13

Sądzili, że na widok gondoli – tego cudu techniki – Kinigut dozna szoku, zapomnieli jednak, że to on, jako monstrum, o mało nie ściągnął ich na ziemię, kiedy przelatywali za blisko.

Był natomiast po chłopięcemu zainteresowany i cieszył się jak dziecko wszystkimi urządzeniami, choć przecież w porównaniu z dużym pojazdem, nie mówiąc już o innych osiągnięciach technicznych Królestwa Światła, ta gondola była stosunkowo prymitywna.

Kinigut został nakarmiony, Goram ostrzygł jego długie włosy i przyciął paznokcie, skrócił też wyraźnie wąsy. Znaleziono mu ubranie. Nie wspomnieli, że podkoszulki, skarpetki, spodnie i buty – wszystko należało do Lilji. Nogawki spodni trzeba było podwinąć, kurtkę Dolg przewiązał w talii paskiem, rękawy Goram dyskretnie zawinął, jeszcze zanim Kinigut zobaczył okrycie.

Przejrzał się potem w lusterku i uznał, że ubrany jest przyzwoicie, ale strasznie biednie. Odzież Samojedów bowiem jest pięknie i barwnie ozdabiana.

Znowu wyruszyli na pustkowia. Kinigut nie chciał im towarzyszyć, ale go zmusili. Po pierwsze, bali się, że kiedy zostanie sam, to w dziecięcym zapale może zepsuć coś w gondoli, po drugie, był im potrzebny jako przewodnik.

Obiecali mu jednak, że nie będzie musiał iść do samego końca. To bowiem wydawało mu się gorsze niż śmierć.


Szli teraz w innym kierunku. Do siedziby pajęczycy, poinformował ich Kinigut szeptem.

– Ale ona przecież nie żyje, nie ma jej – przypomniała mu Lilja.

– Tak, tak, toteż nie ją mam na myśli!

– Chodzi ci o tego trzeciego – domyślił się Dolg. – Czy oni ze sobą współpracowali?

– Nie, wprost przeciwnie! Pajęczyca była przez niego znienawidzona! Pogardzana. Ja zresztą też. Ciii! Zaraz tam będziemy!

Kinigut się zatrzymał.

– Tam macie wejście do magazynów pajęczycy. Ja dalej nie idę.

– No to zaczekaj tutaj – zgodził się Goram. – Jakoś damy sobie radę.

– Ale ja… ja nie mogę zostać tu sam…

Dolg westchnął i cierpliwie wyczarował kolejny niewidzialny mur wokół Samojeda. To uspokoiło Kiniguta. Usiadł na piętach i oznajmił, że będzie czekał.

Znajdowali się teraz w głębokim lesie. Daleko od wodospadu, daleko od gondoli.

Przed nimi rozciągało się kamienne osypisko, być może połączone z tamtym, które już poznali; to również znajdowało się u podnóża gór, chociaż tych gór wędrowcy przedtem nie widzieli. Przyszli do dzikiej, nieurodzajnej okolicy.

Dolg zabrał tego dnia swoją pełną skarbów torbę, co wszystkim trojgu dodawało otuchy.

Między kamiennymi blokami widać było wyraźnie otwór wejściowy. Na zewnątrz wszelkie ślady pozasypywał śnieg, ale między kamieniami wyraźnie wiła się udeptana ścieżka. Rozpoznawali tropy szponów, którymi zakończone były liczne odnóża pajęczycy.

Popatrzyli po sobie.

– Musimy wejść do środka – stwierdził Dolg. – Dasz radę, Liljo?

Dziewczyna zastanawiała się, czy ma jakiś wybór. Alternatywą było zamknięcie w niewidzialnej klatce razem z Kinigutem, który w swojej demonicznej postaci rzucił się na nią pożądliwie. Nie, tylko nie to!

– Skoro tam ktoś potrzebuje naszej pomocy, to musimy iść – odparła, starając się, by jej głos brzmiał pewnie i zdecydowanie.

– Dobrze. Pamiętajcie tylko, że Samojedzi, a z pewnością nie tylko oni, próbowali unieszkodliwić trzy potwory, ale bez powodzenia – ostrzegł Goram. – Trzej dzielni ludzie nigdy nie powrócili z wyprawy.

Lilja z trudem przełknęła ślinę. Potrafiła wyobrazić sobie ich los. Na pewno już dawno nie żyją.

Skąd ona weźmie tyle odwagi, żeby wejść do środka? Skąd weźmie dość siły, by patrzeć na to, co ich tam czeka?

– Nie rozpylaliśmy eliksiru Madragów w Taran – gai – powiedziała pospiesznie.

– Nie – potwierdził Dolg. – I nie zrobimy tego, dopóki wszystko nie zostanie oczyszczone.

Tak jest, bo to by była próba łatwego zwycięstwa, która mogłaby się na nich strasznie zemścić. Nie wolno tego robić!

Jeśli trzeba cierpieć, to trzeba.

Obaj przyjaciele Lilji pochylili głowy, potem uklękli i zaczęli się wczołgiwać do środka. Dziewczyna musiała pójść ich śladem. Jedno tylko ją pocieszało, to mianowicie, że pajęczycy już nie ma. I nigdy nie będzie.

Musiała głęboko wciągnąć powietrze, by podjąć ostateczną decyzję i, naturalnie, miała wrażenie, że ktoś idzie za nią. Zawsze tak bywa w podobnych sytuacjach. Rozpaczliwie pragnęła znaleźć się w środku, między Goramem i Dolgiem, nie chciała iść ostatnia!

Korytarz był długi. Latarka Dolga wypełniała go snopem chybotliwego światła. Lilja wiedziała, że pochodzi ono od Świętego Słońca, nie jest jednak aż tak silne, by powodować zmiany w umysłach i sercach ludzi.

Teraz sufit był wyższy, mogli się podnieść, iść wyprostowani.

Sufit? Na początku widzieli przecież między kamieniami dzienne światło. Teraz od jakiegoś czasu jest ciemno.

Znajdują się we wnętrzu góry. Nie, gorzej! Pod powierzchnią ziemi!

Ratunku!

Korytarz nie był dziełem natury, został wydrążony. Nie musieli się zastanawiać, kto to zrobił.

Ta dama okazała się niesłychanie aktywna, odkąd ją wyrzuciło z grot.

A też musiało się to dokonać dawno temu, zwłaszcza jeśli stosować ziemską rachubę czasu, nie rachubę z Królestwa Światła. Jeden dzień w Królestwie to dwanaście na powierzchni.

Lilja zapaliła też swoją latarkę. Korytarz ciągnął się dalej, wyglądał jak czarna dziura w ziemi. I, niestety, znowu się zwężał. Robił się i niższy, i ciaśniejszy.

Przyglądali mu się zasępieni.

– Mogła ona, to możemy i my – powiedział w końcu Dolg. – Ona przecież musiała mieć miejsce dla tych wszystkich swoich odnóży i kolan.

Goram zauważył, że Lilja się panicznie boi, położył więc rękę na jej karku.

– Idź teraz przede mną – powiedział.

– Dziękuję – wyszeptała.

Posuwała się za Dolgiem, szła na czworakach, momentami trzeba się było czołgać i wtedy w nos bił jakiś nowy odór.

Co może tak cuchnąć? Człowiek w nieznośnym położeniu, w upokorzeniu przechodzącym wszelką miarę? Zaciskała nos, starała się nie wciągać tego brzydkiego zapachu.

Chociaż właściwie to powinno budzić nadzieję, że tamci jeszcze żyją.

Lilja modliła się za nich. Żebyśmy tylko nie przyszli za późno, błagała w duchu.

Korytarz znowu się rozszerzał. Mogli wstać.

Latarki oświetlały grotę wyścieloną trawą i gałązkami jak gniazdo. Ohydne, ogromne gniazdo, przylepione do wydrążonej skały gliną, śliną i szlamem. W tym gnieździe ujrzeli przerażone, wyniszczone twarze, niektóre przesłonięte w geście obrony chudymi rękami. Zgroza!

To Samojedzi. I dwaj Rosjanie. Sami mężczyźni, prawdopodobnie ku wściekłości pajęczycy, która szukała dostępu do dziewiczej krwi. Lilja naliczyła ośmiu mężczyzn, z których dwaj leżeli pod ścianą jak martwi. Obaj wyglądali bardzo młodo. Może pajęczyca w końcu zmieniła zainteresowania?

Dolg natychmiast zaczął mówić:

– Wasza prześladowczyni już nie istnieje. Jesteście wolni.

Lilja zwróciła uwagę, że korytarz, czy raczej jego odnoga, ciągnie się dalej w bok. Znowu światło dnia wpadało między znajdującymi się nad nim kamieniami. A zatem z tej strony jest jeszcze jedno osypisko.

Kiedy Dolg się odezwał, więźniowie właśnie tam rzucali przerażone spojrzenia.

Nie wróżyło to nic dobrego.

Więźniowie, jąkając się i wykrzykując histerycznie, wytłumaczyli im, że nie mogą stąd wyjść, bo mur im nie pozwala. Goram szarpnął – na szczęście miał rękawiczki, co bardzo ucieszyło Lilję – ale mur ani drgnął. Wyjął zza paska mały kilof i uderzył z całej siły, także bez rezultatu. Na murze nie pozostał nawet najmniejszy ślad.

– Teraz byłaby nam potrzebna pomoc – rzekł przygnębiony Dolg. – Co się, u licha, z tobą dzieje, tato? Potrzebuję twojej umiejętności otwierania zamków i rozbijania murów, a ciebie nie ma.

Umilkł. To właśnie dlatego nikt nie przyszedł im z odsieczą. Wszyscy bowiem szukają Móriego. A także Armasa i Berengarii.

Straszna, obezwładniająca myśl.

– Mimo wszystko mogli kogoś nam przysłać! – wybuchnął Dolg sfrustrowany. Zaraz jednak się opanował. – Co teraz zrobimy? Musimy przecież jakoś ten mur rozbić… Moje runy i zaklęcia są na to za słabe.

Goram i Lilja niewiele mogli pomóc. To Dolg obdarzony jest mocą.

On zastanawiał się głośno:

– Eliksiru Madragów nie możemy jeszcze użyć. Szafir nie jest stworzony do takich rzeczy. Farangil zaś jest zbyt niebezpieczny.

Wkrótce wyraz jego twarzy się zmienił, Dolg podjął decyzję:

– Musimy spróbować. Mam nadzieję, że żaden z nich nie jest do głębi zły, bo byłoby z nami kiepsko.

– Dolg, bądź ostrożny – ostrzegł Goram.

– Nie mamy wyboru – odparł syn czarnoksiężnika.

Poprosił wszystkich mężczyzn, by się zgromadzili w prawym narożniku. Nie było to łatwe, bo i tak siedzieli stłoczeni, ale jeśli się naprawdę chce, to można. Zapytał też, czy któryś z nich ma na sumieniu przestępstwa kryminalne, oni jednak wyglądali raczej na poszukiwaczy przygód, którzy chcieli dokonać wielkich czynów. Rosjanie byli zwykłymi robotnikami z Ust' – Kara, którzy pragnęli przeżyć przygodę.

I przeżyli, może nawet więcej, niż chcieli.

Dolg miał bardzo niewiele miejsca, ale postanowił działać.

– Jeśli to nam się uda, to uda się wszystko. Ci tutaj nie są na pewno święci, ale trzeba zakładać, że źli też nie.

Goram zapytał, czy nieprzytomni żyją. Więźniowie odparli, że nie wiadomo. Okropna pajęczyca wywłóczyła ich gdzieś, to jednego, to drugiego, a potem wrzucała z powrotem jak szmaciane lalki. Nie widzieli, co z nimi robiła.

– No i całe szczęście – mruknął Goram ponuro. On i Lilja wycofali się w głąb korytarza. Dolg podniósł farangil, słyszeli, że go prosi, by zajął się tylko dziełem złych mocy, lecz nie dotykał niczego innego. Więźniowie krzyczeli i zasłaniali twarze rękami, gdy grotę wypełniło intensywnie czerwone światło.

– Nie obejmuj wszystkiego! – krzyczał Dolg. – Tylko to, co ci wskażę!

Niszczące płomienie skierowały się w lewy narożnik więzienia. Dolg śmiertelnie się bał, że mogą przeniknąć na drugą stronę, ściana pełna była dziur.

– No, nie jest to żadna spawarka… – westchnęła Lilja.

– Spawarka nie zostawiłaby nawet plamki na tym murze – powiedział Goram, nie zdając sobie sprawy z tego, że wciąż obejmuje Lilję. Ona jednak nie zamierzała go o tym informować.

Farangil pracował tak ostrożnie jak nigdy. Obejmował tylko ścianę, unikał dziur, które mogłyby przepuścić promienie i okaleczyć ludzi.

Wreszcie Dolg uznał, że otwór w murze jest wystarczająco duży, podziękował więc farangilowi i poprosił, żeby trochę zaczekał. Czerwone światło zgasło, a troje przyjaciół pomagało więźniom wydostać się z zamknięcia. Wszyscy byli oślepieni światłem i znajdowali się w okropnym stanie.

Spasibo – dziękowali Rosjanie. Pozostali z wielkim szacunkiem kłaniali się szamanowi.

Dwaj najciężej poszkodowani zostali wyniesieni i więzienie opustoszało. Farangil znowu rozbłysnął i spalił resztę muru. Dolg dziękował mu serdecznie i ostrożnie układał w futerale.

– Teraz wyprowadzę mężczyzn na dwór i rozszerzę pomieszczenie Kiniguta, by mogli tam bezpiecznie poczekać – powiedział Dolg do Gorama i Lilji. – To w znacznej mierze zasługa Kiniguta, żeśmy ich uratowali. Gdyby nam o nich nie powiedział, musieliby zginąć w strasznych mękach. Wyprowadzenie ich zajmie sporo czasu, są bardzo słabi, ale jakoś sobie poradzę. Tymczasem wy zbadacie boczny korytarz. Tam coś jest, poznaję to po twarzach tych ludzi, miejcie więc pistolety w pogotowiu.

– Tak, ja też zauważyłem, że oni się boją – potwierdził Goram. – Może wciąż myślą, że pajęczyca żyje?

– Możliwe – odparł Dolg, zamyślony. – Goram, jak my się z tym uporamy? Jak ich stąd przetransportujemy? Czy starczy nam jedzenia dla wszystkich? Plazmy też już nie ma, a jeśli ci dwaj młodzi żyją, to będą potrzebować wiele litrów krwi.

– Jakoś się to ułoży – powiedział Goram spokojnie.

Dolg uśmiechnął się z wdzięcznością do przyjaciela, ale uczynił to bardzo pospiesznie i nerwowo.

– Gdybyśmy tylko mogli otrzymać pomoc – szepnął. – Myślę, że nikt w Królestwie Światła nie zdaje sobie sprawy z tego, w jaką skomplikowaną sytuację się wplątaliśmy.

– Chyba masz rację. No to na razie!

Dolg wyszedł do lasu, gdzie śnieg stopniał na tyle, że znowu było widać tę lepką, czarną maź.

Goram i Lilja natomiast podjęli swoje nowe zadanie, poszli zbadać boczny korytarz.

Bardzo szybko znaleźli się na terenie osypiska, gdzie światło dnia sączyło się między kamieniami. Oboje odetchnęli z ulgą. Tamto „gniazdo szczurów” działało na nich przygnębiająco.

– Odór wciąż tkwi w naszych ubraniach – stwierdziła Lilja. – Tyle jednak możemy znieść. Im było dużo gorzej.

– Tak jest – przyznał Goram sucho.

Korytarz wił się między skalnymi blokami. Lilja szła za Goramem. Dopóki to było możliwe, trzymał ją za rękę; przeważnie jednak musieli się czołgać, on przodem, ona za nim.

– Myślę, że zaraz znajdziemy się na dworze – powiedział Goram cicho, jakby skały mogły słyszeć. – Nie, tutaj wyjście zamykają kamienie. Ale dlaczego?

Uklękli obok siebie i wyglądali przez otwór ponad ostatnimi głazami.

Nagle Goram wbił palce w ramię dziewczyny. Oboje opadli w dół i wyglądali, kryjąc się. Lilji serce tłukło się w piersi.

Między nimi a lasem znajdowała się otwarta równina, pośrodku której widać było nieduże wzniesienie. Na tym wzniesieniu stał jakiś mężczyzna i rozglądał się czujnie dookoła. Był to najbardziej urodziwy mężczyzna, jakiego Lilja widziała, ładniejszy nawet niż Marco, tyle tylko że w jego rysach czaiło się budzące grozę okrucieństwo.

Zauważyli, że podczołgał się do nich Dolg. Wszyscy troje trwali w absolutnym milczeniu.

Mężczyzna, ten cud natury, mienił się niebiesko i zielonkawo jak niebywale piękny wąż, połyskiwało jego ubranie, lecz także skóra, a na głowie nosił lśniącą czarną koronę.

– Trzeci – szepnął Goram w skupieniu.

Odległość była zbyt duża, by ta istota mogła ich słyszeć.

– Tak – potwierdził Dolg. – I temu się udało! Patrzcie na niego! Właśnie tak Nataniel z Ludzi Lodu opisał Tengela Złego, jak go zobaczył w momencie, kiedy ich okropny przodek próbował czarnej wody. Niech wszystkie dobre moce mają teraz w opiece ten świat!

– Ale czy to jest Tengel Zły? – zapytała Lilja, która nie mogła oderwać oczu od niezwykłego mężczyzny. Drżała z zachwytu pomieszanego z przerażeniem.

Ani Dolg, ani Goram nie odpowiedzieli, obaj jednak musieli potraktować jej pytanie bardzo poważnie, bo natychmiast zaczęli działać. Goram ukradkiem zrobił demonicznej istocie zdjęcie specjalnym aparatem i połączył się z Faronem, który po paru sekundach otrzymał fotografię z następującym listem:

Zapytaj Nataniela! Czy to jest Tengel Zły? Dlaczego pomoc nie przychodzi? Dolg, Lilja i Goram.


Przesyłka wywołała w Królestwie Światła wielkie poruszenie.

– Nie docenialiśmy, co tam, bagatelizowaliśmy ich zadanie w Taran – gai – mówił wzburzony Faron, dręczony poczuciem winy. – Oni od dawna dopraszają się pomocy, a my nie odpowiadamy. Czy mamy kogo posłać?

– Nie mamy – odparł Erion z pełnym troski westchnieniem. – Wszyscy szukają Móriego i jego dwojga współpracowników. Nie mogę też nawiązać kontaktu z duchami. Wygląda na to, że one również zniknęły.

Nataniel obejrzał zdjęcie i zdenerwowany połączył się z Faronem.

– To nie jest Tengel Zły, jest to jednak dokładnie taki sam budzący grozę, piękny demon jak ten, którego widziałem stojącego na kamieniu w dolinie Ludzi Lodu. Różnią się tylko rysami twarzy. Tengel Zły miał rysy orientalne, ten najwyraźniej pochodzi z Zachodu.

– Ale kim w takim razie jest?

Na to pytanie nikt nie znajdował odpowiedzi. Wiadomo tylko, że to ktoś, kto dotarł do źródła i został tam zamknięty, zanim zdążył wyjść. Tego jednak nietrudno się domyślić.

Загрузка...