Rozdział dziesiąty

Wyjazd na narty nie mógłby nadejść w lepszym momencie. Niemożliwym było usunięcie z głowy sprawy Tashy i Dymitra, ale w ostateczności pakowanie i przygotowywanie się do wyjazdu upewniało mnie, że nie poświęcałam jej stu procent uwagi. Tylko jakieś dziewięćdziesiąt pięć.

Rozpraszały mnie także inne sprawy. Akademia mogłaby – słusznie – być nadopiekuńcza, gdy spadła na nas ta cała sprawa, ale czasem oznaczało to całkiem fajne rzeczy. Przykład: Akademia miała dostęp do kilku prywatnych odrzutowców. To zaś oznaczało brak zagrożenia atakami strzyg na lotnisku oraz podróż w dobrym stylu. Każdy odrzutowiec był mniejszy od publicznego samolotu, ale siedzenia, bardzo wygodne, posiadały mnóstwo miejsca na nogi. Wyciągały się tak, że praktycznie można by w nich leżeć i spać. W razie dłuższej podróży oglądaliśmy telewizję na małych, osadzonych w siedzeniach konsolach. Czasami wyświetlały wirtualne posiłki. To uatrakcyjniało nam lot, który jednakże mógł być zbyt krótki na jakiekolwiek filmy i prawdziwe jedzenie. (nie miałam pojęcia zielonego jak to inaczej przetłumaczyć – pannalawenda)

Wylecieliśmy późną porą dwudziestego szóstego. Kiedy wsiadłam na pokład, rozejrzałam się w poszukiwaniu Lissy, gdyż chciałam z nią pogadać. Nie rozmawiałyśmy tak naprawdę od świątecznego posiłku. Nie zaskoczyła mnie siedząc z Christianem, wyglądali jakby nie życzyli sobie dodatkowego towarzystwa. Nie mogłam dosłyszeć ich rozmowy, ale otulił ją ramieniem i miał tak rozluźniony, rozmarzony wyraz twarzy, jaki wywoływała u niego tylko Lissa. Pozostawałam w pełnym przekonaniu, że nigdy nie zająłby się ochroną Lissy tak dobrze jak ja, ale wyraźnie dawał jej szczęście. Przykleiłam do twarzy uśmiech i kiwnęłam do nich, przemierzając korytarz w kierunku miejsca, gdzie czekał na mnie Mason. Idąc, przeszłam również koło siedzących razem Dymitra i Tashy. Dosadnie ich zignorowałam.

– Hej – powiedziałam, wślizgując się na miejsce obok Masona.

Uśmiechnął się do mnie.

– Hej. Gotowa na narciarskie wyzwanie?

– Jak nigdy.

– Nie martw się, dam ci fory.

Prychnęłam drwiąco i ponownie oparłam głowę na siedzeniu.

– Tak bardzo się łudzisz.

– Trzeźwo myślący faceci są nudni.

Ku memu zaskoczeniu jego dłoń ześliznęła się na moją, przykrywając ją całkowicie. Jego skóra była ciepła, a ja poczułam mrowienie w miejscach, gdzie mnie dotknął. Zaskoczyło mnie to. Byłam przekonana, że Dymitr jest jedynym, na którego reagowałam.

Nadszedł czas by ruszyć dalej, pomyślałam. Tak jak Dymitr. Powinnam zrobić to już dawno temu.

Złapałam go niespodziewanie, splatając nasze palce razem.

– Też tak myślę. Będzie świetna zabawa.

I była.

Starałam się wciąż pamiętać, że znaleźliśmy się tu ze względu na tragedię, że gdzieś w świecie były Strzygi i ludzie, którzy mogą ponownie zaatakować. Nikt więcej nie wydawał się o tym myśleć i przyznaję, przechodziłam ciężkie chwile.

Ośrodek był świetny. Zbudowany na wzór chaty z okrąglaków, ale żadna pionierska chata nie pomieściłaby setek ludzi ani miałaby tak luksusowych kwater. Okna były wysokie i pięknie łukowate, przyciemnione dla wygody Morojów. Kryształowe latarnie – elektryczne, ale przypominające pochodnie – wiszące wokół wszystkich wejść, dawały całemu budynkowi iskrzący, niemal ozdobny wygląd.

Góry – co nocą moje ulepszone oczy ledwie mogły zobaczyć – otaczały nas i zakładałam się, że za dnia widok zapierał dech w piersiach. Jedna strona prowadziła do stoków, uzupełniona o strome wzgórza, windy i liny holownicze. Po drugiej stronie znajdowało się lodowisko, co bardzo mnie ucieszyło po straconej okazji przy chatce. Blisko niego znajdowały się małe pagórki przeznaczone do ślizgania.

I to był jedynie teren wokół ośrodka.

Wewnątrz cała aranżacja została stworzona, by zaspokoić potrzeby Morojów. Pod ręką stali karmiciele, zdolni służyć przez całą dobę. Stoki działały nocną porą. Straże i opiekunowie okrążali całe miejsce. Wszystko, czego żywy wampir mógł zapragnąć.

Główny korytarz miał katedralny sufit i olbrzymi wiszący żyrandol. Podłoga składała się ze skomplikowanie ułożonych marmurowych płytek. Recepcja była otwarta przez cały czas, gotowa na spełnianie każdych naszych zachcianek. Reszta ośrodka, korytarze i hole, miały czerwono czarno złotą kolorystykę. Głęboki odcień czerwieni dominował nad resztą barw i zastanawiałam się, czy to podobieństwo do krwi było przypadkowe. Lustra i dzieła sztuki upiększały ściany, tu i tam stały zdobione ornamentami stoły. Dźwigały bladozielone wazony z nakrapianymi fioletem orchideami, które wypełniały powietrze ostrym zapachem.

Pokój, który dzieliłam z Lissą był większy od wszystkich w dormitorium razem wziętych i miał te same bogate kolory jak w pozostałej części ośrodka. Dywan był tak miękki i głęboki, że wchodząc szybko zrzuciłam buty i przeszłam po nim bosymi stopami, rozkoszując się sposobem, w jakim moje stopy wsiąkały w tą miękkość. Miałyśmy wręcz królewskie łoża, nakryte pierzynami i taką ilością poduszek, że przysięgam, człowiek mógłby się w nich zgubić i nigdy nie zostać znalezionym. Francuskie drzwi otwierały się na przestrzenny balkon, na którym, biorąc pod uwagę, że to najwyższe piętro, mogłoby być świetnie, gdyby nie to, że na dworze panował totalny mróz. Podejrzewałam, że dwuosobowa gorąca wanna na dalekim końcu miała wynagrodzić to zimno.

Tonąc w takim luksusie sięgnęłam punktu przeciążenia, gdzie cała reszta wyposażenia zdawała się wirować mi przed oczami. Głęboko czarna, marmurowa wanna. Telewizor plazmowy. Tabliczka czekolady i inne przekąski. Kiedy wreszcie zdecydowaliśmy się iść na narty, musiałam praktycznie siłą odciągnąć się od tego pokoju. Mogłabym tam spędzić prawdopodobnie resztę wakacji, leżąc i będąc całkowicie kontenta.

Wyszliśmy wreszcie na zewnątrz i po raz pierwszy udało mi się wypchnąć z głowy Dymitra oraz moją mamę; zaczęłam się dobrze bawić. Z pewnością pomógł olbrzymi rozmiar ośrodka; istniała mała szansa, że na nich wpadnę.

Po raz pierwszy od tygodni byłam w stanie skupić się na Masonie i zdałam sobie sprawę jaki był fajny. Spotykałam się też częściej niż zwykle z Lissą, co dodatkowo poprawiło mój nastrój. Razem z Lissą, Christianem, Masonem i mną spędzaliśmy czas na takich jakby podwójnych randkach. Wszyscy czworo spędziliśmy niemal cały pierwszy dzień jeżdżąc na nartach, z tym, że dwójka Morojów miała problem z nadążeniem. Zwracając uwagę na to, co z Masonem przeszliśmy na zajęciach, nie baliśmy się śmiałych zjazdów. Nasza konkurencyjna natura sprawiła, że byliśmy żądni wejścia sobie w drogę i prześcignięcia siebie nawzajem.

– Macie skłonności samobójcze. – skomentował Christian w pewnym momencie.

Było ciemno na zewnątrz i wysoka lampa podświetlała jego zdezorientowaną twarz. We dwoje z Lissą czekali na dole stoku, obserwując nasze – moje z Masonem- zjazdy. Przemieszczaliśmy się z szaleńczą prędkością. Część mnie, która usiłowała uczyć się kontroli i mądrości od Dymitra wiedziała, że to niebezpieczne, ale reszta mnie lubiła tą brawurę. Ciemna smuga buntowniczości jeszcze mnie nie opuściła.

Mason wyszczerzył zęby, gdy zatrzymując się w ślizgu wzbiliśmy w powietrze sporo śniegu.


– Nie. To była tylko rozgrzewka. Mam na myśli, że Rose była w stanie za mną nadążyć, łatwizna.

Lissa potrząsnęła głową.

– Nie przesadzacie lekko?

Spojrzeliśmy na siebie z Masonem.

– Nie.

Znów potrząsnęła głową.

– No cóż, my idziemy do środka. Spróbujcie się nie pozabijać.

Odeszła z Christianem ramię w ramię. Odprowadziłam ich wzrokiem i odwróciłam się do Masona.

– Jestem gotowa na dużo więcej. A ty?

– Absolutnie.

Wróciliśmy wyciągiem na szczyt wzgórza. Kiedy już mieliśmy zjeżdżać, Mason wtrącił.

– Ok., co powiesz na to? Potrąć tamtych dwóch magnatów*, potem przeskocz krawędź, zawróć obrotowo unikając tamtych drzew i wyląduj tam.

Podążałam za jego palcem, kiedy wskazał postrzępioną ścieżkę na dole największego zbocza.

– To jedno jest naprawdę szalone, Mason.

– Ah – powiedział triumfalnie – Wreszcie spękała. Warknęłam.

– Nie spękała. – po kolejnym zbadaniu jego szaleńczej trasy, zgodziłam się. – Ok., zróbmy to.

Zrobił gest w moją stronę.

– Ty pierwsza.

Wzięłam głęboki oddech i podskoczyłam. Moje narty sunęły gładko po śniegu i przeszywający wiatr uderzał w moją twarz. Porządnie i precyzyjnie wykonałam pierwszy skok, ale widząc przed sobą dalszą część trasy, zrozumiałam nagle jak to było niebezpieczne. Musiałam podjąć decyzję w okamgnieniu. Jeżeli tego nie zrobię, gadka Masona nigdy nie dobiegnie końca – poza tym naprawdę chciałam mu coś udowodnić. Jeżeli sobie poradzę, będę mogła czuć się całkiem bezpiecznie w kwestii swojej fantastyczności. Jeśli jednak spróbowałabym i nawaliła… mogłam skręcić kark.

Gdzieś w mojej głowie, głos, który podejrzanie przypominał ten Dymitra, zaczął mówić mi na temat mądrych wyborów i uczenia się, kiedy należy zachować umiar.

Zdecydowałam się go zignorować.

Trasa okazała się tak ciężka, jak się tego obawiałam, ale przejeżdżałam ją doskonale, jeden szaleńczy ruch, za drugim. Śnieg fruwał wokół mnie kiedy wykonałam ten ostry, niebezpieczny zakręt. Kiedy bezpiecznie dotarłam na dół, spojrzałam w górę i zobaczyłam dziko machającego Masona. Nie mogłam zrozumieć o co mu chodzi i co mówi, ale wyobrażałam sobie jego wiwaty. Odmachałam mu i czekałam, aż pójdzie w moje ślady.

Ale nie poszedł. I to dlatego, że w połowie drogi nie wytrzymał jednego skoku. Narty rozjechały się, wykręcając jego nogi. Upadł w dół.

Dotarłam do niego prawie równocześnie z pracownikami ośrodka. Ku uldze wszystkich, Mason nie złamał karku ani niczego innego. Jego kostka zdawała się być paskudnie skręcona, co i tak uniemożliwiało mu narciarstwo podczas reszty pobytu.

Jedna z instruktorek monitorujących stok podbiegła naprzeciw, z twarzą pełną furii.

– Co wy dzieciaki sobie myślałyście? – wykrzyczała. Obróciła się do mnie. – Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy zrobiłaś te idiotyczne popisówki! – Jej pełne furii spojrzenie opadło na Masonie – A wtedy ty musiałeś iść śmiało i ją naśladować!

Chciałam kłócić się, że to wszystko był jego pomysł, ale wina nie miała w tej sprawie najmniejszego znaczenia. Byłam po prostu szczęśliwa, że nic mu się nie stało. Ale kiedy weszliśmy wszyscy do środka, zaczęło mnie gnębić poczucie winy. Zachowałam się nieodpowiedzialnie. Co by było, gdyby stała mu się poważna krzywda? Zatańczyły mi przed oczami okropne wizje. Mason ze złamaną nogą… złamanym karkiem…


Co ja sobie myślałam? Nikt mnie nie zmusił do tego zjazdu. Mason to zaproponował… ale nie sprzeciwiłam się. Niebiosa wiedzą, że prawdopodobnie powinnam. Mogłabym znieść jakieś kpiny, ale Mason wystarczająco za mną szalał, że jakaś babska sztuczka szybko ukróciłaby to szaleństwo. Wpadłam w sidła ekscytacji i ryzyka – podobnie, kiedy całowałam Dymitra – nie myśląc wiele o konsekwencjach, bo w sekrecie, w głębi duszy, to impulsywne pragnienie bycia dziką, szaloną wciąż się czaiło.

Mason też to miał i było to wymierzone we mnie.

Mentalny głos Dymitra upomniał mnie raz jeszcze.

Kiedy Mason bezpiecznie dotarł do ośrodka, dostał lód na kostkę, wyniosłam nasz sprzęt z powrotem na zewnątrz, stawiając go naprzeciwko magazynów. Kiedy wracałam do środka, przeszłam przez inne drzwi wejściowe niż zwykle. Było ono za wielkim, otwartym gankiem z ozdobnymi drewnianymi poręczami. Ganek był wybudowany w kierunku gór i miał zapierający dech w piersiach widok na szczyty i wzniesienia wokół- jeśli lubisz wystarczająco długo stać na kompletnym mrozie, by to podziwiać – czego wielu raczej nie robiło.

Wspięłam się po kilku stopniach na ganek, otrzepując jednocześnie z butów śnieg. W powietrzu wisiał ciężki zapach, ostry i słodki zarazem. Coś w nim wydawało mi się znajome, ale nim zdążyłam to zidentyfikować, doszedł mnie z cienia czyjś głos.

– Hej, little damphir.

Zaskoczona, zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście był ktoś jeszcze na ganku. Facet – Moroj – opierał się o ścianę niedaleko drzwi. Uniósł papierosa do ust, zaciągnął się nim długo i rzucił go na podłogę. Przydepnął niedopałek i wysłał mi cwaniackie spojrzenie. To był ten zapach, zrozumiałam nagle. Luksusowe papierosy.

Zatrzymałam się ostrożnie i skrzyżowałam ręce na ramionach. Był nieco niższy od Dymitra, ale nie był tak wychudzony jak to Moroje zwykli wyglądać. Długi, ciemnoszary płaszcz – prawdopodobnie zrobiony z niewiarygodnie drogiej kaszmirowo- wełnianej mieszanki – przylegał do jego ciała wyjątkowo dobrze; skórzane, eleganckie buty, które nosił, wskazywały na jeszcze większy wydatek. Miał brązowe włosy, wyglądające jakby celowo stylizowano je na nieco rozczochrane, a jego oczy były niebieskie albo zielone. – światło było zbyt słabe, żeby się upewnić. Stwierdziłam, że miał ładną twarz i oceniłam, że jest kilka lat starszy ode mnie. Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z uroczystej kolacji.

– Tak? – spytałam.

Jego oczy prześliznęły się po moim ciele. Przyzwyczaiłam się do uwagi, jaką zwracali na mnie chłopcy Moroje. To nie było po prostu zazwyczaj takie bezpośrednie. I zwykle nie byłam zawinięta w zimowe ciuchy, nosząc szlachetną śliwę pod okiem.

Potrząsnął ramionami.

– Po prostu mówiłem hej, to tyle.

Czekałam na więcej, ale jedyne co zrobił, to wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza. Również wzruszając ramionami, zrobiłam parę kroków w przód.

– Dobrze pachniesz, wiesz o tym? – spytał niespodziewanie.

Znów się zatrzymałam i spojrzałam na niego zmieszana, co tylko lekko powiększyło jego chytry uśmiech.

– Ja… um, co?

– Dobrze pachniesz – powtórzył.

– Żartujesz sobie? Przez cały dzień się pociłam. Jestem obrzydliwa. – chciałam odejść, ale było coś fascynującego w tym facecie. Nie uważałam go jako takiego za atrakcyjnego; byłam niespodziewanie zainteresowana rozmową z nim.

– Pot to nic takiego. – powiedział, opierając głowę o ścianę i spojrzał zamyślony w górę. – Pot towarzyszy niektórym najwspanialszym chwilom w życiu. Tak, jeśli jest go za dużo, jest stary i nieprzyjemny, robi się całkiem obrzydliwie. Ale na pięknej kobiecie? Upajająco. Jeśli mogłabyś czuć jak wampir, wiedziałabyś o czym mówię. Większość ludzi to psuje i tonie w perfumach. Perfumy mogą być dobre… zwłaszcza, gdy idą w parze z naturalną chemią ciała. Ale ty potrzebujesz tylko nutki. Zmieszaj 20 procent tego i 80 procent własnego potu…mmm. – Przechylił głowę na bok i spojrzał na mnie – zabójczo sexy.

Nagle przypomniałam sobie Dymitra i jego wodę po goleniu. Tak. Tamto było zabójczo sexy, ale nie miałam zamiaru mówić temu gościowi o tym.

– No cóż, dzięki za lekcję higieny. – powiedziałam. – ale nie posiadam żadnych perfum oraz wybieram się właśnie pod prysznic, by zmyć z siebie te potne mechanizmy. Wybacz.

Wyciągnął paczkę papierosów, oferując mi poczęstunek. Poruszył się tylko o krok bliżej, ale to wystarczyło, bym wyczuła u niego coś więcej. Alkohol. Potrząsnęłam głową na jego propozycję, a on wyjął jednego dla siebie.

– Zły nałóg. – powiedziałam, obserwując jak go podpalał.

– Jeden z wielu. – odpowiedział, wolno się zaciągając. – Jesteś tu z Akademią św. Władimira?

– Jop.

– Więc będziesz strażnikiem, gdy dorośniesz?

– Oczywiście.

Wypuścił z płuc dym i patrzyłam jak szybuje w ciemną noc. Nadzwyczajne zmysły wampira, czy nie, cudem było, że mógł wyczuć coś poza zapachem tych papierosów.

– Jak długo potrwa, nim będziesz dorosła? – spytał – mógłbym potrzebować strażnika.

– Kończę szkołę na wiosnę. Ale już dałam komuś słowo. Wybacz.

W jego oczach zabłysło zaskoczenie.

– Tak? Komu?

– Wazylisie Dragomir.

– Ah – wyszczerzył się w ogromnym uśmiechu. – Wiedziałem, że byłaś kłopotliwa tak szybko, jak cię tylko zobaczyłem. Jesteś córką Janine Hathaway.

– Jestem Rose Hathaway. – poprawiłam go, nie chcąc być definiowana przy użyciu mojej matki.

– Miło cię poznać, Rose Hathaway. – wyciągnął do mnie odzianą w rękawiczkę dłoń, którą uścisnęłam z lekkim wahaniem. – Adrian Iwaszkow.

– I ty myślisz, że ja jestem kłopotliwa? – wymamrotałam. Iwaszkowie byli rodziną królewską, jedną z najbogatszych i najpotężniejszych. Stanowili typ ludzi, którzy byli przekonani, że zdobędą wszystko co zechcą i tym samym mogą wchodzić innym w drogę. Nie zdziwiła mnie więc jego arogancja.

Zaśmiał się. Jego śmiech był przyjemny, głęboki i prawie melodyjny. Przywiódł mi na myśl kapiący z łyżki ciepły karmel.

– Wygodne, co? Nasza reputacja nas wyprzedza.

Potrząsnęłam głową.

– Nic o mnie nie wiesz. I znam jedynie tę twojej rodziny. O tobie nie wiem nic.

– A chcesz? – spytał kpiąco.

– Wybacz. Nie interesują mnie starsi faceci.

– Mam dwadzieścia jeden lat. Nie tak wiele więcej od ciebie.

– Mam chłopaka. – to było małe kłamstewko. Mason nie był właściwie moim chłopakiem, ale myślałam, że Adrian da mi spokój jeśli pomyśli, że jestem zajęta.

– Śmieszne, że nie wspomniałaś o tym od razu. – wydumał Adrian. – To nie on podbił ci to oko, czy nie?

Poczułam, że się czerwienię, pomimo panującego zimna. Łudziłam się, że może nie zauważy tego oka, co było zwyczajnie głupie. Z jego wampirzym wzrokiem, prawdopodobnie dostrzegł to w momencie, gdy weszłam na ganek.


– To byłaby ostatnia rzecz, jaką by w życiu zrobił. Nabawiłam się tego podczas… treningu. Mam na myśli, trenuję, by zostać strażnikiem. Nasze zajęcia są zawsze brutalne.

– To całkiem seksowne. – Upuścił drugiego papierosa na ziemię i zgasił go stopą.

– Walenie mnie w oko?

– No cóż, nie. Oczywiście, że nie. Mam na myśli, że pomysł walki z tobą jest seksowny. Jestem wielkim fanem sportów kontaktowych.

– Wierzę, że jesteś. – powiedziałam sucho. Był arogancki i nachalny, ale jeszcze nie mogłam zmusić siebie do odejścia.

Odwróciłam się na dźwięk kroków. Mia przeszła przez ścieżkę i wkroczyła po schodach na górę. Kiedy nas ujrzała, gwałtownie przystanęła.

– Hej, Mia.

Przerzucała wzrok między naszą dwójką.

– Kolejny facet? – spytała. Po tonie jej głosu, można było wywnioskować, że byłam w posiadaniu własnego męskiego haremu.

Adrian obdarzył mnie pytającym, rozbawionym spojrzeniem. Zacisnęłam zęby i zdecydowałam nie uczcić tego odpowiedzią. Wolałam nietypową grzeczność.

– Mia, to jest Adrian Iwaszkow.

Adrian użył tego samego czaru, jakim posłużył się wobec mnie. Potrząsnęła ręką. – Zawsze miło poznać przyjaciółkę Rose, zwłaszcza tak śliczną. – powiedział to tak, jakbyśmy znali się od dzieciństwa.

– Nie jesteśmy przyjaciółkami – wyprostowałam. Tak wiele dla uprzejmości.

– Rose spotyka się tylko z facetami i psychopatami – powiedziała Mia. Jej głos nosił typową pogardę, którą do mnie żywiła, ale coś w jej spojrzeniu mówiło mi, że Adrian złapał jej zainteresowanie.

– Cóż – stwierdził pogodnie – Ponieważ jestem jednocześnie psychopatą i facetem, to by wyjaśniało dlaczego jesteśmy takimi dobrymi kumplami.

– Ty i ja też się nie przyjaźnimy. – powiedziałam mu.

Zaśmiał się.

– Zawsze grasz trudną do zdobycia?

– Ona nie jest trudna do zdobycia. – wtrąciła Mia, wyraźnie zmartwiona skupieniem uwagi Adriana na mnie. – Wystarczy, że spytasz o to połowy kolesi w naszej szkole.

– O tak – odcięłam się – i możesz spytać pozostałą połowę o Mię. Jeśli możesz zrobić jej przysługę, ona zrobi wiele przysług tobie.

Kiedy wypowiedziała mi i Lissie wojnę, zdołała zwerbować kilku chłopaków, by rozpowiadali w szkole, że zrobiłam z nimi kilka całkiem niezłych świństw. O ironio, przekonała ich do tego sypiając z nimi osobiście.

Cień wstydu przemknął przez jej twarz, ale trzymała się jeszcze.

– Cóż – powiedziała – przynajmniej nie robiłam ich za darmo.

Adrian wydał z siebie jakieś kocie dźwięki.

– Skończyłaś? – spytałam – Nadeszła twoja pora spania i dorośli chcieliby porozmawiać. – Młody wygląd Mii stanowił jej czuły punkt, ten, który często uwielbiałam wykorzystywać.

– Oczywiście. – powiedziała ostro. Jej policzki zaróżowiły się, wzmagając jej wizerunek porcelanowej lalki. – I tak mam lepsze rzeczy do roboty. – odwróciła się przodem do drzwi i zatrzymała się opierając o nie dłoń. Spojrzała na Adriana. – Matka podbiła jej to oko, wiesz?

Weszła do środka. Ozdobne drzwi zatrzasnęły się za nią.

Adrian i ja staliśmy w milczeniu. W końcu wyjął kolejnego papierosa i go podpalił.

– Twoja mama?

– Zamknij się.

– Jesteś typem człowieka, który albo ma przyjaciół od serca, albo śmiertelnych wrogów, nieprawdaż? Nikogo pomiędzy. Ty i Wazylisa jesteście jak siostry, huh?

– Tak myślę.

– Co u niej?

– Huh? Co masz na myśli?

Wstrząsnął ramionami i jeśli nie wiedziałabym, że tak należy robić, powiedziałabym, że przesadzał z tą swobodą.

– Nie wiem. To znaczy, wiem, że uciekłyście… i była ta sprawa z jej rodziną i Wiktorem Daszkowem…

Zesztywniałam na wzmiankę o Wiktorze.

– Więc?

– Nie wiem. Pomyślałem tylko, że może być jej ciężko to wszystko znieść.

Badałam go ostrożnie, zastanawiając się do czego dążył. Był mały wyciek na temat zdrowia psychicznego Lissy, ale został dobrze zatamowany. Większość ludzi zapomniała lub uznała plotki za kłamstwo.

– Muszę już iść. – zdecydowałam, że uniki będą teraz najlepszą taktyką.

– Jesteś pewna? – w jego głosie brzmiał tylko lekki zawód. W większości wydawał się być tak samo zarozumiały i rozbawiony jak wcześniej. Coś w jego osobie nadal mnie intrygowało, ale cokolwiek to było, nie wystarczyło, by zwalczyć moje uczucia albo ryzykować rozmowę o Lissie. – Myślałem, że to pora na rozmowę dorosłych. Jest wiele dorosłych spraw, które chciałbym z tobą omówić.

– Jest późno, padam ze zmęczenia i twoje papierosy przyprawiły mnie o ból głowy. – warknęłam.

– Przypuszczam, że to znośne – zaciągnął się papierosem i wypuścił dym. – Niektóre kobiety myślą, że dzięki temu wyglądam sexy.

– Myślę, że palisz je i w ten sposób zyskujesz czas na wymyślanie kolejnych dowcipnych tekstów.

Zakrztusił się dymem, gdzieś pomiędzy śmiechem, a oddechem.

– Rose Hathaway, nie mogę się doczekać kolejnego spotkania. Jeśli jesteś tak czarująca, gdy jesteś wkurzona i zmęczona oraz tak wspaniała kiedy masz podbite oko i ciuchy narciarskie, musisz być niszcząca w szczytowej formie.

– Jeśli przez „niszczycielskość” rozumiesz strach o swoje życie, to tak. Masz rację. – Otworzyłam szarpnięciem drzwi. – Dobranoc, Adrian.

– Wkrótce się zobaczymy.

– Mało prawdopodobne. Mówiłam ci już, nie jestem zainteresowana starszymi facetami.

Wkroczyłam do środka. Kiedy drzwi się zamknęły, ledwie dosłyszałam jego zawołanie.

– Oczywiście, że nie jesteś.

Загрузка...