Rozdział szósty

Czułam się całkiem dobrze, gdy szłam na swój przedszkolny trening następnego dnia. Tajne spotkanie poprzedniej nocy było fajną zabawą i czułam się odpowiedzialna za walkę z systemem i zachęcenie Dymitriego do wyjścia z Taszą. Jeszcze lepiej; prawie zapomniałam, że wczoraj mogłam dotknąć srebrnego kołka i po raz pierwszy go wypróbowałam. Wręcz nie mogłam się doczekać więcej praktyki.

Gdy ubrałam się w mój zwykły strój treningowy, praktycznie wskoczyłam na salę treningową. Ale kiedy wsadziłam głowę do sali ćwiczeniowej z poprzedniego dnia, zastałam ją ciemną i cichą. Włączyłam światło i rozglądałam się dookoła, w razie gdyby Dymitri przeprowadzał jakieś dziwnie ukryte manewry. Nie. Pusto. Zero słupków.

– Cholera – mruknęłam. – Nie ma go.

Krzyknęłam i coś obok mnie wystrzeliło w powietrze. Obróciłam się i spojrzałam prosto w zmrużone, brązowe oczy mojej matki.

– Co ty tutaj robisz?

Tak szybko jak te słowa wyszły z moich ust, zarejestrowałam jej strój. Rozciągliwy spandeks, koszulka z krótkim rękawem. Luźne sznurowane spodnie treningowe, podobne do tych, które miałam na sobie.

– Cholera – powiedziałam ponownie.

– Uważaj na słowa – odgryzła się – Możesz zachowywać się jakbyś nie miała manier ale przynajmniej staraj się nie odzywać w ten sposób.

– Gdzie jest Dymitri?

– Strażnik Belikov jest w łóżku. Wrócił parę godzin temu i potrzebuje snu.

Miałam na ustach inne przekleństwo ale wstrzymałam je. Oczywiście, że Dymitri spał. Pojechał z Taszą do Missoula w ciągu dnia w celu towarzyszenia jej podczas godzin ludzkich zakupów. Technicznie rzecz biorąc był tam całą noc i prawdopodobnie dopiero niedawno wrócił. Ugh. Nie byłabym taka chętna przy namawianiu go do pomocy Taszy, gdybym znała tego finał.

– Więc – powiedziałam szybko – Zgaduję, że to oznacza odwołanie dzisiejszych zajęć…

– Bądź cicho i załóż je.

Podała mi jakieś rękawice. Były podobne do rękawic bokserskich, ale nie były tak grube i nieporęczne. Miały ten sam cel: chronić twoje ręce i zabezpieczyć przed uderzeniem w opuszki palców.

– Pracowaliśmy nad srebrnymi kołkami. – powiedziałam posępnie, zakładając rękawice.

– Dzisiaj będziemy robić to. Chodź.

Życząc sobie, żebym została dzisiaj potrącona przez autobus w drodze z dormitorium do sali ćwiczeń, poczłapałam za nią w stronę centrum z siłownią. Jej kręcone włosy były spięte tak, że odsłaniały tył jej szyi. Skóra była pokryta tatuażami.

Na szczycie była linia serpentyny: znak obietnicy, przyznawany kiedy strażnicy stawali się absolwentami akademii jak Akademia Świętego Wladimira i zgodzili się służyć morojom. Poniżej były znaki molnija przyznawane za każdym razem gdy strażnik zabił strzygę. Były one w kształcie pioruna, skąd wzięły swoją nazwę. Nie mogłam dokładnie ocenić ich liczby, ale mogłam powiedzieć, że to wspaniałe, że moja matka ma jakieś tatuaże na lewej stronie szyi. Zadała wiele śmierci.

Kiedy dotarła w miejsce które chciała, odwróciła się do mnie i przyjęła postawę do ataku. W połowie spodziewając się jej skoku tu i teraz, szybko odzwierciedliłam to.

– Co robimy? – spytałam.

– Bazowa obrona i ofensywne odpieranie ataku. Użyj czerwonej linii.

– To wszystko? – spytałam.

Skoczyła w moim kierunku. Odskoczyłam-zaledwie- i potknęłam się o własne nogi. Pośpiesznie wyprostowałam się.

– Dobrze – powiedziała prawie sarkastycznym głosem – Jak mi się wydaje, tak chętnie przypomniałaś mi, że nie widziałam cie przez piec lat. Nie mam zielonego pojęcia, co możesz zrobić.

Zaatakowała mnie znowu i znowu, że uciekając przed jej ciosem ledwie utrzymałam się na linii. To szybko stało się wzorem. Nigdy nie dała mi szansy przejścia do ofensywy. Albo może nie miałam umiejętności aby zaatakować.

Spędziłam cały mój czas broniąc się – co najmniej fizycznie. Niechętnie musiałam przyznać, że była dobra. Naprawdę dobra. Ale na pewno jej tego nie powiem.

– Więc co? – spytałam – To jest twój sposób na odrobienie zaniedbań matki?

– To jest mój sposób na pozbycie się kości z twojego ramienia. Miałaś tylko postawę zanim przyjechałam. Chcesz walczyć?

Jej pierwszy strzał na zewnątrz zetknął się z moim ramieniem.

– Wtedy będziemy walczyć. Punkt.

– Punkt. – przyznałam, wracając na swoją stronę – Nie chcę walczyć. Właśnie próbuję z tobą rozmawiać.

– Pyskowanie do mnie w klasie nie jest tym, co bym nazwała rozmową. Punkt.

Stęknęłam przy trafieniu. Kiedy pierwszy raz zaczęłam trenować z Dymitrim, skarżyłam się, że to nie fair walczyć z kimś dużo wyższym od siebie. On podkreślał, że będę walczyła ze strzygami dużo wyższymi ode mnie i stare powiedzenie jest prawdą: rozmiar nie ma znaczenia. Czasami rozważnie dawało mi to fałszywa nadzieję, ale sądząc z dzisiejszego spektaklu mojej matki, zaczynałam mu wierzyć.

Nigdy nie walczyłam z kimś faktycznie mniejszym niż ja. Jako jedna z niewielu dziewczyn w klasach nowicjuszy zaakceptowałam, że zawsze będę niższa i szczuplejsza niż moi przeciwnicy. Ale moja matka była niższa i najwyraźniej nie miała nic tylko mięśnie spakowane w jej drobne ciało.

– Mam unikalny styl komunikacji. To wszystko. – powiedziałam.

– Masz nieistotne, nastoletnie złudzenie tego, że masz jakiś powód być skrzywdzona przez ostatnie siedemnaście lat. – jej stopa uderzyła w moje udo.

– Punkt. Podczas gdy w rzeczywistości nie jesteś traktowana inaczej, niż każdy inny dampir. Właściwie, lepiej. Mogłam odesłać się d moich kuzynek. Chcesz być dziwką sprzedającą krew? Czy to jest to, czego byś chciała?

Wzdrygam się zawsze, gdy ktoś używa tego terminu – "dziwka sprzedająca krew". Ten zwrot jest często używany, by nazwać matki-dampirki, które postanowiły wychować swoje dzieci zamiast stać się opiekunami. Kobiety te często miały krótkoterminowe przygody z morojami-mężczyznami i często wiązały z nimi nadzieje – mimo, że nie było nic więcej co mogłyby zrobić, ponieważ mężczyźni ci zawsze poślubiali morojki. Termin "dziwka sprzedająca krew" pochodzi stad, że dampirki pozwalają morojom pić swoją krew podczas sex.

W naszym świecie tylko ludzie są dawcami krwi. Dampirzyca, która to robi jest brudna i perwersyjna – zwłaszcza podczas seksu. Podejrzewałam tylko kilka dampirek o faktyczne robienie tego, ale niesprawiedliwie, ten termin jest odnoszony do wszystkich dampirek żyjących w komunach. Sama dawałam krew Lisie, kiedy uciekłyśmy i to było konieczne, choć piętno tego pozostało.

– Nie, oczywiście, że nie chcę być dziwką sprzedającą krew – mój oddech stawał się cięższy. – I one nie są wszystkie takie. Jest tylko kilka, które rzeczywiście są.

– Same tworzą swoja renomę – warknęła. Uchyliłam się przed jej atakiem.

– Powinny spełniać swój obowiązek jako strażnika, a nie obijać się i wplątywać w romanse z morojami.

– One wychowują swoje dzieci – burknęłam. Chciałam powiedzieć cos jeszcze, ale nie mogłam zmarnować tlenu. – Coś, o czym nic nie wiesz. Poza tym, nie jesteś taka sama jak one? Nie widzę obrączki na twoim palcu. Czy mój ojciec nie był tylko zabawką dla ciebie?

Jej twarz stężała, co mówiło że jest gotowa uderzyć swoja córkę.

– To – powiedziała twardo – jest coś, o czym nic nie wiesz. Punkt.

Skrzywiłam się pod ciosem ale byłam zadowolona, widząc, że zaatakowała nerwowo. Nie miałam pojęcia kim był mój ojciec. Odrobinę informacji, które posiadałam, to, że był Turkiem. Miałam figurę mojej matki i jej ładną twarz – chociaż mogłam powiedzieć że moja była ładniejsza ni z jej teraz – ale reszta była jego. Jasno opalona cera z ciemnymi włosami i oczami.

– Jak to się stało? – spytałam – Czy byłaś na jakimś przydziale w Turcji? Spotkałaś go na lokalnym bazarze? Czy był nawet tańszy niż teraz? Czy wiedziałaś o Darwinie i wybrałaś faceta który był najlepszy do przekazania genów wojownika? To znaczy, wiem, że masz mnie ponieważ to był twój obowiązek, wiec przypuszczam że musiałaś mieć pewność, że możesz dać nowemu strażnikowi najlepsze geny, jakie tylko możesz.

– Rosemarie – ostrzegła przez zaciśnięte zęby – Raz w życiu zamknij się.

– Dlaczego? Czy szkodzę twojej cennej reputacji? To jest tak jak powiedziałaś: nie ma żadnych różnic miedzy tobą a innymi dampirami. Ty po prostu wkręciłaś go i…

Nie bez powodu mówią: "duma idzie przed upadkiem". Byłam tak pochłonięta moją własną zarozumiałością (czyt. pewnością siebie), że przestałam zwracać uwagę na moje stopy. Byłam zbyt blisko czerwonej linii. Wyjście poza, było kolejnym punktem dla niej, wiec starałam się pozostać wewnątrz i uchylać się w tym samym czasie. Nieszczęśliwie, tylko jedno mogło zadziałać.

Jej kolejny atak na mnie, szybki i twardy – prawdopodobnie najważniejszy, nieco ponad wyznaczone zasady tego ćwiczenia, uderzył mnie w twarz z siłą małej ciężarówki i poleciałam do tyłu, uderzając w twardą podłogę sali gimnastycznej, najpierw plecami a potem głową. I byłam poza linią. Cholera.

Ból trzasnął z tyłu mojej głowy. Moje widzenie stało się niewyraźne. Nie dalej niż w kilka sekund moja matka pochylała się nade mną.

– Rose? Rose? Wszystko w porządku? Jej głos brzmiał gorączkowo i ochryple. Świat odpływał.

W pewnym momencie po tym, przyszli inni ludzie i jakoś dostałam się do akademickiego szpitala. Tam, ktoś świecił mi po oczach i zaczął zadawać wyjątkowo głupie pytania.

– Jak się nazywasz?

– Co? – spytałam, mrużąc oczy pod wpływem światła.

– Twoje imię. – rozpoznałam dr Olendzką przyglądającą mi się badawczo.

– Znasz moje imię.

– Chcę żebyś ty mi je powiedziała.

– Rose. Rose Hathaway.

– Znasz datę swoich urodzin?

– Oczywiście, że tak. Dlaczego pytasz mnie o tak głupie rzeczy? Zgubiłaś moją dokumentację?

Dr Olendzka westchnęła zirytowana i odeszła zabierając irytujące światło ze sobą.

– Myślę, że nic jej nie jest. – Usłyszałam jak do kogoś mówi – Chcę zatrzymać ją tutaj na dzień, by upewnić się, że nie ma wstrząsu. Bez wątpienia nie chcę jej w pobliżu jej klasy strażników (albo opiekuna klasy:P by Ava).

Spędziłam dzień ruszając się i śpiąc, ponieważ dr Olendzka budziła mnie bym robiła jej testy. Ponad to dała mi worek lodu i kazała trzymać przy twarzy. Kiedy wszystkie klasy skończyły zajęcia, uznała, że mogę wyjść.

– Przysięgam, Rose, powinnaś mieć częste karty pacjenta – był mały uśmiech na jej twarzy – krótkometrażowe z chronicznymi problemami jak alergia czy astma. Nie sądzę, żebym widziała jakiegoś innego ucznia tutaj częściej niż ciebie w tak krótkim okresie.

– Dziękuję. – odparłam – Więc nie mam wstrząsu mózgu?

Pokręciła głową.

– Nie. Będziesz miała pewne bóle. Dam ci coś na nie, przed wyjściem.

Jej uśmiech zbladł i wyglądała na spiętą.

– Jeśli mam być szczera Rose, myślę, że największe obrażenia masz na twarzy.

Zeszłam z łóżka.

– Co ma pani na myśli mówiąc, że największe obrażenia są na mojej twarzy?

Wskazała gestem lustro nad umywalką po drugiej stronie sali. Podbiegłam tam i spojrzałam w moje odbicie.

– Co za suka! Purpurowe, czerwone plamy pokrywały górną część lewej strony mojej twarzy, szczególnie w pobliżu oka. Zdesperowana, odwróciłam się do dr Olendzkiej

– To szybko zniknie, prawda? Jeśli będę trzymała przy tym lód?

Ponownie pokręciła głową.

– Lód może pomóc… ale obawiam się, że będziesz miała okropnie podbite oko. Prawdopodobnie będzie gorzej, zwłaszcza jutro ale to powinno wyjaśnić się w przeciągu tygodnia. Powinnaś wrócić do normy wkrótce.

Wyszłam z kliniki w oszołomieniu, które nie miało nic wspólnego z moimi urazami głowy. Wyjaśni się w ciągu tygodnia albo co? Jak dr Olendzka mogła o tym mówić tak łagodnie? Czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego co się stało? Będę wyglądała jak mutant przez święta i większość wycieczki na narty.

Miałam podbite oko. Pieprzone podbite oko.

I moja matka mi to zrobiła.

Загрузка...