BEZ WYSIŁKU

"Pierwszy raz próbowałam z Kai Jingiem zakazanej przyjemności pewnej letniej nocy przy jasnym księżycu. Wśliznęliśmy się do ciemnego składziku w opuszczonej części korytarza, z dala od oczu i uszu innych. Nie wstydziłam się, nie miałam wyrzutów sumienia. Byłam jak szalona, czułam przypływ nowych sił, jak gdybym mogła pływać po niebie i latać przez fale. Jeśli to miał być zły los, trudno. Byłam córką Drogiej Cioci, kobiety, która także nie miała władzy nad swoimi żądzami, a potem urodziła mnie. Jak mogło w tym być coś złego, skoro skóra na plecach Kai Jinga była tak gładka, ciepła i pachnąca? Czy jego usta na mojej szyi to także zły los? Kiedy rozpiął moją bluzkę, która opadła na podłogę, było już po mnie, ale cieszyłam się. Potem zsunęły się ze mnie pozostałe części stroju, jedna po drugiej, a ja czułam się lżejsza i ciemniejsza. Byliśmy dwoma cieniami, czarnymi i zwiewnymi, które przenikały się nawzajem, nieustępliwymi mimo swej ulotności, niezważającymi na innych – ale gdy otworzyłam oczy, ujrzałam kilkanaście osób, które się nam przyglądały. Kai Jing roześmiał się.

– Nie, nie, oni nie są prawdziwi. – Stuknął w jedną postać. Był to przemalowany teatrzyk piekła, zmieniony w szopkę bożonarodzeniową.

– Wyglądają jak publiczność złej opery – powiedziałam. – Nie są chyba zadowoleni.

Maria otwierała w okrzyku usta, pastuszkowie mieli spiczaste głowy, a Dzieciątko Jezus oczy wyłupiaste jak żaba. Kai Jing narzucił na głowę Marii moją bluzkę. Józefa nakrył moją spódniczką, a Dzieciątko Jezus halką. Potem Kai Jing zasłonił swoim ubraniem Trzech Króli i odwrócił pasterzy. Gdy wszyscy mieli twarze zwrócone w stronę ściany, Kai Jing położył mnie na słomie i znów staliśmy się cieniami.

Ale to, co stało się później, w ogóle nie przypominało wiersza ani obrazu czwartego poziomu. Nie byliśmy tak harmonijni jak natura, jak liście drzewa na tle nieba. Spodziewaliśmy się tego. Ale łaskotała nas słoma, a podłoga wydzielała woń uryny. Skądś wylazł szczur, na widok którego Kai Jing zsunął się ze mnie, potrącając żłóbek Dzieciątka Jezus. Żabiooki potwór wylądował obok nas, jakby był naszym nieślubnym dzieckiem. Potem Kai Jing wstał i zapalił zapałkę, szukając szczura. Spojrzawszy na intymne części Kai Jinga zobaczyłam, że nie jest już tak opanowany. Ujrzałam także kleszcze na jego udzie. Po chwili on zauważył trzy kleszcze na moim siedzeniu. Podskoczyłam i zaczęłam tańczyć, żeby je strząsnąć. Powstrzymywałam się od śmiechu i płaczu, gdy Kai Jing odwrócił mnie i obejrzał, a później spalił kleszcze czubkiem zapałki. Kiedy zdjęłam bluzkę z głowy Marii, wydawała się zadowolona, że się wstydzę, mimo że nie zaspokoiliśmy swych żądz.

Ubieraliśmy się szybko, zbyt skrępowani, by rozmawiać. Kai Jing nie powiedział też ani słowa, gdy odprowadzał mnie do pokoju. Ale przy samych drzwiach rzekł:

– Przepraszam. Powinienem lepiej nad sobą panować. Zabolało mnie serce. Nie chciałam wysłuchiwać jego żalu i przeprosin. Po chwili dodał:

– Powinienem zaczekać do ślubu.

Rozpłakałam się, on zaś objął mnie i zaczął przyrzekać, że będziemy się kochać przez dziesięć tysięcy długości życia, ja obiecywałam mu to samo, dopóki nie usłyszeliśmy głośnego: “Cii!". Mimo że od razu zamilkliśmy, Siostra Yu, która zajmowała pokój obok mojego, powtarzała gderliwie:

– W ogóle nie liczą się z innymi. Gorzej niż koguty… Nazajutrz rano czułam się zupełnie inną osobą, szczęśliwą, lecz jednocześnie ogarniał mnie niepokój. Siostra Yu powiedziała kiedyś, że można poznać, które dziewczęta na ulicy są prostytutkami, bo mają oczy jak u kurczaka. Nie wiedziałam, co ma na myśli. Czy oczy robią się mniejsze albo bardziej czerwone? Czy inni dostrzegą w moich oczach nowy rodzaj wiedzy? Kiedy przyszłam do głównej sali na śniadanie, prawie wszyscy już tam byli. Siedzieli w kole rozmawiając poważnymi głosami. Gdy weszłam, zdawało mi się, że wszyscy nauczyciele spojrzeli na mnie ze zdumieniem i smutkiem. Potem Kai Jing pokręcił głową.

– Złe wieści – rzekł, a z moich nóg odpłynęła krew, więc gdybym nawet chciała uciec, nie byłabym w stanie.

Wyrzucą mnie? Czyżby ojciec Kai Jinga nie pozwolił mu się ze mną ożenić? Ale skąd wiedzieli? Kto powiedział? Kto widział? Kto słyszał? Kai Jing wskazał radio króktofalowe, należące do naukowców, a pozostali odwrócili się, żeby słuchać. Pomyślałam: to teraz radio ogłasza, co zrobiliśmy? Po angielsku?

Gdy Kai Jing w końcu mi powiedział, nie miałam czasu poczuć ulgi, że złe wiadomości nie dotyczą mnie.

– Zeszłej nocy zaatakowali nas Japończycy – powiedział – niedaleko Pekinu i wszyscy mówią, że to początek prawdziwej wojny.

Maku polo to, maku polo tamto, mówił głos w radiu.

– Co to jest to maku? – spytałam.

– Most Maku Polo – odrzekła Siostra Yu. – Karły z wysp go zajęły.

Zdumiałam się, słysząc z jej ust tak obelżywe określenie Japończyków. W szkole to właśnie ona uczyła dziewczęta, że nie należy używać obraźliwych słów nawet wobec tych, których nienawidzimy.

– Strzelali z karabinów w powietrze – ciągnęła Siostra Yu – dla wprawy, jak mówili. Nasza armia odpowiedziała ogniem, żeby dać nauczkę tym kłamcom. I teraz brakuje jednego karła. Prawdopodobnie tchórz uciekł, ale Japończycy mówią, że strata jednego człowieka to wystarczający powód, żeby wypowiedzieć wojnę.

Gdy Siostra Yu tłumaczyła z angielskiego na chiński, trudno było stwierdzić, co powiedziano w wiadomościach, a co było jej własnym komentarzem.

– Jak daleko jest ten most? – zapytałam.

– Na północ stąd, w Wanping – rzekła panna Grutof f. – Blisko stacji kolejowej.

– Ale to przecież Most Trzcinowej Fosy, czterdzieści sześć kilometrów od mojej wioski – powiedziałam. – Kiedy zmieniono mu nazwę?

_ Ponad sześćset lat temu – odparła panna Grutoff. – Kiedy pierwszy raz podziwiał go Marco Polo.

Wszyscy dalej rozmawiali o wojnie, a ja zastanawiałam się, dlaczego nikt w naszej wiosce nie wiedział, że most od tak dawna ma nową nazwę.

– Którędy posuwają się Japończycy? – spytałam. – Na północ do Pekinu czy na południe tutaj?

Nagle wszyscy zamilkli. W drzwiach stała jakaś kobieta. Za jej plecami świeciło słońce, więc była tylko cieniem i nie widziałam, kto to jest; zdołałam jedynie dostrzec, że jest ubrana w sukienkę.

– Czy mieszka tu jeszcze Liu LuLing? – zapytała.

Zmrużyłam oczy. Kto to pytał? Mieszało mi się już w głowie od tylu rzeczy, a teraz jeszcze to. Podchodząc do niej, zaczęłam coś przeczuwać, po chwili przeczucie przerodziło się w pewność. Droga Ciocia. Często śniłam, że jej duch wróci. I tak jak w moich snach umiała mówić i miała całą twarz. Jak we śnie podbiegłam do niej. I tym razem nareszcie mnie nie odepchnęła. Szeroko rozłożywszy ręce, zawołała:

– A więc poznajesz jeszcze własną siostrę! To była GaoLing. Okręciłyśmy się kilka razy, tańczyłyśmy, klepiąc się po rękach i płacząc na zmianę.

– Niech ci się przyjrzę.

Nie miałam od niej wiadomości od listu, który napisała do mnie cztery czy pięć lat temu. Po kilku minutach znów zaczęłyśmy rozmawiać jak siostry.

– Co się stało z twoimi włosami? – żartowałam, ciągnąc ją za zmierzwione loki. – To wypadek, czy zrobiłaś to celowo?

– Podoba ci się?

– Niebrzydkie. Wyglądasz nowocześnie, zupełnie nie jak wieśniaczka.

– Tobie też niczego nie brakuje. Słyszałam plotki, że zadzierasz nosa, bo zostałaś intelektualistką.

– Tylko nauczycielką. A ty, wciąż jesteś…

– Żoną Chang Fu Nana. Już sześć lat, trudno uwierzyć.

– Ale co się stało? Wyglądasz okropnie.

– Od wczoraj nie jadłam.

Skoczyłam do kuchni i przyniosłam jej miseczkę kleiku z prosa, trochę marynat i gotowane na parze fistaszki, a także coś na zimno. Siadłyśmy w rogu sali, z dala od wiadomości o wojnie. GaoLing jadła szybko i głośno.

– Mieszkamy w Pekinie, Fu Nań i ja, nie mamy dzieci – mówiła między jednym a drugim kęsem. – Zajmujemy pokoje z tyłu naszego sklepu. Wszystko odbudowane. Pisałam ci o tym w liście?

– Trochę.

– A więc wiesz, że właścicielem interesu są Changowie, a do naszej rodziny należy tylko dług. Ojciec i wujowie wrócili do Nieśmiertelnego Serca i pracują, aż zamiast potu zaczyna się z nich lać tusz. Ciągle są w domu, więc się złoszczą i bez przerwy kłócą o to, czy zawinił ten czy tamten, czy pogoda.

– A Pierwszy i Drugi Brat? – zapytałam. – Też są w domu?

– Pierwszego Brata pięć lat temu wzięli do armii nacjonaliści. Musieli iść wszyscy chłopcy w jego wieku. Dwa lata później Drugi Brat uciekł do komunistów. Jego śladem poszli synowie Starszego Wuja i potem Wuj przeklinał, mówiąc, że wszyscy trzej mogą już nie wracać. Matka nie rozmawiała z nim, dopóki nie powstał wspólny front. Wuj przepraszał i mówił, że teraz nie ma znaczenia, po której stronie walczą.

– A Matka, jak jej zdrowie?

– Pamiętasz, jakie miała kiedyś czarne włosy? Teraz wyglądają jak broda starca. Są białe i sztywne. Przestała je farbować.

– Co? Myślałam, że są naturalnie czarne od pracy przy tuszu.

– Nie bądź głupia. Wszystkie farbowały włosy – Prababcia, ciotki. Ale ostatnio Matka nie przejmuje się swoim wyglądem. Twierdzi, że od dwóch lat nie spała. Jest przekonana, że lokatorzy okradają nas w nocy i przestawiają meble. Uwierzyła też, że duch Prababci wrócił do latryny. Od miesięcy nie zrobiła kupy większej niż fasolka. Mówi, że gówno stwardniało jak zaprawa murarska i dlatego jest teraz rozdęta jak tykwa w lecie.

– Okropnie tego słuchać. – Chociaż to ta sama Matka, która wypędziła mnie z domu, nieprzyjemnie było słyszeć o jej kłopotach. Być może jeszcze troszeczkę uważałam Matkę i Ojca za swoich prawdziwych rodziców.

– A Duch Drogiej Cioci? Wrócił do domu?

– Nie dał znaku, trochę to dziwne, bo tamten Łowca Duchów okazał się oszustem, wcale nie był mnichem. Miał żonę i trójkę dzieci, z których jednym był tamten pomocnik. Łapali inne duchy do tego samego słoja po occie, otwierali wieko i zamykali, wiele razy. Nabrali na to mnóstwo naiwnych klientów. Kiedy Ojciec się o tym dowiedział, chciał wepchnąć kanciarza do tego słoja i zatkać końskim łajnem. Powiedziałam mu: “Skoro duch Drogiej Cioci nie wrócił, jakie to ma znaczenie?". Ale od tego czasu ciągle mruczy o dwóch sztabkach, które stracił, liczy ich wartość i twierdzi, że mógłby za nie kupić niebo.

W głowie miałam burzę piaskową. Jeżeli mnich był oszustem, czy to znaczy, że Droga Ciocia uciekła? A może w ogóle nie uwięziono jej w słoju? Ale potem przyszła mi do głowy inna myśl.

– Może nigdy nie było ducha, bo ona wcale nie umarła – powiedziałam do GaoLing.

– Och, umarła na pewno. Widziałam, jak Stary Kucharz zrzucał jej ciało z Końca Świata.

– Ale może jeszcze żyła i wspięła się z powrotem. Jak inaczej mogłabym jej nie znaleźć? Szukałam przez wiele godzin, we wszystkich zakamarkach.

GaoLing odwróciła wzrok.

– To musiał być dla ciebie straszny dzień… Nie znalazłaś jej, ale naprawdę tam była. Staremu Kucharzowi zrobiło się przykro, że Droga Ciocia nie miała właściwego pogrzebu. Ulitował się nad nią. Gdy Matka nie patrzyła, zszedł na dół i przysypał jej ciało kamieniami.

Wyobraziłam sobie, jak Droga Ciocia z ogromnym trudem wspina się na skarpę, gdy nagle toczy się w jej stronę kamień, uderza ją, potem następny i następny, aż pokonana stacza się z powrotem.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?

– Nie wiedziałam. Powiedziała mi dopiero żona kucharza, kiedy umarł dwa lata po Drogiej Cioci. Mówiła, że spełniał wiele dobrych uczynków, o których nikt nie wiedział.

– Muszę tam wrócić i odnaleźć jej kości. Chcę je pochować we właściwym miejscu.

– Nigdy ich nie znajdziesz – powiedziała GaoLing. – W zeszłym roku podczas deszczów skarpa znów się obsunęła. Odpadł naraz kawał długości pięciu ludzi i przysypał jedną stronę urwiska ziemią i kamieniami na wysokość trzech pięter. Następny będzie nasz dom.

– Gdybyś przyjechała i powiedziała mi wcześniej – żaliłam się daremnie.

– Wiem, żałuję. Nie sądziłam, że wciąż tu jesteś. Gdyby nie długi język żony pana Weia, nie wiedziałabym, że zostałaś tu nauczycielką. Powiedziała mi, kiedy przyjechałam do domu na Święto Wiosny.

– Dlaczego wtedy nie przyjechałaś się ze mną zobaczyć?

– Myślisz, że mąż pozwala mi urządzać sobie wakacje, kiedy tylko mam ochotę? Musiałam czekać, aż niebiosa ześlą mi okazję. I nadeszła w najgorszej chwili. Wczoraj Fu Nań kazał mi jechać do Nieśmiertelnego Serca i błagać o pieniądze jego ojca. Powiedziałam: “Nie słyszałeś, że Japończycy defilują torami?". Phh. Nic go to nie obchodziło. Jego żądza opium jest większa od strachu, że żonę mogą przebić bagnetem.

– Dalej zażywa opium?

– To całe jego życie. Bez opium jest wściekłym psem. Pojechałam więc do Wanpihg i, oczywiście, pociągi zatrzymały się i dalej już nie jechały. Wszyscy pasażerowie wysiedli i zaczęli się błąkać jak owce albo kaczki. Żołnierze szturchali nas, żebyśmy gdzieś szli. Zagnali nas na pole i byłam pewna, że zostaniemy rozstrzelani. Jednak usłyszeliśmy strzały, paf – paf – paf, a żołnierze uciekli, zostawiając nas na polu. Przez minutę baliśmy się ruszyć. Zaraz potem pomyślałam: po co mam czekać, aż wrócą i mnie zabiją? Lepiej niech mnie gonią. Wszyscy zrobili tak samo i rozbiegli się na różne strony. Szłam chyba ze dwanaście godzin.

GaoLing zdjęła buty. Obcasy były złamane, boki popękane, a na podeszwach stóp miała krwawiące pęcherze.

– Myślałam, że umrę od tego bólu. – Parsknęła. – Może lepiej by było, gdyby Fu Nań myślał, że nie żyję. Tak, powinien mieć wyrzuty sumienia. Chociaż pewnie nic by nie poczuł. Wróciłby zaraz do swoich mętnych rojeń. Każdy dzień jest dla niego taki sam, wojna nie wojna, z żoną czy bez żony. – Roześmiała się, choć była bliska płaczu. – Jak sądzisz, Starsza Siostro, mam do niego wracać?

Mogłam zrobić tylko jedno: poprosiłam, żeby ze mną została, nalegając cztery razy. Ona także mogła zrobić tylko jedno: po trzykroć upierała się, że nie chce być ciężarem. Wreszcie zabrałam ją do swojego pokoju. Otarła twarz i szyję mokrym ręcznikiem, a potem z westchnieniem wyciągnęła się w moim łóżku i zasnęła.

Tylko Siostra Yu sprzeciwiła się, by GaoLing zamieszkała ze mną w szkole.

– Nie jesteśmy obozem dla uchodźców – oświadczyła. – Brak nam łóżek, żeby przyjmować nowe dzieci.

– Może mieszkać w moim pokoju i spać w moim łóżku.

– Ale to jeszcze jedna gęba do wyżywienia. Jeżeli pozwolimy na jeden wyjątek, inni też będą chcieli takiego wyjątku dla siebie. Rodzina samego Nauczyciela Pana składa się z dziesięciu osób. A byłe uczennice i ich rodziny? Też mamy ich przyjąć?

– Ależ oni wcale o to nie proszą.

– Co? Mózg zaczął ci porastać mchem? Jest wojna i niedługo wszyscy zaczną się wpraszać. Pomyśl: naszą szkołę prowadzą Amerykanki. Amerykanie są neutralni wobec Japonii. Są neutralni wobec nacjonalistów i komunistów. Tutaj nie musisz się przejmować, która strona akurat tego dnia ma przewagę. Możesz się przyglądać. Na tym polega neutralność.

Przez wszystkie lata spędzone w sierocińcu, kiedy Siostra Yu bywała despotyczna, zwykle gryzłam się w język. Okazywałam jej szacunek, choć w ogóle go nie czułam. Mimo że byłam już nauczycielką, wciąż nie wiedziałam, jak mam z nią rozmawiać.

– Mówisz o dobroci, o tym, że powinniśmy się litować… – Zanim zdążyłam powiedzieć, co o niej naprawdę myślę, dodałam: – A teraz chcesz odesłać moją siostrę z powrotem do człowieka uzależnionego od opium?

– Moja najstarsza siostra także musiała żyć z kimś takim – odparła. – Kiedy krwawiły jej płuca, mąż odmówił kupienia lekarstwa. Kupił sobie za to opium. Dlatego umarła – odeszła na zawsze. To była jedyna osoba, która żywiła do mnie prawdziwe uczucia.

Nic z tego. Siostra Yu znalazła jeszcze większe nieszczęście, z którym nie da się porównać niczyjej sytuacji. Przyglądałam się, jak kuśtykając, wychodzi z pokoju.

Gdy znalazłam Kai Jinga, wyszliśmy za bramę i schowaliśmy się za murem sierocińca, żeby się przytulić. Opowiedziałam mu o moich kłopotach z Siostrą Yu.

– Może wydaje ci się inaczej, ale ona naprawdę ma dobre serce – rzekł. – Znam ją od czasów, gdy oboje byliśmy dziećmi.

– A więc powinieneś się z nią ożenić.

– Wolę kobietę, która ma kleszcze na ślicznej pupie. Odtrąciłam jego ręce.

– Chcesz być lojalna – ciągnął. – Ona woli być praktyczna. Nie walcz z różnicami, ale znajdź sprawy, w których chodzi wam o to samo. Albo po prostu nic na razie nie rób. Zaczekaj.

Mogę szczerze powiedzieć, że nie tylko kochałam Kai Jinga, ale też bardzo go podziwiałam. Był dobry i rozsądny. Jeżeli miał jakieś wady, to chyba tylko tę, że popełnił wielkie głupstwo, zakochując się we mnie. Kołysana przyjemnymi myślami na temat tej tajemnicy i jego pieszczotami, zapomniałam i o wielkiej wojnie, i o drobnych potyczkach.

Kiedy wróciłam do swojego pokoju, zdziwiona zobaczyłam tam Siostrę Yu, która krzyczała na GaoLing:

– Pusty jak wyjedzony przez korniki pień drzewa! GaoLing potrząsnęła pięścią, mówiąc:

– Moralność robaka.

Siostra Yu wybuchnęła śmiechem.

– Nienawidzę tego człowieka do szpiku kości! GaoLing skinęła głową.

– Czuję to samo.

Po chwili zrozumiałam, że wcale się nie kłócą, tylko prześcigają się w wymyślaniu najgorszych obelg na tych, którzy wyrządzili im krzywdę. Przez następne dwie godziny sporządzały listę niesprawiedliwości, jakich w życiu doświadczyły.

– Biurko, które należało do rodziny mojego ojca od dziewięciu pokoleń – mówiła GaoLing – zamienił na kilka godzin przyjemności.

– Nie było jedzenia, nie było węgla, nie było ubrań na zimę. Musieliśmy wtulać się w siebie nawzajem i wyglądaliśmy jak długa stonoga.

Jeszcze tego samego wieczoru GaoLing powiedziała do mnie:

– Ta Siostra Yu jest bardzo mądra i zabawna.

Nie odpowiedziałam. Wkrótce sama się przekona, że ta kobieta potrafi być kąśliwa jak osa.

Następnego dnia zastałam je razem w jadalni dla nauczycieli. Siostra Yu mówiła przyciszonym głosem, a GaoLing odpowiadała:

– Nie sposób tego nawet słuchać. Czy twoja siostra była równie ładna, jak dobra?

– Nie była pięknością, ale niebrzydką dziewczyną – odrzekła Siostra Yu. – Właściwie nawet mi ją przypominasz – ta sama szeroka twarz i duże usta.

GaoLing zachowywała się, jak gdyby ta uwaga ją zaszczyciła. W ogóle nie wyglądała na obrażoną.

– Gdybym tylko mogła być równie dzielna i potrafiła nie skarżyć się tak jak ona.

– Powinna się skarżyć – powiedziała Siostra Yu. – Ty także. Dlaczego ci, którzy cierpią, mają milczeć? Dlaczego mają przyjmować wyroki losu? Tutaj zgadzam się z komunistami! Musimy walczyć, żeby potwierdzić swoją wartość. Nie można grzęznąć w przeszłości, czcić umarłych.

GaoLing zasłoniła sobie usta i wybuchnęła śmiechem.

– Uważaj, co mówisz, bo inaczej Japończycy razem z nacjonalistami odrąbią ci głowę.

– Pilnuj swojej – odrzekła Siostra Yu. – Mówię całkiem poważnie. Komuniści są bliżej Boga, mimo że w Niego nie wierzą. Wierzą w dzielenie się rybami i chlebem. To prawda, komuniści przypominają chrześcijan. Może zamiast z nacjonalistami powinni stworzyć wspólny front z wyznawcami Jezusa.

GaoLing położyła dłoń na ustach Siostry Yu.

– Czy wszyscy chrześcijanie są tacy głupi jak ty?

Obrażały się nawzajem zupełnie swobodnie, jak najbliższe przyjaciółki.

Kilka dni później ujrzałam je na dziedzińcu. Siedziały tam przed kolacją, snując wspomnienia niczym para nierozłącznych przez lata towarzyszek. GaoLing przywołała mnie gestem i pokazała list opatrzony czerwoną pieczęcią oraz godłem wschodzącego słońca. Został nadany przez “Tymczasową Japońską Żandarmerię Wojskową".

– Przeczytaj – powiedziała Siostra Yu.

List był adresowany do Chang Fu Nana i informował, że jego żona, Liu GaoLing, została aresztowana w Wanping jako antyjapoński szpieg.

– Aresztowali cię? – wykrzyknęłam. GaoLing trzepnęła mnie w rękę.

– Czytaj dalej, głuptasie.

– “Zanim Liu GaoLing uciekła z aresztu, gdzie czekała na egzekucję – pisano w liście – przyznała się, że na stację kolejową wysłał ją ze specjalną misją mąż, Chang Fu Nań. Dlatego też agenci japońscy w Pekinie chcieliby rozmawiać z Chang Fu Nanem na temat jego działalności szpiegowskiej. Wkrótce zjawimy się w tej sprawie w domu Chang Fu Nana".

– Sama napisałam to na maszynie – pochwaliła się Siostra Yu.

– A ja wyrzeźbiłam pieczęcie – dodała GaoLing.

– Wygląda bardzo autentycznie – zapewniłam je. – Kiedy czytałam, serce zaczęło mi łomotać, puk – puk – puk.

– Fu Nań pomyśli, że w piersi wybuchły mu petardy – powiedziała GaoLing i razem z Siostrą Yu zapiszczały jak pensjonarki.

– Ale czy Matka i Ojciec nie będą rozpaczać, kiedy się dowiedzą, że zniknęłaś?

– Jeżeli na drogach będzie bezpiecznie, pojadę do nich w przyszłym tygodniu.

I tak zrobiła. Pojechała do Nieśmiertelnego Serca, gdzie dowiedziała się, że Fu Nań nikomu nie powiedział o liście. Miesiąc później GaoLing wróciła do szkoły jako pomocnica Siostry Yu.

– Matka i Ojciec wiedzieli tylko tyle, ile powiedzieli im Changowie – opowiadała. – “Ten twój mąż – mówił Ojciec. – Myślałem, że tylko się przechwala, a tak naprawdę brakuje mu odwagi. I nagle dowiedzieliśmy się, że poszedł do wojska – nawet nie czekał, aż go zmuszą".

– Powiedziałam też Matce i Ojcu, że wpadłam na ciebie na stacji kolejowej w Ustach Góry – mówiła GaoLing. – Chwaliłam cię, że jesteś intelektualistką, że pracujesz razem z naukowcami i niedługo wyjdziesz za jednego z nich.

Cieszyłam się, że im to powiedziała.

– Było im przykro, że tak mnie potraktowali?

– Ha! Byli dumni – odparła GaoLing. – Matka powiedziała: “Zawsze wiedziałam, że słusznie postąpiliśmy. Masz teraz dowód".

Rosa zmieniła się w szron i zimą mieliśmy dwa śluby, amerykański i chiński. Na amerykański panna Grutoff dała mi długą białą suknię, którą uszyła na swój własny ślub, ale nigdy nie miała jej na sobie. Jej ukochany zginął na wielkiej wojnie, więc suknia była pechowa. Ale dając mi ją, panna Grutoff miała w oczach łzy szczęścia, jak więc mogłam jej odmówić? Na chińskie przyjęcie miałam się ubrać w czerwoną spódnicę i zarzucić wyhaftowany przez GaoLing szal na głowę.

GaoLing powiedziała Matce i Ojcu, że wychodzę za mąż, więc zaprosiłam ich przez grzeczność. Miałam nadzieję, że nie przyjadą, usprawiedliwiając się niebezpieczeństwami wojny. Jednak przyjechali, razem z ciotkami, wujami, starszymi i młodszymi kuzynami, bratankami i bratanicami. Nikt nie mówił o wstydzie z powodu, o którym wszyscy wiedzieliśmy. Było mi bardzo niezręcznie. Przedstawiłam Matkę i Ojca jako ciotkę i wuja, co mogłoby być prawdą, gdybym nie była nieślubnym dzieckiem bez prawa do posiadania rodziny. Prawie wszyscy w szkole zachowywali się wobec nich uprzejmie. Siostra Yu natomiast posyłała im krytyczne spojrzenia. Mruknęła do GaoLing na tyle głośno, żeby Matka słyszała:

– Wyrzucili ją, a teraz napychają sobie gęby przy jej stole.

Przez cały dzień czułam się zagubiona – byłam szczęśliwie zakochana, zła na krewnych, a jednak zadowolona, że tu są. Niepokoiłam się jednak białą suknią, uważając ją za znak, że moje szczęście nie potrwa długo.

Na przyjęciu zjawiło się tylko dwóch naukowców, Dong i Chao. Z powodu wojny praca w kamieniołomach przestała być bezpieczna. Większość naukowców uciekła do Pekinu, zostawiając wszystko z wyjątkiem reliktów przeszłości. Zostało tylko dwudziestu sześciu miejscowych, wśród nich Kai Jing, Dong i Chao, którzy także mieszkali na terenie byłego klasztoru. Kai Jing doszedł do wniosku, że ktoś musi pilnować kamieniołomu. A gdyby Japończycy postanowili wysadzić wzgórze? Albo komuniści chcieli wykorzystać kamieniołom jako okop dla broni maszynowej?

– Gdyby nawet zrobili sobie tam latrynę – powiedziałam mu – jak ich powstrzymasz?

Nie starałam się go przekonać, że również powinniśmy uciekać do Pekinu. Wiedziałam, że nigdy nie opuści starego ojca, a ten nigdy nie opuści szkoły i dziewcząt z sierocińca. Nie chciałam jednak, żeby mój mąż szedł do kamieniołomów jako bohater, a wracał jako męczennik. Tyle było niepewności. Tylu już odeszło. Wielu z nas sądziło, że zostaliśmy porzuceni. Dlatego przyjęcie weselne przypominało trochę świętowanie smutnego zwycięstwa.

Po przyjęciu uczennice i przyjaciele zanieśli nas do sypialni. Był to ten sam składzik, w którym miała miejsce katastrofa naszej pierwszej nocy z Kai Jingiem. Teraz jednak pokój był czysty: nie było szczurów, uryny ani słomy. Tydzień wcześniej uczennice pomalowały ściany na żółto, a belki na czerwono. Przesunęły też posągi na bok. Żeby Trzej Królowie na nas nie patrzyli, zrobiłam parawan z materiału i sznurów. W naszą noc poślubną uczennice przez wiele godzin siedziały pod naszymi drzwiami, żartując i przekomarzając się, śmiejąc się i odpalając petardy. W końcu zmęczyły się i odeszły. Po raz pierwszy Kai Jing i ja zostaliśmy sami jako mąż i żona. Tej nocy nic nie było zakazane i radość przychodziła nam bez wysiłku.

Następnego dnia mieliśmy odwiedzić domy teściów. Poszliśmy więc do dwóch pokoi na końcu korytarza, gdzie mieszkał Nauczyciel Pan. Kłaniałam się i podawałam mu herbatę, tytułując go “Baba". Wszyscy śmialiśmy się z tego ceremoniału. Potem Kai Jing i ja poszliśmy do ołtarza, który zrobiłam z oprawionego w ramki zdjęcia Drogiej Cioci. Nalaliśmy dla niej herbaty, zapaliliśmy kadzidełko, a Kai Jing tytułował ją “Mama" i przyrzekał, że zaopiekuje się całą moją rodziną, łącznie z moimi przodkami.

– Teraz i ja jestem twoją rodziną – powiedział.

Naraz poczułam tchnienie zimnego oddechu na szyi. Dlaczego? Pomyślałam o swoim przodku, który zginął w Małpiej Szczęce. Czy to była przyczyna? Przypomniałam sobie kości, które nie wróciły na swoje miejsce. Co to wspomnienie mogło oznaczać?

– Nie istnieje coś takiego jak klątwa – powiedział później Kai Jing. – To tylko zabobony, a zabobon to zupełnie niepotrzebny lęk. Jedyne klątwy to zgryzoty, których nie potrafisz się pozbyć.

– Powiedziała mi o tym Droga Ciocia, a była mądra.

– Była samoukiem i mogła poznać tylko stare koncepcje. Nie miała sposobności poznać nauki, iść na uniwersytet tak jak ja.

– Dlaczego więc zginął mój ojciec? Dlaczego zginęła Droga Ciocia?

– Twój ojciec zginął w wypadku. Droga Ciocia sama odebrała sobie życie. Przecież mówiłaś.

– Ale dlaczego niebo dopuściło do tych wydarzeń?

– To nie sprawa nieba. Nie ma przyczyny.

Kochałam męża, więc starałam się przestrzegać nowych reguł: nie ma klątw, nie ma pecha, nie ma też szczęśliwych zdarzeń. Kiedy martwiłam się ciemnymi chmurami, mówiłam sobie, że nie ma przyczyny. Gdy wiatr i woda odmieniały różne miejsca, starałam się przekonać samą siebie, że to także nie ma przyczyny. Przez jakiś czas żyłam w szczęściu, nie trapiąc się zbyt licznymi zgryzotami.

Co wieczór po kolacji odwiedzałam z Kai Jingiem jego ojca. Uwielbiałam siedzieć w tych pokojach ze świadomością, że to także mój rodzinny dom. Umeblowanie było proste, stare i autentyczne, a wszystko miało swoje miejsce i przeznaczenie. Pod zachodnią ścianą Nauczyciel Pan postawił wyściełaną ławkę, która służyła mu za łóżko, nad nią zawiesił zaś trzy zwoje z kaligrafią. Na każdym było ze sto znaków namalowanych jak gdyby na jednym oddechu, dzięki natchnieniu. Pod oknem wychodzącym na południe w sezonie stał wazon kwiatów, kolorowy, jasny punkt, na którym zatrzymywało się oko. Przy ścianie od wschodu stało proste biurko i krzesło z ciemnego polerowanego drewna, tworząc dobre miejsce do myślenia. Na biurku znajdowały się cenne dla uczonego przedmioty, ułożone jak na obrazie z martwą naturą: szkatułka z lakierowanej skóry, stojaki na pędzelki z kości słoniowej i kamień do rozcierania tuszu z duan, najlepszy rodzaj kamienia, najcenniejsza rzecz, jaką posiadał, dar od starego misjonarza, który go uczył w dzieciństwie.

Któregoś wieczoru Nauczyciel Pan podarował mi kamień z duan. Miałam zaprotestować, ale zdałam sobie sprawę, że jest teraz moim ojcem i mogę z radością przyjąć taki prezent. Trzymałam w ręku okrągły kształt duan, wodząc palcami po gładkiej powierzchni. Podziwiałam ten kamień od dnia, w którym pierwszy raz przyszłam do szkoły jako jego pomocnica. Przyniósł go kiedyś do klasy, żeby pokazać uczennicom.

– Gdy rozciera się tusz kamieniem, zmienia się jego charakter, z nieugiętego w uległy, z pojedynczej twardej formy powstaje wiele ulotnych form. Ale kiedy naniesiecie tusz na papier, znów staje się bezwzględny. Nie możecie go już zmienić. Kiedy popełnicie błąd, jedyne wyjście to wyrzucić wszystko.

Droga Ciocia mówiła kiedyś coś podobnego.

– Powinnaś myśleć o swoim charakterze. Wiedzieć, gdzie się zmieniasz, jak się zmienisz, a czego nie można zmienić.

Mówiła to, kiedy uczyłam się rozcierać tusz. Mówiła to także, gdy była na mnie zła, podczas naszych ostatnich wspólnych dni. Słysząc Nauczyciela Pana, który mówił o tym samym, przyrzekłam sobie, że się zmienię i stanę się lepszą córką.

Wiele się zmieniło i żałowałam, że Droga Ciocia nie może zobaczyć, jakie mam teraz dobre życie. Byłam nauczycielką i mężatką. Miałam męża i ojca. Byli to dobrzy ludzie, zupełnie inni niż teściowie GaoLing, Changowie. Moja nowa rodzina była szczera i uczciwa wobec innych, taka sama w domu, jak na zewnątrz. Droga Ciocia nauczyła mnie, że to bardzo ważne. Dobre maniery nie wystarczą, mówiła, to nie to samo, co dobre serce. Mimo że Dobrej Cioci nie było przy mnie już tyle lat, wciąż słyszałam jej słowa w lepszych i gorszych czasach, kiedy okazywały się ważne.

Po ataku Japończyków na Usta Góry, ilekroć słychać było dalekie odgłosy strzałów, wchodziłyśmy z GaoLing na szczyt wzgórza. Patrzyłyśmy w kierunku obłoków dymu. Zwracałyśmy uwagę, w którą stronę jadą drogami wozy i ciężarówki. GaoLing żartowała, że przynosimy nowiny szybciej niż radio, przed którym Kai Jing i panna Grutoff spędzali niemal pól dnia w nadziei, że dostaną jakąś wiadomość od naukowców, którzy wyjechali do Pekinu. Nie rozumiałam, dlaczego chcą, żeby radio do nich mówiło. Można tam było usłyszeć tylko o złych rzeczach – który port został zajęty albo że zabito prawie wszystkich w jakimś miasteczku, aby dać ludziom nauczkę, że nie wolno walczyć z Japończykami.

– Japończycy tu nie zwyciężą – mawiała wieczorami GaoLing. – Działają szybko na morzu, ale w górach są jak ryba wyrzucona na piasek. Za to nasi są jak kozice.

Co wieczór to powtarzała, żeby przekonać samą siebie, że to prawda. I przez chwilę rzeczywiście to była prawda. Japońscy żołnierze nie mogli przedostać się przez góry.

Woda nigdy nie popłynie pod górę, ale okazało się, że pieniądze to potrafią. Wszyscy handlarze z nizin przekradli się przez barykady i przywieźli swoje towary na górę, by ludzie z miasteczek na wzgórzach mogli wydać pieniądze, nim zostaną zabici. GaoLing, Kai Jing i ja chodziliśmy na drogę na zboczu góry, by kupować różne luksusowe rzeczy. Czasem napełniałam sobie całą blaszankę shaoping, pysznymi, puszystymi bułeczkami z ziarnem sezamowym, które uwielbiał Nauczyciel Pan. Innym razem kupowałam smażone fistaszki, suszone grzyby lub kandyzowany melon. Podczas wojny wielu rzeczy brakowało, więc każdy smakołyk, jaki udało się nam kupić, był pretekstem do urządzenia przyjęcia.

Wydawaliśmy je w salonie Nauczyciela Pana. Przy stole zawsze zasiadały GaoLing i Siostra Yu, a także naukowcy – Dong, starszy człowiek o łagodnym uśmiechu, i Chao wysoki i młody, z długimi włosami opadającymi na twarz Nalewałyśmy herbatę, a Nauczyciel Pan nakręcał patefon. Rozkoszując się pysznym jedzeniem, słuchaliśmy pieśni Rachmaninowa pod tytułem “Taniec orientalny". Wciąż mam przed oczyma Nauczyciela Pana, który wymachiwał ręką jak dyrygent, rozkazując niewidzialnym pianistom i wiolonczelistom grać raz delikatniej, raz energiczniej. Pod koniec przyjęcia kładł się na swojej wyściełanej ławce, zamykał oczy i wzdychał, wdzięczny za poczęstunek, wdzięczny Rachmaninowowi, synowi, synowej i przyjaciołom.

– Oto najprawdziwszy sens szczęścia – mówił nam.

Potem Kai Jing i ja szliśmy na wieczorną przechadzkę przed powrotem do naszego pokoju, wdzięczni sobie nawzajem za radość, jaka istnieje tylko między dwojgiem ludzi.

To były nasze małe rytuały. Dodawały nam otuchy, uwielbialiśmy je, tęskniliśmy za nimi, byliśmy za nie wdzięczni i długo o nich pamiętaliśmy.

Nawet w czas wojny i nędzy ludzie muszą mieć teatr i opery.

– To mowa i muzyka duszy – powiedział mi Kai Jing.

W każde niedzielne popołudnie występowały dla nas uczennice, wykazując przy tym prawdziwy entuzjazm. Szczerze mówiąc jednak, sztuka aktorska i muzyka nie były najwyższego lotu, czasem z trudem słuchało się tego i oglądało, więc sami musieliśmy być dobrymi aktorami, aby udawać, że jest to dla nas nieporównywalna z niczym przyjemność. Nauczyciel Pan wyznał mi, że równie złe sztuki wystawiano, kiedy sama byłam uczennicą i grałam w nich. To wydawało się tak dawno. Uginając się pod brzemieniem wieku, panna Towler zrobiła się prawie tak niska jak Siostra Yu. Kiedy grała na fortepianie, nosem dotykała niemal klawiszy. Nauczyciel Pan miał kataraktę i martwił się, że niedługo nie będzie już w stanie malować.

Kiedy nadeszła zima, dowiedzieliśmy się, ze wielu żołnierzy armii komunistów zapada na różne choroby i umiera, nie zdążywszy nawet wystrzelić. Japończycy mieli więcej lekarstw, cieplejsze ubrania i z każdej zajętej przez siebie wioski zabierali zapasy jedzenia. Wzgórz broniło coraz mniej oddziałów komunistów, więc Japończycy pięli się w górę krok za krokiem, a potem ścinali wszystkie drzewa, żeby nikt nie mógł się ukryć ani uciec. Byli coraz bliżej, a więc nie mogliśmy już bezpiecznie wybrać się na zbocze góry po zakupy.

Jednak Kai Jing i jego koledzy nadal chodzili do kamieniołomu, a ja szalałam z obawy.

– Nie idź – błagałam go zawsze. – Te kości tkwią tam od miliona lat. Mogą jeszcze zaczekać do końca wojny.

Kamieniołom był jedynym przedmiotem naszych kłótni i czasem, gdy sobie o tym przypominam, mam wrażenie, że powinnam kłócić się jeszcze zajadlej, kłócić się do skutku, aż przestałby tam chodzić. A potem myślę, nie, powinnam kłócić się mniej albo w ogóle. Wówczas w jego ostatnich wspomnieniach nie byłabym zrzędliwą żoną.

Kiedy Kai Jing nie był w kamieniołomach, uczył dziewczęta z mojej klasy geologii. Opowiadał im o starożytnej ziemi i starożytnym człowieku. Ja też słuchałam. Na tablicy rysował lodowe powodzie i ogniste wybuchy spod powierzchni ziemi, rysował czaszkę Człowieka z Pekinu tłumacząc, czym się ona różni od czaszki małpy – ma wyższe czoło i może zmieścić większy mózg. Jeśli przysłuchiwała się panna Towler lub panna Grutoff, Kai Jing nie rysował małpy i nie mówił o wiekach ziemi. Wiedział, że jego pojęcie o dawnym i wiecznym życiu odbiega od ich rozumienia świata.

Pewnego dnia Kai Jing opowiedział dziewczętom, jak to się stało, że ludzie zaczęli się różnić od małp.

– Prehistoryczny Człowiek z Pekinu umiał stać i chodzić na dwu nogach. Widać to w uformowaniu jego kości i śladach, jakie pozostawiał na błocie. Używał narzędzi. Stwierdziliśmy to, oglądając jego kości i kamienie, którym nadał taki kształt, żeby mogły ciąć i rozbijać. Człowiek z Pekinu prawdopodobnie zaczai też wymawiać słowa. W każdym razie jego mózg był w stanie stworzyć język.

– Jakie słowa? – spytała jedna z dziewczynek. – Chińskie?

– Nie mamy pewności – rzekł Kai Jing – bo wypowiedziane słowa nie mogą przetrwać. W tamtych czasach nie

istniało pismo. Pisać zaczęto dopiero kilka tysięcy lat temu. Jeżeli jednak mówili jakimś językiem, to musiał to być dawny język, który prawdopodobnie istniał tylko wtedy. Możemy jedynie przypuszczać, co Człowiek z Pekinu próbował powiedzieć. Pomyślcie, jakie mógł mieć potrzeby. Co musi mówić człowiek? Do kogo musi mówić, do jakiego mężczyzny, kobiety i dziecka? Jak sądzicie, jaki był pierwszy dźwięk, który stał się słowem i zyskał znaczenie?

– Chyba każdy powinien modlić się do Boga – powiedziała inna dziewczynka. – Powinien dziękować wszystkim, którzy są dla niego dobrzy.

Tej nocy, kiedy Kai Jing już spał, rozmyślałam o tych pytaniach. Wyobrażałam sobie dwoje ludzi, którzy nie znają słów i nie potrafią ze sobą rozmawiać. Wyobrażałam sobie potrzebę mowy w różnych sytuacjach. Kolor nieba oznaczający “burzę". Zapach ognia, który oznacza “uciekać". Odgłos tygrysa gotującego się do ataku. Kto się przejmował takimi rzeczami?

Wtedy domyśliłam się, jaki mógł być pierwszy dźwięk: ma, odgłos, który wydaje ustami niemowlę, szukając matczynej piersi. Przez długi czas jest to jedyny potrzebny dziecku dźwięk. Ma, ma, ma. Potem matka uznała, że to jej imię i też zaczęła mówić. Nauczyła dziecka ostrożności: niebo, ogień, tygrys. Początkiem zawsze jest matka. Od niej zaczyna się wszystko.

Pewnego wiosennego popołudnia uczennice urządziły przedstawienie. Dobrze je pamiętam, akurat rozgrywała się scena sztuki “Kupiec wenecki", którą panna Towler przełożyła na chiński.

– “Na kolana i módl się" – recytowały dziewczynki. W tym momencie moje życie odmieniło się. Do sali wpadł zdyszany Nauczyciel Pan, krzycząc:

– Zabrali ich!

Pomiędzy jednym a drugim rwanym oddechem opowiedział nam, że Kai Jing i jego koledzy poszli jak zwykle do kamieniołomu. Nauczyciel Pan poszedł z nimi, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i porozmawiać. W kamieniołomie zastali żołnierzy. Byli to komuniści, nie Japończycy, więc przybyli nie przejęli się widokiem wojska.

Podszedł do nich dowódca żołnierzy i spytał Kai Jinga:

– Hej, dlaczego nie wstąpiłeś do wojska?

– Jesteśmy naukowcami, nie żołnierzami – wyjaśnił Kai Jing. Zaczął opowiadać o pracy przy Człowieku z Pekinu, lecz jeden z żołnierzy przerwał mu:

– Od miesięcy nie prowadzi się tu już żadnych prac.

– Skoro pracujecie, by chronić przeszłość – rzekł dowódca, starając się, by zabrzmiało to bardziej życzliwie – moglibyście pracować dla przyszłości. Poza tym jaką przeszłość ocalicie, jeżeli Japończycy zniszczą Chiny?

– Macie obowiązek do nas dołączyć – burknął inny żołnierz. – Przelewamy własną krew w obronie waszej przeklętej wioski.

Dowódca uciszył go gestem. Potem zwrócił się do Kai Jinga:

– W każdej wsi, której bronimy, prosimy miejscowych mężczyzn o pomoc. Nie musicie walczyć. Możecie gotować, porządkować albo coś naprawiać. – Kiedy nikt nie odpowiedział, dodał ostrzejszym tonem: – To nie jest prośba, ale konieczność. Wasza wioska jest nam to winna. To rozkaz. Jeśli nie przyłączycie się do nas jako patrioci, weźmiemy was jako tchórzy.

Wszystko stało się bardzo szybko. Nauczyciel Pan powiedział, że jego też by zabrali, ale uznali, że prawie ślepy starzec przysporzy im więcej kłopotu niż korzyści. Kiedy żołnierze odprowadzali naukowców, Nauczyciel Pan zawołał za nimi:

– Jak długo ich nie będzie?

– Nie wiem, towarzyszu – odrzekł dowódca. – Sam sobie odpowiedz, kiedy wypędzimy stąd Japończyków.

Przez następne dwa miesiące bardzo wychudłam. GaoLing musiała mnie zmuszać do jedzenia, ale i tak nie czułam smaku niczego. Nie potrafiłam przestać myśleć o klątwie z Małpiej Szczęki i powiedziałam o tym GaoLing, ale nikomu innemu. Siostra Yu ciągle urządzała wspólne modlitwy o cud, błagając o rychłe zwycięstwo komunistów nad Japończykami, aby jak najszybciej wrócili do nas Kai Jing, Dong i Chao. Nauczyciel Pan wędrował po podwórkach, a katarakta zasnuwała jego oczy coraz gęstszą mgłą. Panna Grutoff i panna Towler nie pozwalały już dziewczętom wychodzić poza teren klasztoru, mimo ż walki toczyły się w innych częściach wzgórza. Słyszały okropne historie o japońskich żołnierzach, gwałcących dziewczęta. Znalazły dużą amerykańską flagę i wywiesiły ją nad bramą jak talizman, który mógłby je uchronić przed złem.

Mniej więcej dwa miesiące po zniknięciu mężczyzn modlitwy Siostry Yu częściowo się spełniły. Wczesnym rankiem przez bramę przeszło trzech mężczyzn. Panna Grutoff uderzyła w gong Ucha Buddy. Wkrótce wszyscy krzyczeli, że Kai Jing, Dong i Chao wrócili. Biegłam przez podwórko tak szybko, że o mało nie złamałam nogi w kostce. Padliśmy sobie z Kai Jingiem w objęcia i oboje zaczęliśmy szlochać ze szczęścia. Jego twarz była wychudła i bardzo brązowa; jego włosy i skóra pachniały dymem. A oczy – były inne. Pamiętam, co wtedy pomyślałam. Były wyblakłe i teraz myślę, że uszła wtedy z niego część siły życia.

– Japończycy zajmują już wzgórza – powiedział. – Odparli ataki naszych wojsk. – W ten sposób Siostra Yu dowiedziała się, że druga część jej modlitwy nie została spełniona. – Przyjdą nas szukać.

Zagrzałam wody, przygotowałam kąpiel, posadziłam go w wąskiej drewnianej wannie i umyłam jego ciało. Potem poszliśmy do naszej sypialni, gdzie na okratowanym oknie zawiesiłam tkaninę, żeby było ciemno. Położyliśmy się, a on kołysał mnie i cicho do mnie mruczał. Wszystkimi zmysłami czułam, że jestem w jego ramionach i jego oczy są utkwione w moich.

– Klątwy nie ma – mówił, a ja słuchałam uważnie, próbując uwierzyć, że zawsze będę słyszeć jego głos. – Jesteś dzielna, jesteś silna – ciągnął. Chciałam zaprotestować, że wcale nie chcę być silna, ale płacz nie pozwalał mi mówić – - Nie możesz tego zmienić – powiedział. – Taki masz charakter.

Ucałował moje oczy, jedno po drugim.

– To jest piękne i to jest piękne. Ty jesteś piękna i miłość jest piękna, i my jesteśmy piękni. Jesteśmy jak bogo wie, czas nas nie zmieni. – Mówił tak, dopóki mu nie rzekłam, że wierzę, i zgodziłam się, że już dość.

Japończycy przyszli po Kai Jinga, Donga i Chao wieczorem. Panna Grutoff okazała wielką odwagę, oświadczyła że jest Amerykanką, a oni nie mają prawa wchodzić do sierocińca. Nie zwrócili na nią uwagi, a kiedy zaczęli iść w stronę pokoi, gdzie pod łóżkami schowały się dziewczęta Kai Jing i dwaj pozostali wystąpili naprzód, mówiąc, że nie muszą ich szukać. Próbowałam za nimi iść.

Kilka dni później usłyszałam dobiegający z głównej sali płacz. Weszła GaoLing z zaczerwienionymi oczyma, ale powstrzymałam ją przed wypowiedzeniem tego, co już wiedziałam. Przez miesiąc usiłowałam zachować żywego Kai Jinga w sercu i myślach. Jeszcze dłużej bardzo starałam się wierzyć w to, co mi powiedział: “Klątwy nie ma". Potem wreszcie pozwoliłam GaoLing mówić.

Dwóch japońskich oficerów przesłuchiwało mężczyzn w dzień i w nocy, próbując ich zmusić do powiedzenia, dokąd poszły wojska komunistów. Trzeciego dnia ustawili w szeregu Kai Jinga, Donga, Chao i trzydziestu innych mieszkańców wioski. Obok stał żołnierz z bagnetem. Oficer powiedział, że zapyta ich jeszcze raz, jednego po drugim. Jeden po drugim kręcili głową i jeden po drugim padali na ziemię. W mojej wyobraźni czasem Kai Jing był pierwszy, czasem ostatni, czasem pośrodku.

Nie było mnie tam, kiedy to się stało, a jednak wszystko widziałam. Mogłam przed tym uciec tylko we wspomnienia. W tej bezpiecznej kryjówce wciąż byłam z nim, całował mnie i mówił: “Jesteśmy jak bogowie, czas nas nie zmieni".

Загрузка...