ROZDZIAŁ XIII

Po wyjeździe Cecylii Kolgrim popadł w dawną apatię i brak zainteresowania otoczeniem. Był zły, rozkapryszony i wyłącznie opowieść Cecylii o wielkim czarowniku przepędzającym dzieci, które dokuczają młodszym zdawała się powstrzymywać go od otwartego ataku na małego Mattiasa. Irja bardzo się nad nim użalała i robiła co mogła, by mu umilić życie, lecz nie była, niestety, Cecylią.

– Kiedy ona wróci? – pytał co chwila.

– Jak tylko będzie mogła, Kolgrimie. Bo ona też bardzo chce cię znowu zobaczyć. Za rok, może za dwa.

Chłopiec wzdychał ciężko na te słowa, zaś Irja, w głębi duszy, także. Cecylia była błogosławieństwem dla wszystkich, mimo że, prawdę mówiąc, mieszała małemu w głowie. Chociaż wszystkie te śmieszne opowieści o trollach i wiedźmach oraz wszelkie sekrety o Ludziach Lodu zdawały się nie czynić mu żadnej szkody, raczej wprost przeciwnie.

Stał teraz i tłukł kijem w łóżko, wściekły, lecz myślami jakby gdzie indziej. Irja nie miała już siły prosić go, by przestał. Zresztą, skoro mogło go to zająć, choćby na chwilę…

Mały Matttas patrzył na nią swoimi łagodnymi, przyjaznymi oczkami. Czasami zimno jej się robiło ze strachu na myśl, co Kolgrim mógłby zrobić. Dlatego też starała się zawsze dawać mu tyle miłości, ile mogła i baczyła, by nie okazywać, jak mocno kocha młodszego.

Wiedziała, że Liv i Daga zdumiewa fakt, iż Kolgrim, bez wątpienia dotknięty dziedzictwem Ludzi Lodu, nie wykazuje żadnych niezwykłych cech ani umiejętności zazwyczaj temu dziedzictwu towarzyszących. Irja słyszała o nich – o Sol, która umiała zabijać, nie dotykając ofiary, o Hannie, która znała wszelkie mroczne sprawy świata i ubóstwiała Złego, o budzącym grozę gniewie Tengela…

Aż zadrżała, pojmując, że mieli dużo szczęścia, jeśli chodzi o Kolgrima. Był po prostu małym, nieszczęśliwym dzieckiem. Objęła go i przytuliła, a on, jak zwykle, odsunął ją obojętnie od siebie.

Irja przygryzła wargi, czuła się rozpaczliwie bezsilna. Dziś miała jeszcze jedno zmartwienie. Jej ukochany Tarald zrobił się dziwnie nerwowy w ostatnich dniach i jakiś nieobecny. Siedział posępny, pogrążony we własnych myślach, gryzł kciuk i stukał nogą w krzesło. Musiała powtarzać po kilka razy, nim drgnął i odpowiedział.

Irja była przestraszona i bezradna. Ma mnie dość? – zastanawiała się. – Żałuje tego, co zrobił? – Tarald wyszedł do pracy bez słowa.

Weszła pokojówka, więc Irja odebrała Kolgrimowi kij, choć nie obeszło się bez walki.

– Gość do pani baronowej.

Chociaż pokojówka pochodziła z tego samego środowiska co Irja, w jej głosie nie było żadnego lekceważenia czy niechęci. Spokojna, życzliwa ludziom Irja była przez służbę lubiana i poważana. Być może żywili dla niej trochę współczucia, ale zapewne i dumę z tego, że młody pan wybrał dziewczynę z ich stanu.

– Gość? Do mnie? – zdziwiła się. – Czy to ktoś z Eikeby?

– Nie, pani baronowo. To żona pastora.

– O, mój Boże! Byłabyś dobra zająć się na chwilę chłopcami?

– Oczywiście.

Pokojówka dobrze wiedziała jakiej odpowiedzialności się podejmuje. Dwaj bracia nigdy nie byli pozostawiani sami sobie. Nie ucieszyła się specjalnie tym, że musi zajmować się nieobliczalnym Kolgrimem, ale rozumiała, że ktoś przecież musi to zrobić. Chłopak zaczął też natychmiast kopać w krzesło, żeby zobaczyć, czy pokojówka się zdenerwuje. Ona jednak dobrze wiedziała o co mu chodzi i trzymała nerwy na wodzy.

Irja zeszła do salonu, gdzie czekała Julia. W ostatniej chwili młoda baronowa powstrzymała się, żeby przed nią nie dygnąć.

Pani Julia była, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej doskonała niż zwykle w swoim eleganckim, acz niebywale prostym stroju.

Interesu, z którym tu przyszła, Irja nie pojmowała. Jakieś pytania i prośba o radę w sprawie starej matki Augustyny, z drugiego końca parafii. Dlaczego przyszła z tym do Irji, która nic nie wiedziała o matce Augustynie?

Piękna pani nie zabawiła długo. Zdecydowanie podziękowała za coś orzeźwiającego do picia i zaczęła się żegnać. Gdy włożyła rękawiczki i stała gotowa do wyjścia, rzuciła ze smutnym uśmiechem, jakby mimochodem:

– A przy okazji… Proszę przekazać pozdrowienia małżonkowi, droga baronowo Meiden, i powiedzieć, że już się na niego nie gniewam. Postanowiłam puścić tę całą historię w niepamięć!

Irja patrzyła na nią pytająco.

– Nic nie rozumiem…

– Och, przecież wiemy jak trudno żyć mężczyźnie, gdy jego żona jest w błogosławionym stanie. Przyznam, że i było to dla mnie szokujące, ale już nie żywię urazy.

Ruszyła ku drzwiom. Irja stała jak ogłuszona, pośrodku pokoju, a jej czerwone dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż bioder.

– Tarald? – powtarzała bezradnie. – Czyżby on… Nie rozumiem.

Pani Julia, która obok wysokiej Irji wydawała się jeszcze mniejsza i delikatniejsza niż zwykle, spłoszona przysłoniła dłonią usta.

– O Boże, czy on nic nie mówił? – Nie, no nic się nie i stało, proszę zapomnieć o tym, co powiedziałam, proszę, droga, miła… och, to okropne! Ale ja myślałam… Własna żona i wszystko… Och, proszę zapomnieć!

Irja nie spuszczała z niej wielkich, wytrzeszczonych oczu.

– I proszę nie wspominać małżonkowi, błagam panią – powtarzała pastorowa, wyraźnie nieszczęśliwa. – Ja mu już wybaczyłam, więc nie ma potrzeby rozgrzebywania starych spraw. Mężczyznom tak trudno panować nad własnymi żądzami i byłoby mu na pewno przykro, gdyby mu wypominać takie mało ważne zdarzenie. Już się z pewnością otrząsnął z tego bzdurnego zadurzenia, bo przecież to był tylko taki nierozsądny wybryk z jego strony. Proszę mu zatem nie wspominać o tym, niech zapomniane pozostanie zapomnianym. Żegnam, pani Irjo, i dzięki za nieocenioną pomoc!

Pospiesznie wyszła. Z hallu dochodziło jeszcze stukanie obcasów.

O co chodzi? Tarald? Jej Tarald? Taki roztargniony i nerwowy w ostatnich dniach…

Małżonka w błogosławionym stanie?

Kiedy? Kiedy miało miejsce owo „mało ważne zdarzenie”? To jego „bzdurne zadurzenie”…?

Irja raz po raz przełykała ślinę, nieszczęśliwa i zagubiona. Ciężkim krokiem wróciła do dzieci, podziękowała pokojówce za pomoc, a potem osunęła się na łóżko.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna. – Pani taka blada i zdenerwowana.

– Nie, nic, ja… nie czuję się dobrze.

Pokojówka patrzyła na nią zatroskana.

– Proszę, niech się pani teraz położy i odpocznie, a ja zabiorę Kolgrima na dół. Może się przy mnie bawić, kiedy będę pracować.

– Dziękuję – szepnęła Irja, głęboko wciągając powietrze. – Dziękuję.

Została sama i leżała jak ogłuszona, przepełniona żalem i zdumieniem, dopóki nie nadeszła pora karmienia Mattiasa.

Tarald pracował tego dnia w lesie i wrócił do domu o zwykłej porze. Pochłonięty własnymi myślami, nie zwrócił początkowo uwagi na ponurą milkliwość Irji. Dopiero, gdy chłopcy poszli spać, a ona wciąż ubrana i apatyczna siedziała skulona na łóżku, zapytał:

– Co z tobą, Irjo? Nie odezwałaś się przez cały wieczór ani słowem.

Minęła długa chwila, zanim Irja wyszeptała:

– Ja nie mogę. Tak się boję.

Mąż podszedł i usiadł przy niej.

– Boisz się? Ty? Czego?

Irja przełknęła ślinę i jakoś odzyskała mowę.

– Ty masz zmartwienie, Taraldzie, prawda?

Spojrzał na nią, nagle czujny.

– Ja? Dlaczego o to pytasz?

– Taki jesteś ostatnio roztargniony. To mnie przeraża.

Tarald milczał przez chwilę.

– To dlatego się boisz?

– Tak – odparła z wahaniem. – A poza tym miałam dzisiaj wizytę, która mnie okropnie zdenerwowała.

Tarald zerwał się na równe nogi. W jego głosie brzmiał lęk.

– Wizytę? Kto to był?

– To… żona pastora.

– Żona pastora? A co ona ma z tym wspólnego?

Irja odetchnęła głęboko,

– Z jakim „tym”?

Gdy nie odpowiadał, wyciągnęła do niego rękę. Ujął jej dłoń i usiadł znowu. Irja starała się ze wszystkich sił zachować spokój, lecz płacz dławił ją w gardle.

– Taraldzie, najdroższy, powiedz, co cię dręczy? Nie jestem w stanie znieść myśli, że mogłabym utracić…

Powstrzymała się, by nie powiedzieć „ciebie”, zamiast tego wykrztusiła „twoje zaufanie”.

– Moje zaufanie masz zawsze, Irjo – powiedział serdecznie i przytulił ją do siebie.

– Chciałbym ci tylko oszczędzić przykrości, rozumiesz mnie chyba.

A więc to prawda! Irja ukryła twarz w dłoniach.

– Mogę wrócić do Eikeby, jeżeli chcesz – wykrztusiła zdławionym przez płacz głosem.

– A to co znowu za głupstwa? – wybuchnął. – Dlaczego miałabyś wracać?

Teraz Irja rozpłakała się na dobre.

– Z powodu tego o czym mówiła pastorowa, rzecz jasna!

– Przecież ta przeklęta pastorowa nic chyba nie wie o Ole Olesenie!

Irja natychmiast przestała płakać.

– Ole Olesen? A kto to jest?

Tarald wstał.

– Nie, no musimy to wszystko wyjaśnić od początku do końca. Takie zgadywanki do niczego nie doprowadzą. Co ci powiedziała pastorowa?

– Zabroniła mi o tym wspominać. Nie wolno mi cię dręczyć.

– Teraz ty mówisz zagadkami. O czym nie wolno ci wspominać?

Z oczu Irji znowu popłynęły łzy. Skuliła się i odwróciła od niego.

– Nie wiem, Taraldzie. Ja nie rozumiem, co ona chciała powiedzieć.

– Powtórz, co mówiła!

– Tak trudno o tym mówić! Całe moje ciało jest jedną wielką, bolesną raną, Taraldzie. Zrozumiałam to tak, że robiłeś jej nieprzyzwoite propozycje wtedy, kiedy ja chodziłam z Mattiasem. Że nie zdołałeś „zapanować nad swoimi żądzami”, jak się wyraziła.

Tarald poczuł się tak, jakby uszło z niego całe powietrze, a ktoś ścisnął mu płuca. Irja, szlochając i pociągając nosem, przedstawiła jak mogła najlepiej oskarżenie Julii.

Tarald słuchał bez ruchu, jak sparaliżowany.

– Co za obrzydliwe babsko! – rzekł w końcu powoli. – Jaka przewrotna wiedźma! Co, na Boga, chciała osiągnąć tym podstępnym atakiem?

Objął żonę i przytulił.

– Irjo, moja kochana, mogę ci przysiąc z ręką na Biblii, że nigdy ani przez moment nie zalecałem się do tej woskowej kukły, ani tym bardziej jej nie dotknąłem, i nigdy, nigdy w życiu nie miałem na nią najmniejszej ochoty! Ona chyba zwariowała. Ale to okropne, mogła nam przecież zatruć życie, podejrzenia i wątpliwości mogły cię załamać.

– Tak – potwierdziła Irja cicho. Jeszcze nie doszła do siebie, wciąż był wstrząśnięta i zdenerwowana. – Była bliska celu. Ale coś mi się teraz przypomniało, Taraldzie. Coś, co mi powiedziała Cecylia przed wyjazdem. Że też mogłam o tym zapomnieć!

– A co ci powiedziała?

– „Strzeż się tej małej, ślicznej Julii z probostwa, Irjo! i Ona na nas poluje!” Wtedy nic z tego nie zrozumiałam i dlatego szybko zapomniałam. Dopiero dziś zaczynam się domyślać.

– Cecylia? – rzekł Tarald w zamyśleniu. – Cóż to, na Boga, znaczy?

– Teraz kolej na ciebie – rzekła Irja, wycierając nos. – Kim jest Ole Olesen?

Tarald westchnął.

– Tak, chyba będzie najsłuszniej, jak ci o tym powiem, choć tak bardzo nie chcę cię martwić! To się stało jeszcze za życia Sunnivy, a dobrze wiem jaka jesteś wrażliwa na wszystko, co się z nią wiąże. Dlatego nie chciałem o tym z tobą rozmawiać. Czy pamiętasz tamten tydzień, kiedy ona i ja mieszkaliśmy w domu w Oslo?

Miał rację, wspomnienie Sunnivy zawsze sprawiało Irji ból.

– Pamiętam.

– Żyliśmy wtedy z wielkim rozmachem, Irjo. Bawiliśmy się w ludzi światowych, ucztowaliśmy, kupowaliśmy mnóstwo drogich rzeczy. Uprawialiśmy także w tajemnicy zakazany hazard i ja właśnie wtedy, oszołomiony tym wszystkim, zaciągnąłem po pijanemu wielki karciany dług. Od tamtej pory robiłem, co mogłem i po trochu spłacałem dług…

– Ole Olesenowi?

– Tak. Ale przecież wiesz, że ja nie mam żadnej gotówki, cały majątek to ta posiadłość, niełatwo coś zarobić. Teraz mój wierzyciel stracił cierpliwość i zażądał zwrotu całej sumy. A ja nie mam nic!

Nareszcie dotarło do Irji, że pastorowa przyszła do niej z kłamstwami, choć nie wiadomo dlaczego to zrobiła. Ole Olesen i karciany dług nie mają znaczenia. Wiadomość o tym przyjęła prawie z ulgą. Kobiety takie są.

– Kiedy mija termin?

– W piątek. Jeśli nie dostanie pieniędzy, komornik wejdzie na Grastensholm.

– Ile tego jest?

– Zostało jeszcze 500 talarów.

Serce Irji zamarło. Trudno powiedzieć, że to drobiazg! A ona, nieszczęsna, myślała o swoich zaoszczędzonych talarach!

– Gdybym ci tylko mogła jakoś pomóc – powiedziała przepełniona uczuciem lojalności. – Ale to, co mam, to kropla w morzu. No, a twoi rodzice?

– Nie, nie, oni nie mogą się o tym dowiedzieć. Tyle się przeze mnie wycierpieli w tamtych latach, że nie chciałbym rozdrapywać starych ran. Stałem się innym człowiekiem od czasu, kiedy weszłaś w moje życie, wiesz przecież.

Wiedziała, oczywiście.

– Czy on tutaj przyjdzie?

– Nie, mam się z nim spotkać w karczmie. Przychodzi tam prawie każdego wieczora, bo ze względu na swoje zajęcie wciąż jeździ po dystrykcie Akershus.

– Rozumiem. No, Bogu dzięki, mamy parę dni. Tylko nie zrób niczego nieprzemyślanego, Taraldzie.

– Nie, obiecuję ci – odparł wdzięczny, że ona bez wahania powiedziała „my”, „my mamy parę dni”.

– Jesteś taka dobra, Irjo. Jak mogłaś pomyśleć, że chciałbym cię zdradzić?

Tarald leżał i ogarniał go coraz większy gniew. Gdy opowiedział Irji o karcianym długu, poczuł ulgę i dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo Julia zraniła jego żonę.

– To jej nie może ujść bezkarnie – oświadczył oburzony. – Chodź, Irjo! Nie możemy tak tego zostawić.

Zerwał się z łóżka i pociągnął ją za sobą.

– Chodźmy na dół, do rodziców. Trzeba im to powiedzieć! Możesz zawołać kogoś do dzieci?

– Oczywiście. Ale…

Tarald nie chciał o niczym słyszeć. Irja szybko wezwała pokojówkę, żeby posiedziała przy śpiących chłopcach i zeszli na dół do rodziców Taralda, siedzących przy kominku. Liv szyła, Dag przeglądał swoje papiery.

– O – zdziwiła się Liv. – Myślałam, że poszliście już spać. Co się stało? Wyglądacie na bardzo przejętych.

– Bo jesteśmy – odparł Tarald. – Zaraz usłyszycie zupełnie szaloną historię!

Irja musiała więc jeszcze raz opowiedzieć o wizycie Julii, słowo po słowie. I o tajemniczym ostrzeżeniu Cecylii.

– Ależ to bezwstydne! – powiedział Dag wstrząśnięty, gdy skończyła. – Wprost trudno uwierzyć.

– Tak, ona tu dzisiaj rzeczywiście była – potwierdziła Liv, poruszona. – Powinniśmy z nią porozmawiać, ale pan Martinius jest naszym przyjacielem…

– On wyjechał do sąsiedniej parafii – rzekł Dag wstając. – Chodźcie dzieci. Jedziemy zaraz na probostwo! Czegoś takiego w moim domu nie będę tolerować. Mogła przecież narobić niepowetowanych szkód.

Wszyscy czworo ubrali się szybko do wyjścia i przekazali służbie wiadomość, dokąd się udają. Irji drżały ręce, gdy wkładała rękawiczki. Nie bardzo miała ochotę na spotkanie z duchową ozdobą parafii.

Pani Julia, szeleszcząc sztywnymi spódnicami, wyszła im na spotkanie do dużej sieni. Pobladła na twarzy, ale panowała nad sytuacją.

– Co za miła wizyta, tak późnym wieczorem – powiedziała, jak zwykle ukrywając złośliwości w eleganckich zwrotach. – Czemu zawdzięczam ten honor?

Głos zabrał Dag jako asesor i sędzia.

– Pani Julio, wystąpiła pani wobec mojej synowej z ciężkim oskarżeniem przeciw mojemu synowi. Proszę łaskawie wytłumaczyć się z tego!

Julia skuliła się. Ponieważ jej własne małżeństwo miało czysto formalny charakter, nie wzięła pod uwagę czegoś takiego, że małżonkowie mogą się darzyć wzajemnym zaufaniem. Nigdy by się nie spodziewała, że ta głupia, beznadziejna Irja ośmieli się wspomnieć mężowi o tym, co od niej usłyszała! Ale, ona mu to na pewno rzuciła w twarz podczas kłótni. Ta myśl sprawiła Julii przyjemność.

– Nie wiem, o co pani Irja oskarżyła swego męża, niezależnie od tego jednak, co ona mu zarzuca, ja przecież wyraźnie prosiłam, by mu tego oszczędziła. Pani Irja postąpiła inaczej i, moim zdaniem, zachowała się nielojalnie.

Oczy Taralda miotały skry.

– Irja niczego mi nie zarzuca i o nic mnie nie oskarża, pani Julio! Po prostu nie rozumie nic z tego, co pani jej opowiedziała, więc mnie zapytała. Zasmucona, ale spokojna.

Julia poczuła się bardzo niedobrze. Czegoś takiego spodziewała się najmniej. I sam asesor przychodzi z pretensjami. Cóż to za dziwaczne stosunki panują u tych snobów z Grastensholm? Dobrze, że Martininusa nie ma w domu!

– A co ja takiego powiedziałam o panu, panie Taraldzie? – zapytała chłodno.

– Że nastawałem na pani cześć, kiedy Irja oczekiwała dziecka. Że nie umiałem opanować swoich żądz i zainteresowania panią. To śmieszny pomysł! Kocham Irję, a pani nic mnie nie obchodzi, nie tylko dlatego, że jest pani żoną mojego najlepszego przyjaciela, lecz po prostu pani mnie nie pociąga.

To była już zbyt grubiańskie i Dag powstrzymał go gestem.

Julia roześmiała się, ale zabrzmiało to nienaturalnie.

– Ależ mili państwo, to kompletne nieporozumienie! Nigdy przecież nie powiedziałem, że pan Tarald mnie osobiście czynił jakieś propozycje! Mówiłam, że to pewna dziewczyna z naszej parafii była narażona na pana zaczepki i pan dobrze o tym wie, panie Taraldzie. Dziewczyna przyszła do mnie ze skargą, a ja byłam pełna oburzenia, że pan mógł zrobić coś takiego swojej małżonce.

Irja znowu poczuła się niepewnie, lecz Tarald nie dał się zbić z tropu.

– Ale kłamstwa! – krzyknął rozgniewany. – Co to za dziewczyna?

– Nie, tego nie mogę panu powiedzieć. Zresztą sam pan dobrze wie, o kogo chodzi.

– Otóż nie wiem! A nie chodzę śpiąc i odkąd ożeniłem się z Irją, nie upijam się. Więc o co tu właściwie chodzi?

Liv, dotychczas milcząca, podeszła do Julii i położyła jej ręce na ramionach.

– Biedna pani Julia. Pani jest chora – rzekła łagodnie i podprowadziła oniemiałą kobietę do kanapy. – Proszę usiąść. Pani jest po prostu samotną, nieszczęśliwą istotą, dręczoną zmartwieniami, o których my nie mamy pojęcia.

W końcu jednak pastorowa odzyskała mowę.

– Chora? Ja? To wy macie zwyrodniałe dusze. Było tak, jak powiedziałam, pewna dziewczyna z parafii przyszła i… przyszła i powiedziała mi o tym, to ona, oczywiście, była chora. Tak. Tak właśnie było!

Zdołała się już opanować, znowu była spokojna i łagodna, jak zawsze.

– Powinniśmy więc puścić w niepamięć tę nieprzyjemną historię, która wyniknęła z czystego nieporozumienia. Dziewczyna ma źle w głowie i coś sobie ubzdurała…

Teraz Irja nie ustępowała.

– Ja zdecydowanie odniosłam wrażenie, że to pani Tarald się jakoby narzucał. A wiem, że on tego nie zrobił.

– To nie byłam ja, mogę na to przysiąc – oświadczyła Julia. – To tamta dziewczyna.

W mądrych oczach Liv pojawił się błysk.

– Kiedy to wszystko miało miejsce?

– To było… niech sobie przypomnę…Tak, to było w sierpniu!

– Jest pani tego pewna?

– Muszę się zastanowić! Dziewczyna była u mnie w końcu sierpnia. Tak, że to musiało się stać na krótko przedtem.

– Dziękuję za odpowiedź – rzekła Liv spokojnie. – Wtedy Tarald ciężko chorował na świnkę. Przez cały miesiąc leżał w łożu. Nie sądzę, by wtedy miał siły uwodzić kobiety.

Julia wstała, uznając rozmowę za zakończoną.

– Jest tak, jak mówiłam. Dziewczyna musiała sobie to wszystko wymyśleć.

Widocznie jednak ich sceptyczne miny podziałały jak kropla, która przepełniła czarę.

– Państwo nie chcą wierzyć żonie pastora? Wierzą państwo raczej swojemu rozpustnemu synowi, który oszukuje swoją paskudną, podobną do ostu żonę i kłamie jej w żywe oczy?

Meidenowie długo przyglądali się jej bez słowa, a Julia zbyt późno spostrzegła, że posunęła się za daleko. Oni jednak zbierali się już do wyjścia.

– Ze względu na pani męża nie będziemy dalej roztrząsać tej sprawy – oświadczył Dag zimno.

Liv potwierdziła skinieniem.

– Od dawna wiedzieliśmy, że jego małżeństwo nie jest szczęśliwe i zastanawialiśmy się, dlaczego. Teraz już wiemy. Biedny Martin! Biedna pani Julia! Ze wszystkich najbardziej żal mi pani, bo panią dławi własna pycha i niezdrowe ambicje. I jakieś psychiczne zahamowania.

Meidenowie wyszli. Julia wściekła otworzyła jeszcze za nimi drzwi i wrzeszczała tak, że było ją słychać na całej plebanii.

– Nie wyobrażajcie sobie, że możecie być tacy zarozumiali, o nie! Wiem takie rzeczy o waszej córce, że to was zaraz sprowadzi na ziemię, jak się dowiecie!

Po czym trzasnęła drzwiami z taką siłą, że zawieszona nad nimi podkowa spadła na ziemię.

Dobra pastorowa była miła jak kot, dopóki się ją głaskało. Jeśli jednak ktoś się jej sprzeciwił, wszystko co było w niej niedojrzałe, dziecinne, stłamszone, wylewało się na zewnątrz. Tyle tylko, że tej strony swojej osobowości nigdy nie ujawniała wiernym parafianom.

Meidenowie spoglądali po sobie. Dag chciał zawrócić, by pociągnąć ją do odpowiedzialności za insynuacje pod adresem Cecylii, ale Tarald go powstrzymał.

– Nie, ojcze – powiedział cicho. – Uważam, że nie powinniśmy się specjalnie zagłębiać w problemy Cecylii. Myślę, że tu właśnie tkwi sedno sprawy, nie rozumiecie tego?

Liv zgodziła się z synem, Dag także.

Wsiedli do sań. Nieprzyjemne uczucia przemieniły się w ich sercach w głębokie zatroskanie.

Загрузка...