Interludium

Konoweryn było wielkie. Widziane z tej perspektywy, z wysokości stu łokci, wyglądało niczym gigantyczna bestia, która przycupnęła nad jeziorem, by z niego chłeptać lub przeglądać się w toni. Imponująca bestia.

Wieża wznosiła się na wschodnim krańcu metropolii, więc w tej chwili jej cień kładł się na plątaninę ulic i zaułków niczym karzący palec olbrzyma. Słońce wstało i nocne lampy gaszono już wszędzie. Zaczynał się codzienny ruch.

Biegnący wokół szczytu wieży podest miał około dwudziestu stóp średnicy i był tak wąski, że dwóch ludzi miałoby problem, by się tu wyminąć. Yatech zacisnął dłonie na balustradzie. Biały kamień zdawał się emanować nienaturalnym chłodem. Później, gdy słońce znajdzie się w zenicie, nie będzie można go dotknąć, lecz teraz przechowywał jeszcze wspomnienie nocy.

Nie obejrzał się, gdy przy nim stanęła. Sama. Dziwne, był pewien, że weźmie ze sobą Iavvę.

– Piękne miasto. – Kanayoness musiała się uśmiechać, ale nie zadał sobie trudu, by potwierdzić to zerknięciem w jej stronę. – Bogate i dumne.

– Po co kazałaś mi tu wejść?

– Żeby porozmawiać. W spokoju. Tu – zatoczyła ręką krąg – nie ma niechcianych uszu.

Wahał się przed zadaniem następnego pytania.

– Żałujesz, że pozwoliłaś mi do niej pójść?

– Tak. Nie. Nie wiem. Dałam się wciągnąć w intrygi Eyfry. Wzięłam udział w jej grze, a to zawsze jest głupie. To kara za moją desperację. Nie taka miała być nasza rola.

– Nie?

– Nie. Z Labayą zawarłam inną umowę. Miałam tu przybyć i pokazać się. Nic więcej. Ponoć byłam potrzebna tylko do tego, by wytrącić jednego z graczy z równowagi.

Yatech przypomniał sobie wojownika w czerwonej kolczudze sięgającego po coś za plecy.

– Udało ci się.

– Mnie? Nie. Nie mnie. Jej. Pani Losu się udało. Uważałam, że panuję nad sytuacją, a okazałam się dzieckiem próbującym grać z zawodowym oszustem. Wkręciła nas.

– Wkręciła?

– Dotknąłeś jej służki w tym zaułku, ale chroni cię… moja obecność. Tak jak ja, jesteś niewidzialny dla Nieśmiertelnych. Pan Ognia nie może cię ujrzeć w płomieniach, Dress nie usłyszy twoich słów, niesionych przez wiatr, a Eyfra nie może wpłynąć na twój los. Więc nie mogąc sięgnąć do ciebie, znalazła twoją siostrę i wplątała ją w tę historię. Przez to staliśmy się jednymi z jej pionków.

– Po co?

– Po co? Nie wiem. Żeby mieć dodatkową kość w rękawie? Fałszywą kartę? Kto wie. Może ta dziewczyna miała się stać sposobem nacisku na ciebie, a przez ciebie na mnie? Nie wiem. Ale Eyfrze udało się lepiej, niż mogła sobie wyobrazić.

– Dlaczego?

Mała Kana obróciła się do niego, wyciągnęła dłoń i delikatnym, lecz stanowczym ruchem zmusiła, by spojrzał na nią. Była śmiertelnie poważna.

– Miałam być obserwatorem, a stałam się graczem. Rzuciłam kości na stolik. Teraz ten, którego nazywano E’mnekosem, uważa mnie za wroga.

– Więc może ta kobieta z zasłoniętą twarzą będzie cię miała za sojusznika?

Skrzywienie warg dziewczyny wyglądało jak rana wycięta poszarpanym ostrzem.

– Ona? Nie. Ona nigdy nie uzna mnie za sprzymierzeńca. Żałujesz? – zapytała niespodziewanie.

– Czego?

– Och, nie bądź głupcem. Nie tego, że spotkałam cię na pustyni, wędrówek, lasu czy tego miasta. Pytam, czy żałujesz tego, co widziałam w oczach twojej siostry… Tego, jak na ciebie patrzyła. Zabije cię, jeśli kiedyś jeszcze się spotkacie. Czy żałujesz ceny, jaką zapłaciłeś za to spojrzenie?

Uśmiechnął się, bo stojąc tu od świtu, obcował z pewnymi rodzącymi się w sercu emocjami i choć zdawały mu się dziwne, musiał przyznać, że niosły ze sobą poczucie ulgi i wyzwolenia. Teraz nie było za nim już nic. Żadnych więzi ani długów do spłacenia.

Żadnego odwrotu.

– Służba, dopóki nie powiesz mi, że mnie z niej zwalniasz… To dobra cena za jej życie. A skoro już i tak jestem z tobą związany na dobre i złe, to powiedz mi, tylko bez wykrętów, czy naprawdę zamierzałaś uwolnić mnie po roku? Czy też po prostu sądziłaś, że i tak nie dożyję końca służby? Jeśli to drugie, teraz jestem dla ciebie cenniejszy. Nie poślesz bez wahania na śmierć kogoś, z kogo możesz mieć pożytek przez dłuższy czas.

Mała Kana zmrużyła oczy.

– Spryciarz z ciebie.

– Ciii… nie przerywaj. Co miałbym zrobić ze sobą, gdyby ten rok się skończył? Gdzie pójść? Czym się zająć? Nie widziałem dnia, gdy od ciebie odchodzę, nie widziałem swojej drogi.

– To słowa tchórza.

– Może – zgodził się, nie czując gniewu. – Ale co miałbym robić? Pamiętasz dziewczynkę w lesie? Pamiętasz. Ofiarowałem jej dobry, szybki sen. A potem… chciałem się zabić. Siedziałem pod drzewem i opierałem czubek miecza pod mostkiem. Wystarczyło pochylić się w przód. Mocno. Bałem się i jednocześnie chciałem tego.

Przestała się wpatrywać w jego twarz, nagle znajdując ciekawszy widok w mieście poniżej.

– Co cię powstrzymało?

– Jeszcze większy strach. Że znowu źle wybiorę. Moje życie to pasmo złych wyborów i złamanych obietnic. Isanell, plac ćwiczeń, na którym powinienem po prostu odwrócić się i odejść, nie reagując na zaczepki, pustynia, skorpion, ty. Przyrzekłem, że będę chronił pewną rodzinę, i złamałem obietnicę, postanowiłem, że wrócę do domu i będę żył, jak przystało na Issaram, a nim minął dzień, przelałem krew współplemieńców i wyparłem się własnego ludu. Przysiągłem, że umrę na pustyni, lecz spotkałem ciebie i nie dotrzymałem słowa. I to, co widziałem w oczach tej dziewczynki, gdy odchodziła. Dlaczego ją to spotkało, ją i cały jej świat? Chcę znać odpowiedź na to pytanie. Jaki jest sens w opowieści, którą tkamy. Ty, ja, Iavva.

– Może nie ma w tym sensu.

– Może – zgodził się. – Ale nagle, wczoraj, zrobiłem coś dobrego, coś jak należy. Ocaliłem ją. Może to odwróci mój los. Poza tym… – zawahał się, obserwując Kanayoness kątem oka. – Nie wiem, jak to wyrazić. Spotkałem Labayę z Biuk i Kitchi od Uśmiechu, a o nich słyszałem legendy powstałe w czasach, gdy Meekhan był wioską pasterzy owiec. Stałem w Komnacie Popiołu, tak, wiem, co to za miejsce, słyszałem o nim… przedsionek do królestwa Agara, miejsce, gdzie dotyka ono naszego świata. Widziałem, jak gra się o los śmiertelników, jakby byli stadem zwierząt. Co mógłbym zrobić po odejściu od ciebie? Zaszyć się gdzieś w kącie, wiedząc, że ktoś sypie piach w oś, na której kręci się świat? Zapomnieć? Udawać, że wszystko to jedynie mi się wydawało, było omamem, który nawiedził mnie na pustyni? Masz rację, jestem ślepcem z kraju ślepców, ale pamiętaj też, że niektóre rodzaje ślepoty są dobre. Wyostrzają inne zmysły. Dlatego pójdę za tobą. Nie przez honor czy lojalność dzikusa, ale w nadziei, że poznam odpowiedź. Powiesz mi, czy Pani Losu dotrzymała swojej części umowy? Pomoże ci znaleźć tego, kogo szukasz?

Mała Kana skinęła głową.

– Pomoże. Zdradziła mi, gdzie on jest. I pokazała pewną czarownicę. A ona otworzy nam drogę.

– Daleko?

– Bardzo daleko.

Загрузка...