ROZDZIAŁ IX

Eskil cieszył się niepomiernie, że Vinga towarzyszy mu w odwiedzinach u rodziców Inger-Lise.

Przedstawił matkę wieśniakom, którzy na jej widok poczuli się niczym w siódmym niebie. Ale też i Vinga potrafiła zaprezentować się jak prawdziwa dama z krwi i kości, a poza tym rzeczywiście była mistrzynią w manewrowaniu ludźmi; tańczyli tak, jak im zagrała. Doskonaliła swe umiejętności przez lata. Heikemu wielokrotnie zdarzało się obserwować ze wzburzeniem, ale i z pewną dozą podziwu, jak żonie udawało się przekabacić ludzi na swoją stronę i zdobywać wszystko zgodnie z własnym życzeniem dla dobra swych najbliższych. Vinga nadal zachowała baśniową wprost urodę. Skończyła już czterdzieści lat, ale z powodzeniem mogła uchodzić za osobę, która nie przekroczyła jeszcze trzydziestki (raz nawet spróbowała tego świadomie, i to, rzecz jasna, skutecznie). Potrafiła, kiedy tylko chciała, roztoczyć wokół siebie czar, jaki przynależy tylko dojrzałej kobiecie. Tym razem wiedziała, że nie może udawać osoby dwudziestodziewięcioletniej, zwłaszcza mając u boku takiego wyrośniętego syna-nicponia. Dzisiaj więc odgrywała stateczną matronę. Eskil ze zdumieniem obserwował jej nowe wcielenie, bo matka rzadko się do niego uciekała.

Niemal z przerażeniem patrzył, jak chłop, ojciec Inger-Lise, topnieje pod wpływem uwodzicielskich sztuczek, którymi się posługiwała, by wyciągnąć od niego historię Eldafjord.

Vinga ze swej strony także była zaskoczona. Przecież dziewczyna, Inger-Lise, była naprawdę prześliczna! Najwyraźniej jednak nie zdołała podbić serca Eskila, mimo że bardzo się starała. Gdzie ten chłopak ma oczy?

Kiedy jednak młoda panna otworzyła usta, Vinga lepiej pojęła syna. Co za zarozumiała, dumna jak paw idiotka!

Zorientowała się, że na Eskila występują siódme poty, ponieważ nie umie sobie poradzić w tej sytuacji, i zaproponowała:

– Eskilu, myślę, że najlepiej będzie, jak pójdziesz pomóc ojcu. We dwoje świetnie sobie damy radę z czytaniem.

„We dwoje” oznaczało ją i wieśniaka!

Eskil wstał z wyraźną ulgą, Vinga odprowadziła go do drzwi. Mocno uścisnęła go za rękę i szepnęła:

– Dobrze, Eskilu, że się w niej nie zadurzyłeś! Ale masz przed sobą jeszcze dużo czasu. Spotkasz inne ładne dziewczęta.

– Ach, nie mów już nic – poprosił Eskil cicho, a Vinga popatrzyła nań zdumiona. Zanim zdążył odwrócić twarz, ujrzała na niej udrękę, której nie mogła pojąć.

Eskil szedł w górę, pokonując kolejne wzniesienia w trudnym do opisania stanie ducha. Nie potrafił myśleć jasno i nawet zapomniał całkiem o tym, by zerknąć ze strachem na Jolinsborg. Właściwie zupełnie nie pamiętał już o upiornym domu, tak bardzo zajęte miał myśli czym innym.

W kuchni spotkał Solveig. Skinął jej głową, ale starał się na nią nie patrzeć.

– Twój ojciec jest u Jolina – powiedziała przejęta. – To trwa już dość długo.

Eskil jeszcze raz kiwnął głową i poczuł się jak porcelanowa lalka, która niczego innego nie potrafi. Zdumiona i zakłopotana obserwowała jego nagłą powagę.

– Eskilu… Nie masz chyba zamiaru iść tam jeszcze raz? Do Jolinsborg7

– Dokąd? A, tam. No… nie wiem. W każdym razie nie sam. Ale jeśli ojciec pójdzie, będę mu towarzyszyć.

– Nie chcę, byś tam szedł, Eskilu. Nie ty!

Nie zdołał już dłużej zapanować nad złym humorem. Złapał krzesło i mocno stuknął nim o podłogę.

– Pójdę tam, dokąd zechcę – rzekł porywczo i ruszył do wyjścia.

W drzwiach jednak zatrzymał się. Złość mu minęła, uspokoił się i podszedł do Solveig.

– Wybacz mi – powiedział z żalem, widząc jej skamieniałą twarz. – Nie chciałem cię urazić. Każdego, tylko nie ciebie, Solveig. Ale… wszystko poplątało mi się w głowie. Niczego już nie jestem pewien.

– Nie szkodzi – powiedziała cienkim głosem.

Z kłopotliwej sytuacji wybawił ich Terje, który wrócił z pytaniem, dlaczego w kuchni jest nadal nie posprzątane.

– Nie będę tolerował bałaganu w domu – oznajmił surowo.

Eskil schował się w swojej sypialni.

Kiedy zapadł wieczór, zebrali się wokół lampy w paradnej izbie Terjego. Gospodarz bardzo się obawiał o ten pokój. Pomieszczenie stało zamknięte przez okrągły rok, pokazywano je tylko rzadkim gościom, którzy mogli podziwiać je stojąc w progu. Kiedy jednak Vinga wróciwszy z domu Inger-Lise złożyła ręce i wykrzyknęła: „Jak wspaniałą paradną izbę mają ci chłopi!”, jej słowa rozgniewały Terjego. Postanowił pokazać im swój pokój, niech zobaczą coś naprawdę wspaniałego!

No tak, pokój utrzymany był w jak najlepszym porządku, wszystko zrobione bardzo starannie, starannie niemal do bólu. Biedny człowiek, pomyślała Vinga, której Eskil sporo opowiedział o Terjem, kiedy szli do domu Inger-Lise. Najwyraźniej wewnętrzny przymus nie pozwalał mu postępować inaczej.

„A poza tym – zagadnęła wesoło, kiedy wróciła do domu – mówiono mi o pewnej niewieście, która bardziej niż chętnie podjęłaby się roli pańskiej gospodyni, panie Jolinsonn. Wydaje się, że wprost zabiega o tę posadę.”

„Eee, to Hilda – odparł Terje, krzywiąc się z irytacją. – Nie chcę jej widzieć u siebie! W moim pięknym domu? Jest zbyt niezdarna i niezgrabnie zbudowana, ludzie we wsi tylko by się ze mnie naśmiewali.”

Dobrze, że Heike tego nie słyszał, pomyślała Vinga. Chciała tylko wtrącić jakąś życzliwą uwagę, podnieść na duchu tego człowieka najwyraźniej pełnego zahamowań, ale jego odpowiedź nie zachęcała do dalszych uprzejmości.

Siedzieli teraz w paradnej izbie, rozmawiali cicho, by przypadkiem nie obudzić chłopca.

Z początku rozmowa toczyła się gładko, mówili o sprawach codziennych. Heike i Vinga opowiadali o swej podróży do Eldafjord.

– Naprawdę niełatwo było cię odszukać, Eskilu – śmiała się Vinga. – Nigdy jeszcze nie musieliśmy tak wielu ludzi pytać o to samo. Wreszcie jednak natrafiliśmy na pewnego rybaka, który zgodził się nas przewieźć, i oto jesteśmy. Tak bardzo, bardzo się cieszę, że znów cię widzę, Eskilu!

Heike uśmiechał się do syna, mrużąc swe żółte oczy.

– Czy wiesz, gdzie się znajdujesz, chłopcze?

– Oczywiście, w Eldafjord.

– Tak, tak. Ale w jakiej części Norwegii?

– W Vestlandet.

Heike zrezygnowany potrząsnął głową.

– Vestlandet to określenie zbyt szerokie. Nie umiesz sprecyzować dokładniej?

– Muszę przyznać, że nie potrafię.

– No widzisz. A jeśli poruszałbyś się w prostej linii, w powietrzu nad górami i dolinami w głąb lądu, z tego miejsca na wschód, dotarłbyś wprost do Doliny Ludzi Lodu.

Eskil z wrażenia otworzył usta.

– Naprawdę?

– Mhm. Oczywiście to daleko, ale tak w istocie jest.

– To znaczy, że jesteśmy tak daleko na północy? Ach, ojcze, pojedziemy do Doliny?

– Na wiesz? Po cóż my tam? I nawet jeśli mielibyśmy wyruszyć, nie dałoby się wykorzystać skrótu, o jakim ci opowiedziałem, chyba ta rozumiesz. Musielibyśmy objechać Dolinę, a na to nie mamy czasu. Poza tym, prawdę mówiąc, boję się tego miejsca. Wy dwoje jesteście zwykłymi ludźmi i nie macie czego się obawiać. Ale ja… Już raz zetknąłem się z Tengelem Złym, i to w zupełności mi wystarczy. Poprzysiągłem sobie, że nigdy już się to nie powtórzy. No, ale porozmawiajmy o teraźniejszości. Twierdzicie więc zupełnie serio, że ktoś gonił was z Jolinsborg?

– Tak – odparł Terje Jolinsonn ochryple. – Ja nie wierzę w upiory i wszystkie te historie o duchach tylko mnie rozsierdziły. Ale tam było coś strasznego, panie Lind, coś, czego nie da się wytłumaczyć.

Heike pokiwał głową.

– Wierzę ci bardziej niż naszemu synowi, któremu wyobraźnia często płata figle. Dziś wieczorem naturalnie niczego nie możemy przedsięwziąć, ale jeśli chcecie, jutro mogę tam z wami iść.

– O, tak – ucieszył się Eskil. – Ojciec posiada szczególne zdolności i potrafi stwierdzić, czy ma do czynienia z tajemnymi mocami, potrafi je także zwalczyć.

– Nie przesadzaj – osadził syna Heike. – Nie zawsze tak jest. Właściwie to tak naprawdę niewiele potrafię, ale mogę liczyć na pomoc… Nie będziemy teraz tego roztrząsać. Moglibyśmy właściwie zabrać Eskila od razu do domu, ale jeśli te pogłoski o duchach i tajemniczych wypadkach śmierci niepokoją mieszkańców Eldafjord, uważam, że powinniśmy je zbadać.

Terje zachowywał się z rezerwą. Najwyraźniej nie miał ochoty wracać do Jolinsborg.

Za to Eskil był pełen zapału:

– Ale przecież jasne jest, że otarliśmy się o rozwiązanie zagadki. Wiemy już, gdzie znajduje się skarb!

Skarb…? Te słowa podziałały. Nikt nie pozbawi Terjego Jolinsonna jego prawowitego dziedzictwa! Ta myśl odmalowała się na pięknej, lecz jakże wyrachowanej, złej twarzy gospodarza.

– Dobrze, więc pójdę z wami – oświadczył. – Ale moim zdaniem powinien nam towarzyszyć ksiądz…

Vinga promiennie uśmiechnęła się do Terjego.

– Nie mam nic przeciwko księżom, ale uważam, że Heike potrafi wiele dokonać sam.

– Nie, Vingo. – W głosie Heikego zabrzmiał ton ostrzeżenia. – To zupełnie co innego.

– Wiem, że we wsi przebywa teraz nasz pastor – wtrąciła Solveig. – Udzielił ostatniego namaszczenia staremu Bardowi Trondsonnowi.

Heike powiedział spokojnie:

– Proponuję, byś jutro rano sprowadził pastora, Terje. Księża wiele mogą zrobić dla zbłąkanych dusz, których ciała nie spoczęły w poświęconej ziemi. Są jednak bezradni wobec złych duchów.

– I tymi właśnie pan ma zamiar się zająć? – ponuro zapytał Terje.

– Spróbuję – odparł Heike z wymuszoną grzecznością.

Z trudem jednak przychodziło mu zachowanie spokoju w obecności Terjego. Za każdym razem, gdy nań spoglądał, odzywały się okrutne, gorzkie wspomnienia z dzieciństwa. Triumfująca twarz Solvego, błysk żółtych oczu. Śmiech, kiedy ranił małego Heikego ostrym szpikulcem…

Odruchowo zerknął na przedramię. Blizny po ukłuciach nadal były widoczne.

Terje nie miał żółtych oczu, ale poza tym szczegółem był niewiarygodnie podobny do Slvego.

Heike zastanawiał się nad słowami Eskila o tym, że Terje czasami jakby „wyślizgiwał się” z rzeczywistości, tracił trzeci wymiar, przypominając namalowaną na obrazie postać. Albo raczej wtapiał się w tło, które również ulegało spłaszczeniu i nagle traciło głębię. Heike nie doznał jeszcze takiego wrażenia, patrząc na Terjego. Ale tu w domu Eskil także nic nie dostrzegał. Działo się tak jedynie na górze, w okolicach Jolinsborg. Prawdę mówiąc, w tym człowieku kryło się coś niezwykłego. Nie był upiorem, jak Anciol ze Stregesti, nie należał też do szarego ludku. Heike nauczył się już odróżniać postaci ż innego świata. Nie, możliwe było jedynie, że Terje jest czyjąś reinkarnacją, człowiekiem, który się w nim odrodził. Może ktoś po śmierci chciał żyć dalej i wcielił się w jego duszę?

Trudno cokolwiek stwierdzić na pewno. A może to wszystko nonsens? Jednakże fakt, że Eskil postrzegał całą okolicę wokół Jolinsborg wraz z Terjem jako obraz, był na pewno znaczący.

Heike musiał poczekać z wyrobieniem sobie opinii o ich gburowatym gospodarzu do czasu, gdy wszyscy razem znajdą się w Jolinsborg.

Wyprostował się i głęboko odetchnął.

– No, Vingo – powiedział wesoło. – I czego dowiedziałaś się o historii Eldafjord?

– Nie tak wiele. Opisano głównie zagrody w wiosce i mój gospodarz wprost zmuszał mnie, bym przeczytała dosłownie wszystko o jego własnym gospodarstwie. Można by niemal sądzić, że przemawiał w imieniu swojej córki, bo zapragnął Eskila na zięcia.

Żartobliwie uśmiechnęła się do Eskila, ale on w ogóle nie zareagował na jej uśmiech. Wbił oczy w stół, jak gdyby zajmował się liczeniem sęków w deskach.

Vinga zrozumiała, że jej żart pozostanie bez odzewu.

– Dowiedziałam się jednak o ogniskach, od których najwyraźniej pochodzi nazwa tego miejsca.

– O, właśnie – ucieszył się Heike. – O nich bardzo chciałbym usłyszeć.

– Co tam napisano…? Nie do końca mogłam się zorientować. Wydawało mi się, że ludzie się ich bali. Pisali o nich: „to plugastwo”.

– Tego wyrażenia użyto jeszcze przy, innej okazji! – Eskil oderwał się od liczenia sęków. – „Lawina, która zeszła z Orlej Góry, porwała ze sobą całe plugastwo” albo coś podobnego.

– Aha – ucieszył się Heike. – Czy możemy przypuszczać, że ogniska płonęły na skalnym tarasie? Ponad Jolinsborg?

– Przypominam sobie coś – powiedział Eskil. – Raz, kiedy wracałem z wioski, wydawało mi się, że kątem oka dostrzegam jakiś straszny, wręcz upiorny poblask.

Solveig wtrąciła nieśmiało:

– Słyszałam, że starzy ludzie także o tym opowiadają.

– Zamknij się – burknął Terje.

Eskil udał, że go nie dosłyszał. Z uśmiechem zwrócił się do Solveig:

– Naprawdę? A ja już myślałem, że obudziły się we mnie ponadnaturalne zdolności. Najwidoczniej nie mnie jednego to spotkało.

Solveig, uradowana, że odezwał się bezpośrednio do niej, i to bez cienia urazy, rzekła ożywiana:

– Nie, o tej łunie opowiadano od dawna. Prawda, Terje?

– Przestań gadać o przesądach – parsknął do niej i pogoda ducha, która przez chwilę odmalowała się na jej wyrazistej twarzy, znów zgasła.

Heike zwrócił się do Vingi:

– Dowiedziałaś się, co miały oznaczać te ogniska?

– Nie, napisano tylko: Kara boska dotknęła bezbożnika, cokolwiek by to miało znaczyć.

– Oczywiście kamienną lawinę w tysiąc dwieście pięćdziesiątym szóstym roku – Powiedział Eskil.

– Chodzi mi o bezbożnika. Kim był i czego się dopuścił? Czyżby mowa była o panu Jolinie, który zakopał swój skarb w siedemnastym stuleciu?

– Jutro się o tym przekonamy – stwierdził Heike. – O ile, oczywiście, coś znajdziemy.

Na tym zakończyli rozmowę.

Eskil wyszedł na podwórze. Sam nie wiedział, co go do tego popchnęło. Wkrótce z obory wyłoniła się Solveig. Eskil, który stał nieruchomo i podziwiał Fiord, tak spokojny w ten letni wieczór, nie mógł akurat wtedy odejść. A Solveig musiała przejść koło niego.

Nieuprzejmie byłoby, gdyby minęła go bez słowa.

– Ładny wieczór – odezwała się niepewnie.

– Owszem – burknął w odpowiedzi, nie raczywszy nawet wyjąć rąk z kieszeni.

Nic więcej nie potrafiła mu powiedzieć.

Nie idź jeszcze, prosił Eskil w myślach, ale nie wiedział, jak ją zatrzymać, ładnego słowa nie mógł wypowiedzieć na głos.

Solveig zaśmiała się nerwowo.

– Cielak tak mnie oblizywał, że ręce mi się teraz lepią.

Przyjrzał się jej dłoniom, uśmiechnął się niepewnie i jakby trochę z wyższością. Ale nie było w nim złości.

Na chwilę zapadło milczenie.

– W więzieniu musiałeś być bardzo samotny. – W głosie Solveig zabrzmiała prośba o wybaczenie za taką śmiałość.

– O, tak, to prawda.

– Nic więc dziwnego, że towarzystwo Inger-Lise sprawiło ci taką przyjemność – mówiła łagodnie, życzliwie.

– Nie dbam o takie malowane lale. Mają pstro w głowie, interesuje je tylko wrażenie, jakie swoją osobą mogą wywrzeć na innych. A ty? Ty chyba także byłaś bardzo samotna po śmierci męża, bo przecież Terje nie jest miłym towarzystwem.

– Byłam samotna jeszcze na długo przed śmiercią Madsa – wyznała cicho. – Nasze małżeństwo to całkiem nieudany związek.

– Dlaczego więc go poślubiłaś? – zapytał Eskil napastliwie.

– Ojciec i matka tak postanowili.

– Trudno mi uwierzyć, że ktoś mógłby decydować za ciebie. Wydajesz się taka dojrzała.

– Byłam wtedy jeszcze bardzo młoda. Choroba Jolina dodała mi lat.

– Wcale nie jesteś stara, ja tego nie powiedziałem – parsknął Eskil, ale nawet na nią nie spojrzał, po czym dodał: – Ale kobiety są przecież takie jak mężczyźni. I one potrzebują towarzystwa. Co robią, kiedy czują się samotne?

– Tęsknią – bardzo cicho odparła Solveig. – A potem się poddają.

– Czy ty się poddałaś?

Nie odpowiedziała.

– Pytałem, czy się poddałaś?

Nadal milczała. Naprawdę już zły podniósł głowę, by zwrócić jej uwagę.

Nie było jej obok niego. Usłyszał tylko odgłos ostrożnie zamykanych drzwi do kuchni.

Eskil został na podwórzu, wsłuchany w tajemnicze dźwięki wieczoru. Szum wodospadu. Krzyk nocnych ptaków przelatujących nad głową. I ta cisza, ogromna cisza bijąca od gór i fiordu.

Chłód ciągnący od pokrytych śniegiem wierzchołków powoli przenikał przez ubranie. Chłopak zadrżał z zimna. Wszedł do domu, nie patrząc na Jolinsborg. Nie śmiał kierować tam wzroku. Nie chciał też zakłócić uroku wieczoru ani też bardziej drażnić mocno już bijącego serca. Bał się, że myśli, które chaotycznie plączą mu się po głowie, przybiorą kształt jeszcze nie do końca nazwanego, ale już odbierającego spokój marzenia…

Powietrze było półprzejrzyste, zasnute oparami mgły. O wczesnym poranku morskie ptaki zanosiły się głośnym krzykiem. Wędrowali ku Jolinsborg – Heike, Vinga, Eskil, Terje, Solveig i pastor. Towarzyszył im młody rybak, Elis, który nie wierzył w duchy, ale ciekawość nie pozwalała mu pozostać w domu.

Mały Jolin był tego ranka tak spokojny i wesoły, że Solveig ośmieliła się zostawić go samego. Wiele już czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatni raz była poza zagrodą. Chłopczyk nie wyzdrowiał, rzecz jasna, z dnia na dzień, ale Heike odwiedził go i chwilę z nim porozmawiał. Wydawało się, że już sama obecność wielkoluda pozytywnie wpływa na chłopca. Dla pewności dostał też trochę morfiny.

Heikemu nie bardzo się podobało, że wyruszają do Jolinsborg tak wielką gromadą. Z wieloletniego doświadczenia wiedział, że Vingi nie uda mu się powstrzymać, ale bał się o swego syna. Vinga także, dlatego właśnie nalegała na udział w wyprawie, nie chciała bowiem znów utracić Eskila. A on przecież za nic na świecie by nie zrezygnował. Prawdę mówiąc jego obecność była teraz niezbędna, ale Heike wiele by dał, gdyby mógł zamknąć syna w drewutni w zagrodzie Terjego.

Solveig także nie powinna iść.

Gorąco jednak o to prosiła. A ponieważ jej prośby tak rzadko były spełniane, Heike wyraził zgodę.

Nie sądził, by pragnęła iść z nimi ze względu na Terjego. Choć ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy, Heike wyczuwał jej niechęć w stosunku do szwagra, bijącą z każdego włókna w jej ciele. Dlaczego więc tak nalegała?

Spojrzenie Heikego powędrowało do Eskila, ojciec bardzo się zdumiał widokiem syna.

Chłopak był niepodobny da siebie. Co prawda upłynął kolejny rok jego życia, ale to nie czas go tak odmienił. Miało to wyraźny związek z teraźniejszością. Wydawał się taki zagubiony, rozkojarzony. Heike dostrzegł, że wzrok syna często spoczywa na Solveig, na twarzy chłopca malował się wówczas wyraz bólu, rozpaczy, który w mgnieniu oka przemieniał się w gniew.

A ona? Nieśmiała jak leśny fiołek, gdy tylko spojrzenie jej zawadziło o Eskila, natychmiast odwracała oczy.

Cokolwiek by się wydarzyło, Eskilowi nie wolno zranić Solveig. Tę kobietę należało chronić przed kolejnymi cierpieniami, doznała ich już w życiu dostatecznie dużo.

Gdyby Heikemu udało się uratować małego Jolina! Wiedział jednak, że to tylko życzenia.

Za młodego rybaka nie czuł się odpowiedzialny, kiedy jednak wspinali się pod górę, usłyszał dochodzące z tyłu nawoływania i dostrzegł jeszcze kilku młodzików. Zapytał więc, czy przyszli tu z samej ciekawości, czy też przygotowani są, by działać opanowanie i odważnie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zakłopotani poczęli chichotać, wreszcie stwierdzili, że są dostatecznie duzi i silni, by podjąć walkę z duchami.

W ostatnich słowach zadrgał drwiący ton, który ogromnie zirytował Heikego. Dopóki jednak nie był pewien, czy w Jolinsborg zagraża im jakiekolwiek niebezpieczeństwo, pozwolił śmiałkom iść wraz ze wszystkimi, powstrzymując się od dalszych komentarzy.

Kiedy zerknął w dół, ku wiosce, wszędzie dostrzec mógł oznaki życia. Ludzie zebrani w gromadki patrzyli w górę, przyglądając się ich poczynaniom. Kilku małych chłopców dzielnie pięło się pod górę, ale w połowie drogi obleciał ich strach i tam się zatrzymali.

Zrozumiał wówczas, że cała ta gadanina o duchach i strachach dla ludzi mieszkających w tej zapadłej wsi była bolesną rzeczywistością. Warto więc podjąć próbę uwolnienia ich od tego ciężaru. W tej ciasnej zatoce potrzebowali każdego skrawka uprawnej ziemi, którą można by obsiać, a przede wszystkim swobodnie się po niej poruszać.

Nareszcie znaleźli się przy Jolinsborg.

– Przepięknie – powiedziała zachwycona Vinga. – Naprawdę przepięknie.

Terje rozjaśnił się. Jednakże nawet jego uśmiech nie okazał się ujmujący, nie była w nim zaskoczenia ani pokornej wdzięczności za mdłe słowa, tylko źle skrywany triumf, poczucie dumy. Uśmiech ten zdawał się mówić: „Widzicie, wyniosłe miejskie samochwały, że my na wsi potrafimy o wiele więcej niż wy! Nie spodziewaliście się tego, co?”

Heike zacisnął zęby. Czy naprawdę nigdy nie będzie w stanie tolerować tego człowieka? Przecież nie jest winą Terjego, że tak bardzo przypomina Heikemu najstraszniejszy koszmar z jego życia.

Przez chwilę stali, podziwiając dom. Nawet Terje nie zdradzał chęci, by wejść do środka.

W końcu Heike postanowił:

– Zostaniecie przed domem, wejdziemy. tylko ja i pastor. Jeżeli nic się nie wydarzy, Eskil i Terje wejdą za nami, ale dopiero kiedy was zawołamy. Jeśli i wtedy nic szczególnego nie zajdzie, będą mogli wejść inni.

Nie zdradził ani słowem, że mandragora zaczęła okazywać niepokój. Nikt oprócz Vingi nie wiedział o jego potężnym amulecie.

– Twój ojciec naprawdę jest bardzo odważny – szepnęła Solveig do Eskila.

– Ojciec? O, tak. On może wszystko!

Vinga z wdzięcznością uśmiechnęła się do syna.

Kiedy Heike i pastor przestąpili próg Jolinsborg, Solveig wystraszona postąpiła a kilka kroków w stronę Eskila, jakby chciała się schronić pod jego opiekuńcze skrzydła. Chłopak odczuł jeszcze silniejsze niż dotąd pragnienie, by objąć jej szczupłe ramiona.

Heike i pastor zatrzymali się w korytarzu. Heike starał się wczuć w atmosferę tego domu. Wiedział, że mandragora wije się jak w ukropie, ale poza tym niczego szczególnego nie doznawał.

– Czy pan coś wyczuwa, pastorze?

Pastor, chudy mężczyzna o rzadkich, siwych włosach i kościstej twarzy, odparł:

– Nic takiego nie mogę powiedzieć. O domu w Eldafjord słyszałem od najwcześniejszych lat dzieciństwa, ale takie historie nie godzą się z moim urzędem. Muszę jednak przyznać, że Terje Jolinsonn wiele pracy włożył w ten stary dom, a to z jakim rezultatem! To pracowity i bogobojny człowiek. Regularnie bywa w kościele.

– Czy był pan w środku już wcześniej?

– Tak, umarło tu przecież kilkoro ludzi. Złą, gwałtowną i niewyjaśnioną śmiercią. Ale większość ofiar zdążono już znieść niżej, do zagrody Terjego. Byłem tu jednak, kiedy zginął brat Terjego, Mads Jolinsonn. Stał tu wówczas tylko stary dom.

– A jaka w nim panowała atmosfera? – zapytał Heike, pamiętając o słowach Solveig, która bała się przebywać w tym domu.

– Atmosfera? – Pastor rozciągnął usta w uśmiechu. – Ja na takie głupstwa nie zwracam uwagi.

Obeszli dom dookoła, powoli i dokładnie, nie ominęli przy tym i spiżarki.

Pastor powiedział z lekka rozbawiony:

– Wydaje mi się… Nie wiem, jak mam to nazwać. Wydaje się, jakby pan nasłuchiwał?

– Bo tak właśnie jest. W tym domu panuje niezwykła cisza.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

Heike wyczuwał rezerwę pastora, pamiętał, jaką niechęć duchowny musiał przemóc, by rankiem uścisnąć dłoń Heikego, przerażony jego widokiem. „Co za biedny człowiek, obdarzony takim wyglądem!” zdawały się mówić jego oczy.

Do tego jednak Heike już przywykł, nauczony doświadczeniem całego życia.

Odpowiedział z krzywym uśmiechem:

– O ile wolno mi tak to określić, to ośmielę się twierdzić, że obaj jesteśmy jakby niegroźni. Sprowadźmy Eskila i Terjego! Jeśli wierzyć wioskowym legendom, oni otarli się o rozwiązanie tajemnicy skarbu pana Jolina i dlatego potraktowani zostali jak intruzi.

Pastor zerknął na Heikego z ukosa, jak gdyby zaczął zastanawiać się nad stanem jego umysłu.

– Czy mam odczytać błogosławieństwa nad domem?

– Jeszcze nie – powstrzymał go Heike. – Poczekamy, dopóki nie dowiemy się na pewno, czy istnieje tu coś, co potrzebuje słowa bożego. Jeśli pastor odmówi teraz modlitwy i zniszczy ewentualne jądro zła, nigdy nie dowiemy się, co to było. A ciekawość, panie pastorze, zawsze popychała mnie do działania.

Pastor pokiwał tylko głową i pozwolił, by Heike zawołał syna i gospodarza.

Weszli do przedsionka.

– No i co? – zapytał Terje cicho, jakby przestraszył się swego pięknego domu, nad którym pracował przez tak wiele miesięcy.

– Na razie nic – odrzekł Heike.

Wydawało się, że to stwierdzenie przyniosło Terjemu ulgę. Eskil natomiast był zdziwiony. Heike odgadywał, że chłopak myśli: „Przecież ojciec wyczuwał zwykle więcej niż inni!”

Pierwszy raz od chwili, gdy znaleźli się w Jolinsborg, Heike dokładnie przyjrzał się Terjemu Jolinsennowi. Zrozumiał teraz, o co chodziło Eskilowi. Rzeczywiście w tym człowieku tkwiło coś osobliwego! Heike zauważył teraz dokładnie to, o czym mówił Eskil. Ten mężczyzna był jakby nierzeczywisty. Ale Heike wyczuwał coś więcej. Nie potrafił nazwać tego słowami, ale wiedział, że stoi w obliczu nieznanego zjawiska. Niezmiernie był ciekaw, jak rozwinie się sytuacja.

Najbardziej zdumiewający był fakt, że sam Terje wydawał się całkowicie nieświadomy wrażenia, jakie wywiera na innych ludziach, ludziach tak szczególnych jak Heike, a nawet takich jak Eskil! Eskil, który nigdy nie zdradzał żadnych ukrytych talentów! Jak zareagowałaby na to Vinga? Heike nie miał czasu, by teraz o to pytać.

Zbyt wiele było tu niejasności. Jeśli Terje miał coś wspólnego z przekleństwem, jakie wisiało nad domem, jeśli był jego częścią… To dlaczego, na Boga, właśnie on, Terje Jolinsenn, został stąd wypędzony przez nieznane moce, które tu władały?

To nie ma żadnego sensu! Nie tędy droga!

Terje natrafił na ślad skarbu, dlatego i jego należało się pozbyć.

Nie, to też absurdalne. Całkowity brak konsekwencji.

Heike zorientował się, że pozostali czegoś odeń oczekują. Spodziewali się poleceń, pastor także.

– Chodźmy obejrzeć te papiery – zdecydował Heike. – Może tam być coś, czego nie zauważyliście.

Skierowali się w stronę kuchni. Eskil i Terje czujni, w każdej chwili gotowi rzucić się do ucieczki, jeżeli…

– Zobaczymy – rzekł Heike – czy wszyscy zmieścimy się w środku.

Nie zdążyli wejść do małej spiżarki. Nagle stanęli jak wryci i nasłuchiwali. Z jakiegoś miejsca w domu rozlegał się coraz to głośniejszy chór głosów. Westchnienia, jęki, płacz, głosy pokutujących dusz.

W oka mgnieniu Terje był już za progiem, pozostali trzej jednak nie ruszyli się z miejsca. Eskil tylko dlatego, że ojciec żelaznym uściskiem trzymał go za rękę.

– Ależ, ojcze – szepnął przerażony. – To właśnie ten dźwięk usłyszałem, zanim nastąpiło to najstraszniejsze.

– Stój spokojnie, Eskilu – polecił Heike. – Pastor i ja sami do niczego nie dojdziemy. Musisz nam towarzyszyć. Oni chcą ciebie!

Загрузка...