Johann wysiadł z wagonu kolejki podziemnej w Bellevue. Na stacji, jak zwykle w zimowy niedzielny wieczór, nie było wielu ludzi. Pośrodku peronu, obok kiosków sprzedających gotowe posiłki, przekąski i słodycze, a także elektroniczne gazety i periodyki, zgromadziła się grupa ludzi. Słuchali ludowych piosenek śpiewanych przez troje ubranych w niebieskie habity michalitów, z których dwoje grało na gitarach. Pośród tłumu krążyło jeszcze troje czy czworo innych członków tego zakonu. Rozdawali ulotki i zbierali pieniądze do wielkich puszek.
Johann niemal odruchowo obszedł zgromadzenie wielkim łukiem i skierował się ku schodom wiodącym na powierzchnię. W pewnej chwili usłyszał, jak jakaś kobieta wymówiła głośno jego imię. Nie odwrócił się jednak ani nie zatrzymał. Znajomy głos zawołał go ponownie, tym razem znacznie głośniej. Johann odwrócił się zaintrygowany.
W jego stronę szła wysoka młoda kobieta ubrana w niebieski habit i niebiesko-biały kornet.
— Witaj, Johannie — powiedziała do niego serdecznie.
Przez moment Johann nie mógł skojarzyć dobrze znanego głosu i uśmiechu ze strojem noszonym przez członków zakonu świętego Michała.
— Heike? — zapytał w końcu. — To ty? Młoda kobieta szczerze się roześmiała.
— Oczywiście — odparła. — A któż by inny?
Teraz, kiedy Heike stanęła tak blisko niego, Johann poczuł, że jest zakłopotany.
— Przepraszam — odezwał się niezręcznie. — Nie spodziewałem się zobaczyć ciebie w takim stroju.
— Nie jesteśmy sektą religijnych fanatyków — rzekła Heike, a w jej głosie można było usłyszeć lekką kpinę. — Bez względu na to, co mogłeś o nas słyszeć.
— Myślałem, że wciąż jeszcze jesteś nauczycielką w Staaken — odrzekł Johann, lekko wytrącony z równowagi. — Kiedy…? — zapytał, nie kończąc zdania.
— Na początku zeszłego lata — odpowiedziała. — Zaraz po tym, jak rok szkolny dobiegł końca. Czułam wówczas w sobie jakąś pustkę. Byłam zła na siebie, że nie robię nic, by pomóc rozwiązać problemy spowodowane kryzysem gospodarczym. — Znów się roześmiała. — Z początku, po jakiejś przehulanej nocy, zapisałam się na kurs wstępny, traktując to jako dobry kawał… Ale im więcej się dowiadywałam, tym bardziej mi się to podobało. A moje samopoczucie znacznie się polepszyło.
— A Klaus? — zapytał Johann. — Co się z nim stało?
— Rozstaliśmy się na dobre, kiedy pojechałam na sześć tygodni na kurs do Freiburga — odparła Heike. — Ma się dobrze… Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Powiedział mi w zeszłym tygodniu, że jest teraz zaręczony z jakąś baletnicą. — Heike położyła dłoń na ramieniu Johanna. — Ale dosyć mówienia o mnie. Jak tobie się wiedzie w życiu? Czy byłeś w domu i widziałeś się z rodzicami?
Heike Schmidt była najlepszą przyjaciółką Johanna podczas ostatnich dwóch lat nauki w poczdamskiej szkole. Chociaż wiązało ich wówczas uczucie wykraczające poza zwykłą przyjaźń, z różnych względów zostali tylko przyjaciółmi, ale tak bliskimi sobie jak brat i siostra. W ciągu tych krytycznych dwóch lat poprzedzających wejście w wiek dojrzały, nie było tematu, na który by Johann nie mógł z nią porozmawiać. Nawet teraz, kiedy patrzył na nią i przypominał sobie, jak bardzo byli sobie kiedyś bliscy, tęsknił za kimś, komu mógłby się zwierzyć z najskrytszych myśli i uczuć bez obawy, że narazi się na wyśmianie.
Po krótkiej rozmowie Johann zaprosił Heike na lunch. Odmówiła, tłumacząc mu, że może tylko na kilka chwil oderwać się od zbiórki pieniędzy.
— Każdego feniga wydajemy na jedzenie i inne niezbędne rzeczy — powiedziała. — Po południu wydajemy wszystkie zebrane pieniądze w supermarkecie w Tempelhof. Dzięki naszym hurtowym zakupom właściciel udziela nam znacznego rabatu. Wieczorem i następnego dnia rozdajemy to, co kupimy, w naszym ośrodku w Kreuzburgu… W poniedziałek wczesnym rankiem wracam do Mariendorfu, gdzie przez pięć dni w tygodniu pracuję w ośrodku opieki nad dziećmi, których rodzice starają się znaleźć pracę.
Największe wrażenie na Johannie wywarło nie to, co mówiła Heike, ale sposób, w jaki to robiła. Była przekonana o słuszności swego postępowania. Wyglądała na bardzo zadowoloną z życia.
— A tak, przy okazji — odezwała się chwilę później — mógłbyś napomknąć swojemu ojcu, że nasz zakon prowadzi w całych Niemczech ośrodki pomagające ludziom bezdomnym. Wiem, że jeden z nich znajduje się w Poczdamie, gdyż chodzi do niego regularnie ojciec Grety Ulbricht. Mężczyźni i kobiety mogą tam dzielić się doświadczeniami i brać udział w różnych pożytecznych pracach.
Johann pokręcił głową i uśmiechnął się do kobiety.
— Nie wyobrażam sobie, by mój ojciec chciał zrobić coś takiego — powiedział.
— Dzieją się dziwniejsze rzeczy — odparła beztrosko Heike. — A teraz, mój przyjacielu — dodała, szelmowsko mrużąc jedno oko — zanim odejdę, czy zdołam cię namówić do przekazania części ciężko zarobionych pieniędzy na potrzeby tych bardziej pokrzywdzonych przez los niż ty? Zapewniam cię, że wszystkie te pieniądze zostaną wydane bardzo mądrze.
Johann sam był zaskoczony, gdy wręczył Heike banknot dwudziestomarkowy.
Kiedy znalazł się w mieszkaniu, myślał wciąż o rozmowie z dawną koleżanką. Przekonawszy się, że Evy nie ma, zauważył, że czekają na niego aż dwie wiadomości. Zdumiony, sprawdził podprogram zegarka, by przekonać się, czy nie wystąpiło jakieś uszkodzenie jego osobistego systemu przekazywania informacji. System jednak działał prawidłowo. Obie wiadomości nie zostały przekazane świadomie.
Johann usiadł w salonie naprzeciwko wielkiego ekranu wideotelefonu. Pierwsza wiadomość pochodziła od brata jego matki, wuja Hermanna, którego Johann nie widział prawie od dwudziestu lat. Kod nadawczy ujawnił Johannowi, że wiadomość przesłano z jakiegoś berlińskiego hotelu poprzedniego dnia wieczorem w porze kolacji.
— Witaj, Johann — odezwał się widoczny na ekranie mężczyzna w ciemnym garniturze. — Na wypadek gdybyś mnie nie poznawał: jestem twoim wujem Hermannem, starszym i grubszym niż wtedy, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.
Hermann Kurz miał szczerą, ujmującą twarz. Uśmiechnął się do Johanna, a potem ciągnął:
— Przyjechałem do Berlina, żeby spędzić tu weekend i spotkać się z tobą w pewnej ważnej i nie cierpiącej zwłoki sprawie. Gdybyś mógł, przyjedź do mnie do hotelu Schweizerhof na obiad albo kolację. Proszę, zadzwoń do mnie i daj znać, co postanowisz.
Nie przekazuję tej wiadomości bezpośrednio, gdyż nie chcę, żeby o naszym spotkaniu dowiedzieli się twoi rodzice. A przynajmniej nie teraz… Proszę cię, Johann, postaraj się przełożyć na inny termin sprawy, które możesz mieć, o ile to oczywiście możliwe. Zapewniam cię, że nasza rozmowa będzie dotyczyła spraw najwyższej wagi i dla ciebie, i dla twojej rodziny… Cieszę się, że będę mógł cię znów zobaczyć po tych wszystkich latach.
Zaskoczony Johann miał tylko kilka sekund na to, by pomyśleć o wuju Hermannie, kiedy domowy system przekazywania informacji wyświetlił automatycznie drugą wiadomość. Na ekranie ukazała się Eva siedząca na tapczanie w pokoju, którego Johann nie znał. Nacisnąwszy na urządzeniu do zdalnego sterowania przycisk z napisem PAUZA, Johann poszedł do kuchni, by napić się wody.
Kiedy wrócił, wciąż patrzyła na niego z ekranu nieruchoma twarz Evy. Kobieta była ubrana niedbale, w luźną białą bluzkę i niebieskie dżinsy. Johann stwierdził, że wygląda na bardzo zmęczoną, a jej oczy są zaczerwienione i opuchnięte.
Wiadomość od Evy została nagrana kilka godzin wcześniej, tego ranka, dokładnie za pięć dziesiąta.
— Zapewne się zastanawiasz, gdzie jestem i dlaczego nie wróciłam do domu — zaczęła, kiedy Johann uruchomił urządzenie. Zawahała się, ale z wysiłkiem ciągnęła: — Nie przyjechałam do domu, bo wydarzyło się coś zeszłej nocy, coś nieoczekiwanego, i myślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć, zanim się znów zobaczymy.
Przerwała i zaczęła nerwowo wiercić się na tapczanie.
— Otwarcie wystawy zakończyło się olbrzymim sukcesem, Johannie — podjęła po chwili, z przymusem się uśmiechając. — Byłbyś ze mnie naprawdę dumny. Wszyscy prześcigali się w składaniu mi gratulacji. Na krótką chwilę wpadł nawet sam Herr Freisinger; byli także obecni wszyscy ważni przedstawiciele władz miejskich… Przyszedł też twój kuzyn, Ludwig, razem z nową sympatią, tą aktoreczką. Był zawiedziony, że się nie zjawiłeś.
Uwagę Evy odwrócił na chwilę ktoś, kogo nie było widać na ekranie. Johann usłyszał kobiecy głos.
— To Gena — wyjaśniła Eva. — Jest drugą projektantką. Widziałeś ją przelotnie w zeszłym miesiącu. Jestem w tej chwili w jej mieszkaniu i pozostanę tu, dopóki nie zadzwonisz.
Tak czy inaczej, kiedy oficjalna część otwarcia dobiegła końca, czułam się naprawdę podniecona. Gena, ja i Rolf Bachmann, kurator muzeum, oraz kilka innych osób, poszliśmy później na tańce. Wszyscy wypiliśmy za dużo, ale bawiliśmy się doskonale.
Znów przerwała. Wyglądało, jakby tylko z wielkim trudem powstrzymywała się od płaczu.
— Johannie — odezwała się w końcu. — Sama dobrze nie wiem, jak to się stało. Myślę, że mogłabym przypisać winę upojeniu, jakie mną owładnęło, ale czuję, że to byłoby zbyt proste… W każdym razie pod koniec zabawy Rolf zaprosił mnie do swojego domu, a ja mu nie odmówiłam.
Nie wiem, co mam teraz robić, Johannie — ciągnęła z dużym trudem. — Myślałam, że jeżeli opowiem ci o zeszłej nocy w ten sposób, może da ci to czas na przemyślenie wszystkiego, zanim porozmawiamy… Wiem, że skrzywdziłam ciebie i jest mi z tego powodu przykro, ale wiem też, że nadal cię kocham… Proszę cię, zadzwoń do mnie i pomóż mi wybrnąć z tej sytuacji.
Johann popatrzył na zegarek. Było wpół do czwartej. Za pół godziny miał się spotkać z Evą i Rolfem w swojej ulubionej kawiarni na Unter den Linden, niedaleko muzeum. Johann całkiem świadomie wybrał na tę rozmowę miejsce publiczne, chcąc zminimalizować prawdopodobieństwo urządzenia nieprzyjemnej sceny. Cieszył się, że spotkają się w trójkę, gdyż to dawało mu szansę pokazania pamiętników Helgi Weber, a przecież Rolf był kustoszem muzeum.
Był zdumiony, jak łatwo przyszło mu podjąć decyzję o zakończeniu związku z Evą. Wcześniej tego popołudnia doszedł do wniosku, że jej przelotny flirt z Rolfem może być dla niego doskonałą szansą wyplątania się z zażyłości, która jego zdaniem stawała się ciężarem dla nich obojga. Pomyślał, że gdyby nie ten flirt, ich rozpadający się i bez tego związek mógłby ciągnąć się jeszcze przez długie miesiące. Prawdę mówiąc, ta noc spędzona przez Evę z Rolfem oszczędziła im mnóstwa cierpień.
Johann był z natury ostrożny w dokonywaniu jakichkolwiek ważnych zmian w swoim prywatnym życiu. To sprawiło, że ostatnie minuty przed spotkaniem, jakie spędził w mieszkaniu, poświecił na ponowne rozważenie myśli i uczuć mających wpływ na decyzję o zerwaniu z Evą.
Usiadłszy w ustawionym w salonie wygodnym fotelu, przez jakiś czas wpatrywał się w stojące przed nim zdjęcie, przedstawiające jego i Evę uśmiechniętych, na plaży w Portugalii. Na początku wszystko było takie proste — pomyślał. — Tak dobrze było nam ze sobą, zwłaszcza w łóżku. Nie starał się nawet ukryć przed sobą, że najbardziej będzie mu brakowało właśnie tego aspektu ich zażyłości. Wprawdzie nie kochali się już codziennie, jak to mieli zwyczaj robić w ciągu pierwszych miesięcy ich związku, ale nadal sypiali ze sobą trzy czy cztery razy w tygodniu, regularnie jak w szwajcarskim zegarku. Działo się tak głównie dlatego, że Eva, nie starając się nawet ukryć swoich obaw, wierzyła, iż każdy ich stosunek stanowi potwierdzenie trwałości łączącego ich związku.
Była miłą i inteligentną partnerką — pomyślał Johann, rozważając w myślach zalety Evy. — Spędziliśmy razem wiele fantastycznych wieczorów w restauracjach, teatrach czy na przyjęciach u przyjaciół. Nie mieliśmy właściwie żadnych problemów, dopóki…
Prawdę mówiąc, dopiero w tej chwili Johann zauważył, że dynamika jego związku uległa zmianie, z chwilą kiedy Eva podjęła pracę w Muzeum Trzeciej Rzeszy. Ta praca zupełnie ją odmieniła. Przedtem zajmowała się zwykłymi, mniej lub bardziej rutynowymi projektami, wykonywanymi przeważnie na zlecenie firm reklamowych. Wyglądało wówczas na to, że nie poświęca tym projektom większej uwagi. Jej ambicje rozbudziło dopiero podjęcie samodzielnej i odpowiedzialnej pracy w muzeum. To zajęcie pozwoliło jej uwierzyć we własne siły i poczuć dumę z zainteresowania okazywanego przez innych ludzi.
Na początku Eva bardzo często zabierała swoje projekty do domu i mówiła Johannowi, co robi w nowej pracy. Słuchał jej uważnie i jego zainteresowanie przez jakiś czas sprzyjało umocnieniu ich związku. Kiedy jednak zapoznał się lepiej z charakterem jej pracy i zaczął mówić, co o niej naprawdę sądzi, zaczęły się awantury.
Johann dobrze pamiętał zdumienie i irytację, jakie odczuł tego wieczoru, kiedy Eva po długiej dyskusji podczas obiadu oświadczyła mu, że obchodzi ją tylko estetyczna strona jej wystaw, a ich merytoryczne aspekty zupełnie jej nie interesują. Traktowała swój projekt wystawy pokazujący to wszystko, co się działo w Oświęcimiu, Treblince czy Sobiborze, wyłącznie w kategoriach rozmieszczenia eksponatów i ich oświetlenia, nie zwracając wcale uwagi na kryjące się za nimi bestialstwo. Tamten wieczór zakończył się pełną goryczy reprymendą Johanna, która doprowadziła ją do szału. Ilekroć później sądziła, że Johann krytykuje jej nową pracę, zawsze dochodziło miedzy nimi do gwałtownych kłótni.
Bardzo szybko kłótnie objęły i inne obszary ich wspólnego życia, mącąc panującą do tej pory harmonię. Eva zaczęła jawnie krytykować Johanna nie tylko za to, co określała mianem „ślepego, wręcz służalczego przywiązania” do rodziców, ale również za brak zrozumienia wielu problemów, które uważała za bardzo ważne. Johann, zepchnięty do obrony, w odpowiedzi często krytykował wady bardzo drażliwej Evy, pogarszając tylko sytuację.
Rozmyślał o tym wszystkim, ale nie postawił sobie pytania: czy kocha Evę. Znał odpowiedź. Wiedział, że jej nie kocha. Może raz czy dwa, na samym początku ich związku i tylko w chwilach miłosnego uniesienia, czuł coś, co mógłby nazwać miłością. To było jednak tak dawno, że prawie nie pamiętał.
Siedząc w fotelu w salonie, wyciągał wnioski ze swoich rozmyślań. Nie — powiedział sobie. — Nie ma nic, o czym bym zapomniał. Podjąłem słuszną decyzję.
Uświadomiwszy sobie, że ma wciąż dziesięć minut do spotkania z Evą i Rolfem, postanowił dokładnie przyjrzeć się zawartości kieszeni torby, z której tamtego ranka zniknęły owe tajemnicze białe kulki. Tym razem nie ograniczył się tylko do zajrzenia do środka. Sięgnął po nożyczki i odciął całą przednią część kieszeni, skierował na nią silny strumień światła. Ku swojemu zachwytowi w trzech czy czterech miejscach zobaczył widoczne na materiale słabe, ale łatwe do zidentyfikowania niewielkie, okrągłe plamy. I chociaż ich obecność w żaden sposób nie mogła mu wyjaśnić tajemniczego zniknięcia kulek, była namacalnym dowodem, że niezwykłe drobiny rzeczywiście znajdowały się kiedyś w środku.
Johann był tak podniecony tym odkryciem, że chciał wyjść z mieszkania, zapominając o zabraniu pamiętników Helgi Weber, które zamierzał pokazać Rolfowi Bachmannowi. Może chociaż ta jedna dobra rzecz może wyniknąć z tego spotkania — powiedział do siebie, wkładając zeszyty z zapiskami Helgi do wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby nie narażać ich na zetknięcie z wilgotnym powietrzem na dworze.
Kiedy parę minut po szóstej znalazł się w restauracji hotelu Schweizerhof, wuj Hermann już siedział przy stoliku. Starszawy mężczyzna wstał na jego widok i powitał go wylewnie, ściskając mu mocno dłoń i serdecznie klepiąc po plecach.
— Mein Gott — odezwał się z uśmiechem. — Jesteś wyższy, niż się spodziewałem. Ile właściwie masz wzrostu?
— Dwa metry jedenaście — odparł nieco zakłopotany tym pytaniem Johann.
— Siadaj, proszę. Siadaj — rzekł wuj. — Wielkie nieba, nie widziałem cłę tyle czasu… Chyba ze siedemnaście lat, jak sądzę.
— Co najmniej — zgodził się z nim Johann. — Kiedy na Boże Narodzenie przyjechaliśmy do ciebie do Rothenburga, byłem zaledwie dwunastoletnim chłopcem.
Przez kilka chwil mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu.
— Zaraz ci wszystko wyjaśnię — odezwał się w końcu wuj Hermann, pociągnąwszy mały łyk wina. — Ale najpierw powiedz mi, czy nie zechciałbyś się napić razem ze mną trochę tego doskonałego Poligny-Montracheta? Zamówiłem je, żeby uczcić nasze spotkanie po tylu latach.
Johann kiwnął głową, a wuj Hermann nalał trochę białego wina do jego kieliszka.
— Rzecz jasna, chcę wiedzieć jak najwięcej o twojej pracy, o Evie i wszystkim, co dotyczy twojego życia, ale pozwól, że najpierw wymienię kilka swoich powodów naszej dzisiejszej rozmowy… Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zacznę od najważniejszej sprawy, dla której chciałem się z tobą zobaczyć?
— Oczywiście że nie — odparł Johann. Wuj Hermann przez chwilę się namyślał.
— Zacznę od tego, Johannie — powiedział w końcu — że z pewnością tak samo jak ty, bardzo martwię się o twoich rodziców. Ich sytuacja finansowa jest naprawdę tragiczna. I chociaż twoja matka nie wspomniała nigdy słowem na ten temat, spróbowałem przeprowadzić małe dochodzenie i wiem, że znaleźli się w kłopotliwym położeniu. Mogą nawet stracić dom, jeżeli w ciągu kilku najbliższych tygodni nie zapłacą zaległych podatków z tytułu posiadania nieruchomości.
Wuj Hermann napił się wina. Widok twarzy Johanna upewnił go, że nie powiedział siostrzeńcowi niczego nowego ani zaskakującego.
— Stwierdziłem także — ciągnął po chwili — że od ponad roku udzielasz im znacznej pomocy finansowej, bez której nie byłoby ich stać nawet na kupno żywności. — Pokręci! głową. — Jestem wręcz przerażony faktem, że moja siostra nie zwróciła się o pomoc do mnie, ale zarazem muszę przyznać, że żywię do ciebie głęboki szacunek i wdzięczność za to, że jesteś dla nich taki hojny. To dobrze o tobie świadczy.
— Robiłem, co mogłem — odrzekł cicho Johann. — Bardzo chciałbym móc zrobić coś więcej.
— Jesteś naprawdę wyjątkowym młodym człowiekiem — pochwalił go wuj Hermann. — Dlatego z tym większą przyjemnością chcę ci oświadczyć, że już nigdy nie będziesz musiał pomagać finansowo swoim rodzicom.
Johann odstawił kieliszek z winem.
— Nie rozumiem — powiedział zmarszczywszy brwi.
— Los okazał się dla mnie wyjątkowo łaskawy — wyjaśnił wuj Hermann. — Miałem szczęście przewidzieć nadejście recesji, dzięki czemu cały mój majątek pozostał nienaruszony. Udzielenie pomocy twoim rodzicom będzie dla mnie drobiazgiem. W ciągu ostatnich trzch dni zapłaciłem już ich wszystkie zaległe podatki, a poza tym złożyłem na koncie mojej siostry wystarczająco dużo pieniędzy, żeby mogli skromnie żyć przez następny rok czy dwa lata.
Johann nie mógł uwierzyć własnym uszom. Kiedy w końcu zaczęło docierać do niego znaczenie słów wuja Hermanna, poczuł się jak ktoś, komu zdjęto z barków ogromny ciężar.
— Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować — wyjąkał w końcu. — Za to, co zrobiłeś dla mnie, dla nich, dla nas wszystkich…
— Zapewniam cię — odparł wuj Hermann, pochylając się ku Johannowi ponad stołem — że suma pieniędzy, o której mowa, jest dla mnie nieistotnym drobiazgiem. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla swoich bliskich.
Johann czuł, że w dalszym ciągu nie może się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu. Usiadł tylko wygodniej i sączył wino, chociaż chciałby wstać i krzyczeć z radości i ulgi.
— Czy któreś z twoich rodziców powiedziało ci kiedykolwiek, dlaczego nie widziałeś mnie od czasu tamtej bożonarodzeniowej wizyty u mnie w Rothenburgu? — zapytał go wuj Hermann.
— Nie — odparł Johann, kręcąc głową. — Mój ojciec wspominał tylko coś o jakiejś kłótni, ale nie mówił, o co poszło.
— A wiec nie wiesz nic o tym, że jestem homoseksualistą? Johann nie wiedział, co powiedzieć.
— Nie, wuju Hermannie — odezwał się w końcu. — Nikt nigdy mi o tym nie mówił.
— Właśnie o to się pokłóciliśmy — oświadczył wuj Hermann. — Ostatniego wieczoru waszej wizyty, kiedy udałeś się na spoczynek, „obnażyłem przed nimi swoją duszę”, jak to my mówimy, a nawet przedstawiłem im swoją ówczesną sympatię. Twój ojciec był tak wściekły, że oświadczył, iż nigdy więcej nie chce widzieć mnie w swoim domu.
Po tym, jak wuj Hermann przeprosił siostrzeńca, że na tak długi czas zniknął z jego życia, a Johann oznajmił, że osobiście nie ma nic przeciwko homoseksualistom, rozmowa zeszła na inne tematy. Z trudnych do wyjaśnienia przyczyn małomówny zazwyczaj Johann czuł, że tym razem nie może powstrzymać się od mówienia. W czasie kolacji opowiedział wujowi Hermannowi o swojej pracy, o zerwaniu z Evą, a nawet o historii z Bakirem i dręczących go od tamtego czasu wyrzutach sumienia. Wuj Hermann sprawiał wrażenie, że ciekawią go wszystkie szczegóły życia siostrzeńca.
— Byłem wówczas w muzeum na otwarciu tej wystawy — oznajmił w odpowiedzi na uwagi Johanna na temat pracy Evy. — Coś okropnego. Zgadzam się z tym, co napisano dzisiaj rano w „Le Monde”, że ukazywanie Hitlera i innych przywódców Trzeciej Rzeszy, zwłaszcza przez część wystawy zatytułowaną „Hitler und den Juden”, bez żadnego komentarza wyjaśniającego, pozwala widzom na pochopną interpretację ciemnych lat naszej historii… A jeżeli już o tym iowa, twój kuzyn Ludwig bardzo mi przypomina oficera SS '. jednego z tych wczesnych amerykańskich filmów.
Rozmawiali tak i rozmawiali. W czasie głównego dania Johann opowiedział wujowi Hermannowi o znalezieniu pamiętników napisanych przez Helgę Weber i o podnieceniu, ijakie dostrzegł na twarzy Rolfa Bachmanna, który pospiesznie przeglądał rękopis. Johann nie krył, że czuł się dziwnie zakłopotany faktem, iż ktoś spośród jego przodków okazał się takim fanatycznym nazistą.
— Muzeum zapłaci sporo pieniędzy za dokument takiej wagi — oświadczył wuj Hermann. — Tylko nie sprzedawaj im tego pamiętnika za szybko. Jeżeli jego treść jest tak rewelacyjna, jak sugerujesz, mam kilku znajomych w Stanach, którzy także mogą chcieć go kupić.
— Ale jeżeli pieniądze nie są już potrzebne, dlaczego mam w ogóle go sprzedawać? — zapytał Johann.
— Zawiera zbyt istotne treści, by pozostawał dłużej w prywatnych rękach — odrzekł wuj Hermann. — Może pełnić funkcję gorzkiej pamiątki tamtych czasów, o ile nie czegoś więcej… A poza tym będziesz mógł wpłacić te pieniądze na konto rodziców, żeby mogli korzystać z nich w późniejszych latach.
Kiedy w końcu przyniesiono im deser, dochodziła ósma. Wuj Hermann i jego siostrzeniec zdążyli do tego czasu opróżnić drugą butelkę wina. Johann czuł, że ogarnia go przyjemne rozleniwienie. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni tak miło spędzał wieczór.
Jedząc deser opowiedział wujowi o niezwykłym przeżyciu tamtego ranka, kiedy widział podwójną spiralę pełną świetlistych cząstek. Chcąc sprawdzić, czy wuj go nie wyśmieje albo nawet nie uzna za fantastę, z początku tylko napomknął o tym, jakby nie było to nic nadzwyczajnego. Zachęcony jednak zainteresowaniem, jakie wywarła jego historia, opowiedział wszystko, co się wówczas wydarzyło, nie pomijając najdrobniejszych szczegółów.
Wuj Hermann był jego opowiadaniem zafascynowany.
— A te ślady w kieszeni torby? — zapytał. — Czy są dobrze widoczne? Czy ktoś inny mógłby je też zobaczyć?
— Jestem o tym przekonany — odrzekł Johann. — Jeśli chcesz, pobiegnę do domu i przyniosę tę torbę. Mógłbym wrócić tu w ciągu pół godziny.
— To nie będzie konieczne, Johannie — śmiejąc się odpowiedział wuj Hermann. — Wierzę ci. — Ugryzł kawałek strudla, a w chwilę później zapytał: — Johannie, czy słyszałeś kiedyś o Towarzystwie do Spraw Ramy?
— Tak, chyba o nim słyszałem — rzekł Johann. — Przynajmniej nazwa obiła mi się o uszy… Czym właściwie się zajmują?
— Są grupą ludzi zbierających i katalogujących raporty na temat niewytłumaczalnych zjawisk, które mogą być związane z inteligencją pochodzenia pozaziemskiego. Utworzyli to towarzystwo przed dziesięciu laty, kiedy do naszego systemu słonecznego przyleciał z głębin kosmosu tajemniczy cylindryczny statek zwany Ramą. Tak się składa, że dyrektor tej organizacji jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Nazywa się Carlos Sauceda. Powiem mu, żeby do ciebie zadzwonił.
— A więc jesteś zdania, że moja podwójna spirala mogła też przylecieć z kosmosu? — zapytał z nie ukrywanym podnieceniem Johann.
— Na twoim miejscu nie wyciągałbym tak daleko idących wniosków — powiedział wuj Hermann. — Carlos jednak wspominał mi o nie wyjaśnionych zjawiskach, które były bardzo podobne do twojego. Zdarzają się wszędzie i to nie tylko w okresie ostatniego dziesięciolecia. Jestem pewien, że Carlos byłby zachwycony, mogąc poinformować cię o tym szczegółowo, a poza tym podejrzewam, że bardzo będzie chciał obejrzeć te plamy.
Po skończonym deserze wuj Hermann zamówił dwie lampki dobrego koniaku.
— Naprawdę, dziękuję ci za wszystko — odezwał się z przekonaniem Johann, popijając swój trunek. — Za pomoc moim rodzicom, za powrót do mojego życia i za ten obiad. To był naprawdę wspaniały wieczór.
— Na razie się nie skończył — przypomniał mu wuj Hermann z niezwykle poważną miną. — Chciałbym porozmawiać z tobą na jeszcze jeden temat… Czy przypadkiem nie zapomniałeś już o lecie 2122 roku?
Johann postarał się skupić myśli, żeby móc odpowiedzieć na pytanie wuja.
— Oczywiście że nie — odrzekł w końcu. — Tego lata zabrałeś mnie i matkę do Paryża.
— Nigdy nie zapomnę, jaki byłeś podniecony, kiedy zwiedzaliśmy Muzeum Podboju Przestworzy i Kosmosu — rzekł wuj Hermann. — Byłeś pewien, że któregoś dnia będziesz mieszkał na Księżycu lub Marsie.
Obaj mężczyźni zamyślili się. Johann przypomniał sobie czasy dzieciństwa, marzenia o podróżach kosmicznych i godziny spędzone nad atlasami gwiezdnymi, ukazującymi wszystkie planety razem z ich księżycami. Dopóki nie ukończył nauki w szkole średniej, jego matka przechowywała w domu kombinezon kosmiczny, który dostał na dwunaste urodziny od wuja Hermanna. To wszystko wydawało się takie odległe…
— Zdaję sobie sprawę z tego, że może zbyt brutalnie ingeruję w twoje życie — odezwał się wuj Hermann, przerywając Johannowi wywołane przez alkohol zamyślenie — ale przed dwoma dniami wydarzyło się coś, co przypomniało mi o chłopcu, którego spotkałem tamtego lata w Paryżu. Jeden z moich kolegów, pracujący w Międzynarodowej Agencji Kosmicznej, narzekał, że nie może znaleźć nikogo o odpowiednich kwalifikacjach do kierowania największym przedsiębiorstwem dystrybucji zasobów wodnych na Marsie. Ta praca jest jakby stworzona dla kogoś z twoim doświadczeniem. Nie wiem, czy w dalszym ciągu interesują cię takie rzeczy, ale…
Johann poczuł, jak w głowie zaczynają mu wirować setki myśli. Z najwyższym trudem mógł skupić uwagę na słowach wuja. Przypomniał sobie słyszane kiedyś słowa: „Valhalla, znakomite wynagrodzenie, minimum dwuletni kontrakt”, ale nie miał pojęcia, co właściwie znaczą. Kiedy wuj Hermann wręczył mu służbową wizytówkę z umieszczonym na samej górze czerwonym znakiem i literami MAK, Johann nie mógł nawet się spodziewać, że w dwa dni później stawi się na rozmowę kwalifikacyjną i podejmie pracę, która na zawsze miała zmienić jego życie.
Potykając się w drodze powrotnej, Johann dotarł do pustego mieszkania. Rozmyślał wyłącznie o przyjemnych sprawach. Dobre wino i przepojona sympatią rozmowa z wujem przynajmniej na jakiś czas natchnęły go optymizmem. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy do wielu miesięcy cieszył się z tego, co mogła przynieść najbliższa przyszłość.