16

Sen pojawił się znowu, nie mogła nad nim zapanować. Dryfowała na krawędzi uśpienia, a potem ostatecznie zanurkowała w nicość, gdzie rządziła podświadomość, a najważniejszą rolę odgrywały sny.


Była znów w tej szafie. Z tyłu miała kurtki i swetry. Wcisnęła się w kąt, przyciągnęła nogi do siebie i położyła głowę na kościstych kolanach. Wiedziała, że przyjdą po nią niedługo. Obiecała sobie, że nie będzie krzyczeć i płakać. Nie tym razem. To nigdy nie miało znaczenia. Pozwoliliby, żeby tu umarła. Nienawidziła ich. Pragnęła, żeby jej mama zachowywała się tak jak Flora. Pragnęła, żeby piekła jej ulubione ciasteczka z masłem orzechowym i się z nią bawiła. I on! Jak go nienawidziła! Zawsze patrzył na nią w ten sposób, gdy mamy nie było w pobliżu. Pot spływał jej między łopatkami. Minęło dużo czasu, odkąd mama wyszła. Może tym razem naprawdę pozwolą, żeby umarła. Może tym razem ona naprawdę ją zostawi. Mówił jej to cały czas, mając nadzieję, że ją przestraszy. Cóż, na pewno była bardzo przestraszona. Jej dolna warga drżała i w oczach wzbierały łzy, chociaż obiecała sobie nigdy już nie płakać.

To znów tam było. Rybie oczy. Wybrzuszyły się, jakby ktoś sięgnął za nie i szturchnął je, żeby wystawały.

Znów trudno oddychać. I ten zapach, czuła go już wcześniej. Metaliczny. Jakaś gęsta, mokra substancja przylgnęła do jej białej bawełnianej sukienki. Odciągnęła materiał od skóry. Siniaki i obtarcia. Czy znowu spadła z roweru? Rozejrzała się po szafie. Otworzyła drzwi. Chciała krzyknąć do mamy, ale czyjaś ręka zakryła jej usta.

Nie mogła oddychać!

On naprawdę chciał ją zabić!

Popatrzyła na niego w górę ze swojej kryjówki i szybko coś sobie obiecała: Jeśli przeżyje, jeśli on pozwoli jej żyć dalej, opowie Florze o tym, jak Robert Bentley przyszedł do jej pokoju.


Casey obudziła się przerażona. Kolejny zły sen. Przewróciła się na drugi bok i zasnęła znowu, ale dopiero po odmówieniu modlitwy, w której prosiła Boga, żeby pozwolił jej zapomnieć o koszmarze, który przed chwilą jej się śnił.


* * *

Zaplątana w prześcieradła Casey gwałtownie usiadła, serce waliło jej jak młotem. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest, i się przestraszyła. Potem sobie przypomniała. Gastonian Inn. Savannah.

Wkrótce złoży wizytę doktorowi Dewittowi i pozna odpowiedzi na swoje pytania.

Spojrzała na budzik na nocnym stoliku. Szósta trzydzieści. Weźmie prysznic i poczeka na Blake’a. Gdy odsunęła prześcieradła, aby wstać z łóżka, odniosła niejasne wrażenie, że o czymś zapomniała. Uporządkowała myśli i skierowała się do łazienki.

Pulsujący strumień ciepłej wody uśmierzył ból w ramionach i przegonił resztki snu. Pozostało jednak to dojmujące wrażenie zapomnienia o czymś.

Myła włosy, piana od szamponu wpadała do odpływu, gdy nachyliła się pod strumień wody z prysznica.

Wtedy uderzyło ją to jak obuchem.

Sen!

Owinęła się w gruby hotelowy płaszcz kąpielowy, a potem okręciła ręcznikiem włosy, siadając na brzegu wanny, żeby pomyśleć o swoim przerażającym śnie. Czy rzeczywiście były to tylko senne majaki? Nabrała przekonania, że było to coś więcej. To kolejne wspomnienie wypływało na powierzchnię. Musiała poświęcić mu uwagę.

To ona była małą dziewczynką, chowającą się w szafie. To ona została przez kogoś skrzywdzona. Może przez matkę? Nie, to nie mogła być matka, choć tam była. I ten Bentley! Dlaczego miałaby o nim śnić? Czy to on ją skrzywdził? Czy to przez niego popadła w obłęd? A Ronnie, jej przyrodni brat, jakie miejsce zajmował w tej układance?

Z silnym postanowieniem, że znajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania, szybko się ubrała i zeszła na dół w poszukiwaniu kawy.

Zobaczyła, że Blake siedzi przy narożnym stoliku i czyta gazetę, jego włosy wciąż jeszcze były wilgotne po prysznicu. Miał na sobie ciemnozielone spodnie i kremową sportową koszulę. Pasuje to do niego, pomyślała. Wygląda jak lekarz – taka była jej druga myśl. Lekarz, który ma wolny dzień. Rozluźniony, ale przygotowany, na wszelki wypadek.

Musiał poczuć na sobie jej spojrzenie, bo podniósł głowę, a potem pokazał jej gestem, żeby do niego dołączyła.

– Pomyślałem, że pozwolę ci pospać. Późno wróciliśmy. – Blake napełnił filiżankę kawą i podał ją Casey.

– Mmmm, potrzebowałam tego. – Wypiła mały łyk gorącego naparu i poczuła się o wiele lepiej. – Jesteś rannym ptaszkiem. – Umilkła i popatrzyła na niego, niepewna, czy powinna niepokoić go o tak wczesnej porze. – Znów śnił mi się ten koszmar.

– Jaki koszmar? – zapytał, dopełniając zawartość ich filiżanek.

– Śni mi się od czasu do czasu od lat. Czasami myślę, że to tylko sen. Kiedy indziej, że to moja pamięć powraca na krótko, chcąc pobudzić moją świadomość do przypomnienia sobie przeszłości. Zawsze jestem w szafie. Mam nie więcej niż dziewięć albo dziesięć lat. I tak bardzo boję się, że nie będę mogła oddychać. Myślę, że ktoś chyba próbuje mnie udusić. – Zaśmiała się ironicznie, patrząc na Blake’a. On się nie roześmiał. Wydawał się rozgniewany.

– Dobry Boże, Casey! Czy zdajesz sobie sprawę, co mówisz? – Nachylił się i ujął jej dłoń.

– Wiem, że to brzmi wariacko, ale nie przychodzi mi na myśl żadne inne wytłumaczenie tego, co w tym śnie odczuwam. Oddycham z wysiłkiem. Coś na mnie leży. – To brzmiało nieprawdopodobnie nawet dla niej. Jej matka nigdy by nie pozwoliła, żeby coś takiego jej się przydarzyło. Tym bardziej Flora.

Blake zamyślił się, po czym powiedział:

– Dzisiaj poznamy prawdę. – Wypił duży łyk kawy i spojrzał na zegarek.

– Nie wierzysz mi? – Nagła zmiana jego nastawienia zaniepokoiła Casey.

– Nie chodzi o to, czy ci wierzę. Nie mogę sobie wyobrazić, że to, o czym śnisz, spotkałoby dziecko, a rodzice by o tym nie wiedzieli.

– Też o tym myślałam. Nie sądzę, żeby Eve wiedziała. Trudno mi natomiast zrozumieć, skąd Robert Bentley wiedział, że byłam zamknięta na klucz w szafie. – Drgnęła, kiedy zobaczyła reakcję Blake’a.

– Zwolnij na chwilę! – krzyknął, a potem ściszył głos, rozglądając się dokoła, by się upewnić, że inni goście nie zwrócili na nich uwagi. – Bentley przychodził do ciebie? – zapytał Blake z niedowierzaniem.

– Jestem tego pewna. We śnie pamiętam, że go nienawidziłam i nie mogłam zrozumieć, dlaczego zjawia się o takich dziwnych porach.

Z całych sił pragnęła, żeby Blake jej uwierzył.

– Nic tu do siebie nie pasuje, Casey. Nie dostrzegam żadnego wyjaśnienia. Jedynie twoja matka wiedziałaby, czy Bentley tam był, czy nie. Jeśli był, to chciałbym wiedzieć po co.

– Jeśli, Blake? Przecież chyba nie uważasz, że zmyślam? Wprawdzie to wszystko pochodzi ze snu, ale w głębi duszy wiem – stuknęła się kciukiem w pierś – że on tam był. I dzisiaj to udowodnię!

Gwałtownie odsunęła krzesło, omal go nie przewracając, i wybiegła z sali, nie dbając o to, że goście przy stolikach obejrzeli się nią ze zdziwieniem.


* * *

Blake podpisał rachunek i zdał sobie sprawę, że właśnie po raz pierwszy doszło prawie do sprzeczki z kobietą, którą kocha.

Kocha.

A więc to tak. Nie wiedział, jak to się stało, że zakochał się w kobiecie nazywanej w Sweetwater wariatką. I to w tak krótkim czasie.

Analizował swój stan, zastanawiając się, czy po części nie bierze się ze współczucia. Wiedział, że Casey Edwards nie chciałaby współczucia ani od niego, ani od nikogo innego.

I to przypomniało mu, dlaczego w ogóle przyjechał do Savannah.

Doktor Dewitt.

O dziewiątej piętnaście Blake lekko zapukał do drzwi Casey. Otworzyła mu zapłakana i zostawiła go na korytarzu. Wszedł do środka, aby nie wzbudzać zainteresowania hotelowych gości.

Popatrzył na szerokie łóżko na środku pokoju. Prześcieradła były zmiętoszone, a poduszki leżały na podłodze.

Widocznie musiała stoczyć prawdziwy bój, żeby ocknąć się z koszmaru. Albo śniła o namiętnych chwilach, które przeżyła w jego ramionach. Ta druga możliwość podobała mu się znacznie bardziej.

– Co jest takie zabawne? – zapytała, wychodząc z łazienki.

Zobaczyła, w jakim kierunku wędruje jego spojrzenie, uśmiechnęła się.

– Ostro walczę w łóżku.

Zarumieniła się. Przeniosła wzrok z Blake’a na łóżko.

– To ten sen. Kiedy przychodzi, rzucam się jak szalona.

– Casey.

Popatrzyła na niego zielonymi oczami. Miała powody do zdenerwowania, a on myślał tylko o tym, jak zaciągnąć ją do łóżka.

– Wierzę ci. W sprawie Roberta Bentleya.

– Wiem, że to brzmi wariacko, ale jestem zupełnie pewna, że tam był. Odkąd się obudziłam, ciągle o nim myślę. Pamiętam, że często bywał w naszym domu. Chyba to dobry znak, co? To powinno ułatwić pracę doktorowi Dewittowi. – Podeszła do toaletki i przypudrowała czerwony od płaczu nos. – Naprawdę mi wierzysz? – zapytała, chowając kosmetyki.

– Tak. Zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim. Będziemy mieli resztę dnia, żeby o tym myśleć. Chcę cię przytulić.

Usiadł na brzegu łóżka i pociągnął Casey na kolana. Pasowali do siebie jak dwie łyżeczki.

Gdy jej mały okrągły tyłeczek znalazł się na jego przyrodzeniu, zaledwie po paru sekundach doznał wzwodu. Próbował się poruszyć, żeby tego nie poczuła, ale było za późno.

Poruszyła biodrami, wygodniej lokując się na jego lędźwiach. Przypomniał samemu sobie, że szkolne czasy dawno się skończyły. Delikatnie zdjął Casey z kolan i położył ją na łóżku.

– Blake.

Uciszył ją pocałunkiem. Czuł, jak Casey się rozluźnia. Niczego bardziej nie chciał niż wejść w nią, ale nie ośmielił się jej dotknąć swoim ciałem. Całował jej zamknięte oczy, nos i wodził językiem po jej pełnych wargach.

Westchnęła i rozchyliła usta. Musieli jednak wyjść.

Odsunął się od Casey i oparł o słupek łóżka.

Wyglądała jednocześnie seksownie i niewinnie. Kobiety zapłaciłyby duże pieniądze za buteleczki z miksturą zapewniającą taki wygląd, pomyślał. A w jego oczach była jeszcze seksowniejsza dlatego, że nie wiedziała, jak prowokująco wygląda.

Usiadła, poprawiła bluzkę i uśmiechnęła się.

– Chyba powinniśmy już jechać, prawda?

– Taak – wymamrotał głosem chrapliwym od pożądania. – Daj mi minutę.

– Och. Pójdę… uczesać włosy.

– Gabinet doktora Dewitta jest tylko pięć minut stąd, nie śpiesz się. – Tak naprawdę chciał powiedzieć: Bez względu na to, jak długo tam będziesz, i tak będę cię pragnął, kiedy wyjdziesz.

– Pewnie.

Zachował się jak napalony nastolatek. Uśmiechnął się do siebie, bo coś mu mówiło, że ich wzajemna bliskość jest dla niej równie przyjemna jak dla niego.

– Gotowy? – Wyszczotkowała włosy i porządnie wsunęła bluzkę w spodnie. Nikt by się nie domyślił, że dopiero co była w jego ramionach.

– Zróbmy to. – Tym razem to Blake poczuł, że się rumieni. Casey wzięła go za rękę i wyprowadziła z pokoju.

– Może pewnego dnia to zrobimy.

– Palnąłem głupstwo. Wydaje się, że ostatnio robię to często, przynajmniej kiedy jestem z tobą.

– Nie musisz być taki ostrożny, Blake. Proszę, nie myśl, że powinieneś uważać na każde słowo. Jestem dorosła. Sądzę również, że jestem względnie normalna, a więc proszę, po prostu bądź sobą.

– Masz rację – powiedział.

Podpisał potwierdzenie karty kredytowej. Zamienił parę słów z kierownikiem hotelu, ustalając, że później zostaną zniesione na dół ich bagaże, a potem wyruszyli.

Blake zaparkował bmw dwa kwartały od gabinetu doktora Dewitta, jeden kwartał na północ od River Street, na East Bay.

Casey czuła, że serce wali jej jak młotem, gdy wchodzili do środka. Blake ścisnął jej rękę, w ten milczący sposób dając do zrozumienia, że będzie przy niej bez względu na to, co się stanie. Przy tym mężczyźnie Casey czuła się prawie normalna. Co ważniejsze, Blake sprawiał, że czuła się jak kobieta. Nie jak królik doświadczalny, nie jak obłąkana wariatka. Sprawiał, że czuła się po prostu sobą.

Dyskretnie umieszczona tabliczka informowała, że gabinet doktora Dewitta znajduje się na drugim piętrze. Gdy wchodzili do windy, Casey modliła się, żeby ten nowy lekarz chciał i potrafił jej pomóc. Teraz, gdy miała Blake’a, pragnęła wrócić do zdrowia i żyć pełnią życia.


* * *

Po raz kolejny Jason Dewitt popatrzył na rolex na swoim nadgarstku. Dziewiąta pięćdziesiąt. Za dziesięć minut może znaleźć się na drodze do utraty licencji lekarskiej.

Ostatni wieczór przebiegi zgodnie z planem. O ósmej otworzył drzwi i odebrał pudełko. Wszystko to stało się w ciągu niecałej minuty i nie miał okazji przyjrzeć się posłańcowi. To i tak nie ma znaczenia, pomyślał, gdy znów podchodził do okna. Przez całą noc nie zmrużył oka, mając nadzieję, że los się do niego uśmiechnie i pacjentka się nie pojawi. Zdarzało się to często. Ludzie myśleli, że są gotowi do uporania się ze swoją przeszłością, a kiedy przychodził termin wizyty, wycofywali się. Bardzo liczył na to, że tak właśnie będzie tym razem.

Na wszelki wypadek trzymał LSD w kieszeni. Jeszcze nie wiedział, jak wyjaśni potrzebę zastosowania lekarstw. Terapia regresywna, przynajmniej ten jej rodzaj, którym się zajmował, nie wymagała ich użycia. Będzie się tym martwił dopiero wtedy, kiedy będzie musiał.

Usłyszał trzask drzwi otwierających się w recepcji i wiedział, że jego pacjentka przybyła. Nagle przepełniony wściekłością, Jason obiecał sobie: znajdzie Bentleya i go zabije. To będzie proste, naprawdę. Miał dostęp do wszelkiego typu lekarstw zatrzymujących akcję serca.

Tak, to właśnie zrobi. Z tą myślą usiadł za biurkiem i nałożył okulary.

– Doktorze? – W interkomie rozległ się głos Jo Elli. – Przyszła pani Edwards. Jest umówiona na wizytę.

Odchrząknął.

– Proszę, poproś, żeby weszła.

Pani Edwards nie wyglądała ani trochę tak, jak się spodziewał. Była uosobieniem zdrowia, nie wydawała się udręczona, chociaż, jak dobrze wiedział, wygląd bywa zwodniczy. A co robi tutaj ten mężczyzna? Nikt go nie uprzedził, że pacjentka nie będzie sama. Poradzi sobie z tym.

Wstał, żeby uścisnąć rękę Casey, a potem jej towarzyszowi.

– Proszę usiąść. – Wskazał na dwa krzesła w stylu królowej Anny po drugiej stronie biurka.

– Dziękuję – powiedziała kobieta. Była zdenerwowana tak, jakby chciała uciec. Jason miał nadzieję, że to zrobi. Powie jej przyjacielowi, że to się czasami zdarza, i będzie po wszystkim. Potem znajdzie tego sukinsyna Bentleya i zamknie mu gębę na zawsze.

– Jestem pewien, że najpierw chcą państwo dowiedzieć się wszystkiego na temat terapii regresywnej. Metoda ta nie jest właściwie niczym nowym. Od dość dawna medycyna zna jej zalety w leczeniu wielu chorób psychicznych. – Popatrzył na dwójkę siedzącą naprzeciw niego i pomyślał, że tego nie kupują.

– Doktorze Dewitt, nazywam się Blake Hunter i jestem lekarzem ze Sweetwater, także lekarzem pierwszego kontaktu pani Edwards.

Lekarz? Co za ironia losu. Czy na pewno? Jason poczuł, że zaczyna pocić się pod pachami jak zawsze, kiedy był zdenerwowany.

– A więc jestem pewien, że opowiedział pan pani Edwards o korzyściach, jakie daje terapia regresywna. – Jason uśmiechnął się, mając nadzieję, że zrobi na nich dobre wrażenie. Chciał, żeby czuli, że wybór należy do nich. Nie musiał nakłaniać pacjentów do robienia czegoś, do czego nie byli przekonani. Aż do tego dnia. Zauważył, że kobieta nie jest nastawiona entuzjastycznie i zastanawiał się, dlaczego, do diabła, w ogóle umówiła się na wizytę.

Czy wiedziała, jakie ma przez nią kłopoty? Oczywiście, że nie, odpowiedział samemu sobie. Chętnie położyłby się jako pacjent na własnej kanapie.

Uspokój się, nakazał sobie. Nie byłoby dobrze, gdybyś wzbudził podejrzenia w doktorze Hunterze. Dopiero co poznał tego mężczyznę, a już go nie lubił. Przemknęła mu przez głowę myśl, że być może dlatego, że ten facet wygląda jak lekarz. Jason nie widział kropelek potu na jego górnej wardze, która mimo wczesnej godziny już wyglądała tak, że nie zaszkodziłoby jej drugie golenie.

– Wyjaśniłem to wszystko Casey, doktorze Dewitt. Adam Worthington, kolega po fachu i przyjaciel, opowiedział mi o pańskich dotychczasowych sukcesach. Jestem pod wrażeniem. To właśnie Adam zadzwonił i ustalił termin tej wizyty. Mam nadzieję, że uda się panu pomóc Casey.

– Adam, a tak. Kilka razy braliśmy udział w tych samych konferencjach. Z pewnością dobrze mu idzie. – Ostatnie zdanie było grzecznościowe. Nic go nie obchodził jego dawny znajomy. Jeśli dobrze pamiętał, Adam był przemądrzały i zapatrzony w siebie.

– Praktykuje w Atlancie i idzie mu bardzo dobrze. Powiem mu, że pan o niego pytał.

– Proszę oczywiście to zrobić. Pani Edwards, czy zechciałaby pani opowiedzieć mi o sobie? – zapytał Jason.

Spojrzała na swojego przyjaciela, a pewnie raczej kochanka, jak domyślał się Jason, i ku niemu zwróciła wzrok. Nadal nic. Zobaczył, że kręci młynka palcami, a potem zaczyna skubać skórkę przy paznokciu. Wyraźnie była zdenerwowana. Wszyscy za pierwszym razem zawsze byli zdenerwowani. Westchnął.

Przyciszonym tonem zapytała:

– Czy mogłabym porozmawiać przez chwilę z doktorem Hunterem? W cztery oczy.

Czy ta kobieta naprawdę oczekiwała, że Jason opuści własny gabinet? Nie ruszyła się jednak z miejsca, więc znów westchnął, ale wstał i wyszedł do recepcji.

Gdy zostali sami, Casey odwróciła się w stronę Blake’a.

– Nie mogę tego zrobić.

– Jak to?

– Ten człowiek. Skóra mi cierpnie na jego widok. Przepraszam, nie mogę. – Pochyliła głowę, zbyt zakłopotana, żeby móc patrzeć na Blake’a.

– Hej, jeśli nie podoba ci się ten facet, nie przejmuj się tym. Zawsze możemy wrócić do hotelu. Dopiero o trzeciej trzeba się wymeldować.

Bez przekonania spróbowała zaśmiać się z jego dowcipnej odpowiedzi w sytuacji, która bynajmniej nie była zabawna. Niezawodny Blake.

– Czy myślisz, że moglibyśmy wymknąć się tylnymi drzwiami? – Zrobiłaby to, gdyby się zgodził.

– Możemy spróbować. – Blake podkradł się do drzwi za biurkiem. Otworzył je i wszedł do środka.

– Łazienka i coś, co wygląda na w pełni zaopatrzony barek. Chcesz jednego na drogę? – Nie czekał na jej odpowiedź. Wyszedł z dwoma oszronionymi butelkami budweisera.

– Blake, odłóż to na miejsce – szepnęła i się roześmiała. Wtedy zrozumiała, że Blake jak zwykle myślał o niej. Zorientował się, że się przestraszyła, i zamierzał ją rozweselać, dopóki bezpiecznie stąd nie wyjdą. Podobało jej się to, a on musiał o tym wiedzieć, bo wetknął jedną ze schłodzonych butelek za pasek z przodu spodni.

– Przestań! Zniknijmy stąd, zanim wróci.

– W porządku, ale piwo idzie z nami. – Blake wcisnął drugą butelkę do jej torebki. Otworzył drzwi i zajrzał do recepcji.

– Teraz – szepnął, chwytając ją za ramię. – Winda.

Czmychnęli do windy akurat w takim momencie, że udało im się uniknąć spotkania z doktorem, który właśnie skierował się w stronę drugiego końca korytarza.

Kiedy drzwi bezszelestnie otworzyły się na parterze, wybiegli na ulicę, śmiejąc się jak dzieci.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy.

Blake wziął ją pod rękę, gdy szli sławnymi ulicami Savannah.

– Ja też nie mogę w to uwierzyć, Casey. – Zatrzymał się na środku chodnika i odwrócił ją twarzą do siebie. – O co w tym wszystkim chodziło? – Ruchem głowy wskazał stojący za nimi budynek.

Pokręciła głową.

– Nie wiem. Wyczułam coś złego, kiedy go zobaczyłam. Mogę to wyjaśnić tylko wewnętrznym przekonaniem, że bez względu na wszystko nie powinnam tam zostać. Nie mogłam pozwolić, żeby badał zakamarki mojego umysłu. Sprawił, że czułam… zimno i strach. Mimo upału od samego myślenia o nim dreszcze przechodzą mi po plecach.

– To zawsze był twój wybór, Casey. Adam uważa, że ten facet jest najlepszy. Kiedy uścisnąłem mu rękę, jego dłoń była spocona. Wydawało mi się, że próbuje zrobić na nas wrażenie.

– A więc dobrze zrobiłam, że wyszłam – powiedziała, gdy przyśpieszyli kroku.

– Może tak, a może nie.

– Właśnie powiedziałeś…

– Wiem, co powiedziałem – przerwał jej. – To nie znaczy, że ten człowiek nie jest dobrym lekarzem. Adam ceni jego umiejętności. To coś znaczy.

– Dlaczego Adam się mną przejmuje? Stale mnie unika. Co go obchodzi, czy odzyskam pamięć, czy nie?

Przypomniała sobie gniewne głosy dochodzące ze szpitalnego pokoju Johna Worthingtona. Jaki syn podniósłby głos na ojca, który dopiero co przeszedł udar mózgu? Chciała powiedzieć Blake’owi o kłótni, którą przypadkiem usłyszała, ale pomyślała, że nie może tego zrobić. Wolała nie sprawić mu przykrości.

– Adam czasami zachowuje się dziwnie. Nie jest osobą, do której łatwo można się zbliżyć, ale ten, komu się to jednak uda, nigdy nie będzie miał lepszego przyjaciela. I nie sądzę, żeby celowo starał się ciebie unikać, Casey. Ma swoje problemy. Niepokoi się stanem zdrowia Johna.

Mogła tylko zgadywać, jakie były te inne problemy. Na przykład, ile osób zgodzi się wykreślić ze swojego testamentu John Worthington, żeby uszczęśliwić jedynego syna.

– Tak przypuszczam. – Zabrzmiało to nieprzekonująco. Zdawała sobie z tego sprawę. Żałowała, że nie potrafi dzielić entuzjazmu Blake’a dla Adama.

Kiedy doszli do samochodu, uświadomiła sobie, że Blake przełożył terminy wizyt w nadziei, że sesja terapeutyczna u doktora Devitta może rozwiązać jej problemy. Tymczasem ona, kierując się intuicją, zrezygnowała z porady tego człowieka, który pomógłby jej odsłonić przeszłość. Czy naprawdę chciała ją poznać? Czy może w ten sposób chroniła siebie przed samą sobą?

Pojechali do hotelu po bagaże. Blake zaproponował, żeby wrócili do Sweetwater i zrezygnowali z zatrzymania się w szpitalu Mercy.

Casey zastanawiała się, czy uciekając z gabinetu doktora Dewitta, nie zaprzepaściła szansy na związek z Blakiem. Czy warunkiem trwałości jego uczuć był jej powrót do pełnego zdrowia?

Загрузка...