ROZDZIAŁ VIII

Sędzia Snivel wrócił do domu po tygodniowym pobycie w Sarpsborg.

Nie był wcale szczuplejszy niż przed rokiem, kiedy musiał patrzeć, jak jego bratanek przegrywa proces z tą źle wychowaną pannicą z Elistrand. Z tą smarkatą, której nijak nie można się pozbyć. Ale on ją dostanie któregoś pięknego dnia, Zniszczy ją. I wtedy będzie już rządził niepodzielnie w parafii Grastensholm.

Mieszkańcy parafii bowiem żywili jakieś dziwne przywiązanie do tego wstrętnego dziewuszyska. Oni… oni patrzą w nią jak w bóstwo, a jego wręcz lekceważą jego, sędziego Snivela, bo z nimi jest jakaś gówniara! Potomkini Ludzi Lodu, wielkie rzeczy!

Ale dobrze wiedział, jak jest naprawdę. To nie dziewczynie tak ufają, lecz temu, który stoi za nią. Temu okropnemu potworkowi, który ukrył się gdzieś tak dobrze, że Snivel nie może go dopaść.

Sędzia z trudem wytoczył się z powozu, musiał przeciskać się przez drzwi z całych sił. Co za powozy robią w dzisiejszych czasach! Nic nie jest już takie jak dawniej.

Był zły i naburmuszony po podróży i humor wcale mu się nie poprawił, gdy zobaczył, że końmi zajmuje się pomocnik ogrodnika, a nie, jak trzeba, chłopiec stajenny.

– Gdzie się ten przeklęty leń podział? – ryknął Snivel. – Czy on nie wie, gdzie jest jego miejsce?

– On uciekł, łaskawy panie sędzio – wyjąkał parobek. Był tak przerażony, że dzwonił zębami, jeśli w ogóle jakieś zęby miał.

– Uciekł? Jak to uciekł? – parskał Snivel, groźnie patrząc się na parobka.

Ten rozglądał się spłoszony.

– Eee, ja nie wiem, łaskawy panie.

Nawet dziecko by się domyśliło, że kłamie. Snivel jednak nie miał siły sprzeczać się z tym głupim prostakiem, burknął coś tylko i wszedł do domu.

Tam powitała go jedynie gospodyni z podejrzanie zaczerwienionymi oczyma.

– Gdzie ochmistrz? Tylko mi nie mów, że on też uciekł!

– Ale to prawda, łaskawy panie – jęknęła gospodyni. – I jeszcze wielu wymówiło.

Twarz Snivela zaczęła przybierać kolor niebieskoczerwony.

– Co to, do kroćset diabłów, za bzdury? Czy wszystkim się we łbach pomieszało? A może… – Naszło go podejrzenie. – Może oni zostali przekupieni? Przez Elistrand?

– Nie, panie. Ale tu we dworze dzieją się okropne rzeczy. Nie jest tu już bezpiecznie.

– Nie jest bezpiecznie? Co masz na myśli, głupia babo? Gadaj mi tu, natychmiast!

– Ludzie mają widzenia, panie. Chłopak stajenny był pierwszy. Mówił, że widuje takiego małego człowieczka, który huśta się na linie i wyśmiewa się z niego. A innego dnia… podłoga w stajni zaroiła się od duchów i upiorów.

Przez chwilę gospodyni bała się, że pan Snivel dostanie apopleksji, bo jego twarz zrobiła się teraz prawie czarna, oczy omal mu nie wyszły z orbit i nawet uszy sterczały bardziej niż zwykle.

– To najgłupsze, co słyszałem w całym swoim życiu! Upiory? I on w to uwierzył?

– Nie tylko on, panie. Ochmistrz nie miał spokoju od… od pewnej kobiety. Była bardzo natarczywa wobec niego, mówił. A jedna z dziewczyn kuchennych…

– Dość! Nie chcę słyszeć ani słowa więcej! – ryknął sędzia i wszedł do salonu. – Każ nakrywać do obiadu! Podaj mi najpierw karafkę wina! I żadnych więcej bzdur!

Gdy pobiegła wypełnić polecenia, przywołał ją z powrotem.

– Muszę mieć ochmistrza, tak być nie może. Powiedz Larsenowi, że będzie musiał przejąć obowiązki ochmistrza, przynajmniej on sprawia wrażenie, że ma trochę oleju w głowie, a nie tylko wióry jak większość innych. Jeżeli on także nie uciekł.

– Nie, Larsen nadal jest. Powiem mu.

Larsen był do tej pory pokojowcem sędziego i jego prawą ręką. To on utrzymywał w porządku papiery i dbał, by jego pan zabrał zawsze w podróż wszystko, co mu będzie potrzebne. Był to milkliwy mężczyzna, pozbawiony fantazji, ale miał rzeczywiście sporo rozumu, a przynajmniej przebiegłości.

Wkrótce wszedł do salonu – niski mężczyzna w średnim wieku, bez uśmiechu.

– Aha, Larsen przyszedł – rzekł na jego widok Snivel i nalał sobie kieliszek wina. – Powiedziano ci, czego od ciebie chcę? Będziesz teraz ochmistrzem. Odpowiadasz za wszystko w domu. Zarządca zajmie się, oczywiście, sprawami gospodarstwa.

– Zarządca wyjechał, łaskawy panie.

Snivel zamarł z na wpół podniesionym kieliszkiem.

– Co? Wyjechał?

– Z całą rodziną, łaskawy panie. Twierdził, że widzi ducha, który siedzi na kalenicy i piętami stuka w dach. Delirium, oczywiście. Pozwoliłem sobie zatrudnić nowego zarządcę. Przyjedzie jutro.

– Hm. Dobrze, Larsen! A ty nie masz żadnych widzeń?

– Nie, panie – odparł blady człowieczek z grobową powagą. – To tylko głupie gadanie, żeby straszyć ludzi.

– Oczywiście, że tak! Jakiś przeklęty drań musi za tym stać. Ktoś rozsiewa te głupie plotki, żeby mi szkodzić.

Opróżnił kieliszek, nalał sobie znowu i mówił dalej:

– Teraz, kiedy zostałeś ochmistrzem, musisz znaleźć kogoś, kto przejmie twoje dotychczasowe obowiązki.

– Poradzę sobie ze wszystkim, łaskawy panie sędzio – oświadczył Larsen, który za nic nie chciał mieć konkurenta do łask Snivela.

– Sam? No, możemy spróbować przez jakiś czas, a potem zobaczymy. To w końcu ilu tych idiotów uciekło?

– Ochmistrz i zarządca z rodzinami, chłopiec stajenny i drugi stangret, dwie dziewczyny kuchenne i chłopiec z kuchni. Kucharka straszy, że też wymówi, ale na razie udało mi się ją zatrzymać.

– Dobrze! Ona w żadnym razie nie może odejść! Nikt nie umie tak smażyć żeberek jak ona! Kto jeszcze?

– Kilka kobiet, ale to bez znaczenia. Łatwo je zastąpić.

– Żaden… z moich ludzi?

– Żaden. Zresztą oni przecież mieszkają oddzielnie.

Ludzie Snivela to była jego ochrona. To tych właśnie ludzi wysyłał, by pozbyli się Vingi i innych przeciwników. A przeciwników pan Snivel miał wielu.

– Dobrze, znakomicie! Całe szczęście, że jest tu jeszcze ktoś rozsądny.

– Gorzej jest w domu, wasza wysokość. Nikt nie chce wejść na strych. Mówią, że tam straszy – zakończył Larsen z wyraźną niechęcią.

– Co to znowu za cholerne głupstwa! – ryknął Snivel i grzmotnął pięścią w stół z taką siłą, że wino rozlało się z kieliszka. Larsen dyskretnie wytarł plamę. – Nigdy przedtem nie było mowy o żadnych strachach w Grastensholm. Kto nawkładał tym durniom takich głupstw do głów?

Zamilkł. I on, i Larsen unikali patrzenia na siebie. Nagle obaj przypomnieli sobie, co opowiadano o Grastensholm w czasach, kiedy mieszkała tu Ingrid z Ulvhedinem. O różnych dziwnych rzeczach, które się tu działy.

Ale przecież rozsądny człowiek wzrusza tylko ramionami na coś takiego. To przesądni prostacy uwielbiają puszczać wodze wyobraźni.

Larsen rzekł sucho i rzeczowo:

– Ja myślę, że nie powinniśmy się tym przejmować, łaskawy panie sędzio. To nie ma znaczenia. Ważniejsze jest chyba to, co mówią…

– Tak?

– Co mówią o Elistrand. Że panna Tark ma towarzystwo. Ten… niesamowity Lind z Ludzi Lodu mieszka teraz w Elistrand.

Snivel pochylił się nad stołem, oparty na rękach. W oczach miał złe błyski.

– Aha! Więc gadzina wypełzła nareszcie ze swojej kryjówki! To są konkretne wiadomości, Larsen! Dostaniemy go wkrótce. Zechciej przysłać mi tu moich ludzi.

Larsen zniknął. Snivel ponownie usiadł i w zamyśleniu opróżniał kieliszek. Nawet nie zauważył, że podano już obiad, jak zwykle wiele różnych dań. Snivel przyzwyczaił swój żołądek do przyjmowania dużych porcji jedzenia. Było to zresztą po nim widać, zwłaszcza że w ogóle był silnej budowy.

A więc Heike Lind z Ludzi Lodu pokazał się nareszcie! Snivel nie miał najmniejszej wątpliwości, że on właśnie przez cały czas wspierał to byle co z Elistrand. Chronił ją przed katastrofą ekonomiczną, wspomagał we wszystkich kłopotach. W przeciwnym razie nie byłoby tak trudno ją zniszczyć.

Ten przeklęty potworek! Jest bez wątpienia diabelskim pomiotem, ale Snivel się go nie bał. Takie ugrzecznione i potulne paskudztwo, które przeraża tylko swoim widokiem. Tymczasem nawet muchy by nie skrzywdził, a co dopiero mówić o kimś takim jak sędzia! Teraz szybko zrobi się z nim porządek!

Trzej mężczyźni weszli z wahaniem do salonu. Byli dość ładnie ubrani, ale wystarczyło tylko spojrzeć na ich twarze, by stwierdzić, że nie są to najlepsze dzieci Boga. To zdumiewające, jak charakter odbija się w rysach twarzy. Może to być nawet coś nieznacznego, w czym jednak przejawia się wulgarność: sposób mówienia poprawiania włosów, cokolwiek. Jeden z trzech przybyłych już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie wyjątkowo ordynarnego, ani jego powierzchowność, ani zachowanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Dwaj pozostali lepiej ukrywali swój fach – likwidowanie nieprzyjaciół Snivela.

Wybrał ich spośród przestępców, z którymi jako sędzia miał do czynienia. Uratował od surowych wyroków w zamian za to, że będą dla niego pracowali. Gdyby uciekli, to miał papiery, świadczące o ich grzeszkach. Mogliby co najwyżej błądzić po kraju i nigdzie nie zaznaliby spokoju. Snivel wszędzie miał powiązania, nie mogli wątpić, że bardzo szybko zastaliby pojmani.

– Zakładam, że wiecie już o gościu w Elistrand?

Wiemy, mruknęli. Słyszeliśmy.

– Musicie wiedzieć o każdym jego ruchu! O wyjazdach! On, oczywiście, sypia z panną – że też ona może znieść coś takiego – ale musi przecież wychodzić czasami z domu.

– Nie, panie, on sypia w swoim domku. Mają tam taki nieduży dom na dziedzińcu. Tak donoszą nasi ludzie.

Snivel gapił się tępo na mówiącego.

– No to spalicie ten dom. Jeszcze dziś w nocy, żeby nie zdążył nam znowu umknąć.

– To niemożliwe, łaskawy panie sędzio. Po naszej pierwszej próbie trzymają tam w nocy straż ogniową. I złe psy biegają po dziedzińcu.

– Hm. To powiedzcie tej swojej informatorce, żeby was powiadomiła, gdyby wyjeżdżał. Tylko niech doniesie na czas.

– Tak jest, panie sędzio. I co? Krótki proces?

– Bardzo krótki. I dobrze ukryć trupa!

– Tak jest, panie sędzio!

– Pamiętajcie, że macie złapać dziewczynę. Jak tylko nadarzy się okazja.

– Oczywiście.

– Znakomicie! Chcę mieć spokój we własnej parafii.

Tamci trzej odwrócili się do wyjścia.

– Poczekajcie! – zawołał Snivel za nimi, obszedł stół i zbliżył się do ochrony, ale nie za blisko. Trzeba zachować dystans, tego wymaga prestiż i bezpieczeństwo.

Patrzył im groźnie w oczy, jakby dla pewności chciał trzymać ich w szachu.

– Wracam do domu i dowiaduję się, że połowa mojej służby uciekła z powodu jakichś bzdur o duchach! Czy wy coś zauważyliście?

Wargi tamtych wykrzywił grymas niechęci.

– Babskie gadanie! – burknął jeden.

Snivel miał ochotę wrzasnąć: „Nie tym tonem w moim domu!”, ale zrezygnował. Nie warto ich drażnić. Oczywiście wynagradzał ich sowicie, musiał to robić, bo to się opłacało. Ale nie dowierzał im ani za grosz.

Ochrona wyszła.

Sędzia Snivel siedział pogrążony w myślach, na które niemały wpływ miało dopiero co wypite wino.

A więc Heike Lind z Ludzi Lodu odważył się pokazać w parafii! Wywoływało to nieprzyjemne uczucia w duszy Snivela, w tym mniej więcej rejonie, gdzie powinno się było mieścić sumienie. Z sumieniem jednak sędzia Snivel rozstał się bardzo dawno temu. Nieprzyjemne doznanie wynikało raczej z faktu, że sędzia czuł się zagrożony. Mógł krzyczeć na cały głos, że Grastensholm należy do niego – krzyczał zresztą już tak długo, że sam w to niemal uwierzył – pozostawało jednak faktem, że prawowitym dziedzicem jest Heike Lind z Ludzi Lodu. Twierdzenie Snivela, że otrzymał list od prababki Heikego, Ingrid Lind z Ludzi Lodu, było blefem, co rozumiał każdy, kto znał Ingrid. W tym liście miało zostać powiedziane, że jeśli w ciągu trzech lat nie zjawi się dziedzic Grastensholm, dwór powinien być postawiony do dyspozycji sędziego ziemskiego i spraw majątkowych. A przypadkiem sędzia nazywał się Snivel. Mógł zrobić z majątkiem, co chciał.

Czegoś takiego Ingrid nigdy by nie napisała. Heike, nieznany dziedzic, wrócił do Grastensholm w cztery i pół roku po jej śmierci. I dochodził swego prawa.

Snivel parskał z oburzenia. Heike z Ludzi Lodu, jakaś szumowina, która wypłynęła z podziemnych czeluści, bo czymże innym on jest? Bękart z piekła rodem! Naprawdę coś takiego ma czelność podjąć raz jeszcze walkę? On i ta krnąbrna dziewucha z Elistrand? Już raz wygrali. Ale wtedy ich przeciwnikiem był ten głupi bratanek Snivela, adwokat Sorensen. Snivel musiał się go pozbyć, bo stanowił zbytnie obciążenie. No i dobrze, tamten został skazany, szkoda czasu na rozmyślanie o nim. Sędziemu udało się wtedy wymigać, ale mało brakowało, a byłby podzielił los bratanka. Udało mu się tylko dzięki temu, że adwokat Ludzi Lodu, Menger, stał nad grobem i nie miał już sił dłużej oskarżać Snivela. Ale gdzie się właściwie ten Menger podziewa? Ludzie Snivela od dawna starają się go unieszkodliwić, ale on jakby się pod ziemię zapadł.

Sędzia zachichotał. Może to akurat prawda? Może Menger zapadł się pod ziemię. Umarł i został pochowany z resztką swoich płuc!

Zwalisty człowiek nad kielichem wina ostrząsnął się z nieprzyjemnych myśli. Jego opinia w wyniku procesu przeciwko Sorensenowi została poważnie nadszarpnięta. Trzeba dużo czasu, by odrobić straty. No tak, musiał w sposób dość drastyczny zamknąć usta najgroźniejszemu oskarżycielowi, ale to wcale nie był zły postępek, zwłaszcza że tamten wcale nie był taki kryształowo czysty. Wyeliminowanie wroga zawsze stanowiło dla Snivela źródło zadowolenia. Uważał to za dobry uczynek wobec ludzkości, a on sam doznawał uniesienia. Wiedział wtedy, że ma władzę, i to w dwojakim sensie: mógł zabijać, posługując się ludźmi ze swojej ochrony, mógł też wydawać wyroki śmierci na tych, których nie lubił.

Sędzia wyznaczony przez Jego Wysokość Króla posiadał władzę niemal nieograniczoną, ponieważ król, jego jedyny zwierzchnik, nigdy się w Norwegii nie pokazywał. A namiestnik państwowy w Norwegii? Kim on jest? Nikim, człowiekiem pozbawionym wszelkich wpływów!

Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Snivel wstał i podszedł do wielkiego lustra w hallu. Stanął bokiem i przyglądał się swemu profilowi.

O, tak, prezentuje się okazale! W Norwegii nie ma sobie równych. To stanowcze, nieustępliwe spojrzenie. Ten wysunięty podbródek. No, może trzeba by mówić o podbródkach, ale i z tego płyną też pożytki. Podwójny podbródek świadczy o dobrobycie i zamożności; o tym, co Francuzi nazywają embonpoint – tusza, ciężar. Ludzie kogoś takiego szanują.

I powinni szanować! Kto może się mierzyć rangą z sędzią Snivelem? Pewien generał kiedyś próbował. Traktował Snivela lekceważąco. Okazało się, że nie tak trudno dokopać się w jego przeszłości brudnych sprawek. Jakaś przygoda z kobietą, która utrzymywała kontakty ze szwedzkimi oficerami.

Generał został zdegradowany.

Cudowne uczucie!

Kobiety zazwyczaj ulegały Snivelowi, no, może teraz już nie tak chętnie jak za jego młodych lat. Nigdy jednak za to niczego nie otrzymywały. Snivel pogardzał kobietami. Nie mają własnego zdania, nie umieją prowadzić rozsądnej rozmowy, rozchichotane, robią tylko zamieszanie. Snivel nie odczuwał żadnego pociągu do kobiet. Kiedy teraz dawała o sobie znać ta strona jego natury, do usług miał Larsena. Tak sobie dobrał pokojowca, a od dzisiaj także ochmistrza. Larsen był dyskretny, chętnie spełniał życzenia Snivela, naprawdę znakomicie było mieć kogoś takiego w domu, kiedy potrzeba stawała się męcząca. Zresztą teraz nie zdarzało się to już zbyt często.

Sześćdziesiąt lat. Chociaż, z drugiej strony, cóż to za wiek. Jeszcze zdąży niejednego skazać na śmierć, jeszcze wielu pozbawi majątku.

Naprawdę zrobił wiele dobrego w tym życiu. Skonfiskował tyle majątków! Niektóre sam przejął, a wkrótce potem sprzedał za wielokrotnie wyższą cenę. Nigdy jednak nie wpadł mu w ręce taki duży dwór i na takim poziomie jak Grastensholm! Od pierwszej chwili, kiedy go zobaczył, wiedział, że właśnie czegoś takiego zawsze szukał. Pierwszy etap okazał się niezwykle łatwy. Należało po prostu pozbyć się właścicieli Elistrand! Bardzo mu w tym pomógł bratanek Sorensen, dlatego też ta miernota dostała Elistrand. Ale on nie był w stanie pokonać nawet nędznej dziewczyny, naprawdę miernota!

Kiedy ludzie z Elistrand zniknęli, Grastensholm także zostało bez dziedzica. Snivel mógł spokojnie po nie sięgnąć.

I oto zjawia się, jakby spadł z nieba, ten przeklęty Heike Lind z Ludzi Lodu i domaga się zwrotu. O, Boże, tego dnia, gdy Snivel zobaczy zwłoki swego arcywroga, urządzi wielki bal!

Nagle drgnął. Zdawało mu się, że ktoś przemknął po schodach za jego plecami. Coś mu mignęło w lustrze.

– Larsen? Czy to ty?

Nikt nie odpowiedział. Snivel odwrócił się. Nie mogła to być też gospodyni, już skończyła dzisiaj pracę.

Na schodach nie widział nikogo. Chyba coś w oku, nie ma się czym przejmować. Najlepiej iść spać. Podróż była długa, sędzia zmęczony. Czuł się ociężały, może zresztą zjadł za dużo, ale skoro przez tyle dni podróży musiał się kontentować byle jakim jedzeniem po gospodach, mógł sobie w domu pozwolić na coś lepszego. A dla organizmu to dobrze, jeśli człowiek jest pełen aż po brzegi, jest od tego silny i dobrze wygląda.

Szedł niepewnie i wspierał się mocno o poręcz schodów. Ciężko, bardzo ciężko wspinał się w górę. Beknął głośno i przeciągle. Cóż za ulga!

– Larsen! Idę spać!

Zgięta pokornie sylwetka ochmistrza wymknęła się z pokoju i pospieszyła do sypialni jego wysokości, by przygotować łóżko.

– Vinga Tark – mamrotał Snivel pod nosem, kiedy już wszedł na piętro. – Ta przeklęta smarkula! Osobiście skręcę jej kark. I Heikemu Lindowi też. Na pewno się tu nie zestarzeje. Może powinienem posłać moich ludzi, żeby go tu sprowadzili? Zabawiłbym się patrząc, jak kona w mękach.

Nie, nie warto. Z takimi jak on nigdy nie wiadomo. Najlepiej niech go zlikwidują na miejscu.

Snivel nie chciał wspominać tamtych dni, kiedy obaj z Sorensenem próbowali unieszkodliwić młodych potomków Ludzi Lodu i im się to nie udało.

Przez chwilę stał przy schodach i dyszał ciężko. Dziwne, jakie ten dom robi obce wrażenie! Jakby… Jakby ktoś tu był i naśmiewał się z niego.

Absurdalna myśl! Wino nie było chyba najlepsze. Marne wino rodzi złe myśli.

Poczłapał dalej, do sypialni.

Tam usiadł ciężko na krawędzi łóżka i pozwolił, by Larsen zdjął mu buty, do których sam już teraz nie sięgał. Larsen ściągnął też z niego kosztowny podróżny żakiet.

Snivel stękał z wysiłku.

– Czy wasza wysokość życzy sobie coś więcej dziś wieczór? Może mały masażyk? Już sporo czasu minęło od ostatniego razu.

– Nie! – warknął Snivel. – Chcę spać.

Wspólnymi siłami ściągnęli z grubego cielska resztę ubrania, po czym jego łaskawość zwaliła się jak długa na łóżko. Larsen okrył sędziego z największą starannością, zdmuchnął świecę i wycofał się ze swoją świecą w dłoni.

Nowo mianowany ochmistrz stał przez chwilę w drzwiach i przyglądał się ogromnemu człowiekowi na łóżku, który zasnął, gdy tylko dotknął głową poduszek, oszołomiony całą karafką wina. Sędzia był tak ciężki, że tam, gdzie leżał, w łóżku tworzyło się wielkie zagłębienie. Musieli łoże wzmocnić żelaznymi prętami, żeby się nie zawaliło. Ponieważ sędzia leżał na plecach, chrapał głośno i bulgotał z siłą grzmotu.

Blada twarz Larsena, oświetlona teraz od dołu blaskiem świecy, była, jak zwykle, nieprzenikniona. Nikt nie mógł się dowiedzieć o jego uczuciach dla sędziego.

A już najmniej sam sędzia.

Prawdą było to, że Larsen miał za mało fantazji, by odczuwać niechęć do tego wieloryba w łożu. Wypełniał swoje obowiązki na trzeźwo i chłodno. Pozwalał się traktować tak, jak sędzia sobie życzył. Nic go to nie obchodziło.

Może nawet Snivel wyobrażał sobie od czasu do czasu, że Larsen żywi dla niego czułość? Niech więc sobie wyobraża, niech sam siebie oszukuje! Larsen żadnych uczuć dla niego nie miał. Wszystko, co mu sędzia nakazywał, spełniał bez protestów.

Larsen bowiem wiedział jedno: Snivel nie miał spadkobierców. A był już dość stary, Larsen natomiast stosunkowo młody. Jeśli się bardzo postara, okaże się niezbędny do tego stopnia, że Snivel poczuje do niego sympatię, to pewnego pięknego dnia Larsen może to wszystko odziedziczyć.

To było warte wszelkich zabiegów, wszystkich ponurych obowiązków. Warte, by milczeć na temat tych dziwnych przeżyć, jakich doznawał w sypialni sędziego. Bo gdyby się cokolwiek wydało, Larsen wyleciałby z hukiem, a wtedy żegnaj, spadku!

Dziś jednak awansował. Został ochmistrzem. To dobry znak.

Snivel chciał przyjąć nowego pokojowca na jego. miejsce. Nie wolno do tego dopuścić! Nikt nie może Larsenowi odebrać spadku.

Kiedy będzie już na pewno wiedział, że sędzia spisał testament i że on, Larsen, ma wszystko odziedziczyć… No, to wtedy Snivel nie musi już zbyt długo żyć.

Larsen był jednak zbyt przebiegły, by rozgłaszać coś takiego.

Tego Heikego Linda z Ludzi Lodu Larsen się nie bał. Służący tak dalece pozbawiony był fantazji, że nie potrafił sobie wyobrazić, by ktoś mógł pokonać sędziego Snivela. Nie był też w stanie pojąć, o co chodziło służącym, którzy opowiadali o duchach i strachach. On niczego takiego nie zauważył. Larsen był materialistą. Takie rzeczy nie istnieją i koniec na tym!

Snivel jakby się zadławił własnym chrapaniem, przestał na chwilę oddychać, potem jednak dudniące staccato wróciło, by za jakiś czas przejść w okropne parskanie.

Na Larsenie nie robiło to wrażenia. Żadnego. To prawda, że sędzia stawiał mu czasami nieprzyjemne wymagania, kiedy potrzebował intymnej pomocy, Larsen jednak chętnie pozwalał się wykorzystywać. Jedyne co mu przeszkadzało, to to, że sędzia był taki potwornie ciężki, to wielka niewygoda. Ale Larsen był chętny do współpracy i miewał dobre pomysły. Kiedy chciał, mógł czasami błysnąć wyobraźnią.

Sędzia był niewątpliwie z niego zadowolony.

A, jako się rzekło, tłuścioch nie będzie przecież żył wiecznie.

Larsen po raz ostatni ogarnął pokój spojrzeniem i wyszedł.

Argusowy wzrok ochmistrza coś jednak przeoczył.

Na olbrzymią postać chrapiącego Snivela patrzyły także inne oczy. Patrzyły z pełnymi nadziei, lubieżnymi uśmieszkami.

Szary ludek miał mnóstwo radości ze swojego pobytu w Grastensholm.

Plan, jaki ułożył wisielec, zakładał powolne usuwanie służących, jednego po drugim.

Najpierw tych najmniej ważnych.

Ochmistrz zniknął tak szybko przez przypadek. Jedna z pięknych wodnic nabrała na niego takiej ochoty, że stała się nieostrożna. Dostała za to porządną burę od wisielca. Ma tu panować ład i porządek! Zarządca także zobaczył coś, czego nie powinien był widzieć. Na razie. Zjawa, która siedziała na kalenicy i piętami stukała w dach, miała się w rzeczywistości ukazać jakiejś innej, mało ważnej osobie, jakiejś starej sprzątaczce. Ale z domu nieoczekiwanie wyszedł zarządca, a ponieważ był to troskliwy ojciec rodziny, więc nie czekając na nic zabrał żonę i dzieci i odjechał, wprowadzając niepokój do gromady niewidzialnych.

Ale bawili się też bardzo dobrze!

A teraz miała się zacząć prawdziwa zabawa! Sędzia, ich arcywróg, wrócił do domu.

Wszyscy niewidzialni bardzo chcieli, żeby Ludzie Lodu znowu zamieszkali w Grastensholm. Nigdy nie było im tak dobrze jak tutaj za czasów Ingrid i Ulvhedina!

Wszyscy przyglądali się Snivelowi z zainteresowaniem i ciekawością. Wszyscy chcieli pomagać.

Wisielec jednak wybierał z uwagą, na początek trzeba było znaleźć kogoś najbardziej odpowiedzialnego.

– Musimy działać ostrożnie – przestrzegał i tylko oni go słyszeli. – Będziemy potrzebowali mnóstwo czasu. Trzeba go podręczyć. On nie należy do takich, których załamie byle co. On wierzy tylko w istoty widoczne za dnia. – Szyderczy uśmieszek igrał na wargach wisielca. – Nie wolno nam też zapominać o innych. Musimy się ich stąd powolutku wyzbywać, dopóki on nie poczuje się samotny i osaczony w pustym dworzyszczu, bez żywej duszy w pobliżu, beż przyjaciół i obrońców. Tylko z nami.

W pokoju dały się słyszeć tajemnicze, wesołe chichoty. Czyjeś oczy zwężały się złowieszczo, to tu, to tam błysnął podstępny uśmieszek.

Wszyscy czekali i robili sobie wielkie nadzieje…

Wisielec podniósł swoją guzowatą dłoń i wskazał na jednego z obecnych.

– Ty zaczynasz!

Przyjęli ten wybór z zadowoleniem. Szmer pełnych uznania i nadziei głosów wypełnił pomieszczenie.

Загрузка...