12

Grace nie miała ochoty dzwonić.

Wciąż była w Nowym Jorku. Przepisy zakazują używania telefonów komórkowych w czasie jazdy, chyba że w zestawie głośno mówiącym, ale jej wahanie nie miało z tym nic wspólnego. Trzymając jedną ręką kierownicę, drugą macała podłogę. Znalazła słuchawki, zdołała rozplatać przewód i wepchnęła wtyk głęboko do gniazda.

I to miało być bezpieczniejsze niż trzymanie telefonu w ręku?

Włączyła komórkę. Chociaż od lat nie dzwoniła pod ten numer, wciąż miała go w książce telefonicznej aparatu. Pewnie na wypadek jakiejś kryzysowej sytuacji. Takiej jak ta.

Odebrał telefon po pierwszym dzwonku.

– Tak?

Żadnego nazwiska. Żadnego halo. Żadnych pozdrowień od firmy.

– Mówi Grace Lawson.

– Chwileczkę.

Nie czekała długo. Najpierw usłyszała w słuchawce trzaski, a potem:

– Grace?

– Halo, panie Yespa.

– Proszę, mów mi Carl.

– No tak, Carl.

– Otrzymałaś moją wiadomość? – zapytał.

– Tak. – Nie powiedziała Carlowi Yespie, że wcale nie dlatego do niego dzwoni. Na linii było jakieś sprzężenie zwrotne. – Gdzie jesteś? – zapytała.

.- W moim odrzutowcu. Mniej więcej godzinę temu wylecieliśmy ze Stewart.

Stewart to baza wojskowa sił powietrznych, z lotniskiem znajdującym się około półtorej godziny lotu od jej domu.

Milczała.

– Czy stało się coś złego, Grace?

– Mówiłeś, żebym zadzwoniła, gdybym kiedyś czegoś potrzebowała.

– I teraz, po piętnastu latach, potrzebujesz?

– Tak sądzę.

– Dobrze. Doskonale się składa. Jest coś, co chciałbym ci pokazać.

– Co takiego?

– Słuchaj, jesteś w domu?

– Wkrótce w nim będę.

– Wpadnę po ciebie za dwie godziny, może dwie i pół. Wtedy porozmawiamy, dobrze? Masz kogoś do pilnowania dzieci?

– Powinnam kogoś znaleźć.

– Jeśli nie, zostawię w twoim domu mojego asystenta. No to na razie.

Rozłączył się. Grace jechała dalej. Zastanawiała się, czego od niej chciał. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, dzwoniąc do niego. Ponownie wybrała pierwszy numer zapisany w pamięci telefonu, numer komórki Jacka, ale wciąż nie odpowiadał.

Grace wpadła na nowy pomysł. Zadzwoniła do swojej przyjaciółki prowadzącej bogate życie towarzyskie, Córy.

Zdaje się, że chodziłaś na randki ze specjalistą od internetowego spaniu? – zapytała.

– Taa – potwierdziła Córa. – Porąbany świr. Miał na mnie… wyobraź to sobie, GUS. Trudno było się go pozbyć.

Musiałam użyć mojej najcięższej artylerii.

– Co zrobiłaś?

– Powiedziałam Gusowi. że ma małego małego.

– Och.

– Jak mówiłam, ciężka artyleria. Zawsze skutkuje, często powoduje… hm… rozległe zniszczenia.

– Przydałaby mi się jego pomoc.

– W czym?

Grace nie wiedziała, jak to ująć. Postanowiła skupić się na blondynce z przekreśloną na krzyż twarzą, tej, która wydawała jej się znajoma.

– Znalazłam to zdjęcie… – zaczęła.

– Ach tak.

– I jest na nim jakaś kobieta. Zapewne po dwudziestce, ale niewiele.

– Uhm.

– To stare zdjęcie. Powiedziałabym, że sprzed piętnastu lub dwudziestu lat. W każdym razie muszę się dowiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Pomyślałam, że może mogłabym rozesłać je po sieci. Mogłabym zapytać, czy ktoś może ją zidentyfikować, ponieważ jest mi to potrzebne do pracy naukowej albo czegoś takiego. Wiem, że większość ludzi kasuje taki spam, ale jeśli choć niektórzy zobaczą zdjęcie, to może ktoś odpowie na ogłoszenie.

– Szukanie wiatru w polu.

– Taak, wiem.

– No i pomyśl o tych wszystkich świrach, którzy zlecą się jak sępy. Wyobraź sobie ich odpowiedzi.

– Masz lepszy pomysł?

– Nie, skądże. Sądzę, że to może się udać. Nawiasem mówiąc, zauważyłaś, że nie pytam cię, dlaczego chcesz zidentyfikować kobietę na zdjęciu sprzed piętnastu lub dwudziestu lat?

– Zauważyłam.

– Tak tylko chciałam, żebyś zanotowała to w pamięci.

– Zanotowałam. To długa historia.

– Chcesz ją komuś opowiedzieć?

– Może. Być może przydałby mi się też ktoś, kto przez kilka godzin popilnowałby mi dzieci.

– Jestem wolna i osiągalna. – Zamilkła. – Do licha, muszę przestać tak mówić.

– Gdzie Yickie? Yickie to córka Córy.

– Spędza wieczór w MacMansion z moim byłym i jego końskogębą żoną. Albo, jak wolę to ujmować, spędza wieczór w bunkrze z Adolfem i Ewą.

Grace zdołała się uśmiechnąć.

– Mój samochód stoi w warsztacie – powiedziała Córa. – Możesz zabrać mnie po drodze?

– Zaraz przyjadę, tylko odbiorę Maxa.

Grace podjechała do świetlicy i odebrała syna z zajęć pozalekcyjnych. Max był bliski płaczu, bo w jakiejś głupiej grze przegrał kilka kart z postaciami z kreskówek Yu-gi-oh. Grace usiłowała go rozweselić, ale był niepocieszony. Zrezygnowała. Pomogła mu włożyć kurtkę. Zgubił gdzieś czapkę. I jedną rękawiczkę. Inna matka uśmiechała się i pogwizdywała, pakując swoją pociechę w kolorystycznie dobrany (z pewnością ręcznie robiony) włóczkowy zestaw: czapkę, szalik i oczywiście takie same rękawiczki. Spojrzała na Grace i uśmiechnęła się z udawanym współczuciem. Grace nie znała tej kobiety, ale poczuła do niej głęboką niechęć.

Bycie matką, myślała Grace, to pod wieloma względami jak tycie artystką – wieczna obawa, wieczna niepewność i przeświadczenie, że wszyscy są lepsi od ciebie. Te kobiety obsesyjnie zajmujące się swoimi pociechami, spełniające swoje nudne obowiązki z uśmiechami żon ze Stepfordu i nieludzką cierpliwością… No wiecie, te matki, które zawsze, ale to zawsze mają wszystko, co jest potrzebne na zajęcia pozalekcyjne. Grace podejrzewała, że mają poważne problemy z psychiką.

Córa czekała na podjeździe swojego różowego jak guma do żucia domku. Wszyscy w okolicy nienawidzili tego koloru. Kiedyś jedna z sąsiadek, nadęta ropucha imieniem Missy, zaczęła zbierać podpisy pod petycją, mającą zmusić Córę do przemalowania domu. Grace zauważyła, jak Nadęta Missy podsuwa ludziom tę petycję podczas meczu piłki nożnej uczniów klas pierwszych. Grace powiedziała, że chce zobaczyć to pismo, a potem podarła je i poszła.

Ten kolor niespecjalnie jej się podobał, ale miała pewną wiadomość dla wszystkich ropuch tego świata: pilnujcie swojego nosa.

Córa ruszyła w jej stronę, drobiąc w wysokich szpilkach. Była ubrana odrobinę skromniej, na obcisły kostium narzuciła sweter, ale to niczego nie zmieniało. Niektóre kobiety emanują seksem, nawet ubrane w jutowy worek. Córa była jedną z nich. Każdy ruch uwydatniał kuszące okrągłości jej ciała. Każde wypowiedziane lekko ochrypłym głosem zdanie, choćby nie wiem jak niewinne, wydawało się mieć ukryty podtekst. Każde przechylenie głowy było zachętą.

Córa zwinnie wślizgnęła się na przednie siedzenie i spojrzała na Maxa.

– Cześć, przystojniaku. Max mruknął coś, nie podnosząc głowy.

– Zupełnie jak mój były. – Córa odwróciła się. – Masz to zdjęcie?

– Mam.

– Zadzwoniłam do Gusa. Zrobi to.

– Obiecałaś mu coś w zamian?

– Pamiętasz, co mówiłam o syndromie piątej randki? No cóż, jesteś wolna w sobotę wieczorem? Grace spojrzała na nią.

– Żartowałam.

– Wiedziałam.

– To dobrze. W każdym razie GUS powiedział, żeby ze-skanować i przesłać mu to zdjęcie. Założy ci anonimową skrzynkę pocztową na nadchodzące odpowiedzi. Nikt nie będzie wiedział, kim jesteś. Tekst ograniczymy do minimum, do informacji, że dziennikarz pisze artykuł i chce ustalić okoliczności zrobienia tej fotografii. Może tak być?

– Taak, dzięki.

Dojechali do domu. Max pomaszerował na górę, a potem zawołał:

– Mogę pooglądać Sponge Boba?

Grace wyraziła zgodę. Jak wszyscy rodzice nie pozwalała oglądać telewizji w dzień. Córa skierowała się prosto do kuchennej szafki i zaparzyła kawę. Grace zastanawiała się, które zdjęcie wysłać, i postanowiła wykorzystać powiększenie prawej części, ukazujące blondynkę z przekreśloną twarzą i stojącą obok niej rudowłosą. Nie prześle zdjęcia Jacka, zakładając, że to rzeczywiście on. Nie chciała go w to mieszać. Doszła do wniosku, że zdjęcie dwóch osób zwiększy szansę identyfikacji i rozwieje ewentualne podejrzenia, że ogłoszenie jest dziełem maniakalnego wielbiciela.

Córa spojrzała na oryginał fotografii.

– Mogę coś powiedzieć?

– Tak.

– To cholernie dziwne.

– Ten facet tutaj – Grace pokazała palcem – ten z brodą. Na kogo ci wygląda? Córa zmrużyła oczy.

– To chyba może być Jack.

– Może czy jest?

– Ty mi powiedz.

– Jack zaginął.

– Możesz to powtórzyć?

Opowiedziała Córze wszystko. Córa wysłuchała, postukując o blat stołu zbyt długim paznokciem pomalowanym lakierem Rough Noir Chanel na kolor świętej krwi.

– Oczywiście wiesz, że nie mam zbyt pochlebnego zdania 0 mężczyznach.

– Wiem.

– Uważam, że większość z nich jest gorsza od psiego łajna.

– O tym też wiem.

– Tak więc oczywista odpowiedź brzmi tak, to zdjęcie Jacka. I tak, ta blondyneczka, która spogląda na niego jak na Mesjasza, to jego dawna flama. Tak, Jack i ta Maria Magdalena mieli romans. Teraz ktoś, może jej obecny mąż, chciał, żebyś o tym wiedziała, więc przysłał ci to zdjęcie. Jack zrozumiał, ze wiesz o wszystkim.

– I dlatego uciekł?

– Właśnie.

– To nie trzyma się kupy, Córo.

– Masz lepszą teorię?

– Pracuję nad nią.

– To dobrze – powiedziała Córa – ponieważ tej ja też nie kupuję. Tylko tak gadam. Pierwsza zasada: mężczyźni to świnie. Jednak Jacka zawsze uważałam za wyjątek potwierdzający regułę.

– Kocham cię, wiesz. Córa kiwnęła głową.

– Jak wszyscy.

Grace usłyszała coś i spojrzała przez okno. Na podjazd wjechała gładko i bezszelestnie długa, lśniąca, czarna limuzyna. Szofer, facet o szczurzej gębie i barach jak szafa, pospieszył otworzyć tylne drzwi.

Przybył Carl Yespa.

Mimo krążących o nim plotek Carl Vespa nie nosił garniturów z aksamitu lub nabłyszczanego kreszu w stylu rodziny Soprano. Wolał ubrania khaki, sportowe marynarki Josepha Abbouda i półbuty bez skarpetek. Był po sześćdziesiątce, ale wyglądał na pięćdziesięciolatka. Miał włosy prawie do ramion. w tym charakterystycznym odcieniu siwizny, jaki mają blondyni. Opalenizna i woskowa gładkość jego twarzy sugerowały, że stosował botox. Miał agresywnie wystające przednie zęby, jakby wyhodował sobie kły, zażywając odpowiednie hormony wzrostu.

Rozkazująco kiwnął głową szoferowi szafie i sam ruszył w kierunku domu. Grace otworzyła mu drzwi. Carl Yespa obdarzył ją olśniewającym uśmiechem. Odpowiedziała takim samym, ciesząc się ze spotkania. Cmoknął ją w policzek. Nic nie mówili. Nie potrzebowali słów. Wziął ją za ręce i jej się przyglądał. Zauważyła, że oczy mu zwilgotniały.

Max podszedł do matki. Vespa puścił ją i cofnął się o krok. – Max – zaczęła Grace – to jest pan Vespa.

– Cześć, Max.

– To pana samochód? – zapytał Max.

– Tak.

Max spojrzał na samochód, a potem na Vespę.

– Ma w środku telewizor?

– Ma.

– Oo…

Córa znacząco kaszlnęła.

– Och, a to moja przyjaciółka, Córa.

– Jestem oczarowany – rzekł Yespa.

Córa spojrzała na samochód, a potem na Yespę.

– Jest pan wolny?

– Tak.

– Oo…

Grace po raz szósty powtórzyła jej wszystkie instrukcje. Córa udawała, że słucha. Grace dała jej dwadzieścia dolarów na pizzę i bułkę serową, w której ostatnio zasmakował Max. Matka koleżanki miała za godzinę przywieźć Emmę.

Grace i Yespa poszli do limuzyny. Szofer o szczurzej twarzy był gotowy i trzymał otwarte drzwiczki.

– To jest Cram – powiedział Yespa, wskazując na kierowcę.

Kiedy Cram uścisnął jej dłoń, Grace z trudem powstrzymała krzyk bólu.

– Miło mi – mruknął Cram.

Jego uśmiech przywodził na myśl nadawane na kanale Discovery filmy dokumentalne o morskich drapieżnikach. Grace wsiadła pierwsza, Carl Yespa za nią.

Były tam kryształowe szklaneczki oraz taka sama karafka z bursztynowym płynem wyglądającym na drogi trunek. Zgodnie z zapowiedzią, był też telewizor. Nad jej fotelem znajdował Sl? odtwarzacz DYD, wieża stereo, kontrolki klimatyzacji oraz konsola z guzikami, których liczba przeraziłaby pilota linii lotniczych. Wszystko to – kryształy, karafka, elektronika – było zbyt ostentacyjne, ale może takie właśnie powinno być w luksusowej limuzynie.

– Dokąd jedziemy? – zapytała Grace.

– To trochę trudno wyjaśnić. – Siedzieli obok siebie, twarzami do kierunku jazdy. – Wolałbym ci to pokazać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Carl Vespa był jednym z rodziców, którzy przesiadywali przy jej szpitalnym łóżku. Kiedy Grace odzyskała przytomność, to jego twarz zobaczyła nad sobą. Nie miała pojęcia kto to, gdzie się znajduje ani jaki to dzień. Ponad tydzień czasu po prostu znikł z jej pamięci. Carl Vespa całymi dniami przesiadywał przy jej łóżku, podsypiając w fotelu. Dbał o to, żeby w jej pokoju zawsze były kwiaty. Postarał się, żeby miała dobry pokój, uspokajającą muzykę, w porę podawane środki przeciwbólowe i prywatną pielęgniarkę. A kiedy Grace mogła już jeść, dopilnował, żeby personel nie karmił jej szpitalnym żarciem.

Nigdy nie pytał o szczegóły tamtej nocy, ponieważ, prawdę mówiąc, nie była w stanie mu ich podać. W ciągu kilku następnych miesięcy przegadali niezliczoną ilość godzin. On opowiadał jej różne historie, gównie o swoich porażkach w roli ojca. Wykorzystał swoje powiązania, żeby tamtej pierwszej nocy dostać się do jej szpitalnego pokoju. Zapłacił ochronie – to ciekawe, że firma ochraniająca szpital była kontrolowana przez zorganizowaną przestępczość – a potem po prostu przy niej siedział.

Inni rodzice poszli za jego przykładem. To było niesamowite. Chcieli być blisko niej. To wszystko. Przynosiło im to ulgę. Ich dzieci zginęły w obecności Grace i zdawali się wierzyć, że żyją w niej jakieś cząstki dusz ich utraconych synów lub córek. Nie miało to sensu, ale Grace wydawało się, że ich rozumie.

Załamani rodzice przychodzili porozmawiać o swoich martwych dzieciach, a Grace słuchała. Uważała, że przynajmniej tyle jest im winna. Wiedziała, że to niezdrowa sytuacja, ale nie mogła ich wyprosić. Ponieważ nie miała rodziny, cieszyło ją, przynajmniej przez jakiś czas, takie zainteresowanie. Oni potrzebowali dziecka, ona rodziców. Ta chora sytuacja nie była aż tak prosta, ale Grace nie wiedziała, jak inaczej to wyjaśnić.

Teraz limuzyna kierowała się ku Garden State Parkway. Cram włączył radio. Z głośników popłynęła muzyka poważna, koncert smyczkowy.

– Oczywiście wiesz, że zbliża się rocznica – zaczął Vespa.

– Wiem.

Chociaż ze wszystkich sił starała się ją zignorować. Piętnastolecie. Piętnaście lat od tamtej okropnej nocy w Boston Garden. Zgodnie z oczekiwaniami w gazetach pojawiły się artykuły o ofiarach. Rodzice i ci, którzy przeżyli katastrofę, podchodzili do tego inaczej. Większość współpracowała z dziennikarzami, uważając, że to jedyny sposób, aby pamiętać o tym, co się wydarzyło. W prasie zamieszczono smutne artykuły o Garrisonach, Reedach i Weiderach. Ochroniarz Gordon Mackenzie, który uratował wiele istnień, otwierając zamknięte wyjścia awaryjne, obecnie był kapitanem policji w Brooklynie, na przedmieściach Bostonu. Nawet Carl Vespa pozwolił opublikować swoje zdjęcie, na którym siedzi z żoną Sharon na podwórku i oboje wyglądają tak, jakby ktoś właśnie wyrwał im serca.

Grace przeżyła to inaczej. Szybko pnąc się po stopniach artystycznej kariery, nie chciała nawet sprawiać wrażenia, że zbija kapitał na tej tragedii. Była ranna, to wszystko, a przypisywanie temu jakiegoś znaczenia przypominałoby jej tych wyrzuconych na mieliznę aktorów, którzy po nagłej śmierci znienawidzonej gwiazdy wypełzają z jakichś zakamarków, żeby ronić krokodyle łzy. Nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Cała uwaga należała się zabitym oraz ich bliskim.

– Znowu stara się o zwolnienie warunkowe – powiedział Yespa. – Mam na myśli Wade'a Lanie.

Oczywiście wiedziała. O wywołanie tamtego zamieszania oskarżano Wade'a Larue, obecnie odsiadującego wyrok w więzieniu Walden niedaleko Albany w stanie Nowy Jork. To on oddał strzały, które wywołały panikę. Jego adwokaci przyjęli interesującą linię obrony. Twierdzili, że Wadę Larue tego nie zrobił. Nieważne, że na jego rękach były pozostałości prochu, że broń była jego własnością, że kula została wystrzelona z jego broni, a świadkowie widzieli, jak strzelał. Jeśli jednak rzeczywiście to zrobił, to był zbyt naćpany, żeby pamiętać. Och, a jeśli te argumenty was nie przekonały, to przecież Wadę Larue nie mógł wiedzieć, że plonem tych strzałów będzie osiemnaście osób zabitych i dziesiątki rannych.

Sprawa okazała się kontrowersyjna. Oskarżyciele domagali się wyroku za osiemnastokrotne morderstwo, ale sąd nie uznał ich argumentacji. Adwokat Larue w końcu poszedł na ugodę i stanęło na osiemnastokrotnym zabójstwie. W rzeczywistości uzasadnienie wyroku nikogo nie interesowało. Tamtej nocy zginął jedyny syn Carla Yespy. Pamiętacie, co się stało, kiedy syn Gottiego zginął w wypadku samochodowym? Nikt więcej nie ujrzał kierowcy drugiego samochodu, ojca rodziny. Większość ludzi uważała, że Wade'a Larue czeka taki sam los, z tą jedną różnicą, że tym razem z pełną aprobatą opinii publicznej.

Przez pewien czas Larue siedział w więzieniu Walden w osobnej celi. Grace nie śledziła zbyt pilnie jego losów, ale rodzice ofiar, tacy jak Carl Vespa, wciąż do niej dzwonili i pisali. Co pewien czas chcieli się z nią widzieć. Jako ocalona, stała się pewnego rodzaju symbolem, uosobieniem ich zmarłych. Pomijając już uciążliwość całej sytuacji, presja emocjonalna tej nieprzyjemnej, dziwacznej odpowiedzialności była jedną z głównych przyczyn wyjazdu Grace do Europy.

W końcu Larue umieszczono z innymi więźniami. Plotki głosiły, że był bity i upokarzany przez współwięźniów, ale z jakiegoś powodu przeżył. Carl Yespa postanowił zapomnieć o krzywdzie. Może w ten sposób okazał mu łaskę. A może wprost przeciwnie. Grace nie wiedziała.

– W końcu przestał utrzymywać, że jest niewinny – rzekł Yespa. – Słyszałaś o tym? Przyznaje, że strzelił, a potem zemdlał ze strachu, kiedy zgasły światła.

To miało sens. Grace widziała Wade'a Larue tylko jeden raz. Wezwano ją na świadka, chociaż jej zeznanie nie miało żadnego wpływu na orzeczenie sądu – prawie nie pamiętała zamieszania, nie mówiąc już o tym, kto strzelał – natomiast mogło znacząco wpłynąć na ławę przysięgłych. Jednak Grace nie pragnęła zemsty. Dla niej Wadę Larue był naćpanym po uszy punkiem, zasługującym raczej na współczucie niż nienawiść. – Myślisz, że wyjdzie? – zapytała.

– Ma nową prawniczkę. Bardzo dobrą.

– A jeśli jej się uda? Vespa uśmiechnął się.

– Nie wierz we wszystko, co o mnie przeczytałaś. – A potem dodał: – Poza tym Wadę Larue nie jest jedynym, który ponosi winę za tamtą noc.

– Co masz na myśli?

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Potem rzekł:

– Jest tak, jak powiedziałem. Wolę ci to pokazać.

Coś w jego głosie sugerowało, że powinna zmienić temat.

– Powiedziałeś, że jesteś wolny…

– Słucham?

– Powiedziałeś mojej przyjaciółce, że jesteś wolny. Pokazał jej palec, na którym nie było obrączki.

– Sharon i ja rozwiedliśmy się dwa lata temu.

– Przykro mi to słyszeć.

– Od dawna nam się nie układało. – Wzruszył ramionami i spojrzał w okno. – A jak twoja rodzina?

– W porządku.

– Wyczuwam lekkie wahanie. Może wzruszyła ramionami.

– Przez telefon wspomniałaś, że potrzebujesz mojej pomocy.

– Tak sądzę.

– Co się stało?

– Mój mąż… – Urwała. – Myślę, że mój mąż ma kłopoty.

Opowiedziała mu wszystko. Przez cały czas patrzył przed siebie, unikając jej spojrzenia. Od czasu do czasu kiwał głową, ale te skinienia wydawały się dziwnie machinalne. Słuchał jej z kamienną twarzą, co było niezwykłe. Carl Vespa zazwyczaj był bardziej ożywiony. Kiedy skończyła mówić, przez długą chwilę milczał.

– Ta fotografia – powiedział wreszcie. – Masz ją przy sobie?

– Tak.

Podała mu ją. Zauważyła, że lekko drży mu ręka. Vespa bardzo długo przyglądał się zdjęciu.

– Mogę je zatrzymać? – zapytał.

– Mam kopie.

Vespa wciąż nie odrywał oczu od fotografii.

– Czy masz coś przeciwko temu, że zadam ci kilka osobistych pytań?

– Chyba nie.

– Czy kochasz męża?

– Bardzo.

– A on ciebie kocha?

– Tak.

Carl Yespa spotkał Jacka tylko raz. Przysłał im prezent ślubny, kiedy się pobrali. Przysłał również prezenty z okazji urodzin Emmy i Maxa. Grace wysłała mu liściki z podziękowaniami, po czym oddała prezenty organizacji charytatywnej. Chyba nie miała nic przeciwko znajomości z tym człowiekiem, ale nie chciała, żeby… Jak to się mówi? Żeby wywierał zgubny wpływ na jej dzieci.

– Poznaliście się w Paryżu, prawda?

– Ściśle mówiąc, na południu Francji. Dlaczego pytasz?

– A gdzie spotkaliście się ponownie?

– Jakie to ma znaczenie? Wahał się o sekundę za długo.

– Chyba próbuję ustalić, jak dobrze znasz swojego męża.

– Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat.

– Rozumiem. – Usiadł wygodniej. – Poznaliście się podczas wakacji?

– Nie wiem, czy można to nazwać wakacjami.

– Studiowałaś. Malowałaś.

– Tak.

– Ale właściwie, no cóż… uciekałaś.

Kić nie powiedziała.

– A Jack? – dopytywał się Vespa. – Po co tam pojechał?

– Pewnie z tego samego powodu. – Uciekał?

– Tak.

– Przed czym?

– Nie wiem.

– Czy mogę więc wyciągnąć oczywisty wniosek? Czekała.

– Widocznie to coś, przed czym uciekał – Vespa wskazał na zdjęcie – teraz go dopadło. Grace również przyszło to do głowy.

– To było dawno temu.

– Tak jak bostońska masakra. Albo twoja ucieczka. Pomogła ci?

W lusterku zobaczyła, że Cram zerknął na nią, czekając na odpowiedź. Milczała.

– Nic tak do końca nie odchodzi w przeszłość, Grace. Przecież wiesz.

– Kocham mojego męża. Skinął głową.

– Pomożesz mi?

– Wiesz, że tak.

Samochód zjechał z Garden State Parkway. W oddali Grace ujrzała ogromny budynek z krzyżem na dachu. Budowla wyglądała jak hangar. Neon głosił, że wciąż można dostać bilety na „koncerty z Panem”. Zagra zespół zwany Rapture. Cram wjechał limuzyną na parking wielkości połowy stanu.

– Co tu robimy?

– Szukamy Boga – odparł Carl Yespa. – A. może Jego Przeciwieństwa. Wejdźmy do środka, chcę ci coś pokazać.

Загрузка...