2

Blady księżyc wznosi się wysoko pomiędzy ostatnimi gałęziami drzewa. Odgłosy miasta są dziwnie dalekie. Z jakiegoś okna dochodzą dźwięki powolnej i przyjemnej muzyki. Trochę niżej białe linie na korcie tenisowym lśnią w poświacie księżyca, a pusty basen smętnie oczekuje lata. Na pierwszym piętrze osiedlowego domu jasnowłosa, niezbyt wysoka dziewczyna o niebieskich oczach i aksamitnej skórze niezdecydowanie przygląda się sobie w lustrze.

– Czy potrzebna ci jest ta czarna elastyczna bluzeczka marki Onyx?

– Nie wiem.

– A granatowe spodnie? – pokrzykuje Daniela ze swojego pokoju.

– Nie wiem.

– A włożysz fusetxux?

Daniela stoi już w drzwiach, patrzy na Babi, na otwarte szuflady łóżka, na porozrzucane rzeczy.

– To ja to wezmę…

Daniela ogląda kilka kolorowych par butów firmy Superga leżących na podłodze, wszystkie numer trzydzieści siedem.

– Nie, tej nie rusz! Zależy mi na niej.

– A jednak ją sobie wezmę.

Babi podrywa się gwałtownie, biorąc się pod boki.

– Przepraszam! Ale ja sama jeszcze jej nie wypróbowałam!

– Mogłaś to zrobić wcześniej!

– A teraz mi ją rozciągniesz, co?

– Czyżby? Chyba żartujesz. – Daniela ironicznie przygląda się siostrze. – Zwracam ci uwagę, że przedwczoraj to ty włożyłaś moją elastyczną spódniczkę i teraz trzeba być jasnowidzem, żeby odgadnąć pod nią moje śliczne krągłości.

– To nie wina moich bioder. To Chicco Brandelli ją rozciągnął.

– Co? Chicco dobierał się do ciebie, a ty nic mi nie mówisz?

– Bo nie ma o czym.

– Nie wierzę, sądząc po mojej spódniczce.

– Tak się tylko wydaje… Co powiesz o tym granatowym żakiecie, a pod spodem bluzeczka różowobrzoskwiniowa?

– Nie zmieniaj tematu. Powiedz mi, jak poszło?

– Och, przecież wiesz, jak to wygląda w takich sytuacjach.

– Nie.

Babi patrzy na młodszą siostrę. To prawda, ona nie wie. Jeszcze nie może wiedzieć. Jest nazbyt okrągła, nie ma w sobie nic szczególnego, co by zachęciło kogoś, by jej ściągnąć spódniczkę.

– No nic. Pamiętasz, jak przedwczoraj po południu powiedziałam mamie, że idę się uczyć do Palliny?

– Tak. No i…?

– No i poszłam do kina z Chicco Brandellim.

– I co?

– Ten film to nic wielkiego, ale i on, jak mu się dobrze przyjrzeć, też.

– Do rzeczy, do rzeczy. Jak to się stało, że spódnica się rozciągnęła?

– No cóż, film szedł już od dziesięciu minut, a on wciąż się kręci w swoim fotelu. Pomyślałam, że owszem, w tym kinie nie jest najwygodniej, ale Chicco najwyraźniej zaczyna podryw. Po chwili przysuwa się trochę i kładzie rękę na moim oparciu… Co byś powiedziała, gdybym włożyła ten zielony komplet z guziczkami na przodzie?

– Mów dalej.

No więc z oparcia zszedł powolutku na ramię…

– A ty?

– Ja? Nic. Udawałam, że w ogóle tego nie zauważyłam. Gapiłam się na film, nic odrywając oczu od ekranu. A on wtedy przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

– Chicco Brandelli cię pocałował? O rany!

– Co cię tak podnieca?

– Bo to wspaniały chłopak!

– Może, ale zbyt zarozumiały… I wciąż tak dba o swój wygląd, przegląda się w lusterku… Dobra, zaraz po przerwie zajął swoją pozycję wyjściową. Ale przedtem kupił mi rożek lodów Algidy. Wydało mi się, że film się zrobił się trochę lepszy, pewnie z powodu lodów, tej górnej części z orzechami, genialne! Zagapiłam się, a on tymczasem zjechał z łapskami nisko, jak na mój gust. Próbowałam go odsunąć, ale on nic, uczepił się tej twojej granatowej spódniczki… No i wtedy się właśnie rozciągnęła.

– Ale świnia!

– Jasne. Wyobraź sobie, że nie chciał jej za nic puścić. A potem wiesz, co zrobił?

– Nie, co zrobił?.

– Rozpiął spodnie, wziął moją rękę i ciągnął ją tam do siebie. No, słowem, do tego swego…

– Nie! On naprawdę jest świnia! A potem?

– Potem musiałam poświęcić swoje lody. Wzięłam i żeby go uspokoić, wepchnęłam mu je w rozpięte spodnie. Gdybyś widziała, jak on skoczył!

– Brawo, siostrzyczko, brawo! Nie jesteś bynajmniej ciepłe kluchy…

Wybuchają śmiechem. A potem Daniela, korzystając z wesołości, jaka je opanowała, odchodzi z zielonym kompletem siostry.

Piętro wyżej, w swoim gabinecie, na miękkiej, kaszmirowo wzorzystej kanapie Claudio nabija fajkę. Bawi go ta urozmaicająca czas czynność, ale tak naprawdę była ona wynikiem kompromisu. W domu nie może już palić swoich marlboro. Żona, zawzięta tenisistka, i córki z przesadą dbające o zdrowie odbierały mu każdego zapalonego papierosa, przeszedł więc na fajkę. „To doda ci klasy, wydasz się bardziej refleksyjny!", powiedziała Raffaella. Istotnie, pomyślał wtedy refleksyjnie, lepiej mieć w ustach ten kawałek drewna i paczkę marlboro w kieszeni, niż dyskutować z żoną.

Pykając z fajki, przelatuje po kanałach telewizyjnych. Wie już, gdzie się zatrzymać. Oto dziewczęta zstępują otwierającymi się na dwie strony schodami, podśpiewując jakąś głupią pioseneczkę i demonstrując swoje jędrne piersi.

– Claudio, jesteś gotowy? Natychmiast zmienia kanał.

– Oczywiście, skarbie.

Raffaella przygląda się mężowi. Claudio tkwi na swojej kanapie, wyraźnie tracąc kontenans.

– Zmień krawat; masz, włóż ten bordowy.

Raffaella wychodzi, nie pozostawiając miejsca na dyskusję. Claudio rozwiązuje swój ulubiony krawat. Potem na klawiaturze pilota naciska piątkę. Ale zamiast pięknych dziewcząt ma przed sobą jakąś biedną gospodynię domową, która żonglowała literami alfabetu, próbując stać się bogata. Claudio zakłada na szyję bordowy krawat i całą swoją uwagę poświęca jego wiązaniu.

W małej łazience, która rozdziela pokoje dwóch sióstr. Daniela mocuje się z kredką do powiek. Koło niej pojawia się Babi.

– Co sądzisz?

Ma na sobie lekką różową sukienkę w kwiaty. Wcięta delikatnie w talii, spływa swobodnie, niewymuszenie na krągłe biodra dziewczyny.

– Jak wyglądam?

– Dobrze.

– A nie bardzo dobrze?

– Bardzo dobrze.

– No i lepiej, ale dlaczego nie powiesz „znakomicie"? Daniela wciąż zmaga się z linią, która ma być prosta i powinna powiększyć jej oczy.

– Ja wiem? Kolor mi się nie podoba.

– No dobrze, ale pomijając kolor…

– Te poduszki na ramionach… Chyba za duże.

– No dobrze, zostawmy poduszki…

– Sama wiesz, że nie lubię kwiatów…

– Powiedzmy, że nie ma kwiatów.

– Aha, no to wyglądasz bardzo ładnie.

Babi wcale nie ucieszona taką odpowiedzią, zresztą sama nie wiedząc, co by tak naprawdę chciała usłyszeć, sięga po buteleczkę Caronne, którą kupiła w sklepie wolnocłowym, kiedy wracała z Malediwów. Wychodząc, szturchnęła Daniele.

– Ej, uważaj!

– To ty uważaj! Mnie niewiele trzeba, żeby ci podczernić oko. Jak ty się malujesz?,

– Chciałam to zrobić dla Andrei.

– Jakiego Andrei?

– Palombiego. Poznałam go przed szkołą. Rozmawiał z Marą i Franccscą, tymi z czwartej. Kiedy one sobie poszły, powiedziałam mu, że jestem w tej samej klasie co one. Ile lat byś mi dała, jak się tak umalowałam?

– Hm, owszem, wydajesz się starsza. Wyglądasz co najmniej na piętnaście.

– Przecież ja mam piętnaście!

– Zetrzyj tutaj trochę.

Babi ślini sobie palec wskazujący, a potem masuje nim powieki siostry.

– Gotowe!

– A teraz?

Babi przygląda się siostrze, unosząc brwi.

– Hm, teraz to już wyglądasz na szesnastkę.

– Za mato.

– Dziewczęta, jesteście gotowe?

W drzwiach domu Raffaella włącza urządzenie alarmowe. Claudio i Daniela pospiesznie wychodzą, ostatnia wybiega Babi. Wszyscy wsiadają do windy. Tak zaczyna się wieczór. Claudio poprawia sobie krawat. Raffaella układa jeszcze włosy, szybkim ruchem prawej ręki odrzucając je do tyłu. Babi obgąga na sobie ciemny żakiet o podniesionych ramionach. Daniela jak zwykle przegląda się w lustrze i wie już, że za chwilę napotka wzrok matki.

– Czy nie jesteś za mocno umalowana? Daniela próbuje coś powiedzieć.

– Daj spokój, znowu jesteśmy spóźnieni.

Tym razem Raffaella widzi spoglądające na nią z lustra oczy Claudia.

– Czekałam na was, byłam gotowa już od ósmej.

W milczeniu mijają najniższe piętra. Do windy wciska się zapach duszonego mięsa, które przygotowuje żona portiera. To przypomnienie Sycylii miesza się przez chwilę z dziwną miksturą francuskich zapachów Caronne, Drakkaru i Opium.

– To pani Terranova, robi wspaniały gulasz w sosie pomidorowym.

– Daje za dużo cebuli – zdecydowanie ocenia Raffaella, która jakiś czas temu postawiła na kuchnię francuską, wywołując popłoch wśród wszystkich domowników i rozpacz sardyńskiej służącej.

Mercedes zatrzymuje się przed wejściem.

Raffaella pobrzękuje biżuterią, rym znakiem rocznic i świąt Bożego Narodzenia bardziej lub mniej radosnych, za to prawie zawsze kosztownych, zajmując miejsce obok kierowcy. Córki siadają z tyłu.

– Można wiedzieć, dlaczego nie stawiacie vespy bliżej przy ścianie?

– Jeszcze bardziej? Tato, znowu się czepiasz…

– Danielo, nie zwracaj się w ten sposób do ojca!

– Mamo, czy możemy jutro do szkoły pojechać vespą?

– Nie, Babi, na skuter jest jeszcze za chłodno.

– Przecież ma przednią szybę.

– Danielo…

– Oj, mamo, wszystkie nasze przyjaciółki…

– Chciałabym widzieć te wszystkie wasze przyjaciółki na vespach.

– Jeśli o to chodzi, to państwo Danieli kupili swojej córce peugeota, który, żebyś wiedziała, skoro tak się niepokoisz, wyciąga jeszcze więcej.

Portier, który nazywa się Fiore, podnosi szlaban. Mercedes cierpliwie, jak każdego wieczoru, czeka, aż ten długi metalowy drąg w czerwone paski się uniesie. Claudio kiwa portierowi ręką, Raffaelli zależy tylko na tym, żeby szybciej zamknąć dyskusję.

– Jeśli w przyszłym tygodniu zrobi się cieplej, to zobaczymy. – Mercedes z zadrapaniem ną prawym bocznym lusterku rusza, wioząc odrobinę więcej nadziei na tylnych siedzeniach.

Portier powraca do swojego małego telewizorka.

– W końcu nie powiedziałaś mi, jak teraz wyglądam, w tym stroju?

Daniela przygląda się siostrze. Poduszeczki są jednak za szerokie, a w ogóle to wygląda w tym nazbyt poważnie.

– Doskonale.

Wiedziała przecież, czego jej trzeba…

– Nieprawda, poduszki są za szerokie i jestem za poważna, jak ty to mówisz. Jesteś kłamczucha i wiesz, co ci powiem? Będziesz za to ukarana, bo Andrea nawet nie zajrzy ci w oczy. To znaczy zrobi to, ale jesteś tak wysmarowana, że nie pozna cię i pójdzie sobie z Giulią!

Daniela chciałaby coś powiedzieć, przynajmniej na temat Giulu, swojej najgorszej przyjaciółki. Ale Raffaella ucina dyskusję.

– Dziewczęta, dość tego! Jeśli nie skończycie, odwiozę was do domu!

– Mam zawrócić? – pyta Claudio i uśmiecha się do żony wykonując kierownicą taki ruch, jakby chciał to zrobić Ale wystarcza mu jedno jej spojrzenie, by zrozumieć, że nie pora na żarty.

Загрузка...