się sierżantem i tą dwójką. Trzeba ich odesłać na tyły. I żeby nie gadali.

– Rozkaz.

– Teraz szybko: jak to było?…

Nowak najchętniej opowiedziałby obszernie, ale pozostały liczone sekundy. Dopiero nad ranem udało mu się dostać do dowódcy pułku; wszedł razem z gońcem batalionu, broniącego południowego skraju miasta. Na przedmieście docierały już niemieckie ferdynandy, telefoniści ściągali linię, dowódca i szef sztabu, pochyleni nad mapą, nie zwracali na nikogo uwagi.

Wreszcie major go dostrzegł.

– Jeszcze tu jesteście? – ryknął. – Zęby za piętnaście minut… Chcecie wpaść w ich ręce?

Nowak zameldował natychmiast, że otrzymał rozkaz wyjaśnienia dowódcy pułku zadania, z jakim go tu przysłano.

– Trzeba było wcześniej – stwierdził major. – Teraz za późno. Nie chcę o niczym wiedzieć, mam dość własnych kłopotów.

Jakby na potwierdzenie tych słów, przed sztabem wybuchł pocisk. Usłyszeli brzęk szyb, dym i kurz wdarły się do pokoju; mapy i papiery poleciały na podłogę.

Major zaklął i wszyscy we trójkę przystąpili do zbierania z ziemi pułkowej kancelarii. Szef sztabu ubijał dokumenty w skrzynce. Nowak podniósł z podłogi zmięty karteluszek. Zobaczył parę słów po niemiecku, ale zanim je zrozumiał, przeczytał: Hauptmann Hans Kloss…

W aptece Ringa ukrywa się oficer niemieckiego wywiadu hauptmann Hans Kloss.

Poczuł, że blednie. Oparł się o stół.

– Co to jest? – zapytał.

– To? Aha… – major machnął ręką. – Zabawne. Ktoś podrzucił taki donos. Karteczka przywiązana do kamienia. Przyniósł wartownik. Kazałem przyprowadzić tego Klossa… a jeśli nie zdążą…

Nowak stracił panowanie nad sobą.

– Panie majorze – krzyknął – to… zdrada!

– Co wyście powiedzieli? – dowódca pułku przesunął kaburę na brzuch.

– Ten Kloss, panie majorze…

Major zrozumiał.

– Niech was diabli! Nie mogliście powiedzieć? Biegnijcie – ryknął – może zdążycie…

Zdążył. Nie chciałby jednak przeżywać raz jeszcze tych paru minut; biegł środkiem ostrzeliwanej ulicy, nie słysząc wybuchów ani gwizdu kuł. Ktoś ryknął: „padnij"; ktoś chciał go zatrzymać… Gdy usłyszał warkot motorów i pocisk z działa pancernego rozwalił ścianę narożnej kamienicy, stracił nadzieję… I właśnie wtedy…

Klossa nie interesowały przeżycia Nowaka. Skwitował je krótko.

– W porządku – powiedział. – I zwiewaj. – Interesował go tylko ten donos. Anna-Maria Elken działała zdecydowanie, przyznawał, z jej punktu widzenia sensownie. Musiała dojść do wniosku, że jeśli wrócą tu Niemcy, Kloss będzie dla niej groźny. Kloss jako człowiek Ringa. Uśmiechnął się. Nieunikniona rozgrywka z panną Elken fascynowała go.

– Zwiewaj – powtórzył, a potem dodał łagodniej: -Postaraj się wyjść z tego cało, wolałbym, żebyś wrócił do sztabu armii. -Nie zabrzmiało to najlepiej, ale Kloss nie umiał odnaleźć teraz żadnych cieplejszych słów. Wiedział, że oczekuje go gra przynajmniej równie niebezpieczna, jak odchodzenie z polską tyralierą na północ.

Stanął w bramie i spojrzał na ulicę. Ulica była już pusta. Nowak i trzej żołnierze zniknęli za rogiem. Z tumanów kurzu i dymu wychynął niemiecki czołg.

Stało się – pomyślał Kloss i ruszył w kierunku, z którego nadciągali grenadierzy ostatniego walczącego marszałka Rzeszy.

6

Miasto było już inne, zniknęły białe prześcieradła, okna otwarte szeroko, na rynku powiewała flaga ze swastyką. Kloss w niemieckim mundurze z dystynkcjami kapitana szedł powoli ulicą, którą przed paroma godzinami odchodziła polska tyraliera.

Na rogu, niedaleko zburzonej kamienicy, leżał trup kobiety. Widział, jak do niej strzelano; oberst, z którym rozmawiał, powiedział krótko: erschossen. Nie zdążyła ściągnąć białego prześcieradła. SS-mani zatrzymali transporter i wyciągnęli ją z domu.

– Musimy być bez litości – powiedział pułkownik – przedtem nie byliśmy dostatecznie twardzi.

Była to trudna rozmowa. Teraz, gdy szedł powoli w kierunku apteki Ringa, mijając wozy pancerne i transportery, sądził, że najgorsze ma już za sobą. Pułkownik z dywizji pancernej, do którego zaprowadzili go SS-mani, nie należał ani do łatwowiernych, ani do naiwnych. Miał suchą, nieruchomą twarz pruskiego oficera, z której nic nie można było wyczytać. Przyjął Klossa tak, jakby już na niego czekał.

Teraz, gdy analizował raz jeszcze przebieg rozmowy, był nawet pewien: oberst już coś o nim wiedział. Sprawdził dokumenty, a potem zadał wszystkie niezbędne pytania: którędy Kloss przedzierał się z okrążenia, jakie nieprzyjacielskie jednostki spotkał na drodze, dlaczego pozostał w Bischofsfelde. Kloss odpowiadał krótko i precyzyjnie. Okazało się zresztą, że oberst służył kiedyś w 175 dywizji i zna dokładnie jej kadrę. Rozmawiali chwilę o Brunnerze.

– Więc nie wie pan, co się z nim stało? – zapytał oberst.

Kloss pomyślał, że także chciałby wiedzieć… Miał zresztą nadzieję, że Brunner nie zdąży dotrzeć do sztabu Schórnera…

– Nie wiem – powiedział. – Nie przedzieraliśmy się razem.

Najtrudniej było wyjaśnić, jak udało mu się wyrwać z rąk Polaków. Kloss miał żelazną zasadę: starał się zawsze, by jego relacje możliwie ściśle odpowiadały faktom. Zakładał, że pułkownik może przesłuchać kogoś z domu Ringa, jeśli nie przesłuchał dotąd… Opowiedział więc dokładnie o aresztowaniu, oświadczył, że udało mu się uciec w momencie, gdy pocisk z działa strzaskał narożną kamienicę.

– Miał pan szczęście – mruknął pułkownik. -Jak pan sądzi, kto mógł o panu donieść?

Interesowała go Anna-Maria Elken. Nie powiedział oczywiście, że zna to nazwisko, ale polecił Klossowi wymienić wszystkich, z którymi się zetknął w kamienicy Ringa. Każde słowo w tej rozmowie wydawało się znaczące. Było nawet dość dziwne, że dowódca frontowej jednostki wymaga relacji tak skrupulatnej. Wreszcie pułkownik oświadczył, że skieruje Klossa do sztabu zgrupowania. Dopiero wówczas kapitan odważył się zapytać o sytuację na froncie. Prusak popatrzył na niego szklanym wzrokiem.

– Nie ma żadnej sytuacji – mruknął. -Już me ma. Proszę załatwić swoje sprawy i jechać do sztabu.

Otrzymał mundur, ogolił się. Gdy zobaczył się w lustrze znowu w tym mundurze, odniósł wrażenie, że patrzy na kogoś obcego. Tak mocna była w nim pewność, że już nigdy więcej, że już nie będzie grał tej roli, a tymczasem znowu… Mundur leżał zresztą kiepsko, był zbyt obszerny, buty uciskały.

SS-mani z transporterów nie oddawali honorów wojskowych, udawali, że nie dostrzegają oficera. Spoglądali na północ, skąd dobiegała nieustannie artyleryjska kanonada. Teraz znowu bliższa niż przed godziną. Jak długo to jeszcze potrwa? Tydzień? Dwa? Zupełnie wystarczy, żeby parę razy zginąć, a Kloss nie miał ochoty ginąć na progu zwycięstwa.

Stanął przed domkiem Ringów. Kogo zastanie w mieszkaniu aptekarza? Czy człowiek pułkownika Ringa zameldował się już w dowództwie jednostki? A Anna-Maria?

Drzwi wejściowe zastał otwarte. Na korytarzu starał się zachowywać jak najciszej. Z dużego pokoju, nazywanego tu stołowym, dochodziły głosy Berty i Ingi. Któraś z nich włączyła patefon… Horst Wessel Lied ze zdartej płyty… Parę taktów przerwanych nagłym zgrzytem…

– Dlaczego wyłączasz? – to głos Berty.

– Daj mi spokój.

– Nie cieszysz się?

– Nie wiem – to Inga. – Zdawało mi się, że ktoś wszedł.

Może Anna-Maria?

– Wolałabyś Klossa, co?

Więc panny Elken jeszcze nie ma… Kloss nacisnął klamkę drzwi prowadzących do jej pokoju. Nie były zamknięte na klucz, tu zresztą nie zamykano drzwi na klucz.

Zajrzał do szafy, potem dostrzegł walizkę ukrytą za tapczanem. Otworzył ją bez trudu, posługując się maleńkim wytrychem ze swojego kompletu.

Szybko badał zawartość; miał nadzieję znaleźć coś, co potwierdziłoby ostatecznie podejrzenia i wykluczyło ewantualność prowokacji. Bielizna, kosmetyki, „Mein Kampf ", puszka z kawą… Walizka nie miała drugiego dna. Badał wszystkie przedmioty po kolei. Najuważniej oczywiście kosmetyki. Rozkręcał szminki, oglądał grzebienie, otwierał buteleczki z wodą kolońską. Nic. Obejrzał także puszkę z kawą. Znał systemy stosowane w polskim i niemieckim wywiadzie, z Amerykanami me spotkał się dotąd, a w każdym razie nie grał dotąd przeciwko nim. Opukując „Mein Kampf" upuścił na podłogę puszkę z kawą; potoczyła się na środek pokoju. Gdy ją podnosił, już wiedział… Boczna ścianka odskoczyła, odsłaniając schowek…

Niezbyt pewne – pomyślał.

Zobaczył cieniutki zwitek mikrofilmu; wymagał oczywiście dokładniejszych badań, ale tak na oko zawierał zdjęcia jakichś konstrukcji przemysłowych. Pochylił się nad walizką, by wszystko zostawić w jakim takim porządku, gdy nagle szczęknęły drzwi. Odwrócił się gwałtownie, ale nie zdążył wyciągnąć pistoletu… Zresztą sam nie był pewien, czy powinien to uczynić. Na progu stała Anna-Maria Elken, w mundurze sturmfuehrera, z bronią gotową do strzału.

– Rzuć tę pukawkę – powiedział obojętnie Kloss.

– Zdążyłeś już zameldować, co? Myślałeś, że dam się złowić jak idiotka?

– Podziwiam twoją odwagę – mówił teraz zupełnie szczerze. -Jak dawno pracujesz dla Jankesów?

Strzeli czy nie? Tak, z całą pewnością strzeli. Sekundy rozciągały się jak guma, a sytuacja wyglądała beznadziejnie.

Widział dłoń Anny-Marii, palec na cynglu, i…

W tej chwili w otwartych gwałtownie drzwiach zobaczył Ingę. Dziewczyna mocnym uderzeniem wybiła Annie-Marii broń z ręki. Pistolet upadł na podłogę.

– Słyszałam – szepnęła Inga, z trudem łapiąc oddech -słyszałam, jak pan powiedział: „Pracujesz dla Jankesów"…

– Dziękuję, Ingo – mruknął Kloss i podniósł pistolet.

Spojrzał na Annę-Marię. Najchętniej by powiedział:

„Widzisz, co narobiłaś, idiotko?".

– Uratowałam panu życie – Inga wyraźnie oczekiwała podziękowań. – Tak się cieszę, że Polacy pana puścili.

– Zwiałem – burknął. Bawił się pistoletem Anny-Marii i nie spuszczał jej z oczu. Co powiedzieć Indze? Że żartowali… Oczywiście nie uwierzy. Zresztą panna Elken zrezygnowała z wszelkich prób obrony.

– Hitlerowska żmija – szepnęła patrząc na Ingę. Inga nie zwracała na nią uwagi.

– Pan się tak zachowuje… jakbym… – Nie dokończyła. – Ona przecież chciała pana zabić!

Była to święta prawda, ta dziewczyna uratowała mu życie.

Trudno o coś bardziej idiotycznego – pomyślał i pocałował Ingę w policzek. Zarumieniła się.

W tej chwili usłyszeli wartkot motoru; przed domem stanął samochód. Inga skoczyła do okna.

– Stryj! – krzyknęła.

Nie, tego było stanowczo za wiele, nawet dla Klossa. Amerykańska agentka, Niemka z BDM ratująca mu życie i wreszcie ten wytrawny lis z Abwehry, który niełatwo da się wykiwać. Przyszło mu do głowy tysiąc pomysłów, a żaden z nich nie był wart nawet funta kłaków.

Inga wybiegła z pokoju, zostawiając drzwi otwarte; Anna-Maria usiadła na tapczanie i zażądała papierosa. Tej już przynajmniej wszystko jedno! Będzie grała swoją ostatnią grę!

Kloss został przy drzwiach; słyszał rozmowę Ingi i Ringa – nie była to zresztą zbyt serdeczna rozmowa. Pan pułkownik usiłował nawet być miły, przynajmniej na początku.

– Jak się masz, Ingo! Wróciłem wcześniej, niż przypuszczałem. – Pochylił się, żeby ją pocałować. Dziewczyna odskoczyła.

– Nie podchodź do mnie!

Był naprawdę zdziwiony.

– Zwariowałaś? Co się stało?

– Strzelałeś do starej Marty!

Kloss przez uchylone drzwi zobaczył twarz Ringa. Pułkownik był wyraźnie zaskoczony; milczał.

– Powiedz – powtórzyła Inga – strzelałeś do Marty!

– Ona żyje?

– Nie wiesz? Kazałeś ją przecież dobić dzisiejszej nocy.

– Ach tak. – Ring znowu chciał położyć dziewczynie dłoń na ramieniu, ale Inga cofnęła się gwałtownie. -W porządku – rzucił. – Potem ci to wyjaśnię. Bądź mądrą dziewczyną…

Kloss pomyślał, że istotnie byłoby najmądrzej, gdyby Inga milczała, ale dziewczyna me chciała milczeć.

– Jak możesz tak mówić! Ona mi wszystko powiedziała, stryju!

Jeszcze i to. Kloss zrozumiał, że życiu Ingi grozi teraz niebezpieczeństwo; wystarczyło spojrzeć na twarz Ringa. Pułkownik z Abwehry podejmował już jakąś decyzję. Kloss otworzył szeroko drzwi i stanął na progu. Postanowił przerwać tę scenę. Ring dostrzegł go natychmiast.

– Kto to jest?

– To kapitan Kloss – powiedziała Inga. – Rozmawia właśnie z amerykańskim szpiegiem, panną Elken. Uratowałam mu przed chwilą życie, ale nie okazał zbytniej wdzięczności. Piękne towarzystwo, nie ma co mówić – dodała.

– Wróć do swego pokoju i nie wychodź – rzucił ostro Ring. Potem, nie witając się z Klossem, wszedł do pokoju Anny-Marii.

– Witam panią, sturmfuehrer Elken – powiedział. -Poznaliśmy się w sztabie przed wyjazdem z Bischofsfel-de. Pamiętasz?

Anna-Maria oglądała Ringa bez niepokoju, w jej oczach zapłonęły jakieś iskierki. Kloss bardzo był ciekaw, jak się zachowa ta dziewczyna, czy zagra va banąue, czy spróbuje zaprzeczać.

– Kapitanie Kloss – Ring zwrócił się do niego po raz pierwszy – rozpoczął pan przesłuchanie?

– Nie, jeszcze nie. Chciałem zameldować… – nie skończył. Ring jakby znowu zapomniał o jego obecności.

– My się nie cackamy z wrogami, panno Elken. Jesteś Niemką?

– Nie – Anna-Maria wstała. – Jestem oficerem amerykańskiego wywiadu.

Kloss uśmiechnął się mimo woli. „Koleżanka". Trzeba przyznać, że na odwadze jej nie zbywa. Postanowiła jednak zagrać va banąue. A Ring? Jak się zachowa Ring?

Był zaskoczony. Spodziewał się widać zaprzeczeń i próśb. Tacy jak on często wypadają z roli, gdy znajdą się w sytuacji nieprzewidzianej.

– Ach tak – mruknął – oficer amerykańskiego wywiadu! Od kiedy w naszej armii? – I nie czekając na odpowiedź zwrócił się znowu do Klossa: – Umieszczali ich w SS, bo tam było trudniej nam dotrzeć. I jak mogliśmy wygrać wojnę?

Kloss, mimo powagi sytuacji, znowu z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Pomyślał, że nie chciałby być jednak w skórze Ringa.

– Nie zamierzam odpowiadać na żadne pytania – oświadczyła Anna-Maria.

– Już ja z ciebie wyduszę… Po co przyjechałaś do Bischofsfelde?

– Na randkę z tobą – brzmiała odpowiedź.

Ta dziewczyna nie wypada jednak z roli. Kloss spojrzał na twarz Ringa, była purpurowa. A mimo to pułkownik nie wybuchnął. Kloss rozumiał znakomicie, że gdyby to nie był rok czterdziesty piąty, los Anny-Marii Elken byłby straszny. Zresztą ona też zachowywałaby się na pewno inaczej.

– Co za poufałość – szepnął tylko Ring. – My oduczymy cię bezczelności, piękna panno.

– Nie zdążycie. Moi szefowie – ton Anny-Marii był teraz spokojny, rzeczowy – polecili mi poznać pułkównika Ringa. Wtedy w sztabie mieliśmy zbyt mało czasu, by się dobrze poznać.

– Interesujące.

– Moi zwierzchnicy liczą na rozsądek pułkownika Ringa – ciągnęła Anna-Maria. – Wiedzą zresztą o panu sporo i cenią doświadczenie, które zdołał nabyć pan na wschodzie. – Ponieważ Ring milczał, dodała: – Daj mi papierosa.

Gdy Ring bez słowa wyciągnął z kieszeni pudełko i podsunął Annie-Marii, Kloss zrozumiał, że w sytuacji nastąpił zwrot i to zwrot, którego nie przewidywał i którego zaczynał się obawiać. Panna Elken była zręcznym graczem, natychmiast wykorzystywała każdą sytuację.

– W zamku Edelsberg – przystąpiła bez wstępów do rzeczy – ukryłeś archiwum Abwehrstelle Breslau.

Ring zareagował natychmiast. To uderzenie okazało się jednak zbyt mocne. Odpiął kaburę i sięgnął po pistolet. Kloss uczynił natychmiast to samo, nie wiedząc jeszcze, co zrobi, jeśli Ring zechce strzelić do dziewczyny. Anna-Maria panowała jednak nad sytuacją, bardziej niż przypuszczał.

– Nie wygłupiaj się – powiedziała tylko. – Wiedziałeś, że Bischofsfelde należy do strefy rosyjskiej. Jak mogłeś dokumenty tak ważne ukryć w zasięgu Rosjan? Chciałeś im zostawić archiwum, czy co? – Teraz ona usiłowała grać rolę przesłuchującego.

– Nikt się nie dowie o istnieniu archiwum – powiedział Ring. – A ty zginiesz.

– Głupstwo. Polacy je znajdą i ciebie też znajdą. Oni mają na te sprawy nieco inny pogląd niż moi przełożeni. Jeśli przekażesz nam archiwum, otrzymasz gwarancję bezpieczeństwa i twój oficer także.

– Bezczelność! Chcesz zdyskontować naszą robotę, co? Polacy także chętnie zapłacą za te papierki.

Kloss podszedł do okna. Wynik tej rozmowy stawał się dla niego coraz bardziej jasny. Myślał teraz o własnych szansach uchronienia archiwum już nie tylko przed zniszczeniem przez Niemców, ale przed Amerykanami. Anna-

– Maria Elken, którą chciał ratować, którą traktował dotąd jak nieprzewidziany i zbyteczny kłopot, stawała się groźnym przeciwnikiem.

Miała szansę. Ring rozporządza na pewno dostateczną eskortą i transportem, by odkopać archiwum i przewieźć je na tereny, które zajmą Amerykanie. Do tego Kloss nie mógł dopuścić. Zanim to się jednak stanie, Ring musi przeciągnąć jego, Klossa, na swoją stronę: albo opłacić albo zlikwidować – innego wyjścia nie ma. Był pewien, że pułkownik za chwilę zechce z nim mówić sam na sam.

Tak też się stało. Stryj Ingi przerwał rozmowę z Anną-Marią, wezwał Bertę i kazał zamknąć Amerykankę w składziku, którego drzwi wychodziły na korytarz.

– Pilnuj jej, żeby ci przypadkiem nie zwiała – powiedział Bercie. – I potem jeszcze zapytał: – A gdzie jest Schenk?

– Nie pokazał się od rana – stwierdziła Berta i położyła ciężką dłoń na ramieniu Anny-Marii.

Zostali sami. Pułkownik długo milczał, potem podszedł do Klossa. Na jego twarzy pojawił się łaskawy uśmiech.

– Sporo o panu słyszałem, kapitanie. Jest pan podobno świetnym oficerem, jednym z tych, na których można liczyć. Skąd pan się tu właściwie wziął?

– Przedzierałem się.

– Tak, oczywiście, ale skąd pan się wziął w tym domu?

– Byłem pewien, że rodzina pułkownika Ringa udzieli mi schronienia.

– Tylko tyle?

– Tyle. – Kloss spostrzegł, że dłoń pułkownika Ringa wędruje.do kabury pistoletu. Zanurzył dłoń w kieszeni, przesunął bezpiecznik waltera. – Sądzę, panie pułkowniku -oświadczył sucho – że teraz pan się mnie nie pozbędzie.

– Nie zamierzam – odpowiedział Ring, nie zdejmując dłoni z kabury. – Pana zdanie?

– Nie mam własnego zdania. Jestem oficerem niemieckim. – Nie zabrzmiało to zbyt mądrze, ale Kloss nie miał nic innego w zanadrzu. Mógł tylko udawać uczciwego Niemca. Dzień paradoksalnych sytuacji!

– Proszę się nie wygłupiać! – Ring podniósł nieco głos. – Obaj dobrze wiemy, że archiwum nie może wpaść w ręce Polaków. Zawiera informacje o ludziach, którzy mogą być jeszcze pożyteczni. Chyba pan to rozumie?

– Świetnie rozumiem. Zaczynam także rozumieć, że chce pan je przekazać Amerykanom.

Długą chwilę trwało milczenie.

– Czy widzi pan inne wyjście? – odezwał się wreszcie Ring. – Nie grajmy w ciuciubabkę. Wojna zbliża się ku końcowi albo też w wojnie nastąpi niespodziewany zwrot. Kto wie, czy prędzej lub później ta dziewczyna nie zostanie naszym sojusznikiem.

Na to liczysz – pomyślał Kloss. – Stare niemieckie marzenie o zmianie sojusznika.

– Wierzy pan w amerykańskie gwarancje?

– W nic nie wierzę. Ale jeśli istnieje szansa, to tylko ta jedna.

Cóż mógł zrobić? Trzeba było dalej grać dość niewygodną rolę uczciwego Niemca.

– Ta szansa nazywa się po prostu zdradą – powiedział.

Czy Ring wyrwie pistolet z kabury? Nie, nie zdecydował się; odparował dość spokojnie:

– Nie lubię wielkich słów, Kloss. Pan tego nie powiedział.

– Dobrze, nie powiedziałem. – Kloss przygotowywał sobie nowe stanowisko. – Rozumiem, że musi pan ze mną pertraktować – ciągnął – bo przypadkowo wiem dość dużo. Ale proszę mi powiedzieć, jakie ja mam gwarancje?

– Te same co ja.

– Nie. Pan jest w lepszej sytuacji. Mnie chodzi o gwarancje osobiście dla mnie.

Teraz Ring sięgnął do kabury; Kloss był szybszy. Trzymał już waltera w dłoni.

– Strzelam szybciej niż pan – powiedział. – Nie sądzę, pułkowniku Ring, by takie rozwiązanie było dla pana najlepsze.

Ring z trudem odzyskiwał spokój.

– Obaj jesteśmy zdenerwowani i nie panujemy nad sobą. Niech pan wreszcie powie konkretnie, o co panu chodzi.

– O gwarancje – powtórzył Kloss. – Takie, które by mnie upewniły, że nie zechce się pan mnie pozbyć. Inaczej: proszę mi podać dokładne miejsce, w którym schowano archiwum.

– W innej sytuacji kazałbym pana rozstrzelać. Archiwum odkopiemy razem.

– To mi nie wystarcza, pułkowniku. Jeśli nie dowiem się, gdzie jest archiwum, amerykańska agentka wraz z odpowiednim meldunkiem zostanie przekazana do sztabu grupy Schórnera. – Szantażował Ringa na zimno, ale bez jakiejkolwiek pewności, że szantaż będzie naprawdę skuteczny.

– Bluff – mruknął Ring.

– Nie, handel. Muszę mieć gwarancje, że nie zostawi mnie pan na lodzie.

– Słowo niemieckiego oficera.

Tym razem Kloss roześmiał się naprawdę szczerze.

– Pan żartuje, pułkowniku Ring.

– Archiwum jest w zamku Edelsberg.

– To wie już nawet amerykański wywiad – odpowiedział Kloss.

– Od Ingi, co? Ta Marta wszystko wygadała… Czy Inga wie, kto dobił Martę?

– Nie, ona nie wie – odpowiedział Kloss.

– A pan?

– Ja tak. Chociaż ten człowiek dobrze grał swoją rolę. Nie boi się go pan?

Patrzyli na siebie w milczeniu. Ten człowiek, o którym obaj teraz myśleli i który gdzieś tu był w tym mieście, stanowił zagrożenie dla Ringa i pewną szansę dla Klossa…Tak, na pewno szansę, ale taką, po jaką się nie sięga.

– Bzdura! – rzucił Ring. Nie chciał brać już pod uwagę żadnych możliwych komplikacji.

– Więc gdzie jest archiwum?

Pułkownik wahał się jeszcze.

– Dobrze, powiem. W parku Edelsberg, ukryte w piwnicach szesnastowiecznej kapliczki. Wystarczy panu?

– Dowód?

– Tym razem pan żartuje, kapitanie Kloss.

Czy wygrał tę rundę? Nie miał żadnej gwarancji, że Ring powiedział prawdę, a jeśli nawet tak, to jak wykorzysta tę informację, jak zdąży ją wykorzystać, zanim Ring i panna Elken wywiozą stąd dokumenty?

Z północy dobiegła znowu silniejsza kanonada artyleryjska; ulicą przejeżdżały niemieckie działa pancerne, a potem szła piechota; ale ta piechota, gdy Kloss popatrzył na nią z okna, wyglądała już znacznie gorzej niż czołowe oddziały, które zajmowały Bischofsfelde. Starzy ludzie w źle dopasowanych mundurach, wlokący się z trudem, w milczeniu w kierunku pola walki, niezbyt odległego od miasta.

Ring kazał Bercie przyprowadzić Annę-Marię. Amerykanka, gdy weszła do pokoju, od razu domyśliła się, że targ został ubity. Oświadczyła, że chętnie napiłaby się kawy, a także i czegoś mocniejszego; bo w składziku było obrzydliwie i duszno. Zwracała się zresztą tylko do Ringa, traktując go trochę jak podwładnego.

Kloss szczerze podziwiał jej pewność siebie, a Ring nie protestował. Wezwał Bertę i wydał polecenie. Potem siedli przy stole i rozpoczęli rozmowę o sprawach konkretnych. Anna-Maria lubiła ścisłość i rzeczowość. Pytała Ringa o ciężarówki, o eskortę i możliwość poruszania się w kierunku południowo-zachodnim. Wyraziła mimochodem niezadowolenie, że Niemiec nie orientuje się zbyt dobrze w sytuacji na froncie i nie wie, gdzie można spotkać oddziały polskie. Ring nawet dość nieśmiało, potem nieco ostrzej powracał do sprawy gwarancji! Gwarancje to było to, co interesowało go najbardziej.

– Przewieziecie archiwum i oddacie się w ręce amerykańskie – oświadczyła sucho Anna-Maria.

– Musimy mieć pewność.

– Nikt nie ma pewności, panie Ring, ja też. A pan w dodatku me ma wyboru.

– Możemy walczyć do końca – oświadczył pułkownik.

– Proszę bardzo. – Anna-Maria znakomicie grała obojętność. -Walczcie sobie, jeśli macie ochotę, za fuehrera i Trzecią Rzeszę.

– Możemy zniszczyć archiwum i zlikwidować panią.

– To wam się także nie opłaci.

– Bluff! – szepnął Ring.

– Wszyscy trochę bluffujemy – roześmiała się Anna-Maria. -Ja mam przynajmniej nie fałszowane karty.

W tej chwili Berta wniosła na tacy dzbanek z kawą, butelkę, dwie filiżanki i dwa kieliszki. Ogarnęła zdziwionym spojrzeniem siedzących przy stole.

– Proszę podać trzecie nakrycie – polecił Ring, nie patrząc na Bertę.

To był błąd. Kloss od razu zrozumiał, że pułkownik Ring popełnił pierwszy poważny błąd. Wystarczyło spojrzeć na Bertę, żeby pojąć, co się działo w duszy starej kucharki. Opuściła pokój bez słowa, by po chwili wrócić z trzecią, filiżanką i z trzecim nakryciem.

Kloss był niemal pewien, że Berta, która znowu nad swoim łóżkiem w kuchni powiesiła portret fuehrera, pójdzie teraz do komendantury niemieckiej na rynku. Przez chwilę wahał się, czy nie ostrzec Ringa, ale zrozumiał, że wówczas on popełniłby błąd. Los pana pułkownika nic nie obchodził Klossa; obchodziło go archiwum i jeszcze…

Wiedział, że zależy mu na tym, by mimo wszystko uratować pannę Elken. A panna Elken wydawała się go w ogóle nie dostrzegać. Nie zauważyła również twarzy Berty, nie zobaczyła nienawiści w oczach starej kobiety.

Moja sojuszniczka – myślał Kloss – jest groźnym przeciwnikiem, ale popełnia zbyt wiele drobnych błędów, które mogą bardzo dużo kosztować.

Wychylił swój kieliszek i wstał od stołu. Ruszył ku drzwiom.

– Dokąd to, kapitanie Kloss? – zapytał groźnie Ring. – Niedługo wyjdziemy stąd wszyscy, gdy tylko nadjedzie ciężarówka.

– Zdążył pan już załatwić ciężarówkę? – uśmiechnął się Kloss.

– Proszę się o to nie martwić.

– I o mnie może pan być spokojny, pułkowniku Ring.

7

Inga była w swoim pokoju. Gdy wszedł, zerwała się gwałtownie z tapczanu; w oczach miała łzy.

– Proszę mi dać spokój! – krzyknęła.

Kloss usiadł na tapczanie i przyciągnął ją do siebie. Żal mu było tej dziewczyny. Widział, jak przeżywała śmierć Marty Stauding, potem uratowała mu życie. Wychowywał ją ojciec hitlerowiec, uczyła się w hitlerowskiej szkole i chodziła na zebrania BDM, ale przecież pozostało w niej coś, co rodziło nadzieje…

– Widziałaś Bertę? – zapytał.

Tak, kucharka zaglądała do niej, a potem wyszła do miasta. Bardzo niedawno. Nie rozmawiała z nią. Inga w ogóle nie ma ochoty z nikim rozmawiać; chce być sama.

– Słuchaj, Ingo – powiedział Kloss. – Idź stąd. Idź z tego domu i schowaj się u jakiejś koleżanki, u znajomych.

– Ja? Dlaczego? – jej oczy błyszczały. – Po co ta troska? Pan udaje troskę o mnie.

– Nie udaję, dziewczyno. Uratowałaś mi życie, a teraz ja chcę ci uratować życie. Grozi ci niebezpieczeństwo.

– Mnie? Niech pan mi da spokój. Ja już nikomu nie wierzę. Wierzyłam ojcu i wierzyłam stryjowi. Teraz mi wszystko jedno.

– Wiesz, dlaczego zginęła Marta?

Inga wtuliła głowę w poduszkę. Pogładził ją po włosach; pomyślał, że dużo trzeba będzie czasu i wysiłku, aby naprawdę uratować takie dziewczyny jak ona.

– Marta za dużo widziała – mówił powoli. – Widziała, jak Ring mordował robotników, a potem, co ważniejsze, jak zakopywali paki pod kapliczką w parku.

– Nieprawda! – krzyknęła Inga. – Wrzucali paki do lochów. Wejście jest na dziedzińcu, na prawo od bramy… – urwała gwałtownie, patrząc z przerażeniem na Klossa.

Więc jednak Ring go okłamał; oznaczało to, że pułkownik był zdecydowany wykończyć Klossa przed wydobyciem archiwum. Oznaczało to także, że Inga musi zginąć.

– Zwiewaj stąd jak najszybciej – powtórzył – i to postaraj się wyjść z domu tak, by nikt cię nie zauważył.

– Pan oszalał – szepnęła.

– Nie, nie oszalałem. Masz do czynienia z ludźmi zdolnymi do wszystkiego. Ten, który zabił Martę, nie będzie cię oszczędzał.

– Kto dobił Martę?

Kloss wstał.

– I tak wiesz zbyt dużo, Ingo. Zwiewaj.

– Nie.

– To są zbrodniarze.

– O kim pan mówi, panie kapitanie? – powiedziała nagle bardzo spokojnie. – Czy pan mówi o Niemcach?

– Tak- rzekł – o Niemcach.

Skoczyła do drzwi. Stała jeszcze w progu i patrzyła na niego pałającymi oczyma.

– Ja też jestem Niemką. I pan także. Muszą być Niemcy, którzy nie mordują, nie spiskują z Amerykanami; nie sprzedają tajemnic, którzy walczą…

– Ingo! – krzyknął.

Już jej nie było. Zobaczył ją jeszcze przez okno; biegła ulicą, środkiem jezdni w kierunku rynku, zapewne do niemieckiej komendantury. Żołnierze z transportera oglądali się za nią. Pomyślał, że znowu poniósł klęskę; tej dziewczyny nie udało mu się uratować.

Wyszedł na korytarz. Sądził, że pozostało mu już niewiele czasu do pojawienia się człowieka, którego Ring dobrze znał, a o którym postanowił zapomnieć. Wiedział, że rozegranie ostatniego aktu będzie bardzo trudne. Nie miał jeszcze żadnego planu, tylko parę pomysłów, parę pomysłów wykonalnych w pewnej bardzo określonej sytuacji…

Podszedł do drzwi prowadzących do pokoju Anny-Marii. Ring i panna Elken rozmawiali dość głośno, tak głośno, że rozumiał niemal wszystko. Rozmawiali o nim.

– Kiedy Inga powiedziała o zamku Edelsberg? – usłyszał głos Ringa.

– Wczoraj wieczorem.

– Schenk był przy tym?

– Był.

– A Kloss?

– Także. – W głosie Anny-Marii dosłyszał drwinę. -Brak zaufania, co? – powiedziała Amerykanka. – I brak lojalności. W waszej armii to zresztą typowe.

Krótki śmiech Ringa.

– Kloss nie zobaczy już zamku Edelsberg, moja droga.

Potem śmiech Anny-Marii. Kloss stwierdził ze zdziwieniem, że jej reakcja sprawiła mu przykrość. Czego się właściwie spodziewał? Że będzie go broniła, że ostrzeże przed Ringiem? Amerykanka nie miała żadnych powodów, by czuć sympatię lub wdzięczność dla oficera Abwehry, Hansa Klossa.

Wrócił do pokoju Ingi i zostawił uchylone drzwi. Z kabury wyciągnął pistolet służbowy, odbezpieczył i czekał. Był pewien, że Ring zacznie go szukać. Nie mylił się. Po paru minutach usłyszał kroki na korytarzu. Pustka w domu musiała zaskoczyć pułkownika.

– Berta! – krzyknął. – Inga! Gdzie wy jesteście? -A potem: – Kapitanie Kloss!

Milczał. Czekał z bronią gotową do strzału. Usłyszał głos Anny-Marii; zorientowała się poniewczasie.

– Zdaje się, że popełniliśmy błąd, pułkowniku. Nie należało nikogo stąd wypuszczać.

– Bzdura! – ryknął. Otwierał po kolei drzwi prowadzące do wszystkich pokoi; Kloss zobaczył go z pistoletem w dłoni stojącego na progu.

Cisnął w pułkownika krzesłem, broń potoczyła się po podłodze; Ring zdążył strzelić, ale już nie trafił.

– Przeliczył się pan – powiedział Kloss. – Mnie nie tak łatwo zlikwidować.

– Za parę minut będzie ciężarówka – Ring usiłował odzyskać panowanie nad sobą. – Pojedziemy razem. Obiecuję panu bezpieczeństwo, Kloss.

– Pan już nigdzie nie pojedzie, pułkowniku Ring.

– Gdzie jest Inga?

Kloss wzruszył ramionami.

– Boję się o Ingę – powiedział szczerze. -Jeśli nie będzie mądra… – urwał. Zobaczył w drzwiach Annę-Ma-rię. Amerykanka od razu zrozumiała sytuację.

– Panowie jednak nie zdołali się dogadać – stwierdziła.

– Kapitan Kloss zwariował – mruknął Ring.

– Pułkownik Ring postanowił mnie zlikwidować -Kloss uśmiechnął się – o czym pani zresztą wiedziała. Ale nie zdążył.

Amerykanka przyglądała się im dość obojętnie. Popatrzyła na pistolet Klossa wymierzony ciągle w pułkownika.

– Mnie, moi panowie, jest wszystko jedno, kto wydobędzie archiwum. Jeśli wiesz – zwróciła się do Klossa -gdzie je schowano, zastrzel go i pojedziemy we dwójkę.

– Durnie! – wrzasnął Ring. – Na ciężarówce są moi ludzie. A gdzie jest archiwum, wiem tylko ja.

– Pułkownik Ring zapomniał o paru drobiazgach -szepnął Kloss – o takich drobiazgach jak Berta i Schenk.

– Doniosłeś?! – Wydawało się, że Ring rzuci się na Klossa nie zważając na niebezpieczeństwo. – Ten przeklęty idiota doniósł!

– Zrobiła, to już zapewne Berta.

Anna-Maria postanowiła jednak włączyć się do gry. Niepostrzeżenie podchodziła do miejsca, gdzie leżał pistolet Ringa. Schyliła się.

– Nie próbuj – powiedział Kloss – nie radzę.

– Chcesz nas oddać w ręce gestapo? – patrzyła teraz na kapitana z nienawiścią.

Odpowiedź wydawała się zbędna. Usłyszeli warkot motoru, samochód stanął przed domem, a po chwili rozległy się ciężkie kroki. Trzasnęły drzwi wejściowe.

Na progu w mundurze sturmbannfuehrera stanął pomocnik aptekarza – Wilhelm Schenk.

Kloss pomyślał, że nic tak nie kształtuje Niemców jak mundur. To był inny człowiek, a przecież ten sam, któremu jeszcze wczoraj Kloss kazał pokazywać, jak wygląda niemieckie pozdrowienie. To jego zostawił pułkownik Ring, by strzegł archiwum Abwehrstelle Breslau: Wilhelm Schenk postanowił wykonać swoje zadanie do końca. Sterczał na progu, trzymając niedbale pistolet. Od razu właściwie ocenił sytuację i na jego twarzy pojawił się grymas przypominający uśmiech.

– Pan kapitan Kloss – rzekł – zachował się jednak jak przyzwoity Niemiec… A ty zdradziłeś, Ring. Nie spodziewałem się, że nie wytrzymasz. Okazuje się, że brakło ci wiary w fuehrera i w Rzeszę. Potem zwrócił się do Anny-Marii: – Domyślałem się, kim jesteś, ścierwo.

Ring milczał; nie umiał jednak grać do końca.

– Archiwum będzie bezpieczne – ciągnął dalej Schenk.

– Twoja Inga – zwracał się znowu do Ringa – nie żyje. Właściwie to jej nawet trochę żal, bo była uczciwsza od ciebie. Musiałem sam ją zlikwidować. Za dużo wiedziała. Pułkownik Ring rzucił się na ziemię i chwycił pistolet. Nie zdążył. Wilhelm Schenk wystrzelił nie celując.

– Tak kończą zdrajcy – stwierdził.

Kloss wiedział, że teraz strzeli do Anny-Marii. I Anna-Maria też o tym wiedziała. W jej oczach nie dojrzał strachu, tylko rezygnację. Oparła się o ścianę i czekała. Na północy coraz mocniej dudniła artyleria.

Kloss widział rękę Schenka i palec spoczywający na cynglu. Musiał podjąć decyzję natychmiast. Na mc nie było czasu, należało po prostu celnie strzelać. Strzelił celnie.

Schenk osunął się na podłogę i Kloss zobaczył ogromne zdziwienie w oczach Amerykanki. Zdziwienie, a potem nieprzytomną radość: ta kobieta zdążyła już pożegnać się z życiem…

Usłyszeli kroki. Ludzie Schenka, których sturmbannfuehrer zostawił w samochodzie na ulicy, wchodzili do domu. Było ich dwóch.

Kloss spojrzał przez okno. Zobaczył stojący przed domem pusty terenowy wóz. Pan sturmbannfuehrer nie przyjechał ze zbyt liczną obstawą.

Podał Annie-Marii pistolet Ringa.

– Strzelaj celnie, a potem szybko do samochodu!

– Rozumiem – szepnęła.

Kloss znał to uczucie, gdy sekundy wloką się jak minuty… Powinni już być, powinni już wejść do pokoju, słyszał ich głosy na korytarzu. Spojrzał na Annę-Marię.

Ta dziewczyna umiała jednak panować nad sobą. Broń nie drżała w jej ręku.

Są? Anna-Maria i Kloss strzelili jednocześnie. SS-mani zwalili się na podłogę.

W pokoju wypełnionym dymem i kurzem nie widzieli już własnych twarzy. Zobaczyli je znowu, gdy znaleźli się na szosie prowadzącej do zamku Edelsberg. Kloss nacisnął mocniej pedał gazu, szosa była pusta, błyszcząca w zachodzącym słońcu.

Wjechali na drogę zamkową okoloną starymi drzewami. Kloss zatrzymał samochód. Dopiero teraz mógł spokojnie zapalić papierasa. Poczęstował Annę-Marię. Palili w milczeniu, patrząc na zamek Edelsberg, ostro zarysowany na tle błękitnego nieba.

– Co zamierzasz teraz robić? – zapytała Anna-Maria. – W jaki sposób przewieziemy archiwum do strefy amerykańskiej?

– Żartujesz – powiedział Kloss.

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Nie wiesz, gdzie jest archiwum – domyśliła się.

Wybuchnął śmiechem.

– Archiwum, droga sojuszniczko, dostanie się we właściwe ręce. Jeszcze nie zrozumiałaś?

Zobaczył szeroko otwarte oczy Anny-Marii.

– Przegrałam tę rundę – szepnęła. – Ale wiesz co, Hans, czy jak ci tam na imię, zupełnie tego nie żałuję. Zupełnie nie żałuję – powtórzyła. – Cały zamek jest do naszej dyspozycji. Pójdziemy?

Загрузка...