Nadal stali jak sparaliżowani w upiornej grocie, gdy rozległy się głosy nadchodzących.
– Och, ale tu ciemno! – Słowa Solveig głuchym echem odbiły się od kamiennych ścian.
Vinga odparła niefrasobliwie:
– Tak, ale tu przynajmniej nie pada. Hop! Hop! Jesteście tam?
– Tutaj! – zawołał Heike. – Możecie schodzić, niebezpieczeństwo minęło. Tylko ostrożnie, uważajcie na kamienie!
– O tym nie musisz nam przypominać.
Następne ostrzeżenie padło z ust Eskila:
– Uważaj, Solveig, żebyś się nie poślizgnęła. Lepiej trzymaj mnie za rękę!
– Ach, tu jest cała wielka grota! – wykrzyknął Elis.
– Chyba nawet coś więcej – poprawiła go Vinga. – Jesteśmy w czyimś dawnym mieszkaniu! Ależ tu cuchnie! Czy to ten śmierdzący stwór?
– Nie, mamo – przerwał jej Eskil. – Nie widzisz? Przecież tu leżą… martwi ludzie! Ach!
– Nie patrzcie na to, podejdźcie bliżej – nakazał Heike. – Zgadnijcie, co znalazłem!
– Skarb pana Jolina? – zapytała Solveig.
– I ten także, ale nie to jest takie zdumiewające. Nie, brudny Jolin z dwunastego wieku pilnował swego własnego skarbu. O niego właśnie tak się bał. Zgromadzony nieuczciwie majątek pana Jolina nic a nic go nie obchodził.
– O czym ty mówisz? – Vinga dotarła do Heikego i pastora, który ciągle jeszcze nie mógł wydusić z siebie ani słowa. – To sklepienie wydaje się bardzo niepewne. Czy nie powinniśmy wyjść stąd jak najprędzej?
– To prawda, ale najpierw spójrzcie tutaj! Vingo, Eskilu… I co na to powiecie?
Podniósł z ziemi olbrzymi przedmiot.
– Para rogów? – zdumiał się Eskil. – Umocowanych do czaszki zwierzęcia? Jakie są ogromne!
Ujął w dłonie dziwnie proste rogi, długie jak ramiona. Z trudem zdołał jej podnieść.
Vinga zauważyła z udawanym spokojem:
– Czegoś przy nich brakuje.
– To prawda – zgodził się Heike. – Drąg, na którym je noszono, i poprzeczna belka zgniły, ale pozostały kawałki skór i rzemieni, które przywiązywano do tej właśnie poprzecznej belki.
Eskil podnosił z ziemi resztki ozdób.
– Co to za skóry? – zapytał. – I co to za rogi?
– To rogi jaka – sucho odparł Heike.
Eskil podniósł głowę.
– Jaka? Dawnego symbolu Ludzi Lodu na Syberii? Znak totemu Taran-gaiczyków?
– Tak! Mamy przed sobą cały totem. Przyniesiony z Syberii, z Dalekiego Wschodu. Podobny symbol pozostał w Taran-gai. Ale, jak pamiętasz, grupa wędrowców się podzieliła, większa część wyruszyła na zachód, ku Norwegii.
– Ku Dolinie Ludzi Lodu – szepnęła Vinga – która leży w prostej linii od tego miejsca w głąb lądu. Tylko w jaki sposób to się tutaj znalazło?
– Ale przecież nic się nie zgadza! – zaprotestował Eskil podniecony. – Tengel Zły wędrował z nimi od samego początku. Kiedy dotarli da Taran-gai, był młodym chłopcem, później wyruszył wraz z grupą, która szła do Norwegii. Wtedy musiał już być co najmniej dorosłym mężczyzną! W Hameln pojawił się w roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątym czwartym, a kamienna lawina spadła już w tysiąc dwieście pięćdziesiątym szóstym! No a można chyba przypuścić, że zły Jolin przez długi czas uprawiał swe straszne rzemiosło!
– Zapominasz o czymś, Eskilu – zauważył Heike. – Tengel Zły pił wodę ze źródła zła. Dało mu to moc i wieczne życie. Nic nie wiemy o tym, kiedy on i jego ludzie przybyli do Norwegii, mogło to nastąpić już w jedenastym wieku, a nawet wcześniej. Kiedy dotarł do Hameln, mógł już być bardzo stary!
Eskil przez chwilę milczał, rozważając coś w myślach, a wreszcie zapytał:
– Kim więc był ten stwór, który tu straszył? Ten Jolin, który nigdy nie widział wody i mydła?
– Tego na razie nie wiemy. Wiadomo jedynie, że był jednym z Ludzi Lodu.
– Uff – zadrżała Vinga. – Nie życzę sobie takiego krewniaka.
– Jego już nie ma – uspokoił żonę Heike. – Ale musiało zostać napisane coś więcej o tych czasach! Ogniska, które płonęły w Eldafjord. Ofiary składane z ludzi… Nic dziwnego, że występowały w dwunastym wieku! To była inna forma kultu czy kultury. O ile można założyć, że Ludzie Lodu z zamierzchłej przeszłości mieli jakąś kulturę.
– O zwykłych członkach plemienia na pewno można tak powiedzieć – odparła Vinga zamyślona. – Ich kultura na pewno była wartościowa. Z tego, co mówisz, gorzej wyglądała sprawa z przywódcami.
Elis, który przez cały czas trzymał się z tyłu, podrapał się w głowę.
– Czy to wszystko spoczywało tutaj od dwunastego stulecia? Jak, na miłość boską, mogło zachować się w tak dobrym stanie? Powinno zgnić, rozsypać się w pył.
Heike wskazał na kamienną płytę.
– Ściśle przylegała do ściany, te przedmioty leżały w zamknięciu, bez dostępu powietrza.
Twarz Heikego nabrała takiego wyrazu, jakby nagle doznał olśnienia.
– A więc to dlatego zły Jolin tak przestraszył się zaklęć Mara! Rozumiał je, znał przecież język! – Heike dalej myślał na głos: – Ale z początku wcale nie Mara tak się wystraszył, to nastąpiło dopiero później, kiedy Mar zaczął odmawiać zaklęcia. Tak… Najbardziej przeraził się Didy i Wędrowca. Ciekawe, czy ich znał?
Pozostali milczeli wyczekująco. Wreszcie Vinga zapytała:
– Co tu się właściwie wydarzyło?
– O tym pomówimy później. Teraz musimy coś zrobić ze znaleziskiem. To miejsce jest mało przyjemne.
Przyglądali się niezwykłym przedmiotom leżącym na ziemi. Szare światło sączące się przez szczeliny między kamieniami nadawało pieczarze nierzeczywisty, mistyczny nastrój. Pastor podszedł do „ołtarza”, przykucnąwszy oglądał szczegóły.
– Niczego nie pojmuję – powtarzał raz po raz, kręcąc głową. – Niczego!
Heike podszedł do duchownego.
– Widziałem te symbole już wcześniej – rzekł poważnie. – A w każdym razie sporą ich część. Pochodzą od moich przodków z dawno zapomnianych czasów. Wszystkie te znaki mają magiczną moc i na ich widok nie należy wzruszać ramionami. Uważam, że powinniśmy zniszczyć ten krąg, bo może wpędzić w kłopoty kogoś, kto znajdzie się w jego polu.
Metodycznie zaczął rozgarniać i rwać na kawałki wszystko, co mogło stanowić jakąś część pogańskiego ołtarza czy też magicznego kręgu. Kiedy się z tym uporał, powrócili do skarbu pierwszego Jolina.
– Drogocenności Ludzi Lodu – rzekł Heike ze smutkiem. – Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego leżą tutaj, a nie w Dolinie Ludzi Lodu. Ale to najbardziej nieprawdopodobne rzeczy pochodzące z czasów pierwszej podróży do Norwegii. Bęben szamana, doprawdy, musimy bardzo na niego uważać…
– Zabierzemy to wszystko ze sobą i dołączymy do skarbu Ludzi Lodu – postanowiła prędko Vinga. – Bo przecież możemy przyjąć, że to wszystko jest nasze, prawda?
– Tak. A poza tym to bardzo ważne rzeczy ze względów poznawczych, Patrzcie tylko, rzeźbione kły morsa! I zęby jakiegoś wielkiego drapieżnika. A to maska demona, prawdopodobnie należała do plemiennego szamana.
– Posłuchaj – przerwała mu Vinga. – Czy ten wstrętny Jolin nie mógł być szamanem?
– To raczej mało prawdopodobne, mieszkał przecież tu, w Norwegii. Ale mógł odprawiać rozmaite rytuały… Nie, Eskilu, nie ruszaj tego!
Przerażony złapał syna za rękę. Eskil znalazł gdzieś nieduży flet i już zdążył podnieść go do ust. Heike wyrwał mu go z dłoni.
– Znowu flet? – jęknęła Vinga.
– To prawda. Ludzie Lodu nie mogą się od nich uwolnić. Czy pamiętasz wędrówkę Vendela Gripa przez cichą tajgę w Taran-gai? Już wtedy towarzyszył mu niewidzialny flecista. W Taran-gai było wielu niezwykle utalentowanych flecistów i oni wygrali zawody u Jurat-Samojedów. Był także szczurołap z Hameon, nie wspominając o flecie Tuli!
– O flecie Tuli? – zdumiał się Eskil. – Najwyraźniej wiele trzymaliście w tajemnicy przede mną!
– Owszem. Bo kiedy dojrzałeś do tego, by nareszcie dowiedzieć się o wielu sprawach, wyjechałeś z domu i wszelki ślad po tobie zaginął! Ale teraz racja jest po twojej stronie, masz rzeczywiście prawo poznać prawdę. Tula o mały włos dźwiękami fletu nie zbudziła Tengela Złego ze snu!
W tym momencie ruiny twierdzy zatrzęsły się w posadach, jakby masa kamieni potężnie westchnęła. Drgnęli wszyscy, odruchowo zerkając ku wyjściu.
– Nie powinienem wspominać tu tego imienia – powiedział Heike.
Eskil był irytująco wprost dociekliwy. Uznał, że rodzice zataili przed nim sporo informacji, dzięki którym wiele spraw mógłby widzieć jaśniej.
– Ale dlaczego ten drewniany flet jest nienaruszony? – zapytał. – Przecież cały drewniany statyw od plemiennego totemu zgnił!
Heike obracał w dłoniach poczerniały, pięknie zdobiony instrument.
– Rzeczywiście coś w tym musi być, mój chłopcze! Zabierzemy go ze sobą i później poddamy dokładnym oględzinom. Teraz musimy opuścić to miejsce! Spróbujmy wynieść stąd wszystko! Oczywiście skarb pana Jolina także. Najpierw jednak w skupieniu wysłuchajmy modłów pastora. Teraz bowiem kolej na pana, panie pastorze! Rzecz jasna postaramy się jak najszybciej pochować zmarłych w poświęconej ziemi, ale ten grób należałoby pobłogosławić od razu. Pobłogosławić wszystkich zmarłych: i tych, których widzimy, i tych, którzy dawno, dawno temu musieli czekać, być może siedząc w ciasnym więzieniu, na to, by zostali złożeni w ofierze, żywcem spaleni w przerażającym ognisku roznieconym na cześć Jolina…
Eskil uniósł rękę.
– Czy wolno mi przerwać? Dziękuję. Nie do końca w to wierzę, ojcze. Nigdy nie słyszałem o tym, by któreś z licznych plemion zamieszkujących Syberię składało ofiary z ludzi. A już na pewno nie palili ludzi w ogniskach! Przede wszystkim nie mieli drewna, chrust trzeba było oszczędzać.
– Masz rację, mój chłopcze, ale pamiętaj, że Ludzie Lodu nie należeli do Samojedów, Wogułów czy jak się tam oni nazywali. Przybyli jeszcze dalej ze wschodu, ale nikt nie wie dokładnie, skąd. Prawdopodobnie gdzieś z okolic Ałtaju. Z powodu czarów i swych barbarzyńskich rytuałów, o których nic nam nie wiadomo, zostali przepędzeni na zachód. Bardzo możliwe, że palili ludzi w ofierze.
Eskil pokiwał głową.
Nikt już się nie odezwał, w ciszy wysłuchali modlitwy odmawianej przez pastora nad tym strasznym miejscem. I wreszcie ci trzej, którzy przez cały czas słyszeli żałosne jęki niesamowitego chóru, zauważyli, że cichnie on, zmienia w rzewne westchnienia, aż wreszcie przechodzi jakby w drżące oddechy. Czuli w nich radość, nadzieję rozbudzoną z nową siłą… Nareszcie zatracone dusze mogły podążyć ku wolności, uniesione na tysiącach małych skrzydeł, wyrwane z setek lat mroku i melancholii.
Potem nic już nie zakłócało ciszy.
Kiedy jednak powoli opuszczali owo tragiczne miejsce, grobowiec, który pochłonął tak wiele istnień ludzkich, ujrzeli, że w ślad za nami wyrastały po deszczu drobne, białe kwiateczki.
Eskil, Heike i pastor potraktowali to jako milczące podziękowanie i jakoś cieplej im się zrobiło na sercach.
Postanowiono, że pastor jeszcze przez kilka dni pozostanie w Eldafjord, by dokończyć dzieła i całkiem już oczyścić ze śladów złej mocy twierdzę pierwszego Jolina. Elis obiecał mu w tym pomóc i namówić do tego także innych mieszkańców Eldafjord. Trzeba było przecież przenieść ciała zmarłych na dół, do wioski, i pogrzebać je na cmentarzu.
Idąc kamienistą ścieżynką postanowili także, że ze skarbu pana Jolina, który nieśli ze sobą, Kościołowi zostanie zwrócone to, co kiedyś mu zrabowano. Reszta, jak przypuszczali, i nie mylili się, powinna przypaść w udziale małemu Jolinowi i jego matce Solveig. Natomiast skarb pierwszego Jolina był prawowitą własnością Ludzi Lodu.
Gdy schodzili w dół, Eskil, który nie lubił pozostawiać żadnej sprawy nie wyjaśnionej do końca, zapytał:
– Dlaczego właściwie Jolinsborg było nawiedzone? Co miał pierwszy Jolin do tego domu?
Heike odpowiedział mu dopiero po dłuższym namyśle:
– Czy wolno mi zgadywać? Wy, którzy mieszkacie w Eldafjord: Może wiecie, czy w Jolinsborg straszyło, zanim w końcu osiemnastego wieku spisano historię wioski?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła Solveig, a Elis pokiwał głową.
– Ale ogniska płonęły na pewno – powiedział.
– No tak, ale to było na skalnym tarasie, prawda?
– Tak powiadali. Ja sam je nawet raz widziałem, taki tajemniczy poblask, nierzeczywistą łunę.
– Ale w okolicach Jolinsborg nic się nie działo? A więc dopiero kiedy zapisano całą tę historię, Jolinsborg poczęli odwiedzać amatorzy ukrytych skarbów. Wówczas pierwszy, zły Jolin przeraził się nie na żarty, o ile oczywiście nie straszył już wcześniej, o czym, niestety, nie wiemy. W trzynastym wieku prawdopodobnie był właścicielem wielkich części Eldafjord, Jolinsborg pewnie też należał do niego.
– Ale czy pan Jolin z siedemnastego wieku nigdy nie straszył tak jak pierwszy Jolin? – zapytał Elis.
– Nie tak dosłownie, ale na swój sposób i on także straszył. Odradzał się w swych potomkach, na przykład w Terjem.
– Tak, na pewno tak właśnie było – stwierdził podniecony Eskil, który nie uronił z tej rozmowy ani słowa.
Doszli już do zagrody Terjego, dwaj młodzi wieśniacy wyszli im na spotkanie.
– Przez cały czas siedzieliśmy przy małym Jolinie – powiedzieli. – Ale spał bardzo spokojnie.
Solveig serdecznie im podziękowała i zaprosiła wszystkich na skromny poczęstunek.
Naprawdę dziwne to uczucie przekroczyć próg domu Terjego Jolinsonna, kiedy jego już nie było. Szczerze jednak mówiąc, nikomu go nie brakowało.
Po obiedzie Heike poszedł do małego Jolina i już tam został. Wiele osób przychodziło w odwiedziny, pragnąc porozmawiać z „bohaterem”, jak nazywano Heikego, ale on konsekwentnie odmawiał. Teraz najważniejszy był dla niego chłopiec i nie życzył sobie, by ktokolwiek mu przeszkadzał.
Eskil jednak dostrzegł całą procesję ludzi, która wyruszyła na skalny taras. Prowadzili ją pastor i Elis. Dość długo przebywali na górze, dopiero o zmroku zeszli do wioski, niosąc między sobą proste nosze. Przetransportowano je na przystań i umieszczono w szopie. Stamtąd miały zostać przewiezione do kościoła w Soten.
Kiedy wszyscy goście opuścili zagrodę, Solveig, Eskil i Vinga zasiedli w kuchni, choć letni zmierzch wlewał się już do środka. Niewiele mówili, zmęczeni jakże bogatym w wydarzenia dniem. Ich twarze jakby zastygły, oczy zmatowiały ze zmęczenia. Czekali jednak.
W końcu Heike i Ludzi Lodu wyszedł z pokoju chłopca. Wyczekujący ocknęli się z zamyślenia. Heike usiadł przy stole i ujął dłonie Solveig. Widzieli, że i on jest zmęczony, ale to nikogo nie dziwiło. Po takim dniu nie mogło być inaczej.
– Jak uważasz, co powinniśmy teraz zrobić? – zapytał Solveig. – Nie możemy zostać tu długo, a chłopcu potrzeba jeszcze wiele zabiegów, a i tak nie mogę obiecać, że wyzdrowieje. Czego ty sama pragniesz? Czy chcesz wraz z małym Jolinem zostać w Eldaford, czy też pojechać z nami? Jeśli tak, może się okazać, że to już na zawsze. I dla chorego dziecka podróż może okazać się bardzo wyczerpująca. Może nawet zbyt wyczerpująca.
– A jeśli on zostanie tutaj…?
– Nie ma żadnej szansy, by przeżył. Tyle mogę stwierdzić z całą pewnością.
W oczach Solveig zakręciły się łzy.
– A więc wybór jest prosty. Cóż miałabym robić w Eldafjord, gdyby… – Urwała, wbiła oczy w stół i mówiła dalej: – Czy znasz moje najgorętsze marzenie, które snułam od tak wielu lat? Jak myślisz, jak wyglądało moje życie? Jedynym promykiem słońca był mały Jolin. Myślę, że nienawidzi tego miejsca równie mocno jak ja.
– Wiem o tym – odparł Heike. – I on marzy, by się stąd wydostać. Ale cały majątek należy teraz do niego. Do niego i do ciebie.
– Sprzedam wszystko. Mam wybierać między majątkiem a życiem Jolina. Wybór jest więc prosty.
– Ale by załatwić takie sprawy, potrzeba czasu – wtrąciła się Vinga. – Twoi sąsiedzi, nawet jeśli zechcą kupić gospodarstwo, nie będą mogli od razu wyłożyć gotówki na stół.
– Myślałam już o tym – odpowiedziała Solveig. – Mogłabym poprosić o pomoc lensmana z Soten. Można na nim polegać, prześle pieniądze, kiedy transakcja zostanie zawarta.
– Doskonale – stwierdziła Vinga. – Słyszeliśmy od Elisa, że wielu z Eldafjord od dawna łakomym okiem zerkało na Jolinsborg. Teraz, kiedy nie straszy tam już żaden zły duch, ich zainteresowanie powinno jeszcze wzrosnąć.
Solveig kiwnęła głową.
– Ojciec Inger-Lise od dawna pragnął przejąć Jolinsborg. Sądzę, że będzie mógł od razu sporo wyłożyć.
Heike zaprotestował:
– Moim zdaniem powinnaś pozostawić całą sprawę lensmanowi, nie wiązać się z kimś konkretnym. Mamy dość pieniędzy, by wystarczyło na podróż dla całej piątki. Miałem też zamiar zaproponować, byśmy nieco nadłożyli drogi i zawadzili o Soten. Wiele spraw powinniśmy tam załatwić. Dopilnować twoich interesów, Solveig, a i ja chciałbym zerknąć na historię Eldafjord, którą ma tamtejszy nauczyciel. Należałoby także odwiedzić dawnego właściciela Jolinsborg. Co na to powiesz, Solveig?
Poprawiła się w krześle.
– Jolina Jolinsonna? Szaleńca, jak go nazywają? Owszem, powinniśmy, ale ostrzegam was… Kiedy ktoś ostatnio go odwiedzał, podobno nie dało się z nim nawiązać kontaktu. Mnie samej nie pozwolono pojechać i zobaczyć się z nim po tym, jak go stąd zabrano.
W migotliwym świetle stojącej na stole świecy Heike przyglądał jej się z powagą. W blasku rozedrganego płomienia jego zniekształcona twarz wydawała się jeszcze straszniejsza.
– Chcesz powiedzieć, że Jolin Jolinsonn został źle potraktowany? Że jego dwaj bracia podstępem odebrali mu to, co było jego prawowitą własnością?
Spojrzała na niego z taką samą powagą.
– Wiem, że podobne historie czasem mają miejsce, że normalnych, zdrowych na umyśle ludzi zamyka się w zakładach, by zagarnąć ich majątek. Bez trudu można by sobie wyobrazić Terjego i Madsa postępujących w taki właśnie niecny sposób… Niech Bóg zmiłuje się nad nimi, nie chcę źle mówić o zmarłych. Ale jeśli chodzi o najstarszego z braci, Jolina, śmiem twierdzić, że on był z nich najchciwszy. Był… – jej głos się załamał -…niedobry.
Heike nie drążył tematu. Więcej tego wieczoru nie powiedziano.
Zostali jeszcze przez dwa dni, by dać Solveig czas na spakowanie i załatwienie najważniejszych spraw. Ciężkie chwile przeżyła, gdy musiała pożegnać się ze zwierzętami. Bez względu jednak na to, jak bardzo była do nich przywiązana, nie mogła ciągnąć ich za sobą przez pół Norwegii – ani wodą, ani lądem. Ojciec Inger-Lise kupił wszystkie na pniu, były to bowiem doskonale odchowane sztuki.
Miała więc choć trochę grosza w podróżnej sakiewce dla siebie i Jolina. Bardzo podniosło ją to na duchu.
Przez te dwa dni Eskil niewiele mówił. Pomagał Solveig jak mógł, czasami zabierał Jolina na powietrze, a poza tym włóczył się samotnie po okolicy z zagniewaną miną.
Vinga ogromnie niepokoiła się o męża. Sypiał tak niespokojnie, we śnie rzucał się i jęczał, jakby chciał się przed czymś uchronić. Budził się zlany potem, z przerażeniem w oczach. Uznała, że Heike nie zazna spokoju, póki nie opuszczą tego miejsca. Zbyt dużo tu nieprzyjemnych wspomnień, dlatego dręczą go koszmary, stwierdziła.
Opuścili więc Eldafjord w rybackiej łodzi Elisa, ciągnąc za sobą łódkę, którą wynajął Eskil. Heike i Vinga zauważyli,że podczas całej podróży wąską zatoką Solveig ani razu się nie odwróciła. Ale Jolin, który siedział na kolanach Heikego z głową opartą o jego ramię, nie spuszczał wzroku z wioski położonej na samym krańcu fiordu. Na buzi malowała mu się niechęć, prawie nienawiść. Mały Jolin Madssenn nie miał zbyt miłych wspomnień z Eldafjord.
Na stromych zboczach gór otaczających Jolinsborg nie lśniła już żadna widmowa łuna. Straszne, tajemnicze płomyki nie miały już nigdy zabłysnąć. Do Eldafjord zawitał spokój, zniknęło wszystko, co mogło przywodzić na myśl twierdzę pierwszego złego Jolina. Skalny taras pod Orlą Górą przestał już być niebezpieczny, chyba że komuś zdarzyłoby się złamać nogę na zdradliwych kamieniach. Ale to mogło się przytrafić w każdym innym miejscu w Norwegii.
Kiedy wydostali się na duży fiord, z piersi Solveig i jej syna wyrwało się jednogłośne westchnienie. Dało się ono tłumaczyć na wiele sposobów, najprawdopodobniej wyrażało przede wszystkim ulgę.
Najpierw zawinęli do Saten, nieco większej wioski, położonej niedaleko. Eskil i Elis udali się wraz z Solveig do lensmana, a Vinga została w łodzi z chłopcem, bardzo już teraz zmęczonym.
„Nie wolno podawać chłopcu więcej morfiny! ostrzegł wcześniej Heike. Po pierwsze morfina może okazać się dla niego zgubna, po drugie przy odrobinie dobrej woli mogę zauważyć u niego słabą poprawę. Właściwe jest aplikowanie morfiny umierającemu, by uśmierzyć ból, ale gdy poda się jej zbyt wiele komuś, kto wraca do zdrowia, może okazać się, że narkotyk zniszczył mu życie.”
Jolin więc nie dostał nic, co pomogłaby zwalczyć ból głowy, który znów się nasilił, prawdopodobnie z powodu jasnego światła i zamieszania związanego z wyjazdem.
Heike jednak nie miał racji, mówiąc o poprawie stanu Jolina. To tylko nadzieja na lepszą przyszłość wlała nieco życia w oczy malca.
Sam Heike odwiedził nauczyciela, odbyli dość długą rozmowę. Zapiski dotyczące Eldafjord niewiele wniosły nowego, pokrywały się z tym, co Heike słyszał już wcześniej.
Nauczyciel rzekł jednak:
– Zastanawiam się nad czymś… W Surnadal prowadzą archiwum. Z tego, co wiem, mają tam coś, co dotyczy Eldafjord, choć przeważnie są to zbiory mówiące ogólnie o tej części wybrzeża.
Heike zapytał, jak daleko do tego Surnadal, ale okazało się, że podróż łodzią tam i z powrotem zajęłaby im co najmniej dwa dni. Niestety, tak wiele czasu nie mogli poświęcić, mieli przecież ze sobą chore dziecko, z którym należało obchodzić się nadzwyczaj delikatnie.
– Taaak… – nauczyciel przeciągał słowo. – Jeden z moich przodków zbierał dawne pisma. Wiem też, że był w Surnadal, by odpisać to, co mieli w archiwum. Ale w jego księgach panuje nieopisany bałagan, próbowałem je uporządkować, ale tyle tego jest!
Heike zapytał natychmiast:
– Ale przejrzał pan część materiałów?
– O, tak, właściwie większość.
– I nie znalazł pan tam nic, co by dotyczyło Eldafjord?
– Nie, nigdy.
– Możemy więc przyjrzeć się temu, do czego pan nigdy nie zdołał dotrzeć.
Nauczyciel zastanowił się.
– Mądrze powiedziane – stwierdził wreszcie. – Nawet wiem, od czego powinniśmy zacząć.
Poszedł w głąb mieszkania i za chwilę wrócił stamtąd taszcząc trzy opasłe tomy pełne luźnych papierów.
– Oj! – jęknął Heike.
Ale już w gadzinę później opuścił domostwo nauczyciela. Miał do przekazania Vindze i Eskilowi wiele nowych informacji.
Najpierw jednak wraz z Solveig udał się do miejsca, pogardliwie zwanego domem wariatów. W tym czasie nie wymyślono jeszcze żadnej lepszej nazwy na tę żałosną instytucję, w której umieszczano pacjentów, cierpiących na rozmaite przypadłości, i trzymano ich w komórkach, przypominających więzienne cele. Sypiali na legowiskach ze słomy rzucanej wprost na kamienną podłogę lub klepisko, nie mieli nawet okien, przez które mogliby wyglądać na świat. Bezustannie wybuchały awantury, słychać było krzyki i płacz.
Szwagra Solveig umieszczono w oddzielnej celi i do jego pilnowania wyznaczono uzbrojonego strażnika, który nie opuszczał ich ani na krok podczas odwiedzin u chorego.
Tę wizytę mogli sobie jednak byli darować. Jolin Jolinsonn, który kiedyś z pewnością był niezwykle urodziwym mężczyzną, bynajmniej nie ucieszył się z gości. Obsypał Solveig najgorszymi wyzwiskami, chciał rzucić się na Heikego i odgrażał się, że kiedy tylko znów znajdzie się w Eldafjord, zemści się na wszystkich jego mieszkańcach, zgwałci kobiety i odbierze każdą piędź ziemi, która mu się należy w wiosce. Ba przecież wszystko, całe Eldafjord było jego! Wszystko! Jolinsonnowie zawsze byli panami Eldafjord, a nędznicy, którzy teraz siedzieli na gospodarstwach i łowili ryby w fiordzie, podstępnie przywłaszczyli sobie jego ziemie. Zawsze mu zazdroszczono i życzono źle.
Heike ani przez moment nie wątpił, że Jolin Jolinsonn, gdyby tylko wydostał się na wolność, niechybnie spełniłby wszystkie groźby. Poprosili strażnika, by miał na niego oko.
Wrócili do łodzi. Przed wyjazdem z Eldafjord Solveig przygotowała dla wszystkich prowiant, posilili się więc na przystani w Soten przed wyruszeniem w dalszą drogę.
– Eskilu – szepnęła Vinga tak, by wszyscy ją słyszeli. – Popatrz na te śliczne dziewczęta, które tam idą! Och, wiele masz do odrobienia. Straciłeś przecież cały rok!
Eskil nawet nie odwrócił głowy. Spiekł tylko raka, a na twarzy odbiła się niechęć.
– Jak możesz być tak złośliwa, Vingo – mruknął do żony Heike.
Drgnęła. Heike rzadko, a może nawet nigdy, nie odnosił się do niej krytycznie.
Vinga jednak nie była głupia i szybko zorientowała się w sytuacji. Wystarczyła zerknąć na Eskila, który z taką uwagą wpatrywał się w płynące po wodzie morskie ptaki, że aż łzy zakręciły mu się w oczach. A może patrzył na Solveig, która ze spuszczoną głową wycierała ręce w kawałek płótna, powoli, starannie…
Na Boga, pomyślała Vinga. Ten chłopak musi chyba pojąć…
Ale on właśnie to zrozumiał. Świadczyła o tym jego rezerwa, chwilami nawet wrogość w stosunku do Solveig. Czasami zachowywał się wprost niegrzecznie, jakby chciał się przed czymś obronić, ale wiele razy spoglądał na nią z czułością i troską, aż Vindze serce ściskało się na widok swego tak już dorosłego syna.
Ale stąd do…
No właśnie, do czego? Do jakiej przyszłości zmierzał Eskil? Miał ochotę na przygodę? Z pewnością tego potrzebował. Ale jego powaga wskazywała na coś więcej.
I ona, dojrzała kobieta, mająca jedenastoletniego syna, czego ona chce od mojego Eskila? myślała Vinga z gniewem. On jest przecież jeszcze dzieckiem! Przynajmniej w porównaniu z nią.
W następnej chwili wzięła się w garść. Nie chciała być harpią, straszną matką, która wrogo spogląda na każdą kobietę, na której choć przez moment spocznie oko jej syna.
Widziała, że cierpią oboje. Żadne z niech nie chciało zakochać się w drugim.
Miłość jednak nie zważa na to, co podpowiada rozsądek.
Psiakrew, zaklęła Vinga w myśli. Czy nie dość już mieli problemów ze swym nieposłusznym synem?
Heike najwidoczniej przyjmował to spokojnie. Ale on był przecież mężczyzną. Dał się zwieść pięknym oczom i bezradności, nie dostrzegał kłopotów, jakie przynieść mógł taki związek…
Vinga zapanowała jednak nad myślami. Solveig wcale nie była bezradna, doskonale dawała sobie radę z opieką nad dzieckiem. Vinga nigdy nie przypuszczała, że potrafi być tak bezwzględna, tak głupio wprost niesprawiedliwa.
Zawstydziła się przed samą sobą, ale nie mogła sobie poradzić z dręczącym ją niepokojem.
Zresztą chyba byłoby dziwne, gdyby zachowywała się inaczej? Która matka nie niepokoiłaby się o swego jedynego syna, darzącego uczuciem kobietę starszą od siebie o jedenaście lat? I to w dodatku obciążoną ciężko chorym dzieckiem? Czy inna matka także nie widziałaby dziecka w swoim synu? Chłopczyka, z którym wiązała tak wielkie nadzieje? Czy nie wolałaby, by poślubił jakąś młodą dziewczynę, odpowiadającą mu wiekiem?
Kiedy wszystkie dotychczas obowiązujące zasady zostaną postawione na głowie, musi upłynąć sporo czasu, zanim człowiek nauczy się myśleć w nowy sposób.
Vinga zmusiła się do obdarzenia Solveig uśmiechem. Miał on wyrażać serdeczność, ale wypadł najwidoczniej dość krzywo, bo Solveig uśmiechnęła się ze zdziwieniem.
Eskil nic nie powiedział. Wtulił tylko głowę w ramiona i siedział tak zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w zielonej wodzie.