Rozdział dziewiętnasty

Nienawidziłam być bezsilna. I nienawidziłam przegrywać bez walki. To, co miało miejsce na zewnątrz uliczki nie było prawdziwą walką. Jeśli by było – gdybym była zmuszona biciem do posłuszeństwa… no, tak. Może mogłabym to zaakceptować. Może. Ale ja nie byłam bita. Miałam zaledwie zabrudzone ręce. Zamiast tego, poszłam spokojnie za nimi.

Jak tylko posadzili nas na podłodze vana, związali nasze ręce z tyłu czymś w rodzaju kajdanek – pasów plastiku przepasanych razem i wytrzymałych tak dobrze, jak nic innego zrobionego z metalu.

Po tym, jechaliśmy w ciszy. Ludzie od czasu do czasu szeptali coś do siebie, mówiąc zbyt cicho, by któreś z nas mogło coś usłyszeć. Christian i Mia mogli zrozumieć coś z tych słów, ale siedzieli w pozycji uniemożliwiającej porozumienie się z kimkolwiek z nas. Mia wyglądała na tak samo przerażoną, jak na ulicy, podczas gdy strach Christiana szybko ustąpił miejsca swojej typowej aroganckiej irytacji, i nawet on nie ośmielił się drwić z działań pobliskiej straży.

Byłam pełna podziwu dla samokontroli Christiana. Nie wątpiłam, że któryś z mężczyzn mógłby go uderzyć, gdyby uwolnił się z więzów, i ani ja ani reszta nowicjuszy, w tej sytuacji, nie zdołalibyśmy ich powstrzymać. Instynkt chronienia morojów był we mnie tak głęboko zakorzeniony, że nie mogłam go odsunąć nawet na chwilę i zacząć martwić się o siebie. Christian i Mia byli moimi priorytetami. Musiałam wydostać ich z tego bagna.

Ale jak miałam to zrobić? Kim byli ci faceci? To była tajemnica. Oni byli ludźmi, ale w tej chwili nie wierzyłam, że grupa dampirów i morojów stała się przypadkowymi ofiarami porwania. Zostaliśmy wybrani z ważnej przyczyny.

Nasi porywacze nie podjęli prób zawiązania nam opasek na oczy by ukryć przed nami trasę, czego nie obierałam za dobry znak. Myśleli, że nie znamy miasta wystarczająco dobrze, żeby odtworzyć nasze kroki? Albo założyli, że to nie ma znaczenia, ponieważ nie mogliśmy uciec z jakiegokolwiek miejsca, do którego nas zabierali? Wszystkim, co wyczuł mój instynkt było to, że oddalaliśmy się od centrum, i kierowaliśmy się bardziej w pobliże podmiejskich stref. Spokane było tak nudne, jak je sobie wyobrażałam. W przeciwieństwie do nieskazitelnego białego śniegu leżącego na dachach, błotniste, szare kałuże ciągnęły się wzdłuż ulic i brudne plamy zdobiły trawniki. Ponad to, było tam też dużo mniej zielonych drzew niż to zapamiętałam ostatnim razem. W porównaniu do obrazów z moich wspomnień, postrzępione, bezlistne drzewa wydawały się szkieletami. To tylko spotęgowało wrażenie nadciągającego nieszczęścia.

W moim odczuciu, po mniej niż godzinie jazdy, van porzucił cichą, ślepą uliczkę i podjechaliśmy pod bardzo zwyczajny – mimo to ogromny – dom. Inne domy – identyczne, jak to zwykle są podmiejskie domy stojące przy jednej drodze – były blisko, co dawało mi nadzieję. Może sąsiedzi mogliby udzielić nam jakiejś pomocy.

Wjechaliśmy do garażu, i kiedy drzwi za nami zamknęły się z powrotem, mężczyźni wprowadzili nas do domu. Wyglądał bardziej interesująco niż na zewnątrz. Antyczne, barokowe sofy i krzesła. Duże, słonowodne akwarium. Miecze skrzyżowane nad kominkiem. Jeden z tych idiotycznych nowoczesnych obrazów, składający się z kilku maźnięć przeciągniętych wdłuż po płótnie.

Część mojej niszczycielskiej natury chciała przestudiować każdy detal miecza, ale parter nie był naszym docelowym miejscem. Zamiast tego, zostaliśmy poprowadzeni wąskimi schodami w dół, do piwnicy tak dużej jak piętro powyżej. Tylko, w przeciwieństwie do otwartej przestrzeni na parterze, piwnica została podzielona na szereg pokoi z zamkniętymi drzwiami. To było jak szczurzy labirynt. Nasi porywacze bez wahania przeprowadzili nas przez niego do izdebki z betonową podłogą i nieotynkowanymi ściankami działowymi.

Meble wewnątrz pokoju składały się z kilku wyglądających niewygodnie krzeseł z tyłami z listew – tyły te wydawały się być doskonałym miejscem na ponowne skrępowanie naszych rąk. Ludzie posadzili nas w taki sposób, że Mia i Christian siedzieli po jednej stronie pokoju, a reszta z nas, dampirów, siedziała po drugiej. Jeden facet – prawdopodobnie przywódca – przyglądał się uważnie jak jeden z jego ludzi związywał ręce Eddiego nowym paskiem plastiku.

– Na nich musisz specjalnie uważać. – ostrzegł, kiwając głową w naszym kierunku – Oni mogą próbować walczyć.

Jego wzrok powędrował najpierw na twarz Eddiego, potem Masona a potem na mnie. Facet i ja mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka chwil. Skrzywiłam się. Spojrzał z powrotem na swojego wspólnika.

obserwuj w szczególności.

Gdy, ku jego satysfakcji, zostaliśmy skrepowani, wydał jeszcze innym kilka rozkazów a następnie wyszedł z pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Jego kroki rozbrzmiewały echem w całym domu, gdy wchodził na górę. Moment później, zapadła cisza.

Siedzieliśmy i gapiliśmy się na siebie. Kilka minut później, Mia pisnęła i zaczęła mówić.

– Co wy zamierzacie…

– Zamknij się. – rzucił jeden z mężczyzn.

Zrobił jeden ostrzegawczy krok w jej stronę. Zbladła i skuliła się, ale ciągle wyglądała tak, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze. Przyciągnęłam jej wzrok i potrząsnęłam głową. Zachowała milczenie z szeroko otwartymi oczami i z drżącą wargą.

Nie było nic gorszego niż czekanie i niewiedza, co się z tobą stanie. Twoja własna wyobraźnia może być okrutniejsza, niż jakikolwiek porywacz. Odkąd nasi strażnicy nie chcieli z nami rozmawiać lub powiedzieć nam, na co czekamy, wyobrażałam sobie szereg najgorszych rodzajów scenariuszy. Pistolety były oczywistym zagrożeniem, i nawet zaczęłam się zastanawiać, jakby to było dostać kulkę. Prawdopodobnie bolałoby. I gdzie by strzelali? Prosto w serce czy w głowę? Szybka śmierć. Ale gdzie jeszcze? W brzuch? Śmierć byłaby powolna i bolesna. Zadrżałam na myśl, o wylewającej się ze mnie krwi. Myślenie o tym wszystkim, przypomniało mi o domu Badiców – może tak samo jak im, rozcięliby nam gardła. Ci ludzie równie dobrze oprócz broni mogli posiadać noże.

Oczywiście, zastanawiałam się dlaczego ciągle jesteśmy żywi. Wyraźnie czegoś od nas chcieli, ale czego? Nie wypytywali nas o żadne informacje. I byli ludźmi. Co ludzie mogliby od nas chcieć? Zazwyczaj baliśmy się w spotkania wśród ludzi szalonych typów zabójców albo tych, którzy chcieliby przeprowadzać na nas eksperymenty. Ci nie wyglądali na żaden z tych typów.

Więc czego chcieli? Dlaczego tu byliśmy? W kółko i w kółko wyobrażałam sobie coraz to okropniejsze, przerażające wydarzenia. Jedno spojrzenie na twarze moich przyjaciół pokazało, że nie byłam jedyną, która przeżywała twórcze męczarnie. Zapach potu i strachu wypełniał pokój.

Straciłam poczucie czasu i nagle zostałam wyrzucona ze swoich wyobrażeń, gdy doszedł mnie odgłos kroków na schodach. Do sali wszedł przywódca porywaczy. Reszta ludzi wyprostowała się, napięcie wokół nich narastało. O Boże. To jest to, uświadomiłam sobie. To jest to, na co czekaliśmy.

– Tak, sir. – usłyszałam słowa lidera. – Są tutaj, tak jak sobie życzyłeś.

W końcu, uświadomiłam sobie. Osoba stojąca za naszym porwaniem. Panika uderzyła mnie. Musiałam uciec.

– Wypuść nas stąd! – krzyknęłam, naprężając swoje więzy. – Wypuść nas stąd, ty sku…

Przerwałam. Coś wewnątrz mnie zamarło. Moje gardło zaschło. Moje serce chciało się zatrzymać. Strażnik wrócił z mężczyzną i kobietą, których nie rozpoznałam. Jednakże, rozpoznałam, że byli…


…strzygami.


Prawdziwymi, żywymi – cóż, mówiąc w przenośni – strzygami. Nagle to wszystko zaświtało razem. Nie tylko raporty ze Spokane były prawdziwe. To czego się baliśmy – strzyg pracujących z ludźmi – stało się prawdziwe. To wszystko zmieniało. Światło dzienne nie było już wcale bezpieczne. Nikt z nas nie był już bezpieczny. Co gorsza, uświadomiłam sobie, że to muszą być te szubrawe strzygi – te, które zaatakowały dwie rodziny morojów z pomocą ludzi. Ponownie wróciły do mnie te straszne wspomnienia: krew i ciała wszędzie. Żółć wypełniła moje gardło, i starałam się przenieść swoje myśli z przeszłości do teraźniejszości. Nie żeby to było jakoś bardziej uspokajające.

Moroje mieli blada skórę, taką która zarumieniała się i łatwo spalała. Ale te wampiry…

Ich skóra była biała, kredowa, w taki sposób, że wyglądała jak rezultat zrobienia złego makijażu. Źrenice ich oczu były otoczone czerwonym pierścieniem, dowodząc jakimi potworami byli.

Kobieta, faktycznie, przypominała mi Natalie – moją biedną przyjaciółkę, którą ojciec namówił do zamienienia się w strzygę. Zajęło mi kilka chwil żeby zauważyć jakie było podobieństwo, ponieważ nie wyglądali jak coś żywego. Kobieta była niska – prawdopodobnie była człowiekiem zanim zamieniono ja w strzygę – i miała brązowe włosy z brzydkimi, rozjaśnionymi od słońca pasemkami.

I wtedy mnie to uderzyło. Ta strzyga była nowa, bardziej niż Natalie była. To nie stało się oczywiste, dopóki nie porównałam jej z tym mężczyzną. Twarz kobiety-strzygi miała w sobie odrobinę życia. Ale jego… Jego była twarzą śmierci.

Była całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek rodzaju ciepła czy uczucia. Jego ekspresja była zimna i wyrachowana, zaprawiona nikczemną radością rozrywki. Był wysoki, tak wysoki jak Dymitr i miał szczupłą posturę ciała, która wskazywała na to, że przed zmianą był morojem. Długości ramion czarne włosy okalały jego twarz i wyraźnie odcinały się na tle jaskrawego szkarłatu jego frakowej koszuli. Jego oczy były tak ciemne i tak brązowe, że bez czerwonego pierścienia wokół, prawie niemożliwym byłoby powiedzenie gdzie kończy się źrenica a gdzie zaczyna tęczówka.

Jeden ze strażników szturchnął mnie mocno, mimo, że milczałam. Spojrzał na strzygę-mężczyznę.

– Chcesz żebym ją zakneblował?

I nagle zorientowałam się, że przypierałam plecami do swojego krzesła, nieświadomie próbując trzymać się od niego tak daleko, jak to było tylko możliwe. On również zdał sobie z tego sprawę i wąski, bezzębny uśmiech przebiegł po jego wargach.

– Nie. – powiedział. Jego głos był jedwabisty i niski. – Chciałbym usłyszeć, co ma do powiedzenia. – Uniósł brew na mnie – Proszę. Kontynuuj.

Przełknęłam ślinę.

– Nie? Nic do dodania? Cóż. Gdy coś przyjdzie ci na myśl, czuj się w obowiązku podzielić się tym z nami.

– Isaiah. – zawołała kobieta. – Dlaczego ich tutaj trzymasz? Dlaczego po prostu nie skontaktujesz się z innymi?

– Elena, Elena – zamruczał do niej Isaiah. – Zachowuj się. Nie zamierzam przepuścić okazji osobistej zabawy z dwoma morojami i… – podszedł od tyłu do mojego krzesła i odgarnął moje włosy, sprawiając że zadrżałam. Chwilę później spojrzał również na szyje Eddiego i Masona. -… trzema niezaprzysiężonymi dampirami.

Wymówił te słowa z prawie szczęśliwym westchnieniem i wtedy zdałam sobie sprawę, że szukał tatuaży strażników.

Podchodząc do Mii i Christiana, Isaiah oparł rękę na swoim biodrze, w miarę jak ich studiował. Mia mogła tylko spotkać jego spojrzenie na chwilę przed tym, jak odwróciła wzrok. Strach Christiana był wyraźny, ale zdołał oddać badawcze spojrzenie strzygi. To napełniło mnie dumą.

– Spójrz na te oczy, Eleno.

Elena podeszła i stanęła przy Isaiah’u, gdy ten mówił.

– Te bladoniebieskie. Jak lód. Jak atrament. Prawie nikt nie ma takich poza rodzinami arystokratów. Badicóv. Ozerów. Okazjonalnie Zeklosów.

– Ozera. – powiedział Christian, bardzo starając się zabrzmieć nieustraszenie.

Isaiah przechylił swoja głowę.

– Doprawdy? Na pewno nie… – nachylił się bliżej nad Christianem. – Ale wiek się zgadza… i te włosy… – uśmiechnął się. – Syn Lucasa i Moiry?

Christian nic nie powiedział, ale potwierdzenie na jego twarzy było oczywiste.

– Znałem twoich rodziców. Świetni ludzie. Niebywali. Ich śmierć była hańbą… ale, cóż… przypuszczam, że sami byli sobie winni. Mówiłem im, że nie powinni po ciebie wracać. To byłoby marnotrawstwo zmieniać cię tak młodo. Twierdzili, że zamierzają po prostu trzymać cię przy sobie i przebudzić, gdy będziesz starszy. Ostrzegłem ich, że to będzie katastrofa, ale, cóż…

Delikatnie wzruszył ramionami. "Przebudzenie" było terminem którego używały między sobą strzygi, gdy kogoś zamieniały. To brzmiało jak religijne doświadczenie.

– Nie chcieli słuchać, i nieszczęście spotkało ich w inny sposób.

Nienawiść, głęboka i ciemna, zagotowała się w oczach Christiana. Isaiah uśmiechnął się ponownie.

– To bardzo wzruszające, że znalazłeś drogę do mnie po takim czasie. Być może, po tym wszystkim, będę mógł zrealizować ich marzenie.

– Isaiah. – powiedziała kobieta-Elena-znowu. Każde słowo z jej ust brzmiało jak jęk – Powiadom pozostałych…

– Przestań wydawać mi rozkazy!

Isaiah złapał ją za ramię i odepchnął – tyle tylko, że pchniecie rzuciło nią przez pokój i prawie przez ścianę. Ona ledwie wyciągnęła rękę w odpowiednim momencie, by zatrzymać zderzenie. Strzygi miały lepszy refleks niż dampiry i nawet moroje: jej brak gracji oznaczał całkowite zaskoczenie. I naprawdę, on ledwie ja dotknął. Pchniecie było lekkie – jednak sforsowałoby mały samochód.

To bardziej wymusiło moje przekonanie, że oboje byli zupełnie innej klasy. Jego siła powalała jej siłę rozmiarem. Była jak mucha, którą mógł pacnąć daleko. Siła strzyg rosła z wiekiem – jak również przez konsumpcję krwi morojów, i w mniejszym stopniu, krwi dampirów. Uświadomiłam sobie, że ten facet nie był po prostu stary. On był wiekowy. I przez lata wypił mnóstwo krwi. Przerażenie napełniło postać Eleny, i nawet mogłam zrozumieć jej strach. Strzygi zwracały się przeciwko sobie przez cały czas. On mógł oderwać jej głowę, jeśli by zechciał.

Skuliła się, odwracając wzrok.

– Ja… przepraszam, Isaiah.

Isaiah wygładził koszulę – nie żeby była pognieciona. Jego głos nabrał chłodnego, przyjemnego charakteru, którego wcześniej używał.

– Oczywiście masz swoje opinie, Eleno, i przyjąłbym je z otwartymi ramionami gdybyś wyrażała je w cywilizowany sposób. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić z tymi szczeniętami?

– Powinieneś – to jest, myślę że powinniśmy wziąć ich teraz. Zwłaszcza morojów. – Ona najwyraźniej bardzo się starała nie jęknąć ponownie i go nie zdenerwować. – Jeśli… nie zamierzasz rzucać ich innym na uroczysta kolację, prawda? To byłoby kompletne marnotrawstwo. Musielibyśmy się podzielić, a wiesz, że pozostali nie będą wdzięczni. Nigdy nie są.

– Nie urządzam uroczystej kolacji dla nich. – oświadczył wyniośle.

Uroczysta kolacja?

– Ale też ich teraz nie zabiję. Jesteś młoda, Eleno. Myślisz tylko o natychmiastowym zaspokojeniu. Kiedy będziesz miała tyle lat co ja, nie będziesz taka… niecierpliwa.

Przewróciła oczami, gdy nie patrzył.

Odwracając się, omiótł spojrzeniem mnie, Masona i Eddiego.

– Wasza trójka, obawiam się że umrze. Nie można tego uniknąć. Chciałbym powiedzieć, że jest mi przykro, ale, cóż, wcale nie jest mi przykro. Taki jest porządek świata. Masz wybór, w jaki sposób umrzesz, jednakże i to zostanie narzucone przez twoje zachowanie.

Jego oczy zatrzymały się na mnie. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego wszyscy tutaj wydawali się wyodrębniać mnie jako osobę stwarzającą problemy. Cóż, może nią byłam.

– Niektórzy z was będą umierać boleśniej niż pozostali.

Nie musiałam widzieć Masona i Eddiego żeby wiedzieć, że ich strach odzwierciedlał mój. Byłam prawie pewna, że usłyszałam nawet, jak Eddie zajęczał.

Isaiah nagle odwrócił się na pięcie, w wojskowym stylu, i stanął twarzą do Mii i Christiana.

– Wy dwoje, szczęśliwie, macie wybór. Tylko jedno z was umrze. Drugie będzie żyło w chwalebnej nieśmiertelności. Będę nawet na tyle uprzejmy, aby wziąć go pod swoje skrzydła do czasu, aż będzie nieco starszy. Taka jest moja dobroć. (raczej charytatywność -przyp. Ginger)

Nie mogłam temu zaradzić. Dusiłam się ze śmiechu.

Isaiah obrócił się i wpatrywał we mnie. Zamilkłam i czekałam, aż rzuci mną przez pokój tak jak zrobił to z Eleną, ale nie zrobił nic więcej, tylko się gapił. To wystarczyło. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, i poczułam łzy wypełniające moje oczy. Zawstydził mnie mój własny strach. Chciałabym być taka, jak Dymitr. Może nawet jak moja matka. Po kilku długich, męczących chwilach, Isaiah odwrócił się ponownie do morojów.

– Teraz. Tak jak mówiłem, jedno z was zostanie przemienione i będzie żyło wiecznie. Ale to nie ja go przemienię. Sam przemieni się z wyboru.

– Raczej wątpię, – powiedział Christian.

W te dwa słowa włożył tyle rozdrażnienia i oporu, ile się tylko dało, ale ciągle dla wszystkich w pokoju było oczywiste, że był przerażony.

– Ah, jak ja uwielbiam ducha Ozery. – rozmyślał Isaiah. Zerknął na Mię, jego czerwone oczy błyszczały. Cofnęła się w strachu. – Ale nie pozwól mu traktować się z góry, moja droga. Nie ma możliwości podzielenia się krwią. I tak właśnie to zostanie rozstrzygnięte. – skierował się do nas, dampirów. Jego spojrzenie zamroziło mnie, i wyobraziłam sobie, że mogłabym poczuć fetor zgnilizny. – Jeśli chcecie żyć, wszystko co musicie zrobić, to zabić jedno z tej trójki. – ponownie odwrócił się do morojów. – To tyle. Nie takie nieprzyjemne, w sumie. Po prostu powiedzcie jednemu z tych gentlemanów tutaj, że chcecie to zrobić. Uwolnią was. Wtedy napijecie się z nich i przemienicie się w jednego z nas. Kto zrobi to jako pierwszy, będzie wolny. Drugi będzie obiadem dla Eleny i mnie.

W pokoju zawisła cisza.

– Nie. – powiedział Christian. – Nie ma szans żebym zabił jednego ze swoich przyjaciół. Nie obchodzi mnie, co zrobisz. Umrę pierwszy.

Isaiah machnął lekceważąco ręką.

– Łatwo jest być odważnym, kiedy nie jest się głodnym. Pożyj kilka dni bez żadnych substancji odżywczych… i tak, ta trójka zacznie wyglądać bardzo dobrze. I są. Dampiry są przepyszne. Niektórzy wolą je od morojów, i podczas gdy nigdy podzielałem takich przekonań, mogę z pewnością docenić różnorodność.

Christian zmarszczył brwi.

– Nie wierzysz mi? – zapytał Isaiah. – W takim razie, pozwól że udowodnię.

Wrócił na moją stronę pokoju. Zdałam sobie sprawę, co zamierzał zrobić, i bez żadnego przemyślenia sprawy odezwałam się.

– Użyj mnie. – wyrzuciłam z siebie. – Napij się ze mnie.

Zadowolenie z siebie Isaiaha, zachwiało się na chwilę, a jego brwi się podniosły.

– Zgłaszasz się na ochotnika?

– Robiłam to już wcześniej. Pozwól morojowi pożywić się ze mnie. Nie mam nic przeciwko. Lubię to. Zostaw resztę w spokoju.

– Rose! – wykrzyknął Mason.

Zignorowałam go, i patrzyłam błagalnie na Isaiaha. Nie chciałam żeby pożywiał się ze mnie. Na myśl o tym, czułam się chora. Ale dawałam krew wcześniej, i wolałam żeby wziął półkwarty (Półkwarta – jednostka objętości lub pojemności równa 0,568 l – przyp. Szazi) ode mnie, zanim dotknie Eddiego lub Masona.

Nie mogłam odczytać jego uczuć, kiedy mnie oceniał. Przez pół sekundy, myślałam że może się zgodzi, ale zamiast tego, pokręcił głową.

– Nie. Nie ty. Jeszcze nie.

Poszedł dalej i stanął przed Eddim. Szarpnęłam więzy tak mocno, że wbiły się boleśnie w moją skórę. Nie puściły.

– Nie! Zostaw go w spokoju!

– Cisza. – rzucił ostrym tonem Isaiah, nie patrząc na mnie.

Oparł rękę z jednej strony twarzy Eddiego. Eddi zadygotał i stał się tak blady, że myślałam, że zemdleje.

– Mogę to uczynić łatwym, albo mogę uczynić żeby bolało. Twoje milczenie wesprze wybór.

Chciałam krzyczeć, chciałam wyzwać Isaiaha wszystkimi rodzajami przezwisk i wykrzyczeć mu wszystkie rodzaje gróźb. Ale nie mogłam. Moje oczy skakały po pokoju, tak jak wcześniej, szukając wyjścia. Ale nie było żadnego. Tylko puste, czyste białe ściany. Żadnych okien. Jedyne, cenne drzwi, które zawsze były strzeżone. Byłam bezradna, dokładnie tak bezradna jak w momencie kiedy ciągnęli nas do vana. Czułam się jakbym płakała, bardziej z frustracji niż strachu. Jaką będę strażniczką, skoro nie potrafię chronić swoich przyjaciół?

Ale siedziałam cicho, a satysfakcja przeszyła twarz Isaiaha. Fluorescencyjne światło dawało jego skórze słaby, szarawy odcień, podkreślający ciemne kręgi pod jego oczami. Chciałam go zaatakować.

– Dobrze. – uśmiechnął się do Eddiego i trzymał swoją twarz tak, aby mogli utrzymywać bezpośredni kontakt wzrokowy. – Nie będziesz ze mną teraz walczył, nieprawdaż?

Tak jak wspominałam, Lissa była dobra w używaniu wpływu. Ale ona nie mogłaby zrobić tego. W kilka sekund, Eddi zaczął się uśmiechać.

– Nie. Nie będę z tobą walczył.

– Dobrze. – powtórzył Isaiah. – I dasz mi swoją szyję dobrowolnie, prawda?

– Oczywiście. – odpowiedział Eddi, odchylając swoją głowę do tyłu.

Isaiah zniżył usta, a ja odwróciłam wzrok, próbując skupić się na wyświechtanym dywanie. Nie chciałam tego widzieć. Słyszałam jak Eddi wydawał łagodne, zadowolone jęki. Karmienie samo w sobie było stosunkowo ciche – żadnego siorbania czy czegoś takiego.

– Tutaj.

Spojrzałam ponownie, kiedy usłyszałam że Isaiah znowu zaczął mówić. Krew kapała z jego ust, ale oblizał je w poprzek, swoim językiem. Nie mogłam zobaczyć rany w szyi Eddiego, ale podejrzewałam, że też była zakrwawiona i straszna. Mia i Christian wpatrywali się w niego z rozszerzonymi oczami, zarówno ze strachem jak i fascynacją. Eddi rozglądał się dookoła szczęśliwym, odurzonym mglistym wzrokiem, nawalony zarówno endorfinami jak i wpływem.

Isaiah doprowadził się do porządku i uśmiechnął do morojów, zlizując ostatnie krople krwi ze swoich ust.

– Widzicie? – powiedział, kierując się do drzwi. – To jest właśnie takie proste.

Загрузка...