Lilja otworzyła oczy. Słyszała jakieś dźwięki. Owszem, Goram siedział przed swoją aparaturą. Nagi do pasa nadawał i przyjmował wiadomości.
Patrzyła na niego i uśmiechała się do siebie. Myślała, że on, ten przystojny mężczyzna, był w niej. Napełnił ją oszałamiającą, wszechogarniającą zmysłowością, co i jego uczyniło szczęśliwym. Spędzili cudowną noc. W każdym razie mogłaby ona być cudowna, gdyby twarz Gorama nie ciemniała od czasu do czasu z powodu wyrzutów sumienia.
Ale między jedną a drugą taką chwilą… Lilja słyszała wiele o niezwykłej umiejętności kochania Lemuryjczyków. Nie bardzo w to wierzyła, ale teraz odrzuciła wszelkie wątpliwości.
Ona nie miała w ogóle żadnych doświadczeń erotycznych, rozumiała jednak teraz, że sztuka kochania Lemuryjczyków jest czymś wyjątkowym. Potrafili oni bardzo wolno rozpalać kobietę, najpierw poprzez tak zwaną mentalną erotykę. Już to było rozdziałem samym w sobie, wprawiało duszę w stan ekstazy. Kiedy pragnienia Lilji osiągnęły jakąś niebiańską sferę, gdy zdawało się, że nie zniesie już dalszego zwlekania, wtedy zaczął rozpalać jej ciało. W końcu nie była w stanie stawiać żadnego oporu. Pomyślała wówczas z wielką czułością, że on znajduje się w tej samej sytuacji. Nie bala się więc ani nie odczuwała wstydu, a jedynie bezpieczeństwo i pełną oddania świadomość, że Goram ją kocha taką, jaka jest, i pożąda ją tak, jak nigdy żaden mężczyzna nie pożądał kobiety.
I to nie była gra, nie jakieś sztuczki miłosne z jego strony. Był, podobnie jak ona, bez reszty oddany temu, co się między nimi działo.
Lilja nigdy nie przypuszczała, że można przeżywać coś takiego!
Noc nie była zresztą długa, oboje bowiem byli zmęczeni ciężką pracą. Zasnęli stosunkowo wcześnie, ale po niezwykle czułych, pełnych uniesień pieszczotach. Nie wiedzieli, która godzina, zresztą czas ich nie bardzo obchodził. Nie obchodziło ich nic, oprócz siebie nawzajem.
Lilja wierzyła, że Goram był z niej zadowolony. A jakie to miało znaczenie, że brakowało jej rutyny? Jemu przecież także, jedyne, co się liczyło, to szczere uczucie.
A ono zdawało się niewyczerpane.
– Co robisz, Goram? – zapytała cicho.
Natychmiast wstał.
– Nie śpisz? – uśmiechnął się z czułością. – Nakryłem stół do śniadania, bo wiem, że nie lubisz jadać w łóżku.
– Bardzo dziękuję!
– I ja ci dziękuję. Nawiązałem kontakt z bazą. Od dawna nie widzieli napastników, więc odważyli się przesłać nam parę słów. Martwiliśmy się, że nie mamy łączności, a oni specjalnie nie odpowiadali, żeby nie zwracać uwagi tamtych na nas i na inne załogi. Mówią, że teraz możemy wracać. Rakieta nie jest mocno uszkodzona, powinniśmy dolecieć do Królestwa Światła.
O, tak, myślała Lilja. Bardzo chętnie.
– Ale co z Dolgiem? Nie możemy opuścić po wierzchni Ziemi bez niego.
Goram pokręcił głową.
– Prosił mnie, byśmy nie czekali. Twierdził, że sam sobie poradzi. Powiedział też coś jeszcze…
– Co takiego? – spytała Lilja, gdy Goram zamyślił się głęboko, wyglądając przez okno, przez które i tak nic nie było widać. Był całkiem nieobecny myślami. Na dźwięk głosu Lilji podskoczył.
– Co? A, Dolg! Powiedział, kiedy odwiedził nas w ten niezwykle tajemniczy sposób, że mój przełożony chce ze mną rozmawiać. Dolg wiedział, czego to dotyczy, ale obiecał, że niczego mi nie powie. Dodał, że poinformuje nas w inny sposób. Ja jednak mogę sobie wyobrazić, o co chodzi. Całkowite i ostateczne zerwanie z tobą!
Jego wzrok wyrażał gorycz. Myślał pewnie o swojej tak brutalnie złamanej przysiędze. Teraz z kolei Lilja miała wyrzuty sumienia.
– Natychmiast się ubieram – mruknęła urażona.
Mała Eliveva niespokojnie krążyła po świecie.
Jeszcze raz utraciła swojego podopiecznego. Jak długo jeszcze będzie tu czekać?
Nieoczekiwanie musiała się zatrzymać. Stała przed jeziorem w jakiejś części Europy, tak jej się wydawało, ale to przecież bez znaczenia. Pierwszego dnia po zniknięciu Dolga wielokrotnie odczuwała jego bliską obecność, ale już od jakiegoś czasu nic takiego nie miało miejsca.
Mrużyła oczy i patrzyła w górę. Niebo wydawało jej się takie cudowne. Był późny wieczór, nigdzie żadnych ludzi, ale o tej wiosennej porze długo było jasno.
Chmury poruszały się dzisiaj w jakiś bardzo dziwny sposób. Wirowały z wolna, jakby miały zamiar utworzyć tunel, coś w rodzaju oka cyklonu, ale tym razem ów tunel układał się bardziej pionowo, celował w górę. Chmury wirowały i wirowały, tworząc naprawdę perfekcyjny tunel.
I nagle ukazał się w nim jakiś niezwykle jasny mężczyzna, można powiedzieć: świetlisty. Mógłby przypominać anioła, w każdym razie był istotą nie z tego świata.
– Eliveva!
Przemówił do niej! Stała jak zaczarowana.
– Nie bój się – rzekł z uśmiechem. – Jestem byłym elitarnym Strażnikiem, przychodzę, by cię przeprowadzić do innego wymiaru. Twoja służba jako ducha opiekuńczego dobiegła nareszcie końca, biedna dziewczyno, musiałaś czekać setki lat.
Z najwyższym trudem wykrztusiła:
– A więc Dolg…?
– Dolg nie może być już zaliczany do grona żyjących ludzi. Jesteś więc uwolniona od opieki nad nim.
– Dziękuję! Ale co z nim? Czy go jeszcze zobaczę?
Posłaniec uśmiechnął się.
– Zobaczysz. Za jakiś czas znajdziecie się w tym samym wymiarze. On musi tylko najpierw odszukać swego ojca.
– W takim razie idę z tobą.
Świetlista postać ujęła jej rękę i wprowadziła ją do wirującego tunelu.
Eliveva nie obejrzała się ani razu. Teraz bowiem wiedziała, że po drugiej stronie spotka Dolga znowu. W niedalekiej przyszłości, niedługo. I wtedy będą sobie równi.
Eliveva ma więc na co czekać. Nareszcie!
Goram przybył na powierzchnię w Ameryce Południowej, nie znał bazy na Grenlandii, więc Lilja musiała się zająć nawigacją. Policzki jej płonęły i od początku była pewna, że nie podoła zadaniu.
Nic takiego jednak się nie stało. Sama była najbardziej zdumiona, gdy w pewnym momencie zobaczyli bazę, daleko od ludzkich osiedli, dobrze ukrytą.
Wtedy Goram przejął sprawy nawigacji.
Lilja siedziała i gładziła palcem mały kamyk w kieszeni. W końcu zebrała się na odwagę i wyciągnęła kamyk w stronę Gorama.
– Chcesz to? – zapytała. – To ten kamyk, który znalazłam nad Morzem Karskim. Uważam, że jest wyjątkowy. Pomyślałam sobie, że… może na pamiątkę ode mnie… – Mówiła z trudem – Na pamiątkę tego, co…
Pospieszył jej na ratunek, uśmiechnął się serdecznie.
– Dziękuję ci, Liljo. Zachowam go na zawsze. Będziemy musieli się teraz rozstać i ja… bardzo chętnie wezmę go na pamiątkę najpiękniejszej doby w moim życiu. Chciałbym też coś ci dać, ale… Na pewno coś znajdę.
Żeby to mogło być dziecko, myślała na pół z płaczem. Nie wierzyła jednak w taką możliwość. Goram nigdy by jej nie zostawił z dzieckiem. Na pewno zrobił wszystko, żeby…
– Zaraz lądujemy – powiedział.
Nietrudno było zauważyć, że baza przeżyła atak z powietrza, śnieg był czarny, wszędzie pełno łusek od pocisków, ale sama rakieta nie ucierpiała specjalnie. Tylko w jednym miejscu musiał ją trafić granat lub coś w tym rodzaju. Lilja bardzo mało wiedziała na temat broni, poza tym mówiono, że uszkodzenie jest powierzchowne.
Wylądowali. Wyszło im na spotkanie dwóch Strażników oraz przełożony Gorama.
Owszem, wróg, ktokolwiek to był, wycofał się. Wszyscy byli jednak pewni, że napastnicy wrócą z cięższą bronią, zdecydowano więc, że powinni wracać do Królestwa Światła. Natychmiast.
– Czy to nie tchórzostwo? – zastanawiał się Goram.
– My przecież nie mamy żadnej broni – tłumaczyli Strażnicy. – Pamiętaj, że przybyliśmy tu w pokojowych zamiarach. A gdzie jest Dolg?
Goram i Lilja wyjaśnili, że powinni wracać bez niego. Dolg poradzi sobie sam, poza tym musi szukać zaginionego ojca.
Przełożony elitarnych Strażników przestępował z nogi na nogę, wyglądało na to, że nie czuje się dobrze.
– Sądzę, że nie musimy martwić się o Dolga – powiedział stanowczo. – Goram, chciałbym z tobą porozmawiać…
– Tak. Dolg wspomniał o tym.
Przełożony Strażników tak był zajęty swoim problemem, że nie zdziwił się, kiedy to Dolg mógł coś takiego powiedzieć.
– Czy możemy pomówić na osobności?
– To takie groźne? Ale ja nie mam tajemnic przed moimi przyjaciółmi.
Przełożony westchnął.
– Jak sobie życzysz. Chcę ci tylko zakomunikować, że Dolg zajął twoje miejsce w gronie elitarnych Strażników. Pragnął przejść do wielkiego światła, by dzięki temu odnaleźć ojca. Tak więc ty, Goram, jesteś wolny – oznajmił uroczyście. – Tym samym zostałeś zwolniony ze służby dla Świętego Słońca.
Jeśli oczekiwał ze strony Gorama wielkiej wdzięczności, to popełnił błąd.
Jego podwładny stał i długo się w niego wpatrywał z coraz większą wściekłością w czarnych oczach.
– Od kiedy o tym wiedziałeś? – zapytał w końcu Goram z wymuszonym spokojem.
– Od naszego pobytu w wymarłej osadzie u stóp Hekli na Islandii. Uważałem jednak, że nie powinienem ci o tym mówić, zanim…
– Ty uważałeś – warknął Goram, a wściekłość narastała w nim jak w szykującym się do wybuchu wulkanie. – Ty uważałeś? A wiesz, że przez to zepsułeś mi najpiękniejsze przeżycie, bo obarczyłeś mnie poczuciem winy za coś tak wspaniałego, jak prawdziwa miłość?
– To jedynie dla twojego dobra – zaczął przełożony.
Gniew Gorama osiągnął punkt krytyczny i zaciśnięta pięść trafiła przełożonego w brodę. Ów wyniosły, władczy Strażnik runął na kupkę twardego śniegu.
– Ulżyło mi – powiedział Goram lodowatym głosem.
Lilja i Strażnicy patrzyli ze zgrozą na to, co się stało, ale przełożony Strażników wstał, obmacując najwyraźniej obolałą szczękę.
– Dziękuję ci, Goram. Zasłużyłem na to – rzekł spokojnie. – Nie, nie tylko ze względu na ciebie, lecz także ze względu na pewną kobietę, której zniszczyłem życie.
Lilja wtrąciła z ufnością:
– Może nie jest jeszcze za późno, żeby to naprawić?
Strażnik spojrzał na nią spod oka, ruszając równocześnie szczęką w różne strony.
– Tak sądzisz? Nie wiem, chyba ona mnie teraz po prostu nienawidzi.
Mimo to w jego wzroku pojawił się błysk nadziei. I jakby cień decyzji.
– Musimy się spieszyć – przypomniał jeden ze Strażników. – Ta baza została odkryta, nie możemy jej dłużej utrzymywać. Musimy zjechać na dół.
Goram się wahał.
– Ja bym najchętniej pomógł w poszukiwaniach grupy Móriego.
– Ja również! – zawołała Lilja, choć podobno nienawidziła myśli o nowym zadaniu i kolejnych wysiłkach.
– O, nie, ty nie – powiedział Goram. – Mnie nie zwiedziesz. Już cię więcej nie narażę na cierpienia.
Przełożony nieoczekiwanie okazał się bardzo współczujący.
– I Goram, i Lilja otrzymali głębokie rany, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Ponieważ tej bazy nie można dłużej użytkować, proponuję, byśmy jak najszybciej zatarli wszelkie ślady i na jakiś czas zniknęli w Królestwie Światła. Jeśli Goram czy któreś z was będzie chciało później jeszcze wrócić na Ziemię, to porozmawiamy o sprawie w domu. Wtedy też będziemy prawdopodobnie więcej wiedzieć o losach Móriego i jego grupy, a także, gdzie ich szukać. A tymczasem ja podejmę starania zmierzające do rozwiązania zakonu elitarnych Strażników. Już dawno powinno się było to zrobić – zakończył, cierpko.
Teraz Goram wystąpił w obronie instytucji, którą jeszcze tak niedawno odsądzał od czci i wiary.
– Myślę, że raczej powinniśmy na nowo przedyskutować regułę. Bo ja się bardzo wiele nauczyłem jako elitarny Strażnik, poza tym nadal czczę Święte Słońce i chcę mu służyć. Natomiast uważam, że restrykcje są za surowe. Nikt nie staje się gorszy dlatego, że kocha innego człowieka albo że się czasem zabawi, zamiast żyć w zupełnej ascezie. Myślę, że wszyscy członkowie włączą się do dyskusji nad nową strukturą.
– Chyba masz rację – powiedział przełożony, nagle taki zgodny, jakby tamten cios pięścią skierował jego myśli na właściwe tory. Chyba jednak nie tylko to, widocznie proces dokonywał się w nim już dawniej.
– Spieszmy się teraz – ponaglali Strażnicy. – Oni mogą tu w każdej chwili wrócić.
Zaczęli więc usuwać ślady swojej obecności.
– A kim oni byli? – zapytała Lilja.
– Nie wiemy – odpowiedział jeden ze Strażników. Wszyscy przerwali pracę, by go posłuchać. – Samolot leciał tak wysoko i tak szybko, że nie widzieliśmy żadnych oznakowań. Trzeba jednak powiedzieć, że strzelali celnie.
– To był tylko jeden samolot? – zdziwił się Goram.
– My widzieliśmy tylko jeden, który odlatuje kawałek i wraca. Ale, oczywiście, mogło ich być więcej.
Zachmurzyło się, wszystko zrobiło się szare i nieprzyjemne, chmury wisiały nisko nad ogromnym lodowcem, pokrywającym większą część Grenlandii. Chmury są dobre, uważali mężczyźni. Wrogie samoloty ich teraz nie odnajdą.
– Ale dlaczego łączycie ten atak ze zniknięciem Móriego? – dopytywał się Goram.
– Dlatego, że oba te wydarzenia są tak samo zagadkowe, tak samo nam obce, tak samo absurdalne. Nic wiemy, skąd przylecieli napastnicy, i nie wiemy, gdzie się podziała grupa Móriego. Nic z tego nie rozumiemy.
Jeden ze Strażników znalazł łuskę pocisku, który trafił w rakietę.
– Dziwne, ale nie znam tego typu – powiedział zdumiony.
Wszyscy oceniali znalezisko. Goram, znawca ziemskiej broni, kręcił głową.
– Nie wiem, jak to zakwalifikować. Ale w produkcji uzbrojenia zmiany dokonują się tak szybko. Zabierzemy to do Królestwa Światła.
Gondole zostały załadowane na pokład rakiety, wszystko było gotowe do startu.
Lilja najdłużej stała na ziemi.
– Dolg! – wołała głośno. – Dolg, nie opuszczaj nas! Wracaj z nami!
Patrzyli na nią zdziwieni. Goram ją rozumiał, reszta nie.
– Dziękuję ci za dobrą radę, przyjacielu! – zawołał. – Zastosowaliśmy się do niej.
On i Lilja spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się z czułością. Jej serce aż po brzegi wypełniała miłość do tego Lemuryjczyka, elitarnego Strażnika, wciąż nie mogła w pełni pojąć swego szczęścia. To niemożliwe, by on się nią interesował.
Ale się interesował. I to właśnie było bajeczne.
Jeszcze raz spojrzała w niebo, poważna, wzruszona.
– Żegnaj, Dolgu, gdziekolwiek jesteś! Kochamy cię!
– Oj! – krzyknął jeden ze Strażników. – Co to było?
– Ja też coś czułem – przyłączył się drugi. – Jakby mnie coś dotknęło.
– I mnie także – oznajmił przełożony. – Czyjaś ręka na moim ramieniu.
– To Dolg – powiedział Goram. – On odszedł w Kosmos. Stopił się z całością, ze wszystkim, co istnieje.
– Pocałował mnie w policzek – roześmiała się Lilja uszczęśliwiona. – On, taki powściągliwy!
– Teraz możesz, Dolg – żartował Goram. – Ty, który jesteś wiatrem i morzem, śniegiem i blaskiem słońca, światłem księżyca i krzykiem dzikich gęsi, i wiosenną zielenią kiełkującą w dolinach. Daj nam znać, jeśli odnajdziesz swego ojca! Wszyscy w Królestwie Światła pragną ci pomóc.
Odpowiedział im podmuch wiatru, łagodny, przyjazny. Lilja rozejrzała się po raz ostatni, zanim weszli na pokład rakiety i zajęli swoje miejsca, by odlecieć z powrotem do Królestwa Światła.
Usiadła obok Gorama, który zapiął jej pasy. Chyba widział łzy spływające po policzkach dziewczyny, ale nic nie powiedział. On także bardzo się smucił z powodu Dolga.
Królestwo Światła już nigdy nie będzie takie samo bez tego spokojnego syna czarnoksiężnika.
A gdzie jest jego ojciec, Móri? Armas i Berengaria?
To wciąż powracające, dręczące, powodujące ból serca pytanie.
W lipcu 1998 r. Margit (74) i Asbjørn Sandemo (81) w towarzystwie Islandczyka Addiego przejechali niesłychanie trudną drogą do Lokinhamrar. Nie poleca się tej trasy ludziom o słabych nerwach. Nikomu w ogóle się jej nie poleca.
Ale wyprawa była pełna napięcia.
Książkę tę poświęcam Olafurowi z Selardalur oraz Sigurjonowi z Lokinhamrar, dwóm najdzielniejszym mężczyznom, jakich spotkałam. Duża część tej książki powstała z ich inspiracji.