Jupiter potrząsnął głową.
– Hank Morton mógł biec przez dżunglę z rozmaitych powodów. To wcale nie jest dowód, że wypuścił goryla. Może przyjdzie nam coś do głowy, kiedy obejrzymy klatkę.
– Dobra, chłopaki, jesteście detektywami. Może uda wam się coś odkryć. – Mike ruszył przodem na wzgórze. – A gdzie ten rolls-royce, którym mieliście przyjechać?
– Został poniżej wzgórza – odparł Bob. – Worthington przywykł już do długiego czekania.
Mike roześmiał się.
Doszli do małej polany koło domu. Wszystkie okna jarzyły się światłami, rozpraszając częściowo mrok. Chłopcy zobaczyli na polanie dużą, pustą klatkę.
– Przesyłkę dostarczono zaraz po waszym odjeździe. Tym razem były to dwie klatki i…
– Dwie klatki? – przerwał Mike'owi Jupe. W tym momencie rozległo się długie, ostre warknięcie i Jupe podskoczył przerażony. Bob i Pete cofnęli się.
– Rany, co to było? – jęknął Bob.
Mike skierował światło latarki na tonący w mroku narożnik domu,
– Chyba powinienem był was uprzedzić – powiedział. – Popatrzcie. Czyż to nie piękność?
Pod odległym o jakieś sześć metrów narożnikiem domu stała druga klatka i majaczył w niej jakiś niewyraźny kształt. Wydał ponowne warknięcie, gdy zbliżyli się ostrożnie.
– To czarna pantera. Jak wam się podoba?
Spoza grubych, żelaznych prętów wpatrywały się w nich szeroko otwarte, żółte oczy. Zrobili krok naprzód i pantera z sykiem otworzyła paszczę, pokazując długie ostre zęby. Chłopcy cofnęli się pospiesznie.
Bob przełknął głośno ślinę.
– Bardzo mi się podoba, zwłaszcza dobrze zamknięta w klatce.
– O rany, co za muskuły! – powiedział Pete. – Gdyby się ktoś pytał, to dla mnie pantera wygląda dużo groźniej od staruszka George'a.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa, pantera rzuciła się z impetem na kraty, warcząc. Chłopcy cofnęli się jeszcze o krok, nie odrywając oczu od czarnego kota.
– To by była dopiero walka – powiedział Mike – pantera z lwem. Taka pantera to już właściwie lampart. Atakuje jak błyskawica. Ma pazury równie ostre jak zęby. Ale nie daj się zwieść, Pete, ociężałości George'a i jego łagodnemu zachowaniu. To jednak lew, i to potężny. Waży ponad dwieście kilogramów. Jest po prostu zbyt duży i silny w porównaniu z panterą. Nie słyszałem jeszcze, żeby pantera pokonała lwa. Czasem udawało się tego dokonać tygrysowi.
Pantera krążyła niespokojnie po klatce. Chłopcy patrzyli na nią zafascynowani.
– Do pewnego stopnia zgadzam się z Pete'em – odezwał się Bob. – W porównaniu z lwem to maleństwo wygląda groźniej i niebezpieczniej. Co sądzisz, Jupe? Jupe? – powtórzył rozglądając się wokół.
Pierwszy Detektyw stał przy pustej klatce goryla. Przywołał ich skinieniem ręki.
– O co chodzi, Jupe? – zapytał Bob.
– Ktoś manipulował przy tej klatce. Nie wiem, czy to Mank Morton pomógł gorylowi uciec, ale ktoś to zrobił na pewno.
– Skąd wiesz? – spytał Pete.
Jupe wskazał klatkę dramatycznym gestem.
– Widzicie? W tym miejscu usunięto jeden pręt. Dwa sąsiednie są wygięte. Pręty są osadzone co mniej więcej piętnaście centymetrów. Usunięcie jednego dało gorylowi możność wygięcia sąsiednich i wydostania się. Mówiłeś, Mike, że jest duży. Jak duży?
– Nie jest zupełnie dorosły, ale dość duży. Mniej więcej naszego wzrostu. Ale nie o wielkość tu chodzi. Goryl jest dwa razy silniejszy od dorosłego mężczyzny.
– Skąd on pochodzi? – zapytał Jupe.
– Z Rwandy, w Afryce Środkowej. Spodziewaliśmy się młodego goryla. Czekaliśmy na niego od dawna. Wujek Cal polował na niego w Rwandzie, Kongo i Ugandzie, w górach zamieszkanych przez goryle. Wreszcie dał nam znać z Rwandy, że schwytał go, ale ma trudności z wysłaniem go z Afryki. Goryle należą do ginących gatunków. Niewiele ich już zostało i tylko ogrody zoologiczne i naukowcy mogą uzyskać zezwolenie na wywóz ich z kraju. Calowi zajęło sporo czasu przekonanie władz, że park-dżungla jest rodzajem zoo.
– Nie było więc prościej postarać się o inny gatunek goryla? – zapytał Pete.
– Na goryle nizinne jest również embargo. Nie wiem zresztą, jakiego gatunku jest goryl, którego nam w końcu przystał Cal.
– To młody goryl górski – usłyszeli czyjś głos. Po chwili w krąg światła wszedł Jim Hall i przywitał się z chłopcami. Jego pokryta kurzem twarz nosiła oznaki zmęczenia.
– Znaleźliście go? – zapytał Mike.
Jim potrząsnął głową.
– Właśnie doniesiono mi, że widziano go w kanionie. Chciałem sprawdzić, czy tu wszystko w porządku, nim tam pojadę.
– Jak tam pan Eastland? – zapytał Jupe. – Czy George rzeczywiście zaatakował Rocka Randalla?
– Bzdury! – zaśmiał się cierpko Jim Hall. – Prawdopodobnie Randall wdał się w jakąś bójkę i upadł na kamienie, których pełno na planie filmowym. Był pokaleczony i pokrwawiony i istotnie wyglądał jak poturbowany przez lwa. Ale doktor, który go badał, orzekł, że skaleczenia nie mogły być zadane przez zwierzę. Tak więc uniknęliśmy kłopotów, by zaraz wpaść w następne. Cieszę się, że tu jesteście, chłopcy. Jak widzicie, pan Hitchcock nie przesadzał. Nie brak kłopotów w parku-dżungli.
Rozległy się nawoływania. Jim Hall machnął ręką.
– Przepraszam was, chłopcy, ale muszę już iść. Trzeba schwytać goryla nim coś się stanie.
– Jakby się tak na niego napatoczyć, czy może być niebezpieczny? – zapytał Pete.
– Pewnie jest wystraszony tym całym zamieszaniem. Gdybyś przypadkiem wpadł na niego, nie przejmuj się. Po prostu zejdź mu z drogi.
– Co? – zdumiał się Bob. – Wpaść na goryla twarzą w twarz i nie przejmować się? Jak to zrobić?
Jim Hall roześmiał się.
– Goryle prawie nigdy nie zachowują się agresywnie. Och, krzyczą, udają, że nacierają, ale to blef. Starają się tak odstraszyć każdego, w kim widzą zagrożenie. Z natury to spokojne zwierzęta, nie wadzące nikomu. Dla przykładu: dzielą żerowiska ze słoniami i nigdy nie dochodzi do konfliktów między nimi.
– Jak to możliwe? – zapytał Bob.
Pan Hall wzruszył ramionami.
– Po prostu ignorują się nawzajem.
Zatrąbił klakson samochodu i Jim spojrzał na zegarek.
– To Dawson – skinął im na pożegnanie i odszedł.
Zobaczyli go jeszcze, gdy przejeżdżał koło nich otwartym jeepem. Obok niego siedział szczupły, wąsaty weterynarz ze strzelbą w rękach. Mike uśmiechnął się.
– Wiedziałem, że poczciwy Dawson przyjdzie z pomocą. On ma bzika na punkcie zwierząt.
– Jeśli tak kocha zwierzęta, po co mu strzelba? – zauważył Pete.
– To specjalna strzelba – powiedział Mike. – Wystrzeliwuje naboje ze środkiem usypiającym.
– Teraz już na pewno znajdą goryla – odezwał się Jupiter. – Proponuję rozejrzeć się tymczasem po okolicy. Może uda nam się odkryć, co stoi za tymi dziwnymi ucieczkami zwierząt, najpierw George'a i teraz goryla.
– Z George'em na razie wszystko w porządku – powiedział Mike. – Doktor zaaplikował mu zastrzyk przeciwtężcowy i środek uspokajający. Śpi teraz w domu. Dawson opatrzył mu ranę i George będzie mógł stawić się rano przed kamerą.
– Czy George też ma klatkę? – zapytał Jupiter.
– Nie. Pozbyliśmy się jego klatki ponad miesiąc temu. Śpi z nami w domu. Ma swój pokój, ale woli być z Jimem.
– Mówiłeś, że ktoś go musiał wypuścić z domu. Czy to się nie może powtórzyć?
Mike wyjął z kieszeni klucz.
– Tym razem dom jest dobrze zamknięty i tylko Jim i ja mamy klucze.
– Mówiłeś, Mike, że George robi się niespokojny wieczorem – powiedział Jupe po namyśle. – Może dobrze byłoby obejść najbliższe otoczenie domu i tam próbować znaleźć przyczyny jego nerwowości.
– Dobry pomysł – zgodził się Mike. – Jak widzicie, dom stoi na polanie, wieńczącej wzgórze. Ta szopa jest na narzędzia i drewno na opał. Mogłaby służyć jako garaż, ale Jim parkuje na dworze. Droga u stóp wzgórza prowadzi na północ i krzyżuje się z wieloma innymi drogami.
Oprowadził chłopców wokół domu. Cisza zaległa teraz okolicę, a na bezchmurne niebo wzeszedł księżyc.
Wrócili na miejsce, gdzie stały klatki. Pantera leżała spokojnie, uderzając miarowo długim ogonem i patrząc na nich smutno.
Ruszyli następnie w dół wzgórza, w głąb dżungli.
– Po drodze powiem wam, jak rozplanowany Jest park-dżungla – mówił Mike, prowadząc Trzech Detektywów. – Następnym razem dacie sobie tu radę beze mnie.
– Jak duży jest ten park? – zapytał Bob. – Wydaje mi się tak rozległy, że czuję się zupełnie zagubiony.
– Ma około stu akrów i kształt rombu – odparł Mike. – To dużo, ale nigdy nie mieliśmy problemów z utrzymaniem nad wszystkim kontroli.
– A gdzie kręci film Jay Eastland? – zapytał Pete.
– Stąd na północ, około pięciu minut drogi samochodem. My idziemy teraz na wschód, wprost do najbliższego ogrodzenia.
Schodzili stromo w dół, ścieżką wijącą się wśród zarośli, skał i rozpadlin. Przesączające się przez konary drzew światło księżyca kładło jasne łaty na ich drodze.
– Kanion, w którym widziano goryla, jest też chyba na północ? – zapytał Bob. – Tam jechał twój wujek.
– Tak, ale potem musiał skręcić w inną drogę. Kanion położony jest na północny zachód, o piętnaście minut drogi. Poniżej rozciąga się kilka akrów terenu przypominającego afrykański step. Płaski i trawiasty. Tam znajdują się słonie. Teren jest otoczony fosą, poza którą nie mogą wyjść. Ale słychać je – Mike uśmiechnął się. – Lubię ich trąbienie.
– Teraz, gdy wiem, że nie mogą stamtąd wyjść, też je polubiłem – powiedział Pete.
– W przeciwnej stronie, daleko na zachód – kontynuował Mike – znajduje się nasza główna atrakcja dla turystów. W zasadzie główną atrakcją powinna być dżungla i zwierzęta, ale okazało się, że większość turystów ściąga tu tak zwany Dziki Zachód. Zbudowano tam osiedle pierwszych osadników, rzekomy cmentarz i wymarłe miasto. Dla dzieci jest przejażdżka dyliżansem. Obok tego obiektu trzymamy konie.
Wejście do parku jest na południu i całą tę część stanowi dżungla. Pośrodku znajduje się jezioro i za nim dalej na północ rozciąga się dżungla. Tam kręci swój film Eastland. Na północnym krańcu park otaczają góry, z jedną głęboką przepaścią. Wykorzystywano ją w wielu filmach. Na przykład bohater spadał ze skalnej ściany. W tamtej części znajduje się też lecznica Dawsona.
Przerwał mu nagły wybuch skrzekliwego jazgotu i pohukiwań. Trzej Detektywi spojrzeli pytająco na swego przewodnika.
– To małpy i sowy – wyjaśnił Mike. – W północno-wschodniej części mamy także terrarium dla węży. Nie wydają żadnych dźwięków, ale trzymamy je w najodleglejszym zakątku, gdyż najtrudniej je znaleźć, w razie gdyby się któreś wymknęły. Jest tam niezła kolekcja grzechotników, południowoamerykański jadowity wąż i duży królewski wąż.
– Jak daleko jesteśmy od domu, Mike? – zapytał Jupe, wpatrując się w mroczną dżunglę za nimi.
– Około pięciuset metrów. Ten stok kończy się ogrodzeniem, za…
– Czekaj! – przerwał Mike'owi Pete.
– Co to?
Przystanęli nasłuchując. Miarowy, zgrzytliwy stukot roznosił się wokół echem. Narastał, jakby zbliżał się do nich. Wtem zawtórował mu inny dźwięk. Początkowo był to niski jęk, ale wznosił się coraz wyżej, aż przeszedł w uporczywy pisk.
– Nie podoba mi się to – powiedział Pete schrypniętym głosem. – Może powinniśmy zawrócić?
Jupiter słuchał pełen lęku, ale równocześnie był zaintrygowany.
– Ten dźwięk… To jak… – szukał odpowiedniego określenia, a pisk był coraz bardziej ogłuszający. Zdawał się być wszędzie, otaczać ich.
– lii – ooo – iii! lii – ooo – iii!
– Zabierajmy się stąd! – krzyknął Bob.
Trzej Detektywi zawrócili na pięcie i rzucili się do ucieczki.
– Czekajcie! – zawołał Mike i wybuchnął śmiechem.
Zatrzymali się zdumieni.
– Nie ma się czego bać! – wołał Mike. – To tylko rozdrabniarka metali!