13

– Jeśli to jedyny sposób, żebym mogła zacząć nowe życie, to tak. Muszę zrozumieć, kim jestem. Wiem, że zapewne uważasz mnie za wariatkę, ale przez ostatnie kilka dni dowiedziałam się tak wielu rzeczy, a jednak mam wrażenie, że to wszystko nic nie znaczy. Nic konkretnego w każdym razie. Mam też świadomość, że to, czego dowiem się o mojej przeszłości, może zagrozić mojej przyszłości. Jestem gotowa zaryzykować.

Blake zaparkował przed swoim domem i wyłączył stacyjkę, a potem zwrócił się w jej stronę.

– Masz rację. – Uniósł rękę, żeby pogłaskać ją po policzku. Gdy zajrzał jej w oczy, czas się zatrzymał.

Zadrżała i pomyślała, że byłoby lepiej, gdyby nie patrzył na nią w ten sposób. Pożądała go. Po prostu i zwyczajnie. Jej uczucia wobec tego mężczyzny, którego poznała zaledwie parę dni temu, były zbyt świeże. Nie chciała, żeby zniszczyły je złe wiadomości i ostrzeżenia.

– Nie rozumiem – powiedziała Casey, rzucając przefaksowaną kopię swojej karty choroby na stół. – Przez lata nic, potem nagle zmiana. Nastawienie doktora Macklina staje się inne i w magiczny sposób zdrowieję. Prawie z dnia na dzień. Potem zostaję zwolniona. Jeśli ta karta mówi prawdę, często zmieniano mi lekarstwa. Jestem ciekawa, dlaczego. – Podniosła wydruk z faksu i przeczytała: – Haldol, stelazine, trilafon. Nie wiem nic o tych lekarstwach. Już same nazwy brzmią poważnie.

– To są leki psychotropowe – wyjaśnił Blake.

– Ale dlaczego? Myślałam, że cierpiałam na… – Casey zajrzała szybko do karty – amnezję pourazową.

– Zgadza się, faktycznie tak tu napisano. Casey, co dokładnie znaczyły twoje słowa „jeśli ta karta mówi prawdę”?

– Nie wiem. Chyba się przejęzyczyłam. Dlaczego pytasz? – Spojrzała na Blake’a i nie spodobało jej się to, co zobaczyła na jego twarzy.

– To tylko myśl. – Blake stał z rękami w kieszeniach, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem.

– A więc rozwiń ją. Nie podoba mi się wyraz twojej twarzy.

Blake zaśmiał się krótko.

– Hej, nie mam wpływu na to, co przydzielił mi dobry Bóg.

Casey rzuciła w niego małą poduszką w zielone pasy.

– Nie o to mi chodziło.

– A więc opinia jest pozytywna? – zapytał z błyskiem rozbawienia w oczach.

– Och, do licha. Jesteś taki sam jak Flora. Jak to się dzieje, że w jednej chwili rozmawiamy poważnie, a w następnej się przekomarzamy?

– Ty mi powiedz.

– Widzisz. Znowu to zrobiłeś. Żarty na bok, Blake. – Casey zrzuciła tenisówki i podwinęła nogi pod siebie. – Mam całe mnóstwo czasu. Przynajmniej tak myślę. Lekarstwa, Blake. Dlaczego doktor Macklin miałby mi podawać leki psychotropowe? To nie był normalny sposób leczenia mojej choroby.

– Spędziłem większą część nocy na zastanawianiu się nad tym. Wymienione w karcie lekarstwa są zwykle przepisywane pacjentom z poważnymi zaburzeniami. Takim, którzy wykazują skłonności samobójcze, mają urojenia, czasami takim, którzy mają halucynacje.

– I ja miałam to wszystko? – Proszę, dobry Boże, nie! Wszystko, tylko nie skłonności samobójcze. Zycie jest zbyt cenne.

– Nie wiem. Twoja karta choroby o tym nie informuje. Usiłowałem dodzwonić się do doktora Macklina wczoraj wieczorem. Spróbowałem znów dziś rano. Wydaje się, że nie jest już pracownikiem szpitala.

– Co takiego?! – wykrzyknęła Casey.

– Sam jestem zaskoczony. Zadzwoniłem do Bentleya. Nigdzie nie można było go znaleźć. Personel szpitala też go nie widział.

– Kiedy to wszystko się stało?

– Najwyraźniej w dniu, w którym zostałaś zwolniona.

Casey wstała i podeszła do okna. Miała wrażenie, że już to kiedyś robiła. Przypomniała sobie déjà vu z poprzedniego dnia i słowa Flory, że jako dziecko była w tym domu. Sprawdziła palcem, że w doniczkach z afrykańskimi fiołkami ziemia była sucha. Poszła do kuchni i napełniła szklankę wodą z kranu. Blake podążył w ślad za nią.

Kiedy wrócili do pokoju od frontu, oboje milczeli, pogrążeni we własnych myślach. Casey podlała rośliny, potem postawiła szklankę na parapecie.

– Skąd wiedziałaś, gdzie są szklanki? – zapytał Blake.

Casey odwróciła się tak szybko, że szklanka spadła z parapetu i roztrzaskała się o podłogę.

– Zapomniałam ci powiedzieć- schyliła się, żeby pozbierać szkło. – Udało mi się przypomnieć sobie, że już raz tutaj byłam. Wtedy, kiedy Flora mnie przyprowadziła. W dniu, w którym twój ojciec mnie zbadał.

Patrzyła, jak Blake sprząta, zbierając wodę koronkową serwetką ze stolika do kawy. Rzucił mokrą tkaninę na stolik i wziął Casey za rękę.

– Musimy porozmawiać, i to poważnie. Ty chcesz poznać odpowiedzi na swoje pytania, a ja chcę, żeby to ci się udało. Zapomnijmy o naszych uczuciach i przez kilka minut bądźmy detektywami. Czy myślisz, że możesz to zrobić?

– Pewnie.

– W porządku. Casey, powiem ci coś, o czym powinnaś się była dowiedzieć już dawno. Czy kiedy prosiłaś Brendę o stenogram, wiedziałaś, że nie było oficjalnego śledztwa, a tym bardziej rozprawy sądowej? Uznano, że to był wypadek. – Przerwał i przeczesał ręką włosy, co zwykł robić, kiedy był zdenerwowany.

– Tak mi powiedziano. – Była już zmęczona, a dzień dopiero się zaczął.

– Proszę cię o cierpliwość.

– Mów dalej.

Blake wydawał się toczyć walkę z samym sobą. Wstał, wcisnął ręce do kieszeni. Następne przyzwyczajenie, pomyślała Casey, gdy patrzyła, jak chodzi tam i z powrotem po pokoju.

– Koniecznie musisz odzyskać pamięć, Casey. Ty i tylko ty możesz wypełnić luki, ale na razie powiem ci, co ja wiem, choć to niewiele. Byłem wtedy w Atlancie. Adam zadzwonił do mnie i powiedział mi, co się stało. Pamiętam, że pomyślałem, że coś tak strasznego zdarzyło się akurat w Halloween. Mój ojciec był tak wstrząśnięty, że obawiałem się, czy nie grozi mu atak serca.

– To było okropne dla ciebie i twojej rodziny.

– Tak, okropne. Ale nie tak okropne jak dla twojej rodziny. Po śmierci twojego ojca Eve robiła, co tylko mogła w tych warunkach. Nie zrozum mnie źle, niczego ci nie brakowało. Myślę, że Eve chciała czegoś jeszcze oprócz pieniędzy. Myślę, że naprawdę chciała znów wyjść za mąż. Spotykała się z Johnem i Adamowi się to nie podobało. Był blisko związany ze swoją zmarłą matką i nie mógł pojąć, jak to możliwe, że jego ojciec interesuje się inną kobietą. Twoja babcia, Gracie, opiekowała się tobą, kiedy twoja matka była zajęta. Potem Gracie umarła i twojej mamie pomagała Flora, sprzątała i zajmowała się tobą. Ronnie był w szkole średniej, więc musiałaś chodzić do trzeciej albo czwartej klasy. Z pewnością byłaś dość duża, żeby twoja matka nie musiała się martwić, kiedy pilnował cię Ronnie. Czasami tak było. Flora spędzała z tobą tyle czasu, ile zdołała, ale pracowała dla Worthingtonów i nie mogła brać tyle wolnego, ile by chciała. Przesuńmy się teraz w czasie o jakieś osiem albo dziewięć lat do przodu. Eve i John ogłosili, że zamierzają się pobrać. Adam był rozgniewany. Kłócił się z Johnem. Unikali się przez jakiś czas. Słyszałem, że twoja matka przeżyła załamanie nerwowe. Potem znów się zeszli. Minęło dużo czasu od ślubu Eve i Johna, zanim Adam w ogóle zechciał odwiedzić swojego ojca w Łabędzim Domu. Za bardzo się rozpędziłem. Flora mówiła, że się zmieniłaś i że to było jak dzień i noc. Chyba byłaś najważniejsza w życiu Flory przez długi czas, zwłaszcza po śmierci Gracie. Zauważyła różne rzeczy.

– Wczoraj wieczorem rozmawiałyśmy o molestowaniu – powiedziała Casey. – Nawet przypomniałam sobie sukienkę, którą miałam na sobie wtedy, gdy twój ojciec mnie zbadał.

– Czy przypomniałaś sobie coś jeszcze? – Wpatrzył się badawczo w jej twarz.

– Nie, to wszystko. Ale to pierwsze prawdziwe, niezakłócone przez lekarstwa wspomnienie. Przynajmniej sądzę, że tak jest. Inne przypadki nie wydawały się aż tak żywe.

– Flora i mój ojciec bardzo się o ciebie martwili. Nie wiem, czy tata kiedykolwiek powiedział Eve o swoich podejrzeniach, ale zamierzam się tego dowiedzieć. Flora mówiła, że po tym nigdy już nie zachowywałaś się normalnie. Byłaś cicha, zamknięta w sobie, drgałaś nerwowo przy najmniejszym hałasie. – Blake przegarnął ręką włosy. – Nie jestem pewien, czy powinienem mówić dalej. – Popatrzył na Casey pytająco.

– Nie możesz mi tego zrobić! – Rozrzuciła ramiona. – Chciałabym pana o coś zapytać, doktorze Hunter. Czy wie pan, jak to jest nie wiedzieć, jakie lody były moimi ulubionymi? Czy lubiłam filmy rysunkowe, w jakim kolorze był mój rower? Czy w ogóle miałam rower? Czy prowadziłam pamiętnik? Czy miałam przyjaciół? Jakie miałam sekrety? Czy grałam z bratem w monopol? Czy mama opowiadała mi bajki na dobranoc? Czy lubiłam szkołę? – Stąpała ciężko po drewnianej podłodze, wskazując oskarżycielsko Blake’a. – Doktorze! – krzyknęła. – Wiesz, czego jeszcze nie mogę sobie przypomnieć? – Łzy popłynęły jej po twarzy i czuła, że jej dolna warga drży.

Blake usiadł na kanapie.

– Powiedz mi, Casey – odparł spokojnie.

Zdławiła łzy i usiadła obok niego.

– Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek się kochałam – wyszeptała.

– Nie wiem, czy ktoś ci o tym powiedział, ale byłaś zaręczona. Miał na imię Kyle. Zaraz po tym, jak zostałaś wysłana do szpitala, wyjechał z miasta. Kiedy ostatni raz o nim słyszałem, właśnie po raz trzeci się ożenił. Jego matka umarła parę lat temu. A więc nie umiałbym ci powiedzieć, czy wy dwoje… byliście ze sobą blisko w ten sposób.

Wziął ją w ramiona. Szlochała i czuła, że jej łzy moczą jego koszulę. Wciągnęła powietrze, rozkoszując się zapachem Blake’a. Ciekawiło ją, czy się kochała. Zabawne było to, że nie mogła nikogo o to zapytać. Co by powiedziała? „Och, przepraszam, masz chyba mniej więcej tyle lat co ja. Nie wiesz, czy spałam z narzeczonym, którego nie mogę sobie przypomnieć?” Zaśmiała się ironicznie.

– Nie będzie lepiej, prawda, Blake?

– Cichutko, już dobrze, maleńka. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.

Blake wpływał na nią kojąco. Gdy przytulał ją mocno do siebie, czuła się bezpiecznie. Mogłaby do tego przywyknąć. Westchnęła i odsunęła się.

– Proszę, Blake. Muszę wiedzieć. Zmienił pozycję i mówił dalej.

– Jak już wspomniałem, Flora wiedziała, że coś złego się dzieje. Mogła cię jedynie obserwować. Bywało, że zachowywałaś się zwyczajnie przez pewien czas, a potem nagle się wyłączałaś. Flora mówiła, że czasami przez wiele dni nie wypowiadałaś nawet słowa. To trwało całymi latami.

Casey pomyślała, że jej zachowanie było zapewne typowe dla ofiary molestowania. Kto chciałby być przyjacielski i wylewny, kiedy jest w rozpaczy?

– Któregoś dnia twoja matka powiedziała tobie i Ronniemu, że ustalona została data jej ślubu z Johnem. Biedna Eve, była taka podekscytowana, pamiętam to dokładnie. Adam nadal bardzo niechętnie odnosił się do tego pomysłu, ale minęło wystarczająco dużo czasu i jego smutek po śmierci matki nie był już tak świeży i dotkliwy. To stało się wtedy. Zaraz po tym, jak Eve ogłosiła, że się zaręczyła. Akurat w Halloween. Może to był omen zapowiadający przyszłe zdarzenia, kto wie? Śmierć Ronniego zmieniła bieg kilku spraw. Oczywiście John i Eve odłożyli ślub na później. Twoja matka wolała, żeby pozostali przy wcześniejszych planach, ale John nie chciał o tym słyszeć. Adam bardzo się ucieszył.

Casey nie mogła się powstrzymać od pytania, musiała się dowiedzieć.

– Dlaczego Adam nie lubił mojej matki?

– Jak mówiłem, stracił własną. Nie chciał, żeby ktoś próbował zająć jej miejsce.

– Ale właśnie powiedziałeś, że był już starszy, przyzwyczaił się do myśli o powtórnym ożenku ojca.

– Będziesz musiała sama go zapytać. Może myślał, że Eve pragnie wyjść za jego ojca z ukrytych pobudek.

– Jakie pobudki mogłyby kierować moją matką?

– Casey, proszę. Nie zajmujmy się tym. Porozmawiaj z Adamem, jestem pewien, że potrafi wytłumaczyć, co wtedy czuł. Czy chcesz, żebym mówił dalej? – zapytał.

– Oczywiście.

– Sweetwater nie widziało wcześniej niczego takiego. Szeryf Parker nie był wtedy o wiele starszy ode mnie. Dopiero co objął stanowisko i jestem pewien, że to, co zobaczył tamtego dnia, zmieniło go na zawsze. Grady Wilcox, poprzedni szeryf, nawet nie chciał się ubiegać o powtórny wybór. Powiedział, że jest za stary, a Sweetwater potrzebuje świeżej krwi. Wspominam to i myślę, że Roland popełnił pierwszy błąd, kiedy nie poprosił Grady’ego o pomoc. Jego poprzednik nie był już młodzieńcem, ale znał swój zawód. Stał na straży prawa od niepamiętnych czasów. Roland jednak nie zwrócił się do niego i nikt nawet nie zapytał dlaczego. – Blake westchnął i ścisnął końcami palców grzbiet swojego nosa. – Flora mówiła, że zachowywałaś się przedtem dziwniej niż kiedykolwiek. Nawet myślała, że może byłaś pod wpływem narkotyków. Marihuana, LSD, mówiła, że nie wie. Nie znam innego sposobu, żeby ci to powiedzieć, Casey, odwlekałem to tak długo, jak mogłem. Wyrzucę to z siebie i zniosę twój gniew.

Uśmiechnął się smutno. Ujął jej rękę i poczuła jego ciepło, mocny, a zarazem delikatny uścisk. Popatrzyła na dłonie Blake’a. Były ładne. Paznokcie krótkie i równo przycięte. W jego głosie brzmiała udręka, gdy mówił dalej.

– Dzień, o którym Sweetwater tak usilnie chce zapomnieć, Casey, to dzień, w którym prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata.

„Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata”. Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata. Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata!

W głębi serca przeczuwała, że to musiało być coś takiego. Miała wrażenie, jakby niewidzialna ręka zaciskała się na jej szyi i utrudniała jej oddychanie. Ogarnęła ją panika niepodobna do niczego, co dotąd znała, sprawiając, że wypowiadanie słów stało się niemożliwe. Objęła się ramionami i zaczęła kołysać się w przód i w tył, gdy mrożące krew w żyłach obrazy tworzyły się w jej umyśle.

Znieruchomiała. Własne myśli sparaliżowały ją. Nie! Mylił się. Mylili się. Na pewno!

– Casey. – Głos Blake’a zabrzmiał tak, jakby przechodził przez tunel.

Wpatrywała się w ścianę. I kołysała się. Coraz szybciej, żeby to znikło.


Ubrania, które jej dali, były sztywne i zbyt szorstkie dla jej delikatnej skóry. Było jej zimno. Wszędzie. Mgiełka zamazywała jej oczy, sprawiając, że wszystko zdawało się płynąć w powietrzu. Spojrzała na swoje nadgarstki. Skóra, jakby pas. Zbyt mocno zaciśnięty. Ramiona były przywiązane pasami do jej boków. Dlaczego? Nagle usłyszała głosy.

– Doktor Hunter mówi, że będzie spała przez jakiś czas. Mam nadzieję, że to, co jej dał, oszołomi ją porządnie. Mój Boże, nigdy nie widziałam czegoś takiego.

– Taak, cóż, poczekaj tylko, aż zobaczysz chłopaka, wtedy to powiedz. Człowiek nie powinien nigdy musieć patrzeć na to, co widzieliśmy tam dzisiaj. I ta biedna matka. Straciła dwoje dzieci. Chociaż bardzo niechętnie to mówię, ta dziewczyna powinna smażyć się w piekle.

Było jej zimno, nie mogła się smażyć. Czy nie wiedzą tego? I kim właściwie są? Próbowała przypatrzeć się dokładniej, ale widziała tylko ich plecy.


– Cholera, Casey! Posłuchaj mnie! – krzyknął Blake.

Szarpnęła się do przodu i odwróciła w stronę Blake’a. Jej głos brzmiał chrapliwie.

– Hm?

Cała była odrętwiała. Nie mogła na niego patrzeć. Jak mógł jej to zrobić po wszystkim, co przeszła w tym krótkim czasie, odkąd wróciła do domu? Był jak wszyscy inni. Podły i okrutny. Żałowała, że nie została w szpitalu.

– Posłuchaj mnie – mówił. – Doznałaś szoku. Dam ci coś.

– Nie! Nie chcę niczego. Jesteś dokładnie taki jak oni. – Sięgnęła po tenisówki, wcisnęła w nie stopy, nie zawracając sobie głowy sznurówkami, i pobiegła do drzwi.

Blake chwycił ją za ramię i przytrzymał.

– To ostatnia rzecz, jaką spodziewałaś się usłyszeć, wiem. Może to był błąd. Przepraszam, ale trzeba to było powiedzieć. Proszę, Casey, zaufaj mi.

Miał rację. W jakim celu coś takiego by wymyślił? Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej sensownie to brzmiało. Dlaczego, jeśli nie z tego powodu, przebywałaby w szpitalu przez dziesięć lat?

– Przepraszam. Nie mogę… – wyrzuciła ramiona przed siebie.

– Wiem. Trudno się z tym pogodzić. Pomogę ci. Możemy się tym zająć, Casey. Obiecuję. Kiedy porozmawiamy z doktorem Dewittem, on ci pomoże. Potem będziesz mogła pozostawić to za sobą i żyć dalej.

Powiedział „my”. Czy to znaczyło, że będzie ją wspierał, nawet jeśli była morderczynią?

Skinęła głową i usiadła. Te dziwne spojrzenia, z którymi się spotykała od czasu powrotu. Nieuprzejma ekspedientka, Brenda. Wszystko to miało teraz sens.

Była morderczynią. Zabiła z zimną krwią, umyślnie.

Co by jej to dało, gdyby sobie przypomniała? Najwyraźniej była wtedy obłąkana, zabiła biednego Ronniego i dzięki Bożej łasce jej wspomnienia o tamtym dniu zostały całkowicie wymazane z pamięci. Powinna to po prostu tak zostawić. Jednak sumienie nie dawało jej spokoju. Pomyśli o tym później. Teraz chciała tylko oswoić się z tym, co powiedział jej Blake.

Nie odzywał się ani słowem. Utkwiła wzrok w jego twarzy, spodziewając się, że zobaczy strach i odrazę. To, co ujrzała, kompletnie ją zaskoczyło.

– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób, Casey? Zawsze o tym wiedziałem. To niczego nie zmienia. – Wyciągnął rękę w jej stronę.

– To prawdziwy koszmar! W jednej chwili myślę, że jestem tym… nie wiem czym, a w następnej dowiaduję się, że jestem morderczynią. – Pozwoliła, by ją przytulił. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Nie chciała, żeby był świadkiem jej kolejnego załamania. Poradzi sobie z tym.

– Mogę sobie tylko wyobrażać, jak musisz się czuć. Zbadamy to. Znajdę doktora Macklina. Porozmawiam z Bentleyem, dostaniemy te akta od Marianne, jeśli w ogóle istnieją. I doktor Dewitt. Nie będziemy siedzieć bezczynnie, Casey. – Obsypywał lekkimi pocałunkami jej twarz. Zaczerpnęła powietrza. O Boże, jak bardzo chciała mu wierzyć. Jak bardzo chciała zapomnieć o tym, co właśnie ujawnił.

– Czy to naprawdę ma teraz znaczenie? Nic nie zmieni tego, że to zrobiłam – powiedziała z rozpaczą w głosie.

– To nie jest koniec tej historii. – Blake wstał i zaczął spacerować po pokoju.

– Dlaczego, Blake? Dlaczego, ma to teraz znaczenie? Po dziesięciu latach. Odsiedziałam swoje, że tak powiem. Co mi da odgrzebywanie przeszłości? Powiedz mi.

– Myślę, że coś więcej stało się tego dnia, kiedy umarł Ronnie. Sądzę, że całe miasteczko Sweetwater też tak uważa. Rozmawiamy o tym z Adamem od lat i obaj przypuszczamy, że coś zostało zatuszowane. Nie wiemy tylko co.

Czy to możliwe? – zastanawiała się. Iskierka nadziei. Może to rzeczywiście jeszcze nie cała historia. Miała zamęt w głowie.

– Kiedy… kiedy zabiłam Ronniego – mówiła niezdecydowanie, własne słowa brzmiały dla niej obco. – Kiedy to zrobiłam… dlaczego nie miałam procesu?

Blake obrócił się w jej stronę.

– To część tej zagadki. Chociaż mam pewne podejrzenia, nigdy nie udało mi się otrzymać wglądu w tak zwany raport policyjny. Raport, którego, jak się wydaje, Marianne i Brenda nie mają czasu poszukać. To dlatego myślę, że dobrze by było porozmawiać z Rolandem. Zobaczyć, co powie po tych wszystkich latach.

– Co podejrzewasz? – zapytała Casey niecierpliwie.

– Od początku przypuszczałem, że kiedy prawdopodobnie zabiłaś Ronniego, zrobiłaś to w obronie własnej.

– Zapomnij o tym, Blake. Jestem pewna, że w takim przypadku odbyłby się proces i nie wiadomo co jeszcze. Pamiętaj, że nie mam pojęcia, co się zdarzyło. To by z pewnością tłumaczyło, dlaczego dostawałam takie lekarstwa. Może jestem szalona. – Wzruszyła ramionami i zaśmiała się głucho. – Może to nie jest taki dobry pomysł, żeby zapytać szeryfa. Najwyraźniej wykonał swoją pracę. Z jakiegoś powodu straciłam tamtego dnia panowanie nad sobą, a zaraz potem pamięć. Może powinniśmy po prostu tak to zostawić. – Częściowo wierzyła w te słowa, ale równocześnie chciała zawzięcie badać tę sprawę.

– A więc jak się dowiesz? – zapytał.

Może powinna przynajmniej trochę o tym pomyśleć. Jeśli zarówno Blake, jak i Adam uważają, że zdarzyło się coś więcej, czuła się w obowiązku sprawdzić ich podejrzenia. Była pewna, że pozostanie szaloną kobietą bez pamięci. Szaloną kobietą, która zabiła swojego brata.

– Chyba nic złego się nie stanie z powodu paru pytań. Blake, nie chcę robić zamieszania. Obywatele Sweetwater i tak nie powitali mnie zbyt serdecznie. Poza tym John jest chory i mama nie odchodzi od jego łóżka, więc w żadnym razie nie chcę zdenerwować ani jego, ani jej.

– Zgadzam się. Czy myślisz, że masz dość siły, by porozmawiać z szeryfem? Sądzę, że od niego powinniśmy zacząć. Na razie poczekam z odwołaniem wizyty u doktora Dewitta. Ty zdecydujesz.

– Czemu nie, mogę iść do szeryfa. Pamiętaj, że nie chcę nikogo skrzywdzić, ale zamierzam spotkać się z doktorem Dewittem bez względu na to, co się stanie. – Podjęła decyzję w ciągu kilku sekund. Chociaż zabiła, miała zamiar dowiedzieć się, dlaczego. Jeśli nie będzie wiedziała, to jak będzie mogła dalej żyć?


* * *

Widział ją wczoraj obładowaną pakunkami. Choć szła po drugiej stronie ulicy, przekonał się, że czas był dla niej łaskawy. Nie spodziewał się, że będzie wyglądała tak normalnie. Nie po tym wszystkim, co zdarzyło się tamtego dnia. Pamiętał go aż za wyraźnie. I chciał o nim zapomnieć.

Brzęczenie wewnętrznego telefonu przerwało rozmyślania. Był zadowolony, ponieważ nie podobał mu się kierunek, w którym prowadziły go własne myśli.

Nacisnął guzik.

– Tak, Vero?

– Jest tutaj doktor Hunter. Chciałby się z panem spotkać.

Westchnął.

– Wpuść go.

Zawsze lubił Blake’a Huntera, ale coś w tym mężczyźnie sprawiało, że w jego obecności czuł się nieswojo.

Drzwi się otworzyły. Słowo „wdzięczność” nie wystarczy, by opisać to, co poczuł w tym momencie do swojego zdezelowanego krzesła przy biurku. Gdyby nie chwycił się tej rozklekotanej podpory, upadłby jak długi na podłogę.

Obok doktora stała kobieta, o której rozmyślał. Odległość, z jakiej oglądał ją wczoraj, zwiodła go. Wyglądała nie tylko normalnie, ale tak, jakby zeszła prosto z łamów magazynu mody. Chociaż jej włosy były wtedy dłuższe i nie pamiętał, żeby była taka blada, dziesięć lat w szpitalu nie zaszkodziło jej urodzie.

Nagle zaczął żałować, że jego kasztanowate włosy są tak przerzedzone i że przed chwilą zjadł hot doga. Gdy wstawał, wciągnął brzuch i podał rękę Blake’owi.

– Co mogę dla was zrobić? – zapytał.

– Czy moglibyśmy usiąść? – Blake odpowiedział pytaniem. Cholera, dlaczego akurat teraz zapomniałem o dobrych manierach? I dlaczego tak dawno tu nie sprzątano?

– Pewnie, proszę. – Wskazał gestem dwa krzesła naprzeciw siebie. Nie były w ani trochę lepszym stanie niż jego własne, ale przynajmniej były czyste. Szybko spojrzał na blat swojego biurka. Zwyczajny nieład. Teczki, kubek z napisem „Ja tu jestem szefem” i zaschnięte resztki rozlanej kawy. Złocista popielniczka w kształcie gwiazdy przepełniona niedopałkami papierosów i cygar. Ceramiczny Elvis w wyszczerbionych niebieskich zamszowych butach stał na brzegu biurka. Nic się nie zmieniło w ciągu jedenastu lat jego urzędowania. Biuro wyglądało dokładnie tak jak w dniu, kiedy Grady Wilcox wyszedł z niego, pozostawiając mu odpowiedzialność za pomyślność lokalnej policji w Sweetwater.

Blake i Casey usiedli, więc i on zrobił to samo.

– W czym mogę wam pomóc? – szeryf zwrócił się do Blake’a, patrząc na Casey.

Blake przesunął się na krześle i spojrzał na swoją towarzyszkę.

– Chyba znasz Casey.

Roland znał ją dobrze. Za dobrze. Ale to nie był odpowiedni moment. Kaszlnął.

– Uhm, spotkaliśmy się już.

– Casey wie o zbrodni, o którą została oskarżona, Roland. Przyszliśmy tutaj, żeby poznać odpowiedzi na kilka pytań. Sądzę, że nie masz nic przeciwko temu.

Roland zaczerpnął głęboko powietrza i głębiej wetknął koszulę za pasek.

– Jakiego rodzaju odpowiedzi szukacie?

Casey wybrała ten moment, żeby się odezwać.

– Chodzi o dzień, w którym umarł Ronnie. – Kiedy uniosła głowę, jej zielone oczy były pełne łez. Pohamowała je mrugnięciami powiek i wytrzymała jego uważne spojrzenie. – Muszę wiedzieć, co się stało. Interesuje mnie raport policyjny. Jestem pewna, że coś musiało trafić do archiwum w pana biurze.

Roland czul się tak, jakby kopnięto go w brzuch. Nigdy by się tego nie spodziewał. I to tak szybko. Do diabła, była w domu dopiero od kilku dni.

– Jest raport, choć Bóg wie gdzie. Wtedy jeszcze nie mieliśmy komputerów. Minęło tyle czasu, zobaczę, czy mogę poprosić Verę, żeby go poszukała. – Nacisnął guzik interkomu. Kobiecy głos odpowiedział:

– Tak?

– Vero, spróbuj znaleźć raport o Edwardsach. Powinien być na strychu w pudłach z teczkami, które wynieśliśmy kilka lat temu. – Puścił guzik.

– Dobry Boże, Roland, będę tego szukać parę dni! – poskarżył się kobiecy głos.

– A jesteś przeciążona pracą? – Szeryf uśmiechnął się do Blake’a i Casey, gdy czekał na odpowiedź Very.

Głos nie odezwał się jednak.

– Znajdzie go. Tyle że może jej to zająć kilka dni.

– Przypomnę się. Roland, chciałbym zadać ci kilka pytań. Czy masz czas? – zapytał Blake.

Po tym, jak niedwuznacznie dał Verze do zrozumienia, że biuro szeryfa nie jest przeciążone pracą, nie pomyślał o własnej drodze ucieczki.

Udawał, że przegląda stos papierów. Boże! Krzyżówka sprzed trzech tygodni. Ważne rzeczy masz tutaj, Parker. Spojrzał na swój tani plastikowy zegarek.

– Znajdę parę minut.

– Powiedz mi, co pamiętasz z tamtego dnia, Roland – poprosił Blake.

Odchylił się na krześle i modlił się, żeby mebel nie zabrzmiał swoim zwykłym odgłosem podobnym do pierdzenia. Zabrzmiał. Poczuł, że twarz robi mu się czerwona. Do cholery! Będzie miał nowe krzesło przy biurku, zanim ten dzień się skończy. Popatrzył na Casey. Cień uśmiechu, nic więcej. Blake pozostał tak sztywny, jak to tylko było możliwe.

– Nie ma za dużo do opowiadania. Casey, hm… obecna tu pani Edwards zwar… Boże, Blake, nie umiem mówić o tym przy niej! – Przeniósł wzrok z Blake’a na Casey. Ile upokorzeń człowiek może wytrzymać w ciągu jednego dnia?

– Szeryfie Parker, nie pamiętam, co zdarzyło się tamtego dnia. Proszę się nie obawiać, że wprawi mnie pan w zakłopotanie. Potrzebuję tylko faktów, niczego więcej.

I nie dostanie niczego więcej, pomyślał.

– Jechałem do domu, kiedy Vera przekazała mi treść wezwania. Byłem szeryfem zaledwie od roku. Pamiętam, jak sobie pomyślałem, że w końcu coś ciekawego dzieje się na tej wyspie. Nudziłem się. Nie ma za dużo przestępstw w Sweetwater. Zwyczajni pijacy, nastolatki jeżdżące za szybko. Od czasu do czasu wezwanie do awantury domowej. Kiedy znalazłem się w waszym domu, przypomniałem sobie swoje wcześniejsze myśli i gorąco pragnąłem móc je cofnąć. – Pokręcił głową. Nawet w swoich koszmarach nie mógłby zobaczyć czegoś tak okropnego, tak nieprawdopodobnego. – Było chyba koło ósmej. Tego dnia przypadało akurat Halloween i mówię wam, nie ma października, w którym nie myślałbym o tamtym wieczorze. Jestem zresztą pewien, że robi to wtedy większość ludzi w Sweetwater. Pani mama, teraz pani Worthington, czekała na werandzie. Ani wcześniej, ani później nie widziałem, żeby kobieta tak mocno się trzęsła. Myślałem, że zemdleje przy mnie, ale tak się nie stało. Poprowadziła mnie do środka domu. Na dole było ciemno. Poszliśmy na górę po schodach.

Popatrzył na Casey, żeby zobaczyć, jak się trzyma. Patrzyła prosto przed siebie, jakby go nie było. Mówił dalej.

– Zobaczyłem panią, pani Edwards, skuloną w kącie korytarza. Pani matka nie powiedziała ani słowa, tylko dalej się trzęsła. Na końcu tego korytarza były częściowo otwarte drzwi. Musiała się tam palić nocna lampka albo coś takiego, nie pamiętam. Pamiętam za to zapach.

– Miedź! – krzyknęła Casey. – Pamiętam!

Blake dał mu znak, żeby przerwał.

– Co jeszcze pamiętasz, Casey? – zapytał.

Zamyślony Roland czekał na jej odpowiedź.

Potrząsnęła głową, jakby próbowała oczyścić umysł. Popatrzyła na niego.

– Szeryfie Parker, proszę mi powiedzieć, jeśli się mylę. Mój Boże, nie mogę w to uwierzyć! – Czuła się oszołomiona, jakby została uderzona w głowę. – Może znów tracę przytomność albo moja pamięć przeszła do innego wymiaru, kto wie? Mogę przysiąc, że tamtego dnia widziałam Roberta Bentleya.

– Co takiego?! – krzyknął Blake.

– Poczekaj, Blake – powiedział Roland, wstając, żeby zamknąć drzwi.

Gdy z powrotem zasiadł za biurkiem, obserwował dwójkę, którą miał przed sobą. Milczeli jak zaklęci, oboje pogrążeni we własnych myślach, oboje nieświadomi tego, że analizuje każdy ich ruch.

– Musi być jakieś inne wyjaśnienie, Casey. Dlaczego Bentley miałby tam być? Nie wydaje mi się, żeby w ogóle znał wtedy twoją rodzinę.

– Proszę się tak nie śpieszyć, doktorze. Z pamięcią pani Edwards nie jest tak źle, jak pan myśli. Przynajmniej nie w tym przypadku. Ma rację. Bentley był tam tego dnia.

Загрузка...