7

– Eve, kochanie, wróciłaś – powiedział John, obejmując żonę.

Eve wzdrygnęła się na dźwięk głosu męża. Rozchmurzając się, wsunęła się w jego otwarte ramiona.

– Spodziewałem się ciebie dopiero jutro. Wiem, że pragniesz zobaczyć się z Casey. – John pogłaskał ją po plecach, podszedł do lustra i poprawił krawat. – Sam jestem dosyć przejęty.

Eve zauważyła, jak z uśmiechem wpatrywał się w swój wizerunek. Czy spodziewał się, że Casey będzie oceniać jego wygląd? Przecież ta biedaczka ledwie potrafiła samej sobie coś dobrać.

– Wyglądasz wspaniale, John. Słyszałam, że jednak zejdziesz na obiad. Och, kochanie, tak się cieszę, że czujesz się lepiej. Myślę, że niedługo wybierzemy się na tę wycieczkę, o której tyle rozmawialiśmy. – Eve stanęła za Johnem, otaczając go w pasie szczupłymi ramionami, zaniepokojona jego wątłością. John był potężnym mężczyzną i sprawnym, kiedy za niego wychodziła. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i w wieku sześćdziesięciu trzech lat budowę ciała, której mogli mu zazdrościć mężczyźni o dwadzieścia lat młodsi.

– Bez pośpiechu, moja droga. Moje stare kości nie są na to gotowe, przynajmniej na razie. Zobaczymy. Teraz opowiedz o swojej wyprawie. – John, powłócząc nogami, podszedł do fotela z wysokim oparciem i wolno zanurzył się w miękkiej, wytartej skórze.

Był to męski pokój, urządzony w odcieniach ciemnej zieleni, brązu i beżu. Jedyny pokój, w którym Eve nie wolno było niczego zmieniać. Stara skóra i zwietrzały zapach cygar oznaczały, że to pokój Johna. Kiedy się pobrali, Eve nie zgodziła się dzielić z nim tego pokoju, mówiąc, że nie jest dostosowany do jej kobiecych potrzeb. John dał jej wolną rękę i urządziła od nowa apartament po drugiej stronie korytarza. Funkcjonowało to doskonale. Wyłączając te kilka razy, kiedy John poprosił o małżeńską wizytę, ich umowa oboje zadowalała.

– To co zwykle – powiedziała Eve. – Robiłam zakupy, zjadłam z Patricią lunch u Fuddruckersa. Naprawdę nie znoszę tej nazwy! Wyjechałam wcześniej, żeby przygotować się do powrotu Casey. Miałam nadzieję, że zdążę, ale okazało się, że Rob… pan Bentley nie powiadomił nas, że Casey wychodzi ze szpitala wcześniej. – Miała nadzieję, że obrzydzenie, które odczuwała, nie rzuca się w oczy.

John wyciągnął szczupłe ramię i wskazał gestem telefon na stoliku przy łóżku.

– Och, jednak zadzwonił. Chyba Flora zapomniała ci powiedzieć. Blake znalazł ją, kiedy szła przez centrum miasta.

– Szła? Czy coś się stało w szpitalu?

– Najwyraźniej miała po prostu dość czekania. Zadzwoniłem i spytałem Błake’a, czy zechciałby ją przywieźć. Myślę, że za późno wyjechał. Znasz go. Ale nareszcie Casey jest już w domu i nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę moją piękną córkę.

Piękną? Nie widział jej jeszcze. I nie była jego córką. Zachowywał się tak, jakby chciał, żeby tu zamieszkała. Eve wyobrażała sobie, że wtargnięcie Casey w ich życie zdenerwuje Johna. Najwyraźniej się myliła. Przywołała na usta wyćwiczony uśmiech.

– To takie typowe u Blake’a. Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszła biedna Casey, mógłby dla odmiany zrobić coś jak należy. Nie rozumiem tego człowieka. Mam nadzieję, że powiedziałeś mu coś odpowiedniego. – Złość objawiła się zmarszczkami, które Eve tak usilnie starała się ukryć. Cieszyła się teraz, że stoi z tyłu za Johnem. Podeszła do drzwi i odwróciła się twarzą do swojego zmizerniałego męża, panując nad oburzeniem.

– Eve, rozmawialiśmy już o tym. Nie teraz. Myślałem, że będziesz się cieszyć. Mój Boże, twoja córka przebywała w szpitalu psychiatrycznym od początku naszego małżeństwa. Przez całe lata ciągle słyszałem, że marzysz o jej powrocie. Teraz marzenie się urzeczywistniło, a ty narzekasz na Blake’a. – Zmęczony długą przemową, John z trudem łapał powietrze przy każdym oddechu.

Eve patrzyła z przerażeniem, jak wycieńczony John chwyta się za pierś. Gdy wytężał siły, żeby przekazać jej, jak bardzo źle się poczuł, wymachując ramionami i prostując nogi, Eve stała jak sparaliżowana.

Oczy Johna zaszkliły się panicznym strachem.

– Po… pomocy!

Wołanie o pomoc w końcu pobudziło Eve do działania. Podbiegła do męża, krzycząc ile sił w płucach i modląc się, żeby Flora była na korytarzu.

– Floro! Zadzwoń pod dziewiątkę, to John! – W odpowiedzi na jej krzyk rozległy się pośpieszne kroki.

Położyła drżącą rękę na czole Johna. Byl spocony. Gdy próbował wstać, Eve delikatnie pchnęła go na fotel.

– Ciii, wszystko będzie dobrze. Zaraz nadejdzie pomoc. Eve zobaczyła, że żyły na jego szyi silnie pulsują. Mój Boże!

Czy to atak serca? Rzuciła się do drzwi.

– Pomocy! Niech ktoś… zaraz! – Wyjrzała na korytarz i zobaczyła, jak Blake po kilka stopni na raz wbiega po schodach.

Bez tchu wpadł do pokoju, nawet nie spojrzawszy na Eve.

Chwycił dłoń Johna i popatrzył na obejmujący jego nadgarstek markowy zegarek. Cholera. Powinien był to przewidzieć. Do diabła, jest lekarzem. Liczył tętno.

– Nie stój tak, Eve! Wezwij karetkę. Natychmiast! – krzyknął Blake.

– Do cholery, Blake, zrobiłam to. A raczej Flora. Myślisz, że jestem potworem?

– Niech Flora sprowadzi Adama. Jest w stajniach. – Odwrócił się z powrotem w stronę Johna, którego skóra przybrała niezdrową szarą barwę.

– Trzymaj się, John. Wszystko będzie w porządku. – Przeczesał dłonią jego wilgotne włosy. Badając tętno, uspokoił się, puls był miarowy.

Usłyszał, jak Adam pędzi po schodach. Cofnął się, gdy przyjaciel wpadł do pokoju, wnosząc ze sobą zapach skóry i siana.

Adam podszedł do fotela, na którym półleżał John, blady i spocony.

– Hej, twardzielu, w co znowu się wpakowałeś? – Dotknął brudną ręką czoła ojca.

– Flora zadzwoniła po karetkę. Pogotowie powinno być tu lada chwila. O Boże, to jest takie straszne. – Eve uklękła i położyła rękę na piersi Johna.

Ponad jej pochyloną głową Adam poszukał oczu Blake’a. Zbyt wstrząśnięty, aby odpowiedzieć, Blake uniósł gęste brwi i wymamrotał:

– Nie teraz.

Ułożył Johna na plecach i zdjął mu buty. Sięgnął za siebie do podnóżka i delikatnie oparł o niego stopy chorego. Myśl o tym, aby wygodnie ułożyć chorego, dominowała w jego głowie. Nie wykluczył ataku serca. Tętno nadal było równomierne, dopóki jednak nie zostaną przeprowadzone odpowiednie badania, nie odrzucał żadnej możliwości. Wyczuwając strach Adama, popatrzył swojemu najlepszemu przyjacielowi w oczy i pokazał mu gestem, by wyszedł z pokoju.

– No, Eve, musisz wstać. – Blake wziął ją za rękę i łagodnie pchnął w kierunku Flory, która stała w drzwiach. Była tak zaszokowana, że chyba po raz pierwszy w życiu nie była w stanie powiedzieć ani jednego słowa.

Wszyscy kochali Johna i pragnęli być przy nim. Blake wolałby, żeby nie stali się świadkami tego, co wkrótce mogło nastąpić. John Worthington był dla niego jak ojciec, a stał mu się jeszcze bardziej bliski po śmierci ojca Blake’a, który zmarł trzy lata temu.

Przenikliwe wycie syreny w oddali pozwoliło Blake’owi przekonać Eve i Adama, żeby opuścili pokój.

– Róbcie, co mówię. Ja się nim zaopiekuję. – Pomyślał, że gdyby to był jego własny ojciec, też zostałby w pokoju; jako lekarz chciał oszczędzić krewnym widoku umierającego. Wiedział, jak wygląda śmierć.


* * *

Casey usłyszała syrenę i wybiegła na korytarz, gdzie jej matka i nieznajomy mężczyzna stali oparci o ścianę. Flora tkwiła u szczytu schodów. Wszyscy byli nieruchomi niczym posągi.

– Czy dzieje się coś złego?

Adam popatrzył na Florę, potem na Eve.

– Być może mój ojciec ma atak serca. Nie wiemy jeszcze niczego na pewno. Teraz jest z nim Blake.

Niepokój malował się w głębokich bruzdach wokół jego niebieskich oczu. Casey miała wielką ochotę wyciągnąć rękę i wygładzić te zmarszczki. Uznała jednak, że nie przyjąłby z zadowoleniem tego gestu. Jakie to okropne, że jej pierwsze spotkanie z Adamem nastąpiło w tak tragicznych okolicznościach.

– Nie wiedziałam, tak mi przykro. – Roztrzęsiona z powodu sceny, która rozgrywała się przed jej oczami, i nie mając pojęcia, co powiedzieć albo zrobić, Casey mogła tylko wpatrywać się w tę trójkę, modląc się, aby to, o czym mówił Adam, nie okazało się prawdą.

– Nic nie możemy zrobić. Eve, słyszę sanitariuszy. Wpuść ich – polecił Adam rozkazującym tonem.

Casey zauważyła, że matka nie oponuje, i wyczuła, że z Adamem łączy ją coś więcej, niż powinno łączyć macochę i pasierba. Czyżby w oczach matki zobaczyła strach?

Eve zbiegła po schodach, obcasy jej pantofli cicho stukały w pokryte dywanem stopnie.

Sanitariusze i lekarz przemknęli na górę, skoncentrowani na niesieniu pomocy. Casey patrzyła w milczeniu. Wchodzili, jak przypuszczała, do apartamentu jej ojczyma. Matka drgnęła nerwowo, gdy zatrzasnęli za sobą drzwi.

Czy John Worthington zmarł? Czy Blake starał się oszczędzić rodzinie dalszych cierpień?

Niepewna, jaka jest jej rola, Casey wróciła do swojego pokoju. Z poczuciem, że jej wcześniejsze zachowanie było dziecinne, popatrzyła na strój, który miała na sobie, i szybko przebrała się w zielonawoniebieski garnitur. Co też strzeliło jej do głowy? Nie mogła chodzić po domu, wyglądając jak uciekinierka z wariatkowa.

Wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Okaże szacunek człowiekowi, który zapewnił jej całą tę luksusową odzież i dom bardziej imponujący niż cokolwiek, co mogłaby sobie wyobrazić.

Flora pokazała jej gestem, żeby dołączyła do niej u szczytu schodów. Patrzyły w milczeniu, jak sanitariusze znoszą na dół szpitalny wózek. Adam i Blake poszli za nimi.

– Wydaje mi się, że pan John mógł mieć udar mózgu. Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki nie zostaną przeprowadzone badania. Biedaczek, niech go Bóg błogosławi. Nie zasługuje na to. – W ciemnobrązowych oczach Flory zalśniły łzy.

Ta kobieta zdążyła już przytulić Casey i ją pocieszyć. Casey chciała odwdzięczyć się, tak samo podnieść ją na duchu, o ile było to możliwe. Otoczyła ją ramionami, znajdując przyjemność we wzajemnym okazywaniu sobie życzliwości.

Flora pociągnęła nosem i otarła łzy rąbkiem fartucha.

– Przepraszam, po prostu nie chcę, żeby coś złego stało się z Johnem.

– Wiem. Ja też tego nie chcę. Jestem pewna, że Adam i Blake dopilnują, żeby miał jak najlepszą opiekę.

– Masz rację. Nie chcę nawet myśleć o tym, że w Łabędzim Domu mogłoby zabraknąć Johna. Kiedyś do tego dojdzie, ale jednak… – Flora sięgnęła do poręczy i ruszyła w dół po schodach. – Chodźmy do kuchni. Może namówię cię na jeszcze jeden kawałek ciasta.

– To brzmi zachęcająco. Czy wiesz, gdzie poszła moja matka? Może zapytasz, czy zechce się do nas przyłączyć?

– Jest w pokoju Johna. Zostawiłabym ją na razie w spokoju. I jeszcze jedno, Casey. Twoja matka nigdy nie wchodzi do kuchni.

– Dlaczego?

– Mówi, że dosyć się już w życiu nagotowała. Opiekowała się rodzeństwem, czterema braćmi i trzema siostrami. Pani Eve chyba w ogóle nie miała dzieciństwa.

Razem weszły do lśniącej, czarno-białej kuchni. Duża lodówka z nierdzewnej stali otoczona lśniącymi białymi szafkami biła w oczy po monotonnym półmroku innych pomieszczeń.

Na środku znajdował się stół roboczy zastawiony małymi doniczkami, w których rosły zioła. Powieszone wysoko, pod sufitem, jasne miedziane garnki nadawały kuchni przytulny wygląd. Biało-czerwona kratka zasłon i poduszek przyciągnęła wzrok Casey. Pomieszczenie wyglądało wesoło i wokół rozchodził się cudowny zapach świeżo wypieczonego chleba. Wiedziała, że będzie lubiła tu przychodzić.

Usiadła przy pokiereszowanym dębowym stole, myśląc, że to nie jest dla niego odpowiednie miejsce, a jednak pasował doskonale. Trochę tak jak ona.

Flora otworzyła kilka szafek i wyjęła jaskrawoczerwone talerze, kubki i spodki. Nie wiadomo skąd pojawił się dzbanek z kawą i wkrótce Casey chrupała słodkie orzeszki pekana.

– Mabel na pewno uwielbia przebywać w kuchni. Tu jest tak wesoło.

Flora skinęła głową, popijając kawę.

– Chyba tak. Adam i Blake są tu częstymi gośćmi. Obaj mają wilczy apetyt, a w ogóle nie tyją.

– Chyba tak to jest z młodymi mężczyznami. Floro, czy znałam któregoś z nich?

– O ile wiem, to nie. Być może natknęłaś się na Blake’a raz czy dwa u doktora, ale to chyba wszystko.

– Chciałabym pamiętać. Jestem pewna, że za jakiś czas będę do tego zdolna. Chcę porozmawiać z mamą. Muszę zrozumieć, dlaczego… nie było mnie tak długo.

Flora upuściła widelec, który upadł z głuchym brzękiem. Casey przybliżała do ust następny kęs, ale w tym momencie nagle znieruchomiała.

– Co takiego powiedziałam?

– Miałam cię właśnie zapytać. Czy powiedziałaś to, co myślę, że powiedziałaś?

Casey była zmęczona. Zmęczona rozmowami. Zmęczona gierkami. Bardzo polubiła Florę i chciała, żeby ta miła kobieta rozmawiała z nią.

– Powiedziałam to, co słyszałaś, Floro. Nie mam pojęcia, dlaczego zostałam umieszczona w szpitalu. Nie wiedziałam wtedy i nie wiem teraz. Ale się dowiem. Czy to jest wystarczająco jasne? – Casey zaniosła kubek i spodek do zlewu i popatrzyła na półmrok za oknem. Zapadał zmierzch, oblewając falisty stok odcieniami łagodnego różu, purpury i błękitu. Jak długo nie widziała takiego krajobrazu? Zbyt długo, a może nigdy.

Coraz bardziej zniechęcona, zastanawiała się, czy przyjazd do domu był dobrym pomysłem. A jednak nie dano jej żadnych innych możliwości. Może powinna poprosić matkę, żeby pożyczyła jej pieniądze na wynajęcie własnego mieszkania. Kiedy nadejdzie właściwy moment, zrobi to. Jeśli kiedykolwiek będzie taki moment.

Flora kończyła pić kawę.

– Myślę, że pani Worthington zna odpowiedzi na dręczące cię pytania.

– Przepraszam, Floro. Wydaje się, że od mojego przyjazdu wszystko, co mogło pójść źle, poszło. Najpierw zdjęcie, potem szkło, a teraz biedny John. Może powinnam była zostać w szpitalu – powiedziała Casey i zaraz skarciła się w duchu. Nie wolno się nad sobą użalać. Mogło być gorzej.

Wysokie obcasy zastukotały o posadzkę, zaskakując i Casey, i Florę.

– Pani Worthington? – Flora wydawała się zdumiona jej obecnością w kuchni.

Eve zatrzymała się. Jej oczy były szkliste od łez. W ciągu ostatnich kilkunastu minut postarzała się.

Casey miała ochotę rzucić się matce w ramiona i zadać wszystkie pytania, które od tak dawna ją nurtowały, ale w żadnym razie nie chciała jeszcze bardziej jej zmartwić. To nie był właściwy moment. Może później, kiedy John wyzdrowieje.

– Przykro mi, nie wiem, co powiedzieć. – Casey podeszła do matki i objęła ją tak jak wcześniej Florę.

Początkowo matka zesztywniała w jej uścisku, ale po chwili się rozluźniła. Nagle wybuchnęła płaczem.

– Nic nie możesz powiedzieć, Casey. – Eve wyjęła koronkową chusteczkę z kieszeni i otarła nią łzy. – To nie twoja wina. – Załkała. – John po prostu się starzeje.

Casey rozluźniła uścisk i łagodnie otoczyła ręką ramiona matki.

– Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Blake wydaje mi się bardzo kompetentny.

– Nie znasz go. On mnie przeraża! – Obłąkańczy błysk mignął w oczach Eve.

Rozejrzała się po kuchni. Badawczo powiodła wzrokiem od lewej strony do prawej. Casey przebywała w pobliżu wielu szalonych ludzi i wiedziała, że lekarze nazwaliby zachowanie jej matki paranoidalnym. Wyglądała tak, jakby oczekiwała, że za chwilę Blake wejdzie tu z siekierą w ręce.

– Dlaczego? Co takiego zrobił? – Casey popatrzyła pytająco na Florę. Poczuła skurcz żołądka, a wraz z nim ogarnęło ją poczucie, że wszystko się wali.

Nieoczekiwanie Eve zaśmiała się i Casey usłyszała w tym śmiechu zło.

– Jest mordercą, oto kim jest! – Gwałtowna zmiana zachowania matki zaniepokoiła Casey.

– Blake?! Kogo zamordował, jak? – zapytała. Eve znów się zaśmiała.

– Chyba powinnam ciebie o to zapytać. – Jej pełne wściekłości oczy badały twarz Casey, potem popatrzyła na Florę, która spoglądała wyraźnie zaszokowana.

Casey sparaliżował strach.

– Zapytać mnie o co, mamo?

W tym momencie Flora zdecydowała się odezwać…

– Dobrze już, moja droga. Chodź, pomogę ci. – Wyprowadziła swoją znów szlochającą chlebodawczynię z kuchni i na odchodnym posłała Casey spojrzenie mówiące „nie pytaj, powiem ci później”.

Casey niczego nie mogła sobie przypomnieć. Absolutnie niczego. Jak mogę tak żyć? Dlaczego nie powiedzą mi tego, o czym wiedzą i co próbują trzymać w tajemnicy?

Casey zadrżała, a potem zaczęła z niepohamowanej wściekłości łomotać obolałymi pięściami w dębowy stół. Do cholery z lekarzami!

Do cholery z nimi wszystkimi!

Загрузка...