ROZDZIAŁ 19. Czarna torba

Mike Hall z wyrazem zaskoczenia na twarzy otworzył im drzwi.

– Jupe! Cześć, chłopaki! Wchodźcie. Nie spodziewaliśmy się, że przyjdziecie znowu dzisiaj.

– Wiem – powiedział Jupe, wchodząc do domu. – Czy pan Olsen, to znaczy według ciebie Duniop, był tu z drugim facetem?

Mike potrząsnął głową.

– Nie, dlaczego?

Jupe zmarszczył czoło. Zastanawiał się, dokąd ci dwaj mogli pójść.

– Twój wujek pewnie wyszedł? – zapytał.

Mike ponownie zaprzeczył.

– Dlaczego tak myślisz? Jest w swoim pokoju z George'em. Odpoczywa. Poczekajcie chwilę, zawołam go.

Po wyjściu Mike'a chłopcy wymienili spojrzenia.

– Też nic nie rozumiem – powiedział Pete. – Byłem pewien, że szli tutaj.

– Może szukają klatek na dworze? – zastanawiał się Bob.

– Jakich klatek? – padło wesołym głosem.

– Pańskich starych klatek, panie Hall – odparł Jupe. – Odkupił je pan przecież od wujka Tytusa. Klatkę George'a i inne.

Jim Hall robił wrażenie zaskoczonego.

– Co takiego? – zapytał.

– Kupił pan klatki w składzie złomu Jonesa – powiedział Bob. – Klatki, których pręty zawierają przemycone diamenty.

Jim Hall patrzył to na jednego, to na drugiego chłopca w zupełnym osłupieniu.

– Powtórzcie to raz jeszcze. Może ja dziś źle słyszę.

Pete w zakłopotaniu przestępował z nogi na nogę.

– Pan pewnie nie ma nic wspólnego z załadowaniem nas na dźwig i wrzuceniem do rozdrabniarki metali? – zapytał.

Hall pokręcił bezradnie głową.

– O czym mówią twoi przyjaciele? – zwrócił się do Mike'a.

– Nie wiem – odparł Mike.

– Pan zwrócił się do nas ze swoim kłopotem – odezwał się Bob. – Pragnął pan naszej pomocy w wyjaśnieniu, co lub kto spowodował, że George stał się nerwowy. Okazało się jednak, że nie to jest istotną tajemnicą, tylko sposób, w jaki pański brat przemyca diamenty z Afryki. Wysyłał je w klatkach zwierząt. Niektóre pręty klatek, zawierające diamenty, zawieruszyły się jakoś i dlatego odkupił pan dzisiaj klatki od wuja Tytusa.

– Wyście oszaleli! – wybuchnął Mike, – Nie odstępowałem dziś wujka ani na minutę od wczesnego rana i jestem pewien, że krokiem nie ruszył się poza obręb parku!

Jupe spojrzał na Jima Halla.

– Nie wyjeżdżał pan nigdzie?

Hall potrząsnął głową przecząco.

– Mój wujek powiedział mi, że sprzedał klatki komuś, kto przedstawił się jako Jim Hall – wyjaśnił Jupe. – Żałuję, że nie poprosiłem go, żeby opisał tego człowieka. Ale teraz chyba domyślam się, kto to był…

– Dobbsie? – wtrącił Bob.

– Możliwe – przytaknął Jupe. – Wujek Tytus mówił, że to nie byt Olsen-Dunlop. Tak więc, Dobbsie. – Pan nie wie nic o diamentach? – zwrócił się do Halla.

– W ogóle nie wiem, o czym mówisz.

– Dlaczego pozbył się pan klatki George'a?

Hall wzruszył ramionami.

– Trzymanie go w klatce nie wydawało mi się słuszne. Tresowałem go, traktując łagodnie i z miłością. Za każdym razem, gdy zamykałem go ponownie w klatce, czułem, że tracę z nim kontakt. Do czasu, kiedy Mike zamieszkał ze mną, byłem pewien, że mogę ufać George'owi. Wyrzuciłem klatkę przez ogrodzenie na składowisko złomu i tak położyłem kres trzymaniu George'a pod zamknięciem. Stał się członkiem rodziny.

– Ale nie od razu wyrzucił pan klatkę – upierał się Jupe. – Trzymał ją pan jeszcze po wzięciu George'a na stałe do domu.

– Tak, to prawda. Ostatecznie zdecydowałem się wyrzucić klatkę, gdy Jay Eastland zaproponował mi wynajęcie George'a do filmu. Nie chciałem, by odniósł wrażenie, że mamy wciąż do czynieniu z dzikim zwierzęciem. Eastland widział w nim tylko dobrze wytresowanego domowego ulubieńca.

Jupiter zwiesił głowę.

– Winienem pana przeprosić. Wygląda na to, że cała moja dedukcja i przypuszczenia były niesłuszne.

– Wszyscy robimy pomyłki, Jupe. Może nadszedł czas, żebyś mi wszystko opowiedział?

Jupe zaczął swą opowieść od momentu, gdy wujek Tytus przywiózł do składu klatki. Opisał następnie wizytę Olsena.

– Mike mówił, że on pracuje dla pana Eastlanda i nazywa się Dunlop. Ale nam przedstawił się jako Olsen. Chudy mężczyzna, o wąskiej jak przecinek twarzy i jasnych włosach.

– Nie znam go, ale chyba go widziałem na planie filmowym – powiedział Hall.

– Przeszukiwał wczoraj wraz z drugim facetem składowisko złomu za ogrodzeniem – odezwał się Bob. – Rozmawiali o przemyconych diamentach. Nie mogliśmy dojść, czy są też w gangu przemytniczym, czy działają oddzielnie. To oni uratowali nas, gdy byliśmy w drodze do rozdrabniarki metali.

Jim Hall słuchał z uwagą. Gdy skończyli swą relację, pokręcił bezradnie głową.

– Niestety, chłopcy, nic z tego nie rozumiem. Być może macie rację, może to wszystko ma związek z nerwowym zachowaniem George'a. Być może to prawda, że są tu szmuglowane diamenty. Ale zapewniam was, mój brat Cal nie może mieć nic wspólnego z jakimiś nielegalnymi poczynaniami. To wykluczone!

Jupe skinął głową i zamyślił się.

– Czy może nam pan powiedzieć – zapytał po chwili – ile klatek wyrzucił pan w ciągu ostatnich miesięcy?

– Dwie albo trzy klatki wyrzuciliśmy rok temu. Ostatnio tylko klatkę George'a.

– Wobec tego wszystko zaczęło się od klatki George'a – powiedział Jupe z namysłem i nagle zapytał: – Jak on się czuje dzisiaj?

– Pierwszorzędnie. Świetnie się sprawił rano na planie filmowym i dobrze się czuje nadal. Dawson był tu niedawno i dał mu coś na uspokojenie.

Jupiter pozbierał się.

– Chodźmy już lepiej – powiedział do Pete'a i Boba. – Praca na nas czeka, chłopaki.

Mike odprowadził ich do drzwi.

– Przyjdźcie, jak tylko będziecie mogli. Jestem pewien, że wujek Jim nie ma do was żalu…

– Powinien mieć – przerwał mu Jupe z powagą. – Nie wolno mi było rzucać oskarżeń, skoro nie miałem niezbitych dowodów. Przepraszam was obu, Mike.

Odwrócił się i wyszedł, ale zahaczył nogą o próg i poleciał w przód. Dla złapania równowagi uchwycił się filara ganku, wrzasnął i cofnął rękę.

– Auu! – spojrzał na kroplę krwi na palcu. – Skaleczyłem się o drzazgę.

– Ojej, co za pech, Jupe – powiedział Mike. – Chodź z powrotem do domu. Znajdziemy jakiś plaster.

– To drobiazg – Jupe ssał palec z zakłopotaniem. – Tylko małe skaleczenie.

Weszli ponownie do pokoju i nagle Mike strzelił palcami.

– Patrzcie! Właśnie chciałem powiedzieć, że szkoda, że nie ma tu Dawsona, a tu widzę, że zapomniał swą torbę lekarską.

Jupe spojrzał na stojącą na krześle zniszczoną, czarną skórzaną torbę.

– Nie będzie miał nic przeciw temu, że wezmę z niej bandaż?

– Chyba żartujesz – odparł Mike. – Przecież po to jest ta torba. Zestaw na nagły wypadek. Weź sobie, co ci trzeba.

Jupe otworzył torbę i sięgnął po rolkę bandaża, owiniętą niebieskim papierem. Trzymając ją w jednej ręce, drugą niezręcznie grzebał przy opakowaniu. W pewnej chwili skrawek żółtego papieru sfrunął na podłogę. Mike podniósł go.

– Wyciągnąłeś jedną z recept, Jupe. Masz, wsadź ją z powrotem do torby.

Jupe spojrzał bezmyślnie na żółtą kartkę. Wtem wytrzeszczył oczy i jął poruszać wargami, nie wydając słowa.

– Jupe? Co się stało? – zapytał Bob.

Jupe potrząsnął głową i wpatrywał się nadal w skrawek papieru.

– Nie do wiary – wycedził wreszcie. Westchnął głęboko i zawołał. – Ależ oczywiście! Teraz wszystko zaczyna mieć sens.

– Co nie do wiary? – pytał Pete. – Co ma sens? Jupe podał mu żółtą kartkę.

– Przeczytajcie sami.

Bob i Pete patrzyli z niedowierzaniem na kartkę. Widniały na niej słowa:

DOK KIT STU PAK EKS KRÓL


– A więc za wszystkim stoi człowiek, którego nigdy nie podejrzewaliśmy – powiedział Jupe gorzko. – Teraz wszystko jest jasne.

– O kim mówisz, Jupe? – zapytał Jim Hall.

– To nie będzie dla pana miłe – odparł Jupe – ale to Doc Dawson.

Jim uśmiechnął się blado.

– Co ty wygadujesz, synu. Dawson jest starym przyjacielem. Pokażcie no ten świstek.

W momencie gdy wyciągnął rękę po kartkę, otworzyły się drzwi. Stanął w nich potężny mężczyzna, o krótko ostrzyżonej głowie i pokrytych tatuażem ramionach.

– Przyszedłem po torbę doktora – powiedział. – Zostawił ją tutaj.

Nagle dostrzegł, że torba jest otwarta, i jego oczy zwęziły się. Przeniósł wzrok na Jupe'a i na widok kartki w jego ręce wykrzywił usta w złości.

– Widzę, że wtykasz nos w nie swoje sprawy! – ryknął.

Nim Jupe zdążył się ruszyć, Bo Jenkins wyrwał mu papier z ręki. Zmiął go w swej potężnej pięści i sięgnął po torbę.

– Chwileczkę, Bo – odezwał się Jim Hall łagodnie. – Coś tu się dzieje i…

Jenkins gwałtownym ruchem wyciągnął pistolet.

– Trzymaj się od tego z daleka, Hall. Lepiej będzie dla ciebie. Wreszcie mamy wszystko i nic nas teraz nie powstrzyma.

Jupe przełknął ślinę.

– To pan kupił od mego wujka wszystkie klatki i podał się za Jima Halla!

Jenkins wytrzeszczył zęby w uśmiechu.

– Niezłe zagranie, co?

Sięgnął po torbę i w tym momencie Jim Hall gwizdnął cicho. Dało się słyszeć miękkie stąpanie i złowieszczy pomruk. Jenkins zatrzymał się i odwrócił. Pobladł.

Naprzeciw niego stał olbrzymi lew, z nisko opuszczoną głową i drgającym niespokojnie ogonem. Warczenie narastało w jego gardle,

Jupe błyskawicznie skoczył do drzwi i oparł się o nie. Zamknęły się z trzaskiem. Na ten odgłos Jenkins obrócił się na pięcie i wymierzył z pistoletu.

– Nawet nie próbuj, Jenkins – powiedział Jim Hall spokojnie. – Nie wyjdziesz stąd. Jeden krok i George będzie cię miał na obiad. Prawda, George?

Lew rozwarł swą ogromną paszczę i ruszył na Jenkinsa. Pistolet wypadł z brzękiem z ręki Bo.

– Teraz już lepiej – Jim Hall schylił się po pistolet i nakazał przerażonemu Jenkinsowi usiąść na krześle. Lew stanął obok niego i ziewnął szeroko.

– A teraz, Bo – powiedział Jim Hall – co masz nam do powiedzenia o przemycie diamentów?

Загрузка...