Tak przesadnie blisko do Dolga i Lilji nie było. Oczekiwali na Gorama w najbardziej na północny zachód wysuniętej części Kanady, w pobliżu małego miasteczka o nazwie Aklavik. Goram nie wiedział, czy mieszkają tam Indianie, czy Eskimosi, choć nazwa wskazywała wyraźnie na eskimoskie pochodzenie. Zresztą może nawet norweskie albo islandzkie. Bo w północnej Kanadzie od dawna pewien procent mieszkańców miał korzenie nordyckie.
Goram przeleciał nad potężną rzeką Yukon, toczącą swe wody poprzez wymarły, nieprzyjazny krajobraz. Popatrzył w dół na opuszczone dawne kopalnie złota w rejonie Klondike, szarzejące w blasku poranka. Upiorne osiedla, w których wiatr szarpał na pół zawalone domy i wzniecał kłęby kurzu na pustych ulicach. Widział stolicę terytorium, Dawson, które zostało zbudowane niemal z dnia na dzień w okresie największej gorączki złota. W najlepszych czasach liczba mieszkańców dochodziła do dwudziestu tysięcy, teraz żyło tam nie więcej niż kilkaset osób.
Potem znowu przed oczami Gorama długo rozciągał się wymarły, otwarty krajobraz, nie zakłócony niczym aż do wybrzeży Oceanu Lodowatego.
Zobaczył ich z bardzo daleka, znajdowali się spory kawałek od Aklavik, bo, rzecz jasna, nie chcieli, by ktoś odkrył ich obecność. Najpierw dostrzegł ich gondolę i świecące się latarki, które wskazywały mu drogę. Tu, daleko na północy, panowała dość jasna, wiosenna noc, widział więc wyraźnie dwie sylwetki, nawet kiedy mrugnąwszy im na powitanie, zgasił własne światła.
Oto ona! Serce Gorama przepełniło trudne do opanowania uczucie, które go o mało nie zadławiło. W ogarniającym go wielkim szczęściu na widok jej drobnej postaci było bowiem tyle smutku…
Blond loki wysunęły się spod obszytego futerkiem kaptura. Jak wszyscy, Lilja używała syntetycznego futra, nigdy naturalnego.
Goram uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie Indry, która pojechała na Ziemię we wspaniałym futrze do złudzenia przypominającym skórę żbika. Na plecach przypięła duży napis: „Gwarantowane sztuczne futro”. To był jej wkład w ochronę zwierząt, nie mogła się jednak całkiem wyzbyć próżności.
Zszedł nad samą ziemię, wykonał elegancki łuk i wylądował tuż obok ich większej gondoli.
Lilja… serce tłukło się mocno w piersiach. Czy zdoła znowu spojrzeć jej w oczy? Czy jego serce podoła takiemu wysiłkowi? Czy to serce nie pęknie z rozpaczy, że nigdy nie będzie się mógł połączyć z Lilja? Cóż, musi się zachowywać chłodno, żeby nie powiedzieć: odpychająco, Lilja musi zrozumieć, że nie istnieje dla nich najmniejsza nadzieja. Ale… Nie, nie wolno mu tak postępować. Armas dostatecznie głęboko ją zranił, Goram nie powinien gnębić jej jeszcze bardziej.
O, Święte Słońce, to wszystko może się okazać bardzo trudne.
Wyszedł mu naprzeciw Dolg z tym swoim smutnym, pełnym życzliwości uśmiechem. Dolg, którego nikt w Królestwie Światła nie rozumiał, ale którego wszyscy kochali.
– Jak to dobrze, że przyjechałeś, Goram! Jesteś nam tu potrzebny.
Goram popatrzył na niego zaciekawiony.
– Jakieś problemy?
– Owszem, ale do pokonania.
Teraz podeszła także Lilja. Goram musiał na nią spojrzeć i serce mu się skurczyło boleśnie na widok jej drobnej, takiej kochanej twarzy. Stwierdził, że była jeszcze ładniejsza, niż pamiętał. Trzeba powiedzieć, że Goram patrzył zakochanymi oczyma, Lilja bowiem w żadnym razie nie była nikim wyjątkowym, po prostu młoda, ładna dziewczyna, taka sama jak tysiące innych ładnych dziewcząt.
Była jednak w ów niewytłumaczalny sposób pociągająca i temu właśnie Goram uległ bez pamięci. Policzki i czubek nosa Lilji były czerwone od polarnego chłodu, a oczy mieniły się promiennie ku niemu, spłoszone, niepewne. Zmusił się do uśmiechu. Uświadomił sobie, że to właściwie wcale nie jest takie trudne, po prostu naturalne zachowanie, zwyczajne. Nie powinien jednak, pod żadnym pozorem nie powinien się angażować emocjonalnie.
Mój Boże, przecież od dawna jest zaangażowany!
– Na czym polegają problemy? – zapytał, żeby podjąć jakiś neutralny temat.
Dolg zaczął mówić:
– Jak wiesz, w okolicach podbiegunowych mieliśmy się zachowywać z największą ostrożnością, by nic naruszać równowagi ekologicznej i klimatycznej. To tutaj wyjątkowo ważne.
– Tak, rozumiem.
– Bardzo więc oszczędnie używaliśmy eliksiru Madragów. Delikatnie skraplaliśmy zamieszkane terytoria.
Goram potakiwał.
Zagadkową, niezwykle piękną twarz Dolga wykrzywił grymas zatroskania.
– Wystartowaliśmy koło Angmagssalik we wschodniej Grenlandii. Dalej na północ nie ma już ludzi. Posuwaliśmy się wzdłuż wybrzeży wyspy na południe, a potem na południowy zachód i ponad kanadyjskimi wyspami na północy. Goram, wszędzie tam powinna się rozciągać tundra! Nad fiordami powinni mieszkać Eskimosi!
Goram czekał w milczeniu, Dolg głęboko wciągał powietrze.
– Wszędzie tam zalega lodowy pancerz, Goram! Gruby na setki metrów. Wszyscy mieszkańcy wysp wyemigrowali. Ziemia Baffina zniknęła pod lodem. Wyspy Ellesmere'a również, podobnie jak Wyspa Wiktorii. I wszystkie mniejsze wysepki. Lód, lód, wszystko zlało się w jedno, wyspy i morze, wszędzie tylko lód! Widziałeś Aklavik, prawda?
– Z daleka mignęły mi światła.
– Miasto się ostatnio bardzo rozrosło. Sprowadzili się do niego wszyscy Eskimosi z bliższych i dalszych okolic. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas musieli się znowu przeprowadzać dalej na południe.
– Złożyliście odpowiednie raporty?
– Tak, ale wyobraź sobie, Obcy mówią, że lody na Antarktydzie wokół bieguna południowego topnieją w niepokojącym tempie, odłamują się kolosalne góry lodowe i żeglują po morzach.
Goram wciągnął powietrze.
– Czyżby groziło nam przemieszczenie się biegunów?
– Ono już się rozpoczęło. Pamiętasz ten niezrozumiały wstrząs, który nie tak dawno odczuliśmy w Królestwie Światła?
– To był pierwszy sygnał. Ostrzeżenie.
Lilja wtrąciła:
– W takim razie może powinniśmy używać więcej eliksiru? Żeby stopić ten lód…
– Nie mamy go za wiele, Liljo – powiedział Dolg. – A poza tym coś takiego można robić po przeprowadzeniu bardzo szczegółowych pomiarów i obliczeń.
– A Marco nie może nic na to poradzić?
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Zawsze, w każdej trudnej sytuacji myśli wszystkich zwracają się do Marca.
– Niestety, sądzę, że nawet on niewiele mógłby zrobić – odparł Goram. – A ponadto akurat teraz Marco jest w Zurychu na bardzo ważnym spotkaniu dotyczącym działalności mafii i wielu innych niebezpiecznych zjawisk zagrażających Ziemi.
– W takim razie nie będziemy mu przeszkadzać – zdecydował Dolg. – Jest jednak pewne, że coś trzeba z tym zrobić, i to jak najszybciej.
– Może powinno się ostrzec mieszkańców Ziemi?
– Tak, to koniecznie… Chyba że o tym już wiedzą, tylko że lekceważą zagrożenie.
– W każdym razie Eskimosi zauważyli, co się dzieje. Bierzmy się tymczasem do pracy, wciąż mamy mnóstwo do zrobienia.
Wrócili do swoich pojazdów. Goram nie mógł się nadziwić wielkiemu spokojowi, jaki go ogarnął, kiedy znalazł się w pobliżu Lilji. Bał się, że będzie roztrzęsiony, nie potrafi myśleć ani działać, tymczasem on miał wrażenie, jakby wrócił po długiej nieobecności do domu. To naprawdę zadziwiające, ale bardzo przyjemne i kojące uczucie. Od czasu do czasu ich ręce się dotykały, śliska tkanina ubrań szeleściła przy zetknięciu, a wtedy całe jego ciało przenikał słodki dreszcz.
W takich momentach myśl o służbie Świętemu Słońcu gdzieś się ulatniała. Niestety, wracała z bolesnymi wyrzutami sumienia.
Opowiedział Lilji i Dolgowi o wąwozie kondorów i o wrażeniach, jakich tam doznali, mówił też, że chciałby im to kiedyś pokazać.
– Z pewnością będzie jeszcze okazja – uśmiechnął się Dolg. – A teraz umieścimy twoją małą gondolę na dachu naszej; zanim zaczniemy pracę, powinniśmy też coś zjeść. Tutaj, tak daleko na północy, nie musimy się obawiać zestrzelenia.
W tej chwili ich największym zmartwieniem była powiększająca się pokrywa lodowa na północnej półkuli. Nawet by im nie przyszło do głowy, że wkrótce znajdą się w samym centrum niepojętego misterium.