Rozdział dwunasty

Zostałam błyskawicznie wyciągnięta z łóżka. Całe schronisko aż huczało od wiadomości. Ludzie byli skupieni w małych grupach rozsianych po holu. Członkowie rodzin usiłowali odnaleźć siebie nawzajem. Niektóre rozmowy prowadzone były przerażonym szeptem; niektóre były głośne i łatwe do podsłuchania.

Zatrzymałam kilka osób, próbując się czegoś dowiedzieć. Każdy miał inną wersję tego, co się wydarzyło – niektórzy nawet się nie zatrzymali by porozmawiać. Spieszyli się, albo szukali bliskich osób i przygotowywali się do opuszczenia kurortu, przekonani że mogą znaleźć bezpieczniejsze miejsce.

Zirytowana z powodu różniących się wersji wydarzeń, wreszcie – niechętnie – zdałam sobie sprawę, że muszę odszukać jedno z dwóch źródeł, które mogłoby udzielić mi sprawdzonych informacji. Moja matka lub Dymitri. To było jak rzucanie monetą. Nie byłam teraz naprawdę zachwycona żadną z jej stron. Zastanowiłam się chwilę i wreszcie zdecydowałam się na matkę, wiedząc, że nie przebywała właśnie z Taszą Ozerą.

Drzwi do jej pokoju były uchylone, i gdy otworzyłam je razem z Lissą, zobaczyłam, że zostało tu założone coś w rodzaju tymczasowej centrali. Mnóstwo strażników kręciło się wokół, wchodziło i wychodziło, omawiając strategię. Kilkoro obdarzyło nas dziwnymi spojrzeniami, ale nikt nas nie zatrzymał ani nie wypytywał.

Razem z Lissą usadowiłam się na małej kanapie by posłuchać rozmowy, którą prowadziła moja matka. Stała z grupą strażników, wśród których był Dymitri. To tyle z unikania go. Jego brązowe oczy spojrzały na mnie przelotnie a ja odwróciłam wzrok. Nie chciałam dzielić się z nim teraz moimi wzburzonymi uczuciami.

Lissa i ja wkrótce rozpoznałyśmy szczegóły. Ośmiu morojów zostało zabitych wraz z pięciorgiem swoich strażników. Trzech morojów zaginęło, albo było martwych albo zostali zamienieni w strzygi. Atak naprawdę nie zdarzył się w pobliżu; to wydarzyło się gdzieś w północnej Kalifornii…

Jednakże, tragedia taka jak ta nie mogła w niczym pomóc, ale rozległa się szerokim echem w świecie morojów, i dla niektórych, wydarzenia rozgrywające się dwa stany dalej były zdecydowanie zbyt blisko.

Ludzie byli przerażeni i niebawem zorientowałam się, co w szczególności uczyniło ten atak tak znakomitym.

– Musiało być ich więcej niż ostatnim razem. – powiedziała moja matka.

– Więcej?! – krzyknął jeden ze strażników. – Ta ostatnia grupa była niebywała. Ciągle nie mogę uwierzyć, że dziewięć strzyg potrafiło współdziałać – oczekujesz ode mnie, że uwierzę iż potrafią się jeszcze bardziej zorganizować?

– Tak. – burknęła moja matka.

– Są jakieś dowody współpracy z ludźmi? – spytał ktoś inny.

Wtedy moja matka zawahała się:

– Tak. więcej rozbitych oddziałów. I sposób, w jaki to wszystko było prowadzone… To jest identyczne z atakiem na Badiców.

Jej głos był twardy, ale było w nim również pewnego rodzaju znużenie. Zdałam sobie sprawę, że nie było to fizyczne wyczerpanie, tylko psychiczne. Stres i krzywda były widoczne w tej rozmowie.

Zawsze myślałam o swojej mamie jak o nieczułej maszynie do zabijania, ale to było wyraźnie dla niej trudne. To była trudna, nieprzyjemna sprawa do dyskusji – ale jednocześnie, stawiała temu czoło bez wahania. To był jej obowiązek.

W moim gardle utworzyła się bryła, którą szybko połknęłam. Ludzie. Identyczne jak w ataku na Badiców. Od tamtej masakry, obszernie przeanalizowaliśmy osobliwość takiej wieloosobowej grupy strzyg tworzących zespół i rekrutującej ludzi. Niejasno rozmawialiśmy wtedy o tym, w rodzaju: - Jeśli coś takiego zdarzy się ponownie…

Ale nikt nie mówił na serio o tej grupie – zabójców Badicóv – że zrobią to jeszcze raz. Pierwszy raz mógł być szczęśliwym przypadkiem – może grupa strzyg spotkała się i pod wpływem impulsu zdecydowała się na atak.

To było straszne, ale wtedy nie dopuszczaliśmy tego do siebie. Jednak teraz… teraz to wygląda jakby ta grupa strzyg nie była przypadkowym zdarzeniem. Zjednoczyli się ze strategicznym zamiarem wykorzystania ludzi i zaatakowali ponownie.

Teraz mieliśmy to, co mogło być schematem: strzygi wyszukujące duże grupy ofiar. Seria zabójstw. Nie możemy ufać dłużej obronnej magii oddziałów. Nie możemy ufać nawet słońcu. Ludzie mogą poruszać się za dnia, udając się na zwiady i sabotując. Słoneczne światło nie było już bezpieczne. Pamiętam co powiedziałam Dymitriemu w domu Badiców: To wszystko zmienia, prawda? Moja matka przerzucała jakieś papiery w schowku.

– Nie mają jeszcze szczegółów ekspertyz, ale ta sama liczba strzyg nie mogła tego zrobić. Żaden z Drozdovów ani nikt z ich załogi nie uciekł. Z pięcioma strażnikami, siedem strzyg byłoby zajętych – co najmniej chwilowo – do czasu ucieczki… Szukamy dziewięciu lub dziesięciu, może.

– Janine ma rację – rzekł Dymitri – Jeśli przyjrzeć się miejscu… jest zbyt wielkie. Siedem strzyg nie mogło go oblec.

Drozdovie byli jedną z dwunastu rodzin królewskich. Byli liczni i zamożni, w przeciwieństwie do wymierającego klanu Lissy. Mieli mnóstwo członków rodziny dookoła, ale rzecz jasna, taki atak był ciągle straszny. Ponadto, coś o nich wyleciało mi z głowy. To było coś, co powinnam pamiętać… coś co powinnam wiedzieć o Drozdovach.

Podczas gdy część mojego umysłu zastanawiała się nad tym, zafascynowana obserwowałam swoją matkę. Słuchałam jak opowiada swoją wersje historii. Widziałam i czułam jej chęć walki. Ale tak naprawdę, prawdziwie; nigdy nie widziałam jej walczącej w krytycznej sytuacji w prawdziwym życiu.

Pokazywała mi każdy kawałek niesamowitej kontroli jaką miała, gdy była blisko mnie; ale dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo było to niezbędne. Sytuacja taka jak ta wywoływała panikę.

Również wśród strażników, mogłam wyczuć tych, którym ta historia dodała odwagi i chcieli zrobić coś radykalnego. Moja matka była głosem rozsądku; przypomnieniem, że muszą się skupić i w pełni ocenić sytuację. Jej opanowanie uspokajało każdego; jej silne usposobienie inspirowało ich. Zdałam sobie sprawę, że tak właśnie zachowywał się lider.

Dymitri był tak samo opanowany jak ona, ale wstrzymywał się ze swoja oceną biegu wydarzeń. Przypomniałam sobie, że jako strażnik, miał mniejszy staż niż pozostali. Coraz więcej rozmawiano o tym, jak Drozdovie przygotowywali spóźnione przyjecie Świąteczne w sali bankietowej, gdy zostali zaatakowani.

– Najpierw Badica, teraz Drozdovie – wymamrotał jeden ze strażników. – Oni ścigają arystokratów.

– Oni ścigają morojów – stwierdził kategorycznie Dymitri – Arystokraci czy nie- arystokraci – to nie ma znaczenia.

Arystokraci. Nie- arystokraci. Nagle dostrzegłam dlaczego Drozdovie byli tak ważni. Moje spontaniczne instynkty chciały bym wstała i natychmiast zadała pytanie, ale ja wiedziałam lepiej. To była prawdziwa sprawa. NIe było czasu na irracjonalne zachowania. Chciałam być tak silna jak moja matka i Dymitri, wiec zaczekałam, aż dyskusje zostaną zakończone. Kiedy grupa zaczynała się rozchodzić, skoczyłam z kanapy na równe nogi i utorowałam sobie drogę do własnej matki.

– Rose – powiedziała zaskoczona. Tak jak w klasie Stana nie zauważyła mojej obecności w pokoju. – Co tutaj robisz?

To było tak głupie pytanie, że nawet nie próbowałam na nie odpowiedzieć. Co ona myślała, że tutaj robiłam? To była jedna z większych tragedii jaka przydarzyła się morojom. Wskazałam na jej podkładkę do pisania.

– Kto jeszcze zginął?

Rozdrażnienie zmarszczyło jej czoło.

– Drozdovie.

– Ale kto jeszcze?

– Rose, nie mamy czasu…

– Mieli służbę, prawda? Dymitri mówił, że były ofiary wśród nie – arystokratów. Kim oni byli?

Ponownie zobaczyłam na jej twarzy znużenie. Bardzo przejmowała się tymi zabójstwami.

– Nie znam wszystkich nazwisk.

Przerzucając kilka stron, przekręciła podkładkę w moja stronę

– Tutaj.

Przejrzałam listę. Moje serce zamarło.

– Okej – powiedziałam. – Dzięki.

Lissa i ja zostawiliśmy ich, by mogli wrócić do swoich spraw. Chciałabym móc pomóc, ale strażnicy funkcjonowali sprawnie i skutecznie; nie potrzebowali nowicjuszy plątających im się pod nogami.

– Co to była za lista? – spytała Lissa, gdy wracałyśmy z powrotem do głównej części schroniska.

– Pracowników Drozdovów. – odpowiedziałam. – Mama Mii pracowała dla nich…

Lissa nabrała powietrza.

– I?

Westchnęłam.

– Jej imię było na liście.

– O Boże. – Lissa zatrzymała się. Wpatrywała się daleko w przestrzeń, przymykając oczy ze łzami.

– O Boże. – powtórzyła

Stanęłam naprzeciwko niej i położyłam ręce na jej ramionach. Była roztrzęsiona.

– W porządku – powiedziałam. Jej strach przeniknął do mnie w postaci fali; to był drętwiejący strach. Szok.

– Wszystko będzie dobrze.

– Słyszałaś ich – odparła – Tam jest banda zoragnizowanych strzyg, które nas atakują! Ilu ich jest? Przyjdą tutaj?

– Nie – powiedziałam stanowczo, choć nie miałam na to żadnego potwierdzenia. – Jesteśmy tutaj bezpieczni.

– Biedna Mia…

Nie było nic co mogłabym teraz powiedzieć. Uważałam Mię za absolutną sukę, ale nikomu bym tego nie życzyła, nawet mojemu najgorszemu wrogowi – którym, formalnie rzecz biorąc, była. Natychmiast poprawiłam tę myśl. Mia nie była moim największym wrogiem.

Nie mogłam się zmusić do opuszczenia Lissy do końca dnia. Wiedziałam, że nie ma tu strzyg czających się w schronisku, ale moje obronny instynkty okazały się silniejsze. Strażnicy chronili swoich podopiecznych. Jak zwykle, ja też się o nią bałam; była niespokojna i zdenerwowana, wiec starałam się rozproszyć te uczucia.

Pozostali strażnicy również dodawali otuchy morojom. Nie chodzili z nimi ramię w ramię, ale wzmacniali zabezpieczenia i pozostawali w stałym kontakcie z opiekunami będącymi przy miejscu ataku.

Cały dzień napływały informacje o makabrycznych szczegółach ataku, jak również spekulacje, gdzie aktualnie przebywa grupa strzyg. Oczywiście, część z nich była wypuszczana przez nowicjuszy.

Podczas gdy strażnicy robili to, co mogli robić najlepiej, Moroje również robili to co – niestety – robili najlepiej: rozmawiali. Wśród tak wielu arystokratów i innych ważnych morojów w schronisku, zorganizowano spotkanie w celu omówienia tego, co wydarzyło się ostatniej nocy i co można by zrobić w przyszłości.

Nic oficjalnego nie mogło być tu rozstrzygnięte; moroje mieli królową i zarządzającą radę, rozstrzygająca tego typu sprawy. Każdy jednak wiedział, że zebrane tu opinie mogły popłynąć w górę, do zarządu. Nasze przyszłe bezpieczeństwo mogło zależeć od tego, co zostanie powiedziane na spotkaniu.

Zorganizowano je w ogromnej sali bankietowej wewnątrz schroniska – w tej z podium i mnóstwem siedzących miejsc. Pomimo służbowej atmosfery, widać było, że ten pokój był przeznaczony do innych rzeczy, niż spotkania na temat masakry i obrony. Dywan miał aksamitną fakturę i był bogato zdobiony kwiatami w odcieniach srebra i czerni. Krzesła zostały zrobione z czarnego wypastowanego drewna i miały wysokie oparcia. Najwyraźniej były przeznaczone na ekstrawaganckie przyjęcia.

Na ścianach wisiały obrazy dawno zmarłych arystokratów – morojów. Krótko zerknęłam na jeden, przedstawiający królową, której imienia nie znałam. Nosiła staromodną suknię – ze zbyt ciężkimi, jak na mój gust koronkami – i miała jasne blond włosy jak Lissa. Jakieś facet, którego nie znałam, a który był odpowiedzialny za uciszenie tłumu, stanął na podium. Większość członków rodzin królewskich zebrała się z przodu pokoju. Wszyscy pozostali, wliczając w to studentów, siedzieli gdzie tylko mogli.

Christian i Mason odnaleźli mnie i Lissę i wszyscy ruszyliśmy zająć miejsca z tyłu sali, kiedy Lissa nagle pokręciła głową.

– Usiądźmy z przodu.

Cała nasza trójka zaczęła się na nią gapić. Byłam zbyt zaskoczona, żeby zagłębiać się w jej myśli.

– Spójrz. – Wskazała.- Arystokraci siedzą tam, z rodzinami.

To była prawda. Członkowie tych samych klanów zgromadzili się niedaleko od siebie: Badicowie, Ivashkowie, Zelkosi, itd. Tasza również tam siedziała, ale była sama. Christian był jedynym z Ozerów oprócz niej.

– Muszę być z przodu.- powiedziała Lissa.

– Nikt nie spodziewa się, że tu będziesz.- odpowiedziałam jej.

– Muszę reprezentować Dragomirów.

Christian zaczął szydzić.

– To wszystko to skupisko arystokratycznego gówna.

Jej twarz przybrała zdeterminowany wyraz.

– Musze być z przodu.

Otworzyłam się na odczucia Lissy i spodobało mi się to, co znalazłam. Większość dnia spędziła w spokoju i obawie, tak jak wtedy, kiedy dowiedziała się o mamie Mii. Ten strach był ciągle wewnątrz jej, ale opanowała go dzięki solidnemu zaufaniu i determinacji. Uznała, że jest jedną z panujących morojów i jak bardzo pomysł włóczących się strzyg przerażał ją, tak chciała być tego częścią.

– Powinnaś to zrobić. – powiedziałam cicho. Mnie również podobał się pomysł przeciwstawienia się Christianowi.

Lissa napotkała mój wzrok i uśmiechnęła się. Wiedziała co miałam na myśli. Chwilę później, odwróciła się do Christiana.

– Powinieneś dołączyć do swojej ciotki.

Christian otworzył usta, żeby zaprotestować. Gdyby nie okropieństwo sytuacji, widok Lissy pomiatającej Christianem byłby zabawny. Zawsze był uparty i trudny; nikomu nie udawało się go do niczego zmusić.

Przyglądając się jego twarzy, zauważyłam to samo zrozumienie, które było u Lissy w podejściu do niego. Jemu również podobał się widok Lissy, która była silna. Wykrzywił usta w grymasie.

– Ok.- Złapał ją za rękę i obydwoje odeszli do przodu.

Mason i ja usiedliśmy. Tuż przed rozpoczęciem, po mojej drugiej stronie usiadł Dimitri, miał włosy spięte z tyłu, a jego skórzany płaszcz rozłożył się, kiedy opadł na krzesło. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale nie odezwałam się.

Na tym zebraniu było kilku strażników; większość zbyt zajęta pilnowaniem porządku. I tak to wyglądało. Właśnie tam byłam, uwięziona między moimi obydwoma mężczyznami.

Spotkanie rozpoczęło się chwilę później. Każdy palił się do mówienia, jak jego zdaniem powinno się ocalić morojów, ale tak naprawdę dwie teorie zyskały największą uwagę.

– Odpowiedź jest wokół nas – mówił pewien arystokrata, raz dopuszczony do głosu. Stał przy swoim krześle i rozglądał się dookoła pomieszczenia. – Tutaj. W takich miejscach jak to. I akademia Św. Vladimira. Wysyłamy swoje dzieci do bezpiecznych miejsc, miejsc gdzie znajdują bezpieczeństwo w liczbie i w łatwy sposób mogą być ochraniane. Zobaczcie jak wielu nas tu jest, zarówno dzieci jak i dorosłych. Czemu nie żyjemy tak przez cały czas?

– Wielu z nas już to robi. – ktoś krzyknął z tyłu.

Mężczyzna machnął ręką.

– Kilka rodzin tu i tam. Albo w mieście z dużą populacją morojów. Ale ci moroje są ciągle zdecentralizowani. Większość nie składa swoich środków – ich strażnicy, ich magia. Jeśli moglibyśmy naśladować ten model…- rozłożył ręce. -… nigdy więcej nie musielibyśmy się obawiać strzyg.

– A moroje nigdy więcej nie mieliby do czynienia z resztą świata. – wymamrotałam. – Cóż, dopóki ludzie nie odkryliby sekretnych miast wampirów pojawiające się w dziczy. Wtedy mielibyśmy wiele do czynienia.

Inna teoria na temat tego, jak chronić morojów zawierała kilka logicznych kwestii, ale miała jeden wielki minus – zwłaszcza dla mnie.

– Problemem jest po prostu to, że nie mamy wystarczająco wielu strażników.- zwolennikiem tego pomysłu była jakaś kobieta z klanu Szleskich. – I tak, odpowiedź jest prosta: uzyskać więcej. Drozdowie mieli pięciu strażników, a to nie było wystarczająco. Zaledwie sześciu do ochrony ponad tuzina morojów! To niedopuszczalne. Nic dziwnego, że tego rodzaju rzeczy się zdarzają.

– Skąd proponujesz uzyskać więcej strażników?- zapytał mężczyzna będący zwolennikiem zjednoczenia się morojów. – Są tak jakby ograniczonym środkiem.

Wskazała na miejsce, gdzie siedziałam z innymi nowicjuszami.

– Mamy już wielu. Oglądałam ich trenujących. Są zabójczy. Czekamy aż skończą osiemnaście lat? Gdybyśmy przyspieszyli program treningowy i bardziej skupili na trenowaniu walki a nie książkach, moglibyśmy uzyskiwać strażników, kiedy skończą szesnaście lat.

Dimitri wydał cichy gardłowy dźwięk, nie wydawał się szczęśliwy. Pochylił się, opierając łokcie o kolana i podpierając podbródek na rękach, zwężając brwi w zamyśleniu.

– Nie tylko to, mamy wielu potencjalnych strażników, którzy się marnują. Gdzie są te wszystkie kobiety dampiry? Nasze rasy przeplatają się ze sobą. Moroje wykonują swoją część pomagając dampirom przetrwać. Dlaczego te kobiety nie wykonują swojej części? Dlaczego ich tu nie ma?

Odpowiedział jej długi, prowokujący śmiech. Oczy wszystkich zwróciły się na Taszę Ozerę. Podczas gdy wiele innych rodzin arystokratycznych wystroiło się, ona ubrała się prosto i zwyczajnie. Założyła swoje zwykłe jeansy, biały top, który odkrywał kawałek brzucha, i niebieski koronkowy sweter z dzianiny, który sięgał jej kolan. Spoglądając na prowadzącego debatę, zapytała,

– Mogę?

Pokiwał głową. Kobieta z rodu Szleskich usiadła; Tasza wstała. W przeciwieństwie do innych przemawiających, podeszła zdecydowanie do mównicy, więc wszyscy doskonale ją widzieli. Jej czarne lśniące włosy były związane w kucyka, w pewnym sensie zupełnie ukazując jej obawy. Podejrzewałam, że to było specjalnie. Jej twarz była blada i wyzywająca. Piękna.

– Nie ma tutaj tych kobiet, Moniko, ponieważ są zbyt zajęte wychowywaniem swoich dzieci – wiesz, tych, które chcesz zacząć wysyłać do walki jak tylko nauczą się chodzić. I proszę, nie obrażaj nas tym całym zachowywaniem się jakby moroje robiły wielką przysługę dampirom pomagając im w reprodukcji. Może w twojej rodzinie jest inaczej, ale dla reszty z nas, seks jest zabawą. Moroje, którzy robią to z dampirami, nie poświęcają się tak bardzo.

Teraz Dimitri się wyprostował, a w jego wyrazie nie było już złości. Prawdopodobnie był pobudzony tym, że jego nowa dziewczyna wspomniała o seksie.

Przeszyła mnie irytacja, miałam nadzieję, że jeśli miałam morderczy wyraz twarzy, to ludzie odbiorą, że to na strzygi, a nie na kobietę aktualnie przemawiającą do nas.

Za Dimitrim, nagle zauważyłam Mię siedzącą samotnie, w dalszym rzędzie. Nie zauważyłam, że tu była. Zapadła się w siedzenie. Miała zaczerwienione oczy, a jej twarz była bledsza niż zwykle. Zabawny ból ścisnął mi klatkę, jeden z tych, których nigdy nie spodziewałam się, że będą wywołane przez nią.

– A powodem, dla którego czekamy na tych strażników, którzy skończą osiemnaście lat jest to, że pozwalamy im nacieszyć się pozorami życia, zanim zmusimy ich do spędzenia reszty życia w ciągłym zagrożeniu. Potrzebują tych dodatkowych lat, żeby rozwinąć się zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Wyciągajcie ich zanim będą gotowi, traktujcie jakby byli częścią linii obrony – a stworzycie sobie paszę dla strzyg.

Kilku ludzi sapnęło na ten dobór słów Taszy, ale udało jej się zwrócić na siebie uwagę.

– Wciąż tworzycie więcej paszy, jeśli spróbujecie zmusić inne kobiety dampiry, żeby zostały strażnikami. Nie możecie zmuszać ich do takiego życia, jeśli tego nie chcą. Cały twój plan polegający na uzyskaniu więcej strażników zakłada rzucenie dzieci i niechętne wejście na drogę krzywdy, tylko po to, żebyście mogli – ledwie – zostać jeden krok przed wrogiem. Powiedziałabym, że to najgłupszy plan, jaki kiedykolwiek słyszałam, gdyby nie to, że wcześniej słuchałam jego.

Wskazała na tego, który przemawiał jako pierwszy i który chciał ułożyć morojów. Zakłopotanie zachmurzyło jego rysy.

– Zatem oświeć nas, Natasho,- powiedział. – Powiedz nam, co twoim zdaniem powinniśmy zrobić, skoro widocznie masz tak wielkie doświadczenie ze strzygami.

Cienki uśmieszek poruszył usta Taszy, ale ona nie dała się znieważyć.

– Co ja sądzę?-

Podeszła bliżej końca podium, wpatrując się w nas, kiedy odpowiadała na jego pytanie.

– Uważam, że powinniśmy przestać wymyślać plany, które zawierają nas opierających się na kimś albo czymś, co by nas chroniło. Myślicie, że jest za mało strażników? To nie jest problemem. Problemem jest to, że jest za dużo Strzygi. I pozwalamy im się rozmnażać i stają się coraz silniejsi, ponieważ nic nie robimy z nimi oprócz jakiś głupich kłótni jak ta. Uciekamy i chowamy się za dampirami i pozwalamy uciec Strzygi nietkniętym. To nasza wina. To przez nas ci Drozdowie zginęli. Chcecie armii? Cóż, no to jesteśmy. Dampiry nie są jedynymi, którzy mogą nauczyć się walczyć. Pytanie nie brzmi, Moniko, gdzie są kobiety dampiry w tej walce. Pytanie brzmi: Gdzie my jesteśmy?"

Do tej pory Tasza krzyczała, a jej policzki zaróżowiły się z wysiłku. Oczy jej błyszczały żarem jej uczuć, a w połączeniu z resztą jej pięknych rysów – nawet z blizną – tworzyła uderzającą postać.

Większość ludzi nie mogło oderwać od niej oczu. Lissa przyglądała się Taszy z uwielbieniem, zainspirowana jej słowami. Mason wyglądał jak zahipnotyzowany. Dimitri wyglądał na zafascynowanego. A dalej za nim…

Dalej za nim była Mia. Mia już nie kuliła się w swoim krześle. Siedziała prosto, prosto jak kij, a jej oczy były rozszerzone się tak bardzo, jak tylko się dało. Wpatrywała się w Taszę jakby tylko ona miała wszystkie odpowiedzi na życie.

Monica Szelsky wyglądała na mniej pełną podziwu, skrzyżowała swoje spojrzenie na Taszy.

– Z pewnością nie sugerujesz morojom walki przy boku strażników kiedy przybędą strzygi?

Tasza stopniowo mierzyła ją wzrokiem.

– Nie. Sugeruję morojom i strażnikom, aby poszli walczyć ze strzygami zanim tamci przybędą.

Wstał około dwudziestoletni facet, który wyglądał jak reprezentant Ralpha Laurena. Mogłabym się założyć o każde pieniądze, że był arystokratą. Nikt inny nie mógłby sobie pozwolić na tak idealne blond pasemka. Odwiązał z talii drogi sweter i przewiesił go przez swoje krzesło.

– Oh – powiedział kpiącym głosem, przemawiając poza kolejnością. – Więc, zamierzasz po prostu dać nam pałki i kołki i wysłać nas do walki?

Tasza wzruszyła ramionami.

– Jeśli tak to ująć, Andrew, to pewnie. – przebiegły uśmiech przeszedł przez jej usta. – Ale są inne bronie, których również możemy nauczyć się używać. Takie, których strażnicy użyć nie mogą…

Wyraz jego twarzy ukazywał jak bardzo szalony wydawał mu się ten pomysł. Przewrócił oczami.

– Oh, naprawdę? Jak co?

Jej uśmieszek zamienił się w stuprocentowy szeroki uśmiech.

– Jak to.

Machnęła ręką i sweter, który położył na swoim krześle, stanął w płomieniach. Wydał zaskoczony okrzyk i rzucił go na podłogę, gasząc stopami.

To była chwila, wspólny wdech przeszedł przez salę. I wtedy… wybuchł chaos.

Загрузка...