Frankfurt nad Menem, wtorek wieczorem

Pani Małgorzato,

pomyślałem, że zanim wrócę do genu boga, wykonam na sobie pewien test. Byłem ciekawy, jak bardzo ja sam jestem transcendentalny i w jakim stopniu ulegam lub jestem „narażony” na uleganie spirytualnemu natchnieniu lub ekstazie związanym z religią. Pani także może wykonać taki test. Wystarczy, że wejdzie Pani w posiadanie interesującej książki Roberta Cloningera pt „Feeling Good: The Science of Well-Being” (Czując się dobrze: nauka o byciu zadowolonym). Cloninger, psychiatra z Washington University w St. Louis w Missuouri, opracował wraz ze swoim zespołem bardzo szczegółowy test psychologiczny mierzący między innymi zdolność człowieka do samotranscendencji. Osoby o wysokiej zdolności do samotranscendencji ulegają także w bardzo wysokim stopniu wpływowi religii. Wyszło mi z tego testu, że jestem „bardzo sceptyczny i oporny jeśli chodzi o wytwarzanie w sobie świadomości transcendentnej”. Uzyskałem najmniej z możliwych do uzyskania punktów. Innymi słowy, jestem według Cloningera, całkowicie odporny na religijne uniesienia. Czy to oznacza, że nie noszę w sobie genu boga? A może jest on nieaktywny? Albo może oznacza to, że bardziej niż geny, ukształtowało mnie – jeżeli chodzi o ekspresję i przeżywanie uczuć religijnych – wychowanie i doświadczenie wyniesione z relacji do świata, w którym żyję? Myśli Pani, że Karol Wojtyła uzyskałby maksymalną liczbę punktów w teście Cloningera? Czy to dopiero życie wtłoczyło we mnie określony sposób myślenia? Tak twierdza na przykład ateiści i agnostycy. Według nich wszyscy bez wyjątku rodzimy się jako ateiści i nie ma co podejrzewać noworodka, że przybywa na świat z jakąś wbudowaną naturalną religijnością. Co ciekawe, Hamer sam przyznaje, że jest ateistą…


Po tej refleksji pozwolę sobie teraz powrócić do naszej rozmowy i do genu boga zidentyfikowanego i opisanego przez Hamera. W eksperymencie Hamera ponad tysiąc mężczyzn i kobiet poddało się testowi Cloningera. Kandydaci, którzy uzyskali skrajne to znaczy najlepsze i najgorsze (dla zapewnienia maksymalnego zróżnicowania) wyniki w tym teście – najbardziej i najmniej transcendentalni – zostali umieszczeni w tzw. grupie targetowej. Badanie genomu wszystkich kandydatów jak na razie wydłużyłoby z technicznych względów eksperyment w nieskończoność. Wtrącam „jak na razie”, bowiem jestem przekonany, że to tylko kwestia kilku lat, aby przybornik z testem dekodującym genom stał się tak powszechny jak test ciążowy. Kropla krwi spadnie na sensor przybornika testu DNA, przybornik podłączy się do komputera na biurku i po kilku minutach lub może nawet po kilku sekundach w jakimś pliku zapisze się mapa genomu. Potem przeniesie się ten plik na płytę kompaktową i zamknie w kasecie z aktem urodzenia, aktem ślubu lub świadectwem maturalnym. Tak będzie… zobaczy Pani.

Następnie Hamer, aby uniknąć badania wszystkich genów (ocenia się, że człowiek ma około 35 tys. genów), u każdego osobnika z wyselekcjonowanej grupy ułożył listę dziewięciu genów, które uznane są przez neurobiologów za geny odgrywające główną rolę w produkcji tak zwanych monoamin. Są to stosunkowo proste związki chemiczne (peptydy) obecne w dużych ilościach w mózgu człowieka, odpowiedzialne za tak podstawowe funkcje życiowe jak regulacja nastroju lub motoryka. Należą do nich między innymi, znane z pierwszych stron przeróżnych, niekoniecznie naukowych, gazet: serotonina, dopamina i noradrenalina. Monoaminy, co wiemy od dawna, są tymi związkami, których stężenie ulega gwałtownym zmianom u osób znajdujących się pod wpływem na przykład ekstazy, LSD, magicznych grzybów czy peyotlu (Lofofora Wiliamsii) zawierającego meskalinę narkotyku pobudzającego, otrzymywanego z soku pewnego kaktusa i używanego przez meksykańskich Indian podczas seansów spirytystycznych oraz… ceremonii religijnych już przed tysiącami lat.

Ludzie od zarania dziejów wspomagali narkotykami swoje stany transcendentalne związane z religią. Jeśli coś trwa od epoki neolitu, czyli od około 10 tysięcy lat, to można przyjąć, że nie jest zjawiskiem kulturowym, ale czymś wbudowanym w naturę człowieka, czyli w jego… genom. Śledząc historię narkotyków, można dojść do wniosku, że nie było takiej kultury, w której jakaś substancja odurzająca (wspomagająca działanie monoamin w mózgu) nie była znana i używana w obrządkach religijnych lub kultowych. Na tabliczkach klinowych Sumerów (6 tysięcy lat temu) wymienia się opium, którego głównym składnikiem, warunkującym działanie psychotropowe, jest morfina. Sumerowie stosowali opium między innymi do wytwarzania stanów religijnej euforii. Wywar z muchomora czerwonego Amanita muscaria był psychotropem stosowanym ponad 10 tysięcy lat temu (neolit) podczas rytualnych ceremonii urządzanych przez przedstawicieli wielkich kultur Wschodu: hinduskiej somy oraz zoroastrańskiej haomy. Starożytni Grecy stosowali alkohol w celach kultowych podczas obrządków dionizyjskich. Działająca psychotropowo ibogaina, otrzymywana z korzenia afrykańskiej rośliny Tabernathe iboga, była stosowana w obrządkach synkretycznej religii Bwiti w Afryce Środkowej przez Plemię Fang. Ibogainę stosuje się tam zresztą powszechnie do dzisiaj. Halucynogen zawierający psylocybinę oraz psylocynę, otrzymywany z grzyba Psilocibe mexicana i Stropharia cubensis, stosowali podczas swoich religijnych ceremonii wyznawcy kultu Jurema we wschodniej Brazylii. Otrzymywane z łodyg indyjskich konopi Cannabis sativa haszysz i marihuana były znane w Chinach i Azji Środkowej już 5 tysięcy lat temu. Później haszysz i marihuana zawędrowały do krajów kręgu kultury islamskiej, w której obowiązywał i ciągle obowiązuje zakaz używania alkoholu. Historia narkomanii służącej najpierw magii, a potem religii, jak Pani widzi, jest bardzo długa, a szamani, magowie i kapłani to pierwsi znawcy mechanizmów chemii emocji. Może przeczuwali, że Bóg jest w genach i chemią chcieli te geny uaktywnić? Faktem jest, że monoaminom, w natchnionych religijnie mózgach, pomagano chemią od najdawniejszych lat. W połowie lat 60. XX wieku lekarz i teolog Walter Pahnke ze słynnego Uniwersytetu Harvarda wrócił do psylocybiny (Psilocibe mexicana). Przekonał studentów swojego seminarium do interesującego eksperymentu. Połowa z nich przed mszą połknęła psylocybinę. Potem przez dwie i pół godziny słuchali oni kazań, religijnej muzyki i modlili się. Po mszy wszyscy na psylocybinie opowiadali o niebywałych uczuciach transcendentalnej jedności, uniesienia i triumfującej miłości. Ośmiu na dziesięciu studentów z grupy (narkotyzowanej) potwierdziło, że odczuli niebywałe, nieznane przedtem zbliżenie do Boga.

Wiedzieli również o tym pierwsi psychiatrzy, psychoterapeuci i psychologowie z początku XX wieku, którzy po części wcielali się w rolę szamanów i guru. Kimś takim mianował się chętnie, a nawet buńczucznie Zygmunt Freud, twórca współczesnej psychoanalizy. Jego stosunek do ludzi wierzących nie różnił się niczym od stosunku do ludzi chorych psychicznie. Freud twierdził, że religia to „powszechna obsesyjna neuroza ludzkości”. Ludzie wolą zachorować na rozpowszechnioną neurozę społeczną o nazwie religia, niż cierpieć z powodu własnej osobistej nerwicy. Głównie dlatego, że ta pierwsza jest nieprawdziwa i w związku z tym niegroźna. Sam kiedyś napisał, że „religia to ułuda, a siłę swą czerpie z gotowości dopasowywania się do naszych instynktownych, wiedzionych pragnieniem odruchów. Freud nie ukrywał, że chciałby, aby religia została zastąpiona przez psychoanalizę, tak jak kiedyś religia zajęła miejsce magii. Gdy obserwuje się zachowania niektórych psychoterapeutów, można odnieść wrażenie, że pragnienie Freuda jest także ich pragnieniem…

Ale wróćmy z historii do współczesności i do genu boga. To, co zauważyli Hamer i jego zespół, studiując wybrane dziewięć genów, można śmiało nazwać „szczęśliwym trafieniem”. Bez żadnych wątpliwości udało im się stwierdzić, że gen znany pod nazwą VMAT2 (mam nadzieję, że kiedyś geny będą nazwane tak, aby normalny człowiek wiedział już po nazwie, o co chodzi) odpowiedzialny za transport monoamin u osób z najwyższym wynikiem w teście Cloningera (najbardziej religijnych) jest inny niż u osób, które w tym samym teście zdobyły najmniej punktów (takich, na przykład, jak ja). Różnica w tym genie polegała na wymianie jednej zasady bazowej (jak Pani wie, tylko cztery: Adenina, Guanina, Cytozyna i Tymina, i stąd mapa genomu to ciąg około 3,5 miliarda liter ATGACAGG… itd.). U osób religijnych w jednym miejscu genu VAMT2 zamiast adeniny (A) była cytozyna (C). Przyzna Pani, że to niewielka zmiana, prawda? Zważywszy, że genom ludzki zawiera około 3,5 miliarda zasad A, C, T i G. 3,5 miliarda to jest duża liczba. Jeśli wyobrazić sobie, że jedna zasada ma długość jednego milimetra i upchać je jedna za drugą, to ludzkie DNA miałoby długość Dunaju. To jest bardzo długa rzeka…

Rodzi się natychmiast pytanie, kto tutaj jest mutantem. Czy dziecko urodzone z cytozyna w jednym punkcie VAMT2 ma większe szanse zostać papieżem niż dziecko, które ma tam adeninę? Czy wystarczy, metodami inżynierii molekularnej, podmienić A na C, aby rozebrana dziewczyna z rozkładówki Playboya nagle ubrała się w habit, poczuła powołanie i postanowiła zamknąć się w klasztorze? Wiem, że prowokacyjnie teraz upraszczam. Nawet Hamer nie wierzy, że tylko ten jeden gen decyduje o tym, że ktoś rodzi się bardziej religijny niż inny. Dogmat „świętej triady”: „jeden gen -jedno białko -Jedna funkcja życiowa” został w ostatnich latach przez samych genetyków i biologów molekularnych definitywnie obalony. Najczęściej na przebieg określonych procesów życiowych wpływa wiele genów Na coś tak bardzo skomplikowanego jak wiara w Boga może być to wpływ setki lub nawet tysięcy genów. Niemniej – twierdzi Hamer -odkryta przez niego relacja pomiędzy genem transportu monoarnin i wiarą jest nie do podważenia i jego zdaniem jeśli jakiś dominujący gen boga istnieje, to nazywa się VAMT2.

Uzupełnię w tym momencie słowa Hamera danymi z badań przeprowadzonych ostatnio na bliźniętach jednojajowych rozdzielonych zaraz po urodzeniu (aby wykluczyć wpływ jednakowego środowiska). Bliźnięta jednojajowe jak nikt inny mają bardzo wiele cech wspólnych, ale także różnią się między sobą i to istotnie. Niektóre zostają prawnikami, podczas gdy ich bracia czekają na przykład na egzekucje w celach śmierci. Jedno dla takich bliźniąt jest jednak wspólne: tak samo silna wiara w boga i uleganie takim samym ceremoniałom religijnym z jednej strony lub wspólny ateizm z drugiej. Czy według Pani nie jest to zastanawiające?

Czy pierwszy był bóg czy pierwsza była potrzeba boga? Moim zdaniem Hamer swoimi badaniami przyczynia się znacząco do znalezienia odpowiedzi na to pytanie. A jak Pani myśli? Co było pierwsze?

Mam nadzieję, że nie zanudziłem Pani swoją teologią genetyczną lub genetyką teologiczną…

Z szacunkiem i bardzo serdecznie,

JLW


PS Czy Pani wierzy w Boga?

Загрузка...