ROZDZIAŁ IX

Heike na dobre opuścił swój mały domek w pobliżu Christianii. Zabrał zwierzęta i wszystko, co posiadał, i przeprowadził się do niedużego budynku w obrębie dworu Elistrand. Teraz bowiem Vinga nie mogła już zostawać sama. Ataki na jej życie zaczynały go poważnie niepokoić.

Zdawał sobie sprawę, że on sam byłby dla wrogów jeszcze cenniejszym trofeum, ale ochrona Vingi była najważniejsza.

Żadne z nich nie zamierzało opuścić niebezpiecznego miejsca. Nigdy!

Heike już od kilku dni mieszkał w Elistrand. Dnie spędzali razem, Heike pomagał Vindze w gospodarstwie lub chodzili na krótkie, niczym nie grożące wycieczki z psami. Wiedzieli bardzo dobrze, że gdyby zapuścili się zbyt daleko, łatwo mogli stać się celem czających się wokół dworu strzelców. Ludzie Snivela zawsze orientowali się znakomicie, gdzie młodzi z Elistrand chodzą i co robią, najwyraźniej we dworze ktoś pracował dla sędziego.

Vinga rozmawiała z lensmanem o atakach na nią i o niesprawiedliwości wobec Heikego. Szybko jednak stwierdziła, że Snivel był tam przed nią. Nerwowe ruchy lensmana, przestawiającego przedmioty na biurku, rozbiegane oczy, które wciąż unikały jej wzroku… Ta wizyta od początku skazana była na niepowodzenie.

Zresztą lensman był powszechnie znienawidzony, Vinga i Heike mieli, oczywiście, po swojej stronie większość mieszkańców parafii. Zwłaszcza tych z Lipowej Alei i Eikeby, którzy najbardziej cierpieli pod panowaniem Snivela, ale innych także. Byli to jednak ludzie prości, komornicy i zagrodnicy, uzależnieni od Elistrand i Grastensholm. Ci, którzy stali wyżej w społecznej hierarchii, albo trzymali się na uboczu, albo o niczym nie wiedzieli bądź też podlizywali się sędziemu.

Heike nigdy by się nie posłużył komornikami w takiej sprawie. Wiedział bardzo dobrze, że to oni w razie czego zostaliby najsurowiej ukarani. Starał się trzymać ich możliwie jak najdalej od swego konfliktu z sędzią.

Wieczorami on i Vinga nie mogli przebywać razem. Zatem gdy już Heike sprawdził, czy wartownicy są na swoich miejscach i nikt z Grastensholm nie kręci się w pobliżu, wracał do swego domku.

Vinga mówiła, że czuje się dużo bezpieczniejsza, od kiedy on mieszka w Elistrand. Ale… Naturalnie czułaby się jeszcze bardziej bezpiecznie, gdyby sypiał w głównym budynku.

Heike przeważnie nie odpowiadał. Szczerze mówiąc nie był pewien, jak to teraz z Vingą jest, czy nadal odczuwa niechęć do spraw związanych z erotyką, czy już jej to minęło. Nie odważył się pytać, a ona sama tego tematu nie podejmowała. Nie miał jednak wątpliwości, że to on ze sobą będzie musiał walczyć. Czuł się wprost chory z tęsknoty w każdej chwili, którą musiał spędzać bez niej, ona zaś z każdym dniem stawała się coraz bardziej dojrzałą kobietą.

Tego wieczora Heike nie mógł zasnąć. Wiedział, że po południu wrócił Snivel, Heike widział powóz. Pierwsze uczucie, jakiego na ten widok doznał, było bardzo nieprzyjemne, po prostu nienawiść. Potem wróciła bezradność, przekonanie, że on sam nie może nic zrobić w walce z tym człowiekiem… Ale, naturalnie, zaraz pamięć podpowiedziała mu, że, owszem, coś jednak zrobił! Spoglądając na powóz Snivela myślał, co się teraz musi dziać w Grastensholm, i ciarki przeszły mu po plecach. W jakiś sposób i on, i Vinga zdołali zapomnieć o tamtej potwornej wiosennej nocy sprzed tygodnia. Teraz, kiedy bez wytchnienia chodził tam i z powrotem po swojej małej izdebce, nie byłby w stanie powiedzieć, czy przeżył to naprawdę, czy też były to halucynacje.

Elistrand pogrążone było w ciszy. Wiedział, że jeden ze służących trzyma straż, ludzie wymieniali się i przez całą noc ktoś czuwał, wiedział też, że wielkie psy zostały spuszczone z łańcuchów i biegają po dziedzińcu. Księżyc nie dawał już wiele światła, noc była szara, jak to często wiosną.

Najchętniej poszedłby do Vingi, żeby jeszcze raz wszystko z nią omówić. Właściwie nigdy nie rozmawiali na temat tego, co się stało, unikali nawet wspominania o tym, to było w pewnym sensie tabu. Teraz jednak Heike odczuwał ogromną potrzebę porozmawiania, ale Vinga o tej porze spała. Zresztą nie mógł tak po prostu wejść do jej sypialni, bo nikt nie mógł przewidzieć, czym by się taka wizyta skończyła. Vinga nie była już teraz taka nieobliczalna w stosunku do niego, już mu się tak nie naprzykrzała, nawet nie wspominała o swoich uczuciach. Tymczasem on… On czuł się zraniony jej milczeniem, tłumaczył to sobie brakiem zainteresowania dla siebie. Jakież to niekonsekwentne! Przecież do niedawna upominał ją i karcił surowo za to, że zachowuje się zbyt spontanicznie. Och, jakże teraz za tym tęsknił!

Trudno go zresztą nazywać przesadnie surowym, Heike czuł się po prostu odpowiedzialny za to dziecko natury. Ale przecież kochał Vingę. Nie marzył o niczym innym, jak tylko żeby znaleźć się w jej ramionach, zapewnić ją o swojej miłości, powiedzieć o tym, co płonie w jego sercu. Bardzo nie chciał być surowy, moralizujący, starszy z nich dwojga.

Nie, nie mógł do niej pójść. Jego siły też są ograniczone!

Westchnął ciężko i wyszedł na ganek.

Natychmiast w pobliżu coś warknęło.

– Cicho, cicho, to tylko ja – mruknął swoim niskim, ciepłym głosem. Dwa psy podbiegły i zaczęły go lizać po rękach. Pogłaskał je i szeptał jakieś tajemnicze słowa. Potem poprosił, by nadal dobrze strzegły domu.

Stał przez chwilę, chłonąc atmosferę nocy. Było chłodno, jakby się zanosiło na przymrozek. Nie wyczuwał niczego specjalnego, nic takiego jak tamtej nocy aż gęstej od wibracji, lęku i napięcia. W przyrodzie nie było już oczekiwania, wszystko się otworzyło, wiosenna praca natury objawiała się wedle odwiecznego rytmu w drzewach i w trawie, w unoszących się nad polami mgłach.

Heike podszedł do okna sąsiedniego budynku i zawołał półgłosem:

– Nie przestrasz się, Mikkjel, to tylko ja, Heike. Idę się przejść. Wrócę za jakąś godzinę.

Męski głos odpowiedział ze środka, że wszystko w porządku.

Heike nie chciał zostać zastrzelony, zwłaszcza przez swoich. Nie odważył się też iść główną drogą, nigdy nie wiadomo, czy nie czają się tam ludzie Snivela. Znowu więc szedł skrajem lasu. Boże, jak on nienawidził tego skradania się i ukrywania we własnej parafii! Muszą, muszą usunąć stąd Snivela, nie ma innego rozwiązania. Poczuł jednak skurcz w gardle na myśl o tym, co oboje z Vingą zrobili.

Próbował tłumaczyć się sam przed sobą. Chwytali się przecież wszystkiego! Naprawdę zrobili wszystko co w ludzkiej mocy! A do gwałtu uciekać się nie chcieli. Czy to więc takie naganne dążyć do wystraszenia kogoś, kto nie miał prawa zajmować cudzego majątku? Czyż to nie jest łagodniejsza forma nacisku?

Zaraz jednak wróciły wyrzuty sumienia. Istnieją przecież różne metody straszenia ludzi, prawda? I ponownie argumenty obrony. Tak, ale ktoś taki jak Snivel nie zlęknie się byle czego.

No trudno, stało się i co ma być, to będzie. Sam zresztą już nie wiedział, co myśleć o swoich przeżyciach tamtej nocy. Wcale nietrudno by było uwierzyć, że narkotyczne środki, które w takich ilościach zażył, wywołały halucynacje. W takim razie nie zrobił nic złego! I nic nie powinno się stać.

Ale, z drugiej strony, jeśli wszystko jest tylko dziełem wyobraźni, to Snivel nadal będzie spokojnie siedział w Grastensholm.

I znowu myśli Heikego zaczęły krążyć w kółko, jedynie chłodne nocne powietrze mogło ostudzić jego wzburzony umysł.

Znalazł się w lesie niedaleko Grastensholm. Szedł wzdłuż parowu osłoniętego drzewami i krzewami, wiodącego aż do dworskiego ogrodu. Czynił to świadomie, chciał podejść jak najbliżej własnego domu, może uda mu się zobaczyć lub wyczuć, czy nic się nie zmieniło od czasu, gdy był tam po raz ostatni.

Cóż za głupstwa! Dom jak dom.

Ale nie dla Heikego. On potrafił wyczuć nastrój, gdy tylko znalazł się w pobliżu. Zawsze wiedział, czy nie stało się coś strasznego lub gwałtownego. Czy miejsce jest złe czy dobre. W atmosferze domu odbija się tak wiele.

W Grastensholm był zaledwie dwa razy, ale czuł się tam u siebie. Oczywiście Snivel zostawiał tam swoje, obce, nieprzyjemne piętno, ale było ono powierzchowne, nie miało większego znaczenia. Zniknie wraz z sędzią.

Jeśli o to chodzi, Heike był optymistą. Człowiek ma do tego prawo od czasu do czasu, choćby po to, żeby miał siłę mierzyć się z przeciwnościami.

Im bardziej zbliżał się do dworu, tym wyraźniej wyczuwał w powietrzu coś szczególnego. Jakieś wibracje, których poprzednim razem tu nie zauważył. Głęboki rezonans, którego określić by nie umiał.

Zatrzymał się przy ogrodzeniu i dalej nie zamierzał wchodzić. Niewielki zagajnik chronił go przed spojrzeniami z głównego budynku, Heike oparł się rękami o płot, stał i patrzył. Zastanawiał się, czy psy podwórzowe mogłyby wydostać się poza ogrodzenie. Doszedł do wniosku, że tak, skupił się więc na odwracaniu ich uwagi od miejsca, gdzie stał, żeby nie odkryły jego obecności. Umiał pozbawić się aury, zapachu, wszystkiego, ale tylko dla psów.

Od strony majestatycznie górującego nad okolicą dworu nie dochodził żaden dźwięk. Heike czekał jakiś czas, a potem skupił się i zaczął bezgłośnie nawoływać.

Serce waliło mu jak młotem. Teraz się ostatecznie przekona, czy dwór jest zamieszkany przez niewidzialne istoty, czy nie.

Słyszał, oczywiście, różne pogłoski! O ucieczkach z Grastensholm. O tym, że dzieją się tam dziwne rzeczy. Ale ludzie zawsze gadają, raz o jednym, raz o drugim. Akurat teraz przyszła kolej na Grastensholm, nie należało przywiązywać specjalnej wagi do plotek.

Nagle drgnął. Ktoś przemykał się między drzewami. Stłumił chęć ukrycia się, w ten sposób właśnie ujawniłby swoją obecność, gdyby to zbliżał się jakiś wartownik.

Ale to nie był wartownik.

Bo jednocześnie Heike usłyszał odpowiedź na swoje wezwanie. Odległe zawodzenie, jakby wycie. jakichś dalekich wilków, które niosło się złowieszczym echem ponad dworskim dziedzińcem.

Heike rozpoznał wysoką sylwetkę i chwiejny krok.

Wisielec!

A zatem przeżycia tamtej nocy nie zostały wywołane przez narkotyczne wywary!

Dla Heikego ta prawda była jak uderzenie w twarz. On i Vinga próbowali się uspokajać, nie chcieli myśleć o koszmarach. Bo gdyby uwierzyli, że to… Nie, nie, to był straszny sen, nic innego.

Teraz nadszedł kres iluzji.

Mimo woli Heike cofnął się o krok, nie chciał być zbyt blisko upiora.

Musi, musi za wszelką cenę utrzymać władzę nad szarym ludkiem. To niezwykle ważne. W przeciwnym razie zapanuje chaos i nikt nie wie, co stałoby się z Vingą i nim, gdyby te istoty znalazły się na wolności, nikt nie wie, co mogłyby zrobić.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał Heike cicho.

Zjawa zaśmiała się gardłowym, złowieszczym chichotem.

Ten człowiek został powieszony nie bez powodu, pomyślał Heike i poczuł dobrze znane zimne mrowienie na plecach.

– W najlepszym porządku – odparł upiór tym swoim dziwnym, pustym głosem, sprawiającym wrażenie, jakby pochodził z bardzo daleka i z bardzo odległego czasu. – Lokator wrócił.

– Wiem. Tylko pamiętaj: żadnej przemocy!

Zjawa zachichotała jeszcze okropniej.

– Będziemy działać powolutku. Damy mu dużo czasu na myślenie. Dużo czasu!

Nie brzmiało to sympatycznie. Heike miał nadzieję, że jego zdenerwowanie nie jest zanadto widoczne, ale była chyba płonna nadzieja.

Ingrid czy Ulvhedin poradziliby sobie z tym bez truć Ale nie on. On był Heikem, człowiekiem o łagodnym usposobieniu.

Nagle wisielec zaczął mówić, a jego głos brzmiał jeszcze bardziej głucho i złowieszczo:

– Ty pamiętasz, co nam obiecałeś?

Obiecałem im? Heike nie przypominał sobie; tamtej nocy wszystko było takie oszałamiające, Heike był ogłuszony środkami, które zażył.

A, rzeczywiście! Pamięta!

– Chodzi ci o to, żebyście mogli zostać w Grastensholm jeszcze jakiś czas potem?

– Akurat nie to miałem na myśli.

Obiecał im coś jeszcze? Czy w ogóle cokolwiek obiecywał? Jak to właściwie było z ich prośbą, by mogli potem zostać w Grastensholm po wypełnieniu zadania? Pamięć go zawodziła.

– A… A co miałeś na myśli? – zapytał z nadzieją, że jego głos zabrzmi zdecydowanie i trzeźwo.

– Obiecałeś nam wiosenną ofiarę.

O Boże, tak! Obiecywał! W zamian za Vingę.

Siląc się na spokój, odparł:

– Przede wszystkim proszę was, byście zostawili w spokoju Vingę, dziewczynę, która była wtedy ze mną na polanie. To ona prosiła, byście mogli zostać w Grastensholm dłużej niż to niezbędne. Ona jest mi bardzo droga i musi swobodnie poruszać się po Grastensholm, kiedy ja już tam zamieszkam.

– Nie tkniemy jej – oświadczył wisielec. – Skoro życzy nam tak dobrze, to będziemy jej służyć z przyjemnością.

Niech ją Bóg broni przed taką służbą, pomyślał Heike, lecz głośno tego nie powiedział.

– Dziękuję ci! Wtedy w nocy widziałem, że chcecie ją porwać, i strasznie mnie to zdenerwowało. Ale polegam na twoim słowie. A co do tej wiosennej ofiary, którą wam jakoby obiecałem, to miałem na myśli tylko tyle, że będziecie mieli prawo śmiertelnie wystraszyć tamtego człowieka tak, by dobrowolnie wyniósł się z Grastensholm. Nic więcej!

Wisielec znowu zachichotał szyderczo, a w jego oczach pojawił się nieprzyjemny błysk.

– Nie będziesz miał kłopotów. Już my się nim zajmiemy.

– Żadnej przemocy, jak powiedziałem! Tylko straszenie.

– Zostaw go nam – powtórzył wisielec. – Przyjmujemy twoją obietnicę wiosennej ofiary.

Zanim Heike zdążył zaprotestować, tamten mówił dalej:

– Nie bój się. Będziemy działać powoli. Najpierw wystraszymy służbę, ładnie, pięknie, jedno po drugim. W końcu tłuścioch zostanie sam. Potwornie sam, tylko z nami!

Powiedziawszy to zjawa zaczęła się z wolna cofać, a Heike stał i patrzył, jak znika za drzewami.

Z uczuciem, że nie panuje nad sytuacją tak jak powinien, zawrócił i poszedł wzdłuż parowu. Do domu.

Gdy znalazł się znowu na skraju lasu, zatrzymał się raz jeszcze i patrzył na Grastensholm, rysujące się jak wielki, czarny cień na tle trochę jaśniejszego nocnego nieba. Nigdzie ani jednego światła, tylko ten ciemny, prawie czarny kolos. Znowu dało się słyszeć to potworne dalekie wycie. Na pożegnanie.

Sam? myślał. W końcu Snivel zostanie całkiem sam. Tylko z nimi.

I ja, kiedy się tam przeprowadzę, jeśli wszystko potoczy się dobrze, także będę sam. Będę chodził po pustych pokojach, nie mając do kogo ust otworzyć. Ponieważ odtrącam Vingę, nie chcę dopuścić do prawdziwej bliskości między nami, odrzucam nasze porozumienie, więź, jaka nas łączy. Ona będzie samotnie siedziała w Elistrand, a ja w Grastensholm. Wieczorami, kiedy służba pójdzie już spać, pogrążać się będziemy w bezsensownych rozważaniach, każde u siebie…

Chociaż ja będę miał towarzystwo, rzecz jasna. „Oni” będą ze mną. Oni będą się kręcić przy mnie, czy chcę czy nie.

To będzie podwójna samotność!

Nagle zaczął biec. Wydało mu się bowiem, że czas go goni, że nie zdąży do Elistrand.

Czyż zawsze nie byłem sam? myślał gorączkowo. Czyż nie znam aż za dobrze ciężaru samotności? I teraz znowu w poczuciu fałszywej szlachetności chciałbym skazać Vingę i siebie na dalszą samotność. Do końca życia!

Musiałem chyba zwariować!

Czy przedtem byłem szalony, czy jestem teraz? Co jest słuszne w moim postępowaniu, a co błędne?

Nie chcę się już zastanawiać ani wahać, chcę czuć! Czuć i działać!

Wyczerpany dopadł do Elistrand. Podrapany przez gałęzie, w poszarpanym ubraniu, ubłoconych butach, śmiertelnie zmęczony. Bramy dworu były dla niego niczym bramy raju, ale czy musiały stawiać taki opór, kiedy usiłował je otworzyć? Ledwo był w stanie krzyknąć, kim jest, ledwo miał czas pogłaskać psy, które do niego przybiegły.

Nosił przy sobie klucz do głównego domu, ale ręce trzęsły mu się tak, że nie mógł trafić w dziurkę ani przekręcić klucza w zamku.

Nareszcie dostał się do środka.

Dom pogrążony był w ciemnościach, Heike szedł przed siebie po omacku, potykał się jak pijany, ale szedł, dopóki nie znalazł się w dużym hallu.

– Vinga!

Wołanie odbiło się echem od ścian.

Na górze skrzypnęły jakieś drzwi.

– Czy to ty, Heike?

Ruszył ku schodom. Wiedział, że ona stoi na górze.

– Tak.

– Hałasujesz jak oddział wojska. Co ci jest, taki jesteś zdyszany. Czy coś się stało?

– Nnn… Nic się nie stało – wysapał. – Wszystko w porządku. Chciałem tylko…

Vinga zeszła do niego.

Nie miał sił, żeby wyjść jej na spotkanie. Biegł tak długo, był wyczerpany. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, musiał się trzymać poręczy.

Ale ona zeszła na dół. Heike opadł na kolana, oplatając rękami jej ciało w lekkiej nocnej koszuli.

– Vinga – prosił. – Zostań ze mną! Na zawsze! Na zawsze! Nie mogę… Nie mogę już dłużej walczyć. Taki byłem głupi!

Głaskała jego potargane włosy, jej ręce były jak leciutkie skrzydła małego ptaka.

– Ale ja jeszcze nie zaraz skończę osiemnaście lat.

– Nie to miałem na myśli, nawet cię nie tknę. Obiecuję. Ja tylko spojrzałem w potworną, bezdenną otchłań samotności. Ja… Och, Vingo, pomóż mi!

Twoje ręce wokół moich bioder. Twoja twarz na mojej piersi. Czuję ciepło twego oddechu, kiedy mówisz do mnie. Twoja rozpalona skóra parzy mnie przez cienki materiał nocnej koszuli. Moje ciało drży. Nie powinno, bo ty nie możesz się dowiedzieć, jak strasznie za tobą tęsknię. Nie teraz, kiedy tak bardzo potrzebujesz zrozumienia, mojej odwagi.

Stała bez ruchu i słuchała, jak zacinając się tłumaczył, co czuje. Słuchała opowiadania o wizycie w Grastensholm, co napełniało ją lękiem. Rozumiała jego strach przed samotnością, lecz tak trudno było zebrać myśli, jedyne, co odczuwała, to pragnienie jego ciała, jakże ziemskie pragnienie, ale krew w niej pulsowała, ciało ogarniała rozkoszna słabość, bo to Heike, jej wymarzony Heike trzymał ją w ramionach jak kochankę, chociaż mówił o czymś zupełnie innym. Heike, ten udręczony, nieszczęśliwy, ten jedyny, który potrafił rozpalić w niej miłość i pożądanie. Kochała jego siłę i jego demoniczny wygląd, te szerokie ramiona i zwalistą sylwetkę, i teraz, gdyby chciała, mogłaby go mieć. Nie mogła jednak przerwać jego zwierzeń, płynących niepowstrzymanie z głębi duszy. Teraz ona musiała być silna i wyrozumiała!

Dotarły do niej słowa Heikego, iż on wie, że ten leśny elf, tamta mała Vinga, którą przed wieloma miesiącami spotkał w leśnej chatce, już nie istnieje. Istota, którą on teraz trzyma w ramionach, jest kobietą, o czym świadczy każde zaokrąglenie jej ciała.

Tak, tak, chciałaby zawołać. W takim razie weź mnie, nie zmuszaj mnie, bym nadal czekała. Ty, który nieustannie wyrzucasz mi każdy przejaw uczucia. Ty, taki rozsądny! Jak długo jeszcze mam tęsknić?

Pogładziła go po włosach, po spoconym czole. Chciała, by wstał, ale zdawała sobie sprawę, że brak mu na to sił. To nie tylko fizyczne zmęczenie. Oto Heike się poddał, opór, jaki stawiał przez wiele miesięcy, załamał się. Także i to poważnie nadszarpnęło jego siły. Świadomość, że nie chce już dłużej walczyć.

Z twarzą wtuloną w jej brzuch zapytał, czy Vinga nadal odczuwa niechęć do mężczyzn.

Tylko ostrożnie, Vingo! Nie ujawniaj za wiele! Dobrze wiesz, jak boleśnie Heike może cię otrzeźwić! Ale też nie odpychaj go zbyt stanowczo! Zostaw mu furtkę. Oooch, Heike, moje ciało płonie, nie zniosę tego dłużej!

– Ach, mówisz o tym, co się stało na jarmarku? – powiedziała obojętnie. – Tamto dawno minęło. Zresztą to nie miało nic wspólnego z nami.

Nie powiedziałam za dużo?

Zauważyła, że Heike odetchnął z ulgą, napięcie zelżało.

To była bardzo trudna chwila. Ale Vinga wiedziała, że nie wolno jej uwierzyć, iż jego opór się załamał, nie wolno jej wpaść w taką pułapkę, bo co zrobi, kiedy on znowu ją odtrąci? Czyż dopiero co nie zapewniał, że jej nie tknie? To wszystko jest bardzo niebezpieczne! Bardzo!

To, co teraz Heike powiedział, upewniło ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie.

– Nie martw się tym, co mówiłem, Vingo – szeptał. – Taki jestem szczęśliwy, że tamte wydarzenia nie wyrządziły ci trwałej krzywdy, że nadal pozwalasz, bym cię dotykał, ale ja ci nic nie zrobię, najdroższa. Pragnę twojej bliskości, twego radosnego śmiechu. Twojej pogody ducha, pragnę mieć znowu moją Vingę taką jak dawniej, niezmienioną. Marzę o wspólnym życiu z tobą i mogę czekać, dopóki nie skończysz osiemnastu lat, to nie jest…

Och, dlaczego mówisz takie rzeczy? Czy ty nie czujesz, że ja płonę?

Zaciskał ręce na jej ramionach.

– Vingo, czy zechcesz zostać moją żoną? Powiedz! Czy potrafisz zapomnieć o tym, jak wyglądam? Czy będziemy mogli być razem na zawsze? Tak by nikt nie miał prawa mieszać się w nasze sprawy? Vingo, pragnę cię tak rozpaczliwie!

Vinga poczuła się bardzo dorosła. Godna jego zaufania. Żeby tylko nie było tak trudno opanować drżenia, żeby Heike nie domyślił się, jak strasznie go pożąda. Bardzo cichutko powiedziała:

– A jeśli ty przez całe życie będziesz się lękał, że zakocham się w kim innym? Nie boisz się już tego?

Miął w dłoniach cienki materiał jej koszuli.

– Boję się. Zawsze będę się bał. Ale teraz nie ma już we mnie dumy. Zapomniałem, jak okropnie wyglądam, zapomniałem o wszystkim, bo nie potrafiłbym już żyć bez ciebie.

O, Heike, spróbuj więc także zapomnieć o swoich psychicznych udrękach, a pomyśl o bardziej fizycznych sprawach! Czy bliskość mojego ciała w ogóle nie robi na tobie wrażenia?

Zawstydziła się. Jak mogła! Taka piękna chwila szczerości, a ona o czym myśli? Wstydź się, Vingo!

Cóż jednak można począć, kiedy ciało sprowadza myśli na manowce? Jaka jest na to rada?

Uklękła naprzeciw Heikego, wzięła jego dłonie w swoje, całowała leciutko jego palce. W ciemnościach nie mogła go widzieć, ale czuła, że drży, wyczuwała jego rozpacz, jego bezgraniczną samotność.

– Nigdy do tego nie dojdzie, Heike – powiedziała uspokajająco jak do dziecka. – Nigdy cię nie opuszczę. Dlaczego miałabym to zrobić, skoro jesteś światłem mego życia, wszystkim, co pragnę mieć? Podziwiam cię od pierwszej chwili, od tamtego spotkania w lesie, kiedy wydałeś mi się istotą z odległej przeszłości. Twój widok już wtedy poruszył jakieś tajemne struny w mojej duszy i zrozumiałam, że kogoś takiego jak ty po raz drugi nie spotkam, kogoś, kto do tego stopnia jest do mnie podobny. Wszelka moja tęsknota, cała moja miłość należy do ciebie. Masz rację, nie jestem już taka jak dawniej. Masz rację, że stałam się dojrzała, dorosła, poważniejsza. Jeśli jednak chodzi o moje uczucia dla ciebie, to nie zmieniło się nic.

Heike, Heike, czy nie widzisz, jak moje ciało drży, bo pragnie zbliżyć się do ciebie? Czy nie słyszysz, w każdym słowie, które wypowiadam, jak bardzo staram się nad sobą panować?

Odetchnęła głęboko i mówiła dalej:

– Tak, dziękuję ci, bardzo chcę wyjść za ciebie za mąż, a ty możesz się wprowadzić do mojego domu jeszcze tej nocy, jeśli chcesz. Bo chyba rozumiesz, że ja także ciebie pragnę. Moje noce były długie i trudne, wypełnione lękiem. Także i moja samotność trwała o wiele lat za długo. Ty i ja znamy samotność jak nikt inny. Była częścią naszego dzieciństwa i naszego dorastania. Przerwijmy ją teraz, najdroższy. Nad czym my się właściwie zastanawiamy? Wszystko jest przecież takie proste! Najdroższy przyjacielu, ponad wszystko pragnę bezpieczeństwa przy tobie. Pragnę zawsze wiedzieć, że jesteś przy mnie!

Heike próbował mimo mroku spojrzeć jej w oczy, co było, oczywiście, niemożliwe.

– Zmieniłaś się, Vingo – powiedział bez radości. – Te okropne wydarzenia na jarmarku, tamci mężczyźni, to zostawiło ślad. Już nie jesteś taka spontaniczna, nie masz tamtej otwartości. Dawniej rzuciłabyś mi się na szyję, śmiała się i żartowała, próbowałabyś mnie uwodzić w najbardziej zmysłowy sposób, a teraz jesteś taka rozsądna i pełna godności.

Och, ty nie wiesz, Heike, ty nie wiesz, jak to ze mną jest, żaliła się w duszy.

– Myślisz, że to akurat najbardziej odpowiednia chwila na głupstwa i żarty? – zapytała. – Ale, oczywiście, to prawda, nie mam już odwagi być sobą. Dosyć brutalnie powiedziano mi, że szczerość i otwartość mogą być źle zrozumiane. Boję się, zostałam przestraszona.

Ujął jej twarz w dłonie.

– Ale nie ze mną, Vingo. Chcę, żebyś przy mnie była taka, jaka jesteś naprawdę.

Mimo wzburzenia Vinga odpowiedziała cicho i spokojnie:

– A może zbyt wiele razy dowiadywałam się, że jestem bezwstydna? Może za często mówiłeś: „Vinga, daj spokój” albo „Jesteś za młoda”, albo „Tak się nie robi, Vinga”. Może i ty nie jesteś bez winy?

Teraz była bezlitosna, tak, ale przecież nie kłamała, Heike zniszczył jakąś część jej radości życia.

Pochylił się nad nią i gładził jej włosy. Wstrząsał nim suchy szloch, gwałtowny, rozpaczliwy.

– Wybacz mi, Vingo! – szeptał. – Zapomnij te wszystkie głupie słowa. Ja tak przecież nie myślałem, bo kocham cię taką, jaka jesteś. Taką nieskrępowaną, zachwyconą tym, że może oglądać moje ciało, taką ufną! Taka mogłaś być zawsze, a ja to zniszczyłem. Co my teraz zrobimy, Vingo?

Och, pomyślała, ty mógłbyś na przykład mnie pocałować, skoro tak klęczymy przy sobie. Wystarczy, żebyś się tylko troszeczkę pochylił, a wtedy zobaczysz, co się stanie.

Bo przecież wciąż jestem. Tamta bezpośrednia Vinga nadal istnieje. Tylko nie chce ci się pokazywać. Czeka teraz, by Heike przyszedł do niej z własnej woli, skoro przestał się już opierać.

– No i przecież przyszedł. Jak szalony biegł do Elistrand, do niej. Tylko że wciąż jeszcze zachował te jakieś idee o rycerskości i o tym, że trzeba czekać, aż ona skończy osiemnaście lat.

W porządku, niech sobie czeka. Niech i on wychyli swoją czarę goryczy, skoro od niej wymaga opanowania. To on nauczył ją takich słów, jak „wstyd” i „nieśmiałość”. Owszem, tamci mężczyźni z jarmarku byli jak najgorszymi nauczycielami dla młodych dziewcząt, ale on wcale nie jest lepszy.

Żeby tylko Vinga tak strasznie za nim nie tęskniła! Żeby tak strasznie nie pragnęła zarzucić mu rąk na szyję, poczuć jego ciała przy swoim i wiedzieć, że on też bardzo jej pragnie!

Długo jednak nie wytrzymała. Nagle zerwała się na równe nogi i zawołała:

– Kto będzie pierwszy na górze?

I pędem wbiegła na schody.

Heike ruszył za nią, a ponieważ nie znał tak dobrze schodów w Elistrand jak ona, więc został w tyle. Vinga pobiegła do swego pokoju i zapaliła świecę. Zdyszana i roześmiana czekała na niego.

– Teraz urządzimy ci sypialnię – powiedziała, żeby przerwać dalsze zwierzenia, bo nie bardzo chciała, żeby ten platoniczny nastrój trwał. Mój Boże, pomyślała, czy ja naprawdę jestem taka płytka? Czy nie ma we mnie więcej wyrozumiałości?

Znała jednak odpowiedź. Uspokoiłaby się i zachowywała jak przyjaciel, nic więcej, byleby tylko Heike ugasił tę gorączkę, która ją trawiła. Teraz już nie pomogą półśrodki. Teraz tylko Heike mógł dać jej ukojenie. Własna gwałtowność niepokoiła Vingę. Czy naprawdę jest taka… jak to się nazywa? Taka zmysłowa? Paskudne słowo, trzeba znaleźć lepsze.

Weszła do pokoju sąsiadującego z jej sypialnią i postawiła świecę na stole. Z dużej skrzyni wyjęła pościel i rzuciła w Heikego poduszką.

– Trzymaj, a ja spróbuję przygotować posłanie.

Pomagali sobie wśród śmiechów i walki na poduszki.

– Zimno tu – zadrżał Heike.

– Nic dziwnego, od mojego powrotu do Elistrand nie mieliśmy żadnych gości! Ale otworzymy drzwi do mojego pokoju, to dostaniesz ode mnie trochę ciepła. A ja będę się czuła bezpieczniejsza.

Popatrzył na nią spod oka.

– Nie wiem, czy powinienem potraktować to jako komplement, czy wprost przeciwnie – mruknął.

Wtedy Vinga roześmiała się radośnie. Wiedziała, że przynajmniej częściowo odzyskała przewagę nad nim.

A kiedy już się położyła, wiedząc, że on jest tak blisko, iż słychać jego oddech, przeciągnęła się rozkosznie pod kołdrą. Pragnienie, by być z nim, przygasło, wszystko znowu wydawało jej się cudowne i normalne.

Загрузка...