ROZDZIAŁ XIII

Tego samego wieczora ostatnia dójka w Grastensholm powiedziała, że ma dość.

Kiedy weszła do obory, o mało nie zderzyła się z wisielcem, który dyndał na haku, wbitym w belkę pod dachem. Niesamowicie długi trup kołysał się i kręcił, a kiedy odwrócił się ku niej, otworzył jedno oko i mrugnął obleśnie. Dziewczyna poleciała z krzykiem do zarządcy i oświadczyła, że sam może się zatroszczyć o bydło, bo ona odchodzi. Natychmiast, zanim dostanie ataku serca albo co gorszego.

Zarządca i jego małżonka mieli inne zajęcia i do obory zajrzeli dopiero następnego ranka, zmartwieni, że się stworzenia boże tak musiały męczyć.

Zastali jednak krowy wydojone, a wszystkie zwierzęta, małe i duże, zadbane lepiej niż zazwyczaj, wszystkie były spokojne i aż lśniły czystością. Bydlęta dostały paszę i wodę, ale mleko zniknęło, a krowom ktoś powiązał nogi sznurami.

Po tym wszystkim zarządca i jego żona też odmówili pracy w oborze. Tutaj toczą się jakieś diabelskie gry, oświadczyli.

Upierali się, by do nawiedzonego dworu sprowadzić księdza, bo uznali, że sam Szatan musi w tym maczać palce. Wierzyli, że dobry pastor znajdzie odpowiednie słowa i potrafi przepędzić demony.

Kiedy więc Heike i Vinga wraz z liczną eskortą zjawili się tego dnia na plebanii, dowiedzieli się, że proboszcz przebywa w Grastensholm, gdzie odprawia egzorcyzmy i wyświęca złe duchy.

Młodzi państwo spojrzeli po sobie.

– To my też możemy tam pójść – zdecydował Heike i cały orszak ruszył w dalszą drogę.

W Grastenshalm zamieszanie panowało nie do opisania.

Została tam co prawda już tylko garstka mieszkańców: Snivel, jego wierny Larsen, nawy zarządca z małżonką i dwaj ludzie z ochrony.

Ci dwaj na rozkaz Snivela sprowadzili też lensmana i sędzia, pieniąc się z wściekłości, opowiadał mu, jakiego potwornego przestępstwa dopuścił się ten Heike Lind z Ludzi Lodu. Rozmyślnie i z całą świadomością zamordował najzupełniej niewinnego człowieka, który był na służbie u Snivela. Złapcie tego bękarta, lensmanie, złapcie go, do wszystkich diabłów, i ukarzcie za to morderstwo!

Snivel sapał z przejęcia i oburzenia.

Tak, tak, lensman kręcił się i wiercił, czuł się paskudnie. Żywił co prawda wielki respekt dla sędziego Snivela, który okazał tyle łaski parafii Grastensholm, że się w niej osiedlił, z drugiej jednak strony ludzie z Elistrand także do niego przyszli i przekazali mu całkiem inną wersję wydarzeń. Że mianowicie Heike i Vinga są od dawna prześladowani przez ludzi Snivela i że śmierć w zagajniku była nieszczęśliwym wypadkiem, bo pan Heike występował w obronie koniecznej. Jest wielu, którzy widzieli to na własne oczy!

Lensman nie wiedział, w co ma wierzyć.

Bo, oczywiście, prościej było wierzyć jednemu z najwyżej postawionych urzędników w państwie! W dodatku własnemu zwierzchnikowi!

Zanim zdążył się zdecydować, jakie zajmie stanowisko, przybył proboszcz. Snivel wyjaśniał lensmanowi:

– Powstały jakieś głupie pogłoski, że we dworze straszy. Ja osobiście niczego nie widziałem, ludzie z ochrony także nie, ale służba ucieka ode mnie, to okropnie nieprzyjemne, mogę pana zapewnić! Zgodziłem się więc na nalegania zarządcy, że trzeba wezwać pastora, żeby wyświęcił i pobłogosławił dom. To w każdym razie nie zaszkodzi.

Proboszcz i lensman przywitali się na dole we wspaniałym hallu starego dworu Meidenów. Wkrótce zebrali się tam wszyscy pozostali: Larsen, zarządca z małżonką i obaj pozostali przy życiu ludzie z ochrony sędziego.

Nazywanie tych ludzi ochroną służyć miało jedynie ukryciu prawdy, w istocie bowiem ich zadaniem było tropienie przeciwników Snivela i unieszkodliwianie ich.

– Gdzie złe najbardziej daje się we znaki? – zapytał proboszcz z powagą i przyglądał się uważnie ścianom oraz sufitowi, jakby w oczekiwaniu, że zobaczy przemykające tam upiory.

– Wszędzie, na to przynajmniej wygląda – mruknął Snivel. – Służba utrzymuje jednak, że najgorzej jest na strychu. Głupoty, przeklęte głupoty, powiadam! Proszę mi wybaczyć, pastorze, ale tak mnie oburza podobna ciemnota! Mój ochmistrz, obecny tu Larsen, niczego nigdy nie widział. Mój zarządca i jego małżonka, ludzie prawdziwie bogobojni, mówią wprawdzie, że ktoś był dziś w nocy w stajni i w oborach i próbował rzucić czary, ale to przecież mogli zrobić ludzie. Mam tu sąsiadów, w innym dworze, wie pastor, którzy chcą odebrać mi mój majątek, porozmawiamy zresztą o tym później. Sam zarządca na nic narażony nie był ani inni z tu obecnych. Ale dwór ma złą opinię! To nie może mieć miejsca u tak wysokiego urzędnika, piastującego tyle godności i z taką… – chciał powiedzieć: „władzą”, ale rozmyślił się i powiedział: – z takim poważaniem. Żadne tego rodzaju skandale nie mogą rzucać cienia na moją osobę.

Pastor słuchał, zachowując powściągliwość. Był człowiekiem odpowiedzialnym, do swoich parafian odnosił się z troską, ale miał też świadomość własnej pozycji najgodniejszej osoby w parafii. Sędzia Snivel był może rangą nieco wyżej od niego, ale, Boże drogi, toż to tylko świecki urząd! W dzień sądu znajdzie się daleko, daleko za proboszczem!

– O, to będzie prosta sprawa – rzekł w końcu sługa boży. – Zaraz wejdę na strych, który rzeczywiście sprawia wrażenie, jakby się zło na nim zagnieździło, i odmówię tam stosowne modlitwy. Jak państwo widzą, zabrałem remedia potrzebne do odprawienia egzorcyzmów. Zdarzało mi się już i przedtem wypędzać złe duchy, przeważnie z kuszonych przez demony kobiet, które to nieszczęśnice nie umiały znaleźć sobie miejsca. W takich kobietach Szatan najczęściej obiera sobie mieszkanie.

Proboszcz wyjął z kieszeni krzyż i jakąś grubą księgę, która nie była co prawda Biblią, ale wyglądała równie dostojnie. Zarządca i jego żona westchnęli przejęci.

– To jest niezawodna księga zaklęć przeciwko demonom – wyjaśnił pastor. – Są w niej wszystkie niezbędne teksty, żaden diabeł im się nie przeciwstawi. Jest bardzo, bardzo skuteczna, wielekroć mogłem się o tym przekonać. Po raz ostatni używałem tych zaklęć do poskromienia pewnej młodej kobiety, która odmawiała swemu drogiemu małżonkowi prawa do karcenia jej i dzieci.

Następnie pastor wyjął buteleczkę święconej wody i gałązkę oliwną, której miał zamiar użyć jako kropidła. Czworo z jego widzów spoglądało na to wyposażenie z szacunkiem. Snivel zmarszczył tylko brwi, a jego dwaj strażnicy skrzywili się z niesmakiem. Przede wszystkim nie wierzyli w duchy, a jeszcze mniej w te hokus-pokus, które pastor zamierzał tu odprawiać.

Sługa Pana był gotów, wobec czego wszyscy udali się na piętro, pastor i zarządca z małżonką śpiewali po drodze psalm. Wypadało to niezbyt czysto, bo żona zarządcy głos miała skrzekliwy, ponadto uwielbiała zmieniać tonację.

Pastor ujął krzyż w jedną rękę, księgę w drugą i stanął przy drzwiach, za którymi znajdowały się schody, wiodące na strych. Dał znak, że może zaczynać.

Larsen, najbardziej usłużny ze wszystkich, otworzył drzwi.

Uderzył w nich tak silny poryw wiatru, że musieli trzymać się ścian. Kiedy się uspokoiło, sędzia oświadczył rzeczowo:

– Przeciąg. Ktoś zapomniał zamknąć okna na wieży.

Pastor skinął głową i zaczął odczytywać łaciński tekst, wchodząc jednocześnie po schodach z uniesionym wysoko krzyżem.

Zarządca z małżonką wspomagali go szczerymi modłami, zarządca wstępował nawet za duchownym na schody, by w każdej chwili być dla dobrego pasterza wsparciem i moralną podporą.

Proboszcz był już w połowie drogi, gdy natrafił na jakiś niewidzialny mur. Próbował na wszelkie sposoby przedrzeć się przez niego, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca.

Coraz wyższym głosem wypowiadał bardzo stanowcze zaklęcia. Lensman, najbardziej wylękniony ze wszystkich obecnych, mógłby w głębi duszy przysiąc, że dochodzi go skądś cichy, szyderczy chichot.

Sługa boży wciąż modlił się żarliwie. W końcu wrzasnął na cały głos pospolitą norweszczyzną: „Wynoś się stąd, Szatanie!”, ale odniosło to równie mizerny skutek jak łacińskie formułki.

Ludzie Snivela zaczynali się niecierpliwić.

– Zaraz oczyścimy pastorowi drogę! – zawołał jeden. – Tu trzeba po prostu silnych muskułów!

Pastor uśmiechnął się z wyższością, ale pozwolił im spróbować. Czy naprawdę sądzą, że wejdą dalej niż sługa pański z krzyżem w dłoni?

Musiał jednak przyznać, że nigdy jeszcze nie widział domu bardziej nawiedzonego niż ten. Ale w tej sytuacji tym bardziej absurdalny wydawał się pomysł, że dwóch świeckich ludzi zdoła pokonać Szatana? Nie, tu trzeba tylko znaleźć odpowiednie zaklęcie, bardziej święte niż inne, tylko to może być skuteczne!

Lensman milczał zakłopotany. Nie wiedział, jak powinien się zachowywać, którą stronę popierać, wszystko zostało postawione na głowie. Dostał ten urząd dlatego, że był synem swojego ojca i, oczywiście, miło było krążyć po okolicy z pałką w ręce i kajdankami u pasa, ale w krytycznych sytuacjach zawsze żałował, że nie wybrał innego zawodu.

A już to…? Co, na Boga, przedstawiciel prawa ma robić w podobnej sytuacji? Nie pojmował nic z tego, co się tu działo!

Larsen stał samotnie z boku i nieustannie oblizywał wargi. Nigdy nie zauważył w domu niczego podejrzanego, z wyjątkiem może jakiejś dziwnej ciszy w nocy. I teraz znowu ją „słyszał', tę gęstą, przytłaczającą ciszę, która spływała na dom z jakiegoś miejsca na strychu. Miał wrażenie, jakby tam na górze czaił się ktoś by schwytać ofiarę.

No, ale to przecież tylko wyobraźnia. Nie wolno puszczać wodzy fantazji!

Snivel wzdychał zirytowany. Czy nigdy nie będzie temu końca? Miał tego dość, chciał wrócić do swego grogu i do swego grubego cygara.

Larsen rzucał pełne oddania spojrzenia na swojego pana… Dla niego Snivel był środkiem. Drabiną, pomostem do uzyskania bogactwa. Na tym polegało oddanie Larsena.

Obaj ludzie z ochrony to ponurzy mordercy, Larsen wiedział o tym bardzo dobrze, ale przymykał oczy, bo we wszystkim był posłuszny jego wysokości. Tamci pewni siebie weszli na schody. Nawet piekielne moce nie mogłyby przestraszyć tych drabów!

Pastor jęknął ze zdumienia. Gdzie nie pomógł ani jego krzyż, ani modlitwy, tam ci dwaj wulgarni bezbożnicy przeszli, jakby nigdy nie było żadnej zapory.

Panie, dlaczegoś mnie opuścił?

Tamci odwrócili się, wołając szyderczo:

– No i proszę, pastorze! Nie ma się czego bać!

Snivel zarechotał, jakby tym śmiechem chciał im wyrazić uznanie, co pastora zirytowało jeszcze bardziej niż pogarda obu rzezimieszków.

Zarządca z małżonką oburzali się bluźnierczym zachowaniem tamtych, a Larsen jeszcze bardziej zacisnął wąskie usta.

Ochrona tymczasem weszła na samą górę i otworzyła drzwi na strych.

– Tu nie ma nic, ani jednej cholernej zjawy! – krzyknął jeden, a proboszcz aż się zachłysnął z oburzenia. – Może pastor wchodzić bez obaw. To wszystko wymysły!

Obaj weszli parę kroków w głąb strychu.

I wtedy przez dom przeleciał kolejny gwałtowny poryw wiatru, z hukiem zatrzasnął dopiero co otwarte drzwi i natychmiast ucichł.

Stojący na dole słyszeli, jak tamci dwaj na strychu krzyczą i wzywają pomocy, jak próbują otworzyć drzwi, ale te ani drgną jak zabite gwoździami. Pozostali, z wyjątkiem Snivela, rzucili się na ratunek, ale na schodach znów pojawiła się ta niewidzialna zapora, której nie byli w stanie pokonać. Drzwi zostały zatrzaśnięte, choć właściwie nie miały nawet porządnego zamka.

Ze strychu doszły ich jeszcze bardziej dramatyczne wrzaski:

– Och, Panie jezu! Spójrz tam!

– Co jest, do diabła…? Otwierajcie drzwi! Szybko, szybko, do diabła!

Jeden z uwięzionych niezrozumiale wrzeszczał rozedrganym jak u dziecka głosem. Pastor nie przestawał powtarzać modlitw i błogosławieństw; skrapiał drzwi święconą wodą, ale skutków nie przynosiło to żadnych.

Na strychu rozległ się znowu przejmujący krzyk, a potem wycie śmiertelnie przerażonego człowieka:

– Wynoś się! Uciekaj, ja muszę przejść… ratunku!

Słychać było pospieszne kroki, jakby ktoś uciekał, a ktoś inny go gonił po całym strychu. Nagłe, gwałtownie przerywane wrzaski coraz większego przerażenia, zdławiony charkot, tumult, trudny do porównania z czymkolwiek… A na koniec głos jednego z uwięzionych, zmieniony od nieopisanego strachu:

– Uciekaj na wieżę! Szybko!

Po czym słychać było, że wspinają się po wąskiej drabince na wieżę, wyglądało na to, że nic im w tym nie przeszkadza, ale ich histeryczne głosy nie pozostawiały wątpliwości, że musieli uciekać bardzo szybko.

Zebrani na dole z pobladłymi twarzami spoglądali na siebie w milczeniu.

– Mam wrażenie, że im się udało – powiedział proboszcz. – To znaczy, udało im się dostać na wieżyczkę.

Działo się to wszystko w chwili, kiedy Heike i Vinga wraz z eskortą zbliżali się do dworu w Grastensholm.

Już z daleka słyszeli krzyki na strychu i przyspieszyli kroku.

– Tam się coś dzieje, Vingo – powiedział Heike drżącymi wargami. Polecił towarzyszącym im ludziom, by zostali tutaj, nie chciał ich mieszać w to wszystko. Miał bowiem ponure przeczucia w sprawie przyczyn takiego zamieszania we dworze. Powiedział jednak swoim, by byli w pogotowiu. Gdyby usłyszeli, że ich woła, mają natychmiast przybiec.

– Vinga, ty też zostaniesz tutaj!

– Nie bądź głupi! Idziemy!

Heike zacisnął zęby, ale wiedział, że kiedy Vinga mówi tym tonem, to nie ma co z nią dyskutować.

Minęli drzewa w parku i ich oczom ukazał się dworski dziedziniec.

Stanęli jak wryci. W górze, na wieży, widać było dwóch ludzi, którzy wymachiwali rękami, szamotali się z czymś, padali i znowu z wysiłkiem stawali na nogi.

– Strażnicy Snivela – powiedziała Winga.

– Ale oni nie są sami. Dobry Boże, ktoś ich na tę wieżę wypędził!

Wciąż stali bez ruchu. Widzieli tłumy szarych istot, które wdzierały się na wieżę i przypierały tych dwóch do balustrady.

– Nie, nie, tylko znowu nie to – szeptał Heike zielonosiny na twarzy.

Tamci wrzeszczeli śmiertelnie przerażeni i usiłowali przejść przez balustradę, by uciec od tego czegoś, czego postronni obserwatorzy widzieć nie mogli, przełożyli nogi na drugą stronę, a wtedy jeden stracił równowagę, zamachał rozpaczliwie rękami, jakby szukał w powietrzu oparcia, po czym zwalił się w dół, nie przestając krzyczeć z przerażenia. Odgłos jego zderzenia z ziemią słychać było zapewne daleko, ale jego kszyk w tym momencie gwałtownie się urwał.

– Och, Heike – jęknęła Vinga i ukryła twarz na jego piersi. – Mam wrażenie, że zaraz zemdleję…

Drugi ze strażników wciąż stał przy niskiej balustradzie na wieży z rękami wyciągniętymi przed siebie, jakby w błagalnej modlitwie zwracał się ku mocom niebieskim, którymi nigdy przedtem się nie przejmował. Jego krótkie, urywane wrzaski przeszywały powietrze. Za nim znajdował się mur i szary ludek. Ramiona, czułki i co tam jeszcze – widać było wyraźnie, jak go opasują. Nagle człowiek złapał się za gardło, wydał z siebie charczący jęk, skulił się dziwnie i zniknął za balustradą.

– Atak serca – szepnęła Vinga przerażona. – Heike, co myśmy zrobili?

Heike nie odpowiedział, ale wyraz jego twarzy był aż nadto wymowny.

– Chodź – powiedział, biorąc ją za rękę. – Musimy się spieszyć.

– Czy myślisz, że nasi ludzie widzieli, co się stało?

– Nie wiem. Myślę, że nie. Drzewa zasłaniają dom. Poza tym szary ludek może być widoczny tylko dla tych, których chce przestraszyć.

– Ale my widzieliśmy!

– My tak. Ale my byliśmy wewnątrz czarodziejskiego kręgu, przecież wiesz.

Ten przeklęty krąg! Żebyż go nigdy nie byli nakreślili! Po raz tysięczny Heike gorzko żałował tego, co się stało.

W górze na wieży szary tłum znikał pospiesznie.

Drzwi na strych otworzyły się z trzaskiem, po czym zaległa tam cisza. Ludzie zebrali się znowu przy schodach, ale ani lensman, ani proboszcz nie kwapili się z wchodzeniem na górę.

Wszyscy wolno, bez słowa, jak senne mary zeszli do hallu na parterze.

– Ten dom jest naprawdę nawiedzony – westchnął proboszcz z udręką.

– Nie! – zaprotestował Heike, który właśnie stanął w drzwiach. – To niewłaściwe określenie. To jest zemsta samego dworu. Spokój zapanuje w domu, gdy tylko znajdzie się on w rękach prawowitego właściciela.

Snivel ruszył ku niemu z wściekłością.

– Co? Tych dwoje tutaj? Aresztować ich, lensmanie! Za naruszenie spokoju domowego! Za czary i gusła czynione na oczach uczciwych ludzi. On pochodzi przecież z Ludzi Lodu, którzy od niepamiętnych czasów znani byli z czarów i herezji. A przede wszystkim proszę go aresztować pod zarzutem morderstwa!

Lensman ze zdenerwowania przestępował z nogi na nogę, to robił krok do przodu, to się cofał, ale nie mógł wykrztusić ani słowa. Oskarżenie o czary w biały dzień, jakie sformułował sędzia, było ponętną perspektywą, to by wyjaśniło wszystkie niepojęte wydarzenia, i to w taki prosty sposób. Ale jak wytłumaczyć zniknięcie tamtych dwóch ludzi! A i panna Vinga była blada jak ściana!

Heike nie przejmował się ani sędzią, ani lensmanem. Zwrócił się natomiast do proboszcza:

– My właśnie szukaliśmy wielebnego pastora. Wczoraj też szliśmy na plebanię. Ale zaczaili się na nas w zagajniku ludzie sędziego. Napadli na nas i wtedy jednemu z nich przytrafiło się nieszczęście. Teraz z żalem stwierdzam, że jego dwaj kompani też stracili życie. Jeden leży na dziedzińcu ze skręconym karkiem, a drugi, też prawdopodobnie martwy, gdzieś na wieży. Może pan, panie lensmanie, by się nimi zajął wraz z tymi, którzy jeszcze pozostają na służbie u sędziego Snivela?

Spoglądał to na zarządcę, to na Larsena. Żaden z nich nie sprawiał wrażenia specjalnie chętnego. Gapili się jak zaczarowani na podrapaną twarz Heikego.

On zaś mówił dalej:

– Proszę księdza, chcielibyśmy dać na zapowiedzi. Vinga Tark i ja zamierzamy się pobrać i osiąść w Grastensholm, które jest moim dziedzictwem i żadną miarą nie należy do sędziego. Zwłaszcza że nie zapłacił za nie ani szylinga.

– Co takiego? – Snivel aż podskoczył.

– O tej sprawie dyskutowaliśmy już dość – odparł Heike zmęczony. – Niech pan sędzia będzie tak dobry i przedstawi dowody na to, że nabył Grastensholm zgodnie z prawem!

– Oczywiście, że mam na to dowody, ale nie zamierzam zniżać się do tego, żeby je pokazywać…

Nareszcie lensman znalazł rozwiązanie swego dylematu.

– Panie sędzio, tak byłoby najprościej – oświadczył z naiwną prostodusznością. – Pan pokaże tylko to świadectwo, to jest list od pani Ingrid, prawda? I raz na zawsze rozstrzygniemy tę nieprzyjemną historię.

Snivel groźnie patrzył mu w oczy.

– To znaczy, że pan nie wierzy słowu jednego z głównych sędziów w kraju? Strzeżcie się, lensmanie, bo może was to drogo kosztować!

– Jjja, nattturalnie, nie wątttpię, panie sędzio – jąkał lensman przerażony. – Ale dla pańskiego spokoju…

– Nonsens! – ryknął jego zwierzchnik.

– Może pan bez obaw pokazać ten list – powiedział Heike. – Zwłaszcza że Vinga ma przy sobie inny list od pani Ingrid, tak że pan sędzia będzie mógł potwierdzić ważność swego dowodu.

Snivel znowu ryknął:

– Proszę natychmiast aresztować tego śmiesznego potworka za morderstwo! On po prostu tylko stara się zmienić temat.

Lensman znowu oblizał wargi. Proboszcz umęczony wydarzeniami opadł na fotel i przesłonił oczy ręką, zarządca i jego małżonka nie przestawali powtarzać: „Panie Jezu, odpuść temu grzesznemu domowi!”, a Larsen stał, w każdej chwili gotowy do ucieczki, i niespokojnie spoglądał na schody.

– Proszę przynieść list – powtórzył Heike łagodnym głosem.

– Mam rozmawiać z mordercą? Nigdy w życiu! – odparł Snivel.

– Zastanawiam się, kto tu jest mordercą – wtrąciła Vinga z podniesioną głową. – Rejestr pańskich przestępstw, dokonywanych pod płaszczykiem prawa, jest długi, panie Snivel.

– Stul pysk, dziewczyno! – ryknął sędzia sinoczerwony na twarzy. – Wynoście się stąd, oboje!

– Proszę przynieść list – raz jeszcze powtórzył Heike.

– Wynoście się do diabła! – krzyknął Snivel tak, że proboszcz aż podskoczył. – Lensmanie, aresztować ich, albo ja aresztuję pana!

– A zatem nie istnieje żaden list – stwierdził Heike. – Nie chce pan przedstawić dowodów, bo są fałszywe. Panie Snivel, w takim razie zechce pan opuścić dom. Mam przy sobie dokument przygotowany mi zawczasu przez adwokata Mengera. Jest to oświadczenie, w którym stwierdza pan, że nieprawnie wszedł w posiadanie Grastensholm i że zobowiązuje się pan opuścić dwór w ciągu dwóch dni.

– To jest najgorsze… – wykrztusił Snivel. – I wy myślicie, że ja na to pójdę? Nie mogę was już dłużej słuchać…

– W domu nie będzie spokoju, dopóki nie odda pan tego, co zostało ukradzione…

– Czy nie powiedziałem…

Zamilkł. Coraz bardziej wytrzeszczał oczy, a na skroni, ponad czerwononiebieską twarzą, zaczęła pulsować nabrzmiała żyła. Ostrożnie obejrzał się za siebie.

Pozostali również spojrzeli w tamtą stronę, ale niczego nie zobaczyli.

Snivel zresztą też niczego niezwykłego nie dostrzegał.

A mimo to czuł, że ktoś stoi tuż za nim i nie pozwała mu wyjść z pokoju, tak jak zamierzał. Coś, co śmierdzi okropnie jak zgnilizna. Jakiś głos szeptał mu do ucha i jej głos słyszeli wszyscy zgromadzeni:

– Podpisz, sędzio Snivel, podpisz! Przecież wiesz, że nigdy nie dostałeś żadnego listu od pani Ingrid z Ludzi Lodu! Grastensholm należy do Ludzi Lodu i do nikogo innego. Podpisz, to we dworze zapanuje spokój!

Snivel ciężko dyszał.

– To jakaś halucynacja! Ten morderca za to odpowiada. To czarownik, lensmanie, brać go!

Przedstawiciel prawa patrzył na Heikego, ale nie pojmował niczego, podobnie jak inni. Pozostali członkowie zgromadzenia stali jak wryci, ze zdumienia modlitwy zamarły im na wargach.

– Aresztowanie potomka Ludzi Lodu na nic ci się nie zda, sędzio – mówił dalej wstrętny głos. – Nie poznajesz mnie? Ty sam mnie skazałeś. Na śmierć, po to by zagarnąć mój majątek. Tak, to było dawno temu, to było jedno z pierwszych twoich morderstw, sędzio Snivel.

Myśli jak szalone kłębiły się w mózgu sędziego, nie był w stanie niczego sobie przypomnieć.

– Kłamstwo! Halucynacje!

Oślizgłe, ohydne ramię opasało mu szyję.

– Pokaż list albo podpisz oświadczenie!

– Tak, tak! – zgodził się sędzia, bo sytuacji, w której się znalazł, już nie kontrolował swoim chłodnym intelektem. Był naprawdę śmiertelnie przerażony i nie umiał tego ukryć przed obecnymi. – W tym domu nie da się mieszkać. Niech sobie morderca bierze tę całą ruderę z upiorami, ja tego nie chcę! Dawaj mi ten papier!

Zdradzał go tylko drżący, piskliwy głos; słowa były jak zawsze nienawistne i pogardliwe.

Vinga położyła papier na stole, a sędzia rozdygotaną ręką ujął pióro.

– Ma pan dwa dni – powiedział Heike. – i będą to spokojne dni – dodał stanowczo na wypadek, gdyby go ktoś jeszcze słuchał. – Potem opuści pan Grastensholm.

– Dobrze, dobrze! Ale będzie was to wszystkich drogo kosztowało!

Sędzia spojrzał ze złością na Heikego i Vingę, potem na dygoczącego lensmana i podpisał dokument.

W tej samej chwili wszyscy poczuli, że owo okropne napięcie w domu ustala. Wszystko nagle jakoś się uspokoiło, zrobiło się tak miło, że nikt nie mógł mieć wątpliwości, iż oto sprawiedliwość wzięła górę.

W domu nie było już upiorów.

Sędzia cisnął piórem w Heikego i Vingę, ale trafiło ono w ścianę i złamało się.

– Jesteście zadowoleni? – ryknął.

– Tak, teraz wszystko jest w porządku – rzekł Heike.

Do sędziego podszedł zarządca.

– Wasza wysokość, domyślam się, że tym samym ja jestem zwolniony ze służby. Żona moja i ja wyjedziemy jeszcze dzisiaj, w imię boże.

– Najpierw musicie pogrzebać trupy. A potem możecie sobie iść do diabła!

– A co z bydłem? – zapytał Heike.

– Zostało zaczarowane – skrzywił się sędzia. – Każę wszystko wybić.

– Nie, nie, w takim razie ja przejmuję inwentarz! Oczywiście zapłacę za wszystko – dodał z godnością.

Potem zwrócił się do proboszcza, a sędzia wściekł się jeszcze bardziej z tego powodu, że jest tak ignorowany, ale nie było już nikogo, kto by się tym przejmował.

Heike powiedział do Pastora:

– Może teraz moglibyśmy porozmawiać o mnie i Vindze Tark. Chcieliśmy dać na zapowiedzi.

– Oczywiście, oczywiście, ale przyjdźcie trochę później. Akurat teraz jestem tak wstrząśnięty, że nic nie rozumiem! Nic! Ten wysoko postawiony sędzia Snivel. I całe to bezbożne zamieszanie w domu? Ci martwi ludzie… moje święte remedia… nieprzydatne…

Larsen nie mówił nic. Jakiś nie znany przedtem głos w jego pozbawionej wrażliwości duszy domagał się, by zrobił coś niezwykłego, żeby mianowicie uciekł stąd, gdzie oczy poniosą! Ale lojalność zwyciężyła, A poza tym sędzia nadal posiadał bardzo wiele i Larsen mógł to odziedziczyć. Grastensholm przeszło mu koło nosa, ale takiego zamku duchów to by, szczerze mówiąc, nawet nie chciał.

Lensman myślał swoje. Nie był aż tak głupi, żeby nie wiedzieć, iż ten cały Heike Lind z Ludzi Lodu mógł spowodować uwięzienie sędziego, a może nawet skazanie, ale domyślał się też, że owo monstrum z Ludzi Lodu musi być bardzo humanitarnym człowiekiem.

Tak naprawdę lensman bardzo by sobie życzył upadku sędziego. Bo w przeciwnym razie odwet wysokiego urzędnika był pewien jak amen w pacierzu! Sam nie miał jednak dość odwagi, by aresztować sędziego, to zresztą niesłychane, żeby nic nie znaczący, wiejski lensman robił coś takiego.

Snivel wciąż stał w hallu najwyraźniej już wolnego od duchów domu i patrzył, jak tamci wychodzą. Lensman, Heike i Vinga. Jego mózg pracował gorączkowo nad znalezieniem sposobu, jakby się na nich wszystkich zemścić!

Bo zemsta to coś, na czym Snivel się znał. Jeśli sądzą, że go złamali, to będą musieli zmienić zdanie. Parafia Grastensholm była jedynie małą częścią jego jurysdykcyjnego imperium. Miał wiele, wiele innych źródeł, z których mógł czerpać. Wiele wysoko postawionych osobistości stoi po jego stronie. A ów śmieszny Heike Lind przegrał swoją ogromną szansę, by go pokonać. Będzie tego gorzko żałował!

O, Boże, jakże on pragnął się zemścić! Przeżył oto największe upokorzenie, na jakie kiedykolwiek został narażony! W taki sposób stracić twarz w obecności lensmana i proboszcza, Larsena i zarządcy!

Oboje młodzi z Ludzi Lodu zapłacą za to! Lensman także, ta tchórzliwa kreatura!

Piany zemsty trochę poprawiły Snivelowi humor. Miał się po prostu na co cieszyć.

Tego wieczora w Elistrand, kiedy już mieli się położyć, Heike powiedział:

– No to klamka zapadła. Pierwsza nasza zapowiedź będzie w niedzielę. Nie żałujesz?

– Ani przez moment – odparła biorąc go za rękę. – A ponieważ i tak wszyscy w domu myślą, że sypiasz u mnie, to proponuję, żebyś dzisiaj tak właśnie zrobił.

– Nie zamierzałem postąpić inaczej – rzekł Heike spokojnie. – Ale nie bój się. ja wiem, ile bólu ci sprawiłem. Przez kilka następnych dni będziesz miała spokój.

– Dziękuję! Tylko żebyś nie zapomniał o mnie na zawsze.

– Takiego niebezpieczeństwa nie ma!

Weszli do sypialni Vingi.

Vinga zamknęła drzwi i powiedziała zamyślona:

– Nie wolno nam zapominać, że po tym, co się stało, możemy mieć dziecko. Ale mam nadzieję, że Bóg oszczędzi nam dotkniętego potomka.

– Och, to nie może być! I twoja rodzina, i moja już chyba przeszła dość. Teraz to pewnie bardziej zagrożona jest linia Arva. Oni zawsze unikali najgorszego, to niesprawiedliwe!

– Ja też tak uważam. A Shira się nie liczy, ona należała przecież do wybranych, mówiono, że była Piękna jak orientalna lalka. Ale jakkolwiek by było, to postaramy się mieć dzieci, prawda? – Spojrzała na niego jasnym wzrokiem. – Co ja mówię? Przecież już zaczęliśmy się starać.

– Owszem – przyznał Heike, trochę zawstydzony. – Owszem, zaczęliśmy. Ale, Vinga… A jakby poszło tak fatalnie i urodziłoby się dotknięte dziecko, to co wtedy?

– To wtedy będę je kochać tak samo – odparła zdecydowanie. – Bo będzie twoje.

Skinął głową, zadowolony z odpowiedzi.

– Ja myślę tak samo. Kochałbym je, bo to twoje dziecko.

Oczy rozbłysły jej ze wzruszenia.

Ale tego wieczora Vinga była niezwykle milcząca.

– O czym myślisz, najdroższa? – zapytał Heike, kiedy już zgasili świecę.

– O Elistrand. Wiem, że kiedy kobieta wychodzi za mąż, powinna opuścić dom swego dzieciństwa i pójść za mężem, i, oczywiście, zrobić to bardzo chętnie…

– Nie będziesz się bała przeprowadzić do Grastensholm? – zapytał. – Szary ludek…

Odszukała pod kołdrą jego rękę.

– Nie, wiesz, naprawdę się nie boję! Często myślę o szarym ludku i wtedy mówię sobie: Co tam, jakoś damy sobie z nimi radę. A poza tym oni są przecież w jakiś sposób naszymi przyjaciółmi!

– Owszem, są! – przyznał Heike cierpko. – Są to jednak diabelnie nieobliczalni przyjaciele! Ale przerwałem ci, mówiłaś o Elistrand.

– No właśnie – podjęła ze smutkiem. – jak powiedziałam, chętnie pójdę tam gdzie ty. Ale co się stanie z moim ukochanym Elistrand? Które kiedyś utraciłam i o które walczyłam. To dom moich drogich rodziców. Dom Ulvhedina, Villemo, Tristana, Gabrielli i Kaleba. Co się z nim stanie, tak mi przykro, Heike, kiedy o tym pomyślę! Nie ma nikogo, kto mógłby tu zamieszkać.

– Może będziemy mieli dwoje dzieci? Nie, nie możemy na to liczyć.

– Pamiętaj, że Cyganka wróżyła mi tylko jedno!

Uśmiechnął się w mroku.

– Pamiętam. i ta wróżka… To była dobra wróżka. Nie, Vingo, ja się także zastanawiałem nad sprawą Elistrand. Wiesz, rodzina musiała już dawno temu znaleźć dzierżawcę dla Lipowej Alei, bo dwór nie miał dziedzica. I wszystko ułożyło się dobrze. Dzierżawca daje sobie znakomicie radę, a my mamy pewien dochód. Obiecuję ci, że pod żadnym warunkiem nie sprzedamy Elistrand, ale może powinniśmy je wydzierżawić?

– Dobrze, ale komu? Przecież to nie może być byle kto.

– Nie, oczywiście, że nie byle kto.

Zastanawiali się nad tym jeszcze dość długo. Vinga leżała na ramieniu Heikego i bawiła się włosami na jego piersi. On wolałby, żeby tego nie robiła, bo bardzo go to podniecało. Ale też nie chciał, żeby przestała.

Nagle Vinga podskoczyła.

– Już wiem! Ależ byłam głupia!

– Co takiego?

– Mam! Wiesz, mój ojciec, Vemund, miał dużo od siebie starszą siostrę. Nazywała się Karin Ulriksby i była to bardzo nieszczęśliwa istota, dopóki w jej życiu nie pojawili się moi rodzice.

– Tak, wiem, opowiadałaś mi. I wszystko to zostało opisane w księgach Ludzi Lodu, w rozdziale pod tytułem „Dom upiorów”.

– No właśnie, więc musisz też pamiętać, że Karin wzięła na wychowanie malutką dziewczynkę!

– Sofię Magdalenę, pamiętam.

– Otóż to. Sofia Magdalena jest tylko… niech no policzę… siedem lat starsza ode mnie. Pisuję czasem do niej, co prawda bardzo rzadko, ale ona jest przecież w jakimś sensie moją kuzynką. I wiem, że wyszła za mąż za chłopca pochodzącego ze wsi, jednego z tych, co to nie odziedziczyli żadnego majątku. On pracuje jako kancelista w jakimś biurze w Christianii, a mają mnóstwo dzieci, ona nie pochodzi z Ludzi Lodu. Myślę, że powodzi im się nietęgo, to wynika z jej listów. Może by ich zapytać, czy by nie wzięli Elistrand w dzierżawę?

– Skoro jej mąż pochodzi ze wsi, to powinien wiedzieć to i owo o prowadzeniu gospodarstwa – rzekł Heike. – A przy tym dwór zostanie w rodzinie. Tak, trzeba zapytać Sofię Magdalenę, Vingo. I nie weźmiemy od nich dużo, skoro to twoja kuzynka. Ale teraz musisz przestać mnie łaskotać albo przeniosę się do swojego pokoju!

Vinga szczebiotała zachwycona i sprawdzała, czy Heike mówi prawdę. Mówił, więc żeby nie narażać się na bolesne doświadczenia, wycofała się na swoją połowę łóżka.

Umówili się, że nie będą roztrząsać strasznych wydarzeń w Gratstensholm. Ale niesmak i strach wciąż ich nie opuszczały, żeby nie wiem jak starali się zapomnieć, żartować albo gorączkowo rozmawiać o innych sprawach.

Takie wydarzenia nie mijają tak sobie, jeśli jest się człowiekiem, który choć trochę przejmuje się innymi. Trzej strażnicy Snivela byli mimo wszystko ludźmi, kiedyś byli ufnymi dziećmi, niewiele wiedzącymi o życiu. O tym też nie należy zapominać.

A poza tym przecież nie z nimi Heike i Vinga chcieli walczyć!

Загрузка...