ROZDZIAŁ VI

Kiedy wielki złocony zegar w hallu wybił godzinę piątą po południu, Heike otworzył oczy, przewrócił się na plecy i przeciągnął.

Nagle z przerażenia wstrzymał dech. Co to za piękny sufit?

I… Poczuł, że ktoś leży obok niego, trzyma rękę na jego piersi, a przy jego boku skądś promieniuje rozkoszne ciepło.

Do czegoś takiego Heike nie przywykł.

Odwrócił się. Vinga!

O Boże, on chyba nie…?

Nie, oczywiście, że nie. Przeżyli wspólną noc, ale nie była to noc miłosna!

Pamięć mu wróciła, co odczuł jak szok, jakby mu coś spadło na głowę.

Ale mimo że ciało miał nadal obolałe, czuł się dużo lepiej. Nie dobrze, lecz lepiej. Jakim sposobem słowo „dobrze” może być lepsze od słowa „lepiej”? myślał zaspany.

Sen jednak naprawdę dobrze mu zrobił. Czuł się w pełni wypoczęty.

Vinga… Odwrócił się ku niej i patrzył na śpiącą. Spała z na w pół otwartymi ustami; na szyi wciąż miała jakąś zapomnianą czerwoną plamkę, ostrożnie podważył ją paznokciem. Nietrudno jest usunąć zakrzepłą krew.

Jak mało brakowało, a Vinga stałaby się prawdziwą wiosenną ofiarą! Jak dziewica, którą składano pogańskim bóstwom, by zapewnić sobie urodzajny rok.

Może zbyt długo pozostawała wewnątrz magicznego kręgu? Może szarym istotom udało się wziąć w posiadanie jakąś choćby niewielką cząstkę jej duszy?

Nie, nie wolno tak myśleć.

Alrauna…

Wisiała teraz na rzeźbionym oparciu łóżka. Vinga musiała ją tam powiesić, kiedy szła spać.

Jak to miło z jej strony, że położyła się przy nim, że ogrzewała go własnym ciałem i czuwała nad nim!

Wyciągnął rękę po alraunę. Trzymał ją przez chwilę i przyglądał jej się z czułym uśmiechem.

– Dzięki ci – szepnął. – Dzięki, że ochroniłaś moją ukochaną! Uratowałaś ją przed…

No właśnie, przed czym? Przed śmiercią? Przed złymi mocami? Może owe stwory chciały ją naprawdę zamordować? A może miała się stać jedną z nich, kiedy już umrze po wielu latach życia? Nie wiedział, co mogłoby się stać, gdyby naprawdę zdołały narzucić jej swoją wolę. Może nawet już uważały ją za swoją? Należała przecież do zwyczajnych śmiertelników, nie miała ochrony, z jakiej korzystali obciążeni dziedzictwem Ludzi Lodu.

Lodowaty strach przeniknął jego duszę, kiedy uświadomił sobie, że ma teraz liczną gromadę istot z podziemnych otchłani pod swoimi rozkazami, ale także jest za nie odpowiedzialny. Była to myśl tak przerażająca, że dałby wszystko za to, by się już z nimi nie spotykać. Miał tego dość. Nie był w stanie odnosić się do nich z taką samą straszliwą swobodą jak Ingrid czy Ulvhedin, kiedy zatrudniali szary ludek jako służbę w Grastensholm.

Heike nie powinien był sobie wyobrażać, że potrafi nimi kierować. O, nie!

Ostrożnie wstał z łóżka i ubrał się. Udało mu się przy tym nie upuścić buta na podłogę, choć był pewien, że tak się właśnie stanie.

Kiedy się już umył, cicho, cichutko, by nie budzić Vingi, i gdy zmył z oczu resztki snu, wymknął się na dół do kuchni, by przygotować Vindze coś do jedzenia.

Kucharka zdążyła wrócić, stał więc przez chwilę w drzwiach, niepewny, co zrobić. Kobieta już go jednak zobaczyła i nie pozostawało mu nic innego, jak się po prostu przywitać i powiedzieć, po co przyszedł.

– Proszę bardzo, jedzenie jest gotowe. Przygotowałam wszystko dla panny Vingi i jej gościa.

Heike podziękował i ofiarował się, że sam to zaniesie na górę.

Wziął od kucharki napełnioną tacę, ale w drzwiach przystanął i powiedział przez ramię:

– Chciałem tylko wyjaśnić, że chociaż dzisiejszą noc spędziliśmy w jednym pokoju, nie powinniście źle myśleć o pannie Vindze. Nie stało się nic niestosownego. Na to mam zbyt dużo dla niej szacunku.

– Oczywiście, panie Heike. Wszyscy o tym wiemy. To przecież pan sprowadził ją z powrotem do Elistrand i nigdy nie przestaniemy panu za to dziękować.

Heike uśmiechnął się i powiedział przyjaźnie:

– Bardzo się cieszę, że wy wszyscy wróciliście do dworu. Vinga uważa was za swoich przyjaciół.

Kucharka ożywiła się.

– O, panie Heike, właśnie chciałam o czymś z panem porozmawiać. Nam się wydaje, że jest tu kilka osób, które zostały przekupione przez pana Snivela. Jego ludzie zawsze wiedzą, dokąd panienka się wybiera, i już wiele razy zdarzały się tu we dworze okropne rzeczy, ale zawsze udało nam się zapobiec nieszczęściu.

Heike odstawił tacę.

– Ależ to straszne, co pani mówi! Podejrzewacie kogoś?

– Nie, tak wprost to nie. Ale jest tu kilkoro nowych. Starzy są wierni, tego jestem pewna.

Heike nagle poczuł, jak przyjemnie jest stać tak w zwyczajnej kuchni i rozmawiać z kimś zwyczajnym o zwyczajnych sprawach. Wrócić do codziennych, pospolitych zajęć. Ach, jakie to wspaniałe!

Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tych nowych służących. No więc to są na przykład pomocnik ogrodnika, Per, i pokojówka Ella. Chłopak przyszedł tu po prostu któregoś dnia w poszukiwaniu pracy. Ella natomiast jest z Christianii i miała bardzo dobre referencje.

Czy Heike mógłby te referencje zobaczyć?

Panna Vinga pewnie je oddała pokojówce.

Tak, to oczywiste, ale trochę komplikuje sprawę, bo byłoby podejrzane jeszcze raz je oglądać. Heike prosił kucharkę, by miała oczy otwarte, a on postara się sprawę wyjaśnić.

– A poza tym… – dodał skrępowany. – Tę noc także tutaj spędzę. Będę spał w tym samym pokoju, skoro już tam narobiłem bałaganu. Sądzę, że panna Vinga wróci do swego pokoju. Tę noc, czy raczej dzień, spędziła ze mną, bo byłem chory.

– Ach, tak. Toteż nie wygląda pan dzisiaj dobrze, panie Heike, zaraz to zauważyłam, jak pan tylko tu wszedł. Myślę, że porządny posiłek dobrze panu zrobi. Mnie się zdaje, że pan nie dojada. Jak to samotny kawaler.

– Chyba tak – uśmiechnął się Heike i już niczego więcej nie tłumaczył.

Vinga wciąż spała. Postawił tacę na stoliku przy łóżku i ostrożnie położył rękę na jej ramieniu.

Zerwała się z krzykiem i tak gwałtownie, że o mało nie zrzuciła tacy.

– Vingo! To ja.

– Och – dyszała ciężko i dopiero po dłuższej chwili zdołała usiąść. – Dotknąłeś mnie dokładnie tak samo jak…

– Wiem. Nie powinienem był tego robić. Przyniosłem coś do jedzenia. Zgłodniałem, pomyślałem więc, że ty także.

– Tak, rzeczywiście – zgodziła się Vinga po krótkim zastanowieniu. – Jestem głodna. Czy zechciałbyś odsunąć zasłony? Która to godzina?

Najedli się, potem Vinga wstała i spędzili razem bardzo miły, spokojny wieczór. Vinga, która przeczytała już Heikemu wszystkie książki Ludzi Lodu, pomagała mu przygotować się do tego, co miało stać się w nocy. Zresztą pomagali sobie nawzajem, bo wszystko musiało się odbyć tak, jak trzeba. Ale zaklęć ani magicznych formułek nie powtarzali, żeby, broń Boże, nic wywołać żadnego niepożądanego indywiduum. To byłby zbyt niebezpieczny eksperyment.

Postanowili, że wydarzenia poprzedniej nocy traktować będą jak zły sen. Łatwiej będzie to wszystko znieść.

Zbliżała się północ. Elistrand, ba, cała parafia udała się na spoczynek. Tylko jakieś podwórzowe psy naszczekiwały to tu, to tam w dolinie.

Także i tej nocy księżyc świecił jasno. Vinga, oczywiście, towarzyszyła Heikemu, kiedy zdążał do lasu wąskimi dróżkami przez pola i łąki. On zaś myślał z cierpkim uśmiechem, że chociaż ma tak wielką władzę nad przybyszami z tamtego świata, to Vindze nie jest w stanie odmówić niczego. Jeśli nie będzie się miał na baczności, wkrótce ona owinie go sobie wokół małego palca.

Naiwny Heike! Jakby tego nie zrobiła już dawno!

Początkowo mieli trochę kłopotów z odszukaniem miejsca na skraju lasu, w którym zeszli ze wzgórza. Byli wtedy zbyt wstrząśnięci, by zwracać uwagę na takie sprawy.

Kiedy już jednak znaleźli się w lesie, nietrudno było się domyślić, że trafili właściwie.

Horda czekała.

Już z daleka słyszeli szum przytłumionych głosów, pełne oczekiwania pomruki. Kiedy dwoje ze świata żywych zbliżyło się, szum przemienił się w świadczące o podnieceniu krzyki, przerażające, przeciągłe wycie, które zamierało i wznosiło się znowu. Jak chór w greckim dramacie.

Nie zdając sobie z tego sprawy, Heike wziął Vingę za rękę. On też nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do swoich nowych podwładnych.

– Czy oni naprawdę tak chcą się znaleźć w Grastensholm? – zapytała Vinga z niedowierzaniem. – Musieli się okropnie nudzić.

– Nie, to nie dlatego. Ale oni czują się spokrewnieni z Ludźmi Lodu, żywią dla nas respekt, wiesz. Zawsze tak było. A teraz obiecano im, że będą mogli wypędzić zwyczajnego śmiertelnika z domu, który uważają za własny. Cieszą się na to.

Vinga nie była w stanie opanować dreszczu.

Heike zatrzymał się przed gromadą małych i większych postaci, kryjących się w leśnym mroku. Wyjaśnił, jakim sposobem mają dostać się do dworu ci, którzy nie potrafią przenikać przez ściany. Obmyślili wszystko oboje z Vingą. Ci jednak domagali się, by Heike im towarzyszył, ktoś przecież musi im otworzyć właz w dachu. A potem drzwi od strychu. Później poradzą sobie już bez jego pomocy.

Wisielec, który był ich przywódcą, wyjaśnił, że tylko kilka zjaw nie potrafi wejść do domu siłą własnej woli. Wszystkie upiory są w stanie to zrobić. Demony i inne duchy także. Tylko niektóre duchy natury są przywiązane do miejsca, nie umieją sobie radzić w zamkniętych pomieszczeniach, ale tak bardzo chciały przyjść tu także. Dlatego Heike musi im pomóc.

Niespecjalnie się cieszył z tego powodu, Vinga to widziała. Ale nie mógł im odmówić, już teraz nie, skoro sprowadził szary ludek do świata żywych.

Vinga zastanawiała się ponuro nad tym, jaką które z nich właściwie ma władzę.

Ona sama otrzymała polecenie, że ma ukryć się gdzieś w ogrodzie.

W końcu Heike dał znak, żeby szli za nim.

Tym razem Vinga już się tak nie bała oglądać za siebie. Szli przez łąki, a kiedy spojrzała przez ramię, stwierdziła, że gromada nie jest tak liczna, jak jej się początkowo zdawało. To chyba owo przytłaczające, niewiarygodne wrażenie sprawiło wtedy, że zdawało jej się, iż wszędzie roi się od cieni. Próbowała teraz iść tyłem i liczyć podążające za nimi istoty, zaraz jednak potknęła się na jakimś wystającym korzeniu i o mało nie upadła. Heike musiał ją podtrzymać i upomniał, żeby uważała.

Dokładnie tamtych nie policzyła, ale doszła do wniosku, że musi ich być gdzieś między dwadzieścia a trzydzieści pięć różnego rodzaju istot. „Mały ludek” Ingrid? Niektórzy z nich byli wysocy niczym masztowe sosny!

Gdyby ich teraz zobaczył jakiś normalny człowiek, widziałby jedynie dwie idące przez pola postaci. Tylko dwoje ludzi. Ale Heike i Vinga widzieli więcej!

Przez ułamek chwili poczuła się dumna, że została wtajemniczona, ale zaraz wrócił rozsądek – raczej powinna się tego lękać.

I odczuwać grozę. Bo nawet to, co była w stanie dostrzegać w kroczącym za nimi tłumie, wcale a wcale nie było przyjemne. Nie, to było po prostu ohydne!

Rzecz jasna ów rosły wisielec szedł tuż za Vingą i Heikem. Wciąż z tym ironicznym, wszystkowiedzącym uśmieszkiem na wargach. Za nim toczyły się, pełzały, biegły i podskakiwały najbardziej odpychające monstra, jakie tylko można sobie wyobrazić.

Heike, kochany, myślała Vinga bliska paniki. Kiedy już wypłoszysz Snivela, bądź tak dobry i wygarnij ich także ze dworu. Miotłą, szuflą do śniegu, czym chcesz. Byle jak najdalej. W przeciwnym razie nie będę mogła nigdy odwiedzić cię w Grastensholm.

Och, co to, to nie, odwiedzę cię, na pewno. Bo nie mogłabym żyć bez ciebie, ty moje przeznaczenie!

Zresztą przecież ty mógłbyś sprowadzić się do Elistrand, na przykład. A one niech sobie robią w wielkim dworze co chcą.

Uff, to także nie jest wyjście!

Co oni zrobili oboje z Heikem? Jakie siły poruszyli?

Pogrążona w myślach nawet nie zauważyła, że są na miejscu. Dostała polecenie, że ma się schować.

Skuliła się za jakimiś gęstymi krzewami. Rozpoznała porzeczki; chroniły ją dobrze, a ona mogła widzieć wszystko, co się przed nią dzieje. No, powiedzmy: prawie wszystko.

Gromada szła przez ogród, wiła się niczym długi, szaroczarny wąż i opasywała dom.

Co by też Tengel Dobry powiedział na to wszystko? No, Tengel, oczywiście, wie, co robią, ale Charlotta Meiden? Albo Liv czy Dag, którzy tak kochali ten dwór. A Irja, Irmelin i wszystkie wspaniałe żony, które były jego gospodyniami?

No tak, Ingrid i Ulvhedin zrobili to samo przed Heikem, ale czy aż tyle tych istot tu sprowadzili? Vinga wątpiła w to, podejrzewała, że tym razem przybyło ich dużo więcej. Ale nic pewnego, oczywiście, nie wiedziała.

Nagle stwierdziła, że gromada przed domem wyraźnie się przerzedziła. Widziała jakieś cienie wpływające na schody i znikające. Coś wielkiego i paskudnego wspinało się po ścianie, a pośrodku podwórza stała nieliczna grupka i czekała posłusznie. Wszystko wysokie istoty, swoim wyglądem budzące grozę, na wpół ludzie, na wpół zwierzęta, z rogami lub kopytami albo pokryte wilczą sierścią, albo… albo z członkami długimi jak u koni, skrzydłami i…

Przerażeniem napełniła ją myśl, że może są to te demony, które śniły się Silje. Albo te, które spotykała w swoich wizjach. Więc one istnieją? Istnieją naprawdę, nie są jedynie wytworem fantazji?

Wpatrywała się zafascynowana w ich potężne organy, które w niczym nie przypominały tego, co widziała u Heikego. Heike był człowiekiem, a te podobne są do zwierząt. I nagle demony, którym się przyglądała, zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu.

Ciekawe, czy są już w domu, zastanawiała się. Chyba tak. A zatem… Nieszczęsny Snivel! Bo z nimi na pewno nie ma żartów. Są złe. Zło wprost od nich bije. Znowu przemknęło jej przez myśl, że to wszystko jest nierzeczywiste, po prostu koszmarny sen!

Kiedy próbowała odnaleźć wzrokiem Heikego, cały dziedziniec był pusty. Ale dostrzegła go dalej na tle nocnego nieba. Wspinał się po narożniku domu, dokładnie tam, gdzie oboje wchodzili za pierwszym razem. Za nim posuwało się z wolna jakieś bezkształtne monstrum nieokreślonego rodzaju, które Vinga chętnie by podrzuciła do góry uderzeniem w zadek. Istota sprawiała wrażenie oślizgłej, Vinga pomyślała, że to może jakiś duch wodny, gnom albo troll, albo zwyczajny wodnik czatujący przy wodospadach. A może to upiór, duch jakiegoś topielca? Nie, upiory umieją same wejść gdzie zechcą.

Po gładkiej ścianie pełzały i właziły małe obrzydlistwa, niektóre w podskokach, a większość tak szybko, że wyprzedziły Heikego. O to zresztą nietrudno, Vinga dobrze wiedziała, jak on źle znosi wspinaczkę.

W górze zebrało się już sporo szarych cieni, ale były zbyt wysoko, by mogła je dostrzec ze swego ukrycia. Heike, tylko nie spadnij, bądź ostrożny, prosiła w duchu. Myślała z rozpaczą, jaki był zmęczony i słaby po poprzedniej nocy, i błagała los, by dodał mu sił.

Nareszcie znalazł się na górze z całym swoim towarzystwem i w końcu zniknęli jej z oczu. Snivel miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu, jak słyszeli, zatem nikt nie mógł ich zaskoczyć. Vinga podejrzewała, że służba woli spać niż czuwać nocami.

Przyszło jej długo czekać. Zaczęły ją boleć kolana i wciąż musiała się wiercić, nogi drżały w niewygodnej pozycji.

Mój Boże, czy to wszystko prawda, co tu przeżywam? To musi być koszmarny sen! Musi! Och, Bogu dzięki!

Nareszcie na dachu ukazał się Heike. Sam!

Zadanie zostało wypełnione. Reszty dokona szary ludek.

Heike zszedł na dół zręczniej niż poprzednim razem, kiedy to całkiem po prostu odpadł od ściany.

Powoli wracali do Elistrand. Przez łąki, by uniknąć spotkania z ludźmi. Tylko czy o tej porze ktoś mógł się włóczyć po okolicy?

– Czy zauważyłeś? – zapytała Vinga. – Nie czuje się już tego napięcia w powietrzu.

Heike domyślał się, o co jej chodzi. Skinął głową.

– Tak, wiosna przyszła. Czas przełomu, ten najtrudniejszy, mamy za sobą; zima dała za wygraną.

– Jaki spokój!

– Tak, chociaż pewnie w znacznej mierze to uczucie spokoju rodzi się przede wszystkim w nas, nie sądzisz? Ostatnio żyliśmy w straszliwym napięciu.

– Pewnie masz rację. Służące mi mówiły, że dzisiaj była bardzo piękna wiosenna pogoda, ale myśmy tego nie widzieli.

Heike zachichotał.

– To okropne przespać cały dzień. Ale teraz mogę ci odpowiedzieć na twoje pytanie o Nilsa. Miałem zamiar znowu przywieźć go do Elistrand jak najszybciej. Zastanowiłem się jednak i przyszła mi do głowy dużo lepsza myśl. Wiesz, dziś rano rozmawiałem z twoją kucharką i doznałem rozkosznego uczucia, jak to miło jest odrzucić te wszystkie okropieństwa, którymi się zajmujemy. To było takie cudownie zwyczajne, normalne. I wtedy pomyślałem sobie, że ty żyjesz tu jakby w zamknięciu. A właśnie w Christianii rozpoczyna się wiosenny jarmark. Może byśmy pojechali tam, zamiast zapraszać Nilsa tutaj? Zobaczyłabyś normalnych ludzi, śmiertelników z ich przyziemnymi kłopotami i radościami. Moglibyśmy naprawdę przyjemnie spędzić czas ty i ja, i Nils.

– Tak! – wrzasnęła Vinga na całe gardło, po swojemu ożywiona, gotowa jechać. – Ruszamy natychmiast!

Jak zwykle Heike, widząc jej spontaniczną radość, poczuł ukłucie w sercu. A może tęskniła za Nilsem? Och, tak nie wolno, musi nad sobą panować. Vinga ma prawo żyć własnym życiem, wybrać sobie, kogo będzie chciała, czy to tak trudno pojąć?

Nie, nigdy tego nie pojmie.

– Heike, kiedy już odzyskamy Grastensholm, a jestem pewna, że tak będzie, to czy wtedy nie moglibyśmy zrobić tak, jak Tengel zrobił w Lipowej Alei? Chodzi mi o to, żeby zasadzić w Grastensholm drzewo. Ale nie zaczarujemy go ani nic takiego. Zasadzimy je po prostu na pamiątkę tego, że Heike Lind z Ludzi Lodu przy pomocy Vingi Tark z Ludzi Lodu zdołali odzyskać dwór i tym samym zapewnili przyszłość potomkom rodu.

– To piękny pomysł, Vingo – powiedział z czułością. – Tak zrobimy. A jakie drzewo byś chciała?

– Lipę, oczywiście! Ty natomiast wybierzesz miejsce, bo to jest twój dwór, a nie mój.

Nie odpowiedział, bo tak strasznie pragnął, żeby to był także jej dwór, ale nie odważył się mówić o tym głośno.

– Heike, dziś też powinniśmy spać w jednym łóżku, wiesz – rzekła Vinga nieoczekiwanie. – Było tak dobrze i tak przyzwoicie, że wprost bardziej nie można. Żadnych skandali. Ani odrobiny pikanterii.

– Nie, Vingo, tej nocy nie możemy. Ja jestem wypoczęty i na pewno by doszło do okropnego skandalu, możesz być pewna!

– Och, Heike, jaki ty jesteś uczciwy! No dobrze, to każde idzie do swojego pokoju, grzecznie i przyzwoicie, że aż mdli. Ale ja będę o tobie śnić. Będę miała najstraszniejsze i najbardziej gorące sny na świecie.

– Jeśli o to chodzi, to nie będziesz osamotniona – uśmiechnął się Heike, którego nieoczekiwanie ogarnął wspaniały humor. Zrozumiał, jakim ogromnym obciążeniem był dla niego „szary ludek”. Przez moment lekkomyślnie zapragnął nawet zostawić go własnemu losowi w Grastensholm i nigdy więcej tam nie wracać. Ale tak się nie postępuje, jeśli ma się takie poczucie obowiązku jak Heike.

Przystanął. Znajdowali się na tyłach zabudowań w Elistrand, niewidoczni dla całego świata.

– Vingo – powiedział z czułością i ujął jej twarz w dłonie. – Jeszcze ci nie podziękowałem jak należy za pomoc.

Po czym pochylił się i pocałował ją w czoło.

Vinga jak zwykle pomyślała bez szacunku dla niego, że lepiej pewnie nie umie ten… ten…, kiedy zaskoczył ją następnym pocałunkiem w policzek, potem w drugi i, o, cudzie! musnął leciuteńko jej wargi, delikatnie jak wietrzyk, ale jednak!

Dla niego było to najwyraźniej i tak za wiele, bo jęknął i puścił ją, jakby się oparzył.

– Wybacz mi, Vingo, nie chciałem, żeby…

Tym razem Vinga nie nalegała. Zbyt już była zmęczona nieustanną odmową. Jeśli Heike jej pragnie, będzie musiał sam wykazać inicjatywę. Tylekroć robił jej wymówki, że jest bezwstydna.

– Nie szkodzi – odparła z taką swobodą i nonszalancją, że musiało go zaboleć. – Chodźmy do domu. Chce mi się spać.

Heike szedł za nią w ponurym nastroju. Przecież tyle razy błagała o pocałunek! A teraz było to dla niej jak powietrze.

Co takiego powiedział? Co zrobił? Czy to Nils?

Nieszczęsny Heike mało co spał tej nocy i cierpiał piekielne męki. Wiele razy był już zdecydowany pójść do niej i zapytać, czy przestała się już nim, Heikem, w ogóle przejmować. Wiedział jednak, że kiedy raz wejdzie do jej pokoju, nie będzie miał dość sił, by stamtąd wyjść. Że będzie błagał i żebrał o jej miłość.

Wiedział już, że bez jej miłości żyć nie potrafi.

Och, co począć z tym wszystkim?

Vinga natomiast, ten mały podstępny troll, dobrze wiedziała, co Heike czuje. Przeciągała się i uśmiechała zadowolona. Niech ma za swoje ten uparty, niezłomny, szlachetny idiota!

Загрузка...