Rozdział osiemnasty

Buty na wysokim obcasie zaczęły mnie obcierać, więc zdjęłam je po wejściu do środka, i spacerowałam dalej boso. Nie byłam dotąd w pokoju Masona, ale zapamiętałam jego numer, kiedy raz o nim wspominał, więc trafiłam tam z łatwością.

Shane, współlokator Masona, otworzył drzwi w kilka chwil po tym, jak zapukałam.

– Witaj, Rose.

Ustąpił mi miejsca i weszłam do środka, rozglądając się badawczo. W TV leciała jakaś długa reklama – jedną z wad nocnego życia był brak dobrych programów – puste puszki po coli pokrywały niemal każdą płaską powierzchnię. Nigdzie nie było ani śladu Masona.

– Gdzie on jest? – spytałam.

Shane stłumił ziewnięcie.

– Myślałem, że był z tobą.

– Nie widziałam go cały dzień.

Ziewnął ponownie i zmarszczył brwi.

– Spakował do torby kilka rzeczy wcześniej. Pomyślałem, że wybieracie się na jakiś romantyczny, szalony wypad. Piknik czy coś. Hej, ładna sukienka.

– Dzięki. – burknęłam, czując, że marszczę brwi.

Pakowanie torby? To nie miało żadnego sensu. Nie miałby dokąd pójść. Poza tym, nie miałby jak się stąd wydostać. Ośrodek był ściśle chroniony przez strażników z Akademii. Tylko mi i Lissie udało się im uciec za pomocą wpływu, i to wciąż było moim wrzodem na dupie. Jednakże, dlaczego u licha Mason spakował torbę, jeśli nie uciekał?

Zadałam Shane’owi jeszcze kilka pytań i zdecydowałam się pójść śladem jedynej możliwości, która zdawała mi się być szalona. Znalazłam strażnika odpowiedzialnego za bezpieczeństwo i plan straży. Dał mi nazwiska strażników, którzy pełnili służbę wokół granic kurortu w czasie, kiedy ostatni raz widziano Masona. Znałam większość nazwisk, wielu było teraz po służbie, co ułatwiło mi ich znalezienie.

Niestety, pierwsza dwójka nie zauważyła dziś Masona. Kiedy zapytali, dlaczego chcę to wiedzieć, udzieliłam im wymijających odpowiedzi i uciekłam. Trzecią osobą na mojej liście był facet o imieniu Alan, który zazwyczaj pracował w dolnej części kampusu Akademii. Właśnie wrócił z jazdy na nartach i kładł z powrotem swój sprzęt przy drzwiach. Rozpoznał mnie i uśmiechnął się, gdy podeszłam.

– Pewnie, widziałem go. – powiedział, pochylając się nad swoimi butami.

Zalała mnie ulga. Do tego czasu nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się martwiłam.

– Wiesz gdzie on jest?

– Nie. Wypuściłem go z Eddie’m Castile… i, jak jej tam na imię, Rinaldi, przez północną bramę i nie widziałem ich potem.

Osłupiałam. Alan kontynuował odpinanie nart, jakbyśmy rozmawiali o warunkach na stoku.

– Pozwoliłeś Masonowi, Eddie’mu… i Mii wyjść?

– Ta.

– Um… Dlaczego?

Skończył i spojrzał na mnie ponownie, z wesołym i lekko zdezorientowanym wyrazem twarzy.

– Ponieważ mnie poprosili.

Zaczęło mnie ogarniać lodowate uczucie. Dowiedziałam się, który strażnik pełnił z Alanem wartę przy północnej bramie i szybko go znalazłam. Dał mi identyczną odpowiedź. Wypuścił Masona, Eddie’go i Mię bez żadnych pytań. W dodatku, podobnie jak Alan, nie widział w tym niczego złego. Sprawiał wrażenie wręcz oszołomionego. To był wyraz twarzy, który już wcześniej widziałam… wyraz, jaki przybierali ludzie, gdy Lissa używała wpływu.

W szczególności, widziałam, że działo się to wtedy, gdy Lissa nie chciała by ludzie za dobrze pamiętali pewne rzeczy. Mogła schować w nich wspomnienia, jak również wymazać je lub czasowo zablokować. Była w tym tak dobra, że mogła sprawić, by ludzie o tym całkowicie zapominali. Wobec faktu, że strażnicy ciągle o tym pamiętali, znaczyło to tyle, że pracował nad nimi ktoś, kto nie miał tak dobrych zdolności jak Lissa.

Ktoś, powiedzmy, taki jak Mia.

Nie byłam mięczakiem, ale przez moment poczułam, że chyba się przewrócę. Świat zawirował, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Gdy byłam już w stanie je otworzyć, nie zauważyłam żadnych zmian w otoczeniu. No dobra. Żaden kłopot. Rozwiążę to.

Mason, Eddie i Mia opuścili dziś ośrodek. To nie wszystko, posłużyli się wpływem – co było zupełnie zakazane. Nic nikomu nie powiedzieli. Uciekli przez północną bramę. Widziałam mapę ośrodka. Północna brama chroniła wjazd, który prowadził do jedynej w tej okolicy asfaltowej drogi, szosy, która prowadziła do małego miasta leżącego dwanaście mil stąd. Miasto, o którym wspominał Mason, miało też autobusy.

Do Spokane.


Spokane – gdzie prawdopodobnie mieszkała wędrowna grupa strzyg wraz z ludźmi.

Spokane – gdzie Mason mógł spełnić swoje durne marzenia o zabijaniu strzyg.

Spokane – o którym dowiedział się wyłącznie przeze mnie.


Nie, nie, nie – mamrotałam pod nosem, prawie wbiegając do pokoju.


Zdarłam z siebie sukienkę i przebrałam się w ciężkie, zimowe ciuchy: buty, dżinsy i sweter. Chwytając płaszcz i rękawiczki, pośpieszyłam z powrotem do drzwi, po czym przystanęłam. Działałam bezmyślnie. Co właściwie zamierzałam zrobić? Oczywiście, musiałam o tym komuś powiedzieć… ale to wpędziłoby trio w poważne kłopoty. I mogło być również sygnałem dla Dymitra, że chodziłam i plotkowałam na temat tajnych informacji o strzygach w Spokane, które powierzył mi w tajemnicy, na znak poszanowania mojej dojrzałości.

Sprawdziłam czas. Zajmie to trochę, zanim ktokolwiek z ośrodka zorientuje sie, że zniknęliśmy. Oczywiście, jeśli tylko mogłabym się z niego wydostać.

Kilka minut później, zapukałam do drzwi Christiana. Otworzył, wyglądając śpiąco i cynicznie jak zwykle.

– Jeśli przyszłaś przeprosić za nią – powiedział wyniośle – To się nie krępuj i…

– Oh, zamknij się. – warknęłam. – Tu nie chodzi o ciebie.

Pośpiesznie, przekazałam mu szczegóły tego, co się działo. Nawet Christian nie miał na to dowcipnej docinki.

– Więc… Mason, Eddie i Mia poszli do Spokane polować na strzygi?

– Tak.

– Cholera jasna. Dlaczego z nimi nie poszłaś? To brzmi jak coś, co mogłabyś zrobić. Oparłam się ochocie przylania mu.

– Ponieważ nie jestem szalona! (czytaj: chora umysłowo – przyp. Ginger.) Ale zamierzam iść tam po nich, zanim zrobią coś jeszcze głupszego.

I wtedy Christian załapał.

– Czego chcesz ode mnie?

– Muszę wydostać się z ośrodka. Oni namówili Mię, by użyła wpływu na strażnikach. Potrzebuję ciebie do zrobienia tego samego. Wiem, że ćwiczyłeś.

– Tak – zgodził się – Ale… cóż…

Po raz pierwszy odkąd go znam, wyglądał na zakłopotanego.

– Nie jestem w tym bardzo dobry. Używanie wpływu wobec dampirów jest prawie niemożliwe. Lissa jest w tym sto razy lepsza niż ja, czy jakikolwiek inny moroj.

– Wiem. Ale nie chcę jej wpakować w kłopoty.

Prychnął.

– Ale nie masz nic przeciwko pakowaniu w nie mnie?

Wzruszyłam ramionami.

– Nieszczególnie.

– Jesteś dziełem systemu wiesz? (skutkiem ubocznym wpajania dampirom ochrony swoich podopiecznych – dop. tłum. szazi)

– Tak, właściwie, to jestem.

W ten sposób, pięć minut później, podjęliśmy samotną wędrówkę w kierunku północnej bramy. Słonce wschodziło, więc prawie wszyscy byli w środku. To mogło działać na naszą korzyść, bo miałam nadzieję, że ułatwi naszą ucieczkę.

Głupi, głupi, kontynuowałam myślenie. To nie miało szansy na powodzenie. Dlaczego Mason to zrobił? Wiedziałam, że miał tę swoją całą szaloną postawę członka straży obywatelskiej… i na pewno wydawał się zdenerwowany tym, że strażnicy niczego nie zrobili w związku z niedawnym atakiem. Poza tym. Czy to naprawdę wytrąciło go z równowagi? Musiał wiedzieć, jakie to było niebezpieczne. Czy było możliwe… czy było możliwe, że zdenerwowałam go tak bardzo próbą poradzenia sobie z tą tragedią, że od tego zwariował? (według szazi: Rose zdenerwowała Masona katastrofalnym romansem J – przyp. Ginger)

Wystarczająco, by to zrobić i namówić do tego Mię i Eddiego? Nie żeby tę dwójkę trudno było przekonać. Eddie wszędzie poszedłby za Masonem, a Mia była prawie taką samą entuzjastką wybicia wszystkich strzyg na świecie, co Mason.

Jednak z tych wszystkich pytań, które sobie zadałam, jedno było zdecydowanie jasne. To ja powiedziałam Masonowi o strzygach w Spokane. Przyznaję się bez bicia, to była moja wina, i gdyby nie ja, nic takiego by się nie wydarzyło.

– Lissa zawsze utrzymuje kontakt wzrokowy. – pouczyłam Christiana, gdy zbliżaliśmy się do wyjścia. – I mówi naprawdę spokojnym głosem. Nie wiem co jeszcze. Mam na myśli to, że ona mocno się koncentruje, więc ty też tego spróbuj. Skup się na narzuceniu im własnej woli.

– Wiem. – warknął. – Widziałem jak to robi.

– Świetnie. – odburknęłam. – Staram się tylko pomóc.

Mrużąc oczy, zobaczyłam tylko jednego strażnika stojącego przy bramie. Szczęśliwy traf. Byli w trakcie zmiany. Ze słońcem na niebie, znikało ryzyko zagrożenia za strony strzyg. Strażnicy nadal pełnili swoje obowiązki, ale teraz mogli nieco odpocząć.

Facet na służbie nie wyglądał na specjalnie zaniepokojonego.

– Co tutaj robicie, dzieciaki?

Christian przełknął ślinę. Mogłam zobaczyć oznaki napięcia na jego twarzy.

– Wypuścisz nas za bramę. – powiedział.

Nutka zdenerwowania wprawiła jego głos w drżenie, ale poza tym, zbliżył sie do uspokajającego tonu Lissy. Niestety, nie wywołał pożądanego efektu. Jak Christian wcześniej wspomniał, używanie wpływu na strażniku było prawie niemożliwe. Mia miała szczęście. Strażnik uśmiechnął się do nas.

– Co? – spytał wyraźnie rozbawiony.

Christian spróbował jeszcze raz.

– Wypuścisz nas.

Uśmiech faceta nieco osłabł, i zobaczyłam jak mrugnął ze zdziwienia. Jego oczy nie przygasły tak jak u ofiar Lissy, ale Christian zrobił wystarczająco dużo, by zafascynować go na krótką chwilę. Niestety, mogłam powiedzieć, że to nie było wystarczające, by przekonać strażnika do wypuszczenia nas z ośrodka. Na szczęście, zostałam wytrenowana, aby móc zniewolić ludzi bez używania magii.

Obok jego stanowiska stał ogromny Maglite, długości dwóch stóp i z pewnością ważący siedem funtów. Chwyciłam Maglite i wymierzyłam nią cios w tył głowy strażnika. Stęknął i zgiął się upadając na ziemię. Ledwo zobaczył jak do niego podeszłam, i pomimo straszliwego czynu, którego właśnie się dopuściłam, nawet życzyłam sobie, żeby jeden z moich instruktorów był tutaj i podziwiał moje jakże niezwykłe przedstawienie.

– Jezu Chryste! – krzyknął Christian. – Właśnie napadłaś strażnika.

– Tak.

To tyle, jeśli chodzi o sprowadzenie tria bez wpadnięcia w większe kłopoty.

– Po prostu nie wiedziałam jak bardzo jesteś beznadziejny w używaniu wpływu. Wygrzebię się z tego później. Dzięki za pomoc. Powinieneś wracać zanim przyjdzie następna zmiana.

Pokręcił głową i skrzywił się.

– Nie, wchodzę w to razem z tobą.

– Nie – kłóciłam się – Potrzebowałam cię tylko do opuszczenia kurortu. Nie musisz wpadać przez to w kłopoty.

– Ja już mam kłopoty! – wskazał na strażnika.- Widział moją twarz. Jestem w to zamieszany tak czy owak, więc równie dobrze mogę pomóc ci ratować sytuację. Przestań być suką dla odmiany.

Odeszliśmy pospiesznie i rzuciłam jedno, ostatnie, pełne skruchy spojrzenie na strażnika. Byłam prawie pewna, że nie uderzyłam go na tyle mocno by spowodować poważne obrażenia, a ze świecącym słońcem, nie zamarzłby czy coś.

Po około pięciu minutach spacerowania w dół autostrady, wiedziałam, że mamy problem. Pomimo przykrycia i założenia okularów przeciwsłonecznych, słonce dawało się we znaki Christianowi. Spowalniał nas, i z pewnością nie zajęłoby długo czasu znalezienie strażnika, którego powaliłam i ściganie nas z powrotem.

Samochód – nie jeden z tych, z Akademii – pojawił się za nami i wtedy podjęłam decyzję. Nie pochwalałam jeżdżenia autostopem, wcale. Nawet ktoś taki jak ja wiedział, jakie to było niebezpieczne. Ale musieliśmy szybko dostać się do miasta, i modliłam się byśmy nie trafili na jakiegoś odrażającego, natrętnego faceta, który próbowałby z nami partaczyć.

Na szczęście, gdy samochód zjechał na pobocze, to była tylko para w średnim wieku, wyglądająca na nic więcej, tylko bardzo zaniepokojoną.

– W porządku dzieciaki?

Wskazałam kciukiem za siebie.

– Nasz samochód zjechał z drogi. Możecie nas podwieźć do miasta, żebym mogła zadzwonić do mojego taty?

Podziałało. Piętnaście minut później wysadzili nas na stacji benzynowej.

Miałam naprawdę kłopot z pozbyciem się ich, bo tak bardzo chcieli nam pomóc. Ostatecznie, przekonaliśmy ich, że nic nam nie będzie i przeszliśmy kilka bloków do dworca autobusowego. Tak jak podejrzewałam, to miasto nie było doborowym miejscem do podróży. Trzy linie obsługiwały miasto: dwie prowadziły do innych ośrodków narciarskich i jedna, która prowadziła do Lowston w Idaho.

Z Lowston można było dostać się do innych miejsc.

Trochę liczyłam na to, że wpadniemy na Masona i resztę zanim przyjedzie ich autobus. Wtedy moglibyśmy zaciągnąć ich z powrotem do kurortu bez jakichkolwiek kłopotów. Niestety, nie było po nich śladu. Wesoła kobieta siedząca w kasie doskonale wiedziała, o kim mówimy. Potwierdziła, że cała trójka kupiła bilety do Spokane, które było po drodze do Lowston.

– Cholera. – powiedziałam.

Kobieta uniosła brwi na moje przekleństwo. Zwróciłam się do Christiana.

– Masz pieniądze na autobus?

Christian i ja nie rozmawialiśmy za wiele podczas podróży, z wyjątkiem tego, że nazwałam go idiotą za głupie zachowanie w sprawie Lissy i Adriana. Do czasu, gdy dotarliśmy do Lowston, w końcu wymusiłam na nim poczucie winy, co było małym cudem. Christian przespał resztę drogi do Spokane, ale ja nie mogłam. Po prostu w kółko myślałam o tym, że to była moja wina.

Było późne popołudnie, gdy dotarliśmy do Spokane. Zaczepiliśmy kilku ludzi i w końcu znaleźliśmy kogoś, kto wiedział gdzie znajduje się centrum handlowe, o którym wspominał Dymitr. To była długa droga z dworca autobusowego, ale możliwa do przejścia. Moje nogi były sztywne po pięciu godzinach jazdy autobusem i chciałam ruchu. Słońce było jeszcze na niebie, ale słabło i było mniej szkodliwe dla wampirów, więc Christian nie miał nic przeciwko spacerowi.

I jak to często się zdarzało, gdy byłam w spokojnym nastroju, poczułam szarpnięcie i zostałam wciągnięta do głowy Lissy. Nie opierałam się wchodzeniu w nią, ponieważ chciałam wiedzieć, co się działo w kurorcie.

– Wiem, że chcesz ich chronić, ale musimy wiedzieć gdzie oni sa.

Lissa siedziała na łóżku w naszym pokoju, podczas gdy Dymitr i moja matka wpatrywali się w nią. To Dymitr był tym, który to powiedział. Widzenie go jej oczami było interesujące. Darzyła go dużym szacunkiem, bardzo różniącym się od intensywnej kolejki górskiej (roller coaster – przyp. Ginger), której zawsze doświadczałam.

– Mówiłam ci. – powiedziała. – Nie wiem. Nie wiem co się stało.

Frustracja i troska o nas wybuchły w niej. Zasmuciło mnie widzenie jej zaniepokojonej, ale jednocześnie cieszyłam się, że więź działała w jedna stronę. Nie mogła zrelacjonować tego, o czym nie wiedziała.

– Nie mogę uwierzyć, że nie powiedzieli ci gdzie idą. – powiedziała moja matka. Jej słowa brzmiały powierzchownie, ale widziałam oznaki zmartwienia na jej twarzy.

– Zwłaszcza z waszą… więzią.

– Ona działa tylko w jedną stronę. – odparła smutnie Lissa. – Wiesz o tym.

Dymitr ukląkł, by zrównać się z Lissą i spojrzeć jej w oczy. Musiał całkiem mocno się wysilić, by komukolwiek spojrzeć w oczy.

– Jesteś pewna, że nie ma niczego? Niczego, o czym mogłabyś nam powiedzieć? Nie ma ich nigdzie w mieście. Mężczyzna na stacji autobusowej nie widział ich… jednak jesteśmy prawie pewni, że musieli tam pójść. Potrzebujemy czegoś, czegokolwiek by pójść dalej. (w znaczeniu – posunąć się w poszukiwaniach)

Mężczyzna na stacji? To były kolejny szczęśliwy traf. Kobieta, która sprzedała nam bilety najwidoczniej musiała pójść do domu. Jej zmiana nie znała nas.

Lissa zacisnęła zęby i spiorunowała go wzrokiem.

– Nie sądzisz, że gdybym coś wiedziała to powiedziałabym ci? Uważasz, że ja się o nich nie martwię? Nie mam zielonego pojęcia gdzie oni są. Żadnego. I dlaczego oni uciekli… to nie ma żadnego sensu. Zwłaszcza, że ze wszystkich ludzi, zabrali ze sobą Mię.

Uczucie krzywdy przemknęło przez więź, ból pozostawienia jej z dala od czegokolwiek, co robiliśmy, nie ważne jak złego.

Dymitr westchnął i odchylił się na piętach. Sądząc po jego minie, oczywiście jej wierzył. To było również oczywiste, że się martwił – martwił w bardziej niż profesjonalny sposób. I widzenie tej troski – troski o mnie – do końca wyżarło moje serce.

– Rose? – głos Christiana przywiódł mnie do siebie – Myślę, że jesteśmy na miejscu.

Plac składał się z otwartego, szerokiego obszaru przed centrum handlowym. Kawiarnia została wpasowana w róg głównego budynku, jej stoliki wystawały wokół całego placu. Tłumy wchodziły i wychodziły z kompleksu, zabiegani również o tej porze dnia.

– Wiec, jak ich znajdziemy? – spytał Christian.

Wzruszyłam ramionami.

– Może jeśli będziemy działaś jak strzygi, będą próbowali nas zakołkować.

Mały, niechętny uśmieszek zagrał mu na twarzy. Nie chciał tego przyznać, ale uważał, że mój żart był zabawny.

Weszliśmy do środka. Jak każde centrum handlowe, było pełne pozawieszanych łańcuchów, i samolubna część mnie zastanawiała się, czy jeśli znajdziemy nasze trio wcześnie, to moglibyśmy znaleźć czas na zakupy.

Razem z Christianem dwa razy przeszliśmy cały metraż centrum, ale nie znaleźliśmy żadnych oznak obecności naszych przyjaciół, czy też niczego przypominającego tunele.

– Może jesteśmy w złym miejscu. – powiedziałam w końcu.

– Albo może oni walczą. – zasugerował Christian – Mogli pójść w jakieś inne… czekaj.

Wskazał na coś, a ja podążyłam za jego gestem. Trzech zdrajców siedziało przy stoliku w środku części restauracyjnej, wyglądając na przybitych. Wyglądali tak nędznie, że prawie się nad nimi zlitowałam.

– W tej chwili, zabiłbym za aparat fotograficzny. – powiedział Christian uśmiechając się z wyższością.

– To nie jest zabawne. – powiedziałam mu, zbliżając się w stronę grupy.

Wewnątrz odetchnęłam z ulgą. Najwyraźniej nie znaleźli żadnej strzygi, byli ciągle żywi, i może moglibyśmy ich zabrać z powrotem zanim wpadniemy w jeszcze gorsze tarapaty.

Nie zauważyli mnie do czasu, gdy byłam prawie tuż obok nich. Głowa Eddiego drgnęła w górę.

– Rose? Co ty tutaj robisz?

– Postradałeś rozum? – krzyknęłam. Kilku ludzi siedzących obok nas posłało nam zaskoczone zdziwione spojrzenia. – Wiesz w jak wielkich jesteś tarapatach? W jak wielkie tarapaty wpędziłeś nas?

– Jak do diabła nas znalazłaś? – spytał cicho Mason, rozglądając się wokół z niepokojem.

– Właściwie nie do końca jesteście przestępczymi mózgami. – powiedziałam im. – Twój informator na dworcu autobusowym wydał cię. Po tym, zorientowałam się, że chcesz iść na swoje bezsensowne poszukiwanie strzyg.

Spojrzenie, które posłał mi Mason mówiło, że nie był zupełnie szczęśliwy z mojego widoku. Jednakże, to Mia zabrała głos.

– To nie jest bezsensowne.

– Naprawdę? – domagałam się. – Zabiliście jakieś strzygi? Czy w ogóle jakiekolwiek znaleźliście?

– Nie. – przyznał Eddie.

– Dobrze. – powiedziałam. – Macie szczęście.

– Dlaczego jesteś taka przeciwna zabijaniu strzyg? – spytała zapalczywie Mia. – Czy to nie jest powód, dla którego trenujesz?

– Trenuję dla rozsądnych misji, nie dziecięcych popisów, jak to.

– To nie są popisy. – załkała. – Oni zabili moją matkę. A strażnicy nic nie robią. Nawet ich informacje są złe. W tunelach nie ma żadnych strzyg. Prawdopodobnie nie ma żadnych w całym mieście.

Christian był pod wrażeniem.

– Znaleźliście tunele?

– Tak. – powiedział Eddie. – Ale jak powiedziała Mia, były bezużyteczne.

– Powinniśmy je zobaczyć, zanim wrócimy. – powiedział do mnie Christian. – To może być całkiem cool, i jeśli informacje były złe, to nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

– Nie. – warknęłam. – Wracamy do domu. Natychmiast.

Mason wyglądał na zmęczonego.

– Zamierzamy ponownie przeszukać miasto. Nawet ty nie możesz nas zmusić do powrotu, Rose.

– Nie, ale szkolni strażnicy mogą, gdy zadzwonię i powiem im, że jesteście tutaj.

Nazwanie tego szantażowaniem albo donosicielstwem: efekt był taki sam. Troje z nich patrzyło na mnie, jakbym właśnie, jednocześnie zlinczowała ich wszystkich.

– Naprawdę mogłabyś to zrobić? – spytał Mason. – Mogłabyś nas wydać w ten sposób?

Przetarłam swoje oczy, rozpaczliwie zastanawiając się, dlaczego starałam się być tutaj głosem rozsądku. Gdzie była ta dziewczyna która uciekła ze szkoły? Mason miał rację. Zmieniłam się.

– Tu nie chodzi o wydawanie kogokolwiek. Tu chodzi o utrzymanie was przy życiu.

– Myślisz, że jesteśmy bezbronni? – spytała Mia. – Myślisz, że zostalibyśmy natychmiast zabici?

– Tak – powiedziałam. – Chyba, że znalazłaś jakiś sposób by używać wody jako broni?

Zaczerwieniła się i nie powiedziała nic więcej.

– Przynieśliśmy srebrne kołki – powiedział Eddie.

Fantastycznie. Musieli je ukraść. Spojrzałam błagalnie na Masona.

– Mason, proszę. Odwołaj to. Wracajmy.

Patrzył na mnie przed dłuższy czas. W końcu westchnął.

– Okej.

Eddie i Mia wyglądali na osłupiałych, ale to Mason pełnił rolę przywódcy wśród nich, i bez niego nie mieli inicjatywy. Wydawało sie, że Mia przyjęła to najgorzej i poczułam się wobec niej źle. Ledwie, gdy miała jakikolwiek prawdziwy czas, by opłakiwać swoja matkę; ona po prostu wskoczyła na pokład zemsty, jako drogi radzenia sobie z bólem. Będzie musiała się z tym uporać, kiedy wrócimy.

Christian był ciągle podekscytowany pomysłem zobaczenia podziemnych tuneli. Biorąc pod uwagę, że cały swój czas spędzał na strychu, nie powinnam być tym aż tak zaskoczona.

– Widziałem rozkład jazdy. – powiedział do mnie. – Mamy trochę czasu przed następnym autobusem.

– Nie możemy ot tak wchodzić do jakiegoś legowiska strzyg – sprzeczałam sie, podchodząc do wyjścia z centrum handlowego.

– Tam nie ma żadnych strzyg. – powiedział Mason. – Poważnie, tam są te wszystkie rzeczy dozorców. Żadnego śladu czegokolwiek dziwnego. Naprawdę, myślę, że strażnicy mają złe informacje.

– Rose – powiedział Christian. – Znajdźmy w tym wszystkim nieco zabawy.

Wszyscy patrzyli na mnie. Czułam się jak matka, która nie kupiłaby swoim dzieciom słodyczy w sklepie z cukierkami.

– Dobra, w porządku. Aczkolwiek, tylko zerkniecie.

Reszta doprowadziła Christiana i mnie do przeciwnego końca centrum handlowego, przez drzwi oznaczone jako TYLKO DLA PERSONELU. Ominęliśmy kilku dozorców, a potem wślizgnęliśmy się przez następne drzwi, które doprowadziły nas do schodów, które prowadziły na dół. Miałam krótko moment déjà vu, przywołując kroki na dół na imprezie u Adriana w spa (Ginger mówi, że brak weny twórczej xD – dop. szazi). Tylko, że te schody były bardziej brudne i śmierdziały całkiem paskudnie.

Doszliśmy na sam dół. To nie był tak do końca tunel, raczej wąski korytarz, oblepiony brudnym cementem. Brzydkie światła fluorescencyjne były sporadycznie osadzone wzdłuż ścian. Przejście rozchodziło się w nasze lewo i prawo. Pudła ze zwykłymi środkami czyszczącymi i elektrycznymi były rozłożone dookoła.

– Widzicie? – powiedział Mason. – Nuda.

Rozejrzałam się w każdą stronę.

– Co jest tam na dole?

– Nic. – westchnęła Mia. – Pokażemy ci.

Poszliśmy na dół w prawo i znaleźliśmy więcej tego samego. Zaczynałam zgadzać się ze stwierdzeniem, że to nuda, kiedy minęliśmy jakieś czarne napisy na jednej ze ścian. Zatrzymałam się i spojrzałam na nie. To była lista liter.


D

B

C

O

T

D

V

L

D

Z

S

I


Niektóre miały linie i były oznaczone obok znakami x, ale w większa część wiadomości była bełkotliwa. Mia dostrzegła, że zaczęłam się temu bliżej przyglądać.

– To jest prawdopodobnie sprawka dozorców. – powiedziała. – Albo może jakiś gang to zrobił.

– Prawdopodobnie. – powiedziałam, dalej to studiując.

Reszta przesunęła się niespokojnie, nie rozumiejąc mojej fascynacji wobec bezładnej mieszaniny liter. Ja również nie rozumiałam jej, ale coś w mojej głowie ciągnęło mnie, żebym została.

Wtedy zrozumiałam.

B dla Badiców, Z dla Zeklosów, I dla Iwaszkovów

Gapiłam się. Była tam pierwsza litera nazwiska każdej rodziny arystokratycznej. Były trzy nazwiska na D, ale biorąc pod uwagę podstawie kolejność, dało się właściwie odczytać listę jako ranking ważności. Zaczęłam od najmniejszych rodzin – Dragomir, Badica, Conta – i przeszłam do góry przez cały ogromny klan Iwaszkovów. Nie rozumiałam kresek i linii przy literach, ale szybko zauważyłam, które nazwiska miały przy sobie x: Badica i Drozdov.

Zrobiłam krok do tyłu od ściany.

– Musimy się stąd wydostać, – powiedziałam. Przeraził mnie trochę mój własny głos. – W tej chwili.

Reszta spojrzała na mnie zaskoczona.

– Dlaczego? – zapytał Eddi. – Co się dzieje?

– Powiem wam później. Musimy po prostu iść.

Mason skierował się w stronę, w którą zmieszaliśmy.

– To wyprowadzi nas kilka przecznic dalej. Jest bliżej do przystanku.

Spojrzałam w dół w nieznaną ciemność.

– Nie. – powiedziałam – Pójdziemy z powrotem drogą, którą przyszliśmy.

Wszyscy spojrzeli na mnie, jakbym była szalona, kiedy próbowaliśmy odtworzyć swoje kroki, ale nikt nie zakwestionował mojej decyzji. Kiedy wynurzyliśmy się z przodu centrum handlowego, odetchnęłam z ulgą widząc, że słońce dalej było na zewnątrz, chociaż stopniowo zamierało za horyzontem i rzucało pomarańczowe i czerwone światło na budynki. Pozostałości światła powinny ciągle nam wystarczać, abyśmy wrócili na przystanek autobusowy, zanim naprawdę znajdziemy się w niebezpieczeństwie bycia zauważonym przez strzygi.

A teraz wiedziałam, że strzygi były naprawę w Spokane. Informacja Dymitra była prawidłowa. Nie wiedziałam co ta lista znaczyła, ale z całą pewnością związana była z atakami. Musiałam to natychmiast zgłosić innym strażnikom, i z całą pewnością nie mogłam tego powiedzieć reszcie, zanim nie znaleźliśmy się bezpiecznie w kurorcie. Mason pewnie wróciłby do tuneli, jeśli wiedziałby co odkryłam.

Większość naszej drogi na przystanek przeszliśmy w milczeniu. Myślę, że mój humor przestraszył innych. Nawet Christianowi wydawały się wyczerpać szydercze komentarze. W środku, moje emocje zawirowały, oscylując między złością i poczuciem winy, jako że pełniłam kluczową rolę w tym wszystkim.

Przede mną, Eddi zatrzymał się, i prawie na niego wpadłam. Rozejrzał się.

– Gdzie jesteśmy?

Otrząsając się z myśli, również przyjrzałam się okolicy. Nie pamiętałam tych budynków.

– Cholera. – zawołałam. – Zgubiliśmy się? Czy nikt nie trzymał się drogi, którą przyszliśmy?

To pytanie było nie fair, skoro najwidoczniej ja też nie zwracałam na to uwagi, ale mój temperament nigdy nie naciskał mnie bez przyczyny. Mason studiował mnie przez chwilę, a potem wskazał.

– Tędy.

Odwróciliśmy się i poszliśmy w dół wąskiej uliczki, pomiędzy dwoma budynkami. Nie sądziłam, że szliśmy dobrą drogą, ale tak naprawdę nie miałam lepszego pomysłu. Nie chciałam też stać w miejscu, dyskutując.

Nie uszliśmy daleko, kiedy usłyszałam dźwięk silnika i pisk opon. Mia szła środkiem ulicy, gdy mój instynkt ochronny kopnął mnie i rzuciłam się, żeby ją chronić, zanim nawet dostrzegłam, co nadchodziło. Chwytając ją, szarpnęłam ją z ulicy i wpadła na jedną ze ścian budynku. Chłopcy zrobili to samo.

Duży, szary van z przyciemnianymi szybami wypadł zza rogu i kierował się w naszą stronę. Przycisnęliśmy się płasko do ściany, czekając aż przejedzie.

Tylko że nie przejechała.

Piszcząc, zatrzymała się dokładnie przed nami, i drzwi się rozsunęły. Trzech dużych gości wypadło ze środka, i ponownie, moje instynkty zaczęły działać. Nie miałam pojęcia, kim byli albo czego chcieli, ale z pewnością nie byli przyjaźnie nastawieni. To było wszystko, co musiałam wiedzieć.

Jeden z nich przesunął się w kierunku Christiana, wycelowałam w niego i uderzyłam go pięścią. Koleś ledwie się zachwiał, ale myślę, że był wyraźnie zaskoczony, że w ogóle to poczuł. Prawdopodobnie nie spodziewał się, że ktoś tak mały jak ja, może być tak groźny. Ignorując Christiana, ruszył w moją stronę. Kątem oka, widziałam Masona i Eddiego walczących z inną dwójką. Mason właśnie wyciągał swój ukradziony srebrny kołek. Mia i Christian stali tam, zmrożeni.

Nasi napastnicy polegali dużej ilości. Nie mieli takiego przygotowania jak my w technikach ofensywy (ataku – dop. Szazi) i defensywy (obrony – dop. Szazi.). Niestety, mieliśmy też tą wadę, że byliśmy zapędzeni w róg naprzeciwko ściany. Nie mieliśmy gdzie uciec. Najważniejsze było to, że mieliśmy coś do stracenia.

Jak Mię.

Koleś który walczył z Masonem wydawał się zdawać sobie z tego sprawę. Odsunął się od Masona i zamiast jego, chwycił ją. Ledwo widziałam błysk jego pistoletu, zanim przystawił jego lufę do jej szyi. Odsuwając się od swojego przeciwnika, krzyknęłam do Eddiego żeby przestał. Wszyscy byliśmy szkoleni, żeby natychmiast reagować na tego typu rozkazy. Eddie powstrzymał swój atak, spoglądając na mnie pytająco. Kiedy zobaczył Mię, jego twarz zbladła.

Nie chciałam niczego poza okładaniem pięściami tych mężczyzn – kimkolwiek byli – ale nie mogłam ryzykować, że ten facet skrzywdzi Mię. On również to wiedział. Nie musiał nawet grozić. Był człowiekiem, ale wiedział o nas wystarczająco, żeby wiedzieć, że będziemy trzymać się z daleka, aby chronić morojów. Nowicjusze mieli powiedzenie, które wpajano nam od wczesnych lat: Tylko oni się liczyli.

Wszyscy się zatrzymali i patrzyli pomiędzy mnie a jego. Widocznie zostaliśmy tutaj uznani za przywódców.

– Czego chcecie? – zapytałam ostro.

Koleś przycisnął pistolet bliżej szyi Mii, a ona pisnęła. Przez tą całą jej gadkę o walczeniu, była mniejsza ode mnie i podobnie mniej silna. I była zbyt przerażona żeby się poruszać.

Mężczyzna nachylił głowę do otwartych drzwi vana

– Chcę żebyście weszli do środka. I nie próbujcie niczego. Spróbujecie, a ona zginie.

Patrzyłam na Mię, vana, resztę moich przyjaciół, i wtedy wróciłam do gościa. Cholera.

Загрузка...