„Paska”

5 kwietnia, Wielka Środa, rano

Wczesnym rankiem Erast Pietrowicz zamknął się w swoim gabinecie, żeby spokojnie pomyśleć, a Tulipanow pojechał z powrotem na Bożedomkę rozkopywać doły z września i października. Sam się zaofiarował. Trzeba przecież ustalić, kiedy rozpoczął krwawą działalność moskiewski Rozpruwacz. Szef nie protestował. W porządku, powiedział, niech pan jedzie, a sam myślami był już gdzieś daleko – dedukował.

Zadanie okazało się nieprzyjemne, znacznie gorsze niż wtorkowe. Ciała pochowane przed nadejściem mrozów mocno się rozłożyły i sam ich widok wytrącał człowieka z równowagi, nie mówiąc już o zapachu. Tym razem i Anisij kilkakrotnie zwymiotował, sytuacja go przerosła.

– Widzisz? – Uśmiechnął się blado do stróża. – I gdzie te odciski?

– Niektórym nie rosną – odpowiedział Pachomienko, współczująco kiwając głową. – Takim ludziom na świecie najciężej. Ale za to Bozia ich kocha, oj, kocha. Naści, paniczu, łyknij mojej naleweczki…

Anisij przysiadł na ławce, wypił nalewki, porozmawiał z cmentarnym filozofem o tym i owym, posłuchał jego bajania, opowiedział o swoim życiu, lżej mu się zrobiło na duszy i znowu – do dołów.

Ale na próżno kopali, nie znaleźli już nic przydatnego dla śledztwa. Zacharow zgryźliwie zauważył:

– Durna głowa nie daje nogom spokoju, i żeby to jeszcze tylko pańskim, Tulipanow. Nie boi się pan, że żandarmi przypadkiem przyłożą panu łopatą przez łeb? A ja napiszę raport, że mucha nie siada: sekretarz gubernialny zginął z własnej winy – potknął się i zawadził głupim łbem o kamień. Grumow poświadczy. Mamy już wyżej uszu tej waszej padliny. Prawda, Grumow?

Gruźlik odsłonił w uśmiechu żółte zęby i potarł brudną rękawicą szyszkowate czoło.

– Jegor Willemowicz żartuje – wyjaśnił.

To było jeszcze do zniesienia, w końcu wiadomo, że z doktora stary cynik i gbur. Gorzej, że na dowcipy zebrało się również wrednemu Iżycynowi.

Superdetektyw przyjechał na cmentarz bladym świtem, widać zwęszył znaleziska Tulipanowa. Najpierw był przerażony, że śledztwo rozwija się bez jego udziału, potem odetchnął i poczuł przypływ humoru.

– Macie jeszcze z Fandorinem jakieś genialne pomysły? – spytał. – Może pogrzebiecie w śmietnikach, póki wszystkiego za was nie załatwię?

I odjechał, podlec, tryumfalnie chichocząc.


* * *

W rezultacie Tulipanow wrócił na Małą Nikicką z nosem spuszczonym na kwintę.

Bez entuzjazmu wkroczył na ganek i nacisnął dzwonek elektryczny.

Otworzył mu Masa. W białym kostiumie gimnastycznym z czarnym pasem, na czole – przepaska z hieroglifem „gorliwość”.

– Witaj, Turi-san. Choś na renschu.

Jakie tam renschu, kiedy ze zmęczenia ledwie trzymasz się na nogach.

– Mam pilny meldunek dla szefa – usiłował wykręcić się Anisij, ale Masa w lot pojął, o co chodzi.

Wskazał palcem odstające uszy Tulipanowa i bezapelacyjnie oświadczył:

– Pirny merdunek znasi oko wybarusione i sierwone usi, a teras oko marenkie i usi carkiem biare. Dawaj praścz, ściągaj śtybrety, wkradaj spodnie i kurtkę. Będziemy biegać i ksiczeć.

Czasami za Anisijem ujmowała się Angelina i tylko ona potrafiła usadzić piekielnego Japończyka, ale jasnooka gospodyni gdzieś przepadła i tyran zmusił nieszczęsnego Anisija, żeby przebrał się w kostium gimnastyczny jeszcze w przedpokoju.

Wyszli na podwórze. Tulipanow, przeskakując z nogi na nogę – ziemia była zimna – pomachał rękami, powrzeszczał „o-osu!”, żeby wzmocnić pranę, a potem zaczęły się tortury. Masa wskoczył mu z tyłu na ramiona i kazał biegać w kółko. Japończyk był nędznego wzrostu, ale krzepki, nabity i ważył, lekko licząc, cztery i pół puda. Tulipanow przedreptał jakoś dwa okrążenia i w końcu zaczął się potykać. A kat syczał mu w ucho:

– Gaman! Gaman!

Jego ukochane słowo. Znaczyło „cierpliwość”.

Gamanu wystarczyło Anisijowi jeszcze na pół okrążenia, potem upadł. A upadł strategicznie – tuż przed wielką błotnistą kałużą, żeby wschodni demon przeleciał przez niego i wziął małą kąpiel. Masa, owszem, przeleciał, ale nie do kałuży – ledwie ręce zamoczył. Sprężyście odbił się palcami, zrobił salto w powietrzu i wylądował na nogach po drugiej stronie bajora.

Zrezygnowany, pokręcił okrągłym łbem i westchnął.

– Starczy, idź się umyć.

Anisij w mgnieniu oka opuścił podwórze.


* * *

Raportu asystenta (umytego i z przyczesanymi włosami) wysłuchał Fandorin w swoim gabinecie, o ścianach obwieszonych japońskimi sztychami, bronią i przyrządami gimnastycznymi. Minęło południe, lecz radca kolegialny wciąż jeszcze paradował w szlafroku. Rezultat, a raczej brak rezultatu ekshumacji wcale go nie zmartwił, raczej uradował. Zresztą nie był szczególnie zdziwiony.

Kiedy asystent zamilkł, Erast Pietrowicz przespacerował się po pokoju, przesuwając w palcach ulubione japońskie paciorki modlitewne z nefrytu, i wypowiedział słowa, po których Anisijowi zawsze słodko ściskało się serce.

– A zatem p-pomyślmy.

Stuknął zielonym kamiennym paciorkiem i zamachał paskiem szlafroka.

– Nie na darmo przejechał się pan na cmentarz – zaczął.

Z jednej strony brzmiało to miło, z drugiej określenie „przejechać się” nie dość dokładnie, zdaniem Anisija, oddawało istotę jego porannego zadania.

– Dla pewności musieliśmy się przekonać, czy pierwsze przypadki patroszenia ofiar p-pojawiły się dopiero w listopadzie. Pańska wczorajsza informacja, dotycząca dwóch pociętych ciał znalezionych w zbiorowej mogile z grudnia i jednego z listopada, początkowo kazała mi zwątpić w wizytę Kuby Rozpruwacza w Moskwie.

Tulipanow skinął głową, jako że został już szczegółowo zapoznany z krwawą historią londyńskiego potwora.

– Jednak dzisiaj p-przejrzałem raz jeszcze moje londyńskie notatki i doszedłem do wniosku, że nie należy odrzucać tej hipotezy. Chce pan wiedzieć, dlaczego?

Anisij znowu przytaknął, doskonale wiedząc, że teraz ma przede wszystkim milczeć i nie przeszkadzać.

– Proszę bardzo.

Szef wziął notes z biurka.

– Ostatnie morderstwo, o które podejrzewa się Kubę, zostało dokonane dwudziestego grudnia na Popular High Street. Nasz moskiewski Rozpruwacz rozpoczął już w tym czasie dostawy towaru na Bożedomkę, co pozornie wyklucza możliwość, że to jeden i ten sam łotr. Jednak prostytutka Rosę Milet, zabita na Popular High Street, nie miała podciętego gardła ani innych charakterystycznych śladów spotkania z Rozpruwaczem. Policja doszła do wniosku, że mordercę spłoszyli przechodnie. Ja natomiast, biorąc pod uwagę wczorajsze odkrycie, gotów jestem przypuścić, że Kuba nie ma z tą sprawą w ogóle nic w-wspólnego. Możliwe, że Milet zabił zupełnie kto inny, a zbiorowa histeria, która opanowała Londyn po poprzednim morderstwie, przypisała śmierć kolejnej prostytutki temu samemu maniakowi. Wróćmy do wcześniejszej ofiary, z dziewiątego listopada.

Fandorin przewrócił kartkę.

– To już bez wątpienia robota Kuby. Prostytutka Mary Jane Kelly została znaleziona w swoim pokoiku na Dorset Street, gdzie zazwyczaj przyjmowała klientów. Gardło poderżnięte, odcięte piersi, tkanka miękka oddzielona od kości miednicy, organy wewnętrzne pedantycznie rozłożone na łóżku, rozkrojony żołądek – podejrzewa się, że morderca spożył jego zawartość.

Anisija znowu zemdliło, zupełnie jak rano na cmentarzu.

– Na skroni krwawy ślad ust, widzieliśmy go już na Andrieiczkinej.

Erast Pietrowicz przerwał, ponieważ do gabinetu weszła Angelina: w szarej, skromnej sukience, w czarnej chustce; na czoło opadały jej złote kosmyki, widać uwolnione przez świeży wiatr. Przyjaciółka szefa ubierała się różnie – czasami jak dama, jednak najczęściej w proste rosyjskie stroje, jak ten dzisiejszy.

– Pracujecie? Przeszkadzam? – spytała ze zmęczonym uśmiechem.

Tulipanow poderwał się z krzesła, uprzedzając odpowiedź szefa.

– Ależ skąd, Angelino Samsonowna! Bardzo się cieszymy, że zechciała pani…

– Tak – tak – potwierdził Fandorin. – Wracasz ze szpitala?

Kobieta zdjęła z ramion chustę i spięła nieposłuszne włosy.

– Dzisiaj było ciekawie. Doktor Blum uczył nas wycinać czyraki. Okazuje się, że to wcale nie takie trudne.

Anisij wiedział, że dobra Angelina chodzi do Szpitala Sztrobinderowskiego na Mamonowej opiekować się pacjentami. Najpierw nosiła im paczki i czytała Biblię, potem przestało jej to wystarczać. Zapragnęła naprawdę im pomagać, zostać siostrą miłosierdzia. Erast Pietrowicz usiłował ją od tego odwieść, jednak Angelina postawiła na swoim.

Święta kobieta, takimi stoi cała Rosja: modlitwa, pomoc bliźnim i kochające serce. Niby żyje w grzechu, ale brud tego świata do niej nie przylgnął. Zresztą nie jej wina, że została nieślubną żoną – po raz Bóg wie który rozzłościł się na szefa Anisij.

Fandorin skrzywił się.

– Wycinałaś czyraki?

– Tak. – Uśmiechnęła się radośnie. – Dwu biednym staruszkom. Przecież dzisiaj środa, dzień bezpłatnych wizyt. Niech się pan nie boi, Eraście Pietrowiczu, wszystko poszło jak trzeba, nawet mnie doktor pochwalił. Dużo się już nauczyłam. A potem czytałam tym staruszkom Księgę Hioba, żeby je podnieść na duchu.

– Lepiej dałabyś im trochę pieniędzy – warknął Erast Pietrowicz. – Nie potrzebują twojego czytania i całej tej opieki.

– Pieniądze dałam – odpowiedziała Angelina. – Po pół rubla. Tak, to ja bardziej potrzebuję tego wszystkiego niż one. Za szczęśliwa jestem z panem, Eraście Pietrowiczu. Ciąży mi to. Szczęście to nic złego, ale grzech w szczęściu zapominać o nieszczęśliwych. Pomagaj im, patrz na ich wrzody i pamiętaj, że twoje szczęście to dar boży, który rzadko komu trafia się na tym świecie. Jak myślicie, dlaczego wokół pałaców i bogatych domów kręci się tylu żebraków i ubogich?

– Wiadomo. Większe datki.

– Nie, biedni dają większą jałmużnę niż bogacze. To Bóg pokazuje szczęśliwym nieszczęście: pamiętajcie, ile jest na świecie nieszczęścia, i nie odwracajcie się od niego.

Erast Pietrowicz westchnął i nic już nie odpowiedział. Spojrzał na Anisija i zagrzechotał paciorkami.

– Wróćmy do n-naszej sprawy. Zakładam zatem, że ostatnią angielską ofiarą Kuby Rozpruwacza była Mary Jane Kelly, zabita dziewiątego listopada. Za zbrodnię dokonaną dwudziestego grudnia odpowiada już kto inny. Dziewiąty listopada to według rosyjskiego kalendarza koniec października, więc Rozpruwacz miał wystarczająco dużo czasu, żeby dotrzeć do Moskwy i dołożyć kolejną ofiarę do listopadowego dołu na Bożedomce. Zgadza się?

Anisij potwierdził.

– Jakie jest p-prawdopodobieństwo, że w tym samym czasie w Europie pojawili się dwaj maniacy działający według identycznego scenariusza?

Anisij potrząsnął głową.

– Ostatnie pytanie, zanim przejdziemy do rzeczy. Czy wspomniane p-prawdopodobieństwo jest faktycznie tak niewielkie, że możemy się ograniczyć do hipotezy o Kubie?

Dwa skinienia tak energiczne, że aż załopotały osławione uszy Tulipanowa.

Anisij wstrzymał oddech, wiedząc, że teraz na jego oczach stanie się cud: z niczego, z mgły i mroku, wypłynie perfekcyjny plan – z metodyką i harmonogramem działań, a może nawet konkretnymi podejrzanymi.

– Podsumujmy. Kuba Rozpruwacz z jakichś nieznanych nam na razie przyczyn przeniósł się do Moskwy i z miejsca zaatakował tutejsze prostytutki i żebraczki – to raz. – Szef podkreślił ten punkt stuknięciem paciorka. – Przyjechał w listopadzie ubiegłego roku – to dwa (stuk!). Przez ostatnie miesiące nie opuszczał miasta, a jeśli nawet, to na krótko – to trzy (stuk!). Jest lekarzem albo studiował medycynę, ponieważ używa narzędzia chirurgicznego, umie się nim posługiwać i świetnie zna anatomię – cztery.

Ostatnie stuknięcie. Szef schował paciorki do kieszeni szlafroka, co zapowiadało przejście z teoretycznej fazy śledztwa do praktycznej.

– Jak pan widzi, Tulipanow, zadanie nie jest aż tak skomplikowane.

Anisij jakoś na razie nie widział, więc na wszelki wypadek nie potwierdził.

– Jak to? – zdumiał się Erast Pietrowicz. – Wystarczy sprawdzić ludzi, którzy przyjechali w tym okresie z Anglii do Rosji i zamieszkali w Moskwie. I to jedynie w ten czy inny sposób związanych obecnie lub niegdyś z medycyną. I t-tyle. Będzie pan zdumiony, jak wąski okaże się krąg podejrzanych.

Rzeczywiście, jakie to proste! Moskwa to nie Petersburg, w końcu ilu lekarzy mogło w listopadzie przyjechać z Anglii do starej stolicy?

– Sprawdźmy jak najszybciej meldunki! – Anisij zerwał się z krzesła, gotów natychmiast przystąpić do dzieła. – Wystarczy poprosić o dane z dwudziestu czterech cyrkułów! Znajdziemy go w księgach meldunkowych!

Angelina przegapiła wprawdzie początek wywodów Erasta Pietrowicza, ale dalej słuchała uważnie; teraz trzeźwo zapytała:

– A jeżeli ten łotr po przyjeździe nie zameldował się na policji?

– Mało prawdopodobne – odpowiedział szef. – To solidny człowiek, długo mieszka w jednym miejscu, swobodnie podróżuje po Europie. Po co miałby ryzykować, zadzierając z prawem? Przecież nie jest przestępcą politycznym, terrorystą czy zbiegłym katorżnikiem, tylko maniakiem. Maniacy kanalizują całą agresję w swojej chorej „idei”, na pozostałą działalność brakuje im już sil. Zazwyczaj są spokojnymi, niepozornymi szarakami. Nikt by nie pomyślał, że w głowie noszą prawdziwe piekło… Niechże pan siada, Tulipanow. Nigdzie pan nie pobiegnie. Jak pan myśli, czym zajmowałem się przez całe rano, kiedy pan zakłócał n-nieboszczykom wieczny odpoczynek?

Wziął z biurka kilka kartek zapełnionych równym kancelaryjnym pismem.

– Telefonowałem do naczelników cyrkułów i prosiłem, żeby dostarczyli mi wypisy z ksiąg meldunkowych, dotyczące wszystkich, którzy przybyli do Moskwy z Anglii, nawet jeśli po drodze zatrzymywali się w innych miejscach. Na wszelki wypadek nie tylko w listopadzie, ale również w grudniu – może Rosę Milet zamordował Rozpruwacz, a pańskie listopadowe znalezisko jakiś miejscowy łotr. Trudno przeprowadzić dokładną ekspertyzę ciała, które przeleżało w ziemi, nawet zamarzniętej, bite pięć miesięcy. Inna sprawa z dwoma trupami z grudnia.

– Logiczne – zgodził się Anisij. – Ta z listopada rzeczywiście była niezbyt… Jegor Willemowicz nie chciał robić sekcji, mówił, że to już profanacja. Ziemia w listopadzie ledwie zaczynała zamarzać, ciało nadgniło. Oj, najmocniej przepraszam, Angelino Samsonowna! – Tulipanow uznał opis za zbyt naturalistyczny, ale chyba niesłusznie;

Angelina ani myślała mdleć, jej szare oczy nadal spoglądały trzeźwo i uważnie.

– Sam pan widzi. Ale nawet w ciągu tych d-dwu miesięcy przybyło do nas z Anglii zaledwie trzydzieści dziewięć osób; nawiasem mówiąc, z Angeliną Samsonowną i moją skromną osobą włącznie. Jeżeli pan pozwoli, nie będę nas brał p-pod uwagę. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się. – Dwadzieścia t-trzy osoby zatrzymały się w Moskwie na krótko, a zatem nie będą nas interesować. Pozostaje czternastu ludzi, w tym zaledwie troje mających jakiś związek z medycyną.

– Ha! – ryknął drapieżnie Anisij.

– Z oczywistych względów w pierwszej kolejności zająłem się doktorem medycyny George’em Saville’em Lindsayem. Żandarmeria dyskretnie go śledziła, jak wszystkich cudzoziemców, więc informacje podano mi na srebrnej tacy. Niestety, mister Lindsay nijak nam nie pasuje. Okazało się, że przed przybyciem do Rosji spędził w ojczyźnie zaledwie półtora miesiąca. Wcześniej pracował w Indiach, daleko od londyńskiego East Endu. Otrzymał posadę w Szpitalu Jekatierińskim, dlatego przyjechał. Zostaje dwoje podejrzanych. Rosjanie, mężczyzna i kobieta.

– Kobieta nie mogłaby zrobić czegoś takiego – oświadczyła kategorycznie Angelina. – Zdarzają się wśród nas różne potwory, ale żeby rozciąć brzuch, trzeba mieć sporo siły. Zresztą my, kobiety, nie lubimy krwi.

– Mówimy o istocie mało przypominającej zwykłych ludzi – zaoponował Fandorin. – To ani mężczyzna, ani kobieta, coś w rodzaju trzeciej płci albo, jak mówią na wsi, nieludź. Kobiet nie możemy wykluczyć w żadnym razie. Niektóre są przecież nadzwyczaj silne fizycznie. Nie m – mówiąc już o tym, że przy odpowiedniej wprawie w pracy ze skalpelem nie trzeba szczególnej siły. Na przykład, proszę – zajrzał do notatek – akuszerka Jelizawieta Andriejewna Nieswicka, lat dwadzieścia osiem, panna, przybyła do Moskwy z Anglii przez Petersburg dziewiętnastego listopada. Nietuzinkowa osoba. W wieku siedemnastu lat trafiła na d-dwa lata do twierdzy jako więzień polityczny, potem zesłana do guberni archangielskiej. Uciekła za g-granicę, ukończyła wydział medyczny uniwersytetu w Edynburgu. Zabiegała o zezwolenie na powrót do ojczyzny. Wróciła. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozpatruje jej podanie o nostryfikację dyplomu; tymczasowo pracuje jako akuszerka w niedawno otwartej klinice ginekologicznej imienia Morozowa. Znajduje się pod dyskretnym nadzorem policji. Z raportów agentów wynika, że Nieswicka, mimo braku zezwolenia na praktykę lekarską, przyjmuje co uboższych pacjentów. Dyrekcja szpitala patrzy na to przez palce i nawet po cichu p-pochwala; nikt inny nie pali się do pracy z biedotą. Tyle wiemy o Nieswickiej.

– W czasie gdy Rozpruwacz działał w Londynie, przebywała na terytorium Anglii – to raz – zaczął podsumowywać Tulipanow – Kiedy przeniósł się do Moskwy, była w Moskwie – to dwa. Uprawiała medycynę – to trzy. Osobowość nader specyficzna, charakter mało kobiecy – to cztery. Nieswickiej nie możemy wykluczać w żadnym razie. Otóż to! P-ponadto nie zapominajmy, że zarówno londyńskie ofiary, jak i panna Andrieiczkina nie zostały zgwałcone, co jest regułą w przypadku maniaka mężczyzny.

– A ten drugi? – zapytała Angelina.

– Iwan Rodionowicz Stienicz. Lat trzydzieści, były student Cesarskiego Uniwersytetu Moskiewskiego. Siedem lat temu wydalony „za niemoralność”. Diabli wiedzą, co to może znaczyć, ale do naszej historii pasuje całkiem nieźle. Kilkakrotnie zmieniał zawód, leczył się p-psychiatrycznie, podróżował po Europie. Do Rosji przyjechał z Anglii jedenastego grudnia. Od Nowego Roku pracuje jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym „Utul Moje Smutki”.

Tulipanow uderzył dłonią w blat.

– Podejrzany jak diabli!

– Tak więc mamy dwoje podejrzanych. Jeżeli żadne z nich nie ma z tą sprawą nic wspólnego, pójdziemy po linii nakreślonej przez Angelinę Samsonowną: Kuba Rozpruwacz zainstalował się w Moskwie bez wiedzy policji. I dopiero gdy wykluczymy również taką możliwość, porzucimy pierwotną hipotezę i zaczniemy szukać rodzimego Wani Rozpruwacza, którego noga nigdy nie postała w East Endzie. Zgoda?

– Tak, ale to na pewno Kuba, nie żaden Wania – powiedział z przekonaniem Anisij. – Wszystko do siebie pasuje.

– Kogo pan sobie rezerwuje, Tulipanow, pielęgniarza czy akuszerkę? – spytał szef. – Jako weteran ekshumacji ma pan prawo wyboru.

– Skoro ten tam Stienicz pracuje w szpitalu psychiatrycznym, mam znakomity pretekst, żeby się z nim poznać: Sońkę – zadeklarował Anisij niby zgodnie z logiką, choć wiedziony raczej instynktem niż chłodną kalkulacją. Mimo wszystko mężczyzna, do tego chory psychicznie, bardziej pasował do roli Rozpruwacza niż jakaś eksrewolucjonistka.

– W porządku. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się. – Pan jedzie do Lefortowa, a ja na Dziewicze Pole, do Nieswickiej.

W rezultacie jednak zarówno byłym studentem, jak i akuszerką musiał zająć się Anisij. Ktoś zadzwonił do drzwi.

Wszedł Masa i zameldował:

– Pośta.

Po czym, z przyjemnością wymawiając dźwięczne słowo, dodał:

– Paska.

„Paska” była niewielka. Na szarym papierze pakowym nerwowy niechlujny napis: „Wielmożny Pan Radca Kolegialny Erast Pietrowicz Fandorin, do rąk własnych. Pilne i ściśle tajne”.

Tulipanowa zjadała ciekawość, ale szef jakoś nie otwierał przesyłki.

– Kto to przyniósł, listonosz? Nie widzę adresu.

– Nie, chropiec. Zostawir i uciekr. Zrapać? – zaniepokoił się Masa.

– Skoro uciekł, już go n-nie znajdziesz.

Po zdjęciu papieru ukazało się aksamitne pudełeczko, przewiązane czerwoną atłasową wstążką. W pudełeczku leżała puderniczka z laki. W puderniczce, na serwetce, coś żółtego i pofałdowanego. Anisij w pierwszej chwili pomyślał, że to leśny grzyb, mleczaj. Przyjrzał się uważnie i jęknął.

Ludzkie ucho.


* * *

Po Moskwie zaczęty krążyć plotki.

Podobno w mieście grasuje wilkołak. Ledwie jaka baba w nocy nos z domu wyściubi, już na nią czyha. Skrada się po cichutku, łypie czerwonym okiem zza płotu i jak nie odmówisz w porę świętej modlitwy – koniec duszy chrześcijańskiej, wyskoczy i z miejsca zębiskami za gardło, a potem brzuch porwie na strzępy i wyżre trzewia. I zagryzł już, tak mówią, bab a bab, tylko władze wszystko przed ludźmi ukrywają, boją się cara ojczulka.

Tak gadali dzisiaj na targu Suchariewskim.

To o mnie. Ja jestem tym wilkołakiem, który zalągł się w mieście. Zabawne. Tacy jak ja nie „lęgną się” ni z tego, ni z owego, tylko zostają posłani ze straszną albo radosną nowiną. Mnie, kochani mieszkańcy Moskwy, posłano do was z radosną.

Nieładne miasto i nieładni ludzie, uczynię was pięknymi. Wszystkich nie zdołam, wybaczcie, nie starczy mi sił. Ale wielu na pewno.

Kocham was razem ze wszystkimi waszymi podłościami i kalectwem. Dobrze wam życzę. Mojej miłości starczy dla wszystkich. Widzę Piękno pod zawszonymi łachami, pod skorupą niemytego ciała, pod świerzbem i krostami. Jestem waszym wybawcą, jestem waszą wybawicielką. Jestem wam bratem i siostrą, ojcem i matką, mężem i żoną. Jestem kobietą i mężczyzną. Jestem androgynem, doskonałym protoplastą ludzkości, dysponującym cechami obu płci. Później androgyn podzielił się na dwie połowy, męską i żeńską, i pojawili się ludzie – nieszczęśliwi, dalecy od doskonałości, beznadziejnie samotni.

Jestem waszą brakującą połową. Nic mi nie przeszkodzi połączyć się z tymi spośród was, których sobie wybiorę.

Bóg dał mi rozum, spryt i zdolność przewidywania. Nie rozpoznacie mnie. Tępi, ordynarni, szarzy jak popiół usiłowali schwytać androgyna w Londynie, ale żaden nie pomyślał, co oznacza przesłanie, które ten kieruje do świata.

Początkowo bawiły mnie żałosne zabawy w chowanego. Potem przyszło zgorzknienie.

Może ojczyzna przyjmie proroka – pomyślałem. Nieracjonalna, mistyczna Rosja, która zachowała jeszcze szczerą wiarę. Rosja, z jej skopcami *, samospaleniami staroobrzędowców i pustelnikami, uwiodła mnie – i zwiodła. Teraz tacy sami – tępi, ordynarni, pozbawieni wyobraźni – próbują schwytać Dekoratora w Moskwie. Bawią mnie, nocami wiję się w atakach bezgłośnego śmiechu. Nikt tego nie widzi, a gdyby zobaczył, pomyślałby że oszalałem. O tak! Jeżeli każdy, kto ich nie przypomina, jest wariatem – i ja nim jestem. Ale wówczas byłby nim również Chrystus i wszyscy święci, i wszyscy genialni szaleńcy, z których ci sami ludzie tak są przecież dumni.

W dzień niczym się od nich nie różnię, od tych brzydkich, żałosnych, zabieganych istot. Jestem wirtuozem mimikry; nigdy się nie domyśla, że należę do innej rasy.

Jak mogą tak bezcześcić dar boży – swoje ciała! Mam obowiązek i misję: powoli nauczę ich Piękna. Czynię szpetnych pięknymi. Pięknych nie ruszam. Ci przynajmniej nie obrażają urody Stworzenia.

Życie to wciągająca, wesoła zabawa. W kotka i myszkę, hide-and-seek. Jestem kotkiem, jestem myszką. I hide and I seek *. Uciekaj, myszko, do dziury, by cię nie złapał kot bury.

Bo jak cię złapie kot bury, to cię obedrze ze skóry.

Загрузка...