35

Czekając na przybycie Carla Vespy, Grace zaczęła porządkować sypialnię. Jack naprawdę był wspaniałym mężem i ojcem. Mądry, zabawny, kochający, czuły i oddany. Żeby zrównoważyć te zalety, Bóg obdarzył go zdolnościami organizacyjnymi rośliny. Krótko mówiąc, Jack był bałaganiarzem. Karcenie go za to, co Grace próbowała robić, nic nie dawało. Więc przestała. Jeśli szczęśliwy związek opiera się na kompromisie, ten wydawał jej się łatwy do przyjęcia.

Już dawno zrezygnowała z prób nakłonienia Jacka, żeby uprzątnął stertę gazet leżących przy jego łóżku. Mokrego ręcznika, którym wycierał się po prysznicu, nigdy nie odnosił do łazienki. Żadna część jego garderoby nie miała stałego miejsca. Teraz też bawełniany podkoszulek wystawał spod pokrywy niedomkniętego kosza, zwisając smętnie, jakby zastrzelono go podczas próby ucieczki.

Grace patrzyła przez chwilę na podkoszulek. Był zielony, z napisem FUBU na przodzie i kiedyś mógł być modny. Jack kupił go za sześć dziewięćdziesiąt dziewięć w TJ Maxx, sklepie z przecenionymi ciuchami, będącym mekką dla hipisów. Do tego parę za szerokich spodni. Stojąc przed lustrem, zaczął przybierać różne dziwaczne pozy.

– Co robisz? – zainteresowała się Grace.

– To gangsta. Kumasz?

– Kumam, że powinnam ci kupić jakiś środek przeciwskurczowy.

– Olać – rzucił. – Luz.

– No właśnie. Trzeba zawieźć Emmę do Christiny.

– Mowa. Kit. Odjazd.

– Dalej, ruszaj. Natychmiast.

Grace schowała podkoszulek. Zawsze krytycznie spoglądała na przedstawicieli płci męskiej. Ostrożnie lokowała uczucia.

Ukrywała je. Nigdy, nawet teraz, nie wierzyła w miłość od pierwszego spojrzenia, ale kiedy poznała Jacka, natychmiast poczuła to przyciąganie, ten niepokój, i choćby nie wiadomo jak bardzo chciała zaprzeczać, cichy głosik od razu powiedział jej, że właśnie tego mężczyznę chce poślubić.

Cram był w kuchni z Emmą i Maxem. Emma przestała histeryzować. Doszła do siebie tak, jak to tylko potrafią dzieci – szybko i niemal bez efektów ubocznych. Wszyscy, włącznie z Cramem, jedli paluszki rybne, ignorując talerz z groszkiem. Emma czytała Cramowi swój wiersz. Cram był wspaniałym słuchaczem. Jego śmiech nie tylko wypełniał kuchnię, ale zdawał się wstrząsać szybami w oknach. Słysząc go, człowiek musiał się uśmiechnąć lub skulić ze strachu.

Do przybycia Carla Vespy zostało jeszcze trochę czasu. Nie chciała rozmyślać o Geri Duncan, jej śmierci, ciąży ani o tym, jak patrzyła na Jacka na tym przeklętym zdjęciu. Scott Duncan pytał ją, czego właściwie chce. Powiedziała, że odzyskać męża. Wciąż tego chciała. Może jednak, po tym wszystkim, co zaszło, chciała też poznać prawdę.

Z tą myślą Grace zeszła na dół i włączyła komputer. Wywołała Google'a i wprowadziła ciąg znaków „Jack Lawson”.

Tysiąc dwieście trafień. Za dużo, żeby coś z tego wyłowić.

Spróbowała „Shane Alworth”. Hm, nic. Ciekawe. Grace spróbowała znaleźć Sheilę Lambert. Dane o koszykarce noszącej takie samo nazwisko. Nic istotnego. Potem zaczęła wypróbowywać różne kombinacje.

Jack Lawson, Shane Alworth, Sheila Lambert i Gen Duncan.

Te cztery osoby znalazły się razem na zdjęciu. Musiały być w jakiś sposób ze sobą powiązane. Próbowała różnych zestawień. Same imiona lub nazwiska. Nic ciekawego. Przeglądała dwieście dwadzieścia siedem bezużytecznych informacji o zestawieniu „Lawson” i „Alworth”, gdy zadzwonił telefon.

Grace spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła, że to Cora.

Podniosła słuchawkę.

– Cześć.

– Cześć.

– Przepraszam – powiedziała Grace.

– Nie przejmuj się. Wiedźma.

Grace uśmiechnęła się, wciąż przesuwając strzałkę kursora.

Wyszukane informacje były bezużyteczne.

– Nadal chcesz, żebym ci pomagała? – zapytała Cora.

– Taak, chyba tak.

– Co za entuzjazm. Uwielbiam to. W porządku, mów.

Grace sporo zatrzymała dla siebie. Ufała Corze, ale nie chciała się od niej zbytnio uzależniać. Tak, to bez sensu. No bo tak: gdyby Grace groziło jakieś niebezpieczeństwo, natychmiast zadzwoniłaby do Cory. Natomiast gdyby coś groziło jej dzieciom… no cóż, zastanawiałaby się. Najstraszniejsze było to, że zapewne ufała Corze jak nikomu innemu na świecie, co oznaczało, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak osamotniona.

– A więc przepuszczasz nazwiska przez wyszukiwarkę? spytała Cora.

– Tak.

– Znalazłaś już coś?

– Nic. – I natychmiast dodała: – Zaczekaj chwilkę.

– Co się stało?

Teraz jednak, niezależnie od tego, w jakim stopniu mogła jej zaufać, Grace zaczęła się zastanawiać, czy jest sens mówić Corze więcej, niż powinna wiedzieć.

– Muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie.

– W porządku. Wiedźma.

Grace rozłączyła się i spojrzała, na ekran. Serce podeszło jej do gardła i zaczęło szybciej bić. Wypróbowała prawie wszystkie kombinacje imion i nazwisk, zanim przypomniała sobie znajomego artystę, który nazywał się Marlon Cobum. Zawsze narzekał, że ludzie przekręcają jego nazwisko. Zamiast Marlon mówili Marlin, Marlan lub Marlen, a Cobuma zmieniali w Cobena lub Corbuma. Grace doszła do wniosku, że powinna spróbować.

Przy czwartej z kolei próbie wprowadziła Lawsona i Alwortha, pisanego przez dwa „l”.

Uzyskała trzysta trafień, gdyż oba te nazwiska były dość pospolite, i już czwarta notatka rzuciła jej się w oczy. Grace najpierw spojrzała na pierwszą linijkę tekstu.


Crazy Davey's Blog


Grace miała wrażenie, że blog to rodzaj powszechnie dostępnego pamiętnika. Ludzie zapisują w ten sposób swoje myśli.

Inni ludzie, z jakichś niewiadomych powodów, lubią to czytać. Kiedyś pamiętnik był czymś osobistym. Teraz stał się środkiem przekazu, mającym dotrzeć do mas.

Fragment tekstu pod linkiem brzmiał następująco:


…John Lawson na klawiszowych, a Sean Alworth zasuwał na gitarze…


Jack naprawdę miał na imię John. A Sean brzmi podobnie jak Shane. Grace kliknęła na ten link. Piekielnie długa strona.

Grace wróciła do wyników i kliknęła cache. Kiedy ponownie wywołała wyniki, słowa Lawson i Alworth były podświetlone.

Przewinęła tekst i znalazła zapis sprzed dwóch lat:


26 kwietnia Cześć, banda! Spędziliśmy z Teresą weekend w Vermont.

Zatrzymaliśmy się w motelu Westerly's na nocleg ze śniadaniem. Było świetnie. Mieli tam kominek i w nocy graliśmy w warcaby…

Crazy Davey pisał jak najęty. Grace pokręciła głową. Do diabła, kto czyta takie bzdury? Ominęła następne trzy rozdziały.


Tamtego wieczoru poszliśmy z Rickiem, starym kumplem z college'u, do Wino's. To nasza stara knajpa. Straszna nora. Chodziliśmy tam, kiedy studiowaliśmy na uniwersytecie Vermont. Wiecie, graliśmy tam w kondom ową ruletkę. Znacie to? Każdy zgaduje kolor: Gorąca Czerwień, Czerń Ogiera, Cytrynowa Żółć, Pomarańczowy Pomarańcz. W porządku, te dwa ostatnie wymyśliłem, ale rozumiecie, w czym rzecz.

W ubikacji był automat z prezerwatywami. Nadal tam jest!

Każdy z facetów kładzie na stole dolca. Jeden bierze ćwiartkę i kupuje kondom. Kładzie go na stole. Otwiera, i jeśli to twój kolor, wygrałeś! Rick odgadł za pierwszym razem.

Postawił nam flaszkę. Zespół strasznie rzępolił. Przypomniałem sobie, że na pierwszym roku słyszałem już ten zespół, który nazywał się Allaw. Składał się z dwóch babek i dwóch facetów. Pamiętam, że jedna z babek grała na perkusji. John Lawson na klawiszowych, a Sean Alworth zasuwał na gitarze. Chyba stąd wzięła się ta nazwa. Alworth i Lawson. Po połączeniu Allaw. Rick nigdy o nich nie słyszał.

Opróżniliśmy flaszkę. Przyszły dwie fajne babki, ale nie zwróciły na nas uwagi. Poczuliśmy się staro…


To wszystko. Nic więcej.

Grace poszukała Allaw. Nic.

Spróbowała innych kombinacji. Nadal nic. Tylko ta jedna wzmianka w blogu. Crazy Davey przekręcił imię i nazwisko Shane'a. Jack nie używał innego imienia, od kiedy Grace go znała, ale może wtedy był Johnem. A może autor dziennika przekręcił je lub źle zinterpretował skróconą formę.

Jednak Crazy Davey wspomniał o czterech osobach – dwóch kobietach i dwóch mężczyznach. Na zdjęciu było pięć osób, ale jedna z kobiet, ta widoczna niemal jako rozmazana smuga na skraju fotografii, być może nie należała do zespołu. Co Scott powiedział o ostatniej rozmowie telefonicznej z siostrą?

„Sądziłem, że chodzi o jakąś nową pasję – aromaterapię, nowy zespół rockowy…”.

Zespół rockowy. Czy to możliwe? Czyżby to było zdjęcie zespołu?

Przejrzała witrynę Crazy Daveya, szukając numeru telefonu lub nazwiska. Znalazła tylko adres poczty internetowej. Nacisnęła łącze i pospiesznie napisała:

„Potrzebna mi twoja pomoc. Mam bardzo ważne pytanie w związku z Allaw, zespołem, którego słuchałeś na studiach.

Proszę, zadzwoń na mój koszt”.

Podała swój numer telefonu, a potem nacisnęła przycisk „wyślij”.

Co to wszystko znaczy?

Próbowała poukładać to na tuzin rozmaitych sposobów. Nic nie pasowało. Kilka minut później na podjeździe pojawiła się limuzyna. Grace zerknęła przez okno. Przyjechał Carl Vespa.

Miał nowego kierowcę, ogromnego mięśniaka z ogoloną czaszką i pasującym do niej groźnym grymasem. Nie wyglądał nawet w połowie tak straszne jak Cram. Zapisała w zakładkach blog Crazy Daveya, po czym ruszyła korytarzem, żeby otworzyć drzwi.

Vespa bez słowa powitania wszedł do środka. Wciąż był schludny i nadal miał na sobie ten bosko skrojony blezer, ale mimo to wyglądał dziwnie nieporządnie. Włosy miał zawsze potargane – taki styl- ale jest pewna granica między lekkim a kompletnym nieładem. Jego fryzura ją przekroczyła. Miał przekrwione oczy. Bruzdy wokół ust pogłębiły się i uwydatniły, -Co się stało?

– Możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? – spytał Vespa.

– Dzieci są z Cramem w kuchni. Możemy skorzystać ze stołowego.

Kiwnął głową. W oddali usłyszeli serdeczny śmiech Maxa.

Słysząc to, Vespa przystanął.

– Twój syn ma sześć lat, prawda?

– Tak.

Vespa uśmiechnął się. Grace nie wiedziała, o czym myśli, ale ten uśmiech łamał jej serce.

– Kiedy Ryan miał sześć lat, zbierał karty z baseballistami.

– Max zbiera Yu-gi-oh.

– Yu-gi-co?

Pokręciła głową na znak, że nie warto tego wyjaśniać. Podjął przerwany temat.

– Ryan grał w taką grę tymi swoimi kartami. Dzielił je na dwie drużyny. Potem rozkładał na dywanie, jakby to było boisko. No wiesz, trzeci bazowy – wtedy Craig Nettles naprawdę grał na trzeciej pozycji, potem trzech graczy w polu…

Trzymał nawet zapasowych miotaczy na ławce rezerwowych poza boiskiem.

Na to wspomnienie jego twarz się rozpromieniła. Spojrzał na Grace. Uśmiechnęła się do niego, najłagodniej jak potrafiła, ale i tak nastrój prysł. Vespie wydłużyła się mina.

– On wyjdzie na warunkowe.

Grace nic nie powiedziała.

– Wade Larue. Przyspieszyli decyzję. Wypuszczą go jutro.

– Och…

– I co o tym sądzisz?

– Przesiedział w więzieniu prawie piętnaście lat – przypomniała.

– Zginęło osiemnaście osób.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Ta liczba, osiemnaście, nie była istotna. Liczył się tylko jeden. Ryan. W kuchni Max znowu parsknął śmiechem. Ten dźwięk darł ciszę na strzępy.

Vespa patrzył kamiennym wzrokiem, ale Grace wyczuwała, że coś się z nim dzieje. Coś się burzy. Nie odzywał się. Nie musiał, łatwo było odgadnąć, o czym myśli. A gdyby to był Max albo Emma? Czy Grace tłumaczyłaby to sobie tym, że naćpany pajac spanikował i zaczął świrować? Czy przebaczyłaby tak szybko?

– Pamiętasz tego ochroniarza, Gordona Mackenzie?- zapytał Vespa.

Grace skinęła głową. Był bohaterem tamtej nocy. Zdołał otworzyć dwa zamknięte wyjścia awaryjne.

– Umarł przed kilkoma tygodniami. Miał raka mózgu.

– Wiem.

W rocznicowych artykułach poświęcili mu wiele uwagi.

– Wierzysz w życie pozagrobowe, Grace?

– Sama nie wiem.

– A co z twoimi rodzicami? Zobaczysz ich pewnego dnia?

– Nie wiem.

– Daj spokój, Grace. Chcę wiedzieć, co myślisz.

Vespa uważnie spojrzał jej w oczy. Niespokojnie wierciła się w fotelu.

– Przez telefon pytałeś mnie, czy Jack miał siostrę.

– Sandrę Koval.

– Dlaczego mnie o to pytałeś?

– Zaraz wyjaśnię. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz. Dokąd pójdziemy po śmierci, Grace?

Zrozumiała, że spieranie się z nim nie ma sensu. Wyczuwała dziwnie nieprzyjazne nastawienie. Nie pytał jak przyjaciel, przybrany ojciec czy ciekawski. W jego głosie słyszała wyzwanie. Nawet gniew. Zastanawiała się, czy coś pił.

– Jest taki cytat z Szekspira – powiedziała. – Z Hamleta.

Mówi, że śmierć jest – wydaje mi się, że cytuję dokładnie nieodkrytą krainą, z której nie wraca żaden podróżny.

Skrzywił się.

– Innymi słowy, nie wiemy nic.

– Dokładnie.

– Wiesz, że to bzdura.

Milczała.

– Wiesz, że tam nic nie ma. Już nigdy nie zobaczę Ryana.

Po prostu ludziom zbyt trudno się z tym pogodzić. Słabi wymyślają niewidzialnych bogów, kwitnące ogrody i ponowne spotkania w raju. A niektórzy, tak jak ty, nie kupują tych bzdur, ale za bardzo nad tym boleją, żeby wyznać prawdę.

Stąd bierze się to racjonalne „kto to wie?”. Przecież ty wiesz, Grace, prawda?

– Przykro mi, Carl.

– Dlaczego?

– Dlatego, że cierpisz. Jednak proszę, nie mów mi, w Co Wierzę. Coś się stało z jego oczami. Przez moment wydawało się, Że zaraz wybuchnie.

– Jak poznałaś męża?

– Co takiego?

– Jak poznałaś Jacka?

– A co to ma z tym wszystkim wspólnego?

Zrobił krok w jej kierunku. Groźnie. Przeszył ją wzrokiem i Grace po raz pierwszy uświadomiła sobie, że wszystkie te historie, wszystkie pogłoski o nim, są prawdziwe.

– Jak się poznaliście?

Grace starała się nie okazać lęku.

– Przecież wiesz.

– We Francji?

– Właśnie.

Bacznie jej się przyglądał.

– Co się dzieje, Carl?

– Wade Larue wychodzi na wolność.

– Już mówiłeś.

– Na jutro jego adwokatka zwołała konferencję prasową w Nowym Jorku. Przyjdą na nią rodziny ofiar. Chcę, żebyś ty też tam była.

Czekała. Wiedziała, że to nie wszystko.

– Ona była niesamowita. Po prostu oczarowała komisję do spraw zwolnień. Założę się, że prasę też oczaruje.

Zamilkł i czekał. Grace przez chwilę nie rozumiała, ale potem poczuła chłód, promieniujący od klatki piersiowej aż po palce rąk i nóg. Carl Vespa zauważył jej reakcję. Kiwnął głową i cofnął się.

– Opowiedz mi o Sandrze Koval – poprosił. – Ponieważ nie mogę pojąć, dlaczego to akurat twoja szwagierka musi reprezentować kogoś takiego jak Wade Larue.

Indira Khariwalla oczekiwała gościa.

W jej gabinecie było ciemno. Na dziś agencja detektywistyczna zakończyła pracę. Indira lubiła siedzieć przy zgaszonym świetle. Była przekonana, że największym problemem Zachodu jest nadmiar bodźców. Oczywiście, ona też padła jego ofiarą.

W tym rzecz. Nikt tego nie uniknie. Zachód uwodzi bodźcami, nieustanną kanonadą kolorów, świateł i dźwięków. Nigdy nie przestaje. Dlatego ilekroć miała okazję, szczególnie pod koniec dnia, lubiła siedzieć po ciemku. Nie po to, żeby medytować, jak można by sądzić, znając jej pochodzenie. Nie po to, żeby przyjąć pozycję lotosu i kręcić młynka palcami. Żeby cieszyć się ciemnością.

O dziesiątej ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

– Wejść!

Do pokoju wszedł Scott Duncan. Nie pofatygował się, by zapalić światło. Indira była z tego zadowolona. Tak będzie łatwiej.

– Co to za ważna sprawa? – zapytał.

– Zamordowano Rocky'ego Conwella – powiedziała Indira.

– Słyszałem o tym w radiu. Kto to taki?

– Człowiek, którego wynajęłam, żeby śledził Jacka Lawsona.

Scott Duncan milczał.

– Czy wiesz, kim jest Stu Perlmutter? – ciągnęła.

– Ten gliniarz?

– Tak. Odwiedził mnie dzisiaj. Pytał o Conwella.

– Czy powołałaś się na tajemnicę zawodową?

– Tak. Chce zdobyć nakaz sądowy i zmusić mnie do złożenia zeznań.

Scott Duncan się odwrócił.

– Scott?

– Nie przejmuj się tym – powiedział. – Przecież nic nie wiesz.

Indira nie była tego taka pewna.

– Co zamierzasz zrobić?

Duncan już wyszedł z gabinetu. Na oślep sięgnął za siebie ręką, chwycił klamkę i zaczął zamykać za sobą drzwi.

– Zdusić to w zarodku – powiedział.

Konferencję prasową zwołano na dziesiątą rano. Grace najpierw odwiozła dzieci do szkoły. Prowadził Cram. Miał na sobie za dużą flanelową koszulę wypuszczoną na spodnie.

Grace wiedziała, że ma pod nią broń. Dzieci wysiadły z samochodu. Powiedziały „do widzenia” Cramowi i pobiegły. Cram wrzucił pierwszy bieg.

– Jeszcze nie jedź – poprosiła Grace.

Zaczekała, aż wejdą do budynku. Wtedy skinęła głową, że mogą już jechać.

– Nie martw się – powiedział Cram. – Pilnuje ich mój człowiek.

Obróciła się do niego.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Strzelaj.

– Jak długo pracujesz dla pana Vespy?

– Byłaś przy tym, jak zginął Ryan, prawda?

Zaskoczył ją.

– Tak.

– Był moim chrześniakiem.

Na ulicach było pusto. Patrzyła na niego. Nie miała pojęcia, co robić. Nie może im ufać, nie może powierzyć im dzieci, nie po tym, jak minionego wieczoru zobaczyła prawdziwą twarz Vespy. Tylko czy ma inne wyjście? Może ponownie powinna pójść na policję, ale czy naprawdę zechcieliby i mogliby je ochronić? A Scott Duncan… cóż, nawet on przyznał, że ich przymierze jest jedynie tymczasowe.

Jakby czytając w jej myślach, Cram rzekł:

– Pan Vespa nadal ci ufa.

– A jeśli dojdzie do wniosku, że już nie powinien?

– Nigdy by cię nie skrzywdził.

– Jesteś pewien?

– Pan Vespa spotka się z nami w centrum. Na konferencji prasowej. Chcesz posłuchać radia?

Zważywszy na porę, na ulicach niemal nie było ruchu. Na moście Jerzego Waszyngtona wciąż roiło się od glin – kac po jedenastym września, z którego Grace też nie mogła się otrząsnąć. Konferencja prasowa miała się odbyć w hotelu Crown Plaza niedaleko Times Square. Vespa powiedział, że mówiono o zwołaniu jej w Bostonie, co wydawało się właściwsze, lecz ktoś w obozie Larue zrozumiał, że powrót w pobliże miejsca tragedii mógłby wywołać niepożądane emocje. Mieli również nadzieję, że na konferencji w Nowym Jorku pojawi się mniej członków rodzin ofiar.

Cram zostawił ją na chodniku i pojechał w kierunku wjazdu na parking. Grace stała przez chwilę, usiłując wziąć się w garść.

Zadzwoniła jej komórka. Sprawdziła, kto dzwoni. Nieznany numer. Kierunkowy sześć jeden siedem. Jeśli dobrze pamiętała, to Boston.

– Halo?

– Cześć. Tu David Roff.

Znajdowała się w pobliżu nowojorskiego Times Square.

Oczywiście roiło się tu od ludzi. Wydawało się, że nikt nie rozmawia. Nikt nie trąbi. Mimo to panował tu ogłuszający hałas.

– Kto?

– Hmm, pewnie lepiej mnie znasz jako Crazy Daveya.

Z mojego blogu. Dostałem twojego mai la. Dzwonię nie w porę?

– Nie, wcale nie. – Grace uświadomiła sobie, że krzyczy, żeby ją usłyszał. Wetknęła palec do ucha. – Dzięki, że oddzwoniłeś.

– Wiem, że chciałaś, żebym zrobił to na twój koszt, ale właśnie podłączyli mi nowy telefon i wszystkie rozmowy międzymiastowe mam za darmo, więc pomyślałem, a co tam.

– Jestem ci wdzięczna.

– Pisałaś, że to ważne.

– Bardzo. W blogu wspomniałeś o zespole zwanym Allaw.

– Zgadza się.

– Próbuję dowiedzieć się o nich wszystkiego, co się da.

– Tak pomyślałem, ale nie sądzę, żebym mógł ci w tym pomóc. Chcę powiedzieć, że widziałem ich tylko tamtej nocy.

Nieźle tankowaliśmy tam z kumplami przez całą noc. Poznaliśmy kilka dziewczyn, tańczyliśmy i znowu piliśmy. Potem rozmawialiśmy z członkami zespołu. Dlatego tak dobrze to zapamiętałem.

– Nazywam się Grace Lawson. Moim mężem był Jack.

– Lawson? Lider tego zespołu? Pamiętam go.

– Dało się ich posłuchać?

– Ich zespołu? Prawdę mówiąc, nie pamiętam, ale myślę, że tak. Sporo wypiłem i padłem. Miałem kaca, na wspomnienie którego do dziś mnie skręca. Chcesz mu zrobić niespodziankę?

– Niespodziankę?

– No tak, w rodzaju urodzinowego przyjęcia albo kroniki jego młodości.

– Po prostu usiłuję dowiedzieć się wszystkiego o członkach jego zespołu.

– Szkoda, że niewiele mogę ci pomóc. Nie sądzę, żeby ten zespół długo istniał. Nigdy więcej ich nie słyszałem, ale wiem, że występowali również w Lost Tavem. To w Manchesterze.

To wszystko, co wiem. Przykro mi.

– Jestem wdzięczna za telefon.

– Nie ma sprawy. Och, chwileczkę. Może przyda ci się taki zabawny szczegół.

– Jaki?

– Związany z występem Allaw w Manchesterze. Grali tam przed Still Night.

Obok niej płynęła rzeka przechodniów. Grace skuliła się pod murem, usiłując zejść z drogi tłumom.

– Nie słyszałam o Stm Night.

– Cóż, chyba tylko najwięksi znawcy muzyki słyszeli o tym zespole. Stm Night też nie przetrwał długo. Przynajmniej nie w tym wcieleniu. – Przez szum zakłóceń Grace aż nazbyt wyraźnie usłyszała następne słowa: – Bo ich liderem był Jimmy X.

Grace o mało nie upuściła telefonu.

– Halo?

– Jestem – wykrztusiła.

– Wiesz, kim jest Jimmy X, prawda? Wyblakły atrament?

Bostońska masakra?

– Tak – słyszała swój głos jakby z daleka. – Pamiętam.

Cram wyszedł z parkingu. Zobaczył jej minę i przyspieszył kroku. Grace podziękowała Crazy Daveyowi i rozłączyła się.

Teraz miała już w pamięci aparatu numer jego telefonu.

W każdej chwili może do niego zadzwonić.

– Wszystko w porządku?

Próbowała się otrząsnąć, pozbyć tego nagłego chłodu. Nie zdołała. Udało jej się wykrztusić:

– Najlepszym.

– Kto dzwonił? I – Jesteś też moim sekretarzem?

– Spokojnie. – Podniósł ręce. – Tak tylko spytałem.

Weszli do Crown Plaza. Grace usiłowała przetrawić to, co przed chwilą usłyszała. Zbieg okoliczności. Nic więcej. Przedziwny zbieg okoliczności. Jej mąż podczas studiów grał w zespole muzycznym występującym w barze. Mnóstwo ludzi tak robi. Kiedyś jego grupa grała przed występem Jimmy'ego X. No i co z tego? Oba zespoły powstały na tym samym terenie i mniej więcej w tym samym czasie. To musiało być co najmniej rok, a może dwa przed bostońską masakrą. I Jack być może nie wspomniał o tym żonie, ponieważ uznał, że to nieistotne i może ją tylko zdenerwować. Została poturbowana na koncercie Jimmy'ego X. W wyniku tego kuleje do dziś.

Może nie widział potrzeby, by jej o tym wspominać.

Nie ma o czym mówić, tak?

Tylko że Jack nigdy nawet nie zająknął się o tym, że grał VI jakimś zespole. A wszyscy członkowie grupy Allaw byli martwi lub zaginęli bez wieści.

Próbowała poukładać strzępy informacji w logiczną całość.

Kiedy dokładnie została zamordowana Geri Duncan? Grace czytała o tym pożarze podczas zabiegów fizjoterapeutycznych.

To oznaczało, że pożar wybuchł kilka miesięcy po masakrze.

Będzie musiała ustalić dokładną datę. Będzie musiała ustalić chronologię wydarzeń, ponieważ, spójrzmy prawdzie w oczy, to powiązanie między Allaw a Jimmym X w żadnym wypadku nie może być przypadkowe.

Tylko co z tego wynika? To wszystko po prostu nie ma sensu.

Jeszcze raz odtworzyła w myślach fakty. Jej mąż grał w zespole muzycznym. Kiedyś ten zespół wystąpił z grupą Jimmy'ego X. Rok lub dwa później – w zależności od tego, czy Jack był wtedy na przedostatnim czy ostatnim roku – obecnie sławny Jimmy X dał koncert, na który poszła ona, młoda Grace Sharpe. Została poturbowana. Minęły trzy lata. Na innym kontynencie spotkała Jacka Lawsona i zakochała się w nim.

To wszystko nie układało się w spójną całość.

Dźwięk gongu oznajmił przybycie windy.

– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał Cram.

– Świetnie – powiedziała.

– Mamy jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia konferencji. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli pójdziesz tam sama i spróbujesz złapać szwagierkę wcześniej.

– Jesteś kopalnią pomysłów, Cram.

Drzwi się otworzyły.

– Trzecie piętro – powiedział., Grace weszła do kabiny i pozwoliła, by winda połknęła ją żywcem. Była sama. Nie zostało jej wiele czasu. Wyjęła telefon komórkowy i wizytówkę, którą dał jej Jimmy X. Wystukała numer i nacisnęła przycisk połączenia. Natychmiast zgłosiła się poczta głosowa. Grace zaczekała na sygnał.

– Wiem, że Stm Night grał z Allaw. Zadzwoń do mnie.


Zostawiła swój numer i rozłączyła się. Winda stanęła. Grace wysiadła i zobaczyła jedną z tych czarnych tablic z przyczepianymi białymi literami, informujących w którym pokoju odbywa się barmicwa Ratzenberga albo wesele Smitha i Jones.

Napis na tej głosił: „Konferencja prasowa Burton-Crimstein”. Reklama firmy. Poszła do drzwi wskazywanych przez strzałkę, nabrała tchu i otworzyła je.

Było jak na jednym z tych sądowych dramatów filmowych kulminacyjny moment, gdy przez podwójne drzwi wpada niespodziewany świadek. Powitało ją zbiorowe zdziwione westchnienie.

I chór szepczących głosów. Grace poczuła się zagubiona. Popatrzyła wokół i lekko zakręciło jej się w głowie. Cofnęła się o krok.

Otaczały ją znajome twarze, starsze, lecz wciąż udręczone.

Znowu tu byli: Garrisonowie, Reedowie, Weiderowie. Wróciła myślą do pierwszych dni w szpitalu. Widziała wszystko jak przez szarą mgłę albo zasłonę prysznica. Teraz było tak samo. Podchodzili w milczeniu. Ściskali ją. Nic nie mówili. Nie musieli. Grace przyjmowała ich uściski. Wciąż czuła emanujący z nich smutek.

Zobaczyła wdowę po poruczniku Gordonie Mackenziem.

Niektórzy mówili, że to on wyciągnął Grace z tłumu. Jak większość prawdziwych bohaterów Gordon Mackenzie rzadko o tym mówił. Twierdził, że nie pamięta, co dokładnie zrobił, ale owszem, otworzył drzwi i pomagał ludziom, ale był to po prostu odruch, a nie akt nadzwyczajnej odwagi.

Grace szczególnie mocno uściskała panią Mackenzie.

– Współczuję pani – powiedziała.

– Odnalazł Boga. – Pani Mackenzie objęła ją. – Teraz jest u Niego.

Trudno było na to odpowiedzieć, więc Grace tylko skinęła głową. Puściła panią Mackenzie i spojrzała jej przez ramię.

Właśnie weszła do sali Sandra Koval. Niemal natychmiast zauważyła Grace i wtedy stało się coś bardzo dziwnego.

Szwagierka Grace uśmiechnęła się, jakby właśnie tego oczekiwała. Grace odsunęła się od pani Mackenzie. Sandra ruchem głowy kazała Grace do siebie podejść. Stała za barierką z aksamitnego sznura. Ochroniarz zastąpił Grace drogę.

– W porządku, Frank – powiedziała Sandra.

Przepuścił Grace. Sandra szła pierwsza, żwawo krocząc korytarzem. Grace kuśtykała za nią, nie mogąc dotrzymać jej kroku. Nieważne. Sandra przystanęła i otworzyła drzwi. Weszły do wielkiej sali balowej. Kelnerki pospiesznie rozkładały sztućce. Sandra zaprowadziła Grace w kąt sali. Wzięła dwa krzesła i ustawiła je naprzeciwko siebie.

– Nie wyglądasz na zaskoczoną tym, że mnie widzisz stwierdziła Grace.

Sandra wzruszyła ramionami.

– Domyśliłam się, że śledzisz tę sprawę w mediach.

– Wcale nie.

– To pewnie bez znaczenia. Dwa dni temu jeszcze nie wiedziałaś, że istnieję.

– Co się dzieje, Sandro?

Nie odpowiedziała od razu. Pobrzękiwanie sztućców było jak muzyczny podkład. Sandra przesunęła wzrokiem po krzątających się na środku sali kelnerkach.

– Dlaczego reprezentujesz Wade'a Larue?

– Został oskarżony. Ja jestem adwokatem od spraw karnych. To moja praca. – Nie traktuj mnie protekcjonalnie.

– Chcesz wiedzieć, w jaki sposób trafiłam na tego akurat klienta, tak?

Grace nie odpowiedziała.

– Czy to nie oczywiste?

– Nie dla mnie.

– Ty, Grace. – Uśmiechnęła się. – To z twojego powodu reprezentuję pana Larue.

Grace otworzyła usta, zamknęła je, a potem wyjąkała:

– O czym ty mówisz?

– Nie miałaś pojęcia, kim jestem. Wiedziałaś tylko, że Jack ma siostrę. Ja jednak wiedziałam o tobie wszystko.

– W ciąż nie rozumiem.

– To proste, Grace. Wyszłaś za mojego brata.

– I co z tego?

– Kiedy się dowiedziałam, że będziesz moją szwagierką, zainteresowałam się. Chciałam dowiedzieć się czegoś o tobie.

To chyba zrozumiałe, prawda? Dlatego kazałam jednemu z moich pracowników przeprowadzić małe dochodzenie. Nawiasem mówiąc, twoje obrazy są znakomite. Kupiłam dwa.

Anonimowo. Wiszą w moim domu w Los Angeles. Są niezwykłe. Moja starsza córka, Karen, ma siedemnaście lat, uwielbia je. Chce zostać artystką.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z Wade'em Larue.

– Naprawdę? – spytała z dziwnym zadowoleniem. – Zajmuję się sprawami karnymi, od kiedy skończyłam studia. Na początku pracowałam dla Burton i Crimstein w Bostonie.

Mieszkałam tam, Grace. Wiedziałam wszystko o bostońskiej masakrze. A potem mój brat zakochał się w głównej bohaterce tego dramatu. To jeszcze bardziej podsyciło moją ciekawość.

Zaczęłam czytać doniesienia i zgadnij, co odkryłam?

– Co?

– Wade Larue został ugotowany przez niekompetentnego adwokata.

– Wade Larue był odpowiedzialny za śmierć osiemnastu osób.

– On strzelił, Grace. Nikogo nie trafił. Zgasły światła. Ludzie wrzeszczeli. Był pod wpływem narkotyków i alkoholu. Wpadł w panikę. Uważał, a przynajmniej wyobrażał sobie, że grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. W żaden, ale to w żaden sposób nie mógł wiedzieć, co z tego wyniknie. Jego pierwszy adwokat powinien zawrzeć ugodę. Larue wyszedłby warunkowo po najwyżej osiemnastu miesiącach. Tylko że nikt nie chciał się zająć tą sprawą. I tak Larue gnił długie lata w więzieniu. No właśnie, Grace, przeczytałam o nim z twojego powodu. Wade Larue został załatwiony. Jego pierwszy adwokat spieprzył sprawę i uciekł.

– Tak więc zajęłaś się nim?

Sandra Koval skinęła głową.

– Pro bono. Przyszłam do niego dwa lata temu. Zaczęliśmy się przygotowywać do przesłuchania przed komisją do spraw zwolnień.

Coś zaskoczyło.

– Jack wiedział o tym, prawda?

– Nie mam pojęcia. Nie rozmawialiśmy ze sobą, Grace.

– W ciąż twierdzisz, że nie rozmawiałaś z nim tamtej nocy?

Dziewięć minut, Sandro. Według rejestru rozmów wasza trwała dziewięć minut.

– Telefon Jacka nie miał nic wspólnego z Wade'em Larue.

– A z czym?

– Z tą fotografią.

– Jakie ona ma znaczenie?

Sandra nachyliła się do niej.

– Najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie. I muszę usłyszeć szczerą odpowiedź. Skąd masz to zdjęcie?

– Mówiłam ci. Było w kopercie z moimi odbitkami.

Sandra pokręciła głową, nie wierząc.

– I myślisz, że wetknął ją tam facet z Photomatu?

– Teraz nie jestem już tego pewna. Nadal jednak nie wyjaśniłaś, dlaczego po zobaczeniu tego zdjęcia Jack zaraz do ciebie zadzwonił.

Sandra zawahała się.

– Wiem o Geri Duncan – powiedziała Grace.

– Co wiesz? – To, że jest na tym zdjęciu. I że została zamordowana.

Sandra zesztywniała.

– Zginęła w pożarze. To był wypadek.

Grace pokręciła głową.

– To było podpalenie.

– Kto ci o tym powiedział?

– Jej brat.

– Zaczekaj, skąd znasz jej brata?

– Była w ciąży, ta Geri Duncan. Kiedy zginęła w pożarze, była ciężarna.

Sandra zastygła i spojrzała na nią ze zgrozą.

– Grace, co ty robisz?

– Próbuję znaleźć mojego męża.

– I myślisz, że to ci w tym pomoże?

– Wczoraj powiedziałaś mi, że nie znałaś żadnej z osób widocznych na tym zdjęciu. A przed chwilą przyznałaś, że wiedziałaś o Gen Duncan i o tym, że zginęła w pożarze.

Sandra zamknęła oczy.

– Czy znałaś Shane'a Alwortha lub Sheli Lambert?

– Nie – odparła cicho. – Niezupełnie.

– Niezupełnie? Zatem ich nazwiska nie są ci zupełnie nieznane?

– Shane Alworth chodził do jednej klasy z Jackiem.

Sheila Lambert chyba była jego przyjaciółką ze studiów. I co z tego?

– Wiedziałoś, że wszyscy czworo grali razem w zespole?

– To trwało najwyżej miesiąc- Powtarzam: i co z tego? – Ta piąta osoba na zdjęciu. Ta odwrócona tyłem. Czy wiesz kto to jest?

– Nie.

– Czy to ty, Sandro?

Spojrzała na Grace.

– Ja?

– Tak. Czy to ty?

Sandra miała dziwną minę.

– Nie, Grace, to nie ja.

– Czy Jack zabił Geri Duncan?

Te słowa same wyrwały się z jej ust. Sandra szeroko otworzyła oczy, jak spoliczkowana.

– Oszalałaś?

– Chcę poznać prawdę.

– Jack nie miał nic wspólnego z jej śmiercią. Był już za oceanem.

– No to dlaczego tak przeraziło go to zdjęcie?

Sandra się zawahała.

– Dlaczego, do diabła?

– Ponieważ nie wiedział, że Geri nie żyje.

To zaskoczyło Grace.

– Byli kochankami?

– Kochankami – powtórzyła, jakby jeszcze nigdy nie słyszała tego słowa. – To bardzo dojrzałe słowo na określenie ich związku.

– Czy ona nie chodziła z Shane'em Alworthem?

– Chyba tak. Jednak oni wszyscy byli jeszcze dziećmi.

– Jack kręcił z dziewczyną przyjaciela?

– Nie wiem, jak bardzo byli zaprzyjaźnieni, ale owszem, Jack z nią sypiał.

Grace zaczęło się kręcić w głowie.

– I Geri Duncan zaszła w ciążę.

– Nic o tym nie wiem.

– Jednak wiesz, że ona nie żyje.

– Tak.

– I wiesz, że Jack uciekł.

– Zanim zginęła w pożarze. – I zanim zaszła w ciążę?

– Już mówiłam. Nic nie wiedziałam, że była w ciąży.

– A Shane Alworth i Sheila Lambert też zaginęli. Chcesz mi powiedzieć, że to zbieg okoliczności, Sandro?

– Nie wiem.

– Co powiedział ci Jack, kiedy do ciebie zadzwonił?

Westchnęła głęboko. Opuściła głowę. Milczała przez chwilę.

– Sandro?

– Posłuchaj, to zdjęcie musi mieć… no nie wiem, piętnaście lat? Kiedy pokazałaś mu je tak niespodziewanie… Jakiej oczekiwałaś reakcji? I ta przekreślona twarz Geri. Jack usiadł przy komputerze. Poszukał w sieci, myślę, że korzystał z archiwów „Boston Globe”. Dowiedział się, że ona od dawna nie żyje.

Wtedy zadzwonił do mnie. Chciał się dowiedzieć, co się stało.

Powiedziałam mu.

– Co mu powiedziałaś?

– To, co wiedziałam. Że zginęła w pożarze.

– I dlaczego to skłoniło Jacka do ucieczki?

– Nie mam pojęcia.

– Dlaczego w ogóle uciekł za ocean?

– Zostaw przeszłość w spokoju.

– Co się z nimi stało, Sandro?

Pokręciła głową.

– Pomijając już fakt, że jestem jego adwokatem i obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Po prostu nie mogę o tym mówić. On jest moim bratem.

Grace wyciągnęła ręce i uścisnęła jej dłonie.

– Myślę, że on ma kłopoty.

– To, co wiem, w niczym mu nie pomoże.

– Dzisiaj grożono moim dzieciom.

Sandra zamknęła oczy.

– Słyszałaś, co powiedziałam?

Do pokoju zajrzał jakiś mężczyzna w garniturze.

– Już czas, Sandro – powiedział.

Skinęła głową i podziękowała mu. Uwolniła dłonie, wstała i wygładziła spódnicę.

– Musisz dać sobie z tym spokój, Grace. Powinnaś wrócić do domu. Chronić swoją rodzinę. Tego życzyłby sobie Jack.

Загрузка...