23

Musiała odprowadzić tłustowłosego księcia do holu, ponieważ kiedy podniosłem wzrok, stała przede mną sama. I chociaż była w mundurze, nie wyglądała teraz jak policjantka. Była zmartwiona, wewnętrznie rozdarta, jakby nie wiedziała, czy ma na mnie nawrzeszczeć, czy rozpłakać się jak mama, którą zawiódł ulubiony synek.

— No i co? — warknęła. U mnie? Dobre pytanie.

— Fatalnie — odparłem. — A u ciebie? Kopnęła krzesło. Krzesło upadło.

— Przestań się wygłupiać, do ciężkiej cholery! Powiedz coś. Powiedz, że to nie ty!

Milczałem.

— W takim razie powiedz, że to ty! No, mów coś! Pokręciłem głową.

— Widzisz… — Cóż miałem powiedzieć? Znowu pokręciłem głową. — Jestem pewny, że to nie ja. Prawie pewny. — Nawet dla mnie zabrzmiało to tak, jakbym był absolutnym mistrzem kulawych odpowiedzi.

— Co znaczy: „prawie”? Że nie jesteś pewny? Że to możesz być ty?

— Cóż. — Błyskotliwa riposta, zwłaszcza w tej sytuacji. — Może. Nie wiem.

— Nie wiesz? Nie wiesz, czy mi powiesz, czy nie wiesz, kim jest ten facet na ekranie?

— Jestem prawie pewien, że to nie ja — powtórzyłem. — To znaczy, jestem pewien, ale nie na sto procent. Wszystko wskazuje na mnie, co?

— Cholera jasna! — Kopnęła leżące krzesło. Krzesło grzmotnęło w stół. — Jak możesz tego nie wiedzieć?

— Trochę trudno to wyjaśnić.

— Spróbuj!

Otworzyłem usta, ale pierwszy raz w życiu nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie dość, że wszystko się waliło, to jeszcze straciłem inteligencję.

— Widzisz, mam… mam te sny, ale… naprawdę nie wiem. — Powiedziałem to? Czy wymamrotałem?

— Niech to szlag! Niech to szlag! Niech to szlag! — Kop w krzesło, kop w krzesło i piąty kop w krzesło.

Zanalizowała tę sytuację bardzo trafnie, trudno było się z nią nie zgodzić.

Z nową, szyderczą siłą powróciły moje głupie, masochistyczne myśli. Oczywiście, że to nie ja. Przecież to niemożliwe. Gdybym to był ja, musiałbym o tym wiedzieć. Jak widać, nic byś nie musiał, drogi chłopcze. Jak widać, nic o tym nie wiedziałeś. Nasze małe, ciemne, tępe móżdżki podsuwają nam tylko to, co wpływa i wypływa z rzeczywistości, a zdjęcia nie kłamią.

Deb przepuściła nową serię szaleńczych ataków na krzesło i wreszcie się wyprostowała. Miała zaczerwienioną twarz, a jej oczy nigdy dotąd nie były tak bardzo podobne do oczu Harry’ego.

— Dobrze — powiedziała. — To jest tak. — Urwała i zamrugała, ponieważ obydwoje zdaliśmy sobie sprawę, że zacytowała ojca.

I przez chwilę Harry naprawdę z nami był, przez chwilę między nami stał. Chociaż tak bardzo się różniliśmy, byliśmy jego dziećmi, jego dziwną, jedyną w swoim rodzaju spuścizną. Debora nagle złagodniała i znowu wyglądała jak człowiek, czego dawno u niej nie widziałem. Patrzyła na mnie bardzo długo, a potem się odwróciła.

— Jesteś moim bratem, Dex. — Dawałem głowę, że nie to chciała powiedzieć.

— To nie twoja wina — odparłem.

— Cholera jasna, jesteś moim bratem! — warknęła. — Nie wiem, co było między tobą i tatą, bo nigdy nie chcieliście o tym mówić. Ale wiem, co tato zrobiłby na moim miejscu.

— Oddałby mnie w ręce policji — powiedziałem, a ona kiwnęła głową. Coś błyszczało w kąciku jej oka.

— Jesteś moją jedyną rodziną, Dex.

— Fatalnie, co?

Spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach łzy. Przez długą chwilę tylko na mnie patrzyła, a ja patrzyłem na łzę, która spływała po jej lewym policzku. Wytarła ją, głęboko odetchnęła i odwróciła się do okna.

— Tak — powiedziała. — Oddałby cię w ręce policji. Ja też tak zrobię. — Patrzyła w pustkę, w dal, na horyzont. — Muszę ich przesłuchać. A ty ustalisz, czy te materiały mają znaczenie dla sprawy. Weź nagranie, idź do domu i sprawdź, co się da. Skończę robotę i przed powrotem na komendę przyjadę do ciebie. Przyjadę, a ty powiesz mi to, co będziesz miał do powiedzenia. — Zerknęła na zegarek. — O ósmej. I jeśli będę musiała cię aresztować, to cię aresztuję. — Znowu na mnie spojrzała i patrzyła jeszcze dłużej niż przedtem. — Niech cię szlag, Dexter — powiedziała cicho i wyszła.

Wyjrzałem przez okno. Przed wejściem kłębił się ten sam tłum reporterów, policjantów i gapiów. Daleko za parkingiem widziałem autostradę pełną samochodów i ciężarówek pędzących z obowiązującą u nas prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. W zamglonej dali za autostradą strzelały w niebo drapacze chmur Miami.

A tu, na pierwszym planie, stał biedny, blady, bezsilny Dexter, patrząc przez okno na nieme miasto, które nie powiedziałoby mu nic nawet wtedy, gdyby umiało mówić.

Niech cię szlag, Dexy.

Nie wiem, jak długo tak stałem, ale w końcu dotarło do mnie, że przez okno nie wypatrzę żadnych odpowiedzi. Odpowiedzi takie mogły jednak kryć się w komputerze kapitana Pryszczatego. Podszedłem do biurka. Komputer miał nagrywarkę. W górnej szufladzie znalazłem pudełko płyt CD. Włożyłem jedną do nagrywarki i skopiowałem nagranie. Wyjąłem płytę i zważyłem ją w ręku: ona też nie miała mi nic do powiedzenia, a cichutki chichot, który nagle usłyszałem, musiał być produktem mojej wyobraźni. Ale na wszelki wypadek skasowałem nagranie z twardego dysku.

Policjanci z Broward mnie nie zatrzymali ani nawet do mnie nie zagadali, chociaż wydawało mi się, że patrzą na mnie z podejrzliwą obojętnością.

Zastanawiałem się. jak to jest mieć sumienie. Pewnie nigdy się tego nie dowiem — w przeciwieństwie do biednej Debory, rozdartej poczuciem lojalności wobec tylu idei i przekonań, że pewnie nie mogły żyć razem w jednym mózgu. Podziwiałem jej inteligencję, to, że kazała mi ustalić, czy nagranie ma istotne znaczenie dla sprawy. Bardzo sprytne. Było w tym coś z Harry’ego. To tak jak zostawić nabity rewolwer przyjacielowi i wyjść z pokoju, wiedząc, że poczucie winy każe mu pociągnąć za spust i zaoszczędzić miastu kosztów procesu. Zhańbione sumienie nie mogło po prostu dalej żyć, nie w świecie Harry’ego.

Ale, o czym Harry dobrze wiedział, świat ten umarł już dawno temu, a ja nie miałem ani sumienia, ani poczucia wstydu czy winy.

Miałem tylko płytkę CD z serią zdjęć. W dodatku zdjęcia te były jeszcze bardziej absurdalne niż sumienie.

Nie, musiało istnieć rozwiązanie, które nie uwzględniało Dextera. Ani Dextera, ani tego, że śpiąc, jeździł furgonetką po Miami. Naturalnie jeździć tak potrafi większość kierowców, ale oni są przynajmniej częściowo przytomni, siadając za kierownicą, prawda? No, a ja, czujny, bystrooki Dexter, facet zupełnie niepodobny do monstrów, które grasują nocą po mieście i nieświadomie zabijają? Nie, to niemożliwe: należałem do tych, którzy zabijając, pragną chłonąć tę chwilę od początku do końca. No i kwestia zasadnicza: wieczór na autostradzie. Było fizycznie niemożliwe, żebym rzucił tą głową sam w siebie. Prawda?

Chyba że wmówiłbym sobie, iż jestem w stanie być w dwóch miejscach naraz, co w sumie miałoby sens, zważywszy że jedyną alternatywą było to, że tylko mi się tak zdawało, że tylko myślałem, iż siedzę w samochodzie i widzę, jak ktoś rzuca we mnie głową, podczas gdy tak naprawdę rzuciłem nią sam, a potem…

Nie. Przecież to absurd. Mózg miałem co prawda w strzępach, ale nie mogłem żądać, żeby uwierzył w bajki. Tak, musiało istnieć proste, logiczne wytłumaczenie i na pewno je znajdę i chociaż brzmiało to tak, jakbym chciał wmówić sobie, że pod łóżkiem niczego nie ma, powiedziałem to na głos:

— Istnieje proste, logiczne wytłumaczenie. — A ponieważ nigdy nie wiadomo, czy ktoś nas nie podsłuchuje, szybko dodałem: — A pod łóżkiem niczego nie ma.

Ale i tym razem jedyną odpowiedzią było wymowne milczenie Mrocznego Pasażera.

Mimo radosnej żądzy krwi trawiącej kierowców na autostradzie, w drodze do domu nie wpadłem na żaden pomysł. Dokładniej mówiąc, na żaden sensowny pomysł. Pomysłów głupich miałem co niemiara. Ale wszystkie obracały się wokół przesłanki, że wasz ulubiony potworek nie ma piątej klepki, z czym za nic nie mogłem się pogodzić. Może dlatego, że nie czułem się wcale bardziej obłąkany niż przedtem. Bo przecież nie zauważyłem, żeby ubyło mi szarej substancji. Nie zauważyłem, żebym myślał wolniej czy dziwaczniej, no i jak dotąd nie gadałem z duchami, a przynajmniej nic o tym nie wiedziałem.

Nie licząc snów, naturalnie. Ale czy sny naprawdę się liczyły? Czy nie jest tak, że we śnie wszyscy jesteśmy obłąkani? Czyż sen nie jest procesem, dzięki któremu możemy wrzucić nasz obłęd do mrocznej jamy, jaką jest podświadomość, obudzić się rano i zjeść na śniadanie płatki, zamiast dziecka sąsiada?

Nie licząc snów, wszystkie pozostałe elementy pasowały jak ulał: to nie ja, tylko ktoś inny rzucił we mnie głową. To ktoś inny podarował mi lalkę Barbie i ułożył zwłoki w intrygujący wzór. Ktoś inny. Nie ja, nie wasz dobry, drogi Dexter. I to nie ja byłem na zdjęciach na płytce. Obejrzę je i raz na zawsze udowodnię, że…

Mogę być jednak zabójcą?

Brawo, Dexter. Bardzo dobrze. A mówiłem, że istnieje proste, logiczne wytłumaczenie. To po prostu ktoś inny, kto tak naprawdę jest mną. Oczywiście. Wszystko trzyma się kupy, prawda?

Dojechałem do domu i ostrożnie zajrzałem do mieszkania. Wyglądało na to, że nikt tam na mnie nie czeka. Naturalnie nie było żadnego powodu, żeby ktoś czekał. Jednakże myśl, że terroryzujący miasto lucyfer wie, gdzie mieszkam, była trochę denerwująca. Zdążył już udowodnić, że jest potworem, który nie cofnie się przed niczym. Że może przychodzić tu o każdej porze dnia i nocy i podrzucać mi głowy lalek. Zwłaszcza jeśli jest mną.

Ale oczywiście mną nie był. Naturalnie, że nie. Wypatrzę na zdjęciach jakiś mały, malutki szczegół, który dowiedzie, że podobieństwo jest zupełnie przypadkowe. Że przypadkowe jest również to, iż potrafię tak dobrze wczuć się w prawdziwego mordercę. Tak, to na pewno seria okropnych, całkowicie logicznych przypadków. Chyba powinienem zadzwonić do redakcji Guinnessa. Ciekawe, jaki jest rekord niepewności, czy popełniło się serię zabójstw, czy nie.

Puściłem płytę Philipa Glassa i usiadłem w fotelu. Muzyka poruszyła wypełniającą mnie pustkę i po kilku minutach odczułem przypływ spokojnej, zimnej logiki. Włączyłem komputer. Włożyłem płytkę i obejrzałem zdjęcia. Powiększałem je i oddalałem, robiłem wszystko, co umiałem, żeby oczyścić je i wyostrzyć, w tym rzeczy, o których tylko słyszałem i które wymyśliłem na poczekaniu. Nie poskutkowało. Nie posunąłem się do przodu ani o krok i skończyłem tam, gdzie zacząłem. Wyostrzenie twarzy mężczyzny na zdjęciach było po prostu niemożliwe, nie przy tej rozdzielczości. Mimo to nie zrezygnowałem. Obróciłem zdjęcia i obejrzałem je pod innym kątem. Wy drukowałem je i obejrzałem pod światło. Zrobiłem wszystko, co na moim miejscu zrobiłby każdy normalny człowiek i chociaż naśladowanie Homo sapiens szło mi doskonale, nie odkryłem nic ponad to, że mężczyzna jest łudząco podobny do mnie.

Nie mogłem rozróżnić żadnych szczegółów, nawet szczegółów ubrania. Miał na sobie koszulę, która mogła być biała, brązowa, żółta, a nawet błękitna. Stał w świetle argonowego reflektora, a te świecą upiornym, różowo pomarańczowym światłem. Dodać do tego niską rozdzielczość ekranu monitora i nic więcej nie było tam widać. No i był w spodniach, długich, luźnych i jasnych. Krótko mówiąc, miał na sobie ubranie, które mógł mieć dosłownie każdy, łącznie ze mną. W ubrania z mojej szafy mógłbym wyposażyć cały pluton sobowtórów Dextera.

Udało mi się powiększyć fragment obrazu, na którym widać było bok furgonetki, i odczytać z niego kilka liter: literę „A”, a poniżej litery „B”, „R” i „C” albo „O”. Furgonetka stała pod kątem, tak że widziałem tylko to.

Zdjęcia nie podsunęły mi żadnej wskazówki. Obejrzałem je jeszcze raz: mężczyzna zniknął, pojawił się i zniknął ponownie, tym razem z furgonetką. Brak dobrej perspektywy, ani jednego, choćby przypadkowego ujęcia tablicy rejestracyjnej, ani jednego powodu, żeby z całym przekonaniem stwierdzić, że jest to — lub nie jest — nasz dobry, drogi Dexter.

Kiedy w końcu oderwałem wzrok od ekranu monitora, za oknem było już ciemno. Wtedy zrobiłem coś, co każdy normalny człowiek zrobiłby już kilka godzin wcześniej: rzuciłem to w cholerę. Teraz mogłem jedynie czekać na Deborę. I pozwolić, żeby moja biedna, udręczona siostrzyczka zawiozła mnie do aresztu. Bo tak czy inaczej, byłem winny. Tak czy inaczej, powinno się mnie zamknąć. Może wsadzą mnie do jednej celi z McHale’em. Nauczyłby mnie tańczyć szczurzy taniec.

I pomyślawszy to, zrobiłem coś cudownego.

Zasnąłem.

Загрузка...