Usłyszeli jakiś dźwięk. Szeleszczący, syczący, coś jak ostrzeżenie. Lilja miała nawet wrażenie, że słyszy też groźne słowa, ale to pewnie tylko pobudzona wyobraźnia podsuwała jej takie przekonanie.
Stali wysoko w lesie, śnieżna zadymka wciskała się między drzewa niczym lepka wata. Nieco w bok od nich wzdłuż górskiej ściany rozciągało się osypisko wielkich kamieni, które musiały stoczyć się z gór. Ogromne głazy leżały jeden na drugim. To właśnie stamtąd przyszło owo przerażające ostrzeżenie.
– Nigdzie tutaj nie ma wody – stwierdziła Lilja.
– Nie – powiedzieli równocześnie obaj mężczyźni tak samo cicho.
Znowu rozległ się szelest, niczym stąpanie wielu lekkich stóp.
– Wziąłeś aparat fotograficzny, Goram? – zapytał Dolg.
– Tak, ten do robienia zdjęć w ciemnościach.
– Znakomicie!
Goram był najodważniejszy, zaczął się wspinać po kamieniach.
– Bądź ostrożny – błagali Dolg z Lilja.
Goram zapalił reflektor i wypatrywał między kamieniami. Lilja stała jak na szpilkach. Wbijała palce w ramię Dolga tak mocno, że na pewno będzie miał siniaki.
– Te kamienie zalegają bardzo głęboko – poinformował Goram. – Rumowisko jest wielkie, w dole mnóstwo różnych przejść i korytarzy. Ciągną się daleko w głąb, nie widzę, jak daleko.
– Zejdź stamtąd – błagała Lilja nerwowo.
Goram nie odpowiadał, zgasił reflektor, ujął aparat fotograficzny. W tej samej chwili pod kamieniami znowu zasyczało, zabulgotało, zaszeleściło. Obrzydliwe dźwięki zbliżały się bardzo szybko. Goram uniósł aparat w górę i nacisnął spust, potem zeskoczył z kamienia i wrócił do przyjaciół.
– Chodźcie! Nie wiem, czy udało mi się zrobić zdjęcie, ale musimy się stąd zbierać!
Złapał Lilję za rękę i wszyscy pobiegli. Dolg jeszcze się obejrzał.
– Cokolwiek to było, nie wyszło na powierzchnię.
– Wiem o tym. Zatrzymało się tam na dole w pół drogi.
– Chciało nas tylko przestraszyć?
– Chyba ostrzec. Następnym razem uderzy.
– To była tylko jedna istota? Zdawało się, że jest tego mnóstwo – wykrztusiła Lilja. Miała problemy, żeby nadążyć za mężczyznami.
– Tylko jedna.
– Ale to coś dużego? – zapytał Dolg.
– Mniej więcej naszego wzrostu.
W końcu się zatrzymali, choć nie bardzo wiedzieli, gdzie są. W każdym razie nie w pobliżu gondoli, a Lilja tak by chciała się teraz w niej znaleźć, w przytulnym, bezpiecznym pomieszczeniu. Ale wszędzie wokół był tylko nieznajomy las.
– Wywołaj zdjęcie! – polecił Dolg.
Goram natychmiast to zrobił, wszyscy przestraszeni wpatrywali się w fotografię.
Nie udało mu się uchwycić zbyt wiele. W ciasnym korytarzu, pośród wielkich kamieni, widać było wściekłą, wykrzywioną kobiecą twarz.
To wszystko, reszta kryła się za kamieniami.
Pierwszy odezwał się Dolg:
– W takim razie mamy numer dwa.
– To znaczy, że numer trzy może się znajdować gdziekolwiek – westchnęła Lilja.
– Otóż to – potwierdził Goram.
Stracili poczucie kierunku. Kiedy wyruszali, żadne nie pomyślało, by zabrać kompas.
Śnieżyca była teraz gęsta niczym ryżowy pudding. Goram surowo nakazał im trzymać się razem, nikomu nie wolno nawet na krok oddalić się od reszty.
Wodny potwór, kobieta o groteskowej, odpychającej twarzy i coś trzeciego, czego jeszcze nie znają. To wszystko może się znajdować tuż – tuż, dosłownie za każdym drzewem.
Osypisko bowiem było rozległe. Kiedy jeszcze było cokolwiek widać, majaczyło im daleko wzdłuż górskich zboczy.
Żadne nie wiedziało też, w której stronie może się teraz znajdować wodospad.
Najgorsze było jednak to, że nie mieli pojęcia, dokąd się kierować, by dotrzeć do gondoli. Kiedy ją opuszczali, wydawało im się, że stoi wysoko, z daleka widoczna, a widoczność była znakomita, w żadnym razie nie mogli przeoczyć swojego pojazdu. Dlatego nie wzięli kompasu ani żadnego innego wyposażenia.
Ale teraz…?
Wszystkie wzniesienia, na które się wspinali, były puste. Ogarniała ich rozpacz. Żadnej gondoli, żadnego domu dla samotnych mieszkańców Królestwa Światła zagubionych w obcym świecie, w którym śnieg tłumi wszelkie dźwięki, wdziera się za kołnierz, oślepia.
Lilji zmarzły nogi, ale nie miała odwagi o tym powiedzieć. Człapała po coraz grubszej warstwie śniegu, śmiertelnie przerażona, że mogłaby stracić z oczu towarzyszy.
– Ciii! – syknął nagle Goram, chociaż nikt nic nie mówił. Przystanął, reszta poszła za jego przykładem. – Czy mi się zdaje, czy gdzieś kapie woda? Jak spod zamarzniętego wodospadu?
Nasłuchiwali wszyscy.
– Tak – stwierdził Dolg. – Wróciliśmy na dawne miejsce.
Nagle zauważyli, że coś się dzieje.
Ziemia uginała się lekko, jak pod skradającymi się, ciężkimi krokami. Niczego więcej nie zdążyli zarejestrować, Goram i Dolg bowiem zostali z wielką siłą odepchnięci na boki, każdy w swoją stronę, a Lilję uniosły w górę czyjeś oślizgłe ramiona.
Pierwsza absurdalna myśl, jaka przyszła jej do głowy, podyktowana była przez poczucie winy: Co ja znowu narobiłam moim przyjaciołom! Nie mają ze mnie żadnego pożytku, same kłopoty!
W końcu jednak zaczęło do niej docierać, co się stało: Napastnik niesie ją do wodospadu. Trzeba działać!
Wściekle krzycząc, szarpała się i wyrywała lepkiej postaci, która ją uprowadziła, ale wszelkie protesty na nic się nie zdały. Usłyszała, że Dolg woła: „To ten pierwszy! Wodny potwór!”
Ale nie biegli za nią. Dlaczego nie gonią potwora?
W tej samej chwili otrzymała odpowiedź. Dotarł do niej głos Gorama:
– Biegnij za nimi! Ja dam sobie radę. Odnajdź Lilję! Na Święte Słońce, Dolg, ratuj ją, błagam cię!
A więc Goram jest ranny, to się stało podczas upadku. A Dolg nie wiedział, komu najpierw pomagać. Tak, ale teraz już słychać jego szybkie kroki na śniegu.
Och, pomóż mi, pomóż mi, myślała Lilja z sercem w gardle. Jedyne, co mogła zrobić, to krzyczeć przez cały czas, żeby Dolg wiedział, gdzie jest. Goram, Goram, chyba nic poważnego ci się nie stało? Boże, a ja nie mogę się tobą zająć!
Tymczasem potwór znalazł się niepokojąco blisko wodospadu. O rany, ależ on cuchnie! Zepsutą rybą i gnijącymi wodnymi roślinami, ledwo mogła oddychać, odór był dławiący. Zbliżali się do głębokiej rozpadliny, do której wpadała woda z wodospadu. Nawet teraz nie była zamarznięta, potwór w każdej chwili mógł się w niej zanurzyć i zniknąć razem z Lilją.
Goram, Dolg, pomóżcie mi, teraz jest ze mną naprawdę źle! Zaczęła myśleć jaśniej. Wiedziała, że ma przy sobie aparacik mowy wynaleziony przez Madragów. Spojrzała więc prosto w przepastne, ohydne ślepia, które lśniły złowrogo tuż nad jej głową. O Boże, nie dam rady! Kręciło jej się w głowie, miała mdłości, zebrała jednak resztki sil, jakie jej jeszcze zostały.
– Czy nie wiesz, że ja nie mogę żyć w wodzie? – syknęła. Jej głos zabrzmiał znacznie śmielej, niż przypuszczała. Tak naprawdę bowiem była roztrzęsiona jak galareta.
Potwór wielkimi skokami zbliżał się do wody.
– Ty chyba też niegdyś byłeś człowiekiem – spróbowała znowu.
Znajdowali się teraz nad samą wodą, Lilja była śmiertelnie przerażona, ale chociaż się bardzo starała, nie potrafiła wyrwać się z objęć potwora.
Poza tym beznadziejnie wplątała się w długie, przypominające morską trawę włosy, które potworowi sięgały do łydek.
Nagle z gardła monstrum wyrwały się jakieś ochrypłe, gulgoczące dźwięki. Była to najwyraźniej jego mowa. W każdym razie do Lilji dotarło:
– Ja mogę! To i ty też!
– Nie! Utopię się!
– Skłoń go, żeby stał spokojnie, Lilja! – zawołał Dolg. – Nie mogę wycelować!
– Zaczekaj! – wrzasnęła do potwora, a on rzeczywiście na moment się zatrzymał. Lilji wydawało się, że trwa to wszystko wieczność.
Potwór nie był taki wysoki, jak im się początkowo wydawało. Miał natomiast przerażająco długie łapy, dlatego udało mu się dosięgnąć do nisko lecącej gondoli. Człowiek – ryba wyprostowany mógł mierzyć sobie od dwóch do trzech metrów wysokości i nie ulegało wątpliwości, że był to osobnik męski, widać to było nawet pod tymi trawiastymi włosami.
Nietrudno zgadnąć, dlaczego uprowadził właśnie Lilję. Nawet taka niewinna dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę.
W tej trwającej wieczność chwili spojrzała prosto w jego straszną, podobną do rybiego pyska gębę, ociekającą wodą. Prosto w dwoje dziwnych oczu.
Zza zasłony śniegu ukazał się Dolg z pistoletem gotowym do strzału.
– Nie strzelaj! – krzyknęła zdławionym głosem.
– Puści cię natychmiast, gdy tylko środek znieczulający dotrze do jego krwi.
– Nie, nie! – krzyknęła ostrzegawczo, ale było za późno. Dolg już strzelił.
Lilja z łoskotem upadła na ziemię, kiedy łapy potwora utraciły siłę. Słaniając się na nogach, dotarł do wody, wpadł do niej głową w dół i zniknął.
– Utonie! – krzyczała Lilja.
– Nic mu się nie stanie. To stworzenie wodne! Ale szkoda, że nam umknął. Mieliśmy szansę, żeby go unieszkodliwić na zawsze, choć nie wiem, czy by nam się to udało. W każdym razie możliwość przepadła.
Lilja wpatrywała się w rozpadlinę, czarny krąg otwartej wody majaczył w śnieżycy. W tej chwili potwór mógł się znajdować już bardzo daleko od nich.
Bezradnie odwróciła się do Dolga.
– Dziękuję za uratowanie mi życia – powiedziała z rozpaczą w oczach. – Ale widzisz, ja myślę, że popełniliśmy błąd.
Kiedy Dolg chciał zaprotestować, dodała szybko:
– Tak, tak, miałeś rację, że nie pozwoliłeś, by zabrał mnie ze sobą do wody. Ale ja w jego oczach widziałam coś…
Umilkła i zastanawiała się przez chwilę. W lesie panowała wielka cisza, słychać było tylko szum strużki wody pod zamarzniętym wodospadem.
– Wiesz, Dolg, może to głupie, ale ja pamiętam parę słów o wodnym trollu, takim co to się ukrywa w wodospadach, w zakolach rzek, gra na skrzypkach i w ogóle.
– Wiem, wiem – zawołał Dolg. – Przecież mieszkałem w Norwegii. Jakie to słowa?
Lilja starała się przypomnieć sobie dokładnie i zaczęła wolno recytować: „Nagle zobaczyłem go pośrodku grzmiącego wodospadu. Pół ryba, pół człowiek, srebrzyście biały z zielonym odcieniem, jak woda wokół niego; oczy mu płonęły niczym żarzący się w popiele ogień, wstrętne, a zarazem niezwykle przyciągające, było w nich zło, samotność, tęsknota… A może to tylko księżyc odbijał się w mokrych skałach przy wodospadzie? Dziś nie umiem powiedzieć.”
Dolg miał bardzo sceptyczną minę.
– Chciałaś mnie przekonać, że on, ten twój wielbiciel, był sympatyczny?
– Nie, był potworny. Ale, widzisz, ja otrzymałam coś w rodzaju odzewu. Bardzo silne wrażenie, jakby… Tak, jakby chciał powiedzieć „żałuję”.
– Że cię złapał i uprowadził?
– Nie, nie, aż tyle sumienia chyba w nim nie ma. Nie, myślę, że zamknięty w grotach miał mnóstwo czasu na zastanowienie się. I teraz żałuje, że szukał źródła zła.
Spojrzenie Dolga wyrażało powątpiewanie.
Ona jednak dzielnie brnęła dalej:
– Może on nie zaszedł zbyt daleko?
– Żeby stać się nieśmiertelny, musiał być blisko źródła.
– No tak – bąknęła Lilja zmieszana. – Podważyłeś moją teorię. Myślałam, że eliksir Madragów mógłby podziałać na niego oczyszczająco.
Wspinali się teraz na zbocze, Lilja przodem, bardzo się spieszyła, zaniepokojona losem i zdrowiem Gorama. Strasznie się bała.
– Jesteś dziewczyną o gorącym sercu, Liljo – powiedział Dolg. – Ale czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby ten potwór cię nie puścił? Sądzę, że Goram nie byłby uszczęśliwiony, przecież chce cię mieć dla siebie.
Po raz pierwszy ktoś wyraził możliwość erotycznego związku między Lilją i Goramem, dziewczyna zaczerwieniła się więc po korzonki włosów. Na myśl o tym cale ciało zrobiło się dziwnie ciężkie. Oczywiście, sama wyobrażała sobie różne rzeczy, ale żeby ktoś mówił o tym tak otwarcie…?
– Ja… w ogóle nie myślałam o konsekwencjach – przyznała cicho. – Ale co się stało Goramowi?
– Myślę, że wygląda to lepiej, niż się na początku wydawało. Wbił stopę pod korzeń drzewa i przewrócił się na plecy, o własnych siłach nie mógł się wydobyć z pułapki. Baliśmy się, że mógł sobie uszkodzić kostkę, ale ja nie mogłem się nim zajmować, bo przecież musiałem ratować ciebie.
Dolg miał taki niezwykły, cudowny uśmiech. Lilja kochała na niego patrzeć. Odpowiedziała mu również pełnym wdzięczności uśmiechem.
W górze, na krawędzi rozpadliny, odwróciła, się żeby jeszcze raz popatrzeć, ale śnieg przesłaniał widok. „Wszystko wokół było białe, tylko tu i ówdzie pojawiał się niebieskawy cień. Może to skala, może otwarta woda, nie wiadomo.
Czy postąpiliśmy słusznie? zastanawiała się. Była pełna wątpliwości.
Nagle zdjął ją lęk. Goram jest sam, ranny, a po lesie błąkają się potwory! Co by to było, gdyby jeden z nich…?
Półprzytomny z bólu Goram leżał na ziemi prawie całkiem przysypany śniegiem.
Upadł na jakiejś pochyłości i znajdował się teraz w okropnej pozycji, z głową w dół, ze skręconą stopą wbitą pod korzeń i zaklinowaną tak, że w ogóle nie mógł nią poruszyć, nie mógł też zmienić pozycji na nieco znośniejszą.
Ale teraz nie miało to znaczenia, myślał tylko o Lilji, która została uprowadzona przez przerażające monstrum.
Jego Lilja. Jedyna miłość Gorama, której mimo wszystko będzie się musiał wyrzec.
Ale żadne z tych szlachetnych obietnic, powołanie, cnota i tak dalej, nic się teraz nie liczyło. Jedyne, czego pragnął, to móc jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha, jak bardzo za nią tęskni w chwilach samotności, jak dręczy go niepewność, co jest właściwe oraz jak powinien postąpić. I jak to trudno być tak blisko niej podczas wyprawy, a nie móc wziąć jej w ramiona, przytulić, zamknąć ją w nich na wieki.
Jego wielka tęsknota. A zaczęło się przecież od przyjaźni, bez wielkiego zainteresowania. Owa tęsknota wciskała się podstępnie do serca, w końcu wypełniła je po brzegi, i teraz w każdej chwili życia Goram może myśleć tylko o jednym: Lilja, Lilja, gdzie jesteś? Wróć, żebym mógł cię jeszcze raz zobaczyć!
Być z nią na tej samej wyprawie! Przecież na początku tak strasznie się bronił, nic to jednak nie pomogło. Tęsknił, przeklinał, tęsknił jeszcze bardziej, pragnął ją widzieć i wiedział, że tej tęsknoty nigdy nie uciszy.
Widywać ją każdego dnia. Mieszkać w tej samej, ciasnej gondoli. Siedzieć obok niej przy ognisku w niebieskawym świetle wiosennego wieczoru, kiedy lody pękają z trzaskiem, a dzikie ptaki nad morzem wykrzykują własną tęsknotę, a on od czasu do czasu musi ogrzewać Lilji dłonie.
Nagle Goram nastawił uszu.
Słuchał, ale niczego nie słyszał. Mimo to mógłby przysiąc, że ktoś stoi za nim i obserwuje go z oddali. Nie mógł odwrócić głowy, bo przy każdym ruchu ból przeszywał całe ciało, wyczuwał jednak w pobliżu jakieś lodowato zimne zagrożenie. Jakby go polarny wiatr przenikał i pokrywał szronem, takie wyraźne było wrażenie obserwujących go, czujnych oczu. Nie było w tym ani odrobiny dobra czy miłosierdzia. Tylko zimna, wyrachowana pogarda.
Tak, to ostatnie Goram potrafił zrozumieć. Jego pozycja nie budziła szacunku. Była raczej upokarzająca, to najlepsze określenie.
Po chwili zauważył, że wrażenie zła ustępuje i on znowu leży sam, coraz szczelniej przysypywany śniegiem. Był już taki wychłodzony, że płatki śniegu nie topniały na jego twarzy. A co się stanie, jeśli Dolg i Lilja nie odnajdą go w zadymce?
Jeśli Lilja w ogóle wróci…
Goram jęknął boleśnie. Lilja, Lilja zaginęła. Porwał ją straszny wodny potwór i poniósł gdzieś na swoich ramionach, a on, Goram, nie był w stanie nic zrobić.
Jak będzie mógł po tym wszystkim żyć? A przecież dostał od Świętego Słońca życie wieczne.
Po co mu ono?