– Za słone – powiedziała, łapiąc z trudem powietrze, jakby podano jej blok soli dla jeleni.

– Waipo – wtrąciła się Dory. – Ruth w ogóle nie dodała soli. Widziałam. Ani trochę.

Fia kopnęła siostrę. Skrzyżowała palce wskazujące, robiąc znak, który odstraszał wszystkie wampiry w filmach. Dory oddała kopniaka.

Odkąd Ruth nie mogła już kłaść problemów matki na karb jej ekscentrycznej osobowości, zaczęła dostrzegać oznaki demencji we wszystkim. Były oczywiste. Jak mogła ich wcześniej nie zauważyć? Miejsca we wspólnych domach letniskowych i “wakacje za darmo", które matka zamawiała w firmach wysyłkowych. Oskarżenia cioci Gal, że ukradła jej pieniądze. Obsesyjne opowieści o kierowcy autobusu, który zarzucił jej, że nie zapłaciła za bilet. Pojawiły się też nowe kłopoty, którymi Ruth gryzła się długo w noc. LuLing często zapominała zamknąć drzwi wejściowe. Wyjmowała z lodówki jedzenie, żeby je rozmrozić, i zostawiała na wierzchu, aż zaczynało się psuć. Odkręcała zimną wodę i pozwalała jej lecieć przez kilka dni, czekając, aż zrobi się ciepła. Niektóre zmiany jednak ułatwiały im życie. Na przykład LuLing nic nie mówiła, gdy Art nalewał sobie kolejny kieliszek wina, tak jak tego wieczoru.

– Czemu tak dużo pijesz? – pytała kiedyś.

Ruth w duchu też zadawała sobie to pytanie. Wspomniała niegdyś, że mógłby trochę ograniczyć picie, zanim wejdzie mu w nawyk.

– Powinieneś przerzucić się z powrotem na soki. Wówczas spokojnie zauważył, że Ruth zachowuje się zupełnie jak własna matka.

– Kilka kieliszków wina do kolacji to żaden problem. To mój wybór.

– Tato? – odezwała się Fia. – Możemy mieć kotka?

– Tak – podchwyciła Dory. – Alice ma najpiękniejszego kota himalajskiego na świecie. Chcemy takiego.

– Może – odparł Art.

Ruth utkwiła wzrok w talerzu. Czyżby zapomniał? Powiedziała mu, że jeszcze nie jest gotowa na nowego kota. Czułaby się nielojalna wobec Fu – Fu. A kiedy przyjdzie pora na nowe zwierzątko, o które i tak prędzej czy później dbać będzie Ruth, wolałaby raczej małego pieska.

– Pojechałam kiedyś autem do Himalaje, sama, daleko bardzo – pochwaliła się LuLing. – Himalaje wysokie, wysokie, blisko księżyca.

Art i dziewczynki wymienili zdumione spojrzenia. LuLing często mówiła rzeczy, które wydawały się im zupełnie oderwane od tematu rozmowy i zjawiały się znikąd. Lecz Ruth była przekonana, że złudzenia LuLing mają jakieś głęboko ukryte powody. W tym wypadku chodziło o proste skojarzenie: kot himalajski i Himalaje. Ale dlaczego LuLing sądziła, że pojechała tam samochodem? Zadanie Ruth polegało na rozwiązywaniu takich zagadek. Gdyby udało się jej wytropić ich źródło, mogłaby pomóc matce odblokować ścieżki w mózgu i zapobiec gromadzeniu się w nim niebezpiecznych substancji. Jeśli się postara, uchroni ją przed upadkiem z niebezpiecznego urwiska w Himalajach. Nagle odpowiedź przyszła jej na myśl sama.

– W zeszłym tygodniu oglądałam z matką bardzo ciekawy film dokumentalny o Tybecie – powiedziała Ruth. – Pokazywali drogę, która prowadzi do…

Przerwała jej Dory, która zwróciła się do LuLing:

– Nie można stąd pojechać w Himalaje samochodem. LuLing zmarszczyła brwi.

– Czemu tak mówisz?

Dory, która podobnie jak LuLing często działała pod wpływem impulsu, wyrzuciła z siebie:

– Bo nie można. Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz…

– Dobrze, zwariowałam! – prychnęła LuLing. – Czemu macie wierzyć? – Złość zaczęła w niej bulgotać jak woda w czajniku – Ruth niemal widziała unoszące się coraz szybciej bańki i parę – by w końcu wybuchnąć ostateczną groźbą: – Może umrę niedługo! Wtedy wszyscy zadowoleni!

Fia i Dory wzruszyły ramionami, spoglądając znacząco po sobie: znowu to samo. Wybuchy LuLing zdarzały się coraz częściej i w coraz bardziej nieoczekiwanych momentach. Na szczęście szybko mijały i nie dawały się tak bardzo we znaki dziewczynkom, które, jak zdawało się Ruth, wcale nie zaczęły traktować niedomagania jej matki z większą delikatnością. Kilka razy próbowała im tłumaczyć, że nie powinny sprzeciwiać się temu, co mówi LuLing:

– Wydaje się, że waipo mówi nielogicznie, to prawda. Nie zmienimy tego. To nie jest jej wina, tylko jej choroby.

Trudno im było jednak to zapamiętać, podobnie jak Ruth trudno było nie reagować na groźby matki, że umrze. Bez względu na częstotliwość, z jaką ich wysłuchiwała, za każdym razem czuła dławiący lęk. Teraz groźba stała się bardzo realna – matka umierała, najpierw konał mózg, potem ciało.

Dziewczynki zabrały swoje talerze.

– Muszę odrobić lekcje – powiedziała Fia. – Dobranoc, waipo.

– Ja też – dorzuciła Dory. – Cześć, waipo.

LuLing pomachała im zza stołu. Ruth prosiła kiedyś dziewczynki, aby ją całowały, ale w odpowiedzi na ich cmoknięcia LuLing zwykle sztywniała.

Art wstał.

– Muszę przejrzeć na jutro trochę dokumentów. Lepiej będzie, jeśli się wezmę do roboty. Dobranoc, LuLing.

Gdy LuLing podreptała do łazienki, Ruth zajrzała do salonu, by porozmawiać z Artem.

– Coraz z nią gorzej.

– Zauważyłem. – Art przerzucał papiery.

– Boję się zostawić ją samą, kiedy pojedziemy na Hawaje.

– Co więc zrobisz?

Stwierdziła z niepokojem, że spytał, co ona zrobi, nie co “zrobimy". Od przyjęcia z okazji Święta Pełni Księżyca coraz boleśniej uświadamiała sobie fakt, że nie udało im się z Artem stworzyć rodziny. Mimo usilnych starań Ruth nie potrafiła o tym nie myśleć, co utwierdzało jaw przekonaniu, że uporczywe obawy nie są bezpodstawne. Dlaczego czuła się, jakby nie należała do nikogo? Czyżby nieświadomie postanowiła kochać tylko ludzi, którzy trzymali Druga pomoc domowa pracowała niecały tydzień. W dni, kiedy nie odwiedzała matki, Ruth czuła się niespokojna i nie potrafiła się skupić. Nie spała dobrze, a w nocy tak mocno zgrzytała zębami, że złamała sobie trzonowy ząb. Była zbyt zmęczona, żeby gotować, kilka razy w tygodniu zamawiała więc pizzę, porzucając swoje wcześniejsze postanowienie, że będzie dawała Dory przykład zdrowego odżywiania, i narażając się na uwagi LuLing, że pepperoni jest za słona. Ostatnio dostała jakichś skurczów mięśni w barkach, które bardzo utrudniały pracę przy komputerze. Brakowało jej palców u rąk i nóg, aby o wszystkim pamiętać. Gdy znalazła Filipinkę, która specjalizowała się w opiece nad starymi ludźmi, poczuła się, jakby zdjęto z niej ogromny ciężar.

– Uwielbiam starych ludzi – zapewniała ją kobieta. – Jeżeli tylko znajdzie się czas, żeby ich dobrze poznać, nie są wcale uciążliwi.

Teraz jednak była noc i Ruth leżała bezsennie, słuchając dalekich syren, ostrzegających statki o czyhających mieliznach. Poprzedniego dnia, zabierając matkę na kolację, Ruth dowiedziała się, że Filipinka zrezygnowała z pracy.

– Nie ma – powiedziała LuLing, zdradzając wielkie zadowolenie.

– Kiedy odeszła?

– Nie pracowała!

– Ale była u ciebie, do kiedy? Przedwczoraj? Dzień wcześniej?

Wypytawszy dokładnie LuLing, Ruth ustaliła, że kobieta przestała przychodzić nazajutrz po rozpoczęciu pracy. Znalezienie kogoś innego na jej miejsce przed wyjazdem na Hawaje było niemożliwe. Mieli lecieć za dwa dni. Nie mogło być mowy o wakacjach za oceanem.

– Jedź sam – powiedziała rano Ruth do Arta. Dokonali już wszystkich opłat, a umowa nie przewidywała zwrotu pieniędzy.

– Jeśli ty nie pojedziesz, jak może być przyjemnie? Co ja będę robił?

– Nie będziesz pracował. Nie będziesz wcześnie wstawał. Nie będziesz musiał do nikogo dzwonić.

– To nie to samo.

– Będziesz za mną okropnie tęsknił, a potem opowiesz, jak ci było źle.

W końcu, ku rozgoryczeniu Ruth, zgodził się z logiką jej argumentów.

Nazajutrz rano Art wyjechał na Hawaje. Dziewczynki spędzały ten tydzień u Miriam, a choć Ruth była przyzwyczajona do samotnej pracy w ciągu dnia, czuła wokół siebie przykrą pustkę. Zasiadła do pracy, a niedługo potem zadzwonił Gideon, żeby ją poinformować, że autor “Duchowości Internetu" zwolnił ją – pierwszy raz w swojej karierze została zwolniona. Mimo że skończyła jego książkę przed terminem, nie podobało mu się to, co napisała.

– Szlag mnie trafia, tak samo jak ciebie – mówił Gideon; Ruth wiedziała, że powinna być oburzona, może nawet upokorzona, ale w rzeczywistości poczuła ulgę. Przynajmniej jedno miała z głowy. – Postaram się zminimalizować straty z umowy z HarperSan Francisco – ciągnął Gideon. – Ale być może trzeba będzie udokumentować, że spędziłaś nad tym dużo czasu i udowodnić, że jego skargi są bezpodstawne… Halo? Ruth, jesteś tam?

– Przepraszam, przez chwilę nie uważałam…

– Skarbie, od jakiegoś czasu chcę z tobą o tym porozmawiać. Nie twierdzę, że ponosisz winę za to, co się stało. Ale martwię się, że jesteś inna niż zwykle. Wydaje się, jakbyś…

– Wiem, wiem. Nie jadę na Hawaje, więc mogę nadrobić zaległości.

– Świetny pomysł. A propos, chyba dowiemy się dzisiaj czegoś o tej nowej książce, ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy ją dostaniesz. Powinnaś im była wtedy powiedzieć, że masz operację usunięcia wyrostka czy coś w tym rodzaju.

Ruth nie pojawiła się ostatnio na rozmowie, ponieważ zadzwoniła do niej przerażona matka, która wzięła dzwonek budzika za sygnał alarmowy czujnika dymu.

O czwartej zadzwoniła Agapi, aby omówić ostateczne poprawki “Prostowania krzywych dróg dziecka". Mówiła ponad godzinę. Agapi miała ogromną ochotę zacząć nową książkę, którą chciała zatytułować “Zadawnione napięcia" lub “Zakorzenione ja". Ruth cały czas zerkała na zegarek. O szóstej miała pojechać po matkę, żeby ją zabrać na kolację do Fountain Court.

– Nawyk, system nerwowo – mięśniowy i układ limbiczny to podstawa… – mówiła Agapi. – Od dzieciństwa i pierwszego doświadczenia utraty poczucia bezpieczeństwa wykonujemy określone gesty: ściskamy, chwytamy i wymachujemy. Zakorzeniamy w sobie reakcję, ale zapominamy o zadawnionej przyczynie, niedokonanej… Ruth, kochana, wydaje mi się, że myślami jesteś gdzie indziej. Możesz do mnie zadzwonić później, kiedy będziesz miała świeższy umysł?

Piętnaście po piątej Ruth zadzwoniła do matki, żeby jej przypomnieć o swoim przyjeździe. LuLing nie odpowiadała. Pewnie była w łazience. Ruth odczekała pięć minut i znów zadzwoniła. Telefon LuLing nadal milczał. Może miała zaparcie? Zasnęła? Ruth uporządkowała papiery na biurku, włączyła głośnik w telefonie i wcisnęła guzik automatycznego powtarzania numeru. W ciągu piętnastu minut monotonnego sygnału przeanalizowała wszystkie możliwości, dopóki nie pozostało najgorsze. Z garnka pozostawionego na kuchence buchnęły płomienie. LuLing gasi je olejem. Jej rękaw zaczyna płonąć. Jadąc do matki, Ruth przygotowała się na widok języków ognia strzelających spod dachu i poskręcanych, zwęglonych zwłok matki.

Jak gdyby na potwierdzenie swoich obaw, zobaczyła migoczące światło i tańczące cienie w oknach na piętrze. Co tchu wbiegła do środka. Drzwi frontowe były otwarte.

– Mamo? Mamusiu! Gdzie jesteś?

Ryczał włączony telewizor, pokazywano właśnie serial “Miłość bez granic". LuLing nigdy nie nauczyła się używać pilota, mimo że Ruth zalepiła taśmą wszystkie inne przyciski poza włącznikiem i przełącznikiem kanałów. Kiedy zgasiła telewizor, nagle zapadła straszna cisza. Przerażenie ścisnęło Ruth za gardło.

– Mamusiu, gdzie jesteś? – załkała. – Odpowiedz. Zbiegła frontowymi schodami na parter i zapukała do lokatorki. Starała się mówić normalnym tonem.

– Nie widziałaś przypadkiem mojej matki? Przewracając oczami, Francine pokiwała znacząco głową.

– Jakieś dwie czy trzy godziny temu popędziła gdzieś ulicą. Zwróciłam na to uwagę, bo miała na sobie piżamę i wyszła w kapciach. Powiedziałam do siebie: “Jezu, wygląda zupełnie jak stuknięta"… To właściwie nie moja sprawa, ale powinnaś ją zabrać do lekarza, niech jej zapisze jakieś leki czy coś. Mówię to w dobrej wierze.

Ruth wróciła biegiem na górę. Drżącymi palcami wykręciła numer telefonu byłego klienta, kapitana w departamencie policji. Kilka minut później w drzwiach stanął Latynos w policyjnym mundurze. Uginał się pod ciężarem broni i fachowych akcesoriów i miał poważną minę, na widok której Ruth ogarnął jeszcze większy popłoch. Wyszła z domu.

– Matka ma chorobę Alzheimera – wyjąkała. – Ma siedemdziesiąt siedem lat, ale myśli jak dziecko.

– Rysopis.

– Cztery stopy jedenaście cali wzrostu, osiemdziesiąt pięć funtów wagi, czarne włosy spięte w kok, ubrana prawdopodobnie w różową albo liliową piżamę i kapcie… – Ruth wyobraziła sobie LuLing: zaskoczenie na twarzy, bezwładne ciało leżące na ulicy. Głos zaczął się jej załamywać. – O Boże, jest taka drobna i bezbronna…

– Podobna do tamtej pani?

Spojrzawszy we wskazanym przez policjanta kierunku, Ruth ujrzała LuLing stojącą bez ruchu na końcu chodnika. Miała na sobie sweter, który włożyła na piżamę.

– Aj-ja! Co stało się? – krzyknęła. – Włamanie? Ruth podbiegła do niej.

– Gdzie byłaś? – Obrzuciła matkę taksującym spojrzeniem, szukając uszkodzeń na jej ciele. Podszedł do nich policjant.

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – rzekł i ruszył w stronę radiowozu.

– Zostań tu – poleciła matce Ruth. – Zaraz wracam. – Gdy stanęła obok radiowozu, policjant odkręcił szybę. – Przepraszam za kłopot – powiedziała. – Nigdy wcześniej tego nie robiła. – Po chwili przemknęło jej przez myśl, że może robiła, tylko ona nic o tym nie wiedziała. Być może robiła to codziennie, co wieczór. Może LuLing wędrowała po okolicy w samej bieliźnie!

– Nic się nie stało – odrzekł funkcjonariusz. – Moja teściowa też wycinała takie numery. Kiedy zachodziło słońce, wychodziła się powłóczyć. Musieliśmy założyć alarmy na wszystkie drzwi. Przeżyliśmy ciężki rok, zanim umieściliśmy ją w domu opieki. Żona nie mogła już dłużej pilnować jej dzień i noc.

Dzień i noc? A Ruth sądziła, że sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków, codziennie zabierając matkę na kolację i próbując wynająć dochodzącą gosposię.

– Mimo wszystko dziękuję – powiedziała. Gdy wróciła do matki, LuLing natychmiast się poskarżyła:

– Pamiętasz sklep za rogiem? Chodzę i chodzę, a on zniknął! Zrobili bank. Nie wierzysz, idź sama!

Ruth postanowiła spędzić tę noc u matki, w swojej starej sypialni. W tej części miasta syreny były głośniejsze. Przypomniała sobie, że kiedy miała kilkanaście lat, słuchała ich późno w nocy. Leżała w łóżku, licząc kolejne gwizdy i odgadując na tej podstawie liczbę lat, które miała jeszcze spędzić w tym domu. Dziś tu wróciła.

Rano Ruth otwierała szafki, szukając płatków na śniadanie. Znalazła poskładane i ułożone w stosy brudne papierowe serwetki. Setki. Otworzyła lodówkę. Była pełna plastikowych torebek z czarną i zielonkawą breją, kartonów ze zjedzonymi do połowy produktami, skórek z pomarańczy i melonów, dawno rozmrożonych mrożonek. W zamrażarce znalazła karton jajek, parę butów, budzik i coś, co prawdopodobnie było kiedyś kiełkami fasoli. Ruth ogarnęły mdłości. To wszystko stało się w ciągu zaledwie jednego tygodnia?

Zadzwoniła do Arta na Kauai. Nie odpowiadał. Pomyślała, że spokojnie leży na plaży, nie zważając na żadne problemy świata. Ale jak mógł być na plaży? Na Hawajach była szósta rano. Gdzie on jest? Tańczy hula w czyimś łóżku? Jeszcze jedno zmartwienie. Ruth mogłaby zadzwonić do Wendy, ale Wendy po prostu wyraziłaby współczucie, mówiąc, że jej matka robi znacznie większe głupstwa. A Gideon? Ruth postanowiła zadzwonić do cioci Gal.

– Gorzej? Jak może z nią być jeszcze gorzej? – spytała GaoLing. – Dałam jej żeń – szeń i powiedziała, że bierze go codziennie.

– Lekarz mówił, że żaden z tych środków nie może pomóc…

– Lekarz! – prychnęła pogardliwie GaoLing. – Nie wierzę w tę diagnozę. Alzheimer. Twój stryj mówił to samo, a jest dentystą. Wszyscy się starzeją, wszyscy zapominają. Kiedy człowiek jest stary, ma za dużo do zapamiętania. Pytam cię, dlaczego dwadzieścia czy trzydzieści lat temu nikt na to nie chorował? Kłopot w tym, że dzisiaj dzieci nie mają czasu spotykać się z rodzicami. Twoja mama jest samotna i tyle. Nie ma z kim porozmawiać po chińsku. Oczywiście, jej umysł nie działa tak dobrze jak kiedyś. Jeżeli przestaje się rozmawiać, nie da się już naoliwić zardzewiałego mechanizmu!

– Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Czy mogłabyś ją zabrać do siebie, powiedzmy, na tydzień? Mam teraz dużo pracy i nie mogę poświęcać tyle czasu…

– Nie pytaj, zawsze ją przyjmę. Przyjadę po nią za godzinę. I tak muszę zrobić jakieś zakupy.

Ruth miała ochotę zapłakać z ulgą.

Po wyjściu cioci Gal z matką przespacerowała się kawałek na plażę, na Land's End. Musiała posłuchać miarowego huku fal, który mógłby zagłuszyć łomot jej serca.

Fala przyboju łagodnie omywała kostki idącej plażą Ruth i kusiła. Chodź do morza, zdawała się mówić, jest wielkie i wolne.

Gdy Ruth miała kilkanaście lat, matka podczas kłótni pobiegła kiedyś do morza, grożąc, że utopi się w oceanie. Woda sięgała już jej ud i dopiero błagania i krzyki córki zdołały sprowadzić ją z powrotem. Ruth zastanawiała się teraz, czy gdyby nie jej prośby, LuLing pozwoliłaby oceanowi zdecydować o swoim losie?

Od dzieciństwa Ruth myślała o śmierci co dzień, czasem wiele razy dziennie. Sądziła, że wszyscy w sekrecie robią to samo, lecz nikt poza jej matką nie mówi o tym otwarcie. Rozważała w swym młodym umyśle, co właściwie oznacza śmierć. Czy ludzie znikają? Stają się niewidzialni? Dlaczego umarli stają się silniejsi, smutniejsi albo bardziej złośliwi? Tak zapewne myślała matka. Gdy Ruth była starsza, próbowała wyobrazić sobie moment, w którym przestanie oddychać, mówić i widzieć, kiedy nie będzie już nic czuła i przestanie się nawet bać, że nie żyje. A może będzie jej towarzyszyć wielki strach i niepokój, złość i żal, tak jak duchom, z którymi rozmawiała matka? Śmierć niekoniecznie musi być bramą do czystej rozkoszy absolutnej nicości. To skok w nieznane. Pociągający ze sobą wszystkie najgorsze możliwości. Właśnie z lęku przed nieznanym Ruth postanowiła, że bez względu na to, jak okropne i beznadziejne będzie jej życie, nigdy nie odbierze go sobie z własnej woli.

Choć dobrze pamiętała moment, w którym podjęła taką próbę.

Kończyła wtedy jedenaście lat. Ruth przeprowadziła się z matką z Oakland na równiny Berkeley, do krytego ciemnym gontem bungalowu, który stał za jasnożółtym domkiem, należącym do młodych, dwudziestoparoletnich małżonków, Lance'a i Dottie Rogersów. Bungalow był kiedyś szopą, spiżarnią i garażem; w czasie drugiej wojny światowej rodzice Lance'a zmienili go nielegalnie w budynek mieszkalny, wynajmowany kolejno kilku młodym żonom, których mężowie wyruszali przez bazę morską w Ala – medzie na bitwę na Pacyfiku.

W domku były niskie sufity, często nawalała elektryczność, a o tylną i boczną ścianę wspierał się płotek, na który w nocy wspinały się zawodzące koty. Nie było wentylacji, nawet wentylatora nad dwupalnikową kuchenką, tak więc gdy LuLing gotowała, trzeba było otwierać okna, żeby się pozbyć z domu “tłustego zapachu", jak nazywała go matka. Ale czynsz był niski, a w dzielnicy znajdowała się dobra szkoła średnia, do której chodziły inteligentne i przebojowe dzieci profesorów z uniwersytetu. LuLing lubiła przypominać Ruth, że właśnie jej edukacja była najważniejszym powodem, dla którego ona postanowiła się tu przeprowadzić.

Bungalow z małymi oknami i żółtymi okiennicami przypominał domek dla lalek. Początkowa radość Ruth wkrótce ustąpiła jednak miejsca rozdrażnieniu. Nowy dom był tak mały, że w ogóle nie miała prywatności. Dzieliły z matką wspólną ciasną i ciemną sypialnię, gdzie dało się wstawić tylko dwa wąskie łóżka i komodę. W połączonych w jedno pomieszczenie salonie, jadalni i kuchni nie sposób się było nigdzie schować. Jedynym schronieniem dla Ruth stała się zatem łazienka i być może dlatego nękały ją tego roku liczne rozstroje żołądka. Matka zwykle przebywała w tym samym pokoju co ona, gotując, pracując nad swoimi kaligraficznymi napisami czy robiąc na drutach. Miała więc zajęte ręce, lecz wolny język, i przeszkadzała Ruth oglądać telewizję.

– Włosy za długie. Zasłaniają ci okulary jak kurtyna, nie widzisz. Wydaje ci się, że tak ładnie. Mówię ci, nieładnie! Wyłączy j telewizor, obetnę ci włosy… Słyszysz, wyłą – czyj telewizor…

Matka uważała, że Ruth ogląda telewizję, bo nie ma nic lepszego do roboty. Czasem uznawała, że to świetna okazja do rozmowy. Zdejmowała z lodówki tacę z piaskiem i stawiała na kuchennym stole. Ruth natychmiast czuła ucisk w gardle. Tylko nie to. Wiedziała jednak, że im bardziej będzie się opierać, tym bardziej matka będzie chciała się przekonać dlaczego.

– Droga Ciocia zła na mnie? – dopytywała się LuLing, gdy Ruth siedziała przez kilka minut, nie napisawszy nic na piasku.

– Nie, to nie to.

– Czujesz coś jeszcze ważnego?… Inny duch tu jest?

– Nie, to nie inny duch.

– Och. Już wiem… umrę niedługo… tak? Możesz mówić, ja nie boję się.

Matka nie przeszkadzała jej tylko wówczas, gdy Ruth odrabiała lekcje albo uczyła się do sprawdzianu. LuLing szanowała jej naukę. Kiedy jej przerywała, wystarczyło, że Ruth mówiła: “Cii, czytam". I prawie zawsze matka milkła. Ruth dużo czytała.

Kiedy była ładna pogoda, Ruth zabierała książkę na miniaturową werandę bungalowu i siadała z podwiniętymi nogami na sprężystym krześle ogrodowym w kształcie muszli. Lance i Dottie byli u siebie na podwórku i palili papierosy, wyrywali chwasty ze ścieżki albo przycinali pnącze, które okrywało ścianę domku niczym jasna kołdra. Ruth przyglądała się im ukradkiem, zerkając zza książki.

Durzyła się w Lansie. Uważała, że jest przystojny jak gwiazda filmowa. Miał ładnie przystrzyżone włosy, kwadratową szczękę i szczupłe, muskularne ciało sportowca. Był niezwykle spokojny i odnosił się do Ruth życzliwie, onieśmielając ją przez to jeszcze bardziej. Musiała udawać, że jest pochłonięta lekturą lub oglądaniem ślimaków na begoniach, aż wreszcie ją zauważał i mówił:

– Hej, szkrabie, oczy sobie popsujesz od tego czytania.

Jego ojciec był właścicielem kilku sklepów z alkoholem, a Lance pomagał w firmie rodzinnej. Często wyjeżdżał do pracy późnym rankiem i wracał wpół do czwartej albo o czwartej, później znów wyjeżdżał o dziewiątej i był z powrotem bardzo późno, kiedy Ruth przestała już nasłuchiwać warkotu samochodu.

Ruth zastanawiała się, jak to się stało, że za Lance'a wyszła Dottie. Musiała mieć dużo szczęścia, bo nie była zbyt ładna, choć nowa przyjaciółka Ruth ze szkoły, Wendy, uznała, że Dottie jest niezłą lalą. Jak mogła tak powiedzieć? Dottie była wysoka i koścista, przytulić się do niej to jak przytulić się do dużego widelca. Poza tym, co zauważyła matka, Dottie miała duże zęby. Matka zademonstrowała to Ruth, rozciągając palcami wargi, tak że było widać jej dziąsła.

– Duże zęby, za dużo pokazuje, jak małpa.

Później w łazience Ruth oglądała się w lustrze, podziwiając swoje małe ząbki.

Była jeszcze jedna przyczyna, dla której – zdaniem Ruth – Dottie nie zasługiwała na Lance'a: była despotyczna, mówiła za głośno i za szybko. Czasami jej głos wydawał się słaby i niewyraźny, jakby Dottie musiała odchrząknąć. A kiedy krzyczała, brzmiał jak zardzewiały metal. W ciepłe wieczory otwierali okna z tyłu domu i Ruth słyszała przytłumione głosy Lance'a i Dottie, które niosły się przez podwórko, docierając do bungalowu. Kilka razy, kiedy się kłócili, słyszała wyraźnie, co mówią.

– Cholera jasna, Lance! – krzyczała jednego wieczoru Dottie. – Zaraz wyrzucę ci kolację, jak w tej chwili nie przyjdziesz!

– Odczep się. Siedzę na kiblu! – odpowiedział.

Potem, ilekroć Ruth była w łazience, wyobrażała sobie, że Lance robi to samo – stara się unikać ludzi, którzy cały czas mu dokuczają.

Innego wieczoru, gdy Ruth z matką siedziały przy stole w kuchni, na którym stała taca z piaskiem, rozległ się schrypnięty krzyk Dottie:

– Wiem, co zrobiłeś! Nie zgrywaj świętoszka!

– Nie mów mi, co zrobiłem, bo nic, kurwa, nie wiesz! Po chwili dwa razy trzasnęły drzwi i ryknął silnik czerwonego pontiaca, który ruszył spod domu z piskiem opon.

Serce Ruth waliło jak szalone. Matka pokręciła głową z niesmakiem, a później mruknęła po chińsku:

– Co cudzoziemcy to wariaci.

Ruth poczuła równocześnie dreszcz emocji i wyrzuty sumienia. Dottie odezwała się do Lance'a tak samo, jak matka często mówiła do niej, oskarżając ją bez powodu. Lance cierpiał tak samo jak ona. Z jedną różnicą – mógł się odgryźć. Powiedział dokładnie to, co Ruth chciałaby powiedzieć matce: nie mów mi, co myślę, bo nie wiesz!

W październiku matka kazała jej zanieść Rogersom czek z czynszem. Drzwi otworzyła Dottie i Ruth zauważyła, że oboje z Lance'em rozpakowują bardzo duże pudło. W środku był nowiutki kolorowy telewizor, który, jak wyjaśniła Dottie, przynieśli właśnie dziś, żeby obejrzeć “Czarnoksiężnika z krainy Oz", którego o siódmej wieczorem miała pokazać telewizja. Ruth nigdy nie widziała kolorowego telewizora, jeśli nie liczyć wystawy w sklepie.

– Pamiętasz taki moment w filmie, kiedy wszystko ma się zmienić z czarno – białego w kolorowe? – zapytała Dottie. – W tym telewizorze naprawdę robi się kolorowe!

– Hej, szkrabie – odezwał się Lance. – Może wpadniesz wieczorem obejrzeć z nami film? Ruth spłonęła rumieńcem.

– Nie wiem…

– Powiedz mamie, żeby też przyszła – dodała Dottie.

– Nie wiem. Może. – Ruth popędziła do domu. Matka sądziła, że nie powinna iść.

– Grzeczność, naprawdę wcale nie zapraszają.

– Chcą, żebym przyszła. Zaprosili mnie dwa razy. – Ruth przemilczała fakt, że zaprosili także LuLing.

– W zeszłym roku na kartce z ocenami jeden dostateczny, nawet nie dobry. Powinny być bardzo dobry tylko. Dzisiaj lepiej ucz się więcej.

– Ale to było z wuefu! – jęknęła Ruth.

– I tak widziałaś już ten program Ozzie.

– To jest “Czarnoksiężnik z krainy Oz", a nie “Ozzie i Harriet". Słynny film!

– Słynny! Hnh! Nie wszyscy oglądają, to już nie słynny! Ozzie, Oz, Zorro, wszystko to samo.

– Droga Ciocia sądzi, że powinnam go zobaczyć.

– Co mówisz?

Ruth nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Słowa po prostu same wyleciały z jej ust.

– Wczoraj wieczorem, pamiętasz? – Gorączkowo szukała odpowiedzi. – Kazała mi napisać coś, co wyglądało jak litera Z i nie wiedziałyśmy, co to może znaczyć.

LuLing zmarszczyła brwi, przypominając sobie napis.

– Chyba chciała, żebym napisała 0 – Z. Jeżeli nie wierzysz, możemy ją zaraz zapytać. – Ruth wspięła się na taboret i zdjęła z lodówki tacę z piaskiem.

– Droga Ciociu – mówiła po chińsku LuLing. – Jesteś tam? Co chcesz nam powiedzieć?

Ruth usiadła, trzymając w pogotowiu pałeczkę. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Ale przede wszystkim dlatego, że się denerwowała, bo miała oszukać matkę. A jeśli rzeczywiście istniał duch zwany Drogą Ciocią? Ruth uważała, że pisanie na piasku jest tylko przykrym obowiązkiem, a ona musi po prostu odgadnąć, co matka chce usłyszeć, i jak najszybciej zakończyć seans. Jednak bywały chwile, gdy wierzyła, że jej ręką kieruje duch, dyktując jej, co ma napisać. Czasem pisała rzeczy, które później okazywały się prawdą, jak na przykład wskazówki dotyczące akcji, w które matka zaczęła inwestować, aby pomnożyć zaoszczędzone pieniądze. Matka prosiła Drogą Ciocię, żeby wybrała między akcjami dwóch firm, na przykład IBM i US Steel, a Ruth decydowała się na krótszą nazwę, którą łatwiej było zapisać. Bez względu na wybór, LuLing serdecznie dziękowała Drogiej Cioci. Raz matka zapytała, gdzie spoczywa ciało Drogiej Cioci, by mogła je odnaleźć i pogrzebać. Koniec napisała Ruth, na co matka zerwała się z miejsca, krzycząc:

– A więc to prawda! GaoLing mówiła prawdę. Jesteś na Końcu Świata.

Ruth poczuła na szyi muśnięcie przenikliwie zimnego oddechu.

Uspokoiła myśli i rękę, przywołując całą czarnoksięską mądrość, jaką mogłaby jej przekazać Droga Ciocia. 0 – Z, napisała, po czym zaczęła powoli i dużymi literami pisać film w dobrym guście. Kiedy zaczęła skrobać G – U, LuLing wykrzyknęła:

– Gul Gu to po chińsku “kość". Dlaczego kość? Czy to ma związek z dobrą rodziną lekarza kości?

I szczęśliwym trafem wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Droga Ciocia chciała najwyraźniej powiedzieć, że “Czarnoksiężnik z krainy Oz" opowiada również o dobrym lekarzu kości i będzie szczęśliwa, jeśli Ruth obejrzy film.

Za dwie siódma Ruth zapukała do Lance'a i Dottie.

– Kto tam? – spytał głośno Lance.

– To ja, Ruth.

– Kto? – Po chwili Ruth usłyszała, jak mruknął: – Niech to szlag.

Ruth stała, płonąc ze wstydu. Może rzeczywiście zaprosił ją przez grzeczność. Zbiegła pędem po schodkach prowadzących na werandę. Teraz przez dwie godziny będzie się musiała chować na podwórku, żeby matka nie domyśliła się jej gafy ani kłamstwa.

Drzwi otworzyły się szeroko.

– Cześć, szkrabie – rzekł serdecznie Lance. – Wejdź. Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Dottie! Ruth przyszła! Przynieś jej z kuchni oranżady. Chodź, Ruth, siadaj na kanapie.

W trakcie filmu Ruth miała trudności ze skupieniem uwagi na ekranie. Musiała udawać, że czuje się bardzo swobodnie. Wszyscy troje siedzieli na żółto – turkusowej kanapie, pokrytej obiciem z materiału o grubym splocie, przetykanego błyszczącą nitką, który drapał Ruth w gołe nogi. Poza tym Ruth zauważała szczegóły, które głęboko nią wstrząsnęły, na przykład to, że Dottie i Lance opierali na stoliku nogi – w butach! Gdyby widziała to matka, miałaby do powiedzenia dużo więcej prócz uwag o dużych zębach Dottie. Lance i Dottie popijali jakiś złotawy alkohol, choć przecież nie byli w barze. Ale najbardziej przeszkadzało jej kretyńskie zachowanie Dottie, która udając dziecko i głaszcząc Lance'a po kolanie i udzie, gruchała do niego:

– Ci kochany Lancey mozie żłobić tyciutko głośniej? W przerwie na reklamy Dottie przeciągnęła się, wstała i zachwiała się jak strach na wróble z filmu.

– Może chcecie trochę po… po… popcornu? Potem, wymachując szeroko ramionami, cofnęła się o krok i powlokła do drzwi, pośpiewując:

– Uuu, idziemy sobie do kuchni…

Ruth została sama z Lance'em na jednej kanapie. Wpatrywała się w telewizor, a serce mocno jej łomotało. Słyszała dobiegające z kuchni stukanie otwieranych i zamykanych szafek oraz nucenie Dottie.

– Jak ci się podoba? – spytał Lance, wskazując ruchem głowy telewizor.

– Naprawdę fajne – odrzekła Ruth cichym, poważnym głosem, nie odrywając oczu od ekranu.

Poczuła woń rozgrzanego oleju, usłyszała kanonadę sypanych do rondla ziaren kukurydzy. Lance zagrzechotał kostkami lodu w swojej szklance i zaczął mówić o programach, które miał nadzieję obejrzeć w kolorze: meczach piłki nożnej, “Mister Ed", “The Beverly Hillbillies". Ruth miała wrażenie, jakby była na randce. Zwróciła się nieznacznie w jego stronę. Słuchaj z zaciekawieniem. Wendy mówiła jej kiedyś, co ma robić dziewczyna, żeby chłopak poczuł się ważny i męski. Ale co potem? Lance siedział tak blisko. Naraz klepnął ją w kolano, wstał i oznajmił:

– Chyba skorzystam z kibla, zanim się zacznie.

Powiedział o bardzo krępującej i intymnej sprawie. Gdy po minucie wrócił, Ruth wciąż się rumieniła. Tym razem usiadł jeszcze bliżej. Mógł się odsunąć na miejsce, które wcześniej zajmowała Dottie, więc dlaczego tego nie zrobił? Celowo? Znów zaczai się film. Czy Dottie zaraz wejdzie? Ruth miała nadzieję, że nie. Wyobrażała sobie, jak będzie o tym opowiadała Wendy: “Myślałam, że z nerwów zsikam się w spodnie!". Tak się mówiło, ale miała wrażenie, że faktycznie musi iść siusiu. Okropne. Jak miała zapytać Lance'a, czy może skorzystać z łazienki? Nie mogła tak po prostu wstać i łazić mu po domu. A może zachować się tak swobodnie jak on i rzucić od niechcenia, że też musi skorzystać z kibla? Napięła mięśnie, próbując powstrzymać fizjologię. Wreszcie gdy do pokoju weszła Dottie z miską prażonej kukurydzy, Ruth wyrzuciła z siebie:

– Muszę najpierw umyć ręce.

– Z tyłu za sypialnią – powiedziała Dottie.

Starając się zachowywać zupełnie swobodnie, Ruth ruszyła szybkim krokiem, zaciskając mięśnie ud. Przemykając obok sypialni, poczuła zastarzały zapach papierosów i zobaczyła niepościelone łóżko, poduszki, ręczniki i buteleczkę olejku do kąpieli Jean Nate stojącą w nogach łóżka. W łazience opuściła krótkie spodnie i usiadła, pomrukując z ulgi. Przed chwilą był tu Lance, pomyślała i zachichotała. Po chwili stwierdziła, że w łazience panuje okropny bałagan. Spoiny między różowymi płytkami na podłodze były szare z brudu. Na koszu na bieliznę leżał zmięty stanik i majteczki. Na półce wbudowanej naprzeciw toalety leżały upchnięte byle jak czasopisma motoryzacyjne. Gdyby matka mogła to zobaczyć!

Ruth wstała i dopiero teraz zauważyła krople wilgoci na pupie. Sedes był mokry! Matka zawsze ją przestrzegała, żeby nie siadać na toalecie u ludzi, nawet w domu znajomych. Mężczyźni powinni podnosić sedes, ale nigdy tego nie robili.

– Każdy zapomina – mówiła matka. – Ich nie obchodzi. Zostawiają zarazki, co przechodzą na ciebie.

Ruth w pierwszej chwili chciała zetrzeć ślady moczu papierem toaletowym. Uznała jednak, że to znak, jak przyrzeczenie miłości. Pozostawiając na skórze ślad po siusiu Lance'a i jego zarazki, czuła się jak dzielna bohaterka romansu.

Kilka dni później na lekcji gimnastyki Ruth obejrzała film przedstawiający drogę, jaką przebywają jajeczka w ciele kobiety, od początku aż do wypłynięcia ze strumieniem krwi. Film był stary i w wielu miejscach uszkodzony. Pani, która wyglądała jak pielęgniarka, mówiła o początku wiosny, a w środku opowieści o wypuszczaniu pięknych pąków zniknęła z trzaskiem, by pojawić się w drugim pokoju i opisywać pąki przesuwające się wewnątrz gałęzi. Kiedy tłumaczyła, że łono jest jak gniazdo, jej głos przeszedł w dźwięk przypominający trzepot ptasich skrzydeł, a postać zniknęła, ustępując miejsca białemu jak śnieg ekranowi. Zapalono światło i wszystkie dziewczynki zmrużyły zażenowane oczy, myśląc o poruszających się w nich jajeczkach. Nauczycielka musiała wezwać zgarbionego chłopaka o wydętych ustach z sekcji audiowizualnej; wtedy Wendy i inne dziewczynki zaczęły piszczeć, że wolą umrzeć niż go zobaczyć. Chłopak skleił taśmę i film mógł się rozpocząć na nowo. Pokazano, jak kijanka, którą nazywano plemnikiem, jedzie przez łono w kształcie serca, a głos kierowcy autobusu wykrzykiwał nazwy kolejnych przystanków: “pochwa", “szyjka macicy", “macica". Dziewczynki wydawały piski i zasłaniały oczy, dopóki przygarbiony chłopak nie wyszedł z sali, krocząc dumnie, jakby zobaczył je wszystkie nago.

W dalszej części filmu Ruth widziała, jak kijanka znajduje jajeczko, które ją pożera. Zaczęła rosnąć wielkooka żaba. Pod koniec filmu pielęgniarka w nakrochmalonym białym czepku podawała dziecko o wyłupiastych oczach pięknej kobiecie, ubranej w żakiet z różowej satyny, a jej bardzo męski mąż oświadczał: “To cud, cud życia".

Gdy zapalono światła, Wendy podniosła rękę i spytała nauczycielkę, jak w ogóle zaczął się ten cud, a dziewczynki, które znały odpowiedź, parskały i chichotały. Ruth też się śmiała. Nauczycielka posłała im karcące spojrzenie i powiedziała:

– Najpierw trzeba wziąć ślub.

Ruth wiedziała, że to nie jest cała prawda. Widziała kiedyś film z Rockiem Hudsonem i Doris Day. Wszystko polegało na chemii: dobra chemia to miłość, a w skład złej wchodził alkohol i sen. Ruth nie była do końca pewna, jak to się wszystko dzieje, ale wiedziała z pewnością, że są to najważniejsze elementy uruchamiające naukową przemianę: mechanizm był podobny do sposobu, w jaki tabletka alka – seltzer rozpuszcza się w wodzie, tworząc bąbelki. Plum, psss. To przez złą chemię niektóre kobiety miały dzieci bez małżeństwa, dzieci nieślubne, jak się mówiło, używając jednego z zakazanych słów.

Przed zakończeniem lekcji nauczycielka rozdała białe elastyczne paski z klamerkami i pudełka z grubymi białymi tamponami. Wyjaśniła, że dziewczynki niedługo będą mieć swój pierwszy okres, więc nie powinny być zdziwione ani przestraszone, kiedy zobaczą czerwoną plamkę na majteczkach. Plamka miała być znakiem i dowodem, że stały się kobietami i są “grzecznymi dziewczynkami". Wiele dziewczynek chichotało. Ruth pomyślała, że ma mieć okres tak jak zadanie domowe, czyli na jutro, pojutrze albo na przyszły tydzień.

Wracając z Ruth ze szkoły do domu, Wendy tłumaczyła jej to, co nauczycielka przemilczała. Wendy znała się na wielu rzeczach, bo zadawała się z kumplami swojego brata i ich wyzywającymi dziewczynami, które nosiły makijaż i zatrzymywały oczka w pończochach lakierem do paznokci. Wendy miała wielką, puszystą blond fryzurę, którą tapiro – wała i lakierowała podczas przerw, żując gumę, przechowywaną z lekcji na lekcję w kawałku srebrnej folii. Pierwsza zaczęła nosić wysokie białe buty, a przed lekcjami i po szkole podwijała spódniczkę, żeby kończyła się dwa cale nad kolanem. Trzy razy musiała zostać za karę po lekcjach, raz za spóźnienie, a dwa razy za używanie zakazanych słów “suka" i “sztywny fiut" w rozmowie z nauczycielką gimnastyki. W drodze do domu chwaliła się Ruth, że pozwoliła się pocałować chłopakowi na “prywatce z macaniem".

– Właśnie zjadł neapolitańskiego loda i pachniał jak rzygi, to mu powiedziałam, żeby mnie pocałował w szyję, ale nie niżej. Jak pozwolisz zejść mu niżej, już po tobie. – Wendy rozchyliła kołnierzyk, a Ruth syknęła, zobaczywszy ślad, który wyglądał jak duży siniec.

– Co to?

– Malinka, głupia. Jasne, że takich rzeczy nie pokazywali w tym kretyńskim filmie. Jak się robi malinki, jak staje, jak się zalicza… jak to się robi. A właśnie na tej prywatce była dziewczyna, co ciągle rzygała w łazience. Z dziesiątej klasy. Bała się, że jest w ciąży z jednym chłopakiem z poprawczaka.

– Kocha go?

– Mówiła, że to czubek.

– W takim razie nie musi się martwić – oświadczyła ze znawstwem Ruth.

– O czym ty mówisz?

– W ciąży można być przez chemię. Miłość jest jednym ze składników – tłumaczyła jak najbardziej naukowo Ruth.

Wendy raptownie przystanęła. Otworzyła ze zdumienia usta, po czym szepnęła:

– To ty nic nie wiesz? – A potem wytłumaczyła jej to, o czym nie mówiła ani matka, ani pani na filmie, ani nauczycielka: że ten składnik wychodzi z penisa chłopaka.

Żeby Ruth wszystko jasno zrozumiała, Wendy dodała, nie pozostawiając żadnych wątpliwości: – Chłopak sika w dziewczynie, w środku.

– Nieprawda! – Ruth nienawidziła Wendy za to, co powiedziała, i za to, że zaczęła się histerycznie śmiać. Poczuła ulgę, gdy dotarły do skrzyżowania, na którym musiały się rozstać.

Przez pozostałą część drogi do domu w głowie Ruth uparcie kołatały się wypowiedziane przez Wendy słowa. Okropna prawda o sikaniu miała sens. Dlatego chłopcy i dziewczynki mają oddzielne łazienki. Dlatego chłopcy powinni podnosić sedes, ale przez złośliwość tego nie robią. I dlatego matka zabraniała jej siadać na toalecie w obcej łazience. Mówiła o zarazkach, ale naprawdę chciała ją ostrzec przed plemnikami. Dlaczego matka nie nauczyła się dobrze mówić po angielsku i rozróżniać nazw takich drobinek?

Nagle ogarnęła ją panika. Przypomniała sobie, że trzy dni temu usiadła na kroplach moczu mężczyzny, którego kochała.

Ruth sprawdzała swoją bieliznę kilkanaście razy dziennie. Od pokazu filmu minęły cztery dni, a ona wciąż nie dostała okresu. No i zobacz, co się stało, krzyczała w duchu. Chodziła po bungalowie z pustką w oczach. Sama zniszczyła sobie życie i nie można było już nic poradzić. Miłość, mocz, alkohol – bez końca wyliczała na palcach te składniki. Przypomniała sobie, jaka się czuła dzielna, gdy idąc wtedy spać, nie starła kropel wilgoci z pupy.

– Czemu jak wariatka się zachowujesz? – pytała często matka.

Oczywiście, Ruth nie mogła jej powiedzieć, że jest w ciąży. Doświadczenie nauczyło ją, że matka martwi się, nawet gdy nie ma żadnego powodu do zmartwienia. Jeżeli naprawdę coś byłoby nie tak, narobiłaby krzyku, waląc się w pierś niczym goryl. Uczyniłaby to na oczach Lance'a i Dottie. Wydłubałaby sobie oczy, wołając duchy, żeby przyszły i ją zabrały. I naprawdę by się zabiła. Tym razem na pewno. Kazałaby Ruth na to patrzeć, aby jeszcze bardziej ją ukarać. Teraz, ilekroć Ruth zobaczyła Lance'a, zaczynała tak szybko i ciężko oddychać, że płuca niemal odmawiały jej posłuszeństwa, a ona prawie mdlała z braku powietrza. Bez przerwy bolał ją brzuch. Czasami dostawała skurczu żołądka i stała nad toaletą, usiłując wymiotować, lecz nic nie chciało wylecieć. Kiedy jadła, wyobrażała sobie, jak jedzenie wpada prosto do pyska małej żaby, którą w sobie nosi, i miała wrażenie, że jej żołądek to lepkie bagno, więc biegła do łazienki i zmuszała się do wymiotów, w nadziei że żaba skoczy do toalety, a ona będzie mogła spuścić po niej wodę i tak skończy się wreszcie jej udręka.

Chcę umrzeć, jęczała do siebie. Umrzeć, umrzeć, umrzeć. Na początku płakała w łazience, potem próbowała przeciąć sobie nadgarstek nożem stołowym. Na skórze została głęboka bruzda, nie było żadnej krwi i za bardzo bolało, żeby ciąć głębiej. Później Ruth znalazła w błocie na podwórku zardzewiałą pinezkę, którą nakłuła sobie palec, a potem czekała, aż zatruta krew wypełni jej całe ramię jak rtęć w termometrze. Tego wieczoru, wciąż żywa i zrozpaczona, napełniła wodą wannę i usiadła w niej. Zanurzyła się głębiej i już chciała szeroko otworzyć usta, ale w tej samej chwili przypomniała sobie, że w wodzie pływa brud z jej nóg, pupy i miejsca między nogami. Nie zmieniając postanowienia, wyszła z wanny, wytarła się, a potem napełniła umywalkę. Pochyliła się, dotykając twarzą wody. Otworzyła usta. Jak łatwo się utopić. W ogóle nic nie boli. To jakby napić się wody, co, jak się po chwili zorientowała, właśnie robiła. Zanurzyła więc twarz głębiej i znów otworzyła usta. Głęboko nabrała powietrza, przygotowując się nareszcie na śmierć. Jej ciało gwałtownie zaprotestowało. Zaczęła głośno kaszleć i rzęzić, na co do łazienki wpadła bez pukania matka, klepnęła ją w plecy, potem położyła dłoń na jej czole i mruknęła po chińsku, że Ruth jest chora i powinna natychmiast iść do łóżka. Obawa i troska matki sprawiły, że Ruth poczuła się jeszcze gorzej.

Pierwszą osobą, której Ruth w końcu wyznała swoją tajemnicę, była Wendy. Znała się na wielu rzeczach i zawsze wiedziała, co zrobić. Ruth musiała czekać na spotkanie z nią w szkole, bo nie mogła rozmawiać o tym przez wspólny telefon, narażając się na ryzyko, że matka lub ktoś inny podsłucha.

– Musisz powiedzieć Lance'owi – rzekła Wendy, ściskając dłoń Ruth.

Ruth zaczęła płakać jeszcze żałośniej. Pokręciła głową. Przemknęło jej przed oczami całe okrucieństwo świata i zrozumiała, że jej rojenia są zupełnie nierealne. Lance jej nie kochał. Gdyby mu powiedziała, znienawidziłby ją, Dottie też by ją znienawidziła. Wyrzuciliby ją i matkę z bungalowu. Szkoła wysłałaby Ruth do poprawczaka. Jej życie byłoby skończone.

– No, jak nie chcesz, to ja mu powiem – zaproponowała Wendy.

– Nie – wykrztusiła Ruth. – Nie możesz. Nie pozwolę ci.

– Jeśli mu nie powiesz, to jak się ma przekonać, że cię kocha?

– On mnie nie kocha.

– Na pewno cię kocha. W każdym razie pokocha. Tak się zdarza. Facet dowiaduje się, że dziecko jest w drodze, i trzask – prask – miłość, małżeństwo, wózeczek.

Ruth usiłowała to sobie wyobrazić. “Tak, to twoje" – mówi do Lance'a Wendy. Lance wygląda jak Rock Hudson, kiedy się dowiedział, że Doris Day będzie miała jego dziecko. Najpierw traci mowę ze zdumienia, potem powoli się uśmiecha, a później wybiega na ulicę, nie zważając na samochody i wpadając na ludzi, którzy krzyczą, że chyba oszalał. “Tak, oszalałem, oszalałem dla niej!" – wołał. Wraca do niej, rzuca się na kolana i wyznaje, że ją kocha, że zawsze ją kochał i chce się z nią ożenić. A Dottie, cóż, na pewno niedługo zakocha się w listonoszu czy kimś takim. Wszystko pięknie się ułoży. Ruth westchnęła. Tak, to było możliwe.

Po południu Wendy poszła z Ruth do domu. LuLing pracowała po południu w przedszkolu i miała wrócić dopiero za dwie godziny. O czwartej, kiedy obie były na dworze, zobaczyły Lance'a, który szedł do samochodu, pogwizdując i dzwoniąc kluczykami. Wendy ruszyła do niego, a Ruth pobiegła na drugą stronę bungalowu, żeby się schować, a jednocześnie wszystko widzieć. Prawie nie mogła oddychać. Wendy szła w stronę Lance'a.

– Dzień dobry! – zawołała do niego.

– Cześć, mała – odrzekł. – O co chodzi?

Wtedy Wendy odwróciła się na pięcie i uciekła. Ruth rozpłakała się. Gdy Wendy wróciła, zaczęła ją pocieszać i powiedziała, że ma lepszy plan.

– Nie martw się – mówiła. – Zajmę się tym. Coś wymyślę. – I rzeczywiście wymyśliła. – Zaczekaj tu – nakazała jej z uśmiechem, a potem ruszyła pędem na werandę domku.

Ruth pomknęła do bungalowu. Pięć minut później tylne drzwi domku otworzyły się gwałtownie i wypadła z nich Dottie. Ruth zobaczyła przez okno Wendy, która pomachała jej i szybko sobie poszła. Rozległo się łomotanie do drzwi bungalowu i gdy Ruth otworzyła, Dottie chwyciła ją za ręce. Spojrzała jej w oczy z udręczoną miną i wyszeptała swoim schrypniętym, zgrzytliwym głosem:

– Naprawdę jesteś?…

Ruth uderzyła w ryk, a Dottie objęła ją ramieniem i zaczęła uspokajać. Potem uścisnęła ją tak mocno, że Ruth miała wrażenie, jakby kości zaraz jej miały wyskoczyć ze stawów. To bolało, ale równocześnie sprawiało przyjemność.

– To drań, cholerny, parszywy gnój – mówiła Dottie przez zaciśnięte zęby.

Ruth była wstrząśnięta, słysząc same zakazane słowa, ale jeszcze bardziej zdumiała się, że Dottie była wściekła nie na nią, ale na Lance'a!

– Twoja mama wie? – spytała Dottie. Ruth pokręciła głową.

– Dobrze. Na razie nie musimy jej nic mówić, jeszcze nie. Najpierw muszę pomyśleć, jak to rozwiązać, dobrze? Nie będzie łatwo, ale coś wykombinuję, nie martw się. Pięć lat temu zdarzyło mi się to samo.

A więc dlatego Lance się z nią ożenił? Ale gdzie było dziecko?

– Wiem, co czujesz – ciągnęła Dottie. – Naprawdę.

Ruth płakała gorzko, wylewając z siebie więcej żalu, niż mogłoby pomieścić ludzkie serce. Znalazł się ktoś, kto wyrażał złość za to, co jej się przytrafiło. Kto wiedział, co trzeba zrobić.

Wieczorem matka gotowała, otworzywszy na oścież okna, a przez szum rozgrzanego oleju było słychać dobiegające z domku podniesione głosy. Ruth udawała, że czyta “Dziwne losy Jane Eyre". Nasłuchiwała słów z zewnątrz, ale mogła zrozumieć tylko piskliwy wrzask Dottie, która powtarzała: “Ty cholerny draniu!". Głos Lance'a był niski i dudniący, jak silnik jego pontiaca.

Ruth weszła do kuchni i sięgnęła pod zlew.

– Wyniosę śmieci.

Matka rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, ale dalej gotowała. Zbliżając się do kubłów stojących obok domku, Ruth zwolniła, żeby posłuchać.

– Wydaje ci się, że taki z ciebie ogier! Ile jeszcze rżnąłeś?… Jesteś facetem na jeden szybki, niczym więcej – fiku miku i po krzyku!

– Ciekawe, od kiedy jesteś takim ekspertem!

– Bo wiem! Wiem, co to znaczy być prawdziwym facetem! Danny… tak, on był niezły, Danny to prawdziwy facet. Ale ty! Musisz wsadzać małym dziewczynkom, które nie znają lepszych.

– Ty pieprzona kurwo! – krzyknął Lance dziwnie wysokim głosem, jak zapłakany chłopiec.

Ruth wróciła do domu, wciąż się trzęsąc. Nie spodziewała się, że to wszystko jest takie paskudne i zwariowane. Nieostrożność może sprawić mnóstwo kłopotów. Można się okazać złym wbrew własnej woli.

– Co za ludzie, huli – hudu – mruknęła matka, stawiając na stole parujące jedzenie. – Wariaci, kłócą się o nic. – Potem pozamykała okna.

Kilka godzin później, gdy Ruth leżała w łóżku z szeroko otwartymi oczami, przytłumione krzyki i wrzaski nagle się urwały. Nasłuchiwała przez chwilę, ale jedynym odgłosem było tylko chrapanie matki. Wstała w ciemnościach i poszła do łazienki. Wspięła się na toaletę, żeby wyjrzeć przez okno na podwórko. W domku paliło się światło. Co się dzieje? Potem zobaczyła Lance'a, który wyszedł z domu i wrzucił do bagażnika samochodu duży worek. Chwilę później opony zachrzęściły na żwirze i auto odjechało z rykiem silnika. Co to znaczy? Powiedział Dottie, że ożeni się z Ruth?

Nazajutrz rano, w sobotę, Ruth prawie nie tknęła kle – iku ryżowego, który matka podgrzała jej na śniadanie. Czekała niecierpliwie na powrót czerwonego pontiaca, ale panowała cisza. Ruth opadła z książką na kanapę. Matka wkładała brudne ubrania, ręczniki i pościel do torby nałożonej na wózek. Wyliczyła ćwierćdolarówki i dziesięciocentówki na automat, a potem powiedziała do Ruth:

– Chodźmy. Czas prania.

– Źle się czuję.

– Aj-ja, chora?

– Chyba będę wymiotować.

Matka zaczęła się krzątać wokół niej, mierząc temperaturę, wypytując, co jadła i jak wyglądała kupka. Zmusiła Ruth, by położyła się na kanapie, a obok postawiła wiadro na wypadek, gdyby naprawdę zrobiło jej się niedobrze. Wreszcie wyszła do pralni; miała wrócić dopiero za trzy godziny. Zawsze pchała swój wózek do pralni oddalonej o dwadzieścia minut drogi, ponieważ automaty były tam o pięć centów tańsze niż bliżej domu, a suszarki nie przypalały ubrań.

Ruth narzuciła kurtkę i wymknęła się na zewnątrz. Przycupnęła z książką na krześle na werandzie i czekała. Po dziesięciu minutach Dottie otworzyła drzwi z tyłu domku, zeszła po czterech schodkach i ruszyła przez podwórko. Miała podpuchnięte oczy, jak ropucha, a kiedy uśmiechnęła się do Ruth, rozciągnęła tylko usta, nie zmieniając nieszczęśliwego wyrazu twarzy.

– Ja się czujesz, dziecko?

– Chyba dobrze.

Dottie westchnęła i usiadła na werandzie, opierając podbródek na kolanach.

– Odszedł – powiedziała. – Ale nie martw się, za wszystko zapłaci.

– Nie chcę żadnych pieniędzy – zaprotestowała Ruth. Dottie zaśmiała się krótko i pociągnęła nosem.

– Chcę powiedzieć, że pójdzie do więzienia. Ruth przeraziła się.

– Dlaczego?

– Za to, co ci zrobił, oczywiście.

– Ale on wcale nie chciał. Zapomniał tylko…

– Że masz jedenaście lat? Jezu!

– To była też moja wina. Powinnam bardziej uważać.

– Nie, skarbie, nie, nie! Nie musisz go bronić. Naprawdę. To nie twoja wina ani dziecka… Posłuchaj, będziesz musiała porozmawiać z policją…

– Nie! Nie! Nie chcę!

– Wiem, że się boisz, ale on zrobił coś bardzo złego. To się nazywa stosunek z nieletnią i Lance musi być ukarany… Policja będzie ci pewnie zadawać dużo pytań, więc powiedz im po prostu prawdę, co ci zrobił, gdzie to się stało… W sypialni?

– W łazience.

– Jezu! – Dottie rozgoryczona pokiwała głową. – Tak, zawsze lubił to tam robić… Zabrał cię więc do łazienki…

– Sama poszłam.

– Dobrze, potem on poszedł za tobą i co się stało? Był w ubraniu?

Ruth zdjął blady strach.

– Został w salonie i oglądał telewizję – powiedziała słabym głosem. – Byłam sama w łazience.

– No więc kiedy to zrobił?

– Przede mną. Najpierw on siusiał, potem ja.

– Chwileczkę… Co zrobił?

– Siusiu.

– Na ciebie?

– Na sedes. Potem przyszłam i usiadłam na tym. Dottie wstała. Na jej twarzy malowała się zgroza.

– O nie, Boże! – Chwyciła Ruth za ramiona i mocno potrząsnęła. – Tak się nie robi dzieci. Siusiu na sedes. Jak mogłaś być taka głupia? Musiałby ci wsadzić kutasa. I spuścić się. Nie nasikać, ale mieć wytrysk spermy. Rozumiesz, co zrobiłaś? Oskarżyłaś niewinnego człowieka o gwałt.

– Nie… – wyszeptała Ruth.

– Właśnie tak. A ja ci uwierzyłam. – Ciężkim krokiem zeszła z werandy, klnąc pod nosem.

– Przepraszam! – zawołała za nią Ruth. – Powiedziałam, przepraszam. – Nadal nie do końca rozumiała, co właściwie zrobiła.

Dottie odwróciła się i prychnęła:

– Nie masz pojęcia, co to naprawdę znaczy. – Weszła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Choć Ruth nie była już w ciąży, wcale nie poczuła ulgi. Nadal wszystko było okropne, a może jeszcze gorsze niż poprzednio. Gdy matka wróciła z pralni, leżała w łóżku, udając, że śpi. Było jej głupio i bała się. Będzie musiała iść do więzienia? Wiedziała już, że nie jest w ciąży, mimo to jednak ciągle pragnęła umrzeć. Ale jak? Wyobraziła sobie siebie, jak leży pod kołami pontiaca, a Lance uruchamia silnik i odjeżdża, miażdżąc jej ciało i nawet o tym nie wiedząc. Gdyby zginęła jak ojciec, spotkaliby się w niebie. A może on też sądził, że jest zła?

– Ach, grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją półgłosem matka. – Wyśpisz się, lepiej niedługo poczujesz.

Po południu Ruth usłyszała na podjeździe warkot samochodu. Ukradkiem wyjrzała przez okno. Lance z ponurą miną wynosił z domku jakieś pudła, dwie walizki i kota. Potem wyszła Dottie, wycierając nos chusteczką. Ani razu nie spojrzawszy na siebie, odjechali. Po godzinie pontiac wrócił, lecz wysiadł z niego tylko Lance. Co Dottie mu powiedziała? Dlaczego musiała się wyprowadzić? Czy teraz Lance przyjdzie do nich, powie matce, co Ruth zrobiła, i każe im się natychmiast wynosić? Ruth była pewna, że Lance jej nienawidzi. Wcześniej zdawało się jej, że najgorszą rzeczą, jaka mogła się jej w życiu przytrafić, jest ciąża. Teraz było jednak znacznie gorzej.

W poniedziałek nie poszła do szkoły. LuLing coraz bardziej się bała, że to duch próbuje odebrać jej córkę. Jak inaczej wytłumaczyć złe samopoczucie Ruth? LuLing plotła coś o obnażonych zębach małpiej szczęki. Droga Ciocia wiedziała, mówiła. Wiedziała o klątwie. Miała to być kara za coś, co dawno temu zrobiła jej rodzina. Matka postawiła tacę z piaskiem na krześle obok łóżka Ruth, czekając.

– Obie umrzemy? – zapytała. – Czy tylko ja?

– Nie – napisała Ruth. – Wszystko dobrze.

– Jak “dobrze"? To czemu chora, bez powodu?

We wtorek Ruth nie mogła już dłużej znieść troskliwości matki. Powiedziała, że czuje się dobrze i może iść do szkoły. Przed wyjściem wyjrzała przez okno, a potem zerknęła na podjazd. O nie, pontiac dalej stał. Zaczęła się okropnie trząść, jakby zaraz miały się jej połamać wszystkie kości. Nabrawszy głęboko powietrza, wyskoczyła z domu, puściła się pędem skrajem podjazdu jak najdalej od domu Lace'a i Dottie, a potem ostrożnie przemknęła obok samochodu. Skręciła w lewo, mimo że do szkoły szło się w prawo.

– Hej, szkrabie! Czekałem na ciebie. – Lance palił na werandzie papierosa. – Musimy pogadać. – Ruth stanęła jak wryta na chodniku, niezdolna do najmniejszego ruchu. – Powiedziałem, że musimy pogadać. Nie sądzisz, że jesteś mi to winna?… Chodź. – Rzucił niedopałek na trawnik.

Ruth niepewnie postąpiła naprzód na drżących nogach. Miała wrażenie, jakby połowa jej ciała nadal uciekała. Gdy dotarła na werandę, była zupełnie zdrętwiała. Uniosła głowę.

– Przepraszam – pisnęła. Broda zaczęła się jej trząść, Ruth otworzyła usta i zaczęła głośno szlochać.

– Hej, hej – odezwał się Lance. Nerwowo wyjrzał na ulicę. – Daj spokój, nie rób tego. Chciałem z tobą porozmawiać, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie chcę, żeby coś takiego się powtórzyło, w porządku?

Ruth kiwnęła głową, pociągając nosem.

– No, już dobrze. Uspokój się. Nie bój się, nie jestem przecież taki straszny.

Ruth starła łzy z twarzy rękawem swetra. Najgorsze już miała za sobą. Ruszyła w stronę schodów.

– Hej, dokąd to? Ruth znieruchomiała.

– Mówiłem, że musimy porozmawiać. Odwróć się. – Jego głos brzmiał trochę mniej łagodnie, Ruth zauważyła, że otworzył drzwi do domu. – Wejdź – rozkazał.

Przygryzła wargi i wolno zawróciła, prześlizgując się obok niego. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi, a w pokoju zrobiło się trochę ciemniej.

Salon był przesiąknięty zapachem alkoholu i papierosów. Zasłony były zasunięte, na stoliku piętrzyły się puste tacki po mrożonych posiłkach.

– Siadaj. – Lance wskazał drapiącą kanapę. – Chcesz oranżady?

Pokręciła głową. Jedynym źródłem światła w pokoju był włączony telewizor, w którym leciał stary film. Ruth cieszyła się, że panuje hałas. Potem zobaczyła na ekranie reklamę – jakiś mężczyzna sprzedawał samochody. W ręce trzymał atrapę szabli.

– Obcięliśmy ceny – zajrzyj więc do Chevroleta Rudy'ego i zapytaj o tego, co tnie najlepiej!

Lance usiadł na kanapie, lecz nie tak blisko jak tamtego wieczoru. Wyjął jej książki z rąk. Ruth poczuła się zupełnie bezbronna, przez łzy wszystko widziała niewyraźnie, starając się jednocześnie tak płakać, by nie wydać żadnego dźwięku.

– Zostawiła mnie, wiesz?

Z piersi Ruth wyrwało się głośne łkanie. Próbowała powiedzieć, że bardzo jej przykro, ale była w stanie tylko pociągać nosem i spazmatycznie chlipać jak przestraszone zwierzątko.

Lance zaśmiał się.

– Właściwie sam ją wyrzuciłem. Tak, w pewnym sensie oddałaś mi przysługę. Gdyby nie ty, nie dowiedziałbym się, że rżnie się z innymi. Jasne, przez chwilę coś podejrzewałem. Ale powiedziałem sobie: stary, musisz jej ufać. I widzisz – ona mi nie ufała. Uwierzyłabyś – mnie nie ufała! Coś ci powiem, bez zaufania nie ma małżeństwa. Wiesz, co mam na myśli? – Spojrzał na nią.

Ruth zrozpaczona pokiwała głową.

– E, chyba nie wiesz i nie dowiesz się przez najbliższe dziesięć lat. – Zapalił następnego papierosa. – Za dziesięć lat popatrzysz za siebie i powiesz: “Rany, ale kiedyś miałam pojęcie o robieniu dzieci!" – Parsknął i przekrzywił głowę, obserwując jej reakcję. – Nie śmiejesz się? Mnie się wydaje, że to śmieszne. Tobie nie? – Pogładził ją po ręce, a Ruth wzdrygnęła się bezwiednie. – O co chodzi? A… tylko mi nie mów, że ty też mi nie ufasz. Co, jesteś taka jak ona? Po tym, co zrobiłaś i czego ja nie zrobiłem, uważasz, że zasługuję na takie traktowanie?

Ruth milczała przez dłuższą chwilę, starając się zmusić własne usta do właściwego ułożenia. Wreszcie powiedziała urywanym głosem:

– Ufam ci.

– Tak? – Znów pogładził ją po ręce i tym razem nie szarpnęła się tak głupio jak poprzednio. Mówił dalej znużonym, ale dodającym otuchy głosem. – Posłuchaj, nie będę na ciebie wrzeszczał i tak dalej. Możesz się uspokoić. Dobrze? Hej, pytam cię – dobrze?

– Dobrze.

– No to się uśmiechnij.

Z trudem uniosła kąciki ust.:

– O, proszę! Oto uśmiech. Znowu zniknął! – Lance zgasił papierosa. – To co, znowu jesteśmy przyjaciółmi? – Wyciągnął do niej rękę. – Świetnie. Źle by było, gdybyśmy nie mogli zostać przyjaciółmi, przecież mieszkamy obok siebie.

Uśmiechnęła się do niego i tym razem wyglądało to naturalnie. Starała się oddychać przez zapchany nos.

– Jako sąsiedzi powinniśmy sobie nawzajem pomagać, a nie oskarżać niewinnych ludzi o złe uczynki…

Ruth skinęła głową, uświadamiając sobie w tym momencie, że wciąż zaciska palce nóg. Rozluźniła się. Niedługo wszystko się skończy. Dostrzegła na twarzy Lance'a ciemne cienie pod oczami i zmarszczki biegnące od nosa do szczęki. Zabawne. Wyglądał o wiele starzej, niż się jej ostatnio zdawało, już nie był taki przystojny. Zrozumiała, że to dlatego, że już go nie kocha. Dziwne. Myślała, że to była miłość, ale nie. Przecież prawdziwa miłość jest wieczna.

– Teraz już wiesz, jak się naprawdę robi dzieci, tak? Ruth wstrzymała oddech. Odchyliła głowę.

– Wiesz czy nie wiesz?; Szybko skinęła głową.

– Jak? Powiedz.

Wierciła się, opanowując rozbiegane myśli. Przed oczyma stanęły jej okropne sceny. Z brązowego hot doga tryska żółta musztarda. Znała słowa: penis, sperma, pochwa. Jak mogła je jednak wypowiedzieć? Wówczas on także zobaczyłby ten brzydki obraz.

– Wiesz przecież – chlipnęła.

Spojrzał na nią surowo. Jak gdyby umiał ją prześwietlić na wskroś wzrokiem.

– Tak – powiedział w końcu. – Wiem. – Przez kilka sekund milczał, po czym dodał życzliwszym tonem: – Rany, ale byłaś niemądra. Dzieci i sedes, Jezu.

Ruth miała spuszczoną głowę, ale zerkała na niego. Lance uśmiechał się.

– Mam nadzieję, że pewnego dnia lepiej nauczysz swoje dzieci życia. Sedes! Siusiu? A siusiaj sobie! Ruth zachichotała.

– Ha! Wiedziałem, że umiesz się śmiać. – Połaskotał ją palcem pod pachą.

Zapiszczała przez grzeczność. Znów ją połaskotał, tym razem między żebrami, a Ruth zareagowała paroksyzmem śmiechu. Nagle Lance wepchnął jej rękę pod drugą pachę i poczuła się bezbronna, za bardzo przestraszona, żeby mu powiedzieć, aby przestał, nie mogąc jednak opanować śmiechu. Jego palce przebiegały po jej plecach i brzuchu. Zwinęła się jak stonoga i zsunęła na dywan, wstrząsana atakami chichotu, który pozbawiał ją tchu.

– Pewnie dużo rzeczy cię śmieszy, co? – Przebierał palcami po jej żebrach jak po strunach harfy. – Tak, teraz widzę. Opowiedziałaś to wszystkim koleżankom? Ha, ha! Prawie wsadziłam faceta do więzienia.

Próbowała krzyknąć, nie, przestań, ale niepohamowany śmiech nie pozwalał jej zaczerpnąć tchu, nie panowała nad ruchami rąk i nóg. Spódniczka się jej zawinęła, ale Ruth nie umiała jej wygładzić. Jej ręce przypominały ręce marionetki drgające, posłuszne dotknięciom Lance'a. Starała się osłaniać przed jego palcami brzuch, piersi, pupę. Na policzkach czuła spływające łzy. Szczypał jej sutki.

– Jesteś tylko małą dziewczynką – dyszał. – Nie masz jeszcze nawet cycków. Dlaczego miałbym się z tobą zadawać? Cholera, założę się, że nawet nie masz włosów na dupci…

I kiedy jego dłonie powędrowały ku jej majteczkom w kwiatki, żeby je zdjąć, nagle odzyskała głos, wydając z siebie skrzekliwy wrzask. Przeraźliwy, przeciągły dźwięk dobywał się z nieznanego miejsca, jak gdyby odezwała się w niej jakaś inna osoba.

– Ho! Ho! – Uniósł ręce jak ktoś, kogo właśnie okradają. – Co ty wyprawiasz? Opanuj się… Uspokój się, na litość boską!

Dalej wyła jak syrena, odsuwając się od niego na pupie, podciągając majteczki i opuszczając spódniczkę.

– Nie robię ci krzywdy. Nie robię ci krzywdy! – powtarzał, dopóki jej krzyk nie przeszedł w łkanie i rzężenie. Po chwili słychać już było tylko jej przyśpieszony oddech.

Pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Czy mi się wydaje, czy jeszcze przed chwilą się śmiałaś? Raz się bawimy, a zaraz potem zachowujesz się jak… nie wiem, może mi powiesz. – Spojrzał na nią z ukosa. – Wiesz co, chyba masz poważny problem. Najpierw sobie ubzdurasz, że ludzie robią ci coś złego, a potem, zanim zrozumiesz, jak jest naprawdę, oskarżasz ich, wpadasz w szał i niszczysz wszystko dookoła. Mam rację?

Ruth wstała. Trzęsły jej się nogi.

– Pójdę już – szepnęła. Z trudem podeszła do drzwi.

– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie obiecasz, że nie będziesz więcej wygadywać tych cholernych kłamstw. Wbij to sobie dobrze do głowy! – Zbliżył się do niej. – Lepiej nie mów, że coś ci zrobiłem, jeżeli nie zrobiłem. Bo jak będziesz mówić, mogę się naprawdę zdenerwować i zrobić ci coś znacznie gorszego, a wtedy będzie ci bardzo przykro, słyszysz?

Bez słowa kiwnęła głową.

Wypuścił powietrze przez nos, patrząc na nią z niesmakiem.

– Wynoś się stąd. Spadaj.

Tego dnia wieczorem Ruth próbowała powiedzieć matce, co się stało.

– Mamo, boję się.

– Czemu boisz? – LuLing prasowała. W pokoju unosił się zapach rozgrzanej wody.

– Ten Lance był dla mnie niedobry…

Matka spochmurniała, a potem powiedziała po chińsku:

– Dlatego, że ciągle mu zawracasz głowę. Wydaje ci się, że ma ochotę z tobą bawić się – ale wcale nie ma! Dlaczego zawsze sprawiasz tyle kłopotów?…

Ruth zrobiło się niedobrze. Jej matka widziała niebezpieczeństwo tam, gdzie nie istniało. A gdy naprawdę zdarzyło się coś okropnego, była ślepa. Gdyby Ruth powiedziała jej całą prawdę, LuLing prawdopodobnie by oszalała. Powiedziałaby, że nie chce dłużej żyć. Zresztą co za różnica? Ruth była sama. Nikt nie mógł jej uratować.

Godzinę później, gdy LuLing robiła na drutach i oglądała telewizję, Ruth sama zdjęła z lodówki tacę z piaskiem.

– Droga Ciocia chce ci coś powiedzieć – rzekła.

– Ach! – LuLing natychmiast wstała, wyłączyła telewizor i niecierpliwie zasiadła przy stole kuchennym.

Ruth wygładziła piasek pałeczką. Zamknęła oczy, po chwili otworzyła i zaczęła.

Musicie się wyprowadzić, napisała. Zaraz.

– Wyprowadzić? – wykrzyknęła matka. – Aj-ja! Gdzie wyprowadzić?

Ruth nie zastanawiała się nad tym.

Daleko, zdecydowała w końcu.

– Jak daleko?

Ruth wyobraziła sobie odległość wielką jak ocean. Zatoka, most, długie podróże autobusem, podczas których zasypiała.

San Francisco, napisała wreszcie.

Matka wciąż wyglądała na zmartwioną.

– Która część? Gdzie dobrze?

Ruth zawahała się. Nie znała zbyt dobrze San Francisco, poza Chinatown i paroma innymi miejscami, parkiem Golden Gate, wesołym miasteczkiem w Land's End. I tak wpadła na pomysł, który szybko wprawił w ruch jej rękę. Land's End.

Ruth przypomniała sobie pierwszy dzień, gdy spacerowała po tej plaży. Było pusto, powierzchnia piasku przed nią – gładka, nietknięta ludzką stopą. Uciekła, żeby trafić do tego miejsca. Czuła, jak przenikliwie zimne fale chwytają ją za kostki, jakby chciały wciągnąć ją w wodę. Przypomniała sobie, jak krzyczała z ulgą, gdy wokół niej ryczały fale.

Teraz, trzydzieści pięć lat później, znów była tamtą jedenastoletnią dziewczynką. Wybrała życie. Dlaczego? Idąc brzegiem morza, odnajdywała ukojenie w stałości i przewidywalnym zachowaniu wody. Ilekroć fala się cofała, zmazywała wszystkie znaki pozostawione na brzegu. Ruth przypomniała sobie, jak stojąc na tej plaży po raz pierwszy, pomyślała, że piasek wygląda niby gigantyczna taca do pisania. Czysta, kusząca nieograniczonymi możliwościami. W tamtej chwili swego młodego życia jej serce odżyło nową żarliwą nadzieją. Nie musiała już wymyślać odpowiedzi. Mogła pytać.

I tak jak dawno temu, Ruth pochyliła się i podniosła ułamaną muszelkę. Wydrapała na piasku: NA POMOC. Potem przyglądała się, jak fale zabierają jej błaganie do innego świata.

Po powrocie do mieszkania LuLing Ruth zaczęła wyrzucać nagromadzone przez matkę rzeczy: brudne serwetki i plastikowe torebki, restauracyjne opakowania sosu sojowego i musztardy, jednorazowe pałeczki, zużyte słomki i nieważne kupony, waciki z fiolek z lekami i puste fiolki. Wyciągała z szafek kartony i słoiki z oryginalnymi etykietami. Zepsutym jedzeniem z lodówki i zamrażarki napełniła trzy duże worki na śmieci.

Sprzątając, miała wrażenie, jak gdyby usuwała rupiecie z umysłu matki. Otwierała kolejne szafki. Zobaczyła ręczniki z motywami ostrokrzewu, które LuLing dostała w prezencie bożonarodzeniowym i których nigdy nie używała. Włożyła je do torby z rzeczami przeznaczonymi dla biednych. Znalazła również szorstkie ręczniki i pościel kupioną na wyprzedaży, które pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Nowa bielizna pościelowa spoczywała wciąż w ozdobnych pudełkach, w jakie zapakowano jaw sklepie.

Sięgając po stare ręczniki, Ruth zdała sobie sprawę, że tak samo jak matka nie potrafi się ich pozbyć. W te przedmioty wsiąkło jej życie i przeszłość. Miały swoją historię, osobowość, łączyły się ze wspomnieniami. Na przykład ręcznik w fuksje, który teraz trzymała, kiedyś wydawał się jej piękny. Ruth owijała nim mokre włosy, udając królową w turbanie. Pewnego dnia wzięła go na plażę, a potem matka skrzyczała ją za to, że używa “najlepszych rzeczy" zamiast wziąć zielony ręcznik o postrzępionych brzegach. Z powodu swego wychowania Ruth nie potrafiła być taka jak Gideon, który co roku kupował włoską pościel za tysiące dolarów, a zeszłoroczną kolekcję wyrzucał z taką łatwością, jak gdyby był to numer “Przeglądu Architektonicznego" z zeszłego miesiąca. Nie była wprawdzie tak oszczędna jak matka, miała jednak świadomość, że mogłaby żałować jakiejś straty. Ruth weszła do sypialni LuLing. Na komodzie stało chyba dwadzieścia kilka buteleczek wody toaletowej w opakowanych w celofan pudełkach. Matka nazywała ją “śmierdzącą wodą". Ruth starała się kiedyś wytłumaczyć jej, że woda toaletowa to nie to samo, co woda w toalecie. Ale LuLing twierdziła, że ważna jest nazwa rzeczy, i uważała, że prezenty od GaoLing i reszty rodziny miały ją obrazić.

– Cóż, jeżeli ci się to nie podoba – powiedziała kiedyś Ruth – dlaczego zawsze powtarzasz, że chciałaś dostać właśnie coś takiego?

– A jak nie mam być uprzejma?

– Więc bądź uprzejma, ale potem wyrzuć, skoro tak bardzo ci to przeszkadza.

– Wyrzuć? Jak mogę wyrzucić? Strata pieniędzy!

– No to oddaj.

– Kto chce takie rzeczy? Woda toaletowa! Phi! Jakbym ich obraziła mocno.

Stało więc sobie dwadzieścia parę buteleczek, dwadzieścia kilka powodów do obrazy, niektóre od GaoLing, inne od córki GaoLing, ale ani jedna, ani druga nie miała pojęcia, że LuLing, wstając codziennie rano i widząc te fla – szeczki, zaczyna dzień z przeświadczeniem, że cały świat sprzysiągł się przeciw niej. Ruth z ciekawości otworzyła jedno pudełko, odkręciła wodę i powąchała. Śmierdziała! Matka miała rację. Zresztą jaka może być trwałość perfumowanej wody? Woda toaletowa raczej nie starzała się tak jak wino. Ruth zaczęła wkładać pudełka do torby z rzeczami do oddania, lecz po chwili zreflektowała się. Zdecydowanym ruchem przełożyła je do worka z rzeczami do wyrzucenia, mimo to nadal czuła się trochę zbyt rozrzutna. A co z pudrem? Otworzyła puzderko ze złotawego metalu, ozdobione motywem lilii burbońskiej. Miało chyba ze trzydzieści lat. Puder utlenił się, przybierając pomarańczową barwę, jak policzki kukiełek brzuchomówców. Substancja wyglądała, jakby mogła wywołać raka – albo chorobę Alzheimera. Wszystko na świecie, choćby wyglądało zupełnie niegroźnie, było potencjalnie niebezpieczne, kryjąc w sobie złośliwe toksyny, które mogły się ulotnić i zarazić człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Tego nauczyła ją matka.

Wyciągnęła puszek do pudru. Na brzegach był jeszcze porowaty, ale środek stał się zupełnie gładki od codziennego ślizgania się po twarzy LuLing. Wyrzuciła puderniczkę i puszek do śmieci. Chwilę później wyciągnęła z powrotem puzderko w panice, bliska łez. Przecież to część życia matki! No to co, że jest sentymentalna? Znów otworzyła puderniczkę i ujrzała w lusterku swoją skrzywioną cierpieniem twarz, a potem zatrzymała wzrok na pomarańczowym pudrze. Nie, to nie miało nic wspólnego z sentymentami. Było niezdrowe i niesmaczne. Wrzuciła puderniczkę z powrotem do śmieci.

Zanim zapadł zmierzch, w kącie salonu urosła góra przedmiotów, do których, zdaniem Ruth, matka nie powinna być zbyt przywiązana: stary aparat telefoniczny z tarczą, wzory do szycia, pliki starych rachunków, pięć półprzeźroczystych szklanek do mrożonej herbaty, kilka kubków do kawy z różnymi napisami w różnych kolorach, lampa na trzech nogach – jednej brakowało – stare, zardzewiałe krzesło ogrodowe w kształcie muszli, toster z przetartym przewodem, kształtem przypominający krągły zderzak starego buicka, zegar kuchenny z trzema wskazówkami w kształcie noża, widelca i łyżki, torba z robótkami wraz z zawartością, którą stanowiły do połowy zrobione włóczkowe kapcie, fioletowe, turkusowe i zielone, przeterminowane lekarstwa oraz kłąb splątanych wieszaków na ubrania, wyglądający jak wielki pająk.

Mimo późnej godziny Ruth czuła w sobie energię, mając konkretny cel. Rozglądając się po mieszkaniu, wyliczała na palcach naprawy, które trzeba przeprowadzić, by zapobiec ewentualnym wypadkom. Trzeba doprowadzić do porządku gniazdka w ścianach. Wymienić czujniki dymu.

Zmniejszyć moc grzałki w zbiorniku, żeby matka nie poparzyła się gorącą wodą. Czy ta brązowa plama na suficie to zaciek? Ruth sprawdziła miejsce, skąd mogła kapać woda, a jej bystre oko zatrzymało się na podłodze obok kanapy. Podbiegła tam, odchyliła dywan i spojrzała na deski podłogi. Była to jedna ze skrytek, w której matka zbierała kosztowności, jakie mogły się przydać na wypadek wojny albo, jak mawiała LuLing, “katastrofy, strasznej, że nie wyobrażasz sobie". Ruth nacisnęła koniec deski i proszę bardzo – uniósł się drugi koniec, jak na huśtawce. Aha! Złota bransoletka w kształcie węża! Ruth wydobyła ją i wybuchnęła beztroskim śmiechem, jak gdyby wybrała właściwą bramkę w teleturnieju. Matka zaciągnęła ją kiedyś do Royal Jadę House przy Jackson Street i kupiła tę bransoletkę za sto dwadzieścia dolarów, mówiąc Ruth, że jest z dwudziestoczterokaratowego złota i w razie nagłej potrzeby można ją zważyć i dostać za nią tyle, ile naprawdę jest warta.

A reszta skrytek LuLing? Ruth odstawiła na bok kosz z albumami fotograficznymi, który stał przy nieużywanym kominku. Podważyła obluzowaną cegłę, wyciągnęła ją i – oczywiście – nadal tkwiły tam cztery dolarowe banknoty, owinięte jednym dwudziestodolarowym. Nie do wiary! Ruth zakręciło się w głowie – znaleziony mały skarb był pamiątką z okresu jej dojrzewania. Kiedy się tu wprowadziły, LuLing włożyła pod cegłę pięć banknotów dwudziesto dolarowych. Zaglądając tam od czasu do czasu, Ruth zauważyła, że pieniądze cały czas są tak samo zwinięte w równiutki rulonik. Pewnego dnia położyła na nich włos; widziała tę sztuczkę w filmie o chłopcu – detektywie. Potem, ilekroć sprawdzała skrytkę, włos wciąż leżał w tym samym miejscu. Gdy Ruth miała piętnaście lat, zaczęła sobie pożyczać pieniądze ze schowka, żeby zaspokoić własne nagłe potrzeby – musiała mieć kilka dolarów na zakazane rzeczy: tusz do rzęs, bilet do kina, a trochę później na marlboro. Z początku bardzo się niepokoiła, dopóki nie wsunęła banknotu z powrotem na miejsce. Potem czuła ulgę i radość, że nie została przyłapana. Usprawiedliwiała się tym, że zasłużyła na pieniądze – za koszenie trawnika, zmywanie naczyń, za to, że matka krzyczała na nią bez powodu. Dwudziestki zastępowała dziesięciodolarówkami, potem piątkami, a w końcu w skrytce zostały same dolarówki, opakowane w ostatni banknot dwudziestodolarowy.

Dziś, trzydzieści jeden lat później, trzymając w ręku dowód swojej kradzieży, znów była dziewczyną z przeszłości, jednocześnie obserwując ją z boku. Przypomniała sobie nieszczęśliwą osobę, która mieszkała w jej ciele, impulsywną, szaloną i pełną złości. Zastanawiała się wtedy: czy mam wierzyć w Boga, czy zostać nihilistką? Być buddystką czy beatnikiem? Bez względu na swój wybór, jaką miała wyciągnąć naukę z tego, że jej matka jest wiecznie nieszczęśliwa? Czy duchy istnieją? A jeśli nie, to czy matka jest naprawdę szalona? Czy istnieje coś takiego jak szczęście? Jeżeli nie, to dlaczego jej kuzyni mieszkają w Saratodze? Bywało, że Ruth postanawiała być absolutnym przeciwieństwem matki. Zamiast narzekać na cały świat, chciała robić coś konstruktywnego. Może wstąpi do Korpusu Pokoju i wyjedzie do dalekich dżungli. Innym razem myślała, że zostanie weterynarzem i będzie pomagać chorym zwierzętom. Później zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej być nauczycielką upośledzonych dzieci. Nie będzie zwracała uwagi na ich ułomność, w przeciwieństwie do matki, która często krzyczała na nią, że ma chyba tylko pół mózgu. Będzie traktowała je jak istoty ludzkie, które nie różnią się od innych.

Dała upust tym uczuciom, zapisując je w pamiętniku, który dostała na Boże Narodzenie od cioci Gal. Właśnie skończyła czytać “Pamiętnik Anny Frank" – lekturę z angielskiego w drugiej klasie – i jak inne dziewczynki, była przeświadczona, że ona także jest inna, że mimo swej niewinności zmierza ku tragedii, dzięki której po śmierci zyska powszechny podziw. Pamiętnik miał być śladem jej istnienia, dowodem na to, że jest kimś, a najważniejsze, że gdzieś pewnego dnia ktoś ją zrozumie, nawet gdyby to nie miało się stać za jej życia. Myśl, że jej cierpienia nie pójdą na marne, stanowiła ogromną pociechę. W pamiętniku Ruth mogła być zupełnie szczera. Naturalnie prawdę musiała poprzeć faktami. Pierwszy zapis zawierał więc listę dziesięciu najlepszych piosenek z radiowej listy przebojów oraz informację, że niejakiemu Michaelowi Pappowi stanął, gdy ten tańczył z Wendy. Tak przynajmniej twierdziła Wendy, a Ruth sądziła wówczas, że wyrażenie to ma coś wspólnego ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie.

Wiedziała, że matka ukradkiem zagląda do jej zapisków, ponieważ któregoś dnia zapytała Ruth:

– Czemu lubisz piosenkę “Turn, Turn, Turn"? Bo inni też?

Innym razem matka pociągnęła nosem, pytając:

– Czemu masz zapach jak papieros?

Ruth właśnie napisała o tym, jak wybrała się z koleżankami do Haight – Ashbury i spotkała w parku hipisów, którzy dali im zapalić. Cieszyła się w duchu z przekonania matki, że paliły papierosy, a nie haszysz. Po tym przesłuchaniu zaczęła chować pamiętnik na dnie szafy, pod materacem łóżka, za komodą. Matce zawsze jednak udawało się go odnaleźć, tak przynajmniej zdawało się Ruth, gdy LuLing nakładała na nią nowe zakazy:

– Więcej nie chodzić na plażę po szkole. Nie spotykać się z tą Lisa. Czemu tak obchodzą cię chłopcy?

Gdyby oskarżyła matkę o czytanie pamiętnika, LuLing wykręciłaby się od odpowiedzi, nie przyznając się do winy, a równocześnie mówiłaby rzeczy w rodzaju: “Córka nie powinna mieć tajemnic przed matką". Ruth nie miała ochoty na cenzurowanie przez nią dziennika, zaczęła więc pisać kodem będącym kombinacją pseudołaciny, hiszpańskiego i trudnych, wielosylabowych słów, których LuLing na pewno nie rozumiała. “Akwarozrywki pośród heterogeniczności los drobinos krzemionkas" oznaczały na przykład plażę w Land's End.

Ruth zamyśliła się. Czy mama kiedykolwiek zdała sobie sprawę, że żądając, abym nie miała przed nią tajemnic, sama doprowadziła do tego, że ukrywałam coraz więcej? Może jednak matka coś wyczuła. Może dlatego sama ukrywała przed Ruth pewne prawdy o sobie. Takie złe rzeczy, że lepiej nie mówić. Nie potrafiły sobie zaufać. Tak zaczęła się między nimi nieuczciwość i zdrada. Nie od wielkich kłamstw, lecz od drobnych sekretów.

Ruth przypomniała sobie ostatnie miejsce, w którym schowała pamiętnik. Przez wiele lat w ogóle o nim nie pamiętała. Poszła do kuchni i wgramoliła się na blat z mniejszą zręcznością niż wtedy, gdy miała szesnaście lat. Szukając po omacku, znalazła wreszcie swój pamiętnik w serduszka na szczycie górnej szafki. Niektóre z serduszek były zapaćkane różowym lakierem do paznokci, którym mazała imiona różnych chłopców, jakich chciała wcześniej upamiętnić jako największą miłość życia. Zeszła z blatu i przetarła czerwono – złotą okładkę zakurzonego reliktu.

Poczuła słabość w nogach i niepewność, jak gdyby w pamiętniku była zawarta nieodwracalna przepowiednia tego, co miało się wydarzyć w przyszłości. Znów miała szesnaście lat. Odpięła zatrzask i przeczytała słowa wypisane wielkimi literami na wewnętrznej stronie obwoluty: STOP!!! TAJNE!!! CZYTAJĄC TO, WKRACZASZ W CUDZĄ PRYWATNOŚĆ!!! TAK! TO DOTYCZY CIEBIE!

Ale matka przeczytała, przeczytała i wzięła sobie do serca to, co Ruth napisała na przedostatniej stronie. Słowa, które omal nie zabiły ich obu.

Przez cały tydzień, który poprzedzał napisanie tych brzemiennych w skutki słów, Ruth i LuLing dręczyły się nawzajem coraz zajadlej. Przypominały dwie osoby, które utknęły w burzy piaskowej i w podmuchach przenikliwego wiatru oskarżają się nawzajem o jej wywołanie. Dzień przed punktem krytycznym Ruth paliła w oknie swojego pokoju. Drzwi były zamknięte i gdy tylko usłyszała zbliżające się kroki matki, wyrzuciła papierosa i padła na łóżko, udając, że czyta. LuLing weszła jak zwykle bez pukania. Kiedy Ruth spojrzała na nią z niewinną miną, wrzasnęła:

– Palisz!

– Wcale nie!

– Jeszcze pali się. – LuLing podeszła do okna. Papieros wylądował na gzymsie pod oknem, znacząc swoją obecność smużką dymu.

– Jestem Amerykanką! – krzyknęła Ruth. – Mam prawo do prywatności i własnego szczęścia, nie muszę uszczęśliwiać ciebie!

– Jak prawo do szczęścia! Do złego nie ma prawa!

– Daj mi spokój!

– Dlaczego mam taką córkę? Czemu żyję? Czemu dawno temu nie umarłam? – LuLing sapała i prychała z gniewem, a Ruth pomyślała, że wygląda jak wściekły pies. – Chcesz, żebym umarła?

Ruth cała się trzęsła, ale nonszalancko wzruszyła ramionami.

– Naprawdę nic mnie to nie obchodzi.

Matka stała jeszcze chwilę, dysząc ze wzburzenia, po czym wyszła. Ruth podniosła się i zatrzasnęła za nią drzwi.

Później, święcie oburzona, szlochając, zaczęła pisać w pamiętniku, doskonale zdając sobie sprawę, że matka to przeczyta: “Nienawidzę jej! Jest najgorszą matką na świecie! Nie kocha mnie. Nie słucha mnie. W ogóle mnie nie rozumie. Tylko się mnie czepia, wścieka się i działa mi na nerwy".

Wiedziała, że ryzykuje. Czuła się zła do szpiku kości. Mimo to strząsała z siebie ogarniające ją poczucie winy z coraz większą brawurą. Potem napisała coś jeszcze gorszego, straszne słowa, które później – za późno – skreśliła. Ruth patrzyła teraz na zamazane na czarno linijki i dokładnie znała ich treść, którą poznała też matka:

“Ciągle mówisz, że się zabijesz, dlaczego więc tego nie zrobisz? Spróbuj. Zrób to, zrób to! No już, zabij się! Droga Ciocia sobie tego życzy, ja też!".

Wówczas była wstrząśnięta, że mogła zapisać takie okropne uczucia. Teraz była wstrząśnięta, przypominając je sobie. Płakała, pisząc słowa nabrzmiałe gniewem, strachem i przedziwnym poczuciem wolności, przyznając wreszcie bez ogródek, że pragnie skrzywdzić matkę równie boleśnie, jak ona ją krzywdziła. Potem schowała pamiętnik na dnie szuflady z bielizną, gdzie matka bez trudu mogła go znaleźć. Włożyła go grzbietem do środka, a na wierzchu położyła parę majteczek w różowe kwiatki. W ten sposób na pewno by się zorientowała, że matka myszkowała w szufladzie.

Nazajutrz Ruth ociągała się z powrotem do domu. Przespacerowała się plażą. Wstąpiła do drogerii, oglądała kosmetyki. Z budki zadzwoniła do Wendy. Matka na pewno zdąży przeczytać zapis w pamiętniku przed jej powrotem. Ruth spodziewała się strasznej kłótni, krzyków i nowych gróźb. Matka oczywiście nie da jej kolacji i będzie się drzeć, że Ruth pragnie jej śmierci, żeby zamieszkać z ciocią Gal. LuLing będzie czekać, żeby Ruth się przyznała, że napisała te pełne nienawiści słowa.

Potem Ruth wyobraziła to sobie zupełnie inaczej. Matka czyta, uderza się pięścią w pierś, starając się ukryć cierpienie w najgłębszym zakamarku serca, zagryzając usta, by powstrzymać płacz. Później, po powrocie Ruth do domu, LuLing udaje, że jej nie widzi. Robi kolację, siada i je w milczeniu. Ruth nie poddaje się i nie pyta, czy też może sobie nałożyć. Jest gotowa jeść płatki z pudełka na każdy posiłek, jeśli będzie trzeba. Będą się tak zachowywać przez wiele dni. Matka będzie dręczyć Ruth milczeniem, manifestując w ten sposób całkowite odrzucenie. Ruth pozostanie silna i odporna na ból do dnia, w którym nic już jej nie poruszy, oczywiście pod warunkiem, że nie skończy się jak zwykle i Ruth nie załamie się z płaczem i nie przeprosi.

Nie było czasu wyobrażać sobie innych wersji wydarzeń. Ruth była już w domu. Uzbroiła się w odwagę. Myślenie o tym, co za chwilę miało nastąpić, było równie nieprzyjemne, jak doświadczenie tego na własnej skórze. Trzeba raz z tym skończyć, powiedziała sobie. Pokonała schody i otworzyła drzwi, a w tej samej chwili matka przypadła do niej, mówiąc zduszonym z niepokoju głosem:

– Nareszcie wróciłaś!

Ruth zdała sobie jednak sprawę, że to nie matka, tylko ciocia Gal.

– Twoja matka jest ranna – powiedziała, łapiąc Ruth za ramię i wyprowadzając z powrotem za drzwi. – Szybko, musimy zaraz jechać do szpitala.

– Ranna? – Ruth stanęła w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Poczuła się zupełnie pusta i jednocześnie bardzo ciężka. Miała wrażenie, że brakuje jej powietrza. – Jak to? Jak została ranna?

– Wypadła przez okno. Nie wiem, dlaczego się tak wychylała. Upadła na beton. Pani z dołu wezwała karetkę. Matka ma jakieś złamania i coś złego stało się jej w głowę – nie wiem dokładnie co – ale lekarze mówią, że jest bardzo źle. Mam nadzieję, że nie doszło do uszkodzenia mózgu.

Ruth wybuchnęła szlochem. Zgiąwszy się wpół, zaczęła histerycznie płakać. Chciała, żeby tak się stało, sama to spowodowała. Płakała, dopóki nie dostała duszności i omal nie zemdlała od przyśpieszonego oddechu. Kiedy dotarły do szpitala, ciocia Gal musiała zabrać Ruth na ostry dyżur. Tam pielęgniarka próbowała ją zmusić, żeby oddychała przez jakąś papierową torebkę, którą Ruth natychmiast odtrąciła, a potem ktoś zrobił jej zastrzyk. Stała się nieważka, jakby zdjęto z niej wielki ciężar i wszystkie troski. Przykryto ją ciepłym kocem – najpierw ciało, potem także głowę. W tej nicości słyszała głos matki, która informuje lekarzy, że córka jest wreszcie cicho, bo obie już nie żyją.

Później okazało się, że LuLing ma złamany bark, pęknięte żebro i wstrząs mózgu. Gdy wypisano ją ze szpitala, ciocia Gal została u nich jeszcze kilka dni, pomagając gotować i odpowiednio przystosować dom, aby LuLing mogła samodzielnie się umyć i ubrać. Ruth cały czas trzymała się z boku.

– Może pomóc? – pytała od czasu do czasu słabym głosem.

Ciocia Gal kazała jej gotować ryż, umyć wannę albo zmienić pościel w łóżku matki.

W ciągu następnych dni Ruth cierpiała katusze, zastanawiając się, czy matka powiedziała cioci Gal o tym, co przeczytała w jej pamiętniku, dlaczego wyskoczyła przez okno. Szukała w twarzy GaoLing oznak tej wiedzy. Analizowała każde wypowiedziane przez nią słowo. Ruth nie znalazła jednak u cioci ani śladu złości, rozczarowania czy fałszywej litości. Matka była równie nieprzenikniona. Nie była zła, ale smutna i przygaszona. Jakby czegoś w niej było mniej niż przedtem – tylko czego? Miłości? Troski? W oczach matki czaiła się jakaś matowa obojętność, jak gdyby LuLing nic nie obchodziło, co się z nią stanie. Wszystko było jednako nieistotne. Co to mogło znaczyć? Dlaczego już nie miała ochoty się awanturować? LuLing przyjmowała miseczki ryżu, które podawała jej Ruth. Piła zaparzoną przez córkę herbatę. Rozmawiały, ale słowa dotyczyły faktów zupełnie bez znaczenia, które nie mogły doprowadzić do sporów ani nieporozumień.

– Wychodzę do szkoły – mówiła Ruth.

– Masz pieniądze na lunch?

– Tak. Chcesz jeszcze herbaty?

– Nie, już nie.

Każdego dnia Ruth miała ochotę powiedzieć matce, że naprawdę bardzo jej przykro, że jest złą dziewczyną, że to wszystko jej wina. Żeby to jednak zrobić, musiałaby się przyznać do napisania tamtych słów, a matka wciąż chciała udawać, że ten zapis w pamiętniku nie istnieje. Przez kilka tygodni obie chodziły na palcach, jak gdyby starając się nie nadepnąć na potłuczone skorupy.

W swoje szesnaste urodziny Ruth wróciła ze szkoły do domu i zobaczyła, że matka kupiła jej ulubione dania: ryż w liściach lotosu w obu rodzajach, jeden z farszem mięsnym, drugi ze słodką pastą z czerwonej fasoli, a także chiński biszkopt z truskawkami i bitą śmietaną.

– Nie umiem lepszych rzeczy ugotować – powiedziała LuLing.

Prawe ramię wciąż miała na temblaku, więc nie mogła nic unieść tą ręką. Na pewno ciężko jej było dźwigać w jednej ręce tyle zakupów ze sklepu. Ruth uznała prezenty za gest przebaczenia.

– Pycha – powiedziała uprzejmie. – Świetne jedzenie.

– Nie miałam czasu kupować prezent – wymamrotała matka. – Ale znalazłam, może się spodoba. – Pokazała stolik. Ruth wolno podeszła i wzięła dość ciężką paczkę, niezdarnie opakowaną w bibułkę sklejoną taśmą, bez wstążki. Wewnątrz znalazła czarną książkę oraz małą torebeczkę z czerwonego jedwabiu, zapinaną na żabkę. W torebeczce tkwił pierścionek, który Ruth zawsze pragnęła mieć – złoty, z dwoma owalnymi zielonymi nefrytami. Był to prezent od ojca Ruth, który otrzymał go od swojej matki z przeznaczeniem, by nosiła go jego przyszła żona. Matka nigdy nie nosiła tego pierścionka. GaoLing kiedyś dała jej do zrozumienia, że powinien należeć do niej, by później mógł go dostać jej syn, który był jedynym męskim wnukiem babci Ruth. LuLing zawsze wspominała o pierścionku w kontekście chciwości siostry.

– Ale cudo. – Ruth wpatrywała się w pierścionek leżący na jej dłoni.

– Bardzo dobry nefryt, nie zgub – przestrzegła ją matka.

– Nie zgubię. – Ruth wsunęła pierścionek na środkowy palec. Za mały, ale doskonale mieścił się na palcu serdecznym.

Wreszcie Ruth spojrzała na drugi prezent. Była to książka kieszonkowego formatu, w oprawie z czarnej skóry i z zakładką z czerwonej wstążki.

– Trzymasz od tyłu – powiedziała matka, obracając książkę, tak że koniec znalazł się na początku, ale do góry nogami. Odwróciła kilka stron, z lewej do prawej. Wszystko było po chińsku. – Chińska Biblia – wyjaśniła matka. Otworzyła książkę na stronie zaznaczonej inną zakładką – zdjęciem młodej Chinki w kolorze sepii.

– To moja matka. – Głos LuLing był dziwnie zdławiony. – Widzisz? Zrobiłam kopię dla ciebie. – Wyciągnęła kopertę z woskowanego papieru z odbitką fotografii.

Ruth skinęła głową, przeczuwając, że to ważne, ponieważ matka przekazywała jej wiadomość o matkach. Starała się uważnie słuchać i nie patrzeć na pierścionek. Nie mogła jednak przestać sobie wyobrażać, jak zareagują dzieciaki w szkole i jak jej będą zazdrościć.

– Byłam mała i trzymałam Biblię tutaj. – LuLing położyła dłoń na piersi. – Spałam i myślałam o mojej matce. Ruth skinęła głową.

– Była wtedy bardzo ładna. – Ruth widziała wcześniej inne zdjęcia matki LuLing i GaoLing – którą nazywała waipo. Waipo miała na nich ziemistą twarz, pooraną głębokimi zmarszczkami i wąskie, zacięte usta, jak ślad po cięciu miecza. LuLing wsunęła zdjęcie ładnej babci do Biblii, a potem wyciągnęła do Ruth otwartą dłoń. – Teraz oddaj.

– Co?

– Pierścionek. Oddaj.

Ruth nie rozumiała. Niechętnie położyła pierścionek na dłoni matki i patrzyła, jak LuLing wkłada go z powrotem do jedwabnej torebeczki.

– Są rzeczy za dobre, żeby je używać. Zachowasz na potem, bardziej docenisz.

Ruth chciała krzyczeć: “Nie! Nie możesz tego zrobić! To mój prezent urodzinowy".

Ale, oczywiście, nic nie powiedziała. Stała ze ściśniętym gardłem, obserwując, jak LuLing podchodzi do winylowego fotela. Pociągnęła dolną poduszkę. Pod spodem była deska, a pod nią klapka, którą uniosła. W powstałej w ten sposób płytkiej pieczarze matka złożyła Biblię i pierścionek w torebce. A więc to jest kolejny schowek!

– Kiedyś dam ci na zawsze.

Kiedyś? Ruth bolało gardło. Chciała krzyknąć. “Kiedy na zawsze?". Wiedziała jednak, co matka ma na myśli – “na zawsze" w znaczeniu “kiedy umrę na zawsze, nie będziesz już mnie musiała słuchać". Targały nią różne uczucia. Cieszyła się, że matka dała jej takie piękne prezenty, bo oznaczało to, że nadal ją kocha, ale jednocześnie ogarnęła ją rozpacz, że za wcześnie odebrała jej pierścionek.

Nazajutrz Ruth odciągnęła poduszkę fotela i podniosła klapę, po czym wsunęła dłoń do zagłębienia, by poczuć jedwab torebki. Wydobyła pierścionek i zaczęła go oglądać z nową fascynacją, bo teraz był zakazanym owocem. Czuła się, jak gdyby go połknęła i utknął jej w gardle. Może matka pokazała jej pierścionek, żeby ją dręczyć. Prawdopodobnie o to chodziło. Matka doskonale wiedziała, jak ją unieszczęśliwić! Cóż, Ruth nie zamierzała dać jej satysfakcji. Będzie udawała, że pierścionek nic jej nie obchodzi. Zmusi się, by nigdy na niego nie patrzeć i zachowywać się, jakby w ogóle nie istniał.

Kilka dni później LuLing weszła do pokoju Ruth, oskarżając ją, że była na plaży. Gdy Ruth skłamała, że nie była, matka pokazała jej adidasy, które zostawiła przy drzwiach. Uderzyła podeszwą o podeszwę i posypał się z nich piasek.

– To z chodnika! – zaprotestowała Ruth.

I tak wróciły do dawnych kłótni, które zdawały się Ruth obce i zarazem znajome. Atakowały się z coraz większą siłą i pewnością siebie, burząc tymczasowe mury, jakie zbudowały między sobą w zeszłym miesiącu, i znów broniły dawnych przyczółków. Zadawały sobie jeszcze więcej bólu niż przedtem, dobrze wiedząc, że najgorsze mają już za sobą.

Później Ruth zastanawiała się, czy wyrzucić pamiętnik. Wydostała tę okropną książeczkę, nadal spoczywającą w głębi szuflady z bielizną. Przewracała strony, czytając wyrywkowo zapiski i płacząc nad sobą. Uważała, że zanotowała tu prawdę, przynajmniej w części. Na tych kartkach była część niej samej, której nie chciała zapomnieć. Ale gdy doszła do ostatniego zapisu, ogarnęło ją przerażające poczucie, że Bóg, matka i Droga Ciocia wiedzieli, że prawie popełniła morderstwo. Starannie wykreśliła ostatnie zdania, wodząc po nich długopisem, dopóki wszystkie słowa nie stały się czarną plamą. Na ostatniej stronie napisała: “Przepraszam. Chciałabym, żebyś czasem też przepraszała".

Mimo że nie mogła pokazać tych słów matce, dobrze je było napisać. Była to prawda, ani dobra, ani zła. Potem Ruth zaczęła się zastanawiać, gdzie matka nie znajdzie pamiętnika. Wspięła się na blat w kuchni, sięgnęła jak najwyżej i wrzuciła dziennik na szafkę, gdzie był tak dobrze schowany, że sama z czasem o nim zapomniała.

Ruth pomyślała, że przez wszystkie minione lata nigdy nie rozmawiały z matką o tym, co się stało. Odłożyła pamiętnik. “Na zawsze" nie znaczyło tego samego co kiedyś. “Na zawsze" nieuchronnie zmieniało się z czasem. W pewnym sensie współczuła sobie sprzed lat i wstydziła się z ich perspektywy, że była taka głupia i egocentryczna. Gdyby miała dziecko, jej dorastająca córka unieszczęśliwiałaby ją tak samo, jak ona swoją matkę. Miałaby teraz piętnaście albo szesnaście lat i krzyczałaby, że nienawidzi Ruth. Ciekawe, czy matka powiedziała kiedykolwiek swojej matce, że jej nienawidzi.

W tym momencie przyszły Ruth na myśl zdjęcia, które oglądali w dniu Święta Pełni Księżyca. Matka na zdjęciu z ciocią Gal i waipo mogła mieć jakieś piętnaście lat. Była też druga fotografia, Drogiej Cioci, którą LuLing błędnie rozpoznała jako swoją matkę. Nagle Ruth przypomniała sobie zdjęcie, które matka trzymała w Biblii. Na nim też miała być jej matka. Kto był na tym zdjęciu?

Ruth podeszła do winylowego fotela, zdjęła poduszkę i deskę. W schowku nadal leżało wszystko: mała Biblia, jedwabna torebeczka, pierścionek z zielonymi nefrytami. Otworzywszy Biblię, znalazła tam zawiniętą w woskowany papier tę samą fotografię, którą matka pokazywała na zjeździe rodzinnym. Droga Ciocia w dziwacznym nakryciu głowy i zimowym ubraniu z wysokim kołnierzem. Co to mogło oznaczać? Czyżby jej matka cierpiała na demencję już trzydzieści lat temu? A może Droga Ciocia naprawdę była tym, za kogo uważała ją matka? Jeżeli tak, czy znaczy to, że matka nie ma demencji? Ruth patrzyła na zdjęcie, badając rysy twarzy tej kobiety. Nie potrafiła rozstrzygnąć.

Na dnie schowka pod fotelem było coś jeszcze. Ruth sięgnęła tam i wydobyła pakunek zawinięty w szarą torbę po zakupach i przewiązany czerwoną bożonarodzeniową wstążką. W środku był plik papierów zapisanych po chińsku. Na początku niektórych arkuszy widniał duży znak, zapisany pędzelkiem według zasad stylowej kaligrafii. Już to gdzieś widziała. Ale gdzie? Kiedy?

Olśniło ją. Kartki, które tkwiły w prawej dolnej szufladzie jej biurka. Ruth przypomniała sobie nagłówek pierwszej przeczytanej stronicy: “Prawda". “Oto rzeczy, które na pewno są prawdziwe". Co mówiły kolejne zdania? Imiona zmarłych, tajemnice, jakie ze sobą zabrali. Jakie tajemnice? Miała wrażenie, jak gdyby życie matki było w niebezpieczeństwie, a ona od samego początku miała w ręku odpowiedź.

Ruth spojrzała na starannie namalowany u góry pierwszej strony duży znak. Niemal słyszała karcący głos matki: “Powinnaś więcej uczyć się". Owszem, powinna. Duży znak wyglądał znajomo, łuk u dołu, wyżej trzy znaczki – “serce"! Pierwsze zdanie było prawie takie samo jak na arkuszu, który miała w domu. “Oto rzeczy, które…". Dalej było coś innego. Następnym słowem było ying – gai, “powinnam". Matka bardzo często go używała. Następne było bu, używane przez matkę równie często. A dalej… nie wiedziała. “Oto rzeczy, których nie powinnam…". Ruth próbowała odgadnąć, jak może brzmieć kolejne słowo: “Oto rzeczy, których nie powinnam mówić". “Oto rzeczy, których nie powinnam pisać". Poszła do swojego pokoju, gdzie na półce matka trzymała słownik angielsko – chiński. Sprawdziła znaki “mówić" i “pisać", ale nie pasowały do tego, co wykaligrafowała matka. Gorączkowo zaczęła sprawdzać inne słowa i po dziesięciu minutach już wiedziała:

“Oto rzeczy, których nie powinnam zapomnieć".

Matka dała jej tamte kartki jakieś pięć czy sześć lat temu. Czy w tym samym czasie zapisała te? Wiedziała, że traci pamięć? Kiedy matka zamierzała jej przekazać resztę zapisków, jeśli w ogóle miała taki zamiar? Kiedy w końcu dałaby jej pierścionek na zawsze? Kiedy miałaby pewność, że Ruth jest gotowa uważnie przeczytać? Ruth przyjrzała się kilku następnym znakom. Żaden poza “ja" nie wyglądał znajomo, a po “ja" mogły się pojawić tysiące słów. I co teraz?

Położyła się na łóżku, kładąc obok siebie zapiski. Spojrzała na zdjęcie Drogiej Cioci i umieściła je sobie na piersi. Jutro zadzwoni do Arta na Hawaje, żeby polecił jej jakiegoś tłumacza. To Po Pierwsze. Zabierze z domu pozostałe kartki. To Po Drugie. Zadzwoni do cioci Gal i zapyta, co ta wie. To Po Trzecie. I poprosi matkę, żeby opowiedziała o swoim życiu. Tym razem poprosi. Będzie słuchać. Usiądzie i nie będzie się nigdzie śpieszyła, nie będzie miała nic innego do zrobienia. Wprowadzi się do matki i poświęci dużo czasu, żeby ją poznać. Art nie będzie zachwycony. Będzie sądził, że to oznacza kłopoty. Ale ktoś musiał się zająć matką. Ruth chciała to zrobić. Chciała być przy niej i słuchać, kiedy matka będzie jej opowiadała o swoim życiu, oprowadzała po meandrach przeszłości, wyjaśniała wieloznaczność chińskich liter i uczyła, jak tłumaczyć jej serce. Ciągle będzie miała zajęte ręce, aż przyjdzie czas, gdy ona i matka będą mogły przestać liczyć.

Загрузка...