Kiedy Johann ogłosił w Valhalli stan zagrożenia i oświadczył, że nadciąga niebezpieczna burza piaskowa, w placówce zawrzało jak w ulu. W zapale gorączkowych przygotowań na jakiś czas zapomniano o zdumiewających rzeczach dziejących się na płaskowyżu.
Johann i Narong poświecili kilka godzin na opracowanie ogólnego planu akcji, a później, w trakcie zebrań z pracownikami każdego wydziału, uzgadniali szczegóły kroków, jakie miały być podjęte. Zebrania te zakończyły się dopiero po pomocy, toteż Johann był dość zmęczony, kiedy otrzymał od Anny wiadomość, by spotkać się choć na kilka minut z Deirdre i kilkoma jej najbardziej pomstującymi przyjaciółkami. Wszystkie były rozgniewane na Johanna za to, że zawiesił postępowanie w sprawie ich skargi przeciwko Yasinowi.
Deirdre była niemal sina z wściekłości.
— Ten sukinsyn wygrażał mi penisem! — krzyczała, kiedy Johann spotkał się z kobietami w swoim gabinecie. — Przyznał się do tego w obecności wielu ludzi… Jeśli teraz nie podejmiesz żadnych kroków w tej sprawie, zachowasz się tak, jakbyś mu przebaczył.
— Ja patrzę na to z innej strony — odezwał się spokojnie Johann. — Jeżeli chcemy mieć pewność, że placówka przetrwa nadciągającą burzę, będziemy potrzebowali i talentu Yasina, i jego zgody na współpracę. Nie mogę narażać mieszkańców Valhalli tylko po to, by naprawić wyrządzoną ci krzywdę.
A zresztą, Yasin dał słowo, że nie będzie żadnych więcej takich incydentów. Poza tym obiecuję ci, że natychmiast po ustąpieniu zagrożenia ponownie zwołam zebranie rady i zajmę się twoją skargą.
— Jego cholerne słowo nic dla mnie nie znaczy — odrzekła z goryczą Deirdre. — Co więcej, wiesz tak samo dobrze jak ja, że nie wznowisz postępowania przeciwko niemu po upływie tak długiego czasu. Za swój karygodny czyn znowu nie poniesie żadnej kary.
— Przykro mi, Deirdre — starał się pocieszyć ją Johann. — Przyznaję, że podjęcie takiej decyzji nie przyszło mi łatwo, ale…
— Gdybyś był kobietą, wiedziałbyś, co teraz czuję — przerwała mu Deirdre. — Wy, mężczyźni, niczego nie rozumiecie — dodała odwracając się i z dumnie podniesionym czołem wychodząc z gabinetu.
Pozostałe kobiety uczyniły to samo. Johann spojrzał na zegarek i przetarł oczy. Dochodziła pierwsza. Kiedy wrócił do swojego apartamentu, ze zdumieniem stwierdził, że siostry Beatrice nie ma w salonie.
— Przez cały czas przebywa w centrum operacyjnym — odezwała się Vivien, podnosząc się z materaca, który rozłożyła na podłodze. — Możliwe, że nawet tam zasnęła… Dzwoniła do mnie przed dwiema godzinami, by powiedzieć, że zaprzyjaźniła się z Fernandem Gomezem, technikiem pełniącym dyżur na nocnej zmianie. Obiecał jej, że ją natychmiast obudzi, gdyby aniołowie robili coś niezwykłego.
Johann uśmiechnął się do siebie i życzył Vivien dobrej nocy. Udał się do sypialni i natychmiast zasnął w ubraniu na nie posłanym łóżku. Spał głęboko i spokojnie, dopóki nie obudził go lekki dotyk dłoni Beatrice.
— O, rany, siostro — powiedział, kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego, kto go budzi. — Czy naprawdę nie możesz dać mi spokoju chociaż jednej nocy?
Przekręcił się na łóżku, odwracając plecami do zakonnicy.
— Jest mi bardzo przykro, że zakłócam ci spokój, bracie Johannie — odezwała się Beatrice. — Wiem, że do późna kierowałeś przygotowaniami do przeciwstawienia się burzy, ale obudziłam cię, gdyż myślę, że dzieje się coś wyjątkowego.
— Cóż takiego, siostro Beatrice? — powiedział nie starając się nawet ukryć rozdrażnienia.
— Późną nocą krzątanina aniołów przybrała na sile — rzekła. — Fernando też to spostrzegł. Przypuszczamy, że harmonogram budowy większego obiektu musiał ulec niespodziewanej zmianie.
No i co z tego? — pomyślał Johann. Popatrzył na siostrę Beatrice. Zauważył, że jej błękitne oczy promieniują wyjątkowym blaskiem. Wyglądała tak pogodnie, tak świeżo… Jak to możliwe? — zapytał siebie. — Nie spała przecież dłużej niż ja.
Siostra Beatrice usiadła na skraju jego łóżka.
— Bracie Johannie — powiedziała pochylając się ku niemu i aż drżąc z podniecenia. — Aniołowie budują następne pudło na kapelusze, tylko o wiele większe i wyposażone w otwierane drzwi z drabinką dochodzącą do powierzchni gruntu. Fernando zaprogramował jedną z kamer, żeby włączyła teleobiektyw, i spróbował przez otwarte drzwi zajrzeć do wnętrza pudła. Ujrzeliśmy tam fotele, bracie Johannie. Fotele, idealnie dostosowane wielkością i kształtem do ludzkich ciał.
Johann głęboko odetchnął i postarał się w pełni zrozumieć sens tego, co powiedziała.
— Nie zawracałabym ci tym głowy, gdyby nie fakt, że mniej więcej przed pół godziną aniołowie ustawili obok tego nowego pudła następną prostokątną płytę — ciągnęła zakonnica. — Na niej także zaczęły się pojawiać sekwencje błysków… O ile Fernando i ja nie pomyliliśmy się w obliczeniach, sekwencje powinny się zakończyć po upływie jakichś trzech godzin, tuż po nastaniu świtu.
Johann był teraz zupełnie rozbudzony.
— I przypuszczasz, że i to pudło wystartuje z Marsa i odleci w przestrzeń? — zapytał.
— To jasne — przyznała z lekkim uśmiechem. — Wydaje mi się to oczywiste, gdyż w przeciwnym razie nie miałoby sensu nic z tego, co zdarzyło się wieczorem. Start mniejszego pudła na kapelusze miał być tylko pokazem. Aniołowie pragnęli się upewnić, że będziemy wiedzieli, co chcą zrobić.
W jej oczach zapłonął jeszcze większy żar.
— Przybyli, by nas uratować, bracie Johannie — oświadczyła. — Przed nadciągającą burzą piaskową, a także przed rozkładem całej ludzkiej kolonii na Marsie. Bóg zesłał nam swoich aniołów, by zabrali nas z tej planety.
Johann poczuł, że odebrało mu mowę. Przez jego umysł przelatywały dziesiątki pytań.
— A więc sądzisz, że drugie pudło zostało zbudowane z myślą o nas? — zapytał w końcu.
— Tak — stwierdziła siostra Beatrice, kiwając głową. — A przynajmniej zmyślą o niektórych. Żadne inne wytłumaczenie nie ma sensu. Modliłam się żarliwie do Boga, błagając Go, by powiedział mi, czy moje wnioski nie są błędne. Podzieliłam się swoimi myślami z innymi michalitami z mojej grupy, a także Fernandem i jego narzeczoną, Satoko. Wszyscy zgodzili się, że poprawnie zinterpretowałam to, co dzieje się na płaskowyżu. Przygotowujemy się teraz do startu, ale, rzecz jasna, chcemy, byś nam pomógł… Mamy bardzo mało czasu.
Johann natychmiast zeskoczył z łóżka. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego go obudziła.
— Pozwól, że zgadnę, o co chcecie mnie prosić — powiedział. — Chcecie, żebym zabrał was, teraz, w środku nocy, na płaskowyż, byście mogli się dostać na pokład kosmicznego statku obcych istot. Waszym zdaniem Bóg je zesłał, by ocalić was od niechybnej śmierci.
Beatrice uśmiechnęła się i ponownie kiwnęła głową.
— A wiec pozwól, mój drogi biskupie czy czymkolwiek innym jesteś — ciągnął, spacerując po sypialni — że nie będę ukrywał, iż uważam cię za kompletną wariatkę… Nie masz przecież najmniejszego pojęcia, dokąd takie pudło na kapelusze może polecieć. Nie wiesz też, kto będzie nim sterował, ani nie znasz powodów, dla których się tu zjawiło. A zresztą, to wszystko może być jakąś podłą sztuczką ze strony obcych… To przeklęte pudło może nawet eksplodować, kiedy tylko znajdziecie się na pokładzie.
— Nie oczekiwałam, że to zrozumiesz, bracie Johannie — nie podnosząc głosu odparła Beatrice. — Masz przecież w sobie tak mało wiary. A ludzie mający dużo wiary wydają się tym, którzy jej nie mają, niemal zawsze wariatami… Ale to czy masz wiarę, czy nie, nie ma teraz znaczenia. Ośmioro z nas chce być w środku tego pudła na kapelusze, kiedy sekwencje błysków dobiegną końca. A bez twojej zgody nie będziemy mogli tego zrobić. Pan Udomphol mówi, że to ty musisz wydać pozwolenie, by pojechać tam łazikami.
— Obudziłaś Naronga, by z nim o tym porozmawiać? — zapytał zdumiony Johann.
— Tak — przyznała Beatrice. — Przebywa teraz w centrum operacyjnym i sprawdza, czy nie pomyliliśmy się w obliczeniach czasu trwania sekwencji błysków.
Zabrzmiał dzwonek u drzwi wejściowych, ale zanim Johann zdążył podejść i otworzyć, uczyniła to ubrana w czysty habit i nowy kornet siostra Vivien. Do mieszkania Johanna weszli po kolei zakonnicy Ravi i Jose, siostra Nuba, Fernando Gomez, Satoko Hayakawa i Anna Kasper.
— Jesteśmy gotowi — oznajmił brat Ravi.
— Anno! — zawołał Johann. — Dlaczego sif do nich przyłączyłaś?
— Bo chciałam także polecieć — odparła, łagodnie się uśmiechając. — Rzecz jasna, jeżeli będzie dla mnie miejsce… Nie twierdzę, że siostra Beatrice przekonała mnie, iż te białe przedmioty i chmury świecących kulek są aniołami, ale sądzę, że szansę przeżycia w tym pudle są co najmniej takie same, jak gdybym pozostała w Valhalli i tutaj starała się przetrwać burzę.
— No cóż, niech mnie porwą wszyscy diabli — zdołał tylko wykrztusić Johann.
Każdy łazik, jakim dysponowała Valhalla, mógł pomieścić kierowcę i dwoje pasażerów. Johann, który znów prowadził pojazd oznaczony 14A, wiózł obok siebie siostrę Beatrice i Annę Kasper. Pozostałymi trzema maszynami kierowali Narong, Kwame i Yasin.
— Myślałem, że będziesz ostatnią osobą, która zgodzi się wziąć udział w tak zwariowanym przedsięwzięciu — powiedział Johann Annie, skręcając w stronę wzniesienia wiodącego na wierzchołek płaskowyżu.
— I ja też — odparła kobieta ze śmiechem. — Prawdę mówiąc, kiedy wpadłam do centrum operacyjnego poprzedniego wieczoru, nie myślałam o niczym innym poza burzą piaskową.
— Dlaczego zmieniłaś zdanie? — zapytał Johann.
— Siostra Beatrice — powiedziała Anna. — W jakiś sposób to, co mówiła, miało sens, nawet jeżeli nie uwierzyłam w jej anioły.
— Pozwoliła, żeby Bóg przemówił do niej, bracie Johannie — odezwała się zakonnica. — Ja byłam tylko Jego chwilową emisariuszką.
— Potrafi być przekonująca — zauważyła Anna.
— Nietrudno mi w to uwierzyć — stwierdził Johann odwracając głowę, by popatrzyć przez szybę hełmu na twarz Beatrice.
Kiedy dotarli na miejsce, zatrzymali łaziki nie opodal zdalnie sterowanych robotów wyposażonych w kamery transmitujące obrazy do Valhalli i zaczęli schodzić po stromym zboczu do kotliny, w której stało duże pudło na kapelusze i prostokątna błyskająca płyta. Przyjrzawszy się sekwencji błysków, Narong oświadczył, że do chwili ich ustania pozostaje prawie czterdzieści minut, a później podszedł do Johanna.
— Czy nie sądzisz, że stojąc tak blisko, narażamy się na niebezpieczeństwo? — zapytał. — Nie wiemy przecież, co się zdarzy. Jeżeli wskutek jakiegoś wybuchu czy silnego promieniowania zginiemy, Valhalli będzie bardzo trudno przetrwać nadciągającą burzę.
Johann musiał przyznać mu rację. Poprosił wszystkich, żeby przyspieszyli, tak by czterej kierowcy mogli obserwować ewentualny start pudła z bezpiecznej odległości, stojąc u boku maszyn.
Kiedy całą dwunastką schodzili po zboczu, wydało im się, że wisząca nad pudłem i błyskającą płytą długa, biała, pełna cząstek wstęga rozjarzyła się jaśniejszym blaskiem. Johann obserwował, jak świetliste drobiny poruszają się w jej obrębie. Pamiętał doskonale każde swoje poprzednie spotkanie z cząstkami i rozmyślał, czy możliwe, że widzi je po raz ostatni.
W tym czasie siostra Beatrice zbliżyła się śmiało do pudła i nie okazując najmniejszego strachu, wspięła się po szczeblach drabinki. Czworo pozostałych michalitów udało się w jej ślady.
— W środku znajduje się jedenaście foteli ustawionych pod ścianami — usłyszeli po kilku sekundach jej głos w słuchawkach hełmów. — Jest wygodnie i przestronnie.
Jako ostatnia z całej ósemki po drabince weszła Anna Kasper. Gdy znalazła się na ostatnim szczeblu, odwróciła się i pomachała czterem mężczyznom stojącym na skraju marsjańskiej kotliny.
— To może być ciekawa przygoda — powiedziała, a jej lekko drżący głos zdradzał ogarniające ją zdenerwowanie.
Do końca sekwencji błysków pozostało osiemnaście minut. Niebo na wschodzie pojaśniało i po chwili ciemności rozjarzyły się pierwszymi promieniami wschodzącego słońca. Kierowcy odwrócili się plecami do pudla na kapelusze i ruszyli w drogę powrotną do łazików.
— Hej, Asie — odezwał się Yasin. — Kiedy to pudło odleci, czy możemy poświęcić trochę czasu na przyjrzenie się tamtym rzeczom w kotlinie?
Machnął ręką w stronę białych przedmiotów, zgromadzonych w jednym miejscu kotliny o jakieś dwieście metrów na zachód od nich.
— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — odparł Johann odwracając się, by spojrzeć na Yasina.
W tej samej chwili zobaczył kierujące się ku nim dwie mniejsze wstęgi. Na ten widok mężczyźni przystanęli obserwując, jak wstęgi zamieniają się w torusy i zatrzymują się nad ich głowami. Pierwszy torus zawisnął nad głową Johanna, a drugi obrał sobie za cel głowę Kwamego. Johann poczuł, że przez ręce i nogi przebiega mu jakieś dziwne mrowienie.
— Pozostały jeszcze trzy wolne miejsca — usłyszał w słuchawkach głos Beatrice. Zakonnica stała w otwartych drzwiach pudła i patrzyła w ich stronę.
Kwame odchylił głowę i wpatrywał się w'zawieszoną nad nim wypełnioną świecącymi drobinami aureolę.
— No cóż — odezwał się po kilku sekundach. — Jeżeli chodzi o mnie, to wystarczy… Potrafię zrozumieć, kiedy zostaję wybrany.
Wyciągnął rękę i wymienił uściski z trzema pozostałymi mężczyznami.
— Trzymaj za mnie kciuki — odezwał się do Johanna, który przez rozdzielające ich szyby hełmów mógł widzieć, jak Tanzańczyk się uśmiecha.
— A co z tobą, szefie? — zapytał go Narong, kiedy pozostali patrzyli, jak Kwame odwraca się i rusza w stronę pudła na kapelusze. — Wydaje mi się, że i nad twoją głową unosi się coś dziwnego.
— Ja nigdzie nie idę — oświadczył zdecydowanie Johann, odwracając się i ruszając pod górę zbocza. — To wszystko jest dla mnie zbyt zwariowane. A poza tym jestem przecież potrzebny w Valhalli.
— Moglibyśmy poradzić sobie i bez ciebie — stwierdził informatyk. — Przypomnij sobie, co mówiłeś mi o swoim pierwszym spotkaniu…
Johann nie miał czasu, by odpowiedzieć, gdyż wszystkie cząstki tworzące zawieszony nad nim torus skupiły się nagle w kulę wielkości tenisowej piłki, która zamarła w powietrzu nad jego głową, zaledwie o kilka metrów przed nim. Kiedy Johann dał następny krok, tenisowa piłka ruszyła ku niemu, rozbijając się o szybę jego hełmu.
— Bracie Johannie — usłyszał w słuchawkach melodyjny głos Beatrice. — Chodź do nas. Aniołowie wybrali ciebie nie po raz pierwszy.
Tenisowa piłka znalazła się na poprzednim miejscu. Było jasne, że jest gotowa do zadania następnego ciosu, gdyby Johann spróbował zrobić jeszcze jeden krok naprzód. Mrowienie w jego rękach i nogach przybrało na sile. Czując, że zniewala go coś, co wydaje mu się sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, Johann zawrócił i skierował się w dół pochyłości.
— Brawo, bracie Johannie — odezwał się w słuchawkach głos siostry Beatrice. — Nareszcie okazujesz, że masz chociaż trochę wiary.
Johann znalazł się pod drabinką, kiedy do końca sekwencji błysków pozostało już tylko sześć minut. Gdy wspinał się po szczeblach, był świadom, że jego nierytmicznie bijące serce i jakiś wewnętrzny głos mówią mu, że jest kompletnym, absolutnym głupcem.
Siostra Beatrice przywitała go na progu, obejmując na krótką chwilę, a potem gestem zaprosiła, by zajął miejsce w środku. Pomieszczenie w kształcie sześciokąta miało rozmiary niewielkiej sypialni. Spoglądając co kilka sekund na zegarek, Johann starał się uspokoić nerwy, rozmawiając na różne błahe tematy z innymi, i dopiero na jakieś dwie minuty przed spodziewanym startem zajął miejsce w fotelu stojącym jak najdalej od wejścia.
— Chyba nadchodzi ktoś jeszcze — odezwał się siedzący najbliżej drzwi Feraando Gomez, gdy do końca sekwencji błysków została minuta.
Johann i siostra Beatrice odruchowo wstali, żeby zobaczyć, co się dzieje.
Po marsjańskiej równinie biegł samotny, ubrany w kosmiczny kombinezon człowiek. Przeskakując po dwa szczeble drabinki, wpadł do środka.
— Pomyślałem, że mogę zająć ostatni fotel — powiedział Yasin, bezwstydnie szczerząc się w uśmiechu. Po piętnastu sekundach drzwi pudła same się zamknęły.