6

Kilka następnych miesięcy Johann żył w nieustannym napięciu. Mutchville i inne marsjańskie osady znalazły się w stanie chaosu i rozkładu. Infrastruktura umożliwiająca życie całej ludzkiej kolonii na Marsie bardzo szybko się rozpadała. Zagrożone było nawet dalsze istnienie Valhalli.

Przez większą część życia Johann najchętniej uciekał przed przytłaczającymi go problemami w objęcia Morfeusza. Niestety, w obecnych trudnych czasach sposób ten nie przynosił dużej ulgi. Prawdę mówiąc, często śnili mu się ludzie, których znał, i zdarzenia, które przeżył podczas tamtej niezwykłej wyprawy do Mutchville. Wizje te z każdą nocą stawały się coraz dłuższe i dziwniejsze. Doszło w końcu do tego, że coraz rzadziej zdarzało mu się przespać całą noc, nie budząc się z powodu jakiegoś koszmaru.

W jednym z takich snów siedział w tym samym salonie „Balkonii”, w którym spotkał po raz pierwszy Amandę. Kiedy olśniewająco piękna kobieta weszła do pokoju i zaczęła go całować, Johann stwierdził, że natychmiast ogarnia go pożądanie. Po chwili jednak Amanda przeprosiła go i wyszła. Patrzył przez sekundę czy dwie w inną stronę, ale kiedy odwrócił głowę, zobaczył, że w miejscu, w którym stała kobieta, znajduje się mające kształt harfy skupisko tańczących cząstek. Usłyszał dobiegającą od nich piękną muzykę, a później do salonu weszła inna kobieta. Była nią siostra Vivien.

— Kochaj się ze mną, Johannie — powiedziała Vivien w jego śnie, zdejmując zakonny habit. — Siostra Beatrice nie będzie miała nic przeciwko temu.

Johann dotknął nagiego ciała zakonnicy i zaczął ją namiętnie całować. Kiedy jednak po kilku pocałunkach otworzył oczy, ujrzał, że niecały metr od nich stoi siostra Beatrice i uważnie ich obserwuje. Na jej twarzy malowały się zaskoczenie i dezaprobata. Johann przebudził się, przeszyty nagłym dreszczem.

Beatrice pojawiała się wiele razy także w innych snach Johanna. Często widział ją, jak ubrana w szaty biskupie stoi na szczycie odległego wzgórza. W snach tych była zawsze skąpana w łagodnym świetle. Od czasu do czasu siostra Beatrice ze snów Johanna była jego bliską przyjaciółką i zaufaną doradczynią. Przez długi czas rozmawiali, a później zakonnica zaczynała śpiewać, żeby mu sprawić przyjemność. Dwukrotnie Beatrice przyszła w nocy i usiadła ufnie obok niego na kanapie salonu w „Balkonii”. W tych dwóch snach stojąca na pianinie fotografia przedstawiała Johanna, dwójkę dzieci i Beatrice, i wówczas to jej pocałunki rozpalały jego namiętność. Johann bardzo chętnie poddawał się przyjemnościom, jakie podsuwała mu podświadomość.

W rzeczywistości nigdy nie skontaktował się z Beatrice czy Vivien, by dowiedzieć się, co zrobiły z szybą jego hełmu, którą kazał posłańcowi doręczyć im tego samego dnia, kiedy wyjeżdżał z Mutchville. Planował, że sprawi niespodziankę obu zakonnicom oraz Clem i Darwinowi, kiedy ponownie odwiedzi Mutchville we wrześniu czy październiku następnego roku. Problemy w Valhalli zmusiły go jednak do przełożenia wyjazdu na inny termin, a później nawet do jego odwołania.

Obserwując, jak ekonomiczny kryzys na Marsie pogłębia się z każdym dniem, zrozumiał, że Valhalla nie będzie mogła przetrwać, jeżeli nie zapewni jej samowystarczalności. Zmusił siebie i innych mieszkańców tej podbiegunowej osady do spędzenia wielu godzin na przygotowaniach do przeciwstawienia się różnym katastrofom, jakie mogły się im przydarzyć. Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby grupa ludzi, za których był odpowiedzialny, przetrwała czekające ich ciężkie czasy.

— Zbiory wszystkich plonów z wyjątkiem pomidorów będą większe — stwierdziła Anna. — A jeżeli chodzi o pomidory, Deirdre sądzi, że za bardzo je podlewała.

Johann i Anna stali obok siebie w jednym z długich przejść w odległej cieplarni. Na prawo od nich rosła pszenica, tak wysoka, że kłosy sięgały Johannowi do głowy. Na lewo znajdowała się piękna działka pełna dorodnych żółtych dyń i cukinii.

Johann uniósł głowę i popatrzył na sufit.

— Ta cieplarnia jest cudem inżynierii — powiedział. — Gdybyśmy nie mieli geniuszy takich jak Yasin czy Narong, nigdy by się nam nie udało…

— Z tego, co mi mówił Narong — przerwała mu Anna — wynika, że nie mielibyśmy żadnych cieplarni, gdyby nie upór i dalekowzroczność pewnego jasnowłosego niemieckiego inżyniera systemowego.

Johann uśmiechnął się.

— Dziękuję, Anno — odparł nie dostrzegając w jej oczach miłości. Nie zauważał tego konsekwentnie od ponad roku. — Prawda jest taka, że cieplarnie odniosły sukces przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy nas wszystkich. Zwłaszcza ty i Deirdre poprąwiłyście dosłownie każdy plan, jaki na początku ułożyliśmy.

Johann kucnął i dotknął jednej z dyń.

— Skąd będziecie wiedziały, kiedy dojrzeją? — zapytał.

— To wszystko robią automaty sterowane za pomocą oprogramowania stworzonego przez Naronga — odrzekła. — Zainstalowane pod sufitem kamery robią codziennie zdjęcie każdego centymetra kwadratowego cieplarni. Potem, zgodnie z algorytmami, wyliczane jest tempo wzrostu, współczynniki dojrzewania i wszystkie inne konieczne parametry. Później uruchamiany jest robot zbierający, którego zbudował z części zapasowych Yasin. Porozumiewa się z bazą danych, uzyskanych w wyniku działania algorytmu, i zbiera wszystko, co dojrzało. Johann wstał.

— Czy to znaczy, że dzięki większym zbiorom w tym roku będziecie mogły oświadczyć, iż wasz projekt zakończył się sukcesem?

— Jeszcze nie — odparła jak zawsze ostrożna Anna. — Nasze zbiory nadal nie są tak wysokie, byśmy mogli bez trudu przeżyć długotrwałą burzę piaskową podobną do tej, która nawiedziła nas w 2133 roku… A poza tym, mimo moich nalegań, nie zmniejszyłeś racji żywnościowych, żebym mogła zgromadzić zapasy warzyw na wypadek podobnego kataklizmu, podczas którego wydarzyłaby się awaria jakiegoś ważnego podsystemu.

— Przed kilkoma miesiącami zgodziliśmy się przecież, że w naszych planach będziemy uwzględniali tylko pojedyncze katastrofy — przypomniał jej Johann. — Nie widzę większego sensu, żeby głodzić ludzi tylko po to, byśmy mogli się uporać z wielokrotnymi awariami.

— Powtórz mi to, kiedy wszyscy będziemy umierali z głodu — odrzekła ponuro Anna. — Kiedy przydzieliłeś mi takie zadanie, kazałeś, żebym wyobraziła sobie, jak źle mogą się potoczyć wszystkie sprawy. Powiedziałeś mi wówczas, że powinnam założyć, iż nie będziemy otrzymywali z Mutchville w ogóle żadnych dostaw. Myślałam wtedy, że jesteś zbytnim pesymistą. Teraz jednak, kiedy sytuacja wygląda nawet gorzej niż myślałeś…

— Spisałaś się naprawdę na medal, Anno — próbował ją uspokoić Johann, obejmując w braterskim uścisku. — Wszyscy to doceniamy… Ale teraz, kiedy jesteśmy prawie samowystarczalni, powinnaś coś zrobić, żeby się tak bardzo nie przejmować… Uśmiechnij się… Pokaż, że umiesz się cieszyć życiem.

Odwrócił się i ruszyli w stronę wyjścia.

— Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać — odezwała się z wahaniem w głosie Anna. — Obiecałam Deirdre, że poruszę ten temat, kiedy tylko zaczniemy zbierać plony.

— Co to takiego? — zapytał beztrosko Johann.

— To Yasin — rzekła Anna. — Z dnia na dzień zachowuje się coraz bardziej wulgarnie względem wszystkich kobiet, ale w szczególności wobec Deirdre i Lucindy. I nie chodzi mi tylko o słowne zniewagi czy obelgi. Ostatnio zaczął wygłaszać pogróżki natury seksualnej.

Johann przystanął.

— Czy groził w ten sposób tobie? — zapytał.

— Nie — odparła Anna. — Wie dobrze, że tego bym nie zniosła… Ale, Johannie, inne kobiety nie mają ani mojego doświadczenia, ani mojej pewności siebie. Nigdy nie zetknęły się z kimś, kto przez cały czas nazywa je sukami lub dziwkami, czy uważa, że sprośne dowcipy mogą być opowiadane w ich obecności. Nie wiedzą nawet, jak powinny reagować.

— I co chcesz, żebym w tej sprawie zrobił? — zapytał Johann.

— Na początek przestań chwalić go w obecności innych — odparła porywczo Anna. — Wiem dobrze, że jest geniuszem, który przynajmniej pod względem technicznym pomógł w dużym stopniu Valhalli. Ale za każdym razem, kiedy publicznie mówisz o tym, jak ważna jest jego praca, zaczyna się coraz bardziej puszyć i czuć, że jest niezastąpiony. W wyniku tego przypuszcza, że może traktować kobiety, jak chce, bo i tak ujdzie mu to płazem.

— Ale wykonuje naprawdę fantastyczną pracę — sprzeciwił się Johann.

— Na tym właśnie polega kłopot z wami, mężczyznami — odezwała się nieco głośniej Anna. — Nigdy nie będę w stanie pojąć, jakim cudem możecie tak łatwo zaliczyć innego mężczyznę do tej czy tamtej kategorii. Jeżeli jakiś facet jest genialnym inżynierem czy tenisistą, nie zwracacie uwagi na fakt, że poza pracą czy kortem może być skończonym sukinsynem… A kobiety nie patrzą na mężczyzn w taki sposób. Widzą w nich przede wszystkim całość, a nie tylko tę czy tamtą cechę. Nie obchodzi nas, jak genialny jest Yasin, ani co zrobił dla osady. Sposób, w jaki odnosi się do kobiet, jest oburzający, a jego należy upomnieć i zmusić do poprawy.

Johann jeszcze nigdy nie widział Anny tak wzburzonej.

— No dobrze — odezwał się w końcu. — Podaj mi więcej szczegółów, a ja z nim porozmawiam.

— Kiedy z nim porozmawiasz? — zapytała natychmiast Anna. — Muszę powiedzieć to Deirdre i Lucindzie.

— Niedługo — odrzekł Johann, a widząc, że nie jest zachwycona, dodał: — Dzisiaj wieczorem. Nie później niż dzisiaj wieczorem.

Narong był w swoim gabinecie i pracował przy komputerowym terminalu. Drzwi do jego pokoju były otwarte.

— Mogę wejść? — zapytał Johann. Narong uśmiechnął się.

— Oczywiście — odparł. — Dla szefa nie mogę nie znaleźć czasu.

Johann opadł na jedno z dwóch stojących w pokoju wielkich krzeseł i ciężko westchnął.

— Obiecałem Annie, że jeszcze dzisiaj porozmawiam z Yasinem — zaczął. — Potrzebna mi jest twoja pomoc.

— Następne skargi? — zapytał Narong.

— Tak — odparł Johann. — Wygląda na to, że zaczyna zachowywać się coraz gorzej. — Johann poruszył się nerwowo na krześle, a potem ciągnął: — Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Zgadzam się ze zdaniem kobiet, że nie można tego dłużej tolerować, ale martwię się tym, co może mi odpowiedzieć. Dzięki niemu czas międzyawaryjny naszych urządzeń osiągnął zawrotne wartości, które w dodatku z każdym dniem zwiększają się coraz bardziej. Bez Yasina nigdy nie poradzilibyśmy sobie z naprawami i przeglądami… Jak sądzisz, co powinienem zrobić?

— Od samego początku stanąłeś przed takim samym problemem, z jakim musiał poradzić sobie kiedyś Hobson — stwierdził Narong. — Yasin jest pod pewnym względem geniuszem, a pod innym zachowuje się jak kompletny wariat. Podczas pierwszych sześciu miesięcy jego pobytu u nas sądziłem, że się zmienił. Teraz jednak widzę, że była to tylko gra. Kiedy wreszcie odzyskał wolność, zaczął znów zachowywać się jak dawniej.

— Czy nie moglibyśmy jakoś poradzić sobie bez niego? — zapytał Johann.

— Myślisz o tym, że może zamknąć się w domu albo nawet opuścić nas pierwszym pociągiem, jeśli taki w ogóle przyjedzie? — odpowiedział pytaniem informatyk.

Johann kiwnął głową.

— Nie sądzę — odrzekł z namysłem Narong. — Bardzo chciałbym, żeby było inaczej, ale prawda jest taka, że nikt inny w Valhalli nie zna się na elektronice ani w połowie tak dobrze jak on.

— Spodziewałem się, że właśnie to powiesz — stwierdził Johann. Wstał i chciał wyjść z gabinetu, ale tajlandzki informatyk wręczył mu pięciostronicowy dokument.

— Co to jest? — zapytał Johann.

— Nie dokończona sprawa — odrzekł Narong. — Bardzo wątpię, by było to nadal ważne, gdyż ci z MAK-a, którzy jeszcze zostali w Mutchville, z pewnością mają teraz na głowach ważniejsze sprawy. Niemniej jest to mój końcowy raport w sprawie grupy azjatyckich naukowców, którzy zaginęli przed ponad rokiem, kiedy ty wyjechałeś do Mutchville. Wysłałem go wcześniej, ale wrócił do nas kilka miesięcy temu, jeszcze zanim została przerwana łączność telefaksowa. Zupełnie o nim zapomniałem. Myślę, że to od dawna nieaktualna sprawa.

Pokręcił głową.

— Wiesz, Johannie, że ci goście z dyrekcji MAK-a nie mieli ani jednej uwagi na temat treści merytorycznej? Nie zalecili dokonania żadnych zmian w opisie naszych bezowocnych poszukiwań, dokonanych przy pomocy patrolówek, ani też nie kwestionowali mojego przypuszczenia, że badacze musieli wpaść do jakiejś szczeliny czy w inny sposób ulegli wypadkowi… Jedyne uwagi, jakie mieli, dotyczyły formy dokumentu, a szczególnie numeracji jego rozdziałów.

Johann i Narong wybuchnęli głośnym śmiechem.

— Ci tępi biurokraci poinformowali mnie także — ciągnął informatyk — że raport o takiej wadze musi zostać podpisany przez samego dyrektora placówki albo kogoś zatrudnionego na równorzędnym stanowisku. Powiedzieli, że bez twojego podpisu taki raport nie ma mocy prawnej.

Johann wzruszył ramionami i podpisał dokument, nawet go nie czytając.

— Co chcesz teraz z tym zrobić? — zapytał.

— To dobre pytanie — odparł Narong. — Myślę, że wyślę najbliższym pociągiem, zakładając rzecz jasna, że kiedyś jakiś znów przyjedzie. Zanim łączność została przerwana przed sześcioma dniami, sugerowano, że następny pociąg może przyjechać dopiero za kilka tygodni… Pod warunkiem że nie zerwie się piaskowa burza.

Po tych słowach w pokoju zapadła dłuższa cisza.

— Jak sądzisz, ile czasu może upłynąć do chwili, kiedy nie będzie w ogóle ani żadnych pociągów, ani nawet łączności telefonicznej? — odezwał się w końcu Johann.

— Staram się o tym nie myśleć — zmuszając się do uśmiechu, odparł Narong. — Wiem tylko jedno. Kiedy marsjańska infrastruktura zawiedzie na całej linii, wolałbym być w Valhalli niż w Mutchville czy gdziekolwiek indziej. My przynajmniej jesteśmy chociaż trochę przygotowani.

Odwaga to bardzo dziwne słowo — pomyślał Johann, siedząc w mieszkaniu i przygotowując się do spotkania z Yasinem. — Używa się go najczęściej do opisu zachowania w sytuacjach, w których zagrożone jest czyjeś życie. Czasem jednak większej odwagi wymaga rozmowa z inną osobą na drażliwy temat niż spotkanie oko w oko z szalejącym fanatykiem czy dzikim zwierzęciem w leśnej gruszy.

Johann zaparzył ostatnią porcję osobistego przydziału kawy. Lada chwila powinien pojawić się gość. W cieplarniach Valhalli nie uprawiano kawy, gdyż nie była uważana za niezbędną do życia, a żaden transport kawy z Mutchville nie dotarł do nich od ponad roku. Jak wielu innych muzułmanów, Yasin nie pił alkoholu; uwielbiał natomiast dobrą kawę. Johann był pewien, że Arab doceni znaczenie tego gestu.

Kiedy Yasin pojawił się dosłownie po chwili, było widać, że jest w dobrym humorze. Wyczuł zapach kawy w tej samej sekundzie, w której stanął na progu.

— To ładnie z twojej strony, Asie — oświadczył przyjmując podaną przez Johanna filiżankę. — Domyślam się, że to dowód, jak bardzo mnie doceniasz.

— Masz rację — odrzekł Johann siadając na krześle naprzeciwko niego. — Dokonałem inspekcji cieplarni i wiem, że zbiory są lepsze niż kiedykolwiek. Nie muszę ci chyba mówić, że zawdzięczamy to głównie twojej pomysłowości.

— Bardzo dziękuję — odparł Yasin, szeroko się uśmiechając. — Nie wierzę jednak, że chciałeś się spotkać ze mną w cztery oczy tylko po to, by mi podziękować. Musi więc być jakiś inny powód. Nie nadeszły chyba jakieś straszne wieści z Mutchville, prawda? Sądzę, że łączność nadal nie działa.

— Nie, nie — uspokoił go Johann. — Chodzi o coś innego. — Zawahał się, pragnąc przypomnieć sobie, co właściwie zamierzał powiedzieć. — Chcę porozmawiać z tobą o sprawach natury osobistej.

Yasin napił się łyk kawy, a uśmiech zaczął powoli znikać z jego twarzy.

— Pozwól, że zgadnę — odezwał się ostro. — Jedna z twoich dziwek znów złożyła na mnie jakąś skargę. Spojrzenie Johanna nie oderwało się od oczu Yasina.

— Formalne skargi złożyło aż kilka kobiet naraz — powiedział. — 1 to nie tylko w sprawie używanych przez ciebie słów czy obelżywych uwag. Oświadczyły, że groziłeś im napaścią seksualną.

— Co za stek bzdur — rzekł Yasin, a w jego oczach pojawiły się złe błyski. Odstawił filiżankę na blat stołu i wstał. — Dlaczego miałbym coś takiego znosić? — wybuchnął nie kryjąc złości. — Nadstawiam za ciebie karku, ratuję tę cholerną dziurę i co z tego mam? Muszę wysłuchiwać skarg bandy skamlących dziwek… Posłuchaj, Asie, jeżeli jest jakieś przestępstwo, o które mnie ktoś oskarża, to przedstaw mi konkretny zarzut, ale nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich wymówek tylko dlatego, że jakieś samotne baby oświadczyły, iż obraziłem ich poczucie przyzwoitości.

Przez chwilę Johann myślał, że Yasin odwróci się i wyjdzie z pokoju. I co bym wówczas zrobił? — przemknęło mu przez głowę.

— Yasinie — odezwał się szybko. — Jako dyrektor tej placówki muszę reagować na skargi, składane przez moich pracowników… W tej chwili jeszcze o nic cię nie oskarżam. Prowadzę nieoficjalne dochodzenie, do czego w zupełności mam prawo z racji zajmowanego stanowiska. Wezwałem cię tylko po to, żeby dać ci szansę wypowiedzenia się w tej sprawie.

Yasin już dotykał dłonią klamki, ale usłyszawszy te słowa, nie otworzył drzwi. Przez chwilę się zawahał.

— No dobra, Asie — powiedział, wracając do stołu. — Trzymam cię za słowo i naprawdę zakładam, że nie kierujesz się innymi względami. — Usiadłszy znów na krześle, napił się następny łyk kawy. — Powiedz mi teraz, czego dotyczyły te skargi, żebym wiedział, jak się bronić.

Johann zaczął od tego, że przypomniał Yasinowi, iż ilekroć mówi o jakiejś konkretnej kobiecie czy o kobietach w ogóle, zawsze nazywa je „sukami” lub „dziwkami”. Stwierdził, że te słowa obrażają uczucia wszystkich kobiet w ten sam sposób, w jaki określenia „czarnuch” czy „mosiek” obrażają uczucia Murzynów czy Żydów. Yasin słysząc to, nie odezwał się ani słowem. Johann podniósł wówczas kwestię opowiadania nieprzyzwoitych dowcipów w obecności kobiet. Skończył właśnie wyjaśniać, że ludzie mają prawo nie słuchać takich obraźliwych historii i zaczął tłumaczyć, co Deirdre Robertson uznała za wyraźną seksualną groźbę, kiedy Yasin przerwał mu, mówiąc:

— Ta szkaradna suka może mówić, co zechce. Nie wierz w ani jedno jej słowo. Mści się na mnie, bo nie chcę się z nią pieprzyć… Zaraz po tym, jak tutaj przybyłem, starała się mnie uwieść, ale jej odmówiłem. Przez cały ten czas czekała, kiedy będzie mogła się odegrać. Sam wiesz, jakie bywają te baby.

Yasin opowiedział Johannowi, jak wkrótce po jego przyjeździe do Valhalli Deirdre usiłowała go zdobyć. Johann wiedział, że jego rozmówca zapewne wymyślił całą tę historię, ale nie mógł na to nic poradzić. Mały Arab kategorycznie zaprzeczył, jakoby miał powiedzieć pannie Robertson, że jeżeli nie będzie uważała, podciągnie kiedyś jej suknię i „wsadzi, co trzeba”.

Johann stracił cały zapał do zadawania dalszych pytań. Yasin znów się uśmiechał, myśląc, że cała sprawa została załatwiona. Wyraźnie się odprężył.

— Tym sukom jest potrzebny prawdziwy mężczyzna, który czasem rozwierałby im tę dziurę — powiedział pod koniec rozmowy, śmiejąc się beztrosko. — Nie chodziłyby wtedy przez cały czas takie nieszczęśliwe i sfrustrowane.

— To właśnie takie uwagi nastawiają do ciebie wrogo nasze kobiety w Valhalli — odezwał się porywczo Johann. — A także wielu mężczyzn, włącznie ze mną.

Kiedy Yasin zorientował się, że Johann jest nie na żarty rozgniewany, powoli zaczął łagodzić sytuację.

— Wiesz, Asie — powiedział pojednawczym tonem kilka sekund później — im dłużej się zastanawiam nad tą sprawą, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to, o czym rozmawiamy, to tylko sprawa różnic kulturowych. Kultura muzułmańska w przeciwieństwie do chrześcijańskiej zupełnie inaczej postrzega rolę kobiety w społeczeństwie. Wychowano mnie w przekonaniu, że kobiety to pomocnice, wierne sługi, których głównym zadaniem jest troska o dom i wychowanie dzieci mężczyzny… Traktuję je jak swoją własność dlatego, że zgodnie z muzułmańskim prawem po osiągnięciu określonego wieku wszyscy potomkowie należą do ojca, a matka przestaje mieć do nich jakiekolwiek prawo.

Postaraj się zrozumieć, że dla muzułmanina sam pomysł, iż mężczyznę mogłoby obchodzić, co myśli kobieta, jest całkiem obcy. Czy potrafisz wyobrazić sobie na przykład, że jakaś kobieta w Arabii Saudyjskiej czy Iraku mogłaby narzekać na słownictwo, jakiego używa jej mężczyzna? To byłoby coś niesłychanego… Widzisz więc, że twoje europejskie idee głoszące rzekomą równość obu płci — mimo że mógłbym policzyć na palcach Europejczyków, którzy naprawdę w nie wierzą — są dla mnie bardzo trudne do zrozumienia. Starałem się dokonać kilku zmian w swoim zachowaniu, ale nie zawsze udaje mi się nad sobą zapanować.

Bardzo sprytnie — pomyślał Johann. — Zmieniłeś cały sens tej rozmowy. Teraz problem nie dotyczy bezpośrednio ciebie. Teraz to sprawa różnic religijnych i kulturowych…

— Kwame bardzo szanuje kobiety — odezwał się niespodziewanie do Yasina. — A on też jest muzułmaninem.

— Kwame właściwie się nie liczy — odciął się Arab. — Nie traktuje swojej religii poważnie, a poza tym i tak Afrykanie praktykują inny rodzaj religii muzułmańskiej… Prawdę mówiąc, uważam, że uprzejme zachowanie Kwamego to tylko poza. Założę się, że przeleciałby każdą kobietę w tej placówce bez jej zgody, gdyby sądził, że ujdzie mu to na sucho. — Yasin pochylił się nad blatem stołu. — Nie wiem, jak ty, Asie, bo jeszcze cię nie rozgryzłem, ale myślę, że większość mężczyzn zmusiłaby kobiety do tego, gdyby nie groziły za to żadne sankcje. To sprawa biologiczna, a nie kulturowa.

Johann miał właśnie zaprzeczyć, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Obaj mężczyźni wstali.

— To ja, Narong — usłyszeli. — Mam pilną wiadomość. Johann otworzył drzwi.

— Melvin wykopał dzisiaj ciało doktor Won — oznajmił informatyk. — Ciągle jest zamrożone w bryle lodu. Jedna z naszych patrolówek transportuje je w tej chwili do Valhalli. Ciało powinno tutaj dotrzeć za mniej więcej dwie godziny.

Загрузка...