ROZDZIAŁ III

Następnego dnia pogoda zmieniła się gruntownie, Zewsząd spływała i kapała woda z topniejącego śniegu, słońce ogrzewało mocno południowe ściany i stoki, powyłaziły nawet z ukrycia pierwsze muchy na sztywnych jeszcze i niezdarnych nogach. Przelotny ciepły deszcz w kilka dni później ostatecznie zakończył zimę. Resztki nasiąkniętego wodą śniegu spadały z drzew i dachów, co było widać i słychać.

Potem znowu wyjrzało słońce, wysuszyło kałuże i ogrzało ziemię. Zdradliwe to było ciepło, bo pod powierzchnią wciąż czaił się lodowaty chłód. Ale natura ożywała i zbliżało się wiosenne zrównanie…

W środę wieczorem Heike umył się od stóp do głów w drewnianej balii, którą ustawił w kuchni. Tym razem zatroszczył się, by nikt z zewnątrz nie mógł go podglądać. W czwartek rano, po niespokojnej nocy i długach bezsennych godzinach, spędzonych na rozmyślaniach, pełnych lęku i wątpliwości, włożył na siebie czyste, starannie wywietrzone ubranie. Jeszcze raz przypomniał sobie, krok po kroku, całą czekającą go ceremonię, wciąż odczuwał mdłości na myśl o tym, co będzie musiał przeżyć, przejrzał rzeczy, które powinien ze sobą zabrać, i wyruszył do Elistrand.

Nie chciał, by go zobaczył Snivel lub ktoś z jego ludzi, jechał więc leśnymi ścieżkami, wiodącymi nad jezioro w pobliżu dworu.

Vinga przyjęła go z tajemniczą miną, mówiła szeptem, najwyraźniej przejęta powagą chwili. Domowa służba dostała wolny dzień i większość wybrała się do miasta. Zostali tylko ci, którzy zajmowali się zwierzętami, oni jednak nie mieszkali w głównym budynku.

– Jak pięknie wyglądasz – szepnęła Vinga. – Ja też ubiorę się bardzo ładnie.

– Myślę, że ważniejsze jest, żebyś ubrała się ciepło – powiedział sucho. – I powinnaś zabrać coś, co będziesz mogła na siebie włożyć już po wszystkim.

Heike poukładał potrzebne rzeczy na stole w jadalni. Tak jak poprzednio. Następnie przyniósł skarb Ludzi Lodu i wyjął wszystkie zawczasu przygotowane środki. Vinga dołożyła małą buteleczkę, odwracając twarz. Heike podziękował i zmieszał zawartość butelki z krwią kozła i koguta. O pozostałych składnikach mieszanki Vinga wolała nie myśleć.

Zmieszanie przygotowanych dawniej wywarów z tym, co Heike teraz przyniósł, zabrało im wiele godzin, szczerze mówiąc, zszedł im na tym cały dzień.

Kiedy niebieski zmrok zaczął zapadać na dworze, Vinga powiedziała:

– Pogodę w każdym razie mamy piękną.

– Tak, chociaż w nocy będzie zimno.

– Oczywiście, noce bywają o tej porze chłodne. Upiekłam chleb, jak prosiłeś. I dodałam wszystkie potrzebne zioła.

– Dobrze. Myślę, że powinniśmy zjeść go teraz, choć po tej pracy nie bardzo mam ochotę na jedzenie.

Vinga bardzo dobrze rozumiała jego nastrój. To on będzie musiał dzisiejszej nocy przejść przez całą tę makabryczną procedurę. Ona sama była od rana spięta jak nigdy przedtem. Kiedy spoglądała na swoje ręce, widziała, że drżą, a przyczyną było właśnie owo napięcie, które nie opuszczało jej ani na chwilę. Broda też jej drżała, niekiedy nawet słychać było, jak dzwoni zębami. W końcu od tego napięcia rozbolały ją plecy.

Kiedy Heike nareszcie uznał, że wszystko co trzeba zostało zrobione – brakowało mu tylko paru gatunków ziół, ale to bez znaczenia, zastąpił je innym – usiedli oboje przy kuchennym stole i zjedli pierwszy tego dnia posiłek. Heikemu wolno było jeść tylko chleb, który upiekła Vinga, a ona nie chciała być gorsza. Zresztą najedli się do syta. Siedziała i spoglądała na potężną sylwetkę po drugiej stronie stołu. On, pogrążony we własnych myślach, nawet nie zauważył, że Vinga go obserwuje. Skóra Heikego miała brązowy kolor, ogorzała podczas wędrówek. Na jej tle żółte oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze niż w istocie były. Vinga nie pojmowała, jak on sam i inni ludzie mogli uważać, że Heike jest odpychająco brzydki. Dla niej był nieskończenie pociągający, fascynujący, nawet z tymi niesfornymi włosami, którym żaden grzebień nie był w stanie dać rady. Skośne oczy przydawały mu jakiegoś marzycielskiego, trochę smutnego wyrazu, a nos, choć z pewnością nie arystokratyczny, znakomicie pasował do jego prawie barbarzyńskich, niczym u trolla, rysów twarzy. O tym jednak, że Heike nie był w najmniejszym stopniu barbarzyńcą, ona wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny. Był po prostu nieszczęśliwym, samotnym człowiekiem, który teraz wybierał się w podróż, jakiej za jego czasów nie odbyła żadna żywa istota. Może nawet Vinga będzie go musiała utracić?

Nie! Temu ona postara się zapobiec. Nie wiedziała tylko jak.

– Dużo pijesz – stwierdziła.

Karafka do wina była prawie pusta.

Oparł łokcie na stole i rękami zasłonił twarz.

– Tak – powiedział spoza swoich dłoni. – Potrzebuję tego.

To także rozumiała. A poza tym mógł pić. Opiekunowie mu pozwolili.

– Tylko musisz zachować kontrolę nad sobą – upomniała cicho.

– Masz rację. Już więcej nie będę.

Vinga zapytała ostrożnie:

– Czy spotkałeś ostatnio swego przyjaciela?

Heike ocknął się z zamyślenia. Kiedy dotarło do niego, o co Vinga pyta, wpadł w gniew.

– Dlaczego zadajesz takie pytania właśnie teraz? – wybuchnął.

Vinga przestraszyła się. Nigdy przedtem nie widziała, żeby Heike tak się złościł. A już zwłaszcza na nią.

– Ja… ja chciałam tylko rozładować nastrój. Uwolnić się od tego dręczącego niepokoju.

Heike wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Od czasu do czasu pojękiwał boleśnie.

– Nie, nie widziałem. Ale następnym razem go przywiozę. Jesteś zadowolona?

Vinga była zbyt napięta przez cały dzień. Teraz wybuchnęła głośnym, żałosnym szlochem.

– Dlaczego się tak złościsz? – łkała rozpaczliwie.

Heike zatrzymał się i spoglądał na nią z góry, potem westchnął, uklęknął przy niej i przytulił twarz do jej kolan.

– Akurat to pytanie wytrąciło mnie z równowagi – jęknął. – Nie mogę tego znieść. Nie teraz, kiedy mogę polegać tylko na tobie.

– Ale jedno drugiemu nie przeszkadza – szlochała. – Ja ciebie nie rozumiem. Nadal możesz na mnie polegać, to było tylko takie zwyczajne pytanie.

Heike wstał i znowu westchnął.

– Naprawdę? Nie, nie odpowiadaj, nie wiem, czy byłbym w stanie wysłuchać twojej odpowiedzi. I nie płacz teraz, proszę cię, nie mamy już czasu, nie chciałem cię urazić, masz przecież prawo myśleć, co chcesz… Nie, nie mówmy już o tym! Jesteś gotowa? No to idziemy!

Vinga wciąż patrzyła na niego nie bardzo rozumiejąc, w końcu jednak zrobiła, co kazał, wzięła swoją część bagażu, która wcale me była taka mała.

– Zabieram te derki – powiedziała. – Żeby było na czym siedzieć. Można się też w nie owinąć, gdybyśmy musieli długo czekać na zimnie.

– Bardzo dobrze – rzekł Heike cierpko i otworzył przed nią drzwi. Zamknęli dom na klucz i pogrążyli się w mroku wiosennej nocy.

Vinga ubrała się bardzo ładnie. Z myślą o tej niezwykłej okazji szczególnie starannie wybrała strój. Suknia której nigdy jeszcze nie widział, uszyta była z grubej materii przypominającej brokat i może właśnie tak było.

Z ramion opadała ku stopom, a brzegi miała obszyte futrem jak płaszcz rosyjskiej bojarówny, choć ani tego ubioru, ani słowa „bojarówna” żadne z nich nie znało.

Jaki piękny strój, pomyślał Heike. Naprawdę godny pogańskiej ceremonii, tego rytuału, przez który mieli za chwilę przejść.

Ale Vinga była smutna i to sprawiało mu ból. Tej nocy nie mieli ani czasu, ani sił na uzewnętrznianie własnych uczuć.

– Wybacz mi, Vingo – poprosił. – Nie powinienem sobie pozwalać na wybuchy złości, zwłaszcza teraz. To było niesprawiedliwe wobec ciebie, egoistyczne i niepotrzebne.

– Czymś cię zdenerwowałam – pochlipywała Vinga, kiedy opuszczali Elistrand. Piechotą, bo koni nie należało do tego mieszać. – Nie rozumiem tylko, co takiego powiedziałam.

Heike przystanął, odłożył na bok wszystko, co niósł, i otoczył Vingę ramionami i zawstydzony przytulił twarz do jej policzka.

– Byłem zazdrosny, Vingo!

– Zazdrosny? Ty? Heike, to brzmi cudownie! Ale dlaczego?

– To wcale nie było cudowne, mogę cię zapewnić! Nie chciałem ci tego mówić, ale skoro jesteś taka nieszczęśliwa, a nie powinnaś tak się czuć dziś w nocy, bo to dodatkowe obciążenie dla nas obojga… Zrozum, ja uważam, że ty i Nils bardzo do siebie pasujecie. A tego przecież zawsze chciałem, żebyś znalazła sobie odpowiedniego mężczyznę. W każdym razie, żebyś miała jakieś porównanie. Teraz, zanim będzie za późno. Ale, moja najdroższa, w ostatnich dniach było mi bardzo trudno. A dzisiaj nie chciałem myśleć o bólu, jakim by dla mnie była utrata ciebie, bo muszę się koncentrować na tym okropnym rytuale, który mnie czeka. Dlatego twoje pytanie o Nilsa tak mnie wytrąciło z równowagi. Tłumaczyłem sobie to tak, że ty tęsknisz za Nilsem. A poza tym byłem chyba za bardzo napięty. Coś we mnie pękło.

Pogłaskała jego zmierzwione włosy.

– Bardzo dobrze to rozumiem, bo ja też byłam strasznie napięta, to dlatego zaczęłam płakać. Nie zapraszaj tu więcej Nilsa, skoro ma ci ta sprawiać taki ból. On jest miły, przyjemnie się z nim rozmawia, ale on nie jest tobą! Istnieje między wami ogromna różnica.

Heike wyprostował się i uśmiechnął.

– Nils bardzo chce znowu cię zobaczyć. Porozmawiamy o tym później. Dziękuję ci, teraz jestem spokojniejszy.

– Ja także. I szczęśliwa.

Spojrzał na nią pytająco.

– Bo jesteś o mnie zazdrosny – szepnęła z łobuzerskim błyskiem w oczach.

Uśmiechnął się zażenowany i palcem odgarnął jej włosy ze skroni. Była w tym geście tyle czułości, że Vingę zalała gorąca fala szczęścia.

Trzeba było jednak wracać do przerażającej rzeczywistości.

Heike zarzucił Vindze jej bagaż na plecy, a potem podniósł swój ciężar z ziemi i poszli. Milczące cienie w księżycową noc.

Ona ubrała się jak na pogańską uroczystość, pomyślał znowu, patrząc na poruszającą się przed nim postać. Jakby miała uczestniczyć w rytuale powitania wiosennego słońca, w składaniu wiosennej ofiary…

Wiosenna ofiara? Te słowa przeniknęły jego mózg jak lodowata strzała. Co składano w takiej ofierze w najdawniejszych czasach? Zwierzęta? Ludzi? Dziewice?

– Wracajmy do domu – rzekł bez tchu.

Vinga zatrzymała się i przyglądała mu się badawczo.

– Nie – powiedział Heike, już spokojniej. – Nagle ogarnął mnie strach. Ale to minęło.

Nie pytała o nic. Może instynktownie wyczuwała, że nic więcej o jego strachu nie powinna wiedzieć.

– Zapłaciłeś mój dług – powiedziała. – Dziękuję ci. Jak to zrobiłeś?

– Miałaś środki, o których sama nie wiedziałaś – odparł krótko. Nie chciał się teraz wdawać w wyjaśnianie, skąd wziął te pieniądze.

Zresztą jego własna sytuacja ekonomiczna także zaczynała go martwić. Miał pod dostatkiem pieniędzy, kiedy przybył do Norwegii, ale żaden kapitał nie wystarczy na wieki, zwłaszcza jeśli się jeszcze ma młodą kuzynkę, właścicielkę dużego dworu, wymagającego nakładów. A on sam będzie także potrzebował pieniędzy, kiedy przejmie Grastensholm. Menger pomógł mu ulokować kapitał w godnych zaufania przedsiębiorstwach, ale na razie żadnych dochodów mu to nie przynosiło.

Czas naglił, trzeba było jak najszybciej odzyskać Grastensholm, również z przyziemnych powodów.

– W każdym razie lepszej pogody nie mogliśmy sobie wymarzyć – powiedziała Vinga, kiedy znaleźli się na wzgórzach pod osłoną drzew.

– Jak na tę porę roku, tak. Ale może powinniśmy zaczekać do lata?

– Nie mamy czasu.

– To prawda.

Oboje odwrócili się i popatrzyli na Grastensholm skąpane w niebieskawej księżycowej poświacie. Dachy lśniły jasno i odbijały się od antracytowogranatowych cieni na ziemi. Okna starego dworu połyskiwały zimnym blaskiem.

– Tam mieszka ten stary złodziej – powiedział Heike ze złością i najwyraźniej nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia.

– Już niedługo – zapewniła Vinga.

– Masz rację. Zobaczymy, co się stanie dziś w nocy. To nasza ostatnia możliwość.

– Ale tak okropnie stary to on chyba nie jest?

– Nie sądzę. Myślę, że może mieć gdzieś koło sześćdziesiątki. Po prostu za bardzo rozkoszował się życiem. Jadł i pił za dużo.

– I oszukał zbyt wielu ludzi. To też nie pozostaje bez śladu.

– To prawda. Złość bezlitośnie ryje głębokie bruzdy na twarzy.

– To dlatego twoja twarz wydaje mi się taka ładna, Heike.

Wciąż stali i spoglądali w dolinę.

– Jaki cudowny wieczór – szepnęła Vinga.

– Tak. Kiedy byliśmy tu po raz ostatni, myślałem coś podobnego. Wydaje mi się, że wszystko wibruje.

– Masz rację – potwierdziła z ożywieniem. – Pod ziemią. I nad nią. Jak dziwnie migotliwe wydaje się powietrze, choć przecież jest dość ciemne. Jakby rozjaśniało je jakieś wewnętrzne światło.

– To wiosna – stwierdził Heike. Jego głęboki głos miał tego wieczora jakieś nowe, niezwykłe brzmienie. Choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy, wciąż był potwornie napięty, nie tylko ze względu na czekające go zadanie, lecz także przyczyniała się do tego świadomość, że oto teraz wykorzysta to, co odziedziczył po przodkach, a czym tak rzadko się posługiwał. Nadprzyrodzone zdolności, które przyniósł ze sobą na świat jako jeden z obciążonych potomków Ludzi Lodu.

Właściwie to nie należało Heikego nazywać obciążonym. Miał co prawda wszystkie charakterystyczne cechy obciążonych dziedzictwem i był bez wątpienia jednym z nich, zachowywał się jednak raczej jak jeden z wybranych, choć akurat do nich nie należał. W swej prostocie Heike był pewnie jednym z najbardziej skomplikowanych potomków rodu. Można go było porównywać z Tengelem Dobrym, choć nie posiadał ogromnego autorytetu swego przodka. W każdym razie jeszcze nie teraz, ale to może przyjść z czasem. Jego najbardziej rzucającą się w oczy cechą była skromność, brak przekonania o własnej wartości.

Teraz myślał głośno:

– Wiosna to wielkie przemiany w naturze. I właśnie w tych dniach dzieje się najwięcej. – Uśmiechnął się skrępowany. – Pamiętam, że kiedyś miałem takie wrażenie, jakby ziemia… była gwałcona.

Vinga skinęła głową.

– To wcale nie takie głupie porównanie. Samo się narzuca, że ziemia leży i czeka. Przerażona, a zarazem pełna oczekiwania. Gotowa poddać się swemu losowi.

– Tak właśnie myślałem – powiedział Heike. Ujął rękę Vingi i stali tak obok siebie, spoglądając w dolinę. – Czy widzisz, jak mgła unosi się nad jeziorem? I czy słyszysz ten dziwny ton w powietrzu, jakby docierał do nas z niebieskiej przestrzeni? Wysoki, delikatny, wibrujący ton… jak zapowiedź czegoś nieodwołalnego.

– To, co mamy zrobić, jest nieodwołalne – potwierdziła Vinga. – I chociaż wszystko zdaje się takie zwiewne i otwarte, to nastrój staje się coraz bardziej intensywny.

– Ja też tak to odczuwam!

Znowu ruszyli w drogę, tym razem w milczeniu, bo musieli się wspinać po stromym zboczu. Wszystko tonęło w świetle księżyca, cienie kładły się wyraźnymi plamami na ziemi; Vinga nie miała odwagi spoglądać w dół, pod sosny, gdzie panowały ciemności. Natomiast na polanach widno było jak w dzień, odróżniało się wszystkie szczegóły.

Wciąż jednak był dość wczesny wieczór. Księżyc na bezchmurnym niebie świecił blado, nie nabrał jeszcze intensywnego nocnego blasku. Jedna po drugiej ukazywały się gwiazdy; najpierw te największe. Niektóre są tak słabe, że w tą księżycową noc wcale nie rozbłysną. Vinga spoglądała w górę poprzez splątane gałęzie sosen. jakaś blada gwiazdka migotała na skrawku nieba nad głowami idących. „Hej – pozdrowiła ją Vinga w duchu. – Bądź z nami tej nocy! Przyszliśmy tu w szalonej sprawie, z której zwyczajni ludzie pewnie by się śmiali. Ale my pochodzimy z Ludzi Lodu, wiesz. My się nie śmiejemy.”

Szli wolno, bo bagaże mieli ciężkie, choć akurat z tego płynął też pewien pożytek – zgrzali się w czasie wspinaczki tak bardzo, że nie odczuwali nocnego chłodu. Mieli wrażenie, iż wieczór jest nadzwyczaj ciepły i łagodny, taki piękny, spokojny wieczór wiosenny, jaki w tych stronach czasami się zdarza. Sprzyjająca pogoda była im rzeczywiście bardzo potrzebna. Heike doznawał od czasu do czasu uczucia strachu na myśl, że wciąga Vingę w groźną dla zdrowia przygodę. On sam był silny i odporny, przeziębienie to dla niego fraszka, ale ona…?

Owszem, przeczuwał, że Vinga w istocie nie jest taka krucha i delikatna, jak by na to wskazywał jej wygląd. Poza tym ostatnio wydoroślała pod każdym względem. Rozwinęła się, stała się bardziej kobieca, bardziej zmysłowa.

Szła przed nim teraz, kołysząc biodrami. To kobieta tam idzie, myślał. Nie jakieś bezradne dziecko.

A zresztą, bezradna? Cóż za głupstwa! Ona? Która przeżyła na pustkowiach dwa lata, i to zupełnie sama?

Myśl o Vindze rozproszyła na chwilę jego uwagę. Nagle stwierdził, że są już na szczycie.

To na tych wzgórzach stał kiedyś Ulvhedin i spoglądał na Grastensholm z sercem przepełnionym nienawiścią i żądzą posiadania czarodziejskiego zbioru Ludzi Lodu. Jego myśli miały taką moc, że Irmelin obudziła się zlana potem ze strachu i patrzyła w stronę tonących w mroku wzgórz. Wyczuwała, że stamtąd pochodzi to, co ją tak przeraża, nie mogła jednak zrozumieć, co to takiego.

Bywał na wzgórzach także i Kolgrim. Tutaj jako dziecko przeprowadzał pierwsze i nieporadne magiczne próby. Robił z patyków ludzkie figurki, przedstawiające tych, których Kolgrim nienawidził, bo nie dali mu skarbu Ludzi Lodu. A potem palił te figurki.

Sol wielokrotnie przychodziła na wzgórza. Co tam jednak robiła, nikt nie wiedział, Sol bowiem swoje sprawy najchętniej zachowywała w tajemnicy. Na pewno nie tutaj zajmowała się czarami, ale stąd właśnie miało się rozległy widok na całą okolicę, stąd panowało się nad wszystkim. Wciąż jeszcze w powietrzu unosiły się zaklęcia Sol.

Heike dobrze to wyczuwał, to miejsce było zaczarowane. Ingrid, Ulvhedin, Dida i Trond wybrali je dla niego z największą starannością.

Stojąc na szczycie Vinga i Heike uświadomili sobie jaki intensywny jest nastrój tej wiosennej nocy. W powietrzu panowało znacznie większe napięcie niż w lesie na dole.

Mgła wypełniała teraz całą dolinę. Widać było tylko szczyt wieży kościoła w Grastensholm i jakieś pojedyncze cienie, które musiały być wierzchołkami drzew w Elistrand. Lipowa Aleja spała otulona bezkształtną mgłą, nawet prastara aleja była niewidoczna. Zniknął cmentarz, nie widać było dróg, jeziora, pól, łąk ani chłopskich zagród.

W pobliżu wzgórz mgła zagęszczała się, poszarpane strzępy niczym obłoki przepływały pomiędzy drzewami, wznosiły się ku górze, jakby chciały dogonić tych dwoje młodych na szczycie, samotnych w świecie pustki.

Tylko na samej górze było widno. Musiała zbliżać się północ, no, może jeszcze nie zaraz, ale niedługo. Księżyc odcinał się już ostro na tle nieba, widać było najmniejsze cienie na jego tarczy. Świecił tak mocno, że po tej stronie firmamentu nie pokazała się ani jedna gwiazda.

– Księżyc powinien być dziś blady i mistyczny – powiedziała Vinga szeptem, jakby się bała własnego głosu. – To by lepiej pasowało do naszego nastroju.

– Chyba powinniśmy być wdzięczni, że świeci tak mocno – wycedził Heike przez zęby. – Miejmy tylko nadzieję, że mgła nas nie dosięgnie. Możemy zaczynać?

– Gdzie jest to miejsce? Tutaj?

– Trochę dalej w lesie.

Wkrótce weszli na otwartą leśną polankę pod skalnym urwiskiem. Nie można się było pomylić co do tego miejsca. Po prawej stronie zamykała je górska ściana, poza tym wzniesienie otaczał las. Polanka w części porośnięta była trawą, w części podłoże stanowiła naga skała. Wzniesienie miało kolisty, jakby magiczny kształt, las wokół sprawiał wrażenie zaczarowanego. A wszystko zalane światłem księżyca, sprzymierzeńca wszelkich istot nadprzyrodzonych.

Heike stał przez chwilę, jakby chciał poznać teren wszystkimi zmysłami. Vinga widziała, jak bada wzrokiem polankę, jego dłonie zaciskały się powoli i otwierały, i była to jedyna oznaka ogromnego nerwowego napięcia.

W końcu wiedział już wszystko, co chciał. Odetchnął kilka razy głęboko, a potem powoli zdjął z szyi alraunę. Podszedł do górskiej ściany i na gałązce rosnącego tam jałowca powiesił magiczny korzeń, najcenniejszy amulet Ludzi Lodu. Następnie wziął od Vingi jedną derkę i rozścielił ją na ziemi. Starannie, z wielką troskliwością.

– Tu będzie twoje miejsce, Vingo. Siedź tutaj, kiedy ja będę zajmował się rytuałami. Pod alrauną jesteś bezpieczna.

Bezpieczna przed czym? pomyślała, lecz nie odważyła się zapytać. Nie chciała usłyszeć odpowiedzi.

Heike rozebrał się do pasa. Jego ciało, rozgrzane wspinaczką w ciepłym ubraniu, odczuło nocny chłód niemal jak rozkosz.

– Wiesz, co masz teraz zrobić? – zapytał dźwięczącym metalicznie głosem.

– Tak. Mam wymalować magiczne znaki.

Heike skinął głową. Ze swojego worka wyjął nieduże naczynie z drewna. Vinga rozpoznała je i odetchnęła z ulgą.

– Nie, nie miałem zamiaru tego pić – uśmiechnął się Heike.

Podał jej zaostrzony na końcu patyk i naczynie z miksturą. Potem odwrócił się do niej plecami.

– Jesteś zbyt wysoki – szepnęła.

– Mogę się położyć na brzuchu. A poza tym nie musisz szeptać. Jesteśmy tu sami.

Zdawało się, że zamierza dodać jeszcze: „Tymczasem”. Vinga ucieszyła się, że tego nie zrobił.

To miejsce wywoływało w niej zimne dreszcze, choć wciąż była rozgrzana po szybkim marszu w górę. Owo milczące oczekiwanie, owo nierzeczywiste rozedrganie w przyrodzie… Czuła się tak, jakby ona i Heike wkroczyli w głąb natury, zjednoczyli się z nią.

To była straszna myśl, choć, z drugiej strony, mogłaby się wydawać piękna. Człowiek i Ziemia jako część uniwersum, część kosmosu. Czyż to nie piękne? Tej nocy jednak nie było to takie oczywiste.

Może dlatego, że starali się poznać niewłaściwą część kosmosu? Jego ciemną stronę? Pragnęli dotrzeć do świata, który być może istnieje równolegle z naszym, ale pozostaje niewidoczny?

Właściwie co takiego kryje się w tamtym świecie? Czy naprawdę chciałaby się tego dowiedzieć? I tak, i nie.

Heike położył się na derce pod alrauną. Vinga uklękła przy nim i malowała magiczne znaki na jego plecach i barkach.

Ciemnobrązowa mieszanina w butelce zawierała nie tylko krew. Heike dodał też środki zapobiegające jej krzepnięciu i jeszcze inne, o których wolał Vindze nie wspominać.

– Czy pamiętasz, jak te znaki mają wyglądać? – zapytał, gdy niepewnie przystąpiła do pracy. Drgnął gwałtownie, kiedy patyk po raz pierwszy dotknął jego skóry, a Vinga zrozumiała, że jego nerwy napięte są do ostateczności.

– Oczywiście, że pamiętam. Wszystko będzie dobrze.

Drżącą ręką przesuwała patyk po jego plecach. Kręgi, trójkąty, fale, magiczne słowa, których nie rozumiała, malowała wszystko, co trzeba. Może nie było to piękne, ale przecież nie o to chodzi.

Ze zdumieniem stwierdziła, że obraz pojawiający się na plecach Heikego ma orientalny charakter. Czyżby znowu odległa przeszłość Ludzi Lodu? Skąd czwórka opiekunów to zna? A1e wiedziała przecież z książek o Ludziach Lodu, że Ulvhedin przeklinał w jakimś obcym języku, którego nikt poza nim nie rozumiał a który uważano w rodzinie za język ich pierwt2nych, znających się na czarach przodków. I Mar też znał ten język, zdaniem Heikego, a zresztą Heike sam miewał wizje, pochodzące z bardzo odległej przeszłości. Przechowywał również w pamięci niejasne wspomnienie, że w dzieciństwie śpiewał dziwne magiczne piosenki, których znaczenia nie pojmował.

Przygotowywali się bardzo starannie do całego rytuału, wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni malowali wszystkie te ponure znaki, i ona, i Heike! Tu nic nie mogło być zrobione źle.

– No – rzekła zadowolona. – Wszystko jest na swoim miejscu. A teraz z przodu.

Heike odwrócił się.

– Wystarczy „atramentu”?

– Jest jeszcze mnóstwo.

– To dobrze. Będziemy go potrzebować.

– Och, Heike – roześmiała się Vinga. – Jak ja mam cokolwiek narysować na tych twoich owłosionych piersiach?

– Zrób, co możesz. Nie zabrałem ze sobą brzytwy – odparł rozbawiony.

Westchnęła z rezygnacją i zabrała się do roboty. Jej czułe dłonie dotykały skóry Heikego, który z radością stwierdził, że nie robi na Vindze niemiłego wrażenia.

Zalała go fala bezgranicznej miłości.

Tym razem praca zabrała znacznie więcej czasu. Kiedy Vinga nareszcie skończyła, przyjrzała się swemu dziełu krytycznie:

– No, lepiej nie potrafię. Ale zdaje mi się, że magiczne znaki są też potrzebne nieco… niżej.

Heike poczuł, że się czerwieni, a zarazem pojawiły się wyrzuty sumienia.

– Tak. Ale ja… odkładałem tę niemiłą sprawę, jak długo się dało.

– Dla mnie to nie jest nic niemiłego, ty głuptasie – syknęła ze złością i jednym szarpnięciem zerwała mu pas. – Nie nauczyłeś mnie tych znaków wcześniej, a na dodatek teraz tracisz czas. Już dawno mogłam skończyć, gdyby nie ta twoja beznadziejna wstydliwość! I to przed kim? Przede mną?

Nie przestając mówić, ściągnęła z niego spodnie i kazała położyć się na brzuchu; może to zresztą Heike sam się o to zatroszczył, odwrócił się zręcznie niczym kot.

– Jak to ma wyglądać? – w głosie Vingi nadal pobrzmiewał agresywny ton.

– Bardzo prosto. Wszędzie takie same kreski.

Wyjaśniał, rysując wzory palcem na derce. Vinga zabrała się do pracy, wciąż zirytowana. Kiedy skończyła, a w podnieceniu pracowała szybko, rozkazała mu krótko, żeby się odwrócił na plecy.

– I nie strój tu żadnych fochów – powiedziała. – Widziałam cię już przedtem. I od tamtej pory tęsknię za tobą.

Heike zrozumiał, że ją zranił, i chcąc nie chcąc odwrócił się na plecy.

– No, oto Heike w całej swojej okazałości – powiedziała Vinga. – A poza tym, mój kochany, dlaczego tak się boisz pokazać, jak jesteś zbudowany? Zresztą może to lepiej, że nie chcesz się pokazywać. Wszystkim innym, oczywiście. Ale żeby mnie?

Heike wyjaśnił, co należy jeszcze wymalować. Także nie było to nic skomplikowanego. Vinga zrobiła, co polecił.

– Powinieneś być chociaż odrobinę podniecony – powiedziała z pretensją w głosie. – W każdym razie w chwili kiedy malowałam te półksiężyce na najszlachetniejszej części twojej osoby. Mnie też by wtedy było łatwiej, miałabym więcej miejsca do malowania. Zwłaszcza że twój widok bardzo mnie porusza.

– A jak ci się wydaje, o czym ja myślę, kiedy tak leżę z zamkniętymi oczyma? Wydaje mi się, że pływam w chłodnej źródlanej wodzie, a ona delikatnie pieści moją skórę.

Vinga uśmiechnęła się, udobruchana, i pocałowała go w czubek nosa. Ostrożnie, by nie zniszczyć swojego malarskiego dzieła.

– Nie, przestań! – jęknął Heike. – Muszę być w dobrym stanie.

Vinga wybuchnęła serdecznym śmiechem, ale natychmiast umilkła, pełna poczucia winy, i lękliwie rozejrzała się wokół.

– W dobrym stanie? To bardzo wieloznaczne. Co masz na myśli?

Wtedy i on się roześmiał, choć, podobnie jak Vinga, natychmiast umilkł.

– I jak? Skończyłaś?

– Tak. Jesteś wymalowany niczym wojownik.

Heike wstał, włożył spodnie i bardzo starannie zapiął pas.

Vinga miała wrażenie, że księżyc wykrzywia się do nich szyderczo.

– No, a teraz dziewica… – rzekł Heike.

Vinga skinęła głową.

– Czy mam… się rozebrać? – zapytała niepewnie.

– Oczywiście! Zdejmuj wszystko.

Rozpięła swoją wspaniałą brokatową suknię, która zsunęła się z ramion i opadła na ziemię. Heike podniósł ją niemal z pietyzmem i powiesił w pobliżu alrauny. Ze skalnej ściany sterczało mnóstwo suchych gałęzi i martwych korzeni krzewów rosnących w szczelinach.

Kiedy się odwrócił, Vinga czekała rozebrana już całkowicie, spokojna, bez cienia wstydu. Musiał przymknąć na chwilę oczy, żeby się opanować.

– Połóż się tam, na skalnym występie. Na plecach.

Posłuchała natychmiast, a on sprawdził, czy zajmuje właściwą pozycję.

– Rozłóż ręce i nogi! Tak szeroko jak możesz!

– Och, Heike, to cudowne! Co ty zamierzasz?

– Ja nic – syknął przez zaciśnięte zęby, dziękując losowi, że ma na sobie spodnie. – Ręce wyżej nad głową! I wyciągnij je jak najdalej, jakbyś chciała utworzyć krzyż na ziemi.

Zrobiła to, nie spuszczając z niego oczu.

– Skała jest zimna! I nierówna – skarżyła się.

– Wiem, ale tu nie możesz mieć derki. I teraz koniec z żartami, Vinga! Żadnych śmiechów!

Potwierdziła skinieniem. Vinga umiała być poważna, jeśli chciała. A właśnie w tej chwili nie miała ochoty na zabawę. Nagle wszystko stało się takie straszne. Patrzyła w górę na zimny, nieżyczliwy księżyc, potem przeniosła wzrok na twarz Heikego, wymalowaną w magiczne wzory i przedziwne prastare symbole. Poczuła, że strach chwyta ją za gardło. Oczy Heikego płonęły jakimś mrocznym żarem, cała jego postać kojarzyła jej się z pogaństwem, wywierając bardziej niesamowite niż kiedykolwiek przedtem wrażenie.

Nastrój stawał się coraz bardziej mistyczny, przerażający. Byli sami w świecie z odległej przeszłości, oddzieleni od ludzi gęstą mgłą, ścielącą się u stóp wzgórza. Tutaj był tylko księżyc, milczący las, oczekująca ziemia i oni… I może jeszcze ktoś, kryjący się w leśnych ostępach.

Nie, nikogo jeszcze nie ma! Heike był tego pewien, ale jak wiele Heike wie? Och, wie, Heike wie dużo!

Teraz wziął butelkę z mazidłem i zaczął malować magiczne znaki na jej ciele. Vinga stwierdziła, że mają one zdecydowanie erotyczny charakter. I pewnie to wiązało się w jakiś sposób z jej dziewictwem. Wokół piersi Heike malował krwią czerwone kręgi, a w ich obrębie jeszcze jakieś znaki. Poniżej, na brzuchu i na udach, nakreślił jakieś archaiczne symbole.

Tylko nie po wewnętrznej stronie ud, chciała szepnąć. Łaskotał ją, to było takie podniecające.

Zmusiła się jednak do milczenia. Tylko oczyma szukała Heikego, a jej pierś wznosiła się i opadała ciężka. Od czasu do czasu spotykali się wzrokiem i czuli, że oboje trawi ta sama gorączka.

Nic jednak na to nie mogli poradzić, przynajmniej teraz.

– Myślę, że fakt, iż odczuwamy pożądanie, jest korzystny – powiedział Heike cicho. – Dzięki temu rytuały będą bardziej intensywne, magia skuteczniejsza.

– Tak – zgodziła się Vinga. Teraz wiedziała, że Heike jej pragnie. Ubranie nie mogło tego ukryć. Musiała bardzo nad sobą panować, by go nie dotknąć.

Kreślił jakieś długie linie na jej ciele i przeciągał je dalej, po skalnym podłożu. Linie te krzyżowały się, tworząc gwiazdę. Poza jej ciałem także rysował jakieś wzory, ale bardzo uważał przez cały czas, by nie wychodziły poza ową gwiazdę.

– No, zrobione – oświadczył szeptem. – Leż teraz bez ruchu, dopóki ja się nie rozbiorę. – Spróbuj czuć się tak, jakbyś była symbolem ziemi! Ziemi, która czeka na wiosenny cud. Czeka na zapłodnienie.

– Ależ, Heike! – wykrztusiła zaskoczona. – Ja chyba nie powinnam…

– Jesteś tylko symbolem, Vingo!

– Czy w takim razie także i ty nie powinieneś być symbolem? Symbolem nieba, wiosny, wiatru czy czegoś takiego?

– Nie. Nie wolno mi. Jeśli ty stracisz dziewictwo, wszystko przepadnie.

Zostawił ją samą i odszedł. Vinga spojrzała w górę, na księżyc, i odniosła wrażenie, że to twarz kogoś, kto jej się przygląda. W swoim rozpalonym ciele poczuła delikatne mrowienie, jakby ktoś jej dotykał, jakby ktoś brał ją w posiadanie.

Oddychała szybko, przerażona. Ale nic się nie stało. Po chwili Heike wrócił, tym razem całkiem nagi. Pomógł jej wstać, a potem podniósł ją wysoko w górę, ku niebu. Vinga wyciągała ramiona i rozkładała je, jakby chciała wziąć niebo w objęcia, i wciąż patrzyła w rozjaśnioną blaskiem księżyca niebieską kopułę. Heike wolno, bardzo wolna zaczął opuszczać swój ofiarny dar, ciało Vingi zsuwało się ku niemu. Przez moment znajdowali się tak blisko siebie, jak kobieta i mężczyzna mogą być, zanim staną się jednością, ale natychmiast potem ułożył ją na ziemi.

– Połóż się tak samo jak przedtem, ale na brzuchu – nakazał. – W rozkrzyżowanej pozycji, jeśli możesz.

Vinga ułożyła się na dawnym miejscu, na ziemi rysował się wyraźny ślad jej ciała. Wyciągnęła ręce. Och, jakie zimne i nieprzyjemne jest skalne podłoże! Nie potrafiła opanować drżenia.

Heike pomalował jej plecy. Wydawało się to znacznie mniej skomplikowane, tylko jeden duży symbol pośrodku, na wysokości łopatek. Vinga miała wrażenie, że to diabelskie oblicze, ale oczywiście tak jej się tylko zdawało.

Ten rytuał nie miał przecież nic wspólnego z kultem Szatana, Ludzie Lodu nie zajmowali się nigdy czymś takim. To, do czego zmierzali, było czymś więcej niż zwykłe czary.

Heike wstał.

– Ale ty leż, nie ruszaj się – powiedział do Vingi, gdy chciała pójść w jego ślady. – Teraz będzie ci trudniej.

Koniuszki twoich palców u rąk i nóg wskażą rozmiary magicznego kręgu. Ja muszę je zaznaczyć, wszystkie cztery punkty. Kiedy dojdę do ostatniego, to znaczy do twojej lewej stopy, musisz zerwać się z szybkością błyskawicy i uciec z kręgu. Wyskocz lub wytocz się, czy co chcesz, byle szybko! Zrozumiałaś?

– Tak, ale dlaczego?

– Bo w tym momencie krąg będzie prawie zamknięty. Prawie, czyli jeszcze przed najgorszym, i ty musisz stamtąd uciec, zanim go ostatecznie zamknę, w przeciwnym razie zostaniesz wciągnięta do środka. Nie sądzę, żeby ci się coś mogło stać, zanim do-prowadzę sprawę do końca, ale nie chciałbym cię narażać.

Wciągnięta do środka? Co on chce przez to powiedzieć? Vinga postanowiła jednak nie zagłębiać się w istotę tego misterium.

– Zrobię, jak sobie życzysz.

– To dobrze! A potem trzymaj się z boku. Usiądź pod alrauną i czekaj! Nie możesz sama wracać do domu, bo trudno przewidzieć, kto się będzie włóczył po polach tej nocy. Owiń się ciepło w derkę, a jeśli nie chcesz patrzeć na to, co się będzie działo, to nie patrz!

– Nie patrzeć? Heike, myślałam, że znasz mnie lepiej!

Pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Jakby wiedział, co usłyszy w odpowiedzi. Poza tym jednak nie wyglądał na rozbawionego. Vinga nigdy jeszcze nie widziała w jego twarzy takiego napięcia, takiego skupienia ani takiego lęku.

Heike podszedł tam, gdzie leżały jej dłonie, i zaczął krwią malować linię, potem prowadził ją dalej, do prawej stopy, a na koniec do lewej. Vinga czuła, że patyk łaskocze ją w palce.

– Teraz! – szepnął Heike.

Odwróciła się gwałtownie, jakby usiłowała wyszarpnąć się z jakiejś uwięzi, i wypadła poza obręb koła.

– Zauważyłaś coś? – zapytał Heike.

– Coś jakby szum. Ale w zdenerwowaniu mogło mi się tak wydawać.

– Tak, oczywiście.

Jego twarz w blasku księżyca zdawała się trupio blada. Stali teraz poza magicznym kręgiem, więc Vinga pozwoliła sobie na delikatną pieszczotę, którą Heike natychmiast odwzajemnił. Potem odeszła i usiadła pod alrauną. Dygotała i dzwoniła zębami, narzuciła więc na siebie derkę i skuliła się.

Siedziała nie spuszczając oczu z Heikego, który przyniósł teraz dwa duże worki. Z jednego wyjął różne przedmioty, które znalazł w skarbie Ludzi Lodu i gdzie indziej. Była tam wysuszona kocia głowa, czaszka małego dziecka, zapewne noworodka, który został wyniesiony do lasu i porzucony, by umarł, różne obrzydliwe rzeczy spod szubienicy i wiele, wiele innych, przeważnie starych i wysuszonych.

Wszystko to układał wokół krwawego kręgu. Potem wziął drugi worek i Vinga zobaczyła, że jest w nim ziemia z cmentarza, z najstarszego grobu. Tą ziemią Heike zasypał krwawy zarys kręgu, tak że granice magicznego koła znalazły się pod nią.

Na koniec zwrócił się do Vingi:

– Cokolwiek by się stało, pamiętaj, cokolwiek się stanie, nie wchodź w obręb tego kręgu!

Pchać się prosto na cmentarz? Wchodzić do krainy zmarłych? Vinga nie zamierzała niczego takiego robić!

Загрузка...