25

Step rwie ostro po Lungotcvere, slalomem wyprzedza kilka samochodów, potem wrzuca trzeci bieg i przyspiesza. Wóz policyjny wciąż siedzi mu na ogonie. Jeśli dotrze na plac Trilussa, będzie po wszystkim. W lusterku widzi tamtych, jak go doganiają. Dwa samochody są przed nim. Step znowu skacze zdecydowanie do przodu na zredukowanym biegu i dodaje gazu. Niemal przeciska się między dwoma samochodami. Jedna z maszyn, przepłoszona, ucieka w bok. Druga, jak gdyby nigdy nic, kontynuuje jazdę środkiem ulicy. Tępawy kierowca, nawet niczego nie zauważył. Policja objeżdża go z prawej strony, koła z hałasem tłuką o krawężnik. Step widzi przed sobą plac Trilussy, znowu redukuje bieg i przelatuje jezdnię z prawej na lewo już przed nosem zawalidrogi, który musi ostro hamować. Step wślizguje się na wąski mostek naprzeciw fontanny, przemykając między kamiennymi słupkami i pieszymi przechodzącymi na drugą stronę Tybru. Policjanci hamują i stają bezradni. Tędy nie przejadą. A Step na mostku przyspiesza z uczuciem, że się udało. Kiedy policjanci wysiadają z wozu, widzą już tylko, jak para zakochanych i grupka młodzieży odskakuje na bok, na wąski chodniczek, żeby przepuścić wariata, który pędzi na wygaszonych światłach. Jeszcze przez jakiś czas Step jedzie tak szybko. Potem spogląda w lusterko. Z tyłu nikogo nie ma. Czasem daleko jakiś samochód. Zwyczajny nocny ruch. Nikt go nie ściga. Zapala światła. Trzeba tylko, żeby go teraz zatrzymali za jazdę bez świateł.


Claudio otwiera lodówkę i wlewa sobie wodę do szklanki. Raffaella przechodzi dalej, do części sypialnej. Zwykle przed snem zagląda do córek, żeby je ucałować na dobranoc i, trochę z przyzwyczajenia, sprawdzić, czy wróciły. Tego wieczoru nie powinny nawet wychodzić. Ale nigdy nic nie wiadomo. Lepiej mieć na nie oko. Wchodzi do pokoju Danieli. Robi to cicho, uważając, żeby się nie potknąć na dywanie. Opiera jedną rękę o nocny stolik, drugą o ścianę. Pochyla się i delikatnie muska ustami policzek córki. Śpi. Na palcach opuszcza pokój. Zamyka ostrożnie drzwi. Daniela powoli odwraca się. Podnosi się na łokciu. Teraz będzie zabawa. Raffaella naciska cicho klamkę i otwiera drzwi do pokoju Babi. Pallina jest w łóżku. Widzi pasmo światła z korytarza, które pada na ścianę i poszerza się. Serce zaczyna jej mocno bić. Jeśli mnie nakryje, co jej powiem? Leży odwrócona tyłem, znieruchomiała, starając się nic oddychać. Słyszy odgłos poruszonego naszyjnika: to pewnie matka Babi. Raffaella zbliża się do łóżka, pochyla się nad dziewczyną. Pallina rozpoznaje zapach jej perfum. To ona. Wstrzymuje oddech, czuje delikatny pocałunek na policzku. Pocałunek matczyny: ciepły i czuły. Jednakowy u wszystkich mam. Zatroskanych i dobrych. A czy córki też są dla nich takie same? Liczy na to. Raffaella poprawia koc, podciąga trochę rąbek prześcieradła. Niespodziewanie zatrzymuje się. Pallina zamiera w oczekiwaniu. Coś odkryła? Poznała ją? Słyszy lekkie skrzypnięcie. Raffaella znowu się nachyla. Czuje jej ciepły oddech, blisko, za blisko. Lecz ciche kroki na dywanie oddalają się. Światło z korytarza zanika. Cisza. Pallina powoli się odwraca. Drzwi są zamknięte. Może odetchnąć głębiej. Już po wszystkim. Co zaniepokoiło panią Raffaellę? W półmroku pokoju jej oczy przyzwyczajone do ciemności od razu znajdują odpowiedź. Ranne pantofle Babi są ustawione przy łóżku, jak należy. Gotowe przyjąć stopy dziewczyny jeszcze ciepłe ze snu. Pallina zastanawia się, czyjej matka postąpiłaby podobnie. Nie. Nawet by o tym nie pomyślała. Któregoś wieczoru nie mogła zasnąć, czekając na pocałunek. Na próżno. Rodzice wrócili późno. Słyszała, jak rozmawiali. Jak przechodzili koło jej pokoju, nie zatrzymując się jednak. A potem trzaśniecie drzwiami. To do ich sypialni. A wtedy nadzieje się rozwiewają. No cóż, są różne matki. Przebiega przez nią dziwny dreszcz. Nie, mimo to nie chciałaby pani Raffaelli za matkę. Choćby dlatego, że używa takich perfum. Są zbyt słodkie.


Step powraca na wiejską uliczkę. Podjeżdża pod furtkę, gdzie zostawił dziewczynę, i hamuje, wzniecając chmurę kurzu. Rozgląda się wokoło. Babi nie ma. Naciska klakson. Żadnej odpowiedzi. Gasi silnik. Próbuje ją wzywać.

– Babi!

Bez skutku. Wyparowała. Ale kiedy chce znowu włączyć motor, z prawej strony słyszy jakiś szelest. Gdzieś zza płotu.

– Jestem tutaj…

Step wpatruje się w ciemne sztachety.

– Gdzie?

– Tutaj! – Jakaś ręka pojawia się tam, między sztachetami.

– Gdzie ty się wpakowałaś?

Step dostrzega jej duże, błękitne oczy. Pojawiają się same nad samotną ręką, wyżej między deskami. W słabym świetle księżyca emanują lękiem

– Wyjdzie stamtąd, Babi!

– Nie mogę, boję się.

– Czego się boisz?

– Tego wielkiego psa, co tu lata bez kagańca.

– Jakiego psa? Nie ma tu żadnego psa!

– Ale był.

– Był, ale się zmył, nie ma go i tyle.

– Nawet jeśli go nie ma, to nie mogę wyjść.

– A czemuż to?

– Wstydzę się.

– Czego się wstydzisz?!

– No nie, nic umiem ci tego powiedzieć.

– Odbiło ci? Uważaj, bo zaczynam się wkurzać. Włączam silnik i znikam stąd.

Step uruchamia motor. Babi uderza pięścią w deskę.

– Nie, zaczekaj.

Step gasi silnik.

– No więc?

– Wyjdę, ale przyrzeknij, że nic będziesz się śmiał.

– Przyrzekam.

– Przyrzekłeś, prawda?

– Właśnie ci to powiedziałem.

– Na pewno?

– Na pewno.

Babi wkłada ręce między sztachety, ostrożnie, żeby sobie nie wbić drzazgi. Jakieś zduszone „ojej!", pewnie nie była dość ostrożna. Step się śmieje. Babi wspina się na ogrodzenie. Przesuwa się na drugą stronę, schodzi, zeskakuje. Step ustawia kierownicę tak, że reflektor obejmuje dziewczynę swoim światłem.

– Coś ty z siebie zrobiła?

– Uciekałam przed psem, przeskoczyłam przez płot i upadłam.

– W błoto?

– Gorzej. W gnój.

Step wybucha śmiechem.

– Chryste, wpadłaś do gnoju… Nie, to niemożliwe. Nie wytrzymam!

Nie może się pohamować.

– Powiedziałeś, że nic będziesz się śmiać. Przyrzekłeś.

– Tak, nie, tego już za wiele. Gnój! Nic mogę uwierzyć. Ty w gnoju. To nazbyt piękne. Szczyt wszystkiego!

Babi podchodzi do motoru. Step przestaje się śmiać.

– Stój! Chwileczkę, co robisz?

– Jak to, co robię? Wsiadam.

– Coś ty, zwariowała? Chcesz mi się władować na motor taka upaprana?

– Jasne. Bo co mam zrobić, rozebrać się?

– Nie wiem. Ale w takim stanie ja cię na mój motor nie wpuszczę. – Step znowu się śmieje. – O Boże, nie wytrzymam!

Babi patrzy na niego umęczona.

– Czy ty ze mnie żartujesz?

W najmniejszym stopniu. Jeśli chcesz, dam ci moją kurtkę, żebyś się okryła. Ale zrzuć to z siebie. Inaczej, przysięgam, nie usiądziesz za mną.

Babi parska ze złości. Jest cała czerwona. Rusza przed siebie. Kiedy przechodzi obok Stepa, ten demonstracyjnie zatyka nos.

– Chryste, nie do wytrzymania…

Babi reaguje kuksańcem i zachodzi maszynę od tyłu.

– Uważaj, Step. Przysięgam, że jeśli się odwrócisz, kiedy się będę przebierała, skoczę na ciebie z tym całym smrodem, jaki mam na sobie!

Step posłusznie patrzy przed siebie.

– W porządku. Powiedz mi tylko, kiedy ci podać kurtkę.

– Uważaj, mówię poważnie. Ja nie jestem taka jak ty. Ja słowa dotrzymuję.

Babi sprawdza raz jeszcze, czy Step się nie odwraca, po czym ściąga z siebie bluzkę, ostrożnie, żeby się nie ubrudzić. Pod spodem prawie nic nie ma. Żałuje, że nie włożyła przynajmniej T-shirtu, tak się spieszyła. Rzuca okiem na Stepa.

– Nie odwracaj się!

– A kto by śmiał?

Babi pochyla się, ściąga buty. Wystarczy ta chwila, żeby Step przesunął lusterko przy kierownicy. Ustawiając pod takim kątem, by widzieć w nim Babi. Babi prostuje się. Niczego nic zauważyła. Sprawdza. W porządku, nic odwrócił się. Tymczasem Step, nie będąc widzianym, przygląda się jej. Ma ją w swoim lusterku. Widzi jej staniczek z przezroczystej koronki i gęsią skórkę na ramionach. Uśmiecha się.

– Nie możesz żywiej, ile jeszcze?

– Już prawie gotowe, ale nie odwracaj się.

– Nawet nie drgnę. Ale nie grzeb się, szybciej.

Babi rozpina dżinsy. Powoli, żeby się jak najmniej umazać, ściąga spodnie, pochylając się głęboko, aż do stóp, gołych na tych zimnych, zakurzonych kamieniach. Step ustawia niżej lusterko i widzi, jak spod osuwających się spodni wyłaniają się gładkie nogi dziewczyny, blade w mdłym świetle nocy. Pośpiewuje sobie „You can leave your hat on", naśladując głos Joe Cockera.

– To nie dziewięć i pół tygodnia…

Babi gwałtownie się obraca. Jej oczy, połyskujące w słabym światełku czerwonej lampki, spotykają się z rozbawionym spojrzeniem Stepa, który uśmiecha się kpiarsko w lusterku.

– Przecież się nie odwróciłem, nie?

Babi szybko kończy ściągać spodnie, po czym tylko w samym staniczku i majteczkach wskakuje na swoje miejsce za chłopcem.

– Ty podły draniu, łobuzie, świnio! – Wali go pięściami, gdzie popadnie. Po plecach, po ramionach, po karku, po głowie. Step wychyla się do przodu, usiłując unikać tych ciosów jak tylko to możliwe.

– Aj, dosyć, dosyć! Co ja złego zrobiłem? Jeden rzucik oka, przecież się nie odwróciłem, nie? Dotrzymałem słowa, nie? Aj, bo nie dam ci mojej kurtki.

– Co? Nie dasz mi jej? A chcesz, żebym ci moje dżinsy rozmazała na gębie? Chcesz?

Babi zdziera z niego kurtkę, ciągnąc za rękawy.

– Dobrze, już dobrze. Dosyć! Uspokój się. Przestań, no, skończ już. Masz ją, daję ci.

Step pozwala jej ściągnąć kurtkę. Zapala motor. Babi uderza go po raz ostatni.

– Świnia! – Wciąga na siebie kurtkę, starając się osłonić jak najszczelniej. Wyniki są niezadowalające. Nogi pozostają nagie, aż po obrzezek majteczek.

– Wiesz, że nie jesteś najgorsza? Powinnaś tylko częściej się myć… Masz całkiem ładną dupkę… Poważnie.

Ona chce znowu uderzyć go w głowę, on zręcznie tego unika. Włącza pierwszy bieg i rusza. Udaje, że wącha powietrze.

– Czy ty też czujesz ten dziwny zapach?

– Kretyn! Jedźże!

– Jakby nawóz…

W tej samej chwili zza krzaków po prawej wyskakuje wilczur. Ujadając, rzuca się w ich stronę. Step kieruje na niego motor. Pies zostaje oślepiony światłami reflektora. Ale czerwone oczy iskrzą wściekle w mroku nocy. Ostre zęby bieleją w gniewnym pysku.

To wystarcza, żeby Step dodał gazu i omijając psa dużym lukiem, ruszył szybko przed siebie. Pies też nie zwleka. Skacze za nimi z otwartym pyskiem. Babi krzyczy. Podciąga gołe nogi i z całej siły wczepia się w Stepa. Pies mija się z celem o milimetry. Motor przyspiesza, Pierwszy, drugi, trzeci bieg. Na cały gaz! Długim zrywem w noc. Pies próbuje ich jeszcze gonić, ale pomału zostaje w tyle. Wreszcie zatrzymuje się, a swoją złość wyładowuje, już tylko szczekając. Potem w chmurze pyłu i ciemności nocy znika równie nagle, jak się pojawił. Motor kontynuuje swój bieg przez wilgotny chłód podmiejskiej zieleni. Babi ma wciąż kolana wysoko uniesione i obejmuje nimi Stepa. Step trochę zwalnia, głaszcze nogę dziewczyny.

– Niewiele brakowało, co? Te piękne uda mogłyby marnie skończyć. Ta twoja opowieść o psie była jednak prawdziwa…

Babi zabiera jego rękę ze swojej nogi i zawiesza ją wzdłuż ciała.

– Nie dotykaj mnie. – Cofa się na siodełku i odstawia nogi na swoje miejsce. Zapina kurtkę. Step znowu kładzie rękę na jej udzie. – Powiedziałam, żebyś mnie nie dotykał tym łapskiem! – Babi spycha jego rękę z nogi. Step uśmiecha się i zmienia rękę.

– A tym łapskiem mogę?

– Nie wiem, gorszy był tamten pies, co gonił za nami, czy to prosię przede mną.

Step śmieje się, kręci głowa i przyspiesza.

Babi otula się kurtką. Ależ zimno! Co za noc! Sodoma i Gomora! Niech licho porwie Pallinę! Lecą przez noc. W końcu podjeżdżają cali i zdrowi pod jej dom. Step zatrzymuje się przed szlabanem, Babi odwraca się w stronę pana Fiore. Pozdrawia go. Portier poznaje ją i podnosi szlaban. Step szybko przejeżdża pod barierą, jeszcze nim się podniesie do końca. Ale pan Fiore i tak nie może nie zobaczyć pięknych nóg dziewczyny, wystających spod kurtki. Czego to się dzisiaj nie widzi! W jego czasach żadna panienka nie chodziła w tak kusej minispódniczce. Babi widzi, że żaluzja garażu jest opuszczona. Rodzice wrócili, o jedno niebezpieczeństwo mniej. Co by mogła wymyślić, gdyby ją nakryli na motorze ze Stepem w takim stroju? Woli się nad tym nie zastanawiać, nie starcza jej wyobraźni. Zsiada z motoru. Próbuje okryć się jak najszczelniej, ale kurtka nie zasłania nawet majteczek.

– No to dziękuję ci za wszystko. Kurtkę wyrzucę ci przez okno.

Step patrzy na jej nogi. Babi pochyla się do przodu. Kurtka schodzi trochę niżej, ale zasiania niewiele więcej. Step uśmiecha się.

– Może jeszcze się kiedyś zobaczymy, co? Widzę bardzo interesujące powody.

– Czy ja już ci mówiłam, że jesteś prosię?

– Tak mi się wydaje… No to przyjadę po ciebie jutro wieczorem.

– Nie robiłabym tego. Pewnie nie wytrzymałabym drugiego takiego wieczoru.

– Dlaczego? Nie ubawiłaś się?

– Cholerny ubaw! Jestem sobie „rumiankiem" wieczoru. A potem ściga mnie policja, zeskakuję w biegu z motoru gdzieś daleko za miastem, rzuca się na mnie rozwścieczony pies, przeskakuję płot i ląduję w gównie. Trochę sobie w nim pływam, a potem wracam do domu w staniku i majtkach.

– I w mojej kurtce.

– A tak, zapomniałam.

– I nie powiedziałaś o jeszcze jednej rzeczy…

– Jakiej?

– Że to wszystko robiłaś ze mną.

Babi patrzy na niego. Co za facet. Uśmiech ma przepiękny. Szkoda, że jest taki porąbany. Ten charakter… Bo jeśli chodzi o wygląd, trudno mu coś zarzucić. Przeciwnie. Powinna odpowiedzieć uśmiechem. Nie jest to znowu taki wysiłek.

– Tak, masz rację. Cóż, żegnam cię.

Babi chce odejść. Step bierze ją za rękę. Tym razem robi to łagodnie. Babi trochę się opiera, ale ulega. Step przyciąga ją do siebie, do motoru. Przygląda się jej. Dziewczyna ma długie włosy, rozwiane do tyłu zimnym wiatrem nocy. Ma białe, zziębnięte ciało. Oczy żywe, dobre. Jest piękna. Step wsuwa rękę pod kurtkę. Oczy Babi powiększają się, jakby nieco zalęknione i zaskoczone. Czuje na plecach jego rękę, wcale nie chłodną, która przesuwa się ku górze. Zatrzymuje się na zapięciu stanika. Babi szybko wsuwa tam swoją rękę, kładzie na jego dłoni, zatrzymuje. Step uśmiecha się do niej.

– Jesteś świetnym „rumiankiem", wiesz? Jesteś odważna, bardzo. A więc to prawda, że nie boisz się mnie. Doniesiesz na mnie?

Babi kiwa głową.

– Tak – mówi cicho.

– Poważnie?

Babi potakuje głową. Step całuje ją w szyję, kilkakrotnie, delikatnie.

– Przysięgniesz?

Babi przytakuje ponownie i zamyka oczy. Step całuje ją znowu, trochę wyżej, muska jej świeże policzki, zziębnięte uszy. Jakieś ciepłe, podniecające tchnienie przebiega ją dreszczem w dół. Step zbliża się do różowego brzegu jej ust. Babi, drżąc, cicho wzdycha. Otwiera usta gotowa przyjąć jego pocałunek. I w tejże chwili Step odsuwa się od niej. A Babi pozostaje jeszcze z buzią otwartą, a oczyma zamkniętymi w rozmarzeniu. Kiedy je nagle otwiera. Step stoi przed nią z założonymi rękami i uśmiecha się. Kręci głową.

– Ech, Babi, Babi. Tak nie wolno. Jestem świnia, zwierzę, bestia, brutal. Powtarzasz to i powtarzasz, a w końcu ulegasz… i pozwalasz się nawet całować. Widzisz, jaka jesteś? Jesteś niekonsekwentna!

Babi czerwienieje z gniewu.

– Jesteś wstrętny cham!

Rzuca się na niego z pięściami, bijąc na oślep. Step zasiania się jak może i śmieje się.

– Wiesz, kogo mi przypominasz? Czerwoną rybkę, którą miałem jako mały chłopiec. Zwłaszcza przed chwilą, jak stałaś z otwartym pyszczkiem, łapiąc powietrze. Jak rybka właśnie, kiedy przy zmianie wody wypadła mi do umywalki…

Babi wreszcie udaje się go spoliczkować.

– Aj! – Step z rozbawieniem obmacuje twarz. – Uważaj, popełniłaś błąd, przemocą nic nie zyskasz. Sama to powtarzasz. Myślisz, że jak mnie zbijesz, to cię pocałuję? Może, jeśli mi przyrzekniesz, że nie doniesiesz na mnie…

– Doniosę i to jeszcze jak. Zobaczysz, skończysz w więzieniu.

– Mówiłem ci, nie powinnaś przysięgać… W życiu nigdy do końca…

Babi ucieka do drzwi. Kurtka podnosi się na niej, ukazując tyłeczek w białych majteczkach. Obciąga ją jak może, myląc jednocześnie klucze do drzwi.

– Hej, ale kurtkę oddaj mi od razu!

Babi zerka na niego ze złością. Zdejmuje kurtkę i rzuca ją na ziemię. Zostaje tylko w staniczku i majteczkach. Na zimnie, ze łzami w oczach. Step przygląda się jej z przyjemnością. Jest bardzo zgrabna, naprawdę niezła. Podnosi kurtkę i wkłada ją. Babi przeklina klucze. Gdzie się podział ten od drzwi wejściowych?

Step zapala papierosa. Może zrobił źle, nie całując jej w usta? Nie ma biedy, będzie inna okazja. Babi nareszcie odnajduje właściwy klucz i wchodzi do środka. Step robi krok w jej stronę.

– Hej, rybko, nie dasz mi buziaka na dobranoc?

Babi zatrzaskuje mu drzwi niemal przed nosem. Przez szybę w drzwiach Step nie słyszy, co mu odpowiada, ale może to odczytać po ruchu warg. Radzi mu, a raczej każe mu wynosić się w pewne miejsce. Step patrzy jeszcze, jak odchodzi. Owszem, gdyby to miejsce było równie miłe. jak to, które ma ona, chętnie by je odwiedził.

Babi otwiera ostrożnie drzwi do mieszkania i zamyka je, nie czyniąc hałasu. Na palcach przechodzi korytarzem i wsuwa się do swojej sypialni. Uratowana! Pallina zapala małą lampkę na stoliku.

– Babi, to ty? Całe szczęście, bardzo się o ciebie martwiłam. Ale jak ty wyglądasz? To Step cię tak rozebrał? Babi wyciąga z szuflady nocną koszulę.

– Wylądowałam w gnoju.

Pallina pociąga nosem.

– Rzeczywiście, coś czuję. Nie masz pojęcia, jak się zlękłam, kiedy zobaczyłam, co się stało z tamtym motorem. Przez chwilę myślałam, że to może wasz motor i ty. Ale ty jesteś twarda. Super. Pokazałyśmy tym ważniaczkom, na co nas stać. A co zrobiłaś z moim rumiankowym paskiem?

Babi studzi ją spojrzeniem.

– Pallina, nie chcę już słyszeć o żadnych paskach, rumiankach, Pollach ani o innych tego rodzaju rzeczach. Jasne? I lepiej, żebyś siedziała cicho, jeśli nie chcesz, żebym wykopała cię z łóżka i kazała ci spać na ziemi albo w ogóle wyrzuciła cię z domu!

– Nigdy byś tego nie zrobiła!

– Chcesz się przekonać?

Pallina patrzy na nią uważnie. Myśli, że to nie pora wystawiać się na tę próbę. Babi idzie do łazienki.

– Babi?

– Co jest?

– Powiedz prawdę. Zabawiłaś się nieźle ze Stepem, co? Babi wzdycha. Nie da się tu nic zrobić. Pallina jest nie do naprawienia.


Step przeskakuje przez furtkę i przechodzi przez ogród, nie wywołując hałasu. Zatrzymuje się pod oknem. Żaluzja jest podniesiona. Może jeszcze nie wróciła? Puka palcami w szybę. Ktoś odsuwa firankę. W półmroku pojawia się uśmiechnięta twarz Maddaleny. Dziewczyna od razu otwiera okno.

– Ciao, co ci się w końcu stało?

– Ścigała mnie policja.

– Ale udało się?

– Tak, wszystko w porządku. Myślę, że nie odczytali numerów.

– Zgasiłeś światła w motorze?

– Oczywiście.

Maddalena odsuwa się. Step przeskakuje zręcznie przez parapet i wchodzi do środka.

– Bądź cicho. Rodzice właśnie wrócili.

Maddalena zamyka drzwi na klucz i wskakuje do łóżka. Wsuwa się pod prześcieradło.

– Brr, jak zimno! – Uśmiecha się do chłopca. Ściąga przez głowę nocną koszulę i rzuca ją do jego stóp. Przez okno wpływa słabe światło księżyca. W jego półcieniu rysują się jednak wyraźnie małe, zgrabne piersi dziewczyny. Step zdejmuje kurtkę. Przez chwilę wydaje mu się, że czuje zapach wsi. Dziwne, jest tam jeszcze inny zagadkowy zapach. Nie poddaje się mu. Rozbiera się i wchodzi do łóżka. Wyciąga się obok Maddaleny. Dziewczyna przytula się do niego. Step przesuwa rękę w dół, pieszcząc jej plecy, biodra. Ześlizgując się między nogi. Maddalena wzdycha, czując ten dotyk, całuje chłopca. Step wkłada nogę między jej uda. Maddalena powstrzymuje go. Odwraca się do nocnego stolika i odnajduje po omacku swoje stereo. Naciska „rew". Cofa taśmę w kasecie. Cichy szmer wskazuje, że wraca na swoje miejsce. Maddalena naciska „play".

– Jest.

Poddaje się jego ramionom.

– Załatwione.

Całuje go namiętnie. Z głośnika stereo dochodzą niskie tony piosenki Poślubię cię dlatego. Głos Erosa towarzyszy łagodnie ich westchnieniom.

To prawda, pewnie to ona jest kobietą dla niego. Maddalena uśmiecha się. Mówi cicho wśród szelestu prześcieradeł:

– A to jest ta chwila, w której trzeba umieć się ruszać, prawda?

– Dokładnie.

Step całuje jej pierś. Tak, jest tego pewien. Madda pasuje do niego, to jest to. Nagle przypomina sobie ten zagadkowy zapach zachowany na kurtce. To woda Caronne. Pamięta też, do kogo należy. I w następnej chwili, w mroku tego pokoju, traci nieco swą pewność siebie.

Загрузка...