XX

Nazajutrz Marek i Łukasz zabrali Aleksandrę na kolację do Julii. Przesłuchania się zaczęły i wszystko wskazywało, że będą powolne, długie i bezsensowne.

Piotr Relivaux został wezwany tego ranka na drugie już przesłuchanie. Vandoosler podsuwał inspektorowi Leguennecowi wszystkie informacje, które udało mu się zebrać, a ten zręcznie je wykorzystywał. Owszem, miał kochankę w Paryżu, ale nie rozumiał, dlaczego się nią interesują i skąd już o tym wiedzą. Nie, Zofia nie miała o tym pojęcia. Tak, miał odziedziczyć jedną trzecią jej majątku. Owszem, suma była ogromna, ale wolałby, żeby Zofia nadal żyła. Jeżeli mu nie wierzą, ma ich gdzieś. Nie, Zofia nie miała wrogów. Kochanek? Raczej nie.

Potem wezwano Aleksandrę Haufman. Musiała kilka razy powtarzać to samo. Jej matce miała przypaść trzecia część majątku Zofii. Ale przecież matka nie potrafiłaby niczego jej odmówić, prawda? A zatem bezpośrednio skorzystałaby na wzbogaceniu rodziny. Tak, z pewnością, ale co z tego? Dlaczego przyjechała do Paryża? Kto mógł potwierdzić, że Zofia ją zaprosiła? Gdzie była ostatniej nocy? Nigdzie? Trudno w to uwierzyć.

Przesłuchanie Aleksandry trwało trzy godziny.

Późnym popołudniem przyszła kolej na Julię.

– Julia chyba nie jest w najlepszym nastroju – powiedział Marek, zagadnąwszy Mateusza między dwoma daniami.

– Leguennec ją obraził – wyjaśnił Mateusz. – Nie chciał uwierzyć, że śpiewaczka może przyjaźnić się z właścicielką knajpki.

– Sądzisz, że Leguennec robi to specjalnie, żeby denerwować ludzi?

– Być może. W każdym razie, jeśli chciał ją zranić, to mu się udało.

Marek obserwował Julię, która w milczeniu ustawiała szklanki.

– Porozmawiam z nią – powiedział.

– Nie ma sensu, już próbowałem – powstrzymał go Mateusz.

– Może uda mi się dobrać inne słowa? – odparł Marek, patrząc Mateuszowi w oczy.

Wstał i przeszedł między stolikami do lady.

– Nie martw się – szepnął do Mateusza – nie mam jej nic mądrego do powiedzenia. Chcę ją tylko poprosić o wielką przysługę.

– Rób, jak uważasz – odrzekł Mateusz.

Marek oparł się o ladę i gestem ręki poprosił Julię, żeby do niego podeszła.

– Leguennec ci dopiekł? – zapytał.

– To nic wielkiego, przywykłam do tego. Mateusz ci o tym powiedział?

– Ledwie wspomniał. Jak na Mateusza to i tak wiele. O co pytał Leguennec?

– Szuka punktu zaczepienia, to zrozumiałe. Jak to możliwe, że śpiewaczka chciała rozmawiać z córką wiejskiego sklepikarza? No i co? Dziadkowie Zofii pasali kozy, jak wszyscy.

Julia przystanęła.

– Prawdę mówiąc – uśmiechnęła się – to moja wina. Widząc jego sceptyczny uśmiech, zaczęłam się tłumaczyć jak smarkula. Powiedziałam, że Zofia miała przyjaciółki w kręgach, które dla mnie pozostawały zamknięte, ale że niekoniecznie tym kobietom mogłaby zwierzać się i ufać. Ale on wciąż patrzył na mnie z tym sceptycznym uśmieszkiem.

– To zwykła sztuczka – powiedział Marek.

– Być może, ale bardzo skuteczna. Bo ja, zamiast myśleć, po prostu się ośmieszyłam – pokazałam mu swoją bibliotekę, żeby udowodnić, że umiem czytać. Chciałam mu pokazać, że przez wszystkie te lata, wciąż samotna, przeczytałam tysiące, tysiące stron. Kiedy przeszedł się wzdłuż półek, zaczął dopuszczać do siebie myśl, że mogłam przyjaźnić się z Zofią. Co za kretyn!

– Zofia mówiła, że praktycznie nie czyta – rzekł Marek.

– No właśnie. Nie mam pojęcia o operze. Więc wymieniałyśmy się wiedzą, rozmawiałyśmy w bibliotece. Zofia żałowała, że przeoczyła drogę lektury. Tłumaczyłam jej, że czasami ludzie zaczynają czytać, bo przeoczyli coś innego. Może to i głupie, ale zdarzało się, że wieczorami Zofia śpiewała, a ja grałam na pianinie, albo dla odmiany, że ja czytałam, a ona paliła papierosy.

Julia westchnęła.

– Najgorsze, że Leguennec wypytywał mojego brata, bo chciał się upewnić, czy przypadkiem te książki nie należą do niego. Świetny kawał! Jurek lubi tylko krzyżówki. Pracuje w wydawnictwie, ale nie czyta, zajmuje się dystrybucją. Przyznaję, że w krzyżówkach osiągnął mistrzostwo. Wygląda na to, że właścicielka restauracji nie ma prawa przyjaźnić się z Zofią Simeonidis, jeśli nie udowodni, że wyrwała się z kręgu normandzkich pastwisk. Bo na pastwiskach łatwo wpaść w błoto.

– Nie denerwuj się – uspokajał ją Marek. – Leguennec wobec wszystkich jest taki. Możesz dać mi coś do picia?

– Podam ci do stolika.

– Nie, jeśli można, wolałbym tu.

– Co ci jest, Marku? Tobie też ktoś nadepnął na odcisk?

– Właściwie nie. Ale mam do ciebie prośbę. Wydaje mi się, że masz w ogrodzie mały domek? Wolno stojący?

– Tak. Widziałeś go kiedyś. Zbudowano go w ubiegłym stuleciu, prawdopodobnie dla służby.

– Jak wygląda? Jest w dobrym stanie? Można tam mieszkać?

– Chcesz się wyprowadzić?

– Julio, czy da się tam mieszkać?

– Tak, dom jest zadbany. Jest tam wszystko, czego trzeba.

– Dlaczego urządziłaś ten dom?

Julia zagryzła wargi.

– Na wszelki wypadek, Marku, na wszelki wypadek. Może nie jestem skazana na wieczną samotność… Nic nie wiadomo. A ponieważ mieszkam z bratem, mały, dający niezależność domek, tak na wszelki wypadek… Uważasz, że to śmieszne? Bawi cię to?

– Skądże – zaprzeczył Marek. – Czy zamierzasz teraz kogoś tam gościć?

– Dobrze wiesz, że nie. – Julia wzruszyła ramionami. – Powiedz wprost, o co ci chodzi?

– Chciałbym, żebyś delikatnie zaproponowała komuś zajęcie tego domku. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu. Za niewygórowaną opłatą.

– Tobie? Mateuszowi? Łukaszowi? Komisarzowi? Nie możecie już razem wytrzymać?

– Przeciwnie. Nieźle nam się układa. Chodzi o Aleksandrę. Mówi, że nie może u nas zostać. Mówi, że jej syn nam przeszkadza, a ona nie chce nadużywać naszej gościnności, ale myślę, że przede wszystkim to ona chce mieć trochę spokoju. W każdym razie zaczęła przeglądać ogłoszenia i rozgląda się za mieszkaniem. Pomyślałem, że…

– Nie chcesz, żeby przeniosła się gdzieś daleko, prawda?

Marek bawił się szklanką.

– Mateusz twierdzi, że powinniśmy nad nią czuwać, dopóki sprawa się nie wyjaśni. W twoim domku oboje odnajdą spokój, a jednocześnie nie stracimy ich z oczu.

– No właśnie. A ona będzie tuż obok ciebie.

– Mylisz się, Julio. Mateusz naprawdę uważa, że Aleksandra będzie bezpieczniejsza blisko nas.

– To nie moja sprawa – przerwała mu Julia. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby wprowadziła się do domku. Jeżeli mogę wyświadczyć ci przysługę, chętnie to zrobię. W dodatku to przecież siostrzenica Zofii. Przynajmniej tyle mogę dla niej jeszcze zrobić.

– Miło z twojej strony.

Marek pocałował ją w czoło.

– Ale ona chyba o niczym nie wie? – zapytała Julia.

– Jasne, że nie.

– Dlaczego myślisz, że będzie chciała mieszkać blisko was? Zastanawiałeś się nad tym? Jak ją do tego nakłonisz?

Marek spochmurniał.

– Zdam się na ciebie. Nie wspominaj, że to mój pomysł. Sama znajdziesz najwłaściwsze argumenty.

– Zrzucasz na mnie całą pracę?

– Liczę na ciebie. Nie pozwól, żeby się stąd wyniosła.

Marek wrócił do stolika, przy którym Łukasz i Aleksandra sączyli kawę.

– Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, dokąd pojechałam tej nocy – opowiadała Aleksandra. – Jak miałam go przekonać, że nawet nie spojrzałam na tablice z nazwami miejscowości? Nie uwierzył mi, ale nic mnie to nie obchodzi.

– Czy ojciec pani ojca był Niemcem? – przerwał jej Łukasz.

– Tak, ale co to ma do rzeczy? – zdziwiła się Aleksandra.

– Był na wojnie? Myślę o pierwszej wojnie światowej? Może zostawił jakieś listy, notatki?

– Łukaszu, czy nie potrafisz się opanować? – ofuknął go Marek. – Jeżeli musisz coś mówić, znajdź inny temat. Poszperaj w swojej mózgownicy, a przekonasz się, że można rozmawiać także o czym innym.

– No dobrze – jęknął Łukasz. – Dziś wieczorem też wybiera się pani na przejażdżkę? – zapytał po chwili milczenia.

– Nie. – Aleksandra się uśmiechnęła. – Dziś rano Leguennec zabrał mi samochód. A właśnie zrywa się wiatr. Kocham wiatr. Ta noc będzie wymarzona na przejażdżkę.

– Tego już nie potrafię pojąć – przyznał Łukasz. – Jeździć bez celu, w nieokreślonym kierunku. Szczerze mówiąc, nie widzę w tym sensu. Mogłaby pani jeździć tak przez całą noc?

– Nie wiem, czy całą… Robię to dopiero od jedenastu miesięcy, od czasu do czasu. Dotąd zawsze poddawałam się około trzeciej nad ranem.

– Poddawała się pani?

– Tak. I wtedy wracałam. Po tygodniu znowu mnie nachodziło. Wydawało mi się, że tym razem się uda. Ale wciąż mi nie wychodzi.

Aleksandra wzruszyła ramionami, poprawiła krótkie włosy, wsuwając je za uszy. Marek chętnie by ją wyręczył.

Загрузка...