ROZDZIAŁ 9

Rany, popatrzcie tylko! – zawołała babka, spoglądając na parking. – Ale tłok. U Stivy musi być komplet. W każdej sali chyba ktoś leży. Rozmawiałam z Jean Moon, a ona mi powiedziała, że jej kuzynka Dorothy zmarła wczoraj rano i nie dało rady wcisnąć jej do Stivy. Jean musiała zawieźć ją do Mosela.

A co jest nie tak u Mosela? – zainteresował się Briggs.

Nie ma pojęcia o makijażu – wyjaśniła babka. – Kładzie zbyt grubą warstwę różu. A ja lubię, kiedy nieboszczyk wygląda ładnie i naturalnie.

Owszem, ja też lubię – zgodził się Briggs. – Nie ma nic gorszego niż nienaturalnie wyglądające zwłoki.

Deszcz złagodniał i przeszedł w mżawkę, ale wieczór nadal nie był odpowiedni do spacerów na świeżym powietrzu, wysadziłam więc babkę i Briggsa pod drzwiami domu pogrzebowego, a sama odjechałam, by zaparkować na ulicy. Znalazłam wolne miejsce przecznicę dalej i nim dotarłam z powrotem do Stivy, moje włosy były bardziej poskręcane niż po lokówce, a bawełniany sweterek wydłużył się o pięć centymetrów.

Larry Lipinski, jak przystało na mordercę-samobójcę, leżał w sali numer jeden. Rodzina i przyjaciele skupili się wokół trumny. Resztę pomieszczenia wypełniał ten sam tłum, który widziałam u Marthy Deeter – zawodowi żałobnicy, jak babcia Mazurowa i Sue Ann Schmatz, a także pracownicy firmy śmieciarskiej.

Babka podeszła do mnie dziarskim krokiem, za nią dreptał pośpiesznie Briggs.

Złożyłam już kondolencje – oświadczyła. – I muszę powiedzieć, że to doprawdy niesympatyczni osobnicy. Co za wstyd, że taki łajdak zabiera miejsce porządnym ludziom jak Dorothy Moon.

Przypuszczam, że nie dali ci zdjęcia.

Figę – odparła babka. – Figę mi dali.

I zrobili to w wielkim stylu – dorzucił Briggs z uśmiechem. – Szkoda, że tego nie widziałaś.

I tak nie sądzę, by chodziło o tego samego człowieka – zauważyłam sceptycznie.

Nie powiedziałabym – upierała się babka. – Wyglądają, jakby chcieli coś ukryć. Zdaje mi się, że to niezłe gagatki.

Gdybym była spokrewniona z kimś, kto przyznał się do morderstwa, też czułabym się nieswojo.

Nie martw się – pocieszała mnie babka. – Przewidziałam to i przygotowałam sobie zawczasu pewien plan.

Tak, plan, zgodnie z którym o wszystkim zapomnimy – powiedziałam.

Babka nastawiła czułki, wodząc spojrzeniem po zebranych.

Emma Getz powiedziała mi, że nieboszczyk w sali numer cztery jest naprawdę nieźle odszykowany. Chyba rzucę na niego okiem.

Pójdę z panią – wtrącił Briggs. – Nie chcę niczego stracić.

Nie byłam zainteresowana salą numer cztery, postanowiłam więc zaczekać w holu. Znudziło mi się to jednak po paru minutach, więc podeszłam do stolika i poczęstowałam się kilkoma ciasteczkami. Potem znudziły mi się ciastka, więc udałam się do damskiej toalety poprawić sobie włosy. Duży błąd. Lepiej nie oglądać swoich włosów. Wróciłam do ciastek i schowałam kilka do kieszeni dla Reksa.

Liczyłam właśnie płytki na suficie i zastanawiałam się, co robić dalej, kiedy włączył się alarm przeciwpożarowy. A ponieważ nie tak dawno temu dom Stivy spłonął do szczętu, nikt nie marudził. Z każdej sali wylewał się do holu strumień ludzi, którzy pędzili na złamanie karku w stronę wyjścia. Nie dostrzegłam nigdzie babci Mazurowej, zaczęłam się więc przebijać przez tłum uciekających do sali numer cztery. Była pusta, kiedy tam dotarłam, jeśli nie liczyć pani Kunkle, która spoczywała błogo w kapsule wiecznego snu z mahoniu i mosiądzu za dwanaście tysięcy dolarów. Pognałam z powrotem do holu i już miałam poszukać babki na zewnątrz, kiedy zauważyłam, że drzwi sali numer jeden są zamknięte. Pozostałe stały otworem, ale te, za którymi spoczywał Lipinski, były zamknięte na gjucho.

W dali zawodziły syreny, ja zaś miałam złe przeczucia co do sali numer jeden. Na drugim końcu holu Stiva wołał do swego pomocnika, by sprawdził zaplecze. Odwrócił się i spojrzał na mnie, a jego twarz zrobiła się blada jak papier.

To nie ja! – zawołałam. – Przysięgam!

Pobiegł za pomocnikiem i gdy tylko zniknął z pola widzenia, ruszyłam do sali Lipinskiego i spróbowałam otworzyć drzwi. Gałka obracała się, ale drzwi stawiały opór, naparłam więc na nie ciałem. Otworzyły się na oścież i zobaczyłam Briggsa, który poleciał do tyłu.

Cholera! – zaklął. – Zamknij drzwi, frajerko.

Co robisz?

A jak myślisz? Stoję na czujce.

Na drugim końcu sali babka zdążyła już podnieść wieko trumny Lipinskiego. Stała jedną nogą na składanym krześle, drugą opierała się o krawędź trumny, i robiła zdjęcia jednorazowym aparatem.

Babciu!

O rany, ten facet nie wygląda najlepiej – oceniła.

Zejdź stamtąd!

Muszę wypstrykać rolkę. Nie lubię, jak zostają niewykorzystane klatki.

Przebiegłam między rzędami krzeseł.

Nie możesz tego robić!

Mogę, kiedy stoję na krześle. Przedtem miałam w obiektywie twarz tylko z jednej strony. I bardzo niedobrze, bo brakuje mu kawałka gjowy.

Przestań robić zdjęcia i zejdź z tego krzesła!

Ostatnie! – oświadczyła z ulgą babka, opuszczając posterunek i wrzucając aparat do torebki. – Mam kilka dobrych ujęć.

Opuść wieko! Opuść wieko! Łup!

Nie wiedziałam, że to takie ciężkie – westchnęła.

Ustawiłam krzesło z powrotem pod ścianą. Rzuciłam też okiem na trumnę, by się upewnić, czy wszystko jest okay. Potem wzięłam babkę za rękę.

Wyjdźmy stąd.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, zanim zdążyliśmy zrobić choć jeden krok. W progu stanął Stiva i posłał mi pełne przestrachu spojrzenie.

Co tu robisz? Myślałem, że wyszłaś z budynku.

Nie mogłam znaleźć babki – odparłam. – I… eee…

Przyszła tu, żeby mnie ratować – dokończyła babka, biorąc mnie pod rękę i prowadząc do drzwi. – Oddawałam zmarłemu szacunek, kiedy włączył się alarm i wszyscy stąd wybiegli. Ktoś mnie przewrócił i nie mogłam wstać. Był tu ze mną ten karzełek, ale potrzeba by takich dwóch, żeby mnie podnieść z podłogi. Gdyby nie moja wnuczka, spaliłabym się na popiół.

Karzełek! – zawołał z oburzeniem Randy Briggs. -Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem karzełkiem!

No cóż, wyglądasz bez wątpienia jak karzełek -oświadczyła babka i wciągnęła nosem powietrze. – Czy to dym?

Nie – odparł Stiva. – Chyba fałszywy alarm. Dobrze się pani czuje?

Tak mi się wydaje – uspokoiła go babka. – Mam szczęście, zważywszy na moje stare kruche kości. – Zerknęła na mnie. – Wyobraź sobie tylko: fałszywy alarm.

Wyobraź sobie. Mhm. Coś mi nagle zaświtało.

Kiedy wyszliśmy, przed budynkiem stały dwa wozy strażackie. Na chodniku tłoczyli się żałobnicy, dygocząc w strugach deszczu. Nie pozwalała im odejść ciekawość oraz fakt, że w środku pozostały ich płaszcze. Przy krawężniku parkował radiowóz policyjny.

Nie włączyłaś alarmu, prawda? – spytałam babcię Mazurową.

Kto, ja?

Moja matka czekała w drzwiach, kiedy wróciliśmy do domu.

Słyszałam syreny – powiedziała. – Nic wam się nie stało?

Pewnie, że nie – uspokoiła ją babka. – Przecież widzisz.

Pani Ciak miała telefon od swojej córki, która powiedziała, że u Stivy wybuchł pożar.

Jaki tam pożar – machnęła ręką babka. – Jeden z tych fałszywych alarmów.

Grymas matki wyrażał głęboką dezaprobatę.

Babka strząsnęła krople deszczu z płaszcza i powiesiła go w garderobie.

Początkowo myślałam, że będę miała wyrzuty sumienia, bo straż przyjechała niepotrzebnie, ale zauważyłam, że za kierownicą siedzi Bucky Moyer. A wiecie, jak Bucky lubi prowadzić ten wielki wóz.

Szczerze mówiąc, była to prawda. Co więcej, Bucky był nieraz podejrzewany o wzniecanie fałszywego alarmu, byle tylko przejechać się po mieście wozem gaśniczym.

Muszę iść – oświadczyłam. – Mam jutro mnóstwo roboty.

Zaczekaj – poprosiła matka. – Dam ci trochę kurczaka.

Babka zadzwoniła o ósmej.

Umówiłam się dziś rano na wizytę w salonie piękności – powiedziała. – Pomyślałam, że może mnie podrzucisz, a po drodze mogłybyśmy załatwić wiadomą rzecz.

Zdjęcia?

Tak.

Na którą jesteś umówiona?

Na dziewiątą.

Najpierw zatrzymałyśmy się przy sklepie fotograficznym.

Zamów ekspres – powiedziała babka, wręczając mi kliszę.

To będzie kosztowało fortunę.

Mam kupon – uspokoiła mnie babka. – Dają go emerytom, wychodząc z założenia, że nie zostało im za dużo czasu. Mogliby umrzeć, czekając na wywołanie.

Wysadziłam babkę pod salonem i pojechałam do biura. Lula usadowiła się na kanapie ze skaju, popijając kawę i czytając horoskop. Connie siedziała przy biurku i zajadała bajgla. Yinniego nigdzie nie było widać.

Lula odłożyła gazetę, gdy tylko stanęłam w drzwiach.

Chcę wszystko wiedzieć. Wszystko. Chcę znać szczegóły.

Nie ma o czym mówić – powiedziałam. – Stchórzyłam i nie włożyłam tej sukienki.

Co? Czy dobrze słyszę?

To trochę skomplikowane.

Chcesz mi powiedzieć, że nie poszalałaś sobie w weekend?

Tak.

Dziewczyno, to gorzej niż źle. Nie musiała mi tego mówić.

Macie jakichś zbiegów? – spytałam Connie.

W niedzielę nic się nie pojawiło. A dzisiaj jest jeszcze za wcześnie.

Gdzie Yinnie?

W więzieniu. Wpłaca kaucję za złodzieja sklepowego. Wyszłam z biura i stanęłam na chodniku, patrząc na buicka.

Nienawidzę cię – oświadczyłam.

Usłyszałam cichy śmiech za plecami i odwróciłam się. Był to Komandos.

Zawsze tak gadasz ze swoim samochodem? Chyba musisz zacząć nowe życie.

Życie już mam. A potrzebuję samochodu.

Patrzył na mnie przez chwilę, a ja bałam się zgadywać, o czym myśli. Brązowe oczy spoglądały badawczo, a na twarzy malowało się łagodne rozbawienie.

Co jesteś gotowa zrobić dla nowego wozu?

A co masz na myśli? Znów cichy śmiech.

Musi być moralnie słuszne?

O jakim samochodzie mówimy?

Mocnym. Sexy.

Miałam wrażenie, że oba te określenia mogłyby się odnosić do proponowanej roboty.

Zaczął padać lekki deszczyk. Komandos podniósł kaptur mojej kurtki i schował mi pod nim włosy. Jego palec zakreślił linię na mojej skroni, nasze oczy spotkały się i przez jeden przerażający moment sądziłam, że chce mnie pocałować. Moment minął i Komandos się rozmyślił.

Daj mi znać, jak się zdecydujesz.

Zdecyduję? Uśmiechnął się.

Chodzi mi o samochód.

Okay.

Uf! Wgramoliłam się do buicka i ruszyłam z warkotem w siną dal. Zatrzymałam się na światłach i zaczęłam uderzać głową o kierownicę. Głupia, głupia, głupia, głupia, myślałam. Dlaczego powiedziałam „okay”? Co za idiotyzm! Walnęłam czołem o kierownicę po raz ostatni i ruszyłam przed siebie.

Kiedy dotarłam do salonu, babce lakierowano właśnie paznokcie. Miała stalowoszare włosy, krótko obcięte i skręcone w loki, które układały się równymi rzędami na różowej czaszce.Jestem prawie gotowa – oświadczyła. – Odebrałaś zdjęcia?

Jeszcze nie.

Zapłaciła za fryzjera, wcisnęła się w płaszcz i starannie zapięła plastikowy kaptur na gjowie.

Nieźle było wczoraj w domu pogrzebowym – zauważyła, stąpając ostrożnie po mokrym chodniku. – Dużo zabawy. Nie widziałaś, jak Margaret Burger wściekła się nad facetem w sali numer trzy. Jej mąż, Soi, umarł na atak serca w zeszłym roku, pamiętasz? Margaret powiedziała, że to przez kłopoty, jakie Soi miał z kablówką. Powiedziała, że doprowadzili u niego do wzrostu ciśnienia. I jeszcze, że facet, który był za to odpowiedzialny, to ten nieboszczyk spod trójki, John Curly. Margaret wyznała, że przyszła napluć na jego zwłoki.

Margaret Burger przyszła do Stivy napluć na kogoś? Margaret Burger była uroczą siwowłosą damą.

Tak utrzymywała, choć nie widziałam, by to robiła. Chyba przyszłam za późno. A może się rozmyśliła, kiedy go zobaczyła. Wyglądał jeszcze gorzej niż Lipinski.

Jak umarł?

Wpadł pod samochód, a kierowca uciekł. Sądząc po wyglądzie nieboszczyka, musiała go chyba przejechać ciężarówka. Jezu, mówię ci, te firmy to coś strasznego. Margaret powiedziała, że Soi wykłócał się o rachunek, tak jak Fred, a ten mądrala w biurze, John Curly, nie chciał o niczym słyszeć.

Zaparkowałam pod zakładem fotograficznym i babka odebrała zdjęcia.

Nieźle wyszły – oceniła, przeglądając plik fotografii. Zerknęłam na nie. Chryste.

Sądzisz, że naprawdę wygląda na umarłego? – spytała babka.

Jest w trumnie.

Mimo to uważam, że są całkiem niezłe. Trzeba chyba sprawdzić, czy ta kobieta spod sklepu go rozpozna.

Babciu, nie możemy zadzwonić do drzwi jakiejś kobiety i pokazać jej zdjęć martwego człowieka. Babka zaczęła grzebać w czarnej skórzanej torbie.

Mam jeszcze broszurkę pamiątkową od Stivy. Co prawda, zdjęcie jest trochę zamazane.

Wzięłam od babki broszurkę i otworzyłam. W środku było zdjęcie Upinskiego i jego żony. Pod spodem widniał tekst psalmu dwudziestego trzeciego. Lipinski obejmował ramieniem szczupłą kobietę o krótkich kasztanowych włosach. Było to zwykłe amatorskie zdjęcie, zrobione na świeżym powietrzu w letni dzień. Oboje uśmiechali się do siebie.

Zabawne, że umieścili w broszurce coś takiego. -Babka pokiwała głową. – Podsłuchałam, jak ludzie mówili, że go porzuciła w zeszłym tygodniu. Wstała i odeszła. I nie zjawiła się u Stivy. Nikt nie mógł jej znaleźć i zawiadomić o śmierci męża. Jakby zniknęła z powierzchni ziemi. Zupełnie jak Fred. Z tą różnicą, że Laura Lipinski odeszła z rozmysłem, jak słyszałam. Spakowała rzeczy i powiedziała, że chce rozwodu. Czyż to nie wstyd?

Wiedziałam, że są na świecie miliardy kobiet, które mają szczupłą figurę i krótkie kasztanowe włosy. Mój umysł jednak wracał uparcie do odciętej głowy o krótkich kasztanowych włosach. Lany Lipinski był drugim pracownikiem RGC, który zmarł gwahowną śmiercią w ciągu jednego tygodnia. I choć związek wydawał się dość odległy, Fred kontaktował się z Upinskim. Żona Lipin-skiego zniknęła. A jej wygląd pasował od biedy do zwłok w worku na śmieci.

Okay, pokażmy te zdjęcia Irenę Tully – zgodziłam się. Do diabła. Jeśli się wścieknie, to trudno. Dzień jak co dzień. Wygrzebałam z torby jej adres. Brookside Gardens 117. Było to osiedle mieszkaniowe oddalone o jakieś pięćset metrów od centrum handlowego.

Irenę Tully – powtórzyła w zamyśleniu babka. – Nazwisko wydaje mi się znajome, ale nie mogę go jakoś umiejscowić.

Powiedziała, że zna Freda z klubu seniora.

Pewnie tam o niej usłyszałam. W klubie jest bardzo dużo ludzi, a ja rzadko do niego zaglądam. Na dłuższą metę nie znoszę staruszków. Jak mam ochotę popatrzeć sobie na obwisłą skórę, zawsze mogę spojrzeć w lustro.

Skręciłam w uliczkę osiedlową i zaczęłam szukać wzrokiem numeru. Sześć budynków skupionych wokół dużego parkingu. Były z cegły, jednopiętrowe, w stylu kolonialno-nowoczesnym, co znaczyło, że elewacja jest biała, a okna mają okiennice. Do każdego z mieszkań prowadziło osobne wejście.

To tutaj – powiedziała babka, odpinając pas. – Te drzwi z dekoracją na Halloween.

Pokonałyśmy krótką ścieżkę, prowadzącą do drzwi, i nacisnęłyśmy dzwonek.

Na progu stanęła Irenę.

Tak?

Przychodzimy w związku ze zniknięciem Freda Shu-tza – wyjaśniła babka. – Chcemy pani pokazać zdjęcie.

Och – zdziwiła się Irenę. – Czy to zdjęcie Freda?

Nie – odparła babka. – Porywacza.

Właściwie to nie jesteśmy pewne, czy Freda porwano -pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – Babci chodziło o to, że…

Proszę spojrzeć. – Babka wręczyła Irenę jedno ze zdjęć. – Oczywiście, garnitur może być inny. Irenę z uwagą studiowała fotografię.

Dlaczego jest w trumnie?

Jak by to powiedzieć… Akurat nie żyje – odparła babka. Irenę pokręciła przecząco głową.

To nie on.

Może tylko tak się pani wydaje, bo ma zamknięte oczy i nie wygląda na złoczyńcę – nie dawała za wygraną babka. – Poza tym ma zmiażdżony nos. Chyba upadł na twarz, jak już sobie strzelił w łeb.

Irenę wpatrywała się w zdjęcie.

Nie. To na pewno nie on.

Cholera – zaklęła babka. – Byłam pewna, że to ten sam.

Przykro mi – powiedziała Irenę.

No cóż, to mimo wszystko bardzo udane zdjęcia -pocieszała się babka, kiedy wróciłyśmy do samochodu. -Choć byłyby jeszcze lepsze, gdybym zdołała wtedy otworzyć mu oczy.

Zawiozłam babkę do domu i wyżebrałam u mamy lunch. Cały czas rozglądałam się za Mokrym. Ostatni raz widziałam go w sobotę, zaczęłam się więc trochę niepokoić. Coś takiego. Ja martwię się o Mokrego. Stephanie Plum, troskliwa mamuśka.

Wyszłam od rodziców i pojechałam w stronę Hamil-ton, gdzie złapał mnie Mokry. Zobaczyłam go w lusterku wstecznym, zaparkowałam przy krawężniku i wysiadłam, żeby pogadać.

Gdzie się podziewałeś? – spytałam. – Zrobiłeś sobie wolną niedzielę?

Musiałem nadgonić pewną robotę. Bukmacherzy też czasem pracują, rozumiesz.

Owszem, tyle że z ciebie żaden bukmacher.

Mamy to przerabiać od nowa?

Jak mnie znalazłeś?

Jeździłem sobie po okolicy i miałem szczęście. A co u ciebie? Upolowałaś gościa?

Nie twój zakichany interes! Oczy błysnęły mu rozbawieniem.

Miałem na myśli Freda.

Aha. Jeden krok do przodu, dwa do tyłu – przyznałam. – Wpadam na jakiś trop, a potem okazuje się, że to ślepa uliczka.

Na przykład?

Znalazłam kobietę, która widziała, jak Fred wsiadł do samochodu z innym mężczyzną w dniu, kiedy zaginął. Problem w tym, że ona nie umie opisać ani tego mężczyzny, ani samochodu. A potem stało się coś dziwnego w domu pogrzebowym. Czuję, że może to mieć jakiś związek ze sprawą, choć nie znajduję żadnego logicznego wytłumaczenia.

Co się wydarzyło w domu pogrzebowym?

Była tam kobieta, która, zdaje się, miała identyczny problem, jak Fred z firmą śmieciarską. Tyle że chodziło o kablówkę.

Mokry wyraźnie się ożywił.

Co to za problem?

Nie wiem dokładnie. Babka mi o tym powiedziała. Że to tak, jak w przypadku Freda.

Chyba powinniśmy pogadać z tą kobietą.

My? Jacy my?

Myślałem, że pracujemy razem. Przywiozłaś mi wtedy kolację, no i w ogóle.

Było mi ciebie żal. Wyglądałeś żałośnie w tym samochodzie.

Pogroził mi palcem.

Nie wydaje mi się. Uważam, że zaczynasz mnie lubić.

Jak psa włóczęgę. Może nie aż tak. Ale miał rację, jeśli chodzi o Margaret Burger. Co szkodziło z nią pogadać? Nie miałam pojęcia, gdzie mieszka, pojechałam więc z powrotem do rodziców i spytałam babkę.

Mogę ci pokazać – zaproponowała.

Nie trzeba. Tylko mi powiedz.

Mam stracić taką okazję? Nigdy w życiu!

No cóż. I tak już ciągnęłam ze sobą Mokrego. Może powinnam jeszcze poprosić panią Ciak, Mary Lou i moją siostrę Yalerie. Wzięłam głęboki oddech. Ironiczne podejście zawsze mi pomagało.

Wsiadaj do samochodu – powiedziałam. Ruszyliśmy. Po pewnym czasie skręciłam w Rustling.

To jeden z tych domów – powiedziała babka. – Poznam, jak go zobaczę. Byłam tu kiedyś na małym przyjąt-ku. – Zerknęła przez ramię. – Chyba ktoś za nami jedzie. Założę się, że jakiś gość od tych śmieciarzy.

To Mokry – wyjaśniłam. – Pracujemy razem. Tak jakby.

Bez żartów. Nie wiedziałam, że z tej sprawy zrobiło się wielkie śledztwo. Mamy tu cały zespół dochodzeniowy.

Stanęłam przed domem, który opisała mi babka, po czym wysiedliśmy wszyscy i zebraliśmy się w jednym miejscu. Przestało padać i zrobiło się przyjemnie ciepło.

Wnuczka mi powiedziała, że pracujecie razem -zwróciła się babka do Mokrego, oceniając go wzrokiem. -Pan też jest łowcą nagród?

Nie, proszę pani – odparł. – Jestem bukmacherem.

Bukmacherem! – wykrzyknęła babka. – Coś takiego. Zawsze chciałam poznać bukmachera.

Zapukałam do drzwi Margaret Burger i zanim zdążyłam się przedstawić, babka wysunęła się do przodu.

Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy – powiedziała. – Ale prowadzimy ważne śledztwo. Stephanie, ja i pan Mokry.

Mokry trącił mnie łokciem.

Słyszałaś? – spytał cicho. – „Pan” Mokry.

Ależ skąd, oczywiście, że państwo nie przeszkadzają – zapewniła Margaret Burger. – Domyślam się, że chodzi o biednego Freda.

Za Boga nie możemy go znaleźć – wyznała babka. -A moja wnuczka uważa, że pani problem z telewizją kablową przypomina sprawę Freda. Z tą różnicą oczywiście, że Soi doznał ataku serca zamiast zniknąć.

Byli okropni, ci z telewizji kablowej – poskarżyła się Margaret. – Płaciliśmy rachunki w terminie. Ani razu nie zapomnieliśmy. A kiedy pojawiły się kłopoty z odbiorem, powiedzieli, że nas w ogóle nie znają. Wyobrażacie sobie?

Zupełnie jak w przypadku Freda – zauważyła babka. – Prawda, Stephanie?

No, tak, wydaje się…

No więc co? – spytał Mokry. – Soi złożył skargę?

Poszedł tam osobiście i zrobił awanturę. Wtedy właśnie dostał ataku serca.

Co za okropność – wtrąciła babka. – Soi był dopiero po siedemdziesiątce, tak jak Fred.

Ma pani w domu jakieś rachunki za kablówkę? -zwrócił się Mokry do Margaret. – Sprzed tej historii.

Mogłabym poszukać w papierach – odparła. – Trzymam zwykle dokumenty przez kilka lat. Ale rachunków z kablówki chyba nie mam. Po śmierci Solą odwiedził mnie ten okropny człowiek, John Curly. Niby starał się mi pomóc w całym tym nieporozumieniu, ale nie wierzyłam mu ani przez chwilę. Próbował zatuszować sprawę, bo poplątał coś w komputerze. Przyznał się nawet do tego, ale dla Solą było już za późno. Zdążył przedtem dostać ataku serca. Mokry zdawał się wyraźnie rozczarowany.

John Curly zabrał te rachunki – bardziej stwierdził, niż spytał.

Powiedział, że potrzebne mu są do dokumentacji.

I nigdy ich nie zwrócił?

Nigdy. A zaraz potem dostałam od firmy pismo, jakbym była zupełnie nową abonentką. Mówię wam, musi tam panować niezły bałagan.

Chcesz coś jeszcze wiedzieć? – spytałam Mokrego.

Nie. To mniej więcej wszystko.

A ty, babciu?

Nic więcej nie przychodzi mi już do głowy.

No cóż, w takim razie to chyba wszystko – zwróciłam się do Margaret. – Dziękujemy za rozmowę.

Mam nadzieję, że Fred się pojawi – powiedziała na pożegnanie Margaret. – Mabel musi odchodzić od zmysłów.

Trzyma się całkiem nieźle – uspokoiła ją babka. – Fred nie należał chyba do mężów, po których się rozpacza.

Margaret przytaknęła, jakby doskonale zrozumiała, o co babce chodzi.

Wysadziłam babkę pod domem i ruszyłam do siebie. Mokry cały czas deptał mi po piętach, a potem zaparkował tuż za mną.

I co dalej? – spytał. – Co zamierzasz teraz zrobić?

Nie wiem. Masz jakiś pomysł?

Myślę, że coś się dzieje w tej firmie śmieciarskiej. Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu o Laurze Lipinski, ale zrezygnowałam.

Dlaczego chciałeś obejrzeć te dowody opłat za kablówkę? – spytałam.

Bez specjalnego powodu. Pomyślałem sobie, że mogą być interesujące.

Ach tak.

Mokry kołysał się na obcasach, trzymając ręce w kieszeniach. A rachunki z firmy śmieciarskiej? – spytał. – Wpadł ci w ręce któryś?

Ale o co chodzi? Myślisz, że i one mogą być interesujące?

Niewykluczone. Nigdy nie wiadomo.

Nagle jego wzrok skoncentrował się na czymś, co znajdowało się za moimi plecami, a twarz zmieniła wyraz. Dostrzegłam na niej skupienie.

Poczułam, jak czyjaś postać przesunęła się tuż obok, niemal ocierając się o mnie, a ciepła dłoń spoczęła u nasady mojego karku. Nie musiałam się odwracać. Od razu wiedziałam, że to Komandos. Poznaj Mokrego – powiedziałam tytułem prezentacji. – Mokrego bukmachera.

Komandos nawet nie drgnął. Mokry nawet nie drgnął. I ja ani drgnęłam, zastygja w bezruchu pod wpływem przemożnej aury Komandosa.

W końcu Mokry cofnął się o kilka kroków. Jak człowiek, który spotkał na swej drodze niedźwiedzia grizzly.

Będę w kontakcie – poinformował, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego wozu. Patrzyliśmy, jak wyjeżdża z parkingu.

To nie bukmacher – zauważył Komandos, nie cofając dłoni z mojego karku, jakby trzymał mnie w niewoli.

Odsunęłam się na stosowną odległość i popatrzyłam mu w twarz.

Czemu miał służyć ten pokaz zastraszania? Komandos uśmiechnął się.

Myślisz, że go zastraszyłem? Nie całkiem.

Też mi się tak wydaje. Facet jest przyzwyczajony do konfrontacji.

Nie pomylę się, jeśli powiem, że go nie lubisz?

Jestem po prostu ostrożny. Miał broń i nie mówił prawdy. I jest gliną.

Zdążyłam się już zorientować.

Jeździ za mną od wielu dni. Jak dotąd, jest nieszkodliwy.

co mu chodzi?

Trudno powiedzieć. Ma to związek z Fredem. Wie w tej chwili więcej ode mnie, więc warto chyba jeszcze jakiś czas pograć wedle jego reguł. To chyba federalny. Podejrzewam, że zainstalował w moim wozie nadajnik. Policji z New Jersey na ogół nie stać na takie cuda. Sądzę też, że musi mieć partnera, żeby mnie lokalizować, ale nikogo jeszcze nie przyuważyłam.

Wie, że go rozgryzłaś?

Tak, ale nie chce o tym gadać.

Mogę rozwiązać ten problem z nadajnikiem -oświadczył Komandos, wręczając mi kluczyki.

Co to jest?

Загрузка...